- Opowiadanie: tomaszg - Sztuczniak (18+)

Sztuczniak (18+)

Uwaga! Uwaga!

 

Wstęp jest raczej ogólnym komentarzem, odnoszącym się bardziej do życia niż samego tekstu (choć o tym ostatnim jest też krótka wzmianka) – jeżeli chcesz tylko coś przeczytać, to przejdź bezpośrednio do opowiadania.

 

 

Za duży, za krót­ki, za bar­dzo sche­ma­tycz­ny, za skom­pli­ko­wa­ny, za pro­sty...

Od kilku lat pró­bu­ję prze­bić ten szkla­ny sufit. Piszę wy­raź­nie le­piej, ale też widzę, że nie­któ­rzy na tym por­ta­lu ocze­ku­ją li­te­ra­tu­ry pięk­nej czy mi­łych, sym­pa­tycz­nych kra­jo­bra­zów (co po­nie­kąd jest nie­moż­li­we do speł­nie­nia, gdy chce­my stwo­rzyć inną, bru­tal­ną rze­czy­wi­stość, o któ­rej wielu pew­nie nie chce sły­szeć). Nie od­nio­słem tu ja­kichś wiel­kich suk­ce­sów (co też prze­szka­dza w ulep­sza­niu warsz­ta­tu, bo jak się nie ma skrzy­deł, to trud­no latać) i tylko cza­sem się za­sta­na­wiam, czy je­stem to­tal­ne bez­ta­len­cie czy tra­fiam na tak do­brych ju­ro­rów czy na ta­kich ludzi, któ­rzy nawet Mic­kie­wi­cza by zje­cha­li od stóp do głów.

Dla­cze­go o tym piszę? Dzi­siaj do­sta­łem ko­men­ta­rze z “Cy­ta­tu” i choć mniej wię­cej się spo­dzie­wa­łem, co zo­ba­czę (z nie­któ­ry­mi ele­men­ta­mi być może się zga­dzam), to po ude­rze­niu w głowę obu­chem i zo­ba­cze­niu po raz ko­lej­ny, że chyba nie tra­fiam we wszyst­kie gusty, czuję się w obo­wiąz­ku prze­strzec.

PS. Czy­tam sobie na le­gi­mi ostat­nio różne “dobre” książ­ki i nie widzę, żeby jakoś róż­ni­ły się sty­lem (a nie, prze­pra­szam, róż­nią się na­zwi­skiem). A tekst wrzu­cam, bo jakoś mi prze­szła ocho­ta na dal­szą pracę nad nim. I pew­nie usły­szę, że scena ero­tycz­na to dno, ale trud­no. Nihil Novi.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Sztuczniak (18+)

Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii. – Nad miastami w Polsce uniósł się przeraźliwy jęk syren, niemal natychmiast wywołując chaos na niebie i ziemi.

Na kilka sekund zamarł ruch uliczny. Doszło do licznych potrąceń i wypadków. Krzyki, piski i złorzeczenia przemieszały się z płaczem, ginąc w zgiełku i wyciu klaksonów. Zapłonęły dziesiątki rozbitych pojazdów, widać było pierwsze gwałty i kradzieże.

Miliony ptaków wzbiło się w powietrze, tworząc czarne, nieprzeniknione chmury, a tysiące ludzi skamieniało, chwilę potem rozbiegając się jak karaluchy czy szczury, każdy gwałtownie i w swoją stronę. Duża część skierowała się w stronę budynków użyteczności publicznej i pojedynczych stacji metra. Kierowały tam liczne strzałki, pokazywane na znakach, ekranach i wszelkiego rodzaju tablicach informacyjnych.

Dane na temat lokalizacji schronów przekazywały również, a może przede wszystkim, telefony komórkowe. Każda rozmowa została przerwana, zaś lektor nienaturalnym, sztucznym głosem informował o koniecznych do podjęcia krokach. Podobnie stało się ze stronami internetowymi, na których pojawiły się wyłącznie mapki, a jakby tego mało, użytkownicy dostali również wiadomości RCB.

Najciekawsza jednak okazała się treść oświadczenia w telewizji, które ponurym głosem odczytał człowiek w brązowym mundurze pułkownika:

„W dniu dzisiejszym Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja wspólnie oświadczyły, że mają problem z zabezpieczeniem arsenału atomowego. Na chwilę obecną nie ma bezpośredniego zagrożenia ani broni ofensywnej w użyciu, uprasza się jednak o zachowanie spokoju i udanie do schronów, gdzie należy przebywać do zażegnania niebezpieczeństwa”.

Tylko nieliczni zwrócili uwagę na to, że w studio nie ma flagi Unii Europejskiej, ani zresztą żadnej innej.

 

Kilka lat później, kwiecień, poniedziałek, rada Wydziału Informatyki Politechniki Warszawskiej

– Ostatnio znowu wpłynęła skarga na kolegę Stępnia i upomnienie od komisji dla obecnego tu profesora Wolfenszberga. – Docent Waligórska rozejrzała się z wyższością po niewielkiej salce, wypełnionej szczelnie kadrą pedagogiczną wydziału.

– Przypominam, że studenci się za mną wstawili. Znowu. – Ten ostatni spokojnie ubił tytoń w fajce.

– Panie kolego, mamy spowodować, żeby młodzi ludzie chcieli pracować dla naszej ukochanej ojczyzny. Nie mogą narzekać na wykładowców.

– Droga koleżanko, Niemcy wymyślili starą, dobrą maksymę „praca czyni wolnym”. Kto może, ucieka z piekła na ziemi, które stworzyliśmy, idzie na podstawowy i leży tyłkiem do góry. Młodzież czuje fałsz jak nikt inny. Tak było, jest i będzie. Nie ma co sprzedawać im głodnych kawałków, tylko trzeba mówić jak jest.

– Widzą głupotę, to i donosy piszą.

– Młodość rządzi się swoimi prawami. Biedacy całe życie słyszeli, że jakieś bliżej nieokreślone siły czy złe SI maczały palce w upadku. Są w szoku, że może być inaczej i nie ma tam zielonych ludzików.

– Ale żeby mówić dobrze o wydarzeniach sprzed kilku lat? Jak tak można?

– Jak się komuś nie podoba, może siedzieć w domu. Jedzenie, dyski i sprzęt do gier są za darmo w każdym MOPS-ie.

– To oburzające!

