- Opowiadanie: fanthomas - Śnieżne kule

Śnieżne kule

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II, zygfryd89, Finkla

Oceny

Śnieżne kule

Rozpadało się na dobre i cała okolica skryła się pod białą pierzynką. Wracałem do domu i minąłem drzewo, pod którym pochowałem psa. Zdechł biedaczek prawdopodobnie ze starości i zostałem zupełnie sam. Nie chciałem nawet brać pod uwagę, że zwyczajnie zamarzł na śmierć. Gdybym przewidział taką ewentualność, na pewno zaprosiłbym go do domu, w którym zawsze panowało przyjemne ciepło. Myślałem, że w swojej budzie czuje się komfortowo. 

W pewnym momencie naszły mnie wątpliwości. A może wcale nie zdechł, tylko stracił przytomność, a ja go zakopałem, bo nie wyczułem żadnych oznak życia? To by było okropne. Wyobraziłem sobie jak przebiera łapami, próbując się wydostać i przez moment miałem ochotę ponownie rozkopać ziemię, by się upewnić, że na pewno wciąż tam leży i nigdzie się nie wybiera. Porzuciłem jednak szybko ten pomysł, gdyż dostrzegłem coś, co zwróciło myśli w zupełnie innym kierunku.

Zobaczyłem ślady. Były znacznie mniejsze od moich, ale ludzkie, więc odrzuciłem teorię, że to psiak jednak wrócił do żywych. Podążyłem tym tropem, aż dotarłem do drzwi mojego domu. Zajrzałem do środka. Z całą pewnością ktoś tam wszedł, ponieważ na podłodze dostrzegłem plamy pozostałe po roztopionym śniegu. Nigdy nie zamykałem drzwi na klucz, bo w okolicy nikt nie mieszkał, a nawet choćby trafił się jakiś złodziej, to i tak nie miałby nic sensownego do zabrania. Nietypowe odwiedziny wzbudziły więc zaskoczenie i niepokój. 

W domu panowała kompletna cisza. Czyżby intruz zauważył, że się zbliżam i postanowił się ukryć? Ślady zaprowadziły mnie do sypialni i kończyły się w okolicach łóżka. Na nim nikt nie leżał, nie dostrzegłem także nigdzie zrzuconego obuwia, więc wniosek nasuwał się jeden. Ktoś się schował pod łóżkiem.

– Jest tu kto? – zapytałem, ale nikt mi nie odpowiedział. 

Odsunąłem się na bezpieczną odległość i powoli zajrzałem pod mebel. Nikogo tam nie było, odkryłem za to coś innego. Znajdowała się tam klapa, której dziwnym trafem wcześniej nie zauważyłem. Przecież nie mogła się pojawić dopiero teraz, musiała tam być od dawna. Jak mogłem jej nie dostrzec?

Odsunąłem łóżko, po czym podniosłem klapę. Odkryłem tunel, którym nieznany gość musiał uciec. Czy już wcześniej dostawał się tamtędy do mojego domu, a ja nie miałem o niczym pojęcia? I czemu tym razem pozostawił aż tak wyraźne ślady swojej obecności? Jakby chciał, żebym podążył za nim. Oczywiście tak też zrobiłem, gdyż miałem już dość dojmującej ciszy i pragnąłem z kimś pogadać, a przede wszystkim zapytać, dlaczego myszkował w moim domu.

Ostrożnie zsunąłem się do dziury i zbyt późno zrozumiałem swój błąd. Otwór znajdował się co prawda tuż nad moją głową, ale miałbym poważne trudności z wydostaniem się bez niczyjej pomocy, gdyż nigdy nie byłem dobry we wspinaczkach, a akurat nikt nie pomyślał o dołączeniu drabinki. Pozostawało mi na razie przeć do przodu, póki nie znajdę gagatka, który zakradł się tunelem. Na szczęście wyjście znajdowało się niedaleko, więc nie musiałem długo przemieszczać się w ciemności.

Wyszedłem i oniemiałem. Trafiłem do niewielkiego miasteczka. Po obu stronach drogi ciągnęły się rzędy domów. Jakim cudem miałem pod nosem takie ludzkie zbiorowisko, a o niczym nie wiedziałem? Obejrzałem się. Ktoś wykuł tunel w skalnej ścianie, która sięgała tak wysoko, że nie potrafiłem nawet dostrzec, gdzie się kończy. Niemożliwe, żeby mój dom znajdował się hen w górze, bo przecież nie schodziłem aż tyle w dół. Moja znajomość zasad rządzących światem stała się niewystarczająca wobec takiego fenomenu. 

