- Opowiadanie: Koryu - Nie zabija się piątego syna

Nie zabija się piątego syna

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy III

Oceny

Nie zabija się piątego syna

Cesarstwo Tellavar (+1) 

Rosanda leżała w łóżku i patrzyła w gwiazdy blaknące na porannym niebie. Poeci pisali wiersze o tych słodkich chwilach, kiedy kochankowie rozstają się wracając do swych domów, tęsknie już wyczekując kolejnego spotkania.

Dla niej był to czas morderców i różnej maści skurwysynów, którzy kończyli swoje sprawy i wracali do kryjówek, lub dopiero z nich ruszali do nowych, nikczemnych zadań. Tak czy inaczej, nie lubiła świtu. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy szykował się ciężki i pracowity dzień, ponieważ spodziewano się narodzin piątego dziecka pary cesarskiej.

Drzwi do pokoju otworzyły się, wszedł jej ojciec i postawił na stole tacę ze śniadaniem.

– Dzień dobry córeczko. – Delikatnie pocałował ją w czoło. – Odprawa za dwie kwatry w sali Fallana.

Wyskoczyła z łóżka, zjadła śniadanie, wykonała poranną toaletę i zaczęła się ubierać. 

Kolejna część poranka, za którą nie przepadała ponieważ była atrakcyjną, wysoką kobietą, obdarzoną niestety dużym biustem. Będąc damą dworu lub kurtyzaną, niewątpliwie mogłaby to uważać za swój duży atut. Jednak dla niej, jako oficera Gwardii Cesarskiej, te piersi były przyczyną pewnych niedogodności. Żeby założyć napierśnik musiała wpierw wcisnąć się w specjalny gorset, który trzymał w ryzach jej wdzięki.

Mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie pewnego zadania, kiedy wcieliła się w rolę kurtyzany. Sumy, jakie jej wtedy oferowano za spędzenie wspólnego wieczoru były absurdalnie wręcz wysokie. Potem któryś z żołnierzy wymyślił dla niej przezwisko „Lubieżna Dziewica”. Nikt już wtedy nie ośmielił się tak nazwać jej prosto w twarz, ale i tak trochę ją to irytowało.

Z drugiej strony mama powiedziała jej kiedyś, że pewna doza lubieżności w związku jest wskazana, zwłaszcza kiedy spotkasz tę właściwą osobę i chcesz z nią popuścić wodze fantazji. Nie rozumiała tego, dopóki nie spotkała Wilderana. Spędzili wspólnie cztery cudowne lata. Do czasu aż zabrała go zaraza, którą przywlókł do twierdzy Gamszesz jakiś kupiec z pustyni. Otrząsnęła się z tych nieoczekiwanych wspomnień i spojrzała na zegar wodny. Już czas.

 

Przed salą Fallona zobaczyła młodego oficera salutującego staremu gwardziście, Raie Divorowi. Regulamin co prawda przewidywał inne zachowanie, ale szacunek jakim darzono weterana był ważniejszy. Divor na jej widok uśmiechnął się i zasalutował pięścią przyłożoną do piersi.

– Pani kapitan, gwardia już jest, czekamy tylko na mistrza Arturiusa. Ja i moi przyboczni zostaliśmy przydzieleni wam do pomocy. Jesteśmy na pani rozkazy.

Odwzajemniła salut i trochę się rozluźniła. Poczuła, że część ciężaru, jaki odczuwała od paru dni, spada jej z barków. Jeszcze bardziej się ucieszyła, kiedy zobaczyła kogo ze sobą przyprowadził.

Jolaia Dor była drobną, ciemnowłosą kobietą mającą opinię specjalistki od spraw trudnych i nietypowych, ale to drugi z oficerów bardziej ją zaciekawił. Sporo o nim słyszała, jednak pierwszy raz miała z nim pracować.

Młody Galam ar-Hangel pochodził z bogatej i wpływowej rodziny. Jego przodek, Dal ar-Hangel pomagał Maimonowi ar-Honta tworzyć Tellavar i przez kolejne pokolenia obie rodziny zgodnie pracowały nad budową potęgi cesarstwa. Kiedy ukończył Akademię Wojskową mając na patencie jedną z najwyższych lokat w swojej grupie, to spodziewano się, że wybierze karierę w sztabie Głównodowodzącego, on jednak zdecydował się na niełatwą służbę w Gwardii, gdzie szybko dał się poznać jako pracowity i utalentowany oficer. Niedawno usłyszała jak mówią o nim „młody Divor”, co było tu jedną z największych pochwał, na jaką można było zasłużyć. No i ten ciemnowłosy, postawny mężczyzna o radosnym, lekko zawadiackim uśmiechu na pewno miał powodzenie u kobiet.

Do sali wbiegła postać w zielonym uniformie młodzika.

– Pani kapitan. Kadet Danila Dor. Zostałam przydzielona jako pani goniec. – Salut, który wykonała był godny placu defiladowego.

– Widziałaś, mistrza Arturiusa?

– Nie, ale wiem gdzie ma kwaterę i pracownię. Jego uczniem jest taki chudzielec noszący zawsze metalowy flet.

– Dobrze. Znajdź któregoś z nich i przyprowadź tu.

– Tak jest.

Dziewczyna wykonała kolejny wzorowy salut a potem zrobiła coś nieoczekiwanego.

Pomachała do jednego z oficerów.

– Cześć mamo. Moje pierwsze samodzielne zadanie. – Odwróciła się i tyle ją widzieli

Do Rosandy dopiero wtedy dotarło, że to córka Jolai. Dziewczyna była szybka i rezolutna. Oby dopisało jej szczęście i przeżyła dzisiejszy dzień.

Znów odezwał się ten niepokój, który obudził ją nad ranem. Żeby go rozgonić podeszła do swoich ludzi. Obaj oficerowie i dwudziestu gwardzistów wyglądało na spokojnych i skupionych. Jak zwykle.

– Niewymawialni gotowi do służby. – Mammoonere wyszczerzył w uśmiechu śnieżnobiałe zęby.

Jeśli ktoś szukałby kompletnych przeciwieństw, to jej przyboczni pozornie idealnie się do tego nadawali. Mammoonere Munawwarege pochodził z rodziny królewskiej władającej Alwegere na dalekim południu. Niewysoki, potężnie umięśniony o skórze koloru najczarniejszego granitu wydobywanego w kamieniołomach Nerra Asolute, był mężczyzną o radosnym usposobieniu i słabości do kobiet, którym nie potrafił powiedzieć “Nie”, co czasem wpędzało go w kłopoty. Głównie z ich mężami, ojcami lub braćmi.

Z kolei Gunnulfr Hroethaelfr wywodził się z drobnej północnej szlachty i parał się wojaczką odkąd skończył dziewięć lat. Ten tyczkowaty rudzielec o skórze niemal tak białej jak zaśnieżone szczyty gór w jego ojczystej Laufor i nieco sennym spojrzeniu, był równie groźnym wojownikiem co jego towarzysz.

Poprzez zagmatwane meandry losu obaj trafili w szeregi Gwardii, gdzie zawarli dziwną dla niektórych przyjaźń.

Półoficjalna nazwa ich oddziału pojawiła się trochę później, kiedy ona objęła dowództwo. Ojciec był zbyt znany, więc używała nazwiska matki, która podobnie jak cesarzowa Mayenna pochodziła ze wschodniego królestwa Viletii. Nazywała się Przynyszewska. Tego było już za wiele, nawet dla najbardziej utalentowanych językowo urzędników i oficerów. No i tak powstał ich przydomek „Niewymawialni” coraz częściej używany nawet w oficjalnych dokumentach.

Patrzyła na swoich żołnierzy, zastanawiając się kto z nich dożyje jutrzejszego dnia. Jak na komendę wstali, oddając salut. Ufali jej i byli gotowi pójść tam, dokąd ich poprowadzi. Coś ją ścisnęło w gardle. Oprócz ojca nie miała bliższych sobie ludzi. Byli jak rodzina, ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Bo bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej, ale w razie problemów mogli na siebie liczyć bezwarunkowo.

Do sali wbiegła Danila, a z nią ciemnowłosy chudzielec z charakterystycznym fletem przewieszonym przez plecy.

– Mistrz Arturius dołączy później, przysłał swojego ucznia.

– Dobrze, siadajcie. Zaczynamy odprawę.

 Adolin Gran z ulgą usiadł z boku dziękując Stwórcy, że nie musiał próbować okłamać tej kobiety. Wątpił, żeby to się udało. Bo prawda była taka, że jego mentor zmarł dzisiaj rano, a jego ostatnie słowa kołatały mu się po głowie: „On nadchodzi. To nie Niszczyciel. Nie Niszczyciel. Chroń go. On…". Co Arturius miał na myśli?

Rosanda podeszła do stołu sztabowego i odsłoniła naścienną mapę. Chwilę jej się przyglądała, chociaż znała na pamięć ten charakterystyczny teren. To były jedyne zabudowania w pałacu zaprojektowane i wykonane na bazie koła. Byli i tacy, którzy twierdzili, że centralna budowla jest od starsza pałacu .

– Nasze zadanie to bezpośrednia ochrona Domu Narodzin. Cesarzowa już tam jest. Zajmujemy pozycję na wewnętrznej krawędzi Drogi Życia, wokół Domu. Nie wchodzimy do ogrodów biegnących wzdłuż zewnętrznego muru, bo tam Artorius i Adolin umieścili wiele pułapek.

Patrząc na plan widać dwa słabe punkty. Bramę Życia i Bramę Śmierci, ale nie sądzę, żeby to było takie proste. Tutaj mur przylega do Szczytu Stwórcy. Kiedyś w archiwach znalazłam wzmiankę o starej kopalni, która podobno znajdowała się w tamtej okolicy. Zewnętrzny mur można też zniszczyć za pomocą magii lub ładunków minerskich. Musimy przyjąć że atak może nastąpić z każdej strony.

Nasza główna linia obrony biegnie wzdłuż Drogi Życia. Jeśli nacisk przeciwnika będzie zbyt duży, wycofujemy się pod kolumnadę, a w ostateczności do drzwi wejściowych.

– A potem? – Gilef, najmłodszy z gwardzistów, który dopiero co został przyjęty do służby był wystraszony.

– Dla nas nie ma potem. Jesteśmy ostatnią linią obrony.

Chłopak zbladł, ręce zaczęły mu się trząść.

– Mogę coś powiedzieć? – Rantel, niewiele młodszy od jej ojca wstał. – Jeśli zginę, to chociaż w dobrym towarzystwie, ale wiecie co? Mam zamiar przeżyć. Niedługo odchodzę na emeryturę. Stary jestem i robię się powolny…

– Taa, jak wściekły rosomak. – Rozległy się zduszone śmiechy.

– …i powolny. Dlatego po służbie zapraszam wszystkich na piwo. Ja stawiam, ale ciebie Gilef wyzywam na kuflowy pojedynek, będzie lane Podwójne Księżycowe.

Chłopak aż złapał się za głowę, bo doskonale pamiętał kaca, jakiego miał po ostatnim takim wyzwaniu. I zapomniał o nadchodzącej walce. O to właśnie chodziło weteranowi, który mrugnął porozumiewawczo do swojej dowódczymi i usiadł.

Kontynuowała odprawę.

– Oczywiście wszystkie te plany są robione na wypadek gdy urodzi się chłopiec i na szczycie Domu zapłonie zielony ogień. Jest niewielka szansa, że to będzie w końcu dziewczynka, ale cesarzowa urodziła czterech synów, więc za bardzo bym na to nie liczyła. Musimy być przygotowani na najgorsze, a mieć nadzieję na najlepsze.

Zegar wodny pokazywał, że zostały jeszcze ponad dwie kwatry do objęcia służby.

– To wszystko. Jakieś pytania?

Wstał Mammoonere.

– Trochę nie rozumiem tego zamieszania. Wasza religia nigdy specjalnie mnie nie interesowała. Ja rozumiem, że Gerai to piąty syn Stwórcy, który po odejściu ojca walczył przeciwko swojemu rodzeństwu o panowanie nad światem. Wy to nazywacie Wielkim Starciem, tak? W tej wojnie zginęła prawie cała ludność na kontynencie.