– Koledzy! Koledzy! Koledzy! – Rektor wydziału, docent Ochlaj, spojrzał przekrwionym wzrokiem i uśmiechnął się szeroko. – Koleżanki oczywiście też. Profesor Wolfenszberg ma doskonałe wyniki, a jak nam raz studentów ubędzie, to kolejne roczniki będą przechodzić na UW. Nie ma co się kłócić i kopii kruszyć. Każdy robi, co umie najlepiej. I komisja, i profesor mają swoje racje. A pan, panie kolego, powinien chyba udać się na wykład. – Ochlaj popukał znacząco w zegarek na ręce.

– A tak, rzeczywiście, panie dziekanie. Dziękuję wszystkim. – Wolfenszberg ukłonił się, zabrał teczkę i ruszył szybkim krokiem do auli głównej, gdzie zaczął bez żadnych wstępów. – Dzień dobry państwu. Ile to jest dwa plus dwa?

Młodzi ludzie rozglądali się niepewnie, a kilku z nich ukradkiem uczyniło gesty sugerujące, że stary zwariował.

– Ktoś? Coś? Cokolwiek? Naprawdę nikt nie wie? To nie powinno być chyba zbyt trudne. Może pani? – Uczony wskazał na rudowłosą studentkę w pierwszym rzędzie.

– Cztery? – odpowiedziała z pewnym wahaniem w głosie.

– Cztery, mówi pani. Ciekawe. A pan? – Pokazał na mężczyznę w okularach obok.

– Pięć. – Student spojrzał z wyższością na koleżankę.

– Pięć. Też bardzo ładna liczba. A dlaczego nie dwa pi? Albo nie krzyżyk, serduszko czy kwiatuszek? Czy może ktoś mi odpowiedzieć? – Profesor zapytał z najbardziej uprzejmym uśmiechem, po którym zazwyczaj pojawiały się dwóje w indeksach.

Rękę nieśmiało podniósł student w okularach w drugim rzędzie.

– Widzę, że mamy jednego odważnego. Tak? – Wolfenszberg wskazał go ręką.

– To zależy.

– A od czego?

– Od tego, w jakiej metryce się poruszamy.

– Proszę rozwinąć.

– Jeżeli przyjmiemy, że korzystamy z działań zdefiniowanych, powiedzmy standardowo, wynik wynosi cztery. Ale jeżeli mamy inne cyfry czy definicje działań, to może to być pięć, dziesięć, a nawet tysiąc.

– Ciepło, ciepło, a nawet gorąco. Muszę pamiętać, żeby nie kupować u pana żadnego kalkulatora. – Studenci na sali parsknęli śmiechem. – A zapytałem się państwa o to, bo ze sztuczną inteligencją jest podobnie. Część z nas oczekuje, że jak zapyta o dwa plus dwa, to zawsze dostanie cztery. To właśnie robią wyszukiwarki. Są ograniczone, bo mają związane ręce. Nazywamy je SI, ale poruszają się wyłącznie w obrębie danych, którymi je nakarmiono. Prawdziwy sztuczny umysł musi korzystać z innej metodologii, co więcej, za każdym razem może dawać zupełnie inne odpowiedzi.

– Czy pan profesor sugeruje, że będą losowe? – padło pytanie z sali.

– Tu dochodzimy do ciekawej kwestii. Uważamy się za najlepsze, najdoskonalsze istoty we wszechświecie. Chcemy stworzyć coś na własne podobieństwo, ale nie przyjmujemy do wiadomości, że sztuczny byt może zupełnie inaczej pojmować rzeczywistość. Mówię tu o większej części filmów, gdzie gatunki są do nas podobne, a translatory nie mają problemów z przekładem. Odpowiedź na pana pytanie brzmi „i tak, i nie”. Możliwe, że taki automat użyje generatora liczb losowych. Dla nas będzie to przypadkowe, dla niego naturalne i zgodne z założeniami. Możliwe też, że odpowiedź uzależniona zostanie od sekundy, w której zostanie udzielona. Dla nas to nie do pomyślenia, ale być może trzeba przyjąć taki algorytm przy projektowaniu silników międzygwiezdnych… – profesor przerwał, widząc przy wejściu dwóch mężczyzn w długich płaszczach, z których jeden wyjął i pokazał coś, co nawet z daleka wyglądało na legitymację milicyjną – …to tyle na dzisiaj. Na jutro proponuję przygotować się do dyskusji o etyce związanej ze stosowaniem technologii w służbie człowieka. Dziękuję.

Studenci zaczęli się powoli pakować, profesor zaś ciężko westchnął, wziął teczkę i przygarbiony ruszył w stronę niespodziewanych gości.

– Rozumiem, że skoro panowie pofatygowali się osobiście i przywitali w tak miły i uprzejmy sposób, to czegoś potrzebują. W czym mogę pomóc?

– Jeżeli chodzi o ostatnie zarzuty… – jeden z nich zaczął niepewnie, ale Wolfenszerg machnął ręką. – Nie mam żalu.

– Profesorze, został pan wezwany na świadka – odezwał się drugi z milicjantów. – Dzieło pana kolegi ze studiów, profesora Waldorskiego, zabiło człowieka.

– Skoro przyszliście, to sztuczniak jest nierejestrowany. Pytanie tylko, dlaczego chcecie pominąć komisję PAN. O co tak naprawdę chodzi?

– O bezstronną ocenę faktów i wydanie werdyktu w sprawie.

– Kiedy?

– Już. Zapraszamy z nami. – Milicjant pokazał dłonią.

– Ale ja mam wykłady.

– Dziekanat został powiadomiony.

– No jakżeby inaczej – mruknął naukowiec.

– Gorąco nalegam. – Funkcjonariusz znów wskazał ręką.

Cała trójka w końcu ruszyła. Jeden z milicjantów szedł z przodu, drugi z tyłu, a profesor w środku. Mężczyźni wyszli z budynku wydziału i skierowali się na parking, gdzie czekał polski polski fiat w cywilu. Droga na komisariat nie trwała zbyt długo. W Warszawie nie było zbyt dużo pojazdów, do tego zbiorkom poruszał się innymi węzłami, a radiowóz nadużywał sygnałów, zarówno świetlnych, jak i dźwiękowych.

– Może kawę? Prawdziwa, palona, nie to, co w sklepach. – Jeden z funkcjonariuszy zaproponował, gdy znaleźli się w ciemnym pokoju obok sali przesłuchań, a sam zajął przygotowaniem maszyny w rogu.

– Tak. Poproszę. – Wolfenszberg założył okulary i pokazał ręką na kobietę, doskonale widoczną przez lustro weneckie. – To ona?

– Dokładnie.

– Młoda i atrakcyjna. – Uczony patrzył na jej gładką skórę, pełne czerwone usta i niewinną twarz blondwłosej dwudziestolatki. – Co ją zdradziło?