Na śniegu wciąż pozostały ślady stóp należące do osobnika, który niedawno buszował w moim domu, więc postanowiłem go odszukać. Nie było to trudne, trop prowadził mnie jak po sznurku i tym sposobem dotarłem pod drzwi jednego z domów. Zapukałem. Po chwili usłyszałem kroki i otworzyła mi starsza kobieta.

– Zjawiłeś się wreszcie – powiedziała.

– Nie rozumiem. Kim pani jest? 

Obok kobiety pojawił się mężczyzna w podeszłym wieku. Wydawał mi się dziwnie znajomy, jakbym już go kiedyś widział. Widocznie to on zakradał się do mojego domu.

– Moja żona weszła do jaskini i znalazła przejście prowadzące do czyjegoś domu – tłumaczył. – Początkowo pomyślała, że może nikt tam nie mieszka. Wszystko wyglądało na opuszczone i porzucone, ale potem dostrzegła, że ktoś się zbliża i uciekła. Przestraszyła się.

– Ja także się zaniepokoiłem, gdyż dawno nie miałem gości, zwłaszcza tak niespodziewanych. 

– Wejdź proszę i ogrzej się. Nie zostawimy cię na zewnątrz. Nawet psa się nie godzi wyrzucać za próg w taki mróz.

Przypomniałem sobie o moim wiernym towarzyszu i znów poczułem ukłucie żalu, a potem wiatr przywiał trochę śniegu, który trafił mnie w twarz i aż zadygotałem od nagłego zimna, które rozeszło się po czole i policzkach.

– Nie wiem, czy powinienem – powiedziałem niepewnie.

– Cóż za bezsensowne rozterki. Wchodź, bo nam zamarzniesz na zewnątrz.

Wszedłem do środka, gdzie było równie przytulnie, co u mnie w domu, choć nigdzie nie dostrzegłem ognia płonącego w kominku, ani żadnego innego źródła ciepła, może nie licząc kilku świec rozmieszczonych w strategicznych miejscach, by dawać możliwie jak najwięcej światła. 

Staruszkowie przedstawili się jako Hans i Gretel. Dali mi do picia gorącą herbatę i kilka kromek chleba. Zaburczało mi w brzuchu. Zdałem sobie sprawę, że od dawna nic nie jadłem, choć wcześniej wcale nie czułem głodu. Pochłonąłem wszystko bez wahania, być może nawet zbyt łapczywie. Kiedy już się posiliłem, zauważyłem, że za oknem zrobiło się zupełnie ciemno.

– Muszę już wracać – bąknąłem. 

– Czemu chcesz wychodzić w noc i mróz, kiedy u nas tak przyjemnie?

– Dziękuję za gościnność, ale nie chcę jej nadużywać. 

– Nie wypuścimy cię w taką zawieję. Popatrz jak straszna pogoda panuje na zewnątrz.

Wtedy zerwał się silny wiatr i chałupą aż zatrzęsło. Nie spodziewałem się, że w tym miejscu dopadnie mnie taka śnieżyca.

– Dokładnie, nie dasz rady dotrzeć z powrotem do jaskini, dopóki pogoda się nie uspokoi. Przenocuj u nas, mamy wygodne łóżko w sam raz dla ciebie.

Wydawali się mili, ale miałem wrażenie, że za tymi uśmiechami kryje się jakaś drapieżność, która ujawni się, kiedy tylko zamknę oczy.

– Nie mogę zostać, naprawdę.

Wstałem i pospiesznie udałem się w kierunku drzwi. Nie zatrzymywali mnie. Wyszedłem na zewnątrz i odkryłem, że śnieżnego puchu jest co najmniej dwa razy więcej niż wcześniej. Na dodatek cały czas sypało. Udałem się w kierunku jaskini, lecz po kilku krokach zdałem sobie sprawę, że nic nie osiągnę, gdyż im dalej się zapuszczałem, tym śnieg robił się większy, a wiatr ciął po twarzy lodowymi igiełkami coraz zacieklej, aż w końcu brnąłem po pas w białym puchu. Musiałem zawrócić i skorzystać z rady moich nowych znajomych, gdyż powrót na tamten moment był niemożliwy.

Postanowiłem jednak rozejrzeć się wcześniej po miasteczku, które sprawiało wrażenie wymarłego. Nigdzie nie dostrzegłem żadnych innych poza starszym małżeństwem, a w żadnym z domów nie paliło się światło. Z całą pewnością mieszkało tu więcej osób, widocznie przybyłem o zbyt późnej porze i wszyscy już od dawna spali. Komu chciałoby się wychodzić na tak paskudną pogodę. 