– Szacuje się, że z każdych stu ludzi zginęło dziewięćdziesięciu.

– W moim kraju było znacznie lepiej, ale idziemy dalej. Był Czas Głodu, kiedy wielu ludzi zmarło z braku żywność. Potem nastąpił Czas Odbudowy, a jakieś dwieście osiemdziesiąt połączeń temu powstał Tellavar i nastąpił Czas Stabilizacji. To o co chodzi z tymi narodzinami piątego syna? Ja miałem ośmiu braci, trzy siostry, a mój ojciec miał cztery żony i nikt nigdy nie miał z tym problemu.

– Słyszałeś kiedyś o Ślepym Kaznodziei z Kalidor? – Pytanie zadał Galam ar-Hangel.

– Nie.

– Pod koniec Czasu Odbudowy w małej mieścinie Kalidor leżącej nad jeziorem Dymnym mieszkał sobie pewien odludek a więc kiedy zniknął, nikt się tym nie przejął. W końcu wrócił. W łachmanach, brudny i ślepy. I zaczął wieszczyć. Początkowo ludzie z niego drwili, ale przestali, gdyż przepowiednie okazały się trafne . Z czasem rosła jego sława, a wraz z nią ilość chętnych do poznania swojej przyszłości. I oczywiście pomnażał swój majątek. W końcu wezwał ludzi nad jezioro, żeby wygłosić swoją najważniejszą przemowę. Dzisiaj znana jest oczywiście jako „Przepowiednia Kalidorska”, a brzmi ona tak: „Za sprawą piątego syna odrodzi się Gerai Niszczyciel". Po wypowiedzeniu tych słów padł martwy.

I wybuchła histeria dodatkowo podsycana przez kapłanów Gamuna, co zaowocowało wymordowaniem piątych synów. I tak to trwało przez około trzysta połączeń do czasu aż ojciec naszego cesarza, Ernestyn II Mocny Pierwszym Edyktem Tezańskim zdelegalizował Święte Officjum Jedynej Prawdy na terenie Cesarstwa a niedługo później wydał Drugi Edykt Tezański, w którym zakazał zabijania piątych synów. Oczywiście oba edykty wywołały spore niezadowolenie i liczne bunty, z którymi wojsko w końcu sobie poradziło.

 Kiedy ogłoszono, że cesarzowa jest znów w ciąży, nad jeziorem Dymnym pojawił się ślepy starzec w łachmanach, który podawał się za Kaznodzieję i głosił, że właśnie to dziecko jest przepowiedzianym piątym.

Podobno zgromadzono spore siły, żeby powstrzymać powrót Niszczyciela. Znaleziono dużo broni i pancerzy z emblematem Świętego Officjum, płonącą dłonią. I dlatego to całe zamieszanie. Rozumiesz?

– Tak. Teraz tak.

Rosanda uśmiechnęła się do Galama.

– Nie wiedziałam, że jesteś takim uzdolnionym gawędziarzem.

– To nie ja. Miałem kiedyś przyjaciółkę Kari, która potrafiła pięknie opowiadać.

Więcej nie pytała, bo widziała jego ból, taki który jest w człowieku po utracie bliskiej osoby. Więcej się nie odezwał.

 Czas biegł jednak nieubłaganie i zegar w końcu pokazał, że czas już ruszać.

– Gwardia! Sprawdzić wyposażenie. Za pół kwatry ruszamy.

 

Zmiana warty nastąpiła jak zwykle. Gdy jej ludzie zajęli miejsca obok poprzedników, odbyła krótką odprawę z dowódcą warty. Po upływie jednej kwatry oddział luzowany wycofał się z posterunku i ustawił do wymarszu. Lisander jeszcze raz rozejrzał się dookoła.

– Nie wracamy do koszar. Będziemy w Starym Ogrodzie, w razie ataku przyjdziemy wam z pomocą.

– Dziękuję.

– Będzie dobrze. Spokojnej służby – rzucił na odchodne.

Przywołała Danilę.

– Znasz gesty podstawowe do komunikacji?

Dziewczyna bez wahania wykonała siedemnaście gestów podając ich nazwy i znaczenie.

– Dobrze. Zajmij stanowisko w tamtym punkcie obserwacyjnym.

– Tak jest.

 Wojowniczka została sama ze swoimi ludźmi. Musiała zrobić jeszcze jedną rzecz, porozmawiać z Adalinem i wyjaśnić powody jego dziwnego zachowania.

Mag stał pod kolumnadą biegnącą wokół Domu Narodzin. Widząc nadchodzącą Rosandę przełknął nerwowo ślinę. Czuł się mocno niepewnie. I nie chodziło o nadchodzącą walkę. Problemem było to, że mistrz Saltorin zabronił mówić komukolwiek o tym, co stało się z Arturiusem a pani kapitan była bardzo inteligentna i spostrzegawcza. Znali się na tyle długo, że nie chciał i nie potrafił jej okłamać.

– Co się dzieje? Gdzie twój mistrz?

– Nie żyje. Zmarł dziś rano, ale zabroniono mi o tym rozmawiać. W razie potrzeby Saltorin i jego uczeń udzielą nam wsparcia.

– Jeśli sami nie będą zbyt zajęci. Dlaczego nie mogłeś nam powiedzieć o jego śmierci?

– Bo zanim skonał wygłosił przepowiednię – wyszeptał – „On nadchodzi. To nie Niszczyciel”. Jeśli ktokolwiek dowie się, że ci o tym powiedziałem to zostanę natychmiast poddany Prawu Likwidacji.

– Dlaczego?

– Nie wiem. – Rozejrzał się nerwowo. – Wezwano Kuratora Selwera. Mam przed nim zeznawać.

– Aż tak? – Stary Kurator od dziesięcioleci nie opuszczał Gulteru, gdzie szkolono magów. – Nikomu nie powiem, możesz być spokojny. Arturius nie bez powodu wybrał cię na swojego następcę. Poradzisz sobie.

Sam się zdziwił jak ta uwaga podniosła go na duchu.

– Dziękuję pani kapitan. Wszystko mam przygotowane i dołożyłem trochę nowych pułapek.

– Pozostało nam tylko czekać. – Klepnęła go w ramię i poszła dalej.

Czekanie jednak było teraz najtrudniejsze. Tym razem ich cierpliwość nie została wystawiona na zbyt ciężką próbę, bo drzwi Domu otworzyły się i stanęła w nich jedna z akuszerek a potem wróciła do środka. Nie odezwała się nawet słowem. Nie musiała. Wszyscy już wiedzieli, że poród się zaczął.

Rosanda widziała lekkie poruszenie wśród swoich ludzi. Poczuła lekko kwaśny smak w ustach. Zaczęła głęboko oddychać. Wdech przez nos, wydech przez usta. Nieznaczne ruchy kończyn pozwoliły jej się upewnić, że elementy wyposażenia są na swoim miejscu, nic nie przeszkadza. Jej ciało szykowało się do walki, chociaż do niej należało dowodzenie oddziałem, pilnowanie sytuacji na polu walki i reagowanie na to, co się wydarzy . Ona będzie walczyć tylko w ostateczności.

Nad kopułą Domu Narodzin zapłonął zielony ogień i tej samej barwy raca wystrzeliła nad Szczytem Stwórcy. Na świat przyszedł chłopiec.

Wkrótce od strony miasta dało się słyszeć narastające odgłosy walki. Zaczęło się.

– Maski!

Oficerowie i podoficerowie przypięli z przodu swoich hełmów dodatkowe elementy, które wyglądały jak przerażające paszcze mitycznych potworów, demonów lub drapieżnych zwierząt. Ten wygląd nie był jednak ich głównym atutem. Dzięki swoim właściwościom pozwalały ludziom z którymi były zestrojone na użycie w ograniczonym zakresie pewnych technik magicznych.

Sądząc po odgłosach, walki toczyły się coraz bliżej. Chyba już nawet przy wrotach pałacu. Szczęk broni, krzyki ludzi i wybuchy w Starym Ogrodzie świadczyły o tym, że Lisander i jego oddział raczej nie przyjdą im z pomocą.

Rosanda ruszyła przed siebie, żeby jeszcze raz zrobić obchód dookoła budowli którą mieli chronić. Przed głównym wejściem stał Divor i jego przyboczni. Galam trzymał w rękach swój hełm i nasłuchiwał.

– Pani kapitan, chyba mamy gości. – Wskazał miejsce gdzie mur łączył się z niemal pionowym zboczem góry. – O, znów słychać.

 Tak. Teraz ona też usłyszała ciche stukanie.

– Gwardia! Skracamy do połowy. Adolin rzuć trochę pułapek na opuszczony obszar, blisko ścian też.

– Niektóre mogą uszkodzić budynek.

– To się go potem naprawi. Tych ścian nic nie przebije.

Żołnierze ścieśnili szyk skupiając się bardziej przy drzwiach i przedniej części Domu Narodzin, mag prawie równie szybko rozłożył dodatkowe pułapki.

– Zrobione, nie wiem czy…

Potężny wybuch przerwał mu w pół słowa i powalił na ziemię. W miejscu, które wcześniej wskazał Galam ziała szeroka na jakieś diesięć kroków wyrwa z której zaczęli wybiegać uzbrojeni i wrzeszczący ludzie.

Rosanda zauważyła, że mieli kiepskie wyposażenie i atakowali chaotycznie. Byli spisani na straty, mieli choć trochę nadwątlić ich obronę i zrobić rozpoznanie bojem. Była pewna, że lepszych wojowników zachowano na później.

– Wstęga!

Przed frontem jej oddziału, na wysokości piersi pojawiła się szara, ledwo widoczna linia przypominająca trochę wstążkę do włosów

– Gunnulfr kontroluj. Uwolnisz na rozkaz.

Patrzyła na swoich ludzi, którzy z pozornym spokojem obserwowali rzeź, której byli świadkami. Magiczne pułapki masowo zabijały atakujących, ale następni wciąż szli naprzód. Palił ich ogień, parzył kwas, zamrażało na kości i rozrywało wybuchami a kultyści wciąż parli do przodu.

Coraz więcej było napastników w czarnych, lekkich pancerzach z symbolem płonącej dłoni. Niektórym udało się już dotrzeć do drogi, ale ci zaczęli się przewracać na kamieniach grubo pokrytych olejem. Łucznicy ukryci wysoko na stanowiskach szybko ich wystrzelali.

Rosanda w ostatniej chwili odskoczyła unikając włóczni ciśniętej z siłą do jakiej nie był zdolny żaden człowiek. Machiny oblężniczej też nie było. Od razu zrozumiała co się dzieje.

– Perkele, mają maga!

Adolin też to zauważył, bo wykonał gest jakby coś miażdżył.

– Już nie mają. Pułapki się wyczerpują. Stawiam nowe, ale z aktywacją czekam aż tamci się ruszą. – Wskazał coraz większą grupę gromadzącą się przy wyrwie.

Wojowniczka popatrzyła na niego z sympatią i współczuciem. Blady, roztrzęsiony, z zarzyganymi butami i mokrymi spodniami śmierdzącymi uryną wciąż stał obok nich i robił swoje. Oni już coś takiego przeżyli, co nie znaczy, że było im dużo łatwiej. Dla niego był to pierwszy raz.

Tymczasem ludzie zgromadzeni przy wyrwie zaczęli sprawnie formować się w niewielkie pododdziały. Nie atakowali, jakby na coś czekali.

Nastąpiły dwie kolejne eksplozje. Pierwsza utworzyła niewielką wyrwę w murze, niemal naprzeciw pierwszej, ale nikt tam się nie pokazał. Druga zniszczyła Bramę Śmierci ukazując oszołomionego mężczyznę, najprawdopodobniej maga. Łucznicy też go zauważyli bo natychmiast dostał kilka strzał. 

W zniszczoną bramę wlała się fala napastników. Na szczęście droga którą mieli przebiec miała pięćdziesiąt dwukroków długości, ale tylko cztery kroki szerokości a po bokach ograniczał ją kamienny murek i wysoki, gęsty żywopłot.

Wojownicy spod dużej wyrwy też ruszyli do ataku prąc do przodu pomimo strat. I wciąż dołączali nowi. Wydawało się, że zgniotą mały oddział Gwardii samym impetem ataku.