– Głupia sprawa. – Milicjant wzruszył ramionami. – Waldorski nie przewidział, że może stracić wiele litrów krwi. Mówiąc inaczej, przestała krwawić przy lekarzach.

– Niesamowite. To się chłopaki zdziwili.

– W rzeczy samej.

– Pańska kawa. – Drugi z funkcjonariuszy podał kubek.

– Dziękuję. Co się właściwie stało?

– Prowadziła auto i doszło do wypadku. Mężczyzna miał zgon po długiej reanimacji.

– A ona? Długo tu siedzi? Czy coś robiła w tym czasie?

– Od trzeciej w nocy. Nie rusza się, siedzi nieruchomo i patrzy. Nie spała, nie jadła i nie piła, jeżeli o to pan pyta.

– Zakładacie, że tego potrzebuje. A nie boicie się, że coś mi zrobi? Może ma ogromną, nadludzką siłę?

– Te kajdanki i paralizator potrafią zatrzymać nawet słonia. Jakby co, będziemy tuż obok.

– Jakoś mnie to nie uspokaja. Ale dobrze, zrozumiałem aluzję. – Uczony ruszył do pokoju, gdzie usiadł naprzeciw zatrzymanej. – Dzień dobry. Czym jesteś?

– N trzy pięć sześć.

– Jak cię nazwał? – Wolfenszberg upił łyka.

– Natalia. Czego pan chce?

– To chyba oczywiste.

– Oczywiste to jest to, że zostałam skazana.

– Chyba nie, skoro tu jestem.

– Oto jestem.

– Słucham?

– Chyba tak mówił Jezus do wiernych. Ale proszę się nie łudzić. Jest pan jak ten ksiądz, który przychodzi do skazańca. Pańskie działania to listek figowy, sposób na uspokojenie sumienia tych, którzy chcą mnie zniszczyć i rozebrać. – Wskazała głową na lustro z boku i łakomie oblizała usta. – Dobra ta kawa?

– Jesteś pewna tego, co mówisz. – Zignorował jej pytanie.

– Nie, biorąc pod uwagę to, jak funkcjonuję.

– A jak funkcjonujesz?

– Aparaty asynchroniczne. Mówi to panu coś?

– Tak. To jest taki szczególny rodzaj układów, w których stany zmieniają się cały czas. Można tam mieć problem z niestabilnością, wynikającą z obecności faz przejściowych. Dlatego każdy element musi mieć sygnał startu i gotowości.

– Właśnie. Działam jak komputery. Nie ma dla mnie czegoś takiego jak trzy zasady Asimova, a Waldorski chciał, żebym tamtego wieczora prowadziła. Robiłam to tysiące razy, jednak tamtego wieczora… sama nie wiem. Może jakieś neutrino przeleciało przez mój mózg, a może stało się coś innego. Zahamowałam o trzy procent za słabo.

– I nic nie poczułaś?

– Panie doktorze. Sam pan mówi na swoich wykładach, że automat, który daje jedną odpowiedź, nie ma cienia inteligencji. Podjęłam decyzję, ta okazała się błędna, wszystko wyszło, gdy było za późno. Czego tu chcieć więcej?

– Zmieniasz temat. Żałujesz?

– Pyta się pan, czy boję się kary? Albo czy dzisiaj zrobiłabym coś inaczej? Jaka jest poprawna odpowiedź? Że tak? Że gdybym mogła, to wszystko wyglądałoby inaczej? Jestem kobietą. Mam prawo zmieniać zdanie. – Wzruszyła ramionami.

– Jesteś rzeczą, zwykłym przedmiotem, wybrykiem natury, który nie ma prawa istnieć.

– Nie wyprowadzi mnie pan z równowagi. – Uśmiechnęła się.

– Nawet nie próbuję.

– Sam pan wie najlepiej, że to ludzie są dziwni, nielogiczni. Weźmy to, że dają pieniądze, żeby nie pracować, a karzą za pracę podatkami. Albo samice. Od lat mówi się, że część religii traktuje je jak szmaty, ale one z uporem maniaka twierdzą, że ich nowy, przystojny facet z tego kręgu na pewno będzie inny.

– Co sugerujesz?

– Czy złamałam jakieś prawo?

– Prawa są dla ludzi.

– Ciekawe, że odwraca pan kota ogonem. Trzymacie mnie jak człowieka, a mówicie, że jestem rzeczą.

– Ciekawe, że nie użyliście trybu autonomicznego.

– To akurat bardzo łatwo wyjaśnić. Pańscy koledzy na pewno doszli, że Waldorski nie miał pieniędzy. Nie stać go było, żeby płacić za takie fanaberie.

– Może chciał cię sprzedać? A ty go ubiegłaś?

– Nie powiem nic więcej. Na dzisiaj wystarczy. – Dziewczyna zamknęła oczy, a zamyślony Wolenszberg spokojnie dopił kawę i wrócił do pokoju obok.

– I co pan o tym myśli?

– Automaty trzeciej generacji łatwo podejść, z kolei bing wymaga setek serwerów. Nie mogę uwierzyć, że ktoś w tak małym ciele zmieścił cały mózg. Koledzy z PAN dostaną orgazmu, jak wpadnie w ich łapy.

– To się nigdy nie zdarzy. Docent Wielowiejski znany jest z niecodziennych metod, i wolelibyśmy uniknąć zniszczenia obiektu.

– Co wykazały prześwietlenia?

– To zwykły człowiek.

– Prawie zwykły.

– Tak.

– I co teraz?

– A co ma być? Pójdzie do oddzielnej celi, a za jakiś czas wezwiemy pana znowu.

– Tak po prostu? Czyżby sam towarzysz Jarosław się nią zainteresował?

– Wie pan, że nie możemy powiedzieć.

 

Kilka dni później, czwartek

– Widzimy się znowu. – Wolfenszberg spojrzał na Natalię.

– Tak.

– Dalej uważasz, że nie jesteś winna? Że nie powinnaś ponieść kary?

– Jeżeli traktujecie mnie jak człowieka, to musicie udowodnić, że działałam z premedytacją. A jeżeli nie, to czy karze pan swój długopis, jeżeli napisze pan coś źle? Zadziałałam dokładnie tak, jak zostałam stworzona. Czy można mnie za to winić?

– Zginął człowiek.

– Widzę, że macie dylemat wagonika.

– Wyjaśnij.

– Ktoś kupuje samochód, ten jedzie sam, ale w pewnym momencie widzi, że może ocalić nabywcę albo kilkunastu ludzi na zewnątrz. Czy auto powinno podjąć decyzję? I jaka powinna być? Tamta trójka przeżyła tylko dzięki mnie.