W pewnym momencie droga zakręcała i prowadziła pod górę, aż do ogromnej bramy, ale okazała się zamknięta. Może nie miałem na tyle siły, by ją otworzyć. Ciekawiło mnie, co znajduje się po drugiej stronie, ale nie mogłem nic więcej zrobić. 

Wróciłem do domu Hansa i Gretel. Ucieszyli się na mój widok, choć wyglądało na to, że tego właśnie się spodziewali. Łóżko dla mnie było już gotowe. Poczułem się nagle ogromnie senny, choć nie pamiętałem, kiedy ostatnio spałem.

– Przepraszam, ale rzeczywiście nasypało tak dużo śniegu, że ciężko dostać się w pobliże jaskini. Muszę przeczekać do rana u państwa, jeśli to nie problem.

– Przecież mówiliśmy, że to dla nas zaszczyt. 

Zostawili mnie samego w niewielkim pokoiku. Zrzuciłem wierzchnie ubranie, całe pokryte śniegiem i położyłem się do łóżka. Sen przyszedł bardzo szybko, ale kiedy się obudziłem, za oknem wciąż panował zmrok. Rano wcale nie nadeszło. Wyjrzałem na zewnątrz i zobaczyłem Hansa, który odśnieżał drogę. Co chwilę przystawał i ocierał pot z czoła, a wszystko, co odgarnął, na powrót zostało zasypane. Przypominało to pracę Syzyfa wtaczającego głaz na szczyt góry.

 Odwróciłem się na dźwięk uchylanych drzwi. Do pokoju zajrzała Gretel.

– Obudziłeś się? – zapytała.

– Tak. Długo spałem? 

– Cały dzień.

– Słucham? Jak to możliwe?

– Nasypało strasznie dużo śniegu. Nie wiem, czy zdołasz wrócić. Hans poszedł odgarnąć dla ciebie śnieg, ale napadało go tak dużo, że nie daje rady. Popatrz jak sapie i dyszy, jak leją się z niego strugi potu.

– Widzę, ale przecież nie musiał. Nie prosiłem go o to.

– Zostań z nami jeszcze trochę. Hans tak długo modlił się o syna, aż w końcu ty się zjawiłeś. Jest już stary i wkrótce umrze, daj mu szansę na chwilę szczęścia. Upiekłam ciasteczka, specjalnie dla ciebie. 

Nie wiedziałem, czy się niepokoić, czy cieszyć takim obrotem spraw. Jeśli ktoś się chciał o mnie zatroszczyć, jak mogłem nie skorzystać? I tak nic dobrego nie czekało na mnie w moim domu, który wydawał się teraz bardzo odległym miejscem. Skoro znajdował się na szczycie urwiska, nie wystarczyło przedrzeć się przez sporej wielkości zaspy, ale potem jeszcze czekała mnie wspinaczka. 

– Dobrze, zostanę z wami… dopóki śnieg nie staje.

– Hans będzie uradowany. Zawołam go, bo jest już zbyt stary, żeby tak się przemęczać.

Spędziłem u staruszków jakiś czas, choć ciężko było odróżnić dni od nocy. 

W końcu Hans stwierdził, że nadszedł jego czas i polecił bym udał się z nim do bramy. Gdy już byliśmy przy niej, wyjął z kieszeni sporej wielkości klucz, włożył go do dziurki i dwukrotnie przekręcił. Pchnął wrota. Po drugiej stronie znajdowało się jeszcze więcej śniegu i maleńka chatka. Weszliśmy do niej. W środku znajdowały się śnieżne kule. Było ich co najmniej kilkadziesiąt, a w każdej znajdował się inny domek. Kiedy tak przesuwałem po nich wzrokiem, natrafiłem na ten wyglądający zupełnie jak mój. Przy nim znajdowała się buda, identyczna jak ta, w której kiedyś mieszkał mój wierny czworonożny towarzysz. Dostrzegłem nawet drzewo, pod którym go pochowałem.

– Co to jest? – zapytałem, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Wtedy odkryłem, że Hans dyskretnie opuścił chatkę. Okazało się, że odszedł znaczny kawałek i wpatruje się w białą pustkę.