Rosanda czekała niemal do ostatniej chwili.

– Gunnulfr, teraz!

Wstęga szybko przemieszczała się rozcinając wszystko, co napotkała na drodze: kamień, rośliny, metal i ludzi. Bardzo wielu ludzi, w tym sześciu skrytobójców zbliżających się od małej wyrwy pod osłoną niewidzialności. Masakra zakończyła się, kiedy wstęga niemal dotarła do zewnętrznego muru i zniknęła, ale już pojawiali się kolejni wrogowie.

Raie Divor był doświadczonym wojownikiem i od razu ocenił sytuację. Było źle, chyba że ktoś pomiesza szyki atakującym.

– Pani kapitan, my zatrzymamy tych od strony cmentarza, bo inaczej wezmą nas z dwu stron. Słychać, że walka w Starym Ogrodzie już się kończy, dostaniemy wsparcie. – Zasalutował mieczem i łagodnie się uśmiechnął. – Kocham cię, córeczko.

– Tato! – Przez moment poczuła się jak mała, wystraszona dziewczynka.

– Rosi, wierzę w ciebie. Cokolwiek te skurwysyny przygotują, zwyciężysz. Jolaia, Galam. Do mnie!

Odwrócił się i razem ze swoimi przybocznymi ruszył przed siebie. Raie i Galam szli przodem z mieczami w dłoniach, długi w prawej ze sztychem ustawionym na wysokości piersi, w lewej krótkie ostrze w odwróconym chwycie, z klingą ułożoną wzdłuż przedramienia. Oni mieli głównie blokować ataki i mieszać szyki wrogom, a Jolaia zabijać, atakując swoim długim mieczem zza ich pleców.

Trójka gwardzistów dość szybko pokonała drogę do zniszczonej bramy, sprawnie omijając leżące ciała. Kultyści jednak nie kwapili się do ataku, tylko poza kręgiem muru stał samotny wojownik w ciemnoniebieskim pancerzu. Na widok Divora wykonał salut mieczem i gest oznaczający wyzwanie do walki.

Gwardzista odpowiedział równe formalnie, pochyleniem miecza wyrażając zgodę. Ruszył do przodu, ale nieoczekiwanie cofnął się przepuszczając swoich przybocznych, którzy zaatakowali ludzi czających się murem. Galam ciął nisko i od dołu, krótkim mieczem rozcinając jednemu brzuch a drugiego zabił szybkim pchnięciem długiej klingi w gardło. Jolaia w tym czasie jednym cieciem wyeliminowała dwu napastników, obcinając pierwszemu oba przedramiona oraz większą część głowy wraz z pokaźną brodą jego towarzyszowi. Potem cofnęli się z powrotem do szyku. Mieli zamiar zasypać ten wyłom ciałami wrogów.

 Tym czasem Rosanda obserwowała kultystów gromadzących się przy wyłomie, wyglądali jakby na coś czekali. Kolejny raz odczuła prześladujący ją od rana niepokój.

 Dość! Odegnała od siebie strach i zwątpienie.

– Jak tylko będzie to możliwe przygotujcie wstęgę. Adolin, jak tylko pierwsi wrogowie będą przy nas podpal olej na drodze. Potem… Potem rób co się da.

– Co to kurwa jest?!

To, co powoli wyłaniało się z pierwszego wyłomu wyglądało niczym bardzo duży człowiek, zakuty w dziwną czarno-zieloną zbroję.

– Adolin, masz coś na to monstrum?

– Tak, ale potrzebuję parę chwil, żeby się przygotować a potem musicie go zablokować w jednym miejscu na jakieś trzy uderzenia serca.

– Dobrze, szykuj się. Mammoonere i Gunnulfr za mną. Rantel przejmujesz. Dowodzić wami, to był dla mnie zaszczyt.

– Bez takiego pieprzenia, pani kapitan. – Przerwał jej szorstko weteran. – Idź dziewczyno, rozwal tego przerośniętego skurwiela a potem kończymy tych ciołków malowanych i idziemy na piwo. Jasne?!

– Tak jest.

Mag tymczasem przywołał do siebie zielony płomień z kopuły i zaczął formować z niego kulę.

Olbrzym wyszedł na zewnątrz, był jakieś trzy stopy wyższy od otaczających go ludzi. Poruszał się trochę niezdarnie, jakby nie do końca panował nad ciałem. Ruszył w stronę Domu Narodzin nic sobie nie robiąc z wybuchających pułapek. Trójkę ludzi którzy wyszli mu na przeciw potraktował jak wyzwanie. Nie miał żadnej broni, ale wielkimi pięściami bez wątpienia mógł zmiażdżyć człowieka.

Plan mieli prosty: atakować nogi. I tak też zrobili. Dwoje markowało ataki, żeby zająć jego uwagę a wtedy trzecie atakował od tyłu dolne partie nóg. Niestety olbrzym okazał się szybszy i lepiej opancerzony niż przypuszczali. Żaden z licznych ciosów które go dosięgły nie zrobiły mu krzywdy, a on tylko machał wielkimi pięściami, jakby oganiał się od uciążliwych owadów. W końcu odskoczył i zaczął się śmiać.

Rosanda miała jeszcze jeden desperacki pomysł i szybko wyjaśniła go przybocznym. Spojrzeli na siebie i zgodnie skinęli głowami. Zrobią to.

– Adolin gotów?

– Tak.

– Jak dam oznak to rozwal go. Bez względu na wszystko. Rozumiesz?!

– Tak.

Olbrzym znów ruszył do ataku, ale nie śpieszył się. Wiedział, że są wobec niego bezbronni.

Znów zaatakowali, ale inaczej. W ostatniej chwili odrzucili broń i skoczyli na przeciwnika. Gunnulfr złapał nisko za kolana a Mammoonere i Rosanda uczepili się masywnych barków.

Monstrum zaczęło się chwiać i rozpaczliwie próbowało odzyskać równowagę.

– Adolin, teraz! Adooolinnn!!!

 Wojowniczka zdążyła jeszcze pomyśleć, że to niezły koniec jak na Lubieżną Dziewicę a potem wszystko przesłonił zielony ogień.

Mag patrzył na to, czego dokonał. Nie potrafił i nie chciał w to uwierzyć, ale nie mógł uciec przed faktami. I wtedy zobaczył postać odczołgującą się od płonących szczątków. To był Gunnulfr! Rzucił zaklęcia stabilizujące i ochronne na poparzonego. Na razie nic więcej zrobić nie mógł, a potem jego wzrok padł na wojowników Officjum. Przemieszczał i odpalał pod nimi pułapki, dopóki nie przestali dawać znaków życia, ale to było dla niego za mało. Walka wciąż trwała.

Wyjął z pokrowca metalowy flet i coś, co wyglądało jak szeroki grot włóczni, który wkręcił w wylot instrumentu. Chciał powiedzieć coś do gwardzistów, ale patrząc na ponure, zastygłe twarze nie mógł znaleźć odpowiednich słów na wyrażenie tego co czuje.

Jeden z nich położył mu dłoń na ramieniu.

– Idź bracie, my tu wszystkiego dopilnujemy. Nasza służba jeszcze się nie skończyła.

Opowiadano potem, że widziano Adolina Grana całego czerwonego od krwi jak razem z Raie Divorem, Jolaią Dor i Galamem ar-Hangelem polowali na niedobitków, ale nikt kto go znał wcześniej i słuchał jego koncertów w to nie wierzył. Oczywiście oprócz tych z którymi bronił Domu Narodzin.

Trzy dni później żołnierze z oddziału Niewymawialnych złożyli w Sali Pamięci Gwardii szczątki pancerzy obojga poległych oficerów, gdzie razem z innymi zbrojami miały dawać świadectwo poświęcenia i oddania służbie Gwardii Cesarskiej.

W tym samym czasie dziwnym zrządzeniem losu młoda dziewczyna imieniem Martha została opiekunką Subutaia, piątego syna pary cesarskiej Tellavaru.

Koniec

Komentarze

Hej 

Czytało się dobrze :) Pomysł na atrybut prosty ale zgrabny w postaci anegdoty o bohaterce :) Pomysł też mi się podobał ale się zawiodłem :P Jak już doszło do walki to okazało się że właściwie nic się nie dzieje. Pułapki parę zaklęć, aż pojawił się gigant i pomyślałem o teraz jest ta chwila. I znowu nic jedno zaklęcie i po chłopie. Na plus bardzo mi się podobało jak zbudowałeś napięcie przed starciem :). 

 

Pozdrawiam 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki Bardjaskier.

Co do walki, to szedłem za taką myślą, że ich głównym zadaniem jest ochrona rodziny cesarskiej, akurat tu chodziło o matkę i jej dziecko. Oni nie są od nawalanki, tylko od szybkiej likwidacji zagrożenia. Wyciąłem jeden fragment opisujący walkę Raie, Galama i Jolai przy szczątkach Bramy Śmierci, bo wymaga poprawy. Tam będzie trochę paskudnej, ostrej walki. Jak dopracuję, to dorzucę do tego tekstu.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Hej Jasne, taki miałeś pomysł na opowiadanie :) moim zdaniem dodanie paru ostrych scen walki by dobrze zrobiło historii :) ale poczekaj też na inne komentarze bo może się okazać że to tylko mi przeszkadzało;) Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć,

Fajnie poradziłeś sobie z wybranym atrybutem. Moim zdaniem z wdziękiem wplotłeś go w tą historię. Pierwsza część opowiadania jest ciekawsza. Wprowadza wiele postaci i opisów, ale to ożywia Twój świat i sprzyja lepszemu poznaniu tego universum. Część druga jest bardzo heroic, ale już nie tak ciekawa. Rozumiem jednak, że Gwardia to ostatni szaniec, a tam już nie ma miejsca na finezyjne zagrania. Trzeba odeprzeć wroga, albo zginąć. Nie ma gdzie się cofnąć, czy uchylić. Swoją drogą inne służby cesarstwa się nie popisały.  Niebezpieczeństwo znane było od dawna i można je było zneutralizować. No, ale wtedy nie byłoby tej opowieścismiley

Proponuję jednak przejrzeć jeszcze tekst, bo zauważyłem trochę literówek, braków przecinków i tego typu rzeczy , które się same produkują podczas pisania smiley Przykładowo:

“Kiedy ukończył Akademie Wojskową…”

“Zajmujemy pozycja na wewnętrznej krawędzi Drogi Życia”

“…mieszkał sobie pewien odludek a więc kiedy znikną,…”

“…Pierwszym Edyktem Tezańskim zdelegalizował Świętego Officjum…”

“Dzisiaj znana jest oczywiście jako „Przepowiednia Kalidorska” a brzmi ona tak „Za sprawą….” – tutaj przed ”a” powinien być chyba przecinek, a po “tak” dałbym dwukropek.

Podsumowując, opowiadanie podobało mi się. Nie mam tu mocy oceniania, ale gdybym miał, to dałbym wysoką notę. 

czeke, dzięki za opinię i pomoc przy wynajdywaniu błędów.

“Swoją drogą inne służby cesarstwa się nie popisały.  Niebezpieczeństwo znane było od dawna i można je było zneutralizować”

Edykty Tezańskie wydano stosunkowo niedawno, Kościół Gamuna Obrońcy miał jeszcze sporo wpływów, nie tylko pośród zwykłych ludzi ale także w wyższych warstwach społeczeństwa. Nawet wśród najwyższych urzędników i wojskowych znajdowali się zwolennicy tzw. “Starych Praw”. No i Święte Officjum nie rozpłynęło się w nicość, tylko zaszło do podziemia, przekształcając się w tajne stowarzyszenie.

Dodałem trochę zmian do końcowej walki.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Z technicznych: brakuje trochę przecinków.

Tekst jest w pewnym sensie prequelem do “Człowiek, który nie wyglądał”. Dobrze się czyta. Powodzenia.

Dzięki Koala75. Dla ułatwienia dodaję Cesarstwo Tellavar (+1), czyli czas od narodzin Subutaia, co mi ułatwia połapanie się w tym wszystkim.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Witaj.