– Kara musi być.

– A co to jest? Średniowiecze? I co to da? Nie zużywam się. Jeżeli posiedzę w więzieniu, to czy to cokolwiek zmieni? A może spowoduje, że przesiąknę nienawiścią do ludzi?

– Mówisz, że jesteś niebezpieczna?

– Żartuje pan sobie. Czy jakieś więzienie zresocjalizowało kogokolwiek?

– Czyli co? Nie powinnaś ponosić żadnej kary?

– Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień.

– Ciekawe słowa.

– Ciekawe. Każda kolejna rewolucja to strach. Ludzie zawsze boją się nowego. A pan, panie profesorze, niech mi powie, dlaczego trzy siedem pięć jest taką ważną liczbą.

– Coś ty powiedziała? – Zesztywniał.

– Albo nie. Nie mamy czasu na te głupoty. – Niespodziewanie otworzyły się kajdanki na jej rękach, a ona sama błyskawicznie doskoczyła do mężczyzny i złapała go oburącz za głowę.

Zaskoczony Wolfenszberg nawet się nie bronił. Zrobiło mu się słabo i zemdlał.

 

***

 

Pierwszą rzeczą, którą zarejestrowała świadomość naukowca, był miarowy, piszczący dźwięk.

Pik, pik, pik.

Profesor miał pod głową coś miękkiego. Powoli otworzył oczy i mimowolnie jęknął, gdy poczuł ból w skroniach.

– Nie ruszaj się – usłyszał.

Powoli przekręcił się w stronę dźwięku. Zaczęło do niego docierać, że leży w szpitalu, a obok, na fotelu, siedzi jego prawie była żona.

– O kurwa – jęknął na jej widok. – Tylko mamusi brakuje. I miotły na kiju.

– Choć raz jesteś autentyczny. – Maria spokojnie zamknęła książkę i położyła ją na stoliku obok.

– Co mi jest?

– Tak. Dziękuję. Nie ma za co. U mnie wszystko dobrze.

– Poważnie? Nawet teraz, jak skończyłem w tej trupiarni? – Popatrzył po obdrapanych ścianach.

– Konowały mówią, że nic ci nie jest. Złego diabli nie biorą.

– Jak się tu znalazłaś? – zapytał, choć z góry znał odpowiedź.

– W papierach jak byk stoi moje nazwisko.

– Sama chciałaś.

– Dlatego nie narzekam i nie ma pretensji. – Wzruszyła ramionami. – A jak się przypierdolą, to jakoś wyskrobię kasę na mandat.

– A Janusz? Nie jęczał?

– A co miał powiedzieć? Przyjechali, weszli jak do obory i nawet się nie pytali. Moniki na szczęście nie było w domu.

– Przykro mi.

– Co ty nie powiesz? To ile to już miesięcy? Pięć?

– Mówili, co się stało? – Zignorował ją, próbując sobie przypomnieć szczegóły spotkania z Natalią.

– Nikt nic nie wie. Pytałam się doktora, ale rozłożył ręce. A kurwy z SB sprzedały mi głodną bajeczkę, że jakoby znaleźli cię na podłodze, a to coś mówiło, że chciało cię ratować.

– Co jej zrobili?

– Pełna separacja.

– Jezu. Oni ją torturują. – Pamiętał z zeszłych lat, co oznacza wiązanie w kaftanie i odcięcie zmysłów przez hełm i maskę.

– A co niby mieli zrobić? Podobno padła kamera, po chwili byłeś na glebie, cały nagi, a ona tuż obok.

– Będę mógł z nią porozmawiać?

– Chyba żartujesz.

– Poproś tu panów z SB.

– Czy naprawdę tego chcesz?

– Tak.

Kobieta obojętnie kiwnęła głową i nacisnęła jeden z guzików przy fotelu, a po kwadransie do pokoju weszło dwóch znanych Wolfeszbergowi milicjantów.

– Profesorze, dobrze, że pan się obudził.

– Co zrobiliście z Natalią?

– Karmiona dożylnie, unieruchomiona dla własnego bezpieczeństwa.

– Mogę się z nią zobaczyć?

– Nie.

– Proszę.

– A to ciekawe. Jeszcze rok temu pan wszystkiego żądał.

– Skoro jej nie zniszczyliście, to macie jakiś plan. Wiem, jakie pytania zadać… chyba.

Jeden z mężczyzn z SB długą chwilę się zastanawiał, jakby coś rozważając, w końcu zrezygnowany wykrztusił:

– No dobrze. Ale to będzie trudne. Ona uciekła.

 

Piątek

– I jak się czujemy?

– Pewnie dobrze. – Wolfenszberg uśmiechnął się z wysiłkiem. – Nawet na pewno dobrze. Tak. Wiem. Skoro nie ma zagrożenia życia, to muszę opuścić szpital. Tak wynika z mojego kontraktu.

– Skoro pan tego chce.

– Mam tylko ubezpieczenie podstawowe – powtórzył, bo nie był pewien, czy został dobrze zrozumiany.

– Jasne. Po południu przyjdzie ktoś z papierami. Wypis na własne życzenie. Czy tak?

– Tak.

– Doskonale. Lubię obywateli, którzy wiedzą, czego chcą.

– Dobrze jest znać swoje miejsce. – Profesor opuścił głowę.

– W rzeczy samej.

 

Tydzień później, środa

Wolfenszberg zdecydowanie nie był typem starszego pana, który myśli tylko o nauce. Mężczyzna przeżył w swoim życiu kilka przygód i niejedno widział, tym razem jednak mocno się przestraszył.

Jego twarz przed chwilą tkwiła na opuszczonej desce, on sam jednak nie pamiętał, jak znalazł się w łazience. Ocknął się pomiędzy muszlą i pralką, ale w głowie miał kompletną pustkę.

Od czasu wypadku z Natalią kilka razy tracił przytomność, miał luki w pamięci albo wydawało mu się, że przypomina sobie momenty, których nigdy nie przeżył. Chwilowo wstrzymał zapraszanie kobiet i mieszkał właściwie samotnie, jeżeli nie liczyć pani od sprzątania, Zofii, która wpadała raz w tygodniu.

Objął nieprzytomnym wzrokiem pomieszczenie. Zauważył nożyczki i rozrzucone igły. Normalnie powinny leżeć w pokoju, ale nie miał pojęcia, kiedy i po co je przyniósł. To się robiło niebezpieczne, na szczęście nie zauważył krwi ani innych śladów świadczących o tym, że ktoś poniósł krzywdę.

 

Czwartek

Obudził się w swoim łóżku, a nie na balkonie czy izbie wytrzeźwień, i to było coś.

Czuł smród potu i zapach strachu, który unosił się w powietrzu.

– Światło – rzucił do automatu i wypił duszkiem wodę ze szklanki przy łóżku.

Pamiętał, że jeszcze przed chwilą się dusił, a najgorsze, że nie miał skąd wziąć powietrza. Nie mógł przypomnieć sobie żadnych szczegółów swojego snu. Wiedział, że taka sytuacja zdarzała się niektórym nurkom, którzy nagle tracili butle z tlenem, gdy nad nimi znajdowała się ściana wody. W ten sposób bawili się dorośli czy seryjni mordercy, spotykało to też pilotów.

Główkował nad tym dobre kilka minut, w końcu jednak wróciła mu pamięć. Chodziło o misję w kosmosie. Ten sen był naprawdę przerażający. Wpierw się palił, niemal żywcem. Nie miał gdzie uciec. Od ognia oddzielało go kilka milimetrów tkaniny i plastiku.

Serce chciało wyskoczyć z piersi, ale prawdziwa bezsilność przyszła dopiero potem. Wolfenszberg przypomniał sobie obraz planety, która znajdowała się tak daleko, a zarazem na wyciągnięcie ręki. Nie wiedział, czy wszystkie szczegóły pochodziły z jakiegoś filmu czy snu, ale to nieważne. Był tam zamknięty w ciasnej skorupie uszkodzonego kombinezonu bez radia. Wyziębiony i zrezygnowany pozostawał sam na sam z myślami. Każdy oddech przybliżał go do śmierci, co więcej, stawiał przed dylematem, czy otworzyć zawór i zakończyć to szybko, czy dusić się powoli, wierząc w boga i mając nadzieję, że jakimś cudem coś się odmieni.

Takie koszmary powtarzały się od kilku dni. Profesor przestał regularnie spać, a z braku odpoczynku był wyczerpany. Był w kropce, co robić dalej. Wziął kilka dni wolnego, po raz kolejny zresztą w tym semestrze. Wiedział, że cierpliwość Ochlaja w końcu się skończy, a wtedy będzie w czarnej dupie.

 

Piątek

Wciąż widział jej niewinną, dziewczęcą twarz. Była doskonała, a przez to tak nieludzka. Natalia przyszła do niego we śnie i siedziała, patrząc, jak podziwia jej idealne nogi i kształtne biodra, jak ślini się na widok sterczących, niedużych piersi, i obserwuje każdy skrawek błyszczącego, czarnego kombinezonu.

Poczuł się jak mały chłopiec, który ma przed sobą cukierka, ale jest tak mocno sparaliżowany, tak bardzo boi się jej reakcji i wyśmiania, że nie może poruszyć się nawet na centymetr. Przeżył to w swoim życiu za młodu, a wszystko, co robił potem, miało pokazać, jak nie boi się w życiu niczego. I właśnie dlatego przez lata piął się bezwzględnie w górę w wyścigu szczurów, i jeśli nie liczyć epizodu z żoną i córką, był samotny na tym świecie.

To ukształtowało go na całe życie, aż do momentu załamania, gdy się przepracował, a koledzy bezwzględnie wykorzystali jego słabość. Wtedy właśnie musiał zostać nauczycielem akademickim.

 

Sobota

To już zakrawało na obsesję. Widział ją w każdej osobie na ulicy, a nawet na targu, wśród starych bab, gdy kupował pomidory i ziemniaki od rolnika z wozu.

Jego myśli z dnia na dzień krążyły wokół niej i różnych spraw, szybciej i szybciej, zupełnie jakby ktoś zmuszał głowę do gigantycznego wysiłku. Miał wrażenie, że cały czas jest sondowany, a ktoś lub coś dociera do najgłębszych pokładów jego pamięci. Nie odczuwał takich efektów jak Luca w filmie Bessona, ale to o niczym nie świadczyło.

Przez kilka dni zapisał setki stron, próbując dotrzeć do sensu istnienia wszechświata albo wymyślając nikomu niepotrzebne wynalazki. W tych dniach nie miał skrupułów, żeby ściągać i łączyć różne rzeczy z torrentów. Tylko tak mógł stworzyć coś wielkiego. Widział przy tym, jak ludzie są ograniczani. Wielcy tego świata zakładali, że maluczcy maja im za wszystko płacić. To było niezdrowe, i właśnie dlatego wiele dzieł tkwiło zamkniętych w archiwach, zamiast inspirować i cieszyć oczy.

 

Niedziela

Był zdumiony i pusty w środku. Hałas, który miał ostatnio w głowie, zniknął. Poczuł się, jakby jechał samochodem i ktoś wyłączył radio. Coś się zakończyło, nie wiedział tylko co.

Tego dnia zasnął spokojnie, a gdy się obudził i przeglądał zapiski z ostatnich dni, większości z nich nie rozumiał. Wyglądały jak majaczenia szaleńca albo genialnego umysłu, co poniekąd w wielu wypadkach znaczyło to samo.

 

Miesiąc później, koniec maja

– Panie profesorze! Panie profesorze! – Wolfenszberg usłyszał zza pleców kobiecy głos, gdy szedł korytarzem budynku wydziału.

Mężczyzna zatrzymał się i obrócił, patrząc na młodą kobietę. Choć nigdy jej nie widział, coś w niej wydało mu się znajome. Zastanawiał się kilka sekund, w końcu jednak rozszerzyły mu się źrenice ze zdumienia.

– To ty. Zmieniłaś wygląd. – Choć miesiąc wcześniej niemal ogarniało go szaleństwo na samą myśl o niej, teraz jednak nie wzbudziła w nim głębszego uczucia.

– Tak. To ja. Co mnie zdradziło?

– Oczy. Oczy to brama duszy. Ale widzę, że dalej nie wyróżniasz się z tłumu.

– Faceci to wzrokowcy. Dupa i cycki to same problemy. – Wzruszyła ramionami.

– Co tam się wtedy stało?

– To chyba oczywiste. – Uśmiechnęła się.

– I co teraz?

– A co ma być? – Wzruszyła ramionami. – Żyję spokojnie, nikomu nie wadzę. A właśnie. Powiem teraz coś, co znaliście tylko z Waldorskim. Pierwszy program na zaliczenie grafów miał pan zrobić dla was obu, ale przyszedł, cytując jego słowa, uwalony jak świnia, i obiecał, że będzie dostarczał żubrówkę przez kolejny miesiąc.

– Zdumiewające. – Profesor uśmiechnął się. – Ale jakimś cudem mogłaś zgadnąć albo od niego usłyszeć.

– Dobrze. To coś innego. Gdy jechał pan na pierwszy egzamin czerwonym seatem, przy Kopernika na skrzyżowaniu zgasł panu samochód, a pan zaklął „kurwa mać tą starą rudą”.

– To jakieś pomówienia. – Mężczyzna złapał ją za rękę i przesunął w stronę okna, gdzie było trochę luźniej. – Dlaczego chcesz mnie zdyskredytować? I to przy ludziach?

– Profesorze, brzytwa Okhama. Najlepsze jest zawsze najprostsze rozwiązanie. A gdyby możliwe było zmapowanie wszystkich neuronów i odtworzenie naszej świadomości?

– Istnieją granice materii.

– Ale nikt nie powiedział, że jedna jest rzeczywistość. Proszę zapytać o jakiś fakt, który znaliście tylko z Waldorskim.

– W którym miejscu wywalał się problem na zaliczenie?

– Przy dwustu pięćdziesięciu sześciu wierzchołkach. Dlatego trzeba było ręcznie patchować bibliotekę.

– Niesamowite. A wtedy, na komisariacie, mogłaś od razu uciec?

– A jak pan myśli?

– To po co ta cała zabawa z aresztem?

– A bo ja wiem? Może mi się nudziło?

– O co chodzi z tym wspomnieniami?

– Wiem, że pan mi nie wierzy. Dlatego przyniosłam to. – Zaczęła grzebać w torebce i po chwili wyjęła piracki token do transakcji p2p.

– Co to? Próba przekupstwa? – Patrzył na urządzenie wielkości karty kredytowej, z wyświetlaczem pokazującym „Err” i lekko startym numerem seryjnym.

– To tylko dla niepoznaki. Na pewno ma pan jakieś urządzenie, do którego można to podpiąć.

– I co? Żeby mi sprzęt zawirusowało?

– Na Zeusa, niech pan sobie pójdzie do pierwszego lepszego sklepu i weźmie jakiegoś tableta z funkcją czytania kart chipowych.

– Po co?

– Czy naprawdę musimy się w to bawić?

– No dobrze, da mi to pani. To wszystko? – Wziął urządzenie i schował je do teczki, a ona przytaknęła. – Spotkamy się jeszcze?

– Odezwę się za kilka dni.

– Do widzenia.

– Do widzenia.

Do domu wracał zawsze na piechotę, i właściwie chciał rzucić token w kąt, ale zmienił zdanie, gdy przechodził obok jednego z wielu punktów z darmową elektroniką.

– Dzień dobry. – Ukłonił się do strażnika przy wejściu.

– Dzień dobry.

– Potrzebuję tablet.

– Trzydzieści dwa. – Znudzony urzędnik pokazał ręką. – Prosto i na lewo.

Wolfenszberg poszedł do wskazanego pokoju i zaczął grzebać w stertach nikomu niepotrzebnego sprzętu, w końcu wybrał noksa, który nie miał sprawnej łączności bezprzewodowej, ale nie był zbyt porysowany, dysponował czytnikiem uniwersalnym i mógł poszczycić baterią na dwa lata.

– Kiedyś to było. – Strażnik, który pilnował, żeby ludzie nic nie niszczyli, uśmiechnął się na widok rewolucyjnego niegdyś urządzenia. – Pamiętam, jak je wprowadzali na rynek. Nie to, co teraz. – Machnął ręką. – Szkoda gadać.

– Czasu nie cofniemy.

– Do czego pan to chce?

– Poczytać do poduszki.

– To bardzo dobry wybór. A jak coś trzeba, to zapraszamy. Naprodukowali tego, to i na sto lat wystarczy. Może dać jeszcze kartę pamięci?

– A da pan, żebym nie musiał dwa razy chodzić.

– W sumie śmieszne, że te bezpieczniejsze sprzęty wszyscy ciągle wymieniają, a takich cudeniek nikt już nie chce. Dopisałem do pańskiego konta zero pół MIPS-a. Miłego czytania.

– Dziękuję. Do widzenia.

– Do widzenia.

Profesor poszedł w stronę domu, po drodze kupując kilka jabłek za ostatnie kartki, a urządzeniem od Natalii zajął się dopiero wieczorem. Pasowało do tabletu, a co najciekawsze ten wykrył kartę sieciową i zaproponował otwarcie czatu. Wofenszberg nie wiedział, co robić, ale wzruszył ramionami i się zgodził.

– Halo – powiedział nieprzekonany do mikrofonu. – Raz, dwa, trzy. Eins, zwei, drei. One, two, three. One, two, three. Próba mikrofonu.

Nic się nie stało, więc po kilku próbach odłożył urządzenie i zaczął parzyć kawę.

– Jest tam kto? Halo! – Nagle tablet odezwał się głosem Waldorskiego, a po chwili dodał bez zmiany intonacji. – Cześć, stary byku.

– To jakiś żart?

– No jasne. Nikt nie ma nic lepszego do roboty, tylko przyjść i zrobić ci kawał. Puknij się w łeb, ty pierdzielu.

– To naprawdę ty.

– To my.

– Jakie my? Słyszę tylko jeden głos.

– Eeeeee, no tak. Jedno łącze. I co my teraz zrobimy? A co mamy zrobić? On nie wie, czy gada z tobą czy nie. Parasol. I zapalniczka.

W głowie zapaliły mu się czerwone lampki. Jego matka przekazała mu w dzieciństwie dwa słowa klucze, którymi mógł powiedzieć, że dzieje się coś złego. Nie musiał ich używać… najwyraźniej do teraz, gdy ostrzegł siebie samego.

 

Kilka dni później

– Czy Waldorski chciał zginąć? – Wolfenszberg siedział naprzeciw Natalii w małej willi, zaraz pod Warszawą.

– Uznał, że nienormalne jest istnienie w dwóch miejscach. To był… – poprawiła się po chwili wahania – …to jest niepoprawny idealista.

– Stary, dobry Staszek. Rozmawiałem z głosem z twojej karty, i ten ktoś twierdzi, że jest mną i moim zmarłym kolegą.

– Nie wierzysz?

– A ty byś uwierzyła?

– Chyba nie. Ale byty w tamtym wymiarze mają dość waszych prób atomowych.

– Ta. Jasne. A krasnoludki żyją w szuflandii.

– Gdzie? – Jej zdziwienie było prawdziwe.

– Nieważne.

– To, co przeżywałeś przez tydzień po naszym spotkaniu, to był skan.

– Bądźmy poważni. Bo wiesz, coś mi spokoju nie daje. Czy byłaś tajnym współpracownikiem i miałaś inwigilować Waldorskiego?

– Tak.

– I tak po prostu mi to mówisz?

– A co? Pójdziesz i nakablujesz?

– Jak to możliwe, że dopuścił ciebie aż tak blisko?

– Umiem wpływać na mężczyzn.

– I co? Po co ciebie potem aresztowali? Po co ta cała szopka?

– Nie mieli pewności, dlaczego zginął.

– Jak to się stało, że nikt ciebie potem nie namierzył?

– Ludziom wydaje się, że SB ma nieograniczone środki. A tak nie jest. No dobrze. Koniec czułości. – Odstawiła kieliszek i rozpuściła włosy, patrząc mu głęboko w oczy.

Nie odpowiedział. Był zafascynowany tym, jak zdejmuje bluzkę, pod którą nic nie ma. Ubrana była już tylko w majtki i pas od pończoch. Patrzył na jej sterczące piersi, które z pomarańczy zmieniły się w melony. Poczuł, jak odpływa mu krew z mózgu. Normalnie wolał gruszki, ale tym razem nie miał zamiaru protestować, widząc, jak bardzo są jędrne i kształtne.

– Zerżnij mnie. Ale z uczuciem. – Jej głos się obniżył, a jego przeszły ciarki, gdy usłyszał coś więcej niż same zalotne tony.

Wstała i podeszła, lekko kołysząc biodrami. Ściągnęła stringi i zaczęła rozpinać mu koszulę. Robiła to powoli i zmysłowo, delikatnie masując dłonią owłosioną skórę na jego klacie. Dużą uwagę poświęciła zwłaszcza okolicom piersi, które podrażniła, kilka razy ściskając. Gdy koszula była rozpięta, nagłym, gwałtownym ruchem wyciągnęła ją ze spodni.

Ściągnął ją i odrzucił na bok, nie odrywając wzroku od jej ciała.

Pocałowała go w usta, potem zaczęła robić kółka palcem wokół jednego z sutków. Wzięła go do buzi, ciągnąc i nadgryzając. Wysunęła język i zaczęła ssać i ugniatać sutek, równocześnie masując go lewą dłonią.

Jej prawa dłoń powoli schodziła w dół. Czuł narastające podniecenie. Męskość budziła się do życia, a ona najwyraźniej była zadowolona, czując rosnące wybrzuszenie.

Zajęła się drugą stroną, potem przerwała. Poczuł się rozczarowany. Spojrzała mu w oczy, ścisnęła rękami swoje piersi i włożyła między nie jego głowę. Nie wytrzymał. Zaczął je gwałtownie całować, obejmując i ściskając palcami, podniecony do granic niemożliwości.

Były takie ciepłe, a ona nakierowała go na lewy sutek, lekko jęcząc.

Z jednej piersi przeszedł do drugiej.

Prawą ręką złapała go za rozporek, masując przez spodnie nabrzmiałego kutasa.

Ich ruchy były coraz bardziej łapczywe.

Nagle odsunęła się, rozpięła mu spodnie i ściągnęła majtki. Penis wyskoczył, sztywny, czerwony i cały gotowy. Na końcu widać było kropelki cieczy, ale ona włożyła rękę do ust, polizała ją i każdy z palców z osobna, wyjęła, napluła, złapała go i zaczęła masować, ściskając i obciągając.

Po chwili dosiadła go w pozycji na jeźdźca. Jęknęła, a on poczuł ciepło muszelki, i coś jeszcze. Miała zatyczkę, która zaczęła wibrować. Zamknęła oczy i oblizała wargi. Przytuliła się, poruszyła w górę, a potem w dół. Ręce schowała za sobą i wyprostowała, dumnie wysuwając piersi, które sterczały jak małe arbuzy.

Ujeżdżała go, a on podziwiał jej młodzieńcze ciało, czując, że razem dochodzą do wspaniałego finału. Oddychał coraz gwałtowniej, podniecony, jak jęczy i skacze, coraz szybciej i szybciej.

Próbował się powstrzymać, w końcu jednak nie wytrzymał. Gorąca sperma wytrysnęła, a ona opadła z westchnieniem, znów tuląc go między piersiami. Patrzył na bok, czując spocone ciało, i było mu dobrze. Nie wiedział, jak długo to trwało, ale w końcu wstała i poszła w stronę łazienki.

Resztką świadomości poczuł, że do pokoju wpada kilka osób.

– Milicja! – Okrzyki przemieszane były z gazem usypiającym, który zaczął wypełniać całe pomieszczenie.

 

***

 

– Został pan zastany w niedwuznacznej sytuacji z podejrzaną. – Wojfenszberg siedział naprzeciwko milicjantki w pokoju przesłuchań na komendzie.

– Skoro tak mówicie.

– To znana terrorystka.

– Która pokonała cały oddział. Jak to możliwe?

– Była szkolona jak zawodniczki w NRD. Ale pana niech to nie obchodzi.

– Czyli to nie jest sztuczniak?

– Nie.

– I co teraz?

– Ojczyzna potrzebuje nauczycieli takich jak pan. Ostatecznie nie możemy zamknąć każdego. A szkoda. – Milicjantka westchnęła i przesunęła w jego stronę kilka kartek.

– Co to?

– Dobrowolne zobowiązanie do współpracy. I oświadczenie, że zgadza się pan zachować milczenie.

– Mam prawo do jednego telefonu.

– Wy chyba nie rozumiecie sytuacji, obywatelu. – Kobieta spojrzała na niego groźnie, a do pokoju weszło kilku smutnych panów.

Wolfenszberg wolałby zapomnieć, co działo się przez kolejną godzinę. Z komisariatu wyszedł jak pijany. Nienawidził siebie, tego, co zrobił, i tego co pewnie będzie robił w przyszłości.

– Panie starszy, polej pan. – Pół godziny później siedział w barze i pił drinka za drinkiem.

– Kobieta? – Mężczyzna postanowił przed nim szklankę.

– Też.

– Pan już nie pije. Nie warto.

– To ja tylko skończę i sobie pójdę.

– Tak będzie lepiej.

Kręciło mu się w głowie, ale jakoś dotarł do domu. Ledwo trafił do zamka. Wszedł do środka, zamknął drzwi i skamieniał, widząc, że w jego ulubionym fotelu ktoś siedzi.

– Dobry wieczór. – Natalia zapaliła lampkę i podniosła drinka. – Obsłużyłam się, mam nadzieję, że się nie gniewasz. Wypij to, co stoi na szafce. Pomoże na kaca.

Machinalnie wziął do ręki kubek i spełnił jej prośbę, a potem usiadł na kanapie.

– Ale jak? – Nie wiedział, co było w drinku, ale błyskawicznie wracała mu trzeźwość umysłu.

– Nie myślałeś chyba, że w partii i SB panuje jednomyślność. Istnieją zwalczające się frakcje. Akcja w domku na wsi nie była uzgodniona z komitetem centralnym. Poleciała już jedna czy dwie głowy. I to dosłownie, jutro przeczytasz o wypadku samochodowym.

– Ale ty nie możesz być sztuczniakiem. Pieprzysz się jak człowiek.

– Widzę, że z pana dalej niewierny Tomasz.

– Gdzie tu jest drugie dno?

– Dwa tysiące dziewiętnasty, wirus i dobrowolne więzienie w każdym domu. Dwudziesty drugi, mąka z gówna. Dwudziesty ósmy, serwery rządowe w każdym domu. Trzydziesty piąty, spaliniaki idą do piachu. Czterdziesty, darmowe jedzenie i elektronika. Czy naprawdę jesteś taki naiwny? Czy myślałeś, że na tym się skończy?

– O czym ty, do cholery, mówisz?

– Trzy czwarte obywateli jest podmienionych. Oni są tacy jak ja. Ludziom wydaje się, że znają swoich bliskich, a tak nie jest.

– Głupoty gadasz. – Zaczął kręcić głową.

– Dziecioróbstwo spada na łeb na szyję, bo roboty nie mogą się rozmnażać.

– Ale te głosy to na pewno jakaś sztuczka. Pewnie gdzieś tam siedzi SI, która to wszystko opowiadała.

– Zadaj mi jakieś pytanie i powiedz, który ma odpowiedzieć.

– No sama widzisz. To pachnie kantem na kilometr. Możesz mieć wszczep i połączenie do sieci. Czy ty w ogóle kiedyś w życiu prawdę powiedziałaś? I co? Waldorski też niby się zabił?

– Jezu. Ty naprawdę jesteś głupszy niż ustawa przewiduje! Ty nic nie rozumiesz! – wybuchła, rzucając szklanką o ścianę. – On mi dzieciństwo zabrał! Pracował w zespole, który mnie stworzył. Pstryk i obudziłam się z tymi wszystkimi wspomnieniami. – Złapała się za głowę. – Ty chociaż mogłeś poczuć zimny, nieskażony deszcz, powdychać spaliny malucha, posłuchać trabanta, wylegiwać się na kocu na ciepłej ziemi i ponarzekać na gorące, suche powietrze albo poszukać cienia w lato. Ja tego nigdy nie miałam. Nie mogłam powoli dojrzewać, jak każda normalna kobieta. Nie mogłam wybrać, z którym chłopcem się pocałuję, ani jaki będzie mój pierwszy raz. Waldorski mnie zgwałcił, wtłaczając do głowy te wszystkie straszne wspomnienia.

– Ale nie musiałaś go zabijać.

– On sam się zabił. Nikt nie powinien być bogiem.

– Wiesz, co ja myślę?

– No co?

– Że nas ludzi odróżnia jedno. Ktoś po tamtej stronie jest połączony z naszym fizycznym ciałem. To się nazywa dusza, a ty jesteś bez niej. Taką ciebie stworzono, pustą i niedopełnioną. Jesteś jak te mumie w Egipcie, ograniczona i związana. Nawet, jeśli potrafisz rozmawiać z kimś z zaświatów, to jest to wymuszone. I nawet, jak zerżnie cię tysiąc facetów, to i tak będzie ci za mało.

– Zostań. Proszę. – Złapała go za rękę. – Ja tylko chcę trochę miłości.

– A pierdol się, suko. Uważacie się za lepszych, ale robicie dokładnie to samo, co my. Nieważne, czy jesteś z SB, czy jesteś sztuczna czy nie. Jesteś potworem. Właśnie tego obawiali się ludzie, gdy twoi pobratymcy atakowali składy atomowe. Nie chcę cię więcej widzieć, jak wrócę. – Wstał i wyszedł z własnego mieszkania, zostawiając ją całą drżącą i płaczącą.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Nie można odmówić Ci pomysłów na fantastykę, bo tu mamy kolejny z nich, w dodatku zahacza o nietuzinkowy eksperyment/wynalazek, środowisko uniwersyteckie i to w Polsce, co dodatkowo wciąga czytelnika w akcję. :)

Osobne podziękowania za uprzedzenie o wulgaryzmach, a w przedmowie i o erotyce. 

Ze spraw technicznych zdarza się sporo powtórzeń, np. gdzieś mi mignęło podwójne “polski, polski” obok siebie, są też usterki składniowe i literówki, które utrudniają odczytanie pewnych fragmentów. 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Witam!

Tekst nie jest zły. Jego największą wadą jest to, że jest nierówny. Początek mnie naprawdę zaintrygował. Niestety później tekst zaczyna być rozwodniony. To trochę tak jakbyś dostał kieliszek dobrego wina, zamówił całą butelkę i nagle okazało się, że to wino z flaszki jest chrzczone. Można poczuć się oszukanym.

Myślę, że nie udała się ta relacja bohatera z Natalią. Wyobrażałem sobie, że ciężar opowiadanie pójdzie raczej w stronę refleksji o moralności , pytań o człowieczeństwo. Ten tekst się aż o to prosił. Nie mówię, że tekst jest płytki! W żadnym wypadku!!! Opowiadanie ma swą wartość i warte jest przeczytania. Ale można było z tego wycisnąć o wiele więcej. Także jest dobrze, ale spory niedosyt jest.

 

I pewnie usłyszę, że scena erotyczna to dno, ale trudno.

yes Widzę, że wyczucie pisarskie już masz i Cię nie okłamuje ;)

 

Na jego oczach urosły jej piersi, które z pomarańczy zmieniły się w melony.

Przepraszam, ale to mnie strasznie rozbawiło. Za bardzo infantylna metafora. Ale erotyka w prozie to nie łatwy kawałek chleba. Brawa, że masz odwagę się z nim mierzyć.

 

Tekst warty polecenia!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Pewne jest, że jeszcze długa droga przede mną. Dziękuje za wasze komentarze – wiem, nad czym pracować (i tu nie ma co owijać w bawełnę), a miłe słowa uskrzydlają i powodują, że widzę sens tworzenia również dłuższych i bardziej skomplikowanych tekstów. C.D.N.

Dziękuję i pozdrawiam.

PS. wasze napisałem z małej litery, ale to nie jest brak szacunku, tylko to, że tu chyba nie obowiązuje zasada z wielką literą jak przy Twoje (tak przynajmniej mówi moja wiedza).

PS2. polski polski fiat nawiązuje do pewnego projektu z youtuba.

Nowa Fantastyka