– Hans! – zawołałem, ale nie zareagował. Udałem się w jego kierunku, ale im bardziej się zbliżałem, tym mniejsza wydawała się jego postać. W końcu stanąłem przy nim. Był niewiele większy od kciuka. Nie poruszał się. Zastygł w bezruchu niczym drewniana figurka, którą ktoś porzucił w śniegu. Podniosłem go i przekonałem się, że rzeczywiście przypomina wyrzeźbiony posążek. Zdałem sobie sprawę, że poszedł znacznie dalej, niż ja byłem w stanie i już nie wróci. Zabrałem go ze sobą i pokazałem Gretel. Ona jednak wcale nie pokazała po sobie smutku, jakby od dawna szykowała się na tę chwilę.

– Wygląda na to, że zostaliśmy sami – powiedziałem, ale ona pokręciła głową.

– Musimy udać się do jaskini.

– Ale… – zacząłem, po czym zauważyłem, że śniegu znacznie ubyło. Nie spadał już na ziemię, wręcz przeciwnie, unosił się do góry, jakby ciągnięty przez niewidzialną siłę. 

Gretel nie zwlekała, ani nie zamierzała mi niczego tłumaczyć. Ruszyła w kierunku jaskini, a śnieg znikał na moich oczach. Gdy dotarliśmy do skalnej ściany, już prawie wcale go nie było. Zanurzyła się w ciemność, a ja podążyłem za nią. Po chwili rozbłysło światło, a my znaleźliśmy się w jasnym pomieszczeniu. Początkowo sądziłem, że to mój dom, ale wnętrze wyglądało zupełnie inaczej. Dostrzegłem kołyskę i śpiące w niej niemowlę. Na podłodze spał kundel, w którym rozpoznałem mojego wiernego czworonożnego towarzysza. Nie obudził się, jakby zapadł w naprawdę głęboki sen. To nie mógł być on, a jednak tak bardzo go przypominał. 

– Będziemy musieli się zaopiekować malcem i jego psiakiem – powiedziała Gretel. 

Niemowlak obudził się. Spojrzał na nas i się uśmiechnął. Próbował coś powiedzieć, ale przecież nie znał jeszcze żadnych ludzkich słów. Gdzie się podziewali jego rodzice? I dlaczego nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ten malec jest bardzo do mnie podobny? 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

W tekście występuje sporo powtórzeń, ale skupienie na fabule nakazywało mi jedynie o nich napomknąć, bez  szczegółowego wypisywania. 

Klimat opowieści jest genialny. Przyznam, że spodziewałam się krwawej masakry i tylko zastanawiałam, kto jej dokona, kiedy i z jakiego powodu. Mimo baśniowości, dostrzegam drugi podtekst/drugie tło, nakazujące mi szukania w tekście cech horroru, a jest ich sporo. Miejscami kojarzyłam wątki z “Wiedźmami” i dziewczynką, zaklętą w obrazku. Bardzo dobry pomysł na umieszczanie bohaterów w szklanych kulach z ciągle padającym tam śniegiem. Zazwyczaj kojarzą nam się one z przyjemną zabawką, miłym dla oka drobiazgiem czy pamiątką z podróży, a tymczasem tutaj kryje się mroczna tajemnica owych tytułowych kul. Co ciekawe, brak w opowiadaniu przemocy, krwi, sadyzmu, więzienia bohatera wbrew jego woli, katowania go, demonów, duchów itp., a mimo tego mroczne, delikatnie zaserwowane oblicze opowieści to największy jej walor. 

Z innej strony zakończenie przywodzi mi na myśl drugą szansę, jaką bohater dostał od losu – znowu jest w swoim domu, pełni jednocześnie rolę ojca i dziecka, a pies, o którym często wspomina, żyje i jest obok niego, w cieple, bezpieczny i wierny. 

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Czytałem parę razy i eliminowałem powtórzenia i różne babole, ale jak się czyta własny tekst to się pewnych rzeczy nie widzi, będę musiał jeszcze raz przejrzeć. Dzięki za komentarz i klika :)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Wiem to doskonale, mam to samo, czytam u siebie i nic, a potem się pojawiają. :)

I ja dziękuję, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Wzruszająca i bardzo piękna historia. Podoba mi się prostota i brak purpury. Dzięki temu opowiadanie szepcze o pewnych treściach, zamiast drzeć paję.

Też napisałam o kulkach, ale nie tak głęboko.;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, przeczytałam. Bardzo interesująca fabuła, pomysł ciekawy, czytało się przyjemnie. Wprowadzenie postaci Jasia i Małgosi sprawiło, że czekałam na jakąś, mrożącą krew w żyłach, chwilę, ale okazało się, że to nie ta bajka. :D 

Oczywiście(+,) tak też zrobiłem, gdyż miałem już dość dojmującej ciszy i pragnąłem z kimś pogadać, a przede wszystkim zapytać, dlaczego myszkował w moim domu.