To bardzo miłe z Twojej strony, cieszy mnie, że zachęciłam do zgłoszenia konkursowego i gratuluję pomysłu. :)

 

 

Sugestie co do kwestii technicznych – do przemyślenia:

To była kolejna część poranka, za którą nie przepadała. Była atrakcyjną, wysoką kobietą obdarzoną niestety dużym biustem. Gdyby była damą dworu lub kurtyzaną, byłby to niewątpliwie jej wielki atut. Była jednak oficerem Gwardii Cesarskiej i tu jej piersi były przyczyną pewnych niedogodności. – powtórzenia – dość dużo różnych form „być” w tych kilku sąsiednich zdaniach

Żeby założyć napierśnik musiała wpierw wcisnąć się w specjalny gorset, który trzymał w ryzach jej wdzięki. Mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie pewnego zadania, kiedy musiała udawać kurtyzanę. – powtórzenie

Sumy (przecinek?) jakie jej wtedy oferowano za spędzenie wspólnego wieczoru (przecinek?) były absurdalnie wręcz wysokie.

Z drugiej strony mama powiedziała jej kiedyś, że pewna doza lubieżności w związku jest wskazana, zwłaszcza kiedy spotkaszwłaściwą osobę i można z nią popuścić wodze fantazji. – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu; zgrzyta też styl, może tak?: Z drugiej strony mama powiedziała jej kiedyś, że pewna doza lubieżności w związku jest wskazana, zwłaszcza kiedy spotkasz tą właściwą osobę i chcesz z nią popuścić wodze fantazji.

Do czasu aż zabrała go zaraza, którą przywlókł do twierdzy Gamszesz (przecinek?) jakiś kupiec z pustyni.

 

Divor na jej widok uśmiechną się i zasalutował pięścią przyłożoną do piersi. – gramatyczny

O to właśnie chodziło weteranowi, który mrugną porozumiewawczo do swojej dowódczymi i usiadł. – tu podobny błąd gramatyczny

Widząc nadchodzącą Rosandę przełkną nerwowo ślinę. – i tuta sama błędna odmiana

Nad kopułą Domu Narodzin zapłoną zielony ogień i tej samej barwy raca wystrzeliła nad Szczytem Stwórcy. – tu również

 

Poczuła, że część ciężaru (przecinek?) jaki odczuwała od paru dni (przecinek?) spada jej z barków.

Jeszcze bardziej się ucieszyła, kiedy zobaczyła (przecinek?) kogo ze sobą przyprowadził.

Kiedy ukończył Akademię Wojskową mając na patencie jedną z najwyższych lokat w swojej grupie (przecinek?) to spodziewano się, że wybierze karierę w sztabie Głównodowodzącego, on jednak wybrał ciężką i żmudną służbę w Gwardii, gdzie szybko dał się poznać jako pracowity i utalentowany oficer.

Niedawno usłyszała jak mówią o nim „młody Divor” (przecinek?) co było tu jedną z największych pochwał, na jaką można było zasłużyć.

No i ten ciemnowłosy (przecinek?) postawny mężczyzna o radosnym, lekko zawadiackim uśmiechu na pewno miał powodzenie u kobiet.

Salut, który wykonała (przecinek?) był godny placu defiladowego.

– Widziałaś, mistrza Arturiusa? – zbędny przecinek

Dziewczyna wykonała kolejny wzorowy salut (przecinek?) a potem zrobiła coś nieoczekiwanego.

Znów odezwał się ten niepokój (przecinek?) który obudził ją nad ranem.

Mammoonere Munawwarege pochodził z rodziny królewskiej władającą Alwegere na dalekim południu. – składniowy

Poprzez zagmatwane meandry losu obaj trafili w szeregi Gwardii, gdzie zawarli swą dziwną dla niektórych przyjaźni. – składniowy

Półoficjalna nazwa ich teneru pojawiła się trochę później (przecinek?) kiedy ona objęła dowództwo. – co to za wyraz?

Patrzyła na swoich żołnierzy zastanawiając się (przecinek?) kto z nich dożyje jutrzejszego wschodu słońca.

Jak na komendę wstali (przecinek?) oddając salut. Ufali jej i pójdą tam (przecinek?) gdzie ich poprowadzi. Coś ją ścisnęło w gardle. – czemu tu nagle czas przyszły dokonany?

Raz lepiej, raz gorzej (przecinek?) ale w razie problemów mogli na siebie liczyć bezwarunkowo.

Do sali wbiegła Danila (przecinek?) a z nią ciemnowłosy chudzielec z charakterystycznym fletem przewieszonym przez plecy.

– Dobrze (przecinek?) siadajcie.

Wątpił (przecinek?) żeby to się udało. Bo prawda była taka, że jego mentor zmarł dzisiaj rano (przecinek) a jego ostatnie słowa kołatały mu się po głowie (dwukropek?) „On nadchodzi. To nie Niszczyciel. Nie Niszczyciel. Chroń go. On…" (brak kropki) Co Arturius miał na myśli?

Tutaj mur przylega do Szczyt Stwórcy. – literówka

Musimy przyjąć (przecinek?) że atak może nastąpić z każdej strony.

Jeśli nacisk przeciwnika będzie zbyt duży (przecinek?) wycofujemy się pod kolumnadę (przecinek?) a w ostateczności do drzwi wejściowych.  

– A potem? – Gilef, najmłodszy z gwardzistów, który dopiero co został przyjęty do służby (przecinek?) był wystraszony.

– Dla nas nie ma potem. – cudzysłów lub kursywa

Musimy być przygotowani na najgorsze (przecinek?) a mieć nadzieję najlepsze. – w zakończeniu brak części zdania

Zegar wodny pokazywał (przecinek?) ze zostało jeszcze ponad dwie kwadry do objęcia służby. – literówka oraz błąd składniowy – „kwadra” to rodzaj żeński

Był Czas Głodu (przecinek?) kiedy wielu ludzi zmarło z braku żywność.

Potem nastąpił Czas Odbudowy (przecinek?) a jakieś 280 połączeń temu powstał Tellavar i nastąpił Czas Stabilizacji.

Ja miałem ośmiu braci, trzy siostry (przecinek?) a mój ojciec miał cztery żony i nikt nigdy nie miał z tym problemu.

Początkowo ludzie się z niego śmiali, ale z czasem okazało się, że jego przepowiednie się sprawdzają. Z czasem rosła jego sława, ilość petentów i oczywiście jego majątek. – powtórzenie

W końcu wezwał ludzi nad jezioro (przecinek?) żeby ogłosić swoją najważniejszą przemowę.

Oczywiście oba edykty wywołały spore niezadowolenie i liczne bunty, z którymi wojsko w końcu sobie poradziło (brak kropki)

 Kiedy ogłoszono, że cesarzowa jest znów w ciąży (przecinek?) nad jeziorem Dymnym pojawił się ślepy starzec w łachmanach, który podawał się za Kaznodzieje (literówka) i głosił (przecinek?) że właśnie to dziecko jest tym (zbędne) przepowiedzianym piątym.

Podobno zgromadzono spore siły, żeby powstrzymać powrót Niszczyciela. Znaleziono sporo broni i pancerzy z emblematem Świętego Officjum, płonącą dłonią. – powtórzenie

Dziękuje. – literówka

 

Czasem w tekście gubisz podmiot. Zauważ, że tu na początku fragmentu piszesz o akuszerce, a potem nagle o tym, że ona ma walczyć. Czyżby akuszerka? Z tekstu jednoznacznie tak wynika, a to błąd:

Czekanie jednak było teraz najtrudniejsze. Tym razem ich cierpliwość nie została wystawiona na zbyt ciężką próbę, bo drzwi Domu otworzyły się i stanęła w nich jedna z akuszerek a potem wróciła do środka. Nie odezwała się nawet słowem. Nie musiała. Wszyscy już wiedzieli, że poród się zaczął.

Widziała lekkie poruszenie wśród swoich ludzi. Poczuła lekko kwaśny smak w ustach. Zaczęła głęboko oddychać. Wdech przez nos, wydech przez usta. Drobne ruchy kończyn pozwoliły jej się upewnić, że elementy wyposażenia są na swoim miejscu, nic nie przeszkadza. Jej ciało szykowało się do walki, chociaż do niej należało pilnowanie sytuacji na polu walki i reagowanie na to, co się wydarzy odpowiednio dowodząc swoim oddziałem. Ona będzie walczyć tylko w ostateczności.

 

Byli spisani straty, mieli chociaż trochę nadwątlić ich obronę i zrobić rozpoznanie bojem. – brak części zdania

 

A zatem pod kątem językowym trzeba starannie poprawić całość, ja już reszty usterek nie wypisuję. W zdaniach brak kropek na końcu, przed wyrażeniami z „który” często brak przecinków.

 

Cała opowieść dobrze pokazuje przebieg bitwy, znaczenie niezłomnej postawy głównej bohaterki dla podwładnych, jej charakter oraz wolę walki, niebanalnie wykorzystując atrybut konkursowy. :) Pomysł na tytuł oraz jego rozwinięcie w tekście to kolejny walor opowiadania.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

bruce, wielkie dzięki, że Ci się chce to wszystko wyłapywać i pomagać.

“Półoficjalna nazwa ich teneru pojawiła się trochę później (przecinek?) kiedy ona objęła dowództwo. – co to za wyraz?”

Zapomniałem zmienić, to nazwa własna tego typu pododdziału, coś jak sekcja czy pluton.

Biorę się za poprawki.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Aha, ok, rozumiem, co to za wyraz. 

Pozdrawiam serdecznie i również dziękuję. :) 

Pecunia non olet

Zaciekawiło mnie od początku i trzymało w napięciu, co się wydarzy i o co wogóle chodzi. Fajny wstęp z poetami. Od razu polubiłam bohaterkę. Fajne detale/pomysły, jak, niewymawialni. Czyta się płynnie. Fajnie wykorzystany atrybut. Szkoda, że smutno się skończyło:(.

Jedna rzecz, która mnie zdziwiła: na początki piszesz, że Adalin jest uczniem, więc widzę młodzika. Później okazuje się, że to staruszek. W zdaniu: “Jego uczniem jest taki chudzielec noszący zawsze metalowy flet.”  dałabym że chudy starzec, czy coś w tym stylu.

To jest jakaś kontynuacja?

Daje klika :).

“Fajnie wykorzystany atrybut. Szkoda, że smutno się skończyło:(.”

Monique.M niestety od początku wiedziałem jakie będzie zakończenie, bo to wynikało z innego opowiadania. Nie wiedziałem tylko jak do tego doszło, dopóki nie napisałem “ Nie zabija …”.

“na początki piszesz, że Adalin jest uczniem, więc widzę młodzika”

To Arturius był już leciwy, Adalin jest stosunkowo młody (tu ma ok. 26 lat) , zwłaszcza jak na ucznia i przyszłego następcę głównego Cesarskiego Maga.

“– Widziałaś, mistrza Arturiusa?

– Nie, ale wiem gdzie ma kwaterę i pracownię. Jego uczniem jest taki chudzielec noszący zawsze metalowy flet.”

 

“To jest jakaś kontynuacja?”

 To jest właściwie pierwsze opowiadanie z głównego wątku i dlatego na początku jest to: Cesarstwo Tellavar (+1) czyli czas narodzin Subutaia. Teraz kończę przeglądać opowiadanie “Wojownik i przeklęty chłopiec” CT ( +6) i niedługo je tu wrzucę, a potem będzie “Jeden deszczowy i wyjątkowo paskudny dzień” CT (+12) No i jest już “Człowiek, który nie wyglądał” (CT +16), które było najkrótsze i dlatego poszło na pierwszy ogień.

Dzięki za komentarz i bardzo się cieszę, że spędziłaś przy czytaniu kilka fajnych chwil. :)

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

"Aż tak? – Starzec od dziesięcioleci nie opuszczał Gulteru, gdzie szkolono magów. – Nikomu nie powiem, możesz być spokojny. Arturius nie bez powodu wybrał cię na swojego następcę. Poradzisz sobie." To zdanie mnie zmyliło, bo myślałam że to o niego chodzi. A dlaczego nie mógł nic powiedzieć? Zaciekawiłeś mnie kontynuacją. Możesz w przedmiwie umieścić info o innych opowiadaniach z cyklu. (Przepraszam, że piszę ciągiem, ale na komórce nie robi enterów).

Poprawiłem, teraz powinno być bardziej oczywiste.

“A dlaczego nie mógł nic powiedzieć?”

Narodzin Subutaia obawiano się z różnych powodów i w wielu środowiskach. Kiedy Arturius wygłosił przed śmiercią swoje ostatnie słowa otaczała go specyficzna aura magiczna, jaka towarzyszy “Wieszczom” (na dalekiej północy Cesarstwa zdarzają się ludzie z takim Talentem, najczęściej przepowiadają pogodę lub wskazują gdzie są ławice ryb do połowu albo stada zwierząt do upolowania). Dodatkowo Arturius zmarł w takich samych okolicznościach jak Kaznodzieja z Kalidor. No i sytuacja religijno-polityczno-militrana też była trochę napięta. Mistrz Saltorin sam nie wiedział, co z tym zrobić, więc posłał po “nadszefa magów”. ;)

Pozdrawiam.

 

 

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Dzięki za odpowiedź :)

Cześć!

 

Tekst ma o 701 znaków za dużo. Skonsultujemy się i jak najszybciej damy znać, czy możemy go zakwalifikować do drogi prostej.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hmm, a czemu oni po prostu nie zapalili ognia symbolizującego dziewczynkę? I jakim cudem Officjum dysponowało taką siłą? Czy oni tam, cesarz znaczy się, nie mieli żadnych spec służb? Czemu się wcześniej z opozyją nie rozprawili? A jak już Officjum dysponowało taką siłą, to czemu uderzyli dopiero w momencie narodzin? Skoro wierzyli w przepowiednię, to powinni stale dążyć do uzyskania władzy, żeby móc na powrót wprowadzić prawo uśmiercające piątych synów?

Uniwersum wydaje się interesujące, sama sprawa z przepowiednią również, napisane jest dobrze, ale mam wrażenie fragmentaryczności. To znaczy dla mnie to jest fragment większej całości. I możliwe, że gdybym całość przeczytała, nie zadawałabym pytań, które zadałam, ale tekst w takiej formie nie daje na nie odpowiedzi.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

“Hmm, a czemu oni po prostu nie zapalili ognia symbolizującego dziewczynkę?”

Ludzie nie mieli wpływu na kolor płomienia, Dom zapałał go niejako “automatycznie”.

“A jak już Officjum dysponowało taką siłą, to czemu uderzyli dopiero w momencie narodzin?”

Nie wiedzieli jakiej płci było dziecko, nawet najbardziej zagorzali wyznawcy Gamuna nie zgodzili by się zaatakować w takich warunkach.

Niedługo wrzucę opowiadanie “Wojownik i przeklęty chłopiec” w którym wiele z tych kwestii będzie wyjaśnione i to ono miało być tutaj jako drugie. “Nie zabija się piątego syna” napisałem w ciągu 3 dni na konkurs i faktycznie zapomniałem sprawę Officjum trochę lepiej wyjaśnić.

 

Kolega czeke też miał podobne wątpliwości.

“Swoją drogą inne służby cesarstwa się nie popisały.  Niebezpieczeństwo znane było od dawna i można je było zneutralizować”

Edykty Tezańskie wydano stosunkowo niedawno, Kościół Gamuna Obrońcy miał jeszcze sporo wpływów, nie tylko pośród zwykłych ludzi ale także w wyższych warstwach społeczeństwa. Nawet wśród najwyższych urzędników i wojskowych znajdowali się zwolennicy tzw. “Starych Praw”. No i Święte Officjum nie rozpłynęło się w nicość, tylko zaszło do podziemia, przekształcając się w tajne stowarzyszenie.

Dzięki za komentarz. Mam nadzieje, że trochę spraw wyjaśniłem.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Choć opowiadanie tworzy pewną zamkniętą całość, nie mogę oprzeć wrażeniu, że poznałam zaledwie niewielki fragment świata, w którym wydarzył się opisany epizod. Historia została przedstawiona w dość zajmujący sposób i mogę tylko żałować, że nie najlepsze wykonanie nie pozwoliło na pełną satysfakcję z lektury.

 

nie lubiła tej pory dnia. Zwłasz­cza dzi­siaj, kiedy szy­ko­wał się cięż­ki i pra­co­wi­ty dzień, po­nie­waż dziś miało… → Powtórzenia.

 

zo­ba­czy­ła mło­de­go ofi­ce­ra sa­lu­tu­ją­ce­mu sta­re­mu gwar­dzi­ście… → …zo­ba­czy­ła mło­de­go ofi­ce­ra, sa­lu­tu­ją­ce­go sta­re­mu gwar­dzi­ście

 

Po­czu­ła, że część cię­ża­ru, jaki od­czu­wa­ła od paru dni, spada jej z bar­ków. → Zbędny zaimek – czy czułaby ciężar spoczywający na cudzych barkach?

 

ale to drugi z ofi­ce­rów bar­dziej ją za­cie­ka­wił. Sporo o nim sły­sza­ła, ale pierw­szy raz… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Sporo o nim sły­sza­ła, jednak pierw­szy raz

 

że wy­bie­rze ka­rie­rę w szta­bie Głów­no­do­wo­dzą­ce­go, on jed­nak wy­brał cięż­ką i żmud­ną służ­bę… → Powtórzenie. Ciężki i żmudny to synonimy, znaczą to samo.

Proponuję: …że wy­bie­rze ka­rie­rę w szta­bie Głów­no­do­wo­dzą­ce­go, on jed­nak zdecydował się na niełatwą służ­bę…

 

Mam­mo­one­re wy­szcze­rzył w uśmie­chu swoje śnież­no­bia­łe zęby. → Zbędny zaimek – czy mógł wyszczerzyć cudze zęby?

 

gdzie za­war­li swą dziw­ną dla nie­któ­rych przy­jaźń. → Zbędny zaimek – czy mogli zawrzeć cudzą przyjaźń?

 

gotowi pójść tam, gdzie ich po­pro­wa­dzi. → …gotowi pójść tam, dokąd ich po­pro­wa­dzi.

 

od­sło­ni­ła na­ścien­ną mapę. Chwi­lę jej się przy­glą­da­ła, cho­ciaż znała na pa­mięć ten cha­rak­te­ry­stycz­ny teren. To było je­dy­ne miej­sce w pa­ła­cu za­pro­jek­to­wa­ne i zbu­do­wa­ne na bazie koła. → Nie bardzo rozumiem – teren to pewien obszar, więc nie bardzo wiem, jak teren może być budowlą i znajdować się w pałacu?

 

– … i po­wol­ny. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

uro­dzi­ła czte­rech synów, wiec za bar­dzo bym na to nie li­czy­ła. → Literówka.

 

– I to by było na tyle. → Ten zwrot nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

https://nck.pl/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/TO_BY_BYLO_NA_TYLE

 

– Sza­cu­je się, że z każ­dych 100 ludzi zgi­nę­ło 90-ciu. → – Sza­cu­je się, że z każ­dych stu ludzi zgi­nę­ło dziewięćdziesięciu.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

a ja­kieś 280 po­łą­czeń temu… -> …a ja­kieś dwieście osiemdziesiąt po­łą­czeń temu

 

Początkowo lu­dzie sięniego śmia­li, ale wkrót­ce oka­za­ło się, że jego prze­po­wied­nie się spraw­dza­ją. Z cza­sem rosła jego sława, ilość pe­ten­tów i oczy­wi­ście jego ma­ją­tek. W końcu we­zwał ludzi nad je­zio­ro, żeby ogło­sić swoją naj­waż­niej­szą prze­mo­wę.Petenci są policzalni, ale chyba nie jest to tutaj najlepsze określenie. Nadmiar zaimków. Lekka siękoza.

Proponuję: Początkowo lu­dzie byli nieufni, ale wkrót­ce zauważyli, że prze­po­wied­nie się spraw­dza­ją. Z cza­sem rosła jego sława, a z nią liczba chcących znać przyszłość. I oczy­wi­ście pomnażał ma­ją­tek. W końcu we­zwał ludzi nad je­zio­ro, żeby wygłosić naj­waż­niej­szą prze­mo­wę.

 

I tak to trwa­ło przez około 300 lat… ->I tak to trwa­ło przez około trzysta lat

 

Gdy jej lu­dzie za­ję­li miej­sca obok swo­ich po­przed­ni­ków, ona od­by­ła krót­ką od­pra­wę z ich do­wód­cą. → Nadmiar zaimków.

 

Dziew­czy­na bez wa­ha­nia wy­ko­na­ła 17 ge­stów po­da­jąc ich nazwy i znaczenie.Dziew­czy­na bez wa­ha­nia wy­ko­na­ła siedemnaście ge­stów, po­da­jąc ich nazwy i znaczenie.

 

– Bo zanim sko­nał wy­gło­sił prze­po­wied­nie… → – Bo zanim sko­nał, wy­gło­sił prze­po­wied­nię

 

– Nie wiem.– Ro­zej­rzał się ner­wo­wo. → Brak spacji po pierwszej kropce.

 

Drob­ne ruchy koń­czyn po­zwo­li­ły jej się upew­nić… → Można drobić kroczki, ale nie bardzo wiem, jak wyglądają drobne ruchy.

Proponuję: Nieznaczne ruchy koń­czyn po­zwo­li­ły jej się upew­nić

 

do niej na­le­ża­ło pil­no­wa­nie sy­tu­acji na polu walki i re­ago­wa­nie na to, co się wy­da­rzy od­po­wied­nio do­wo­dząc swoim od­dzia­łem. → Trochę koślawe zdanie

Proponuję: …do niej na­le­ża­ło pil­no­wa­nie sy­tu­acji na polu walki i re­ago­wa­nie na to, co się wy­da­rzy, przy odpowiednim do­wo­dzeniu od­dzia­łem.

 

Galam trzy­mał w rę­kach swój hełm i na­słu­chi­wał. → Zbędny zaimek.

 

Wska­zał na miej­sce gdzie mur łą­czył się→ Wska­zał miej­sce, gdzie mur łą­czył się

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– O, znów sły­chać → Brak kropki po wypowiedzi.

 

sze­ro­ka na ja­kieś 10 kro­ków wyrwa z któ­rej… → …sze­ro­ka na ja­kieś dziesięć kro­ków wyrwa, z któ­rej

 

Byli spi­sa­ni stra­ty… → Pewnie miało być: Byli spi­sa­ni na stra­ty

 

lep­szych wo­jow­ni­ków za­chow­no na póź­niej. → Literówka.

 

ob­ser­wo­wa­li rzeź, ja­kiej byli świad­ka­mi. → …ob­ser­wo­wa­li rzeź, której byli świad­ka­mi.

 

– Cho­le­ra, mają maga! → Skąd w czasach, kiedy dziej się opowiadanie, znano to przekleństwo?

 

Wska­zał na coraz więk­szą grupę… → Wska­zał coraz więk­szą grupę

 

utwo­rzy­ła nie­wiel­ką wyrwę w murze, nie­mal na prze­ciw pierw­szej… → …utwo­rzy­ła nie­wiel­ką wyrwę w murze, nie­mal naprze­ciw pierw­szej

 

Łucz­ni­cy też go za­uwa­ży­li bo na­tych­miast tra­fi­ło go kilka strzał. → Czy oba zaimki są konieczne?

Proponuję: Łucz­ni­cy też go za­uwa­ży­li, bo na­tych­miast dostał kilka strzał.

 

Na szczę­ście droga którą mieli prze­biec miała 50 dwu­kro­ków dłu­go­ści, ale tylko kroki sze­ro­ko­ści a po bo­kach… → Na szczę­ście droga, którą mieli prze­biec, miała pięćdziesiat dwu­kro­ków dłu­go­ści, ale tylko cztery kroki sze­ro­ko­ści, a po bo­kach

 

roz­ci­na­jąc wszyst­ko co na­po­tka­ła na swo­jej dro­dze:…roz­ci­na­jąc wszyst­ko, co na­po­tka­ła na dro­dze:

 

i ła­god­nie się uśmiech­ną.– Ko­cham cię, có­recz­ko. → Literówka. Brak spacji przed półpauzą.

 

Oni mieli głów­nie blo­ko­wać ataki i mie­szać szyki wro­gom, Jo­la­ia miała za­bi­jać, ata­ku­jąc swoim dłu­gim mie­czem… → Powtórzenie. Zbędny zaimek.

Proponuję: Oni mieli głów­nie blo­ko­wać ataki i mie­szać szyki wro­gom, a Jo­la­ia za­bi­jać, ata­ku­jąc dłu­gim mie­czem

 

Trój­ka gwar­dzi­stów dość szyb­ko po­ko­na­ła drogę do znisz­czo­nej bramy, spraw­nie omi­ja­jąc le­żą­ce ciała. Tamci jed­nak nie kwa­pi­li się do ataku… → Czy dobrze rozumiem, że leżące ciała nie kwapiły się do ataku?

 

nie­ocze­ki­wa­nie cofną się… → Literówka.

 

cof­nę­li się z po­wro­tem do szyku. Mieli za­miar za­sy­pać ten wyłom cia­ła­mi prze­ciw­ni­ków. → To chyba niezamierzony rym.

Może w drugim zdaniu: …za­sy­pać ten wyłom cia­ła­mi wrogów.

 

ob­ser­wo­wa­ła kul­ty­stów gro­ma­dzą­cych się przy wy­ło­mie, wy­glą­da­ło jakby na coś cze­ka­li. → …ob­ser­wo­wa­ła kul­ty­stów gro­ma­dzą­cych się przy wy­ło­mie, wy­glą­da­li jakby czekali na coś.

 

Ko­lej­ny raz od­czu­ła ten prze­śla­du­ją­cy ją od rana nie­po­kój. → Zbędny zaimek.

 

jakby nie do końca pa­no­wał nad swoim cia­łem. → Zbędny zaimek.

 

…a on tylko ma­chał swo­imi wiel­ki­mi pię­ścia­mi… → Zbędny zaimek.

 

jakby ogar­niał się od uciąż­li­wych owa­dów. → …jakby oga­niał się od uciąż­li­wych owa­dów.

 

W końcu od­sko­czył i za­czną się śmiać.W końcu od­sko­czył i za­czął się śmiać.

 

szyb­ko wy­ja­śni­ła go swoim przy­bocz­nym. → Zbędny zaimek.

 

Znów za­ata­ko­wa­li, ale ina­czej. W ostat­niej chwi­li od­rzu­ci­li broń i sko­czył na prze­ciw­ni­ka. → Piszesz o walczących w liczbie mnogiej, więc bądź konsekwentny: W ostat­niej chwi­li od­rzu­ci­li broń i sko­czyli na prze­ciw­ni­ka.

 

Wyjął z po­krow­ca swój me­ta­lo­wy flet… → Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy dzięki za wskazanie błędów i sugestię poprawek. Jak pisałem w komentarzach pod “Człowiek, który nie wyglądał”, za szybko czytam i ciężko mi wyłapać błędy. Muszę od nowa nauczyć się czytać powoli, rozbijając tekst na pojedyncze słowa i litery, ale pracuje nad tym.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Cześć, Koryu!

 

Oj, pomarudzę.

Szkoda, że nie podzieliłeś tekstu na jakieś fragmenty (polecam asteryski) – czytałoby się fajniej.

Cesarstwo Tellavar (+1)

co to jest? chodzi mi głównie o to “+1”.

Czy te wielkie cycki mają jakieś znaczenie później?

Doczytałem – nie mają. Tzn. Musiałeś użyć "Lubieżnej dziewicy", więc opowiedziałeś na początku anegdotkę, otrzepałeś ręce i tyle – robota z atrybutem skończona, bo później w tekście Rosalinda ani nie jest lubieżna, ani nie ma nic o dziewictwie. Zatem atrybut wykorzystany dość ubogo.

Ilość postaci i nazw własnych wprowadzonych na raz przytłacza. Do tego opisy ich wyglądu – nic nie zapamiętałem, nie wiem kto jest kim.

Wypowiedź/rozmowa Mammoonere jest strasznie infodumpowa. Tłumaczysz dużo, ale takie coś jednak razi.

A potem na scenę wchodzą liczebniki, które powinny być zapisane słownie.

Zastanawiam się dlaczego nie utrzymali narodzin syna w tajemnicy, skoro to tak ryzykowne, tylko trąbią o tym wszem i wobec.

Zdarzają się też literówki (brak ł na końcu słów w kilku miejscach) – czytałem na komórce, więc łapanki nie będzie.

Cae uniwersum masz zdaje się przemyślane, wszyscy mają swoje role, ale w tak krótkim tekście trudno o jego przedstawienie. No i końcowe zdanie sugeruje, że to początek jakiejś opowieści.

Sama bitwa… no działo się – ani mnie to nie mierziło, ani rozgrzewało. Jest tak pomiędzy.

 

Pozdrawiam i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo proszę, Koryu. Miło mi, jeśli pomogłam.

Pamiętaj też, że niezmiernie trudno wyłapuje się usterki we własnym opowiadaniu, albowiem czytasz tekst, który znasz, wiesz, co w nim napisałeś i mimo starań, aby czytać go dokładnie, często prześlizgujesz się po zdaniach i zdarza się, że nie zauważasz tego, co należałoby poprawić. Dlatego dobrze jest dać sobie trochę czasu i do kolejnej lektury tego, co się napisało, przystąpić po dwóch a nawet trzech tygodniach, kiedy tekst ulegnie pewnemu “zapomnieniu”.

No i jest jeszcze beta. Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Krokus, konstruktywne marudzenie zawsze mile widziane.

“Cesarstwo Tellavar (+1)

co to jest? chodzi mi głównie o to “+1”.

Na to odpowiadałem Monique.M

“To jest właściwie pierwsze opowiadanie z głównego wątku i dlatego na początku jest to: Cesarstwo Tellavar (+1) czyli czas od narodzin Subutaia. Teraz kończę przeglądać opowiadanie “Wojownik i przeklęty chłopiec” CT ( +6) i niedługo je tu wrzucę, a potem będzie “Jeden deszczowy i wyjątkowo paskudny dzień” CT (+12) No i jest już “Człowiek, który nie wyglądał” (CT +16), które było najkrótsze i dlatego poszło na pierwszy ogień.”

 

Czy te wielkie cycki mają jakieś znaczenie później?

Doczytałem – nie mają. Tzn. Musiałeś użyć "Lubieżnej dziewicy", więc opowiedziałeś na początku anegdotkę, otrzepałeś ręce i tyle – robota z atrybutem skończona, bo później w tekście Rosalinda ani nie jest lubieżna, ani nie ma nic o dziewictwie. Zatem atrybut wykorzystany dość ubogo.”

Dla niej miały, jako poranna niedogodność przed rozpoczęciem służby. Widząc te wszystkie cycate dziewoje w zbrojach, to chyba żaden z rysowników nie zdaje sobie sprawy jaki to problem dla kobiet służących w wojsku. To Rosanda “Lubieżna Dziewica” Przynyszewska jest tym atrybutem. Cała ta opowieść kręci się wokół niej. Przez chwilę kusiło mnie, żeby nazwać ją np. Vergine Lasciva lub Midarana Shojo ;) Czasem lubię pozornie oczywiste i przewidywalne ścieżki poprowadzić w inny sposób.

 

“Zastanawiam się dlaczego nie utrzymali narodzin syna w tajemnicy, skoro to tak ryzykowne, tylko trąbią o tym wszem i wobec.”

 Kiedy okazało się, że cesarzowa jest w ciąży to nikt nie znał płci dziecka. Dopiero ogień na Domu Narodzin to pokazywał. No i kultyści zrobili, to co zrobili.

Dzięki za uwagi.

 

regulatorzy widziałem ten wątek i mam nawet wypisanych kilka osób które poproszę o pomoc w betowaniu. Na razie muszę zająć się czymś innym, bo życie wywinęło paskudnego “twista” moim przyjaciołom i trzeba im pomóc, ale jak dobrze pójdzie, to w niedzielę siądę i wprowadzę poprawki do tekstu.

Pozdrawiam.

 

 

 

 

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Hej, hej

Przykro mi, nie siadło. Pomysł bardzo fajny, ale nie udźwignąłeś tematu. To nic złego, wszyscy tu się uczymy i z każdego tekstu wart wyciągnąć jakąś naukę na przyszłość.

Chciałeś zmieścić za dużo w naprawdę sporo w małym limicie. Wprowadzasz zbyt wiele postaci jednocześnie, więc zaczynają się mieszać – związki rodzinne potęgują to wrażenie. Potem obowiązkowa przepowiednia (heroik, rozumiem) i przechodzimy do bitwy. Nie wiem, kim są atakujący, nie wiem, jakie moce mają bohaterowie, więc możesz wyciągnąć z rękawa jakikolwiek cud, a ja wciąż nie czuję napięcia.

Rodzice poświęcają się dla dzieci, ktoś rzuca magiczne wstęgi, zjawia się jakiś wrogi mag czy inne diabelstwo – chaos, chaos, chaos, a ja wciąż nie wiem, dlaczego cesarza broni kilka osób i dlaczego miałbym się nimi przejmować, skoro trudno mi zapamiętać, kto jest kim.

To jest tekst, który naprawdę może być fajny, ale nadawał się bardziej do drogi krętej. Masz fajną historię z obroną piątego syna, może nieco schematyczną, ale nic w tym złego, jednak nie w tym limicie.

Atrybut potraktowany po łebkach ;)

Pozdrawiam

Choć tekst pewnie mógłby być bardziej płynny, to przeczytałam jednym tchem. Spraw technicznych nie będę się czepiać, bo zostały już tu przewałkowane, a ja nie wymądrzam się w sprawach, w których nie czuję się mocna.

W sumie, to opowiadanie kupiło mnie kilkoma wątkami, w których odnalazłam dużo realizmu. Spodobało mi się to poczucie obowiązku gwardzistów, takie prawdziwe “służba nie drużba”. No i ta świadmomość, że w każdej chwili mogą na tej służbie zginąć. To było bardzo prawdziwe. W opisie walki ten fragment: “…Blady, roztrzęsiony, z zarzyganymi butami i mokrymi spodniami śmierdzącymi uryną wciąż stał obok nich i robił swoje. Oni już coś takiego przeżyli, co nie znaczy, że było im dużo łatwiej. Dla niego był to pierwszy raz.”  – tak realny i tak nie cukierkowy.

“Niewymawialni” – świetne, od razu miałam przed oczami Franka Gołasa i jego “Brzęczyszczykiewicz”.

Co mi zgrzytnęło? Np. to, że Adalin tak chętnie wyjawił Rosandzie pilnie strzeżony sekret, za co mógł nawet zostać zlikwidowany. Po co? Nic to nie zmieniło, oprócz tego, ze czytelnik wie.

To, że do obrony cesarzowej i dziecka przydzielono tylko jednego maga i do tego zupełnie niedoświadczonego oraz tylko jeden oddział gwardzistów, ten któremu akurat wypadała służba, w ogóle mnie nie przekonało. Wszyscy wiedzą, że będzie próba zamachu, jak tylko dym objawi syna, a jakoś przygotowań na taki obrót sprawy brak. Ja wiem, że krotki tekst, limit znaków, ale zdanko, dwa gwoli wyjaśnienia by się przydały. Ja mam wizję, że cesarki tatuś chce się pozbyć potomka w białych rękawiczkach, no ale to moja wizja i moje dopowiedzenie. Nawet nie wiem, czy się broni.

No i to: “Raie i Galam szli przodem z mieczami w dłoniach, długi w prawej ze sztychem ustawionym na wysokości piersi, w lewej krótkie ostrze w odwróconym chwycie, z klingą ułożoną wzdłuż przedramienia.” Tak, w tłumie warto mieć dwa miecze, ale ten odwrócony chwyt – w ogóle nie mogę sobie tego wyobrazić. Nie fechtuję, ale z ciekawości przeglądnęłam filmiki z technikami walki na dwa miecze i nigdzie takiego chwytu nie widziałam. Potem Galam tnie tym krótki mieczem z dołu. No, przy takim trzymaniu, to powodzenia, w ciupagę wygodnie.

 

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Witaj Zanais.

“Przykro mi, nie siadło.”

Twoja opinia dała mi inny punkt widzenia na to co napisałem, dzięki. Głównym argumentem mojego kolegi, który mnie tu skierował było ”Spróbuj, nauczysz się przy okazji czegoś nowego”.

 

Cześć Inanna.

“do obrony cesarzowej i dziecka przydzielono tylko jednego maga”

Z jednej strony “W razie potrzeby Saltorin i jego uczeń udzielą nam wsparcia.” , a dlaczego tego nie zrobili? To już inna historia, bo po walce zniknęli i … ;) Z drugiej strony wszystko było już przygotowane na tzw. “czarny scenariusz” czyli na wypadek walki i Adolin nie potrzebował właściwie nadzoru. No i siły przydzielone do bezpośredniej ochrony nie musiały być liczne, tylko skuteczne.

 

No i to: “Raie i Galam szli przodem z mieczami w dłoniach, długi w prawej ze sztychem ustawionym na wysokości piersi, w lewej krótkie ostrze w odwróconym chwycie, z klingą ułożoną wzdłuż przedramienia.”

Ten rodzaj chwytu występuje np. w staro japońskich systemach walki wywodzących się z tzw. starych samurajskich szkół (kōryū bujutsu) i to właśnie w tych, gdzie używa się dwu mieczy (Tenshin Shōden Katori Shintō, Niten'ichi) ale również w hiszpańskich i włoskich szkołach szermierki gdzie używano równocześnie rapiera i lewaka lub szpady i sztyletu. Stosowany był w sytuacji walki w bliskim dystansie (ścisk, mała przestrzeń) lub przeciwko przeciwnikowi uzbrojonemu w sługa broń drzewcową np. włócznię czy halabardę.

 

“Potem Galam tnie tym krótki mieczem z dołu. No, przy takim trzymaniu, to powodzenia, w ciupagę wygodnie.”

Był w niskiej pozycji i praktycznie tuż przy napastniku. Wyobraź sobie, że uderzył łokciem od dołu do góry, tylko tam miał krótki miecz wystający ok. 15 cm. i oparty o ten łokieć. Bez problemu mógł rozciąć człowiekowi brzuch od krocza po mostek.

Dzięki za opinię.

Pozdrawiam.

 

 

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Koryu przez Ciebie zamiast robić bilans naoglądałam się filmików walk na dwa miecze, jakichś starych rycin ze szkół szermierki – włoskiej i hiszpańskiej, no i przeczytałam mega ciekawy artykuł o starych szkołach japońskich, gdzie uczono walki na dwa ostrza.

Także zwracam honor, już sobie to (co opisałeś) wyobrażam, choć drugie ostrze jest krótsze, niż pierwotnie zakładałam.

Ponieważ Twój tekst zmusił mnie do szukania po historycznych źródłach, więc od razu zyskał w moich oczach. Fajnie. Jak ja będę musiała kiedyś opisać walkę na miecze, to pewnie polegnę z kretesem.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Siema!

 

Rzucasz w czytelnika od samego początku tak dużą ilością informacji, jakby Twój tekst był powieścią, a Ty wziąłeś sobie za punkt honoru, żeby odbiorca od razu wiedział wszystko o świecie, włącznie z genealogią postaci i topografią stworzonego uniwersum. Jak rozumiem, to opowiadanie osadzone jest w jakimś większym, wymyślonym przez Ciebie świecie. Fajnie, bo widać, że wszedłeś całkiem głęboko w szczegóły, chcąc uczynić świat żywym i kompletnym. Mniej fajnie, że chciałeś wcisnąć tego jak najwięcej w opowiadanie.

Początek to przebijanie się przez infodumpy, których jest nadmiar, a po pierwszym tysiącu znaków bohaterka dopiero wstała i zaraz wychodzi. Miałeś mało miejsca – wszyscy mieliśmy – a mimo to dałeś się ponieść tworzeniu krajobrazu zamiast fabuły.

Językowo nieźle, choć gdzieś tam i siam mignęły róznej maści potknięcia (”jest od starsz pałacu” – ewidentna pozostałośc po przeróbkach na przykład). Relacje między postaciami silnie zarysowane miejscami, ale miejscami przerysowane – uspokojenie młodego poprzez umówienie się na chlanie i reakcja młodzika, albo “ból w oczach” Galama po pytaniu o umiejętności gawędziarskie i jeszcze kilka. Rozumiem jaki efekt za każdym razem chciałeś osiągnąć, ale jest to aż nadto widoczne, przez co mało wiarygodne i pretekstowe, nastawione na wywołanie konkretnych odczuć względem postaci. Mnie to niestety jakoś nie złapało, powiem więcej – poczułem niechęć do tej sielankowo zgranej ekipy, zgodnej, gotowej do wzajemnych poświęceń. Nigdy nie przepadałem za świętoszkowatymi postaciami, a te się takie wydają.

Scena batalistyczna skojarzyła mi się z grami typu Tower Defense – coraz to nowe fale wrogów, coraz silniejszych, które trzeba odpierać. To jest zorganizowana armia? Taka, która najeżdża pałac, którego broni tylko grupka uberspecskubańców? No, chyba tak, bo mają maga od robienia wyrw w murach, niewidzialnych skrytobójców, a nawet jakiegoś golemo-olbrzymo-egzozbrojo-inatora. Gdzie jest królewska armia? Kto w ogóle dopuścił do uformowania się tym oddziałom? One by się rozeszły, gdyby była córka? Takie – nara, siema, jest dziewczynka, nie ma co się gniewać, chowamy widły, zbroje, domorosła inkwizycja marsz do domu, nie było tematu? Kuleje mi tutaj logika świata, nie widzę tego, nie potrafię sobie wyobrazić logicznego ciągu przeszłych wydarzeń, które mogły doprowadzić do opisanej sytuacji. Wrzuciłeś, Koryu, do tej batalii wszystko co się dało, zrobiłeś okrutny mix i wyszło tak sobie niestety. Najsłabsza jest ostatnia walka, kiedy to zbrojocoś odskakuje i się śmieje, dając czas bohaterce na uknucie planu wraz z towarzyszami. A potem cała trójka odrzuca broń i skacze na to coś, choć przedtem nie mogła zadać mu obrażeń bronią. Bohaterka ginie bohaterską śmiercią, młody czarodziej nie może się z tym pogodzić i rzuca się w wir walki, zabijając bez zająknięcia (tak nam to opisujesz w końcówce).

Po wszystkim, kiedy pozostali przy życiu uberwojownicy zaprowadzają spokój, moga sobie spokojnie zrobić jakąs ceremonię, wszystko jest OK, nagle to, że piąte dziecko było synem, już nikomu nie przeszkadza, nawet wzmianka o piastunce się znalazła. Przykro mi Koryu, ale pomysł na opowiadanie mnie nie usatysfakcjonował, bo tytułowy piąty syn jest wyłącznie pretekstem do opisania bitwy, a sam żadnej roli nie odgrywa, i nie odgrywa też żadnej roli jego ocalenie.

Warsztatowo jest nieźle, fabularnie nie siadło. Mam nadzieję, że nie weźmiesz specjalnie do siebie tych uwag, bo nie jest moją intencją sprawienie Ci przykrości, ale zwrócenie uwagi na dostrzeżone przeze mnie mankamenty Twojego opowiadania. Życzę powodzenia i wytrwałości w pisaniu i pozdrawiam serdecznie :)

 

Q

Known some call is air am

BarbarianCataphract

Fajna ilustracje, z czego to jest?

 

Inanna w filmach Akira Kurosawy masz bardzo fajnie pokazaną dynamikę takich walk. Dobrze, że na coś się przydałem ;)

 

Outta Sewer

Mnie to niestety jakoś nie złapało, powiem więcej – poczułem niechęć do tej sielankowo zgranej ekipy, zgodnej, gotowej do wzajemnych poświęceń. Nigdy nie przepadałem za świętoszkowatymi postaciami, a te się takie wydają.

Oni są dobrze wyszkoleni i znają się na swojej robocie. Mam wśród swoich znajomych sporo weteranów. Jeden z nich opowiedział mi, co robili przed misją bojową. Bywało nie raz, że żołnierze mieli ze sobą “na pieńku”, więc szli na spokojnie obgadać sprawę, żeby nie zabierać ze sobą niepotrzebnego balastu. Była sytuacja, kiedy jeden drugiego ratował ryzykując swoje życie i zdrowie, pomimo tego, że na co dzień obaj się cholernie nie lubili, ale to nie miało wtedy znaczenie. Wspólna ciężka i odpowiedzialna służba rodzi dość specyficzne więzi , których nie rozumieją ludzie z zewnątrz. Jak napisałem “Byli jak rodzina, ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Bo bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej, ale w razie problemów mogli na siebie liczyć bezwarunkowo.”

 

“To jest zorganizowana armia? Taka, która najeżdża pałac, którego broni tylko grupka uberspecskubańców? No, chyba tak, bo mają maga od robienia wyrw w murach, niewidzialnych skrytobójców, a nawet jakiegoś golemo-olbrzymo-egzozbrojo-inatora. Gdzie jest królewska armia? Kto w ogóle dopuścił do uformowania się tym oddziałom?”

Trochę wzorowałem się na tym, co stało się 26 kwietnia 1478 tzw. „krwawa niedziela”, kiedy na zlecenie papieża Sykstusa VI doszło do zamachu na rządzących Florencją braci: Wawrzyńca i Juliana Medyceuszy.

 

“Scena batalistyczna skojarzyła mi się z grami typu Tower Defense”.

Aż sobie sprawdziłem o co z tym chodzi. Coś w tym jest, ale w takim kontekście, to nawet obronę polskiej bazy w Gazni w 2013 r. też można pod to podciągnąć.

 

“One by się rozeszły, gdyby była córka?”

Tak, bo wszystko się opierało na strachu przed powrotem Geraia Niszczyciela, (który już raz wywołał wojnę, co doprowadziło do zniszczenie niemal całej cywilizacji ) a narodziny piątego syna miało ten powrót spowodować. Z powodu swojej wiary ludzie dopuszczali się często potwornych i nielogicznych czynów.

 

“Po wszystkim, kiedy pozostali przy życiu uberwojownicy zaprowadzają spokój, moga sobie spokojnie zrobić jakąs ceremonię, wszystko jest OK, nagle to, że piąte dziecko było synem, już nikomu nie przeszkadza, nawet wzmianka o piastunce się znalazła.”

Ciągle było wielu takich, którym to przeszkadzało, ale równie dużo takich, którzy tej wiary nie podzielali, (coś jak u nas z “zamachem smoleńskim”). No i to opowiadanie jest pierwszym z kilku osadzonych w świecie Tellavaru.

 

“Warsztatowo jest nieźle, fabularnie nie siadło. Mam nadzieję, że nie weźmiesz specjalnie do siebie tych uwag, bo nie jest moją intencją sprawienie Ci przykrości, ale zwrócenie uwagi na dostrzeżone przeze mnie mankamenty Twojego opowiadania. Życzę powodzenia i wytrwałości w pisaniu i pozdrawiam serdecznie :)”

Oczywiście, że nie. W moim zawodzie bardzo cenne jest, gdy ktoś podchodzi z boku i mówi “ stary to i tamto można poprawić”, bo mogę się z nim nie zgadzać, ale daje mi to kolejny powód, żeby przyjrzeć się jeszcze raz temu co robię. Dzięki za opinię.

Pozdrawiam.

 

 

 

 

 

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Była sytuacja, kiedy jeden drugiego ratował ryzykując swoje życie i zdrowie, pomimo tego, że na co dzień obaj się cholernie nie lubili, ale to nie miało wtedy znaczenie. Wspólna ciężka i odpowiedzialna służba rodzi dość specyficzne więzi , których nie rozumieją ludzie z zewnątrz.

To można przenieśc nie tylko na słuzbę wojskową, ale na cokolwiek. W pracy też mam paru ludzi, których nie lubię, ale jak się el direktore przyklejał do niego, to stawałem po jego stronie, narażając się na zyebkę, i broniłem. Chodzi mi o to, że to u Ciebie wygląda trochę zbyt cukierkowo, zbyt łatwo i przyjemnie. Oczywiście to mój osobisty odbiór, a nie zarzut per se, bo najwyraźniej innym ten motyw nie przeszkadza :)

 

Aż sobie sprawdziłem o co z tym chodzi. Coś w tym jest, ale w takim kontekście, to nawet obronę polskiej bazy w Gazni w 2013 r. też można pod to podciągnąć.

No, może, ale jest tutaj takie wrażenie kolejnych fal przeciwników, które rozbijają się o obrońców, a każda fala stanowi większe wyzwanie. Stąd skojarzenie.

 

Ciągle było wielu takich, którym to przeszkadzało, ale równie dużo takich, którzy tej wiary nie podzielali, (coś jak u nas z “zamachem smoleńskim”). No i to opowiadanie jest pierwszym z kilku osadzonych w świecie Tellavaru.

No i to jest rpoblem, bo jako zamknięta całość to nie do końca bangla. Jeśli jednak wątki są pociągnięte gdzies indziej, w innym tekście osadzonym w tym świecie, to spoko, bo pozwala rozwinąć myśl/motyw – tylko w tym tekście tego nie ma, to jest gdzies tam, hen, nie wiadomo gdzie.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Cześć, Koryu

Bardzo prosta historia i właściwie niczym się niewyróżniająca. Miałem również problem z bohaterami, wprowadziłeś ich szybko w podobny sposób, przez co niektórych postaci nie rozróżniałem. Dużo ich wpakowałeś do tak krótkiej historii. 

Fabuła szczątkowa. Dowiadujemy się niewiele o powodzie wojny i myślę, że ten wątek mógłby zostać przez ciebie nieco bardziej wyeksploatowany, bo poza ledwo zarysowanymi relacjami postaci i bijatyką nie ma tutaj obecnie za wiele. Mimo wszystko nie czytało się źle. 

Oczywiście opinia jest w pełni subiektywna. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hmmm. Nie czuję się przekonana.

Najpierw wprowadzasz całe mnóstwo bohaterów, których nie czytelnik nie zapamięta. Potem leci infodump, a na końcu mamy bitwę, a ja nie przepadam za militariami.

ponieważ spodziewano się narodzin piątego dziecka pary cesarskiej.

Można przewidzieć narodziny dziecka co do dnia? Wydawało mi się, że tydzień w jedną lub drugą stronę to żadne dziwo. Chyba że jakieś przepowiednie, ale w takim razie to i płeć byłaby znana.

Zaskoczyło mnie, że ojciec przynosi córce śniadanie do łóżka. Już pomyślałam, że to jakaś rozpieszczona księżniczka, ale jednak nie. Do tego dziewucha jest dorosła, sama zarabia na siebie. Zdaje mi się, że w przeszłości takie zachowanie uznano by za dziwaczne, ale mogę się mylić.

Potem dziwiło mnie, że gwardia walczy z zagrożeniem, którego każdy oczekiwał, ale nikt się porządnie nie przygotował. Dlaczego jest ich tak mało w stosunku do przeciwnika? Dlaczego nie zburzono muru, który zasłania im wroga? Fosa też stanowi przeszkodę, a nie zasłania widoku.

Całość sprawia wrażenie prologu – udało się nie dopuścić do zamordowania noworodka, ale jeszcze nie wiadomo, co z niego wyrośnie.

Babska logika rządzi!

Ko­lej­na część po­ran­ka, za którą nie prze­pa­da­ła po­nie­waż była atrak­cyj­ną, wy­so­ką ko­bie­tą, ob­da­rzo­ną nie­ste­ty dużym biu­stem. […] Otrzą­snę­ła się z tych nie­ocze­ki­wa­nych wspo­mnień i spoj­rza­ła na zegar wodny. Już czas.

 

Spory in­fo­dump, ale na szczę­ście umie­ści­łeś go na samym po­cząt­ku. Gdyby był gdzieś póź­niej w tek­ście, mógł­by wy­bi­jać czy­tel­ni­ka z rytmu i upo­śle­dzać do­świad­cze­nie z czy­ta­nia. Za­czę­cie od niego też jest tro­chę ry­zy­kow­ne, ale nie jest zbyt długi i prze­ła­do­wa­ny in­for­ma­cja­mi, a do tego udało ci się go ład­nie ubar­wić, więc czyta się go cał­kiem cie­ka­wie.

 

No, potem nie­ste­ty nie jest już tak faj­nie, jeśli cho­dzi o eks­po­zy­cję. Sy­piesz nią za czę­sto moim zda­niem :/ Cza­sa­mi to są dro­bia­zgi, jak np. gdy stary we­te­ran za­pra­sza chło­pa­ka na po­je­dy­nek, żeby prze­nieść jego myśli z dala od zbli­ża­ją­cej się walki. Nie­po­trzeb­nie wtedy po­da­jesz wprost cel we­te­ra­na. Imho spo­koj­nie wy­star­czy­ło­by opi­sa­nie, że chło­pak się roz­luź­nił i to po­ro­zu­mie­waw­cze mru­gnię­cie oczkiem do do­wód­cy. Teraz czu­łem się, jak­byś tłu­ma­czył mi coś, co już wiem. Ale są też więk­sze ka­wał­ki, jak roz­mo­wa o woj­nie, która po­zba­wi­ła życia 90% po­pu­la­cji. Cały ten frag­ment brzmi dość sztucz­nie, zbyt wy­raź­nie widać, że chcia­łeś prze­ka­zać in­for­ma­cje w dia­lo­gu. Ro­zu­miem, co chcia­łeś osią­gnąć, ale imho le­piej by­ło­by zro­bić to sub­tel­niej, nawet kosz­tem prze­ka­za­nia mniej­szej licz­by szcze­gó­łów.

 

– Tak, ale po­trze­bu­ję parę chwil, żeby się przy­go­to­wać a potem mu­si­cie go za­blo­ko­wać w jed­nym miej­scu na ja­kieś trzy ude­rze­nia serca.

– Do­brze, szy­kuj się. Mam­mo­one­re i Gun­nulfr za mną. Ran­tel przej­mu­jesz. Do­wo­dzić wami, to był dla mnie za­szczyt.

– Bez ta­kie­go pie­prze­nia, pani ka­pi­tan. – Prze­rwał jej szorst­ko we­te­ran. – Idź dziew­czy­no, roz­wal tego prze­ro­śnię­te­go skur­wie­la a potem koń­czy­my tych cioł­ków ma­lo­wa­nych i idzie­my na piwo. Jasne?!

– Tak jest.

Do­my­ślam się, że bo­ha­ter­ka mówi to nie bez po­wo­du – oba­wia się, że ol­brzym ją za­bi­je. Ale nie widać zbyt­nio tego stra­chu. To jest moim zda­niem dobry mo­ment, by spo­wol­nić akcję i dać czy­tel­ni­ko­wi le­piej za­po­znać się z za­gro­że­niem, bar­dziej je od­czuć. Po­mógł­by jakiś opis prze­żyć we­wnętrz­nych bo­ha­te­rów, może wstaw­ka z opi­sem ich ge­stów i min. Sam dia­log wy­pa­da zbyt blado, żeby wy­wo­łać silny efekt, przy­naj­mniej u mnie.

 

– Jak dam oznak to roz­wal go. Bez wzglę­du na wszyst­ko. Ro­zu­miesz?!

Znak?

 

Mia­łeś bar­dzo cie­ka­wy po­mysł na opo­wia­da­nie, ale tro­chę nie wy­pa­li­ła ci re­ali­za­cja. Głów­nie z po­wo­dów, jakie wy­mie­ni­łem wyżej, czyli bar­dzo expli­ci­te eks­po­zy­cja, która wy­bi­ja czy­tel­ni­ka z rytmu, ale przede wszyst­kim zbyt małe sku­pie­nie na prze­ży­ciach bo­ha­te­rów. Nie czu­łem zbyt­nio staw­ki w tej bi­twie, bo­ha­te­ro­wie nie wy­da­wa­li się prze­ra­że­ni a wro­go­wie prze­ra­ża­ją­cy. Chyba tro­chę zbyt­nio przy­spie­szy­łeś akcję w cza­sie fi­na­ło­wej walki i przez to wszyst­kie prze­ży­cia i nie­bez­pie­czeń­stwa stały się zbyt roz­wod­nio­ne.

Podobnie zresztą z bohaterami. jest ich tu całkiem sporo, ale niewielu przeznaczyłeś większej uwagi. Są potraktowani trochę po macoszemu i ciężko mi poczuć więź z którymś z nich albo chociaż móc cokolwiek o którymś z nich powiedzieć. Nie zapadli w pamięć.

Do tego mam wrażenie, że sporo tu było dziur fabularnych. Dokładniej opisała je finkla i zgadzam się z większością jej słów, może z wyłączeniem uwag o obyczajach noszenia jedzenia do łóżka i przepowiedni – to jest świat fantasy i może się rządzić innymi prawami, nawet jeśli znacznie odmiennymi od naszych. O ile jest w tym konsekwentny i nosi znamiona wiarygodności to jest gites imho. Najbardziej jednak ukłuło mnie, że faktycznie bohaterowie wydają się zupełnie zagubieni w świecie, nie mają pojęcia o jego historii (poza kilkoma), nie są przygotowani do walki, która w zasadzie została przewidziana lata temu. No jest to dość naciągane.

Ale mimo to po­mysł jest bar­dzo spoko, może nie szcze­gól­nie ory­gi­nal­ny, ale w sumie po co taki ma być? Jest an­ga­żu­ją­cy i ma po­ten­cjał na bar­dzo emo­cjo­nu­ją­cy pełen akcji tekst, po pro­stu za­bra­kło tu tro­chę pracy lub do­świad­cze­nia. Po­do­ba­ło mi się i widzę, że po­tra­fisz wy­ge­ne­ro­wać in­te­re­su­ją­cy świat i fa­bu­łę :3 No i jest clif­fhan­ger, który fak­tycz­nie mnie za­wie­sił w nie­pew­no­ści. No bo co teraz z tym dzie­cia­kiem? xD Bę­dzie jakaś kon­ty­nu­acja?

Hej, ciekawy pomysł, lecz jak na tak krótki tekst jest tutaj imo zbyt dużo imion lub nazw własnych. Czułem się przez to nieco przytłoczony i w zasadzie nawet nie starałem się tego wszystkiego spamiętać. Odniosłem również wrażenie, że wiedza/działania/dialogi występujących w opowiadaniu postaci służą jedynie pchnięciu fabuły naprzód, przez co są mało naturalne i tracą sporo na wiarygodności.

Dzięki za komentarze. Przepraszam, że nie odpisuję, ale trzy tygodnie temu zmarł mój przyjaciel i jakoś nie potrafię się na razie ogarnąć. To on mnie namówił, żebym tu pokazał swoje teksty.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Współczujemy. Trzymaj się.

Babska logika rządzi!

Trzymaj się, Koryu, współczuję i ściskam Cię mocno.

Przynoszę radość :)

Koryu, serdecznie współczuję.

Pamietaj, że każde opowiadanie, które napiszesz i zamieścisz tutaj, będzie swoistym hołdem oddanym Przyjacielowi. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trzymaj się, Koryu. Współczuję straty.

Known some call is air am

Koryu, to bardzo przykre – współczuję. Trzymaj się, jakkolwiek banalnie to brzmi!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dziękuje.

Ciężko było wrócić do pisania, bo jedna z głównych postaci, Galam ar-Hangel jest oparty na Adamie o którym mówiliśmy półżartem, że mógłby być inkarnacją Zawiszy Czarnego. Był osobą o stalowych zasadach, świetnym wojownikiem oraz dobrym, uczciwym człowiekiem. No i jedyną osobą (według mojej żony) o której można było powiedzieć, że jest bardziej uparta niż ja. Był też wypróbowanym i godnym zaufania przyjacielem, który przez ponad 30 lat był jednym z najbliższych mi ludzi.

W jednej z ostatnich rozmów powiedział, że chce się dowiedzieć jak ta opowieść się potoczy i jak się zakończy. No i w końcu wróciłem do pisania głównego tekstu, a tu czasem wrzucę coś krótkiego, żebym wiedział jakie błędy robię i nad czym muszę jeszcze popracować.

S!

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Nowa Fantastyka