Należałoby nieco przeredagować, bo gubi się podmiot. (Kogo zapytać?) Tak logicznie, to chęć pogadania z kimś nie zmusiłaby mnie do wejścia do dziury, ale sprawdzenia, kto łazi mi po domu już tak. :)

Popatrz jak straszna pogoda panuje na zewnątrz.

Lepiej jaka.

Gdzieś tam mignęło mi dokładnie, które należy zmienić na właśnie.

Postanowiłem jednak rozejrzeć się wcześniej po miasteczku, które sprawiało wrażenie wymarłego. Nigdzie nie dostrzegłem żadnych innych poza starszym małżeństwem, a w żadnym z domów nie paliło się światło.

Lepiej: nie dostrzegłem nikogo, albo nie dostrzegłem żadnych innych mieszkańców.

Wróciłem do domu Hansa i Gretel. Ucieszyli się na mój widok, choć wyglądało na to, że tego właśnie się spodziewali. Łóżko dla mnie było już gotowe. Poczułem się nagle ogromnie senny, choć nie pamiętałem, kiedy ostatnio spałem.

– Przepraszam, ale rzeczywiście nasypało tak dużo śniegu, że ciężko dostać się w pobliże jaskini. Muszę przeczekać do rana u państwa, jeśli to nie problem.

– Przecież mówiliśmy, że to dla nas zaszczyt. 

W tym fragmencie trochę kuleje kolejność zdarzeń. Małżeństwo ucieszyło się na widok bohatera, zobaczył łóżko (a więc wszedł do sypialni), poczuł się senny, a dopiero wtedy spytał czy może zostać. Trzeba by to odwrócić, albo wywalić dialog. 

W historii wydaje się niewykorzystana informacja o drapieżności, którą bohater zauważa u Jasia i Małgosi. Przez nią czekamy na zupełnie inny przebieg wydarzeń. Nie wiem, czy to zamierzone, czy przeoczenie. 

Muszę już lecieć, ale mam nadzieję, że trochę pomogłam. 

Powodzenia w pisaniu!

 

Nie przeoczyłem, zdanie o drapieżności miało być zmyłką ;) dzięki za łapankę

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Nie zwracałem uwagi na działania chochlików. Podobał mi się klimat opowiadania i czytałem z ciekawością. Niedopowiedzenia dają szansę czytającemu. To dobrze.

Okej. Zaraz sobie przeczytam. Już zacieram rąsie! Ech! ;)

Maćku ten tekst jest akurat trochę w klimatach baśniowych/fantasy, a nie bizarro, więc może Ci nie podpasować ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Bardzo mi pasuje. Niektóre poetyckie zdania bombowe, np. to tutaj:

 wiatr ciął po twarzy lodowymi igiełkami coraz zacieklej.

Podoba mi się, że pojawiają się te zmyłki, fałszywe tropy. W ogóle odnoszę wrażenie, że czytam coś, co jest wariacją na temat znanych filmowych toposów i motywów; przypomina się od razu “Jaś i Małgosia” 2007 (wersja koreańska), “Vivarium” 2019, różne wersje “Alicji w Krainie Czarów”. Pamiętam Twoją interpretację filmu “Mroczna kraina” 2009. Tutaj jest podobnie pod względem tych wariacji. Strasznie to wszystko ciekawe i widzę w tym pomysł na siebie, na swoje opowiadania, swój kawałek ciastka. A bizarro też jest (w tym sensie, że ogólnie jest dziwnie, no właśnie bizarnie). 

Hej, hej,

 

podoba mi sie klimat i to jak fabuła jest zmienna, jak zaskakują mnie różne rzeczy – np. klapa pod łóżkiem, Hans zamieniający się w drewniany posążek. To naprawdę ciekawa historia, nieźle opowiedziana.

Pytanie, które we mnie się rodzi, to o czym to jest, jaki jest morał z tej bajki? Nie zrozumiałem chyba tej historii. Przez to mam lekki niedosyt.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Rozumiem, że to tekst z rodzaju tych do samodzielnej interpretacji. Czytało się przyjemnie, głównie ze względu na ciekawe pomysły i tę nutkę szaleństwa, która unosiła się nad historią.

Interesujący tekst. Lekki absurd, Hans i Gretel wprowadzają nerwowy nastrój. Cały czas czekałam, aż wywiną jakiś numer. A tu coś w rodzaju pętli.

Nie obraziłabym się za więcej wyjaśnień, ale doceniam zwodzenie czytelnika.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka