- Opowiadanie: czeke - Świątynne Dziecko

Świątynne Dziecko

Zapraszam do lektury. Atrybut “polityka szlachetności”. Droga krótka. 

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Świątynne Dziecko

Tak to zwykle wygląda w miejscu, gdzie doszło do zbrojnej napaści. Jacyś zdyszani ludzie z bronią w rękach, trochę rozrzuconych rzeczy, kilka ciał leżących na ziemi.

– Trzeci… Czwarty… Szlag by trafił! Było pięciu! – Wysoki mężczyzna z blizną na policzku uważnie lustrował pobojowisko, szukając piątych zwłok. Widać było, że ich brak go martwi.

– Jeśli ten knypek dał radę uciec, to na pewno ściągnie nam na głowę Tanańczyków i to zbrojnych.

– Ruszcie się! – zawołał do swoich ludzi. – Przeszukajcie krzaki i znajdźcie go.

– No, to mamy już wszystkich. – Młody wojownik z łukiem przerzuconym przez plecy wyszedł z zarośli, ciągnąc za sobą trupa. Uśmiechnął się szeroko i dodał:

– Mówię ci, Gawron, nie przejmuj się tak. Bogowie lubią śmiałków. Tak nam powtarzali w Akademii.

Mężczyzna nazwany Gawronem popatrzył na niego i westchnął.

– Szkoda, że cię nie wsparli, gdy jego Magnificencja Rektor dowiedział się, co to za śmiałek chędoży jego żonę.

– Bluźnisz. – Chłopak wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Tylko opiece bogów zawdzięczam, że nie dowiedział się o córce! Jakby usłyszał, że jego Jasminka, jego oczko w głowie, nie skąpi mi swoich wdzięków, to nie skończyłoby się na wylaniu z Akademii.

– A juści – zarechotał niski, krępy typ. – Czcigodny Sulturus własnymi rękami obdarłby cię ze skóry.

– Dosyć gadania!

Gawron podniósł rękę. 

– Kirlis! – Wskazał młodego. – Weź dwóch ludzi i bacz, czy ktoś nie nadchodzi. My z Borgarem musimy tu posprzątać. Za dużo już trupów. Ktoś ich zacznie szukać, pytać, poleci do grodu. Rządca Tany zrobi się czujny. To nam nie pomoże.

– To Gorzki, panie – odezwał się jeden z żołnierzy, wskazując leżące na ziemi ciała. – Gorzków nikt nie będzie szukał ani o nich pytał.

– Inni Gorzkowie będą pytać – odpowiedział ostro Gawron. – Zrobi się raban i dojdzie do ludzi w Tanie. Jednym Gorzkiem nikt się nie przejmie, ale z tymi tutaj to mamy już siedmiu w dwa dni. Jak się dowiedzą, to zaczną węszyć po okolicy. A krew na ziemi, czy ludzka, czy gorzkowa, zawsze budzi podejrzenia. Zwłaszcza tyle krwi. No już, Kirlis. Ruszaj!

– Ty, Borgar – zwrócił się do tego niskiego – weź pozostałych i zrób tak, żeby wyglądało jakby tu nikt nie chodził od czasów, gdy Brotar i Meja stworzyli świat.

– Ani słowa! – dorzucił, widząc, że Borgar chce coś powiedzieć. – Już dość czasu zmitrężyliśmy.

 – Rozkaz, wodzu! – burknął Borgar. 

– Wy dwaj! Bierzcie się do kopania. Głęboko, żeby ich coś nie wygrzebało i nie rozwlekło. Ty! – Wskazał na trzeciego. – Pomożesz mi nosić trupy.

– I jeszcze jedno. – Odwrócił się do Gawrona. – Ktoś do ciebie.

Gawron szybko odwrócił głowę i zobaczył Wiję. Prawie przeźroczysta, drobna postać unosiła się nad ziemią, jak to Wija. Nieczęsto się je spotyka, bo to rzadkie i tajemnicze stworzenia. Gawron jednak nie wydawał się zaskoczony. Wiedział, że Selene, Mistrzyni Magii na dworze księcia Mirona, ma w swojej mocy jedną z tych istot. Wije nie mają wielkich mocy magicznych ani nadzwyczajnych zdolności, ale mogą się pojawić zawsze i wszędzie. Żadna bariera ich nie powstrzyma – ani fizyczna, ani magiczna. Dlatego potężni magowie używają ich do przekazywania wiadomości.

– Książę wyrusza jutro – wyszeptała Wija i zniknęła.

Gawron westchnął.

– Trzeba się śpieszyć.

Od pięciu dni byli w drodze. On i siedmiu ludzi. Kirlis, niedoszły mag. Na trzecim roku wyleciał z hukiem z venizańskiej Akademii Magii. Nie wiadomo za co, bo za każdym razem mówił co innego. Jeżeli jednak do magii miał taki talent jak do łuku i łgania, to rzeczywiście mógłby zostać wielkim magiem.

Borgar, niegdyś zawołany rębajło z doborowej Czarnej Drużyny wojewody Virtana. Gdy kompanię rozbito w bitwie pod Ordinem, zaciągnął się na służbę u księcia Mirona z Many. Szybko zgadał się z Gawronem. Poznali się na sobie. Dwaj weterani doświadczeni tym samym wojennym losem. Potem jakoś tak wyszło, że do ich kompanii dołączył Kirlis i już od pewnego czasu trzymali się razem, pełniąc rolę książęcego oddziału do specjalnych poruczeń.

Było jeszcze pięciu ludzi z książęcej drużyny. Tęgie chłopy. Tacy co pytań nie zadają, tylko piorą po mordach jak padnie rozkaz. A czasem i bez rozkazu. Zrazu Gawron nie chciał ich brać ze sobą, ale Miron się uparł.

 – Widzisz, Gawron, to ważna sprawa. Weźmiesz jeszcze kilku ludzi. Dla pewności! Pewności, że mój plan się powiedzie i gdy wkroczę do Tany, przywitają mnie tam z radością.

– Od ponad stu lat Mana ciągle ma z Taną jakieś zatargi. Ostatnio nawet jakby bardziej krwawe. Wątpię, aby widok waszej książęcej mości wkraczającego z wojskiem ich uradował. Co więcej, lud Tany jest lojalny wobec swego księcia.

– I o to właśnie chodzi, mój drogi Gawronie. – Miron uśmiechnął, ale jakoś tak nie bardzo wesoło. – To się musi zmienić. Powiedzmy sobie szczerze, pomysł mojego prapradziada był poroniony. Dzielić księstwo na dzielnice, wierząc, że synowie będą ze sobą zgodnie, po bratersku współrządzić krajem. Bzdura! Władza musi być w jednym ręku. Rzecz jedynie w tym, żeby to nie była ręka mojego czcigodnego kuzyna.

Książę napił się wina i mówił dalej.

– Masz rację, moglibyśmy się tak najeżdżać nawzajem do usranej śmierci. Żaden z nas nie ma siły przemóc drugiego. Dlatego do sprawy podejdziemy inaczej.

– Zamieniam się w słuch.

– Wymyśliłem sobie, uważasz, że stanę się księciem Mironem Szlachetnym, który doznał objawienia i nie jest już wrogiem Tany, ale jej przyjacielem, śpieszącym z pomocą w każdej biedzie. W kwestii tych nieszczęść, rzecz jasna, nie możemy się zdać na ślepy los. Trzeba będzie je sprokurować. I to ty się tym zajmiesz.

Twarz księcia ponownie rozjaśnił uśmiech. Gawron tylko lekko uniósł brwi. Robił już takie rzeczy.

– Wdrażanie mojej nowej polityki szlachetności musimy oprzeć na solidnych podstawach. Najpierw moja przemiana. Przecież nie zmienię się ot tak sobie. Musi być jakiś wyraźny powód i to taki, którego nikt w Tanie nie zaneguje. Dlatego porwiesz Świątynne Dziecko.

– Książę! Wiesz czego żądasz?

– Oczywiście. Największa świętość Tanańczyków i oczko w głowie. Nawet bogów tak nie czczą i nie kochają. Patrzą w nie jak w obrazek i wierzą we wszystko, co powie. A powie, że książę Miron z Many jest szlachetnym i dobrym człowiekiem.

– A jeśli nie zechce?

– Zechce. Możesz mi wierzyć.

Teraz Gawron wraz ze swoją drużyną był już o pół dnia drogi od Tany. Jutro mieli wejść do miasta, potem dwa dni na rozpoznanie terenu, przygotowanie i realizację planu i pędem na spotkanie nadciągającego Mirona. Wejść, jak sądził, będzie łatwo. Porwanie dziecka też nie powinno być trudne. Nikt w Tanie nie dopuszczał nawet myśli o tak zuchwałym świętokradztwie. Ucieczka jednak może być trudna. Tym bardziej, że książę postawił warunek: Ma być głośno. Wszyscy muszą wiedzieć, że dziecko porwano. I jeszcze jedno – trzeba zabić wszystkich kapłanów i sługi w świątyni. Bezwzględnie! Wszystkich!

Gawron rozejrzał się. Borgar ze swoimi ludźmi już kończył usuwanie śladów walki. Pora się zbierać. Byle tylko w spokoju dotrzeć do miasta.

Bogowie chyba jednak sprzyjają odważnym, bo do Tany dotarli bez żadnych przygód. Najpierw przeszli przez podgrodzie, gdzie mieszkali Gorzkowie. W Manie nazywano ich Gorzkami, tutaj Gorkami. Byli trochę mniejsi od ludzi, mieli ciemniejszą skórę i szpiczaste uszy. Zajmowali się głównie rolą i hodowlą bydła. Każdy suweren chętnie zezwalał im na osiedlenie się w swoich włościach, bo kłopotów nie sprawiali, nie burzyli się, a rolnictwo w szybkim czasie rozkwitało, spichlerze pęczniały, ludzie mieli co jeść i w państwie był spokój. Niektórzy, co mądrzejsi, zwracali uwagę na ryzyko związane z monopolizacją rolnictwa przez Gorzków i konsekwencje ich ewentualnego buntu. Władcy jednak, z właściwą swej pozycji arogancją, mieli w dupie opinie ekspertów, nad przyszłe zmartwienia przedkładając bieżące profity. Gawron nie był mędrcem, ale wiedział, że na takich spokojnych też trzeba uważać. Dlatego teraz bacznie rozglądał się, czy nikt im się zbytnio nie przypatruje. Przecież ci zabici musieli być stąd. Czy nikt nie zauważył jeszcze ich zniknięcia? Oby. Nietrudno byłoby to powiązać z pojawieniem się w okolicy ośmiu groźnie wyglądających mężczyzn. Na razie jednak nic nie wskazywało na to, że ktoś się nimi interesuje.

Weszli do miasta. Tana była ludna i gwarna, więc bez trudu wtopili się w tłum. Dla pewności jednak rozdzielili się na dwie grupy i zatrzymali w dwóch nieodległych od siebie gospodach. Pięciu książęcych drużynników dostało proste zadanie: nie pić za wiele i nie rzucać się w oczy, zaś sztab akcji w osobach Gawrona, Borga i Kirlisa udał się na rekonesans.

Świątynia bogini Artany znajdowała się w zachodniej części grodu. Miała postać schodkowej piramidy o wysokości ponad sześciuset stóp. U jej podnóża znajdowały się zabudowania, gdzie mieszkali kapłani. Na szczycie stał niewielki budynek – właściwe sanktuarium, gdzie przebywało Świątynne Dziecko. Dostęp do niego mieli tyko kapłani. To im przekazywało wróżby, napomnienia i mądre rady, aby ogłosili je ludowi. Tylko jeden raz w roku wychodziło na platformę na szczycie piramidy, aby z daleka pokazać się mieszkańcom Tany i im pobłogosławić. Ukochane przez lud cudowne dziecko. Od niepamiętnych czasów było w świątyni i od zawsze miało siedem lat. Tak przynajmniej twierdzili kapłani.

Trójka porywaczy szła raźnym krokiem w stronę świątyni. Notowali w pamięci układ ulic i domów, planując drogę przyszłej ucieczki. Właściwie to planowali Gawron z Borgarem, bo Kirlis raczej oglądał się za babami. Jak mówił, jest w towarzystwie dwóch wybitnych specjalistów od strategii, ma do nich pełne zaufanie i w związku z tym on nie musi się już wysilać. Wierzył przy tym święcie, i nie bez podstaw, w swoje szczęście.

I chyba faktycznie ta mieszanka doświadczenia dwóch starych wiarusów i Kirlisowego farta była podstawą skuteczności tego niebezpiecznego tercetu.

Zatrzymali się na placu otaczającym świątynię.

– Wygląda na to, że nietrudno będzie się tam dostać – powiedział Gawron.

– Kirils! Wyczuwasz jakieś czary ochronne albo pułapki?

– Nie. Nic. – Niedoszły czarodziej pokręcił głową.

– Pewnie, że nic nie ma! – rzucił Borgar. – Wystarczą te schody. Albo zdechniemy idąc na górę, albo skręcimy kark zbiegając w dół.

Zbyt ładnie to wszystko wygląda – pomyślał Gawron.

– Nie wierzę, że nie zabezpieczyli świątyni, ale nie mamy wyjścia. Czas nagli. Musimy być cholernie czujni i zdać się na szczęście młodego. Książę już pewnie ruszył. Na granicy stanie po trzech dniach. Dobrze byłoby się z nim spotkać, jak tylko wkroczy na ziemie Tany. Dlatego zaczynamy jutro w nocy. Ja z Kirlisem idziemy po dzieciaka, a ty, Borgar, razem z tymi pięcioma zajmiesz się kapłanami. Najpierw sprawdzisz, ilu ich dokładnie jest, a potem zabijesz wszystkich. Rozkaz książęcy.

– Nawet jak na naszego Mirona to ponadprzeciętnie krwawa zachcianka. – Skrzywił się Borgar. – Co mu tak zależy?

– Nie wiem, ale kilka razy mi o tym przypomniał przed wyjazdem, więc musi mu zależeć.

– Trudno. Rozkaz to rozkaz. Zredukujemy zatem stan kapłański w tym zacnym mieście. Ot, kilku darmozjadów mniej. Jutro w ciągu dnia podejdę sobie tam raz jeszcze, porozglądam się trochę i ich policzę.

– Dobrze. Ja też jeszcze raz obejrzę tę piramidę. Uwiniemy się szybko i spieprzamy stąd, zanim kogoś zacznie irytować nasz manański akcent. Za murami będzie łatwiej uciekać. Poza tym ciągle mam w głowie tych siedmiu Gorzków. Ktoś w końcu zauważy, że ich nie ma.

Kolejny dzień upłynął im na obserwacji i studiowaniu. Borgar obserwował personel świątynny, a Gawron studiował budowę świątyni i topografię terenu. Kirlis, z braku lepszego zajęcia, krążył między gospodami. W jednej, jak mówił, trzeba pilnować dobytku, w drugiej mieć oko na żołnierzy z drużyny księcia. W obu przybytkach zadanie umilał sobie, czarując dziewki służebne. Wojsko zresztą zachowywało dyscyplinę, karnie ograniczając się do trzech dzbanów piwa na pięciu chłopa.

 Wieczorem odbyła się narada.

– Naliczyłem dwudziestu dwóch – referował Borgar. – Z miasta przyszło paru kmiotków, ale nie wchodzili do środka. Załatwiali swoje sprawy i wracali. Chyba faktycznie wstęp do samej świątyni mają tylko kapłani i akolici.

– Tak, widziałem, jak kilka razy ktoś szedł na górę – rzucił Gawron. – Nie szli prosto, tylko spiralnie dookoła piramidy. Pewnie są jakieś pułapki w samych stopniach. Trzeba będzie patrzeć pod nogi.

– A ja słyszałem, że już się w mieście mówi o naszym księciu. Że będzie kolejna awantura na granicy.

– Tym bardziej ruszamy dzisiaj w nocy, zanim zrobi się bardziej nerwowo. My z Kirlisem wchodzimy pierwsi. Drapiemy się na górę, bierzemy dzieciaka, podkładamy ogień i uciekamy. Ty, Borgar, czekasz. Jak tylko zobaczysz pożar na szczycie, likwidujesz kapłanów i też podpalasz wszystko, co się da. Potem biegniecie prosto do zachodniego muru. Na placu ze studnią skręcicie w lewo, w taką wąską uliczkę, która dochodzi do miejsca, gdzie w murze jest furta. Twoja sprawa, jak to zrobisz, ale ma być otwarta, kiedy my tam dobiegniemy. Potem już tylko przelecimy przez te gorzkowe czworaki i w las.

Gawron westchnął i spojrzał na przyjaciół. – Tyle teoria. W praktyce działamy zupełnie na ślepo. Dlatego pełne skupienie i broń w pogotowiu. Borgar, idź do swoich zuchów i powiedz im, co mają robić.

Pół godziny po pierwszej straży cała ósemka była już na miejscu, w podcieniu kamienicy przy świątynnym placu.

– Po wszystkim widzimy się przy furcie albo wcale – powiedział Gawron i ruszył w mrok. Kirlis za nim.

Szli cicho jak koty, kierując się do miejsca, gdzie między budynkami mieszkalnymi a stajniami był tylko niski murek. Przeskoczyli go z marszu i po chwili znaleźli się u podnóża piramidy w miejscu, gdzie jak pamiętał Gawron, kapłani zaczynali swoją wędrówkę na szczyt. W ciemności niewiele widział, ale kiedy przesunął ręką po powierzchni stopni, poczuł, że niektóre kamienie są wytarte i gładkie, a pozostałe szorstkie.

– Nie ma rady – westchnął.

Opadł na kolana i macając ręką kamienne stopnie, powoli ruszył w górę. Kirlis podążył za nim.

Zaraz po tym jak dwójka porywaczy ruszyła po łup, Borgar zwrócił się do podkomendnych.

– Na dwudziestu dwóch łapserdaków pięciu to za dużo. A jak mają tam smoka na łańcuchu, to i stu by nie wystarczyło. Dlatego wy – powiedział do dwóch najroślejszych – idźcie już do furty. Jak tylko usłyszcie, że tu się zaczął raban, zabijcie strażników i otwórzcie ją.

Wskazani ludzie skinęli głowami i ruszyli w kierunku murów. Reszta czekała. Przez dłuższy czas nic się nie działo. Ciemności ledwo tylko rozjaśnione światłem księżyca sprzyjały porywaczom. Borgar odczekał chwilę i dał znać swoim ludziom, żeby podeszli pod same budynki świątyni. Tamci powinni być niedługo na szczycie, więc trzeba było być gotowym.

– Na mój znak wpadacie do środka i mordujecie wszystkich. Mają być dwadzieścia dwa trupy! Jasne?

Trzech osiłków przytaknęło.

 – Ja czekam na zewnątrz. Na wypadek jakby któryś się wam wywinął.

Ponownie zgodny ruch trzech głów. Żadnych pytań.

 – I bardzo dobrze – pomyślał Borgar. Zabijanie nie było mu obce, ale myśl o mordowaniu śpiących jednak go mierziła. Przypomniał sobie, co Gawron mówił mu o planach Mirona.

Widać, żeby ktoś mógł wyszlachetnieć, ktoś inny musi do reszty złajdaczeć – pomyślał filozoficznie.

Sądząc po zupełnej obojętności malującej się na ich twarzach, ludzie księcia nie mieli takich rozterek.

Nagle, z góry dał się słyszeć hałas. Krzyki, łoskot, jakieś gwizdy. Robiło się coraz głośniej.

– Teraz!

Trzech zbirów z łoskotem wpadło do budynku i zaczęło swoją makabryczną robotę. Szybko i sprawnie. Nie zanosiło się, że ktokolwiek im się wywinie. Borgar jednak czujnie obserwował okna i drzwi. Co chwila zerkał też w górę, czekając na pojawienie się ognia. Jest! W domu na szczycie pojawiło się światło, a po chwili płomienie buchnęły z okien. W ich blasku widać było sylwetki dwóch ludzi zbiegających w dół. W oknach okolicznych domów zaczęły trzaskać otwierane gwałtownie okiennice. Rozległy się krzyki. W tym momencie z dormitorium wypadło trzech zakrwawionych ludzi z kordami w dłoniach.

– Wszyscy, co do jednego – rzucił jeden z nich.

– Do stajni! – krzyknął Borgar. – Podpalać! Tylko wygońcie konie. Będzie większy zamęt.

Sam wszedł do budynku, gdzie właśnie skończyła się rzeź.

Trzeba odebrać robotę – pomyślał ze wstrętem. Kurwa! Bez zastrzeżeń.

Wyciągnął zza pazuchy butelkę, którą dostał od Kirlisa i rozlał płyn po podłodze. Przeciągnął ostrzem noża po kamiennej posadzce aż zaiskrzyło. Błyskawicznie buchnął płomień i z miejsca zajęły się najbliższe meble. Specyfiki Kirlisa, choć nie całkiem magiczne, były jednak diablo skuteczne.

Stajnie też już płonęły, a zwarta zabudowa gwarantowała rychłe przeniesienie ognia na pozostałe budynki.

Borgar zobaczył swoich podkomendnych.

– Biegiem do furty! Dołączcie do tamtych. Ja tu poczekam na resztę. Utrzymajcie wolne przejście!

Pobiegli. Borgar obrócił się i z uwagą patrzył na plac. Zamieszanie zrobili jak się patrzy. Płonące budynki, tłum zdezorientowanych ludzi tratowanych przez biegające po placu spanikowane konie. Tak, była duża szansa, że w tym zamęcie Gawron i Kirlis łatwo się wymkną. Rzeczywiście, po chwili ich zobaczył. Biegli w jego stronę, a Gawron niósł na plecach spory worek.

– Macie? – spytał Borgar, gdy dobiegli do niego.

– Gówno mamy! – warknął Kirlis.

– Co? Nie było dzieciaka?

– Nie. Tylko drewniana kukła – powiedział Gawron, potrząsając przy tym niesionym na plecach workiem. – I jakaś wielka gadzina. W życiu takiej nie widziałem. Rzuciła się na nas. Ledwośmy ją usiekli.

– To co jest? Psiamać! – sapnął Borgar.

– Potem o tym pogadamy. Teraz biegiem!

Gdy dotarli do murów, zobaczyli otwartą na oścież furtę i leżące na ziemi ciała dwóch swoich ludzi.

Pozostali trzej stali oparci plecami o ścianę domu, ze sztyletami w rękach, czujnie obserwując okolicę. Na widok nadbiegających przyjaciół, oderwali się od muru i skoczyli ku furcie.

– Stój! – krzyknął Kirlis.

Dwóch zdążyło się zatrzymać i szybko odskoczyć na boki z powrotem pod ściany domów, ale ten, który biegł pierwszy, zrobił o jeden krok za dużo. Z miejsca, gdzie widać było furtę, wystrzeliła w jego kierunku świetlista kula. Nie zdążył się uchylić. Trzecie ciało upadło na ziemię

– Młody! Co to jest?

– Iluzja furty plus czar ochronny Modiego.

– Możesz coś zrobić?

– Mogę ci opowiedzieć jak działa, ale chyba sam widziałeś.

– Kirlis, do cholery! Poważnie pytam!

– Mogę zobaczyć, jaki ma zasięg. A jak chodzi o iluzje, to one nie funkcjonują samoistnie. To tylko obrazy czegoś, co istnieje naprawdę, więc ta furta musi gdzieś tu być.

Kirlis sięgnął do kieszeni i wyjął z niej przeźroczysty kamień w kształcie jajka. Podobno intendent Akademii w Venizie szalał, gdy przy kolejnej inwentaryzacji okazało się, że w skarbcu artefaktów brakuje jednego kryształu Wortellego – najlepszego wykrywacza magii na świecie.

Młody, niemalże czarodziej, wyciągnął przed siebie kryształ i powoli ruszył do muru. Po chwili kamień rozjarzył się delikatną czerwoną poświatą. Kirlis przystanął i trzymając go na otwartej dłoni, coś wyszeptał. Jajko obróciło się, stożkowatą częścią wskazując w lewo.

– Za mną! – rzucił Kirlis. – I nie podchodźcie do muru.

Jakieś dwieście kroków dalej ujrzeli drugie drzwi. Detektor Wortellego wskazywał wyraźnie w ich kierunku. Świecił przy tym na niebiesko, potwierdzając brak groźnej magii. Od razu jednak rzucał się w oczy inny problem – dziesięciu Gorzków uzbrojonych w topory i włócznie. Czekali na nich. Pochodnie rozświetlały teren. Nie można było podejść niepostrzeżenie.

– Doliczyli się w końcu tych siedmiu – westchnął Gawron.

– To razem będzie siedemnastu. – Kirlis zdjął z ramienia łuk. – Pięknie się w tym świetle ustawili.

– Czekaj! Nie powystrzelasz ich tak szybko, a jak zdążą zamknąć furtę, to mamy przesrane.

Wrzawa od strony świątyni narastała.

– To jak chcesz ich minąć? Ja do zaklęć teleportacyjnych nie dotrwałem.

– Możemy ich przekupić – odezwał się milczący do tej pory Borgar. – Gorzki są łase na złoto.

– Ale za siedmiu swoich będą chcieli pewnie ze trzysta orenów. Skąd tyle weźmiesz?

– To powiedz, że dostaną pięćset, ale dopiero od księcia, jak tu dotrze. Taki świeżo “szlachetny” pan będzie miał gest.

Nie było czasu na dyskusję. Tanańczycy zaraz się zorganizują. Gawron wyszedł z mroku w światło latarni. Gorzkowie unieśli broń.

– Pogadajmy!

Borgar jednak znał Gorzków. Nawet nie udawali, że chodzi o zemstę. Tyle, że zażądali czterystu orenów. Na wieść o tym, że płatność nastąpi z kasy księcia Mirona, w odroczonym terminie, zażyczyli sobie zabezpieczenia w postaci zakładników – Kirilsa i Borgara. Gawron się nie targował. Książę pewnie zapłaci, a Gorzkom mogło się wydawać, że upilnują tych dwóch. Nie upilnują. Tego Gawron był pewien.

– Leć do księcia wodzu i zanieś mu to drewniane nieporozumienie. My się tu z młodym trochę wywczasujemy.

Poza murami miasta Gawron był w swoim żywiole. Pomimo energicznej akcji pościgowej podjętej przez Tanańczyków, bez przeszkód zmierzał naprzeciw zbliżającej się drużynie księcia. Po trzech dniach marszu, w niewielkiej wiosce spotkał swego suwerena. Miron siedział na koniu, przyglądając się bez specjalnego zainteresowania, jak jego ludzie plądrują domostwa.

– A, jesteś nareszcie! – rzekł, zobaczywszy Gawrona. Skinął ręką, każąc strażom go przepuścić.

– Chodź. Musimy pogadać.

– Ano, musimy.

Weszli do najbliższej chaty i usiedli przy stole.

– Widzę, książę, że przemiana jeszcze nie nastąpiła i podbijasz Tanę według dotychczasowych reguł.

– Oczywiście! Po pierwsze muszę stworzyć odpowiednie, kontrastowe tło dla mojej przyszłej postawy, a poza tym, muszę jeszcze doznać olśnienia pod wpływem nauk tego bóstewka.

– A skoro już o tym mowa… – wtrącił Gawron. – Świątynne Dziecko raczej waszej książęcej mości niczego nie nauczy.

Zdjął z pleców worek i wyciągnął z niego kukłę. Miron popatrzył na nią bez zdziwienia.

– W piramidzie było żywe, boskie dziecko – powiedział spokojnie. – Jacyś złoczyńcy je porwali, a ja zrządzeniem losu uratowałem je z opresji. Popatrz tylko.

Drzwi sąsiedniej izby otworzyły się i wyszła z nich Selene trzymająca za rękę małego chłopca. Gawron pytająco spojrzał na księcia.

– Tak, to była pilnie strzeżona tajemnica władców Tany – powiedziała czarodziejka.

– Nigdy nie było żadnego dziecka, tylko ta lalka. Wystarczyło jedynie trzymać gęby na kłódkę, a ludzi na dystans.

– Dlatego musieliśmy zabić wszystkich kapłanów. Oni wiedzieli.

– Pewnie nie wszyscy, ale jak poznać, którzy są wtajemniczeni – zaśmiał się książę, ale zaraz spoważniał. – Teraz wiecie wy.

– Książę…

– Spokojnie, tobie ufam i wiem, że twoi przyboczni też się nie wygadają. A właściwie, to gdzie oni są?

– Jeżeli jeszcze im się nie znudziło, to w niewoli u Gorzków.

– Gdzie?! – parskną książę. – Jakim cudem?

Gawron wyjaśnił szczegóły kredytu, jaki w imieniu księcia zaciągnął u Gorzków.

– Zabawna historia. – Tym razem Miron wyglądał na szczerze rozbawionego. – Ale co tam, zapłacę im nawet pięćset!

– A wracając do dzieciaka.

– No cóż, plan jest prosty. Ty porwałeś kukiełkę, ale wszyscy myślą, że to było Świątynne Dziecko. No to ja im je teraz oddam!

Wskazał chłopca, który trzymał się sukni Selene.

– Śliczny chłopczyk, ale niemowa. Coś tam bełkota po swojemu. Oczywiście rozumie go tylko moja droga Selene i tylko ona będzie przekazywać jego słowa. Domyślasz się chyba, że od teraz bogowie będą dla mnie bardzo przychylni. Ja, tak jak wspominałem, doznam przemiany i teraz będę taki słodki, że aż strach. Przynajmniej do czasu aż lud Tany mnie pokocha i kopnie w dupę swojego aktualnego władcę, prosząc abym objął tron.

Miron popatrzył za okno, gdzie żołnierze właśnie podpalali jedną z chałup.

– Tak, ale to już chyba od następnej wioski. Tu by nie było efektu, bo potencjalni beneficjenci mojej szlachetności przezornie dali dyla. Zresztą nie mogę się odmienić tak od razu. Przecież dopiero teraz odbiłem dzieciaka. Prawda?

Poklepał Gawrona po ramieniu.

– Trzeba dbać o detale, żeby to było w miarę wiarygodne. A skoro już przy tym jesteśmy… Pamiętasz, że musisz mi jeszcze stworzyć dogodne warunki do realizacji mojej polityki szlachetności. Mam kilka ciekawych pomysłów. Idź się teraz trochę ogarnij i przyjdź potem do mnie. Omówimy szczegóły.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Przemyślana, wartka akcja. Na początku wprowadzasz wielu bohaterów, lecz potem ich ilość klaruje się i jest łatwiej w rozeznaniu.

żeby ktoś mógł wyszlachetnieć, ktoś inny musi do reszty złajdaczeć – smutno brzmi to bardzo prawdziwe, niestety, stwierdzenie.

Piękny świat fantastyczny, dużo magii, dobre opisy walk, interesujący pomysł na tytułowego bohatera i rolę, jaką mu przypisywano i jaką ma obecne odegrać.

 

Z technicznych – sugestie do przemyślenia:

Zapis dialogów wymaga jeszcze poprawy, np.:

– Nie zwieje, mamy już wszystkich – Młody wojownik z łukiem przerzuconym przez plecy wyszedł z zarośli, ciągnąc za sobą trupa.

Ty – zwrócił się do trzeciego. – pomożesz mi nosić trupy. Aha, – odwrócił się do Gawrona – ktoś do ciebie.

– I o to chodzi, mój drogi Gawronie – Miron uśmiechnął, ale jakoś tak nie bardzo wesoło. – że to się musi zmienić.

Najpierw sprawdzisz, ilu ich o dokładnie jest, a potem zabijesz wszystkich. – literówka lub brak części zdania

–To co jest, psia mać! – czy to nie zdanie pytające?; przy okazji – tu też jest błąd w zapisie dialogu – przed “TO’ ma być spacja

 

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam, powodzenia, klik. :)

Pecunia non olet

Dziękuję za komentarz. 

Przyznaję, że na początku jest trochę “gęsto”. Częściowo był to zabieg celowy – chciałem narzucić takie szybkie tempo. Po części jednak było to wynikiem tego, że w pewnym momencie zorientowałem się, iż moi bohaterowie dopiero dotarli na miejsce zasadniczej akcji, a ja już mam siedemnaście tysięcy znaków. Biorąc pod uwagę limit konkursowy, mógłbym już tylko napisać, że żyli długo i szczęśliwie. Żeby dokończyć historię, trzeba było ciąć i zagęścić początek :)

Zapisywanie dialogów dopiszę do listy tematów do przestudiowania. Natomiast w kwestii literówek, spacji itp. , będę chyba musiał zapisać się na jakieś warsztaty z cierpliwości u Benedyktynów :) Po raz kolejny przekonuję się, że po dwudziestym sprawdzeniu tekstu, trzeba to zrobić jeszcze raz, bo na pewno coś przeoczyłem.

– Jeśli ten knypek dał radę uciec, to na pewno ściągnie nam na głowę Tanańczyków i to zbrojnych.

– Ruszcie się! – zawołał do swoich ludzi. – Przeszukajcie krzaki i znajdźcie tego piątego! Jeśli nam zwieje i dotrze do Tany…

Nie zwieje, mamy już wszystkich

Pogrubione dubluje informacje.

Młody wojownik z łukiem przerzuconym przez plecy wyszedł z zarośli, ciągnąc za sobą trupa. Uśmiechnął się szeroko

Ciągnięcie trupa w pojedynkę to dość karkołomne zadanie.

Uśmiechnął się szeroko i dodał –

Dwukropek po dodał

Mężczyzna nazwany Gawronem popatrzył na niego i westchnął. – Szkoda że cię nie wsparli, gdy jego Magnificencja Rektor dowiedział się, co to za śmiałek chędoży jego żonę.

Wypowiedź zaczynamy od akapitu.

– Bluźnisz – chłopak wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

Dałbym “chłopak” wielką literą i po kropce.

 – Rozkaz, wodzu! – burknął Borgar. – Wy, dwaj! Bierzcie się do kopania. Głęboko, żeby ich coś nie wygrzebało i nie rozwlekło. Ty – zwrócił się do trzeciego. – pomożesz mi nosić trupy. Aha, – odwrócił się do Gawrona – ktoś do ciebie.

Polecam poradnik fantazmatów o zapisywaniu dialogów. Błędy w stylu braku spacji albo kropka przy wypowiedzi gębowej pojawiają się w różnych fragmentach, ale wszystkiego nie wypisywałem.

 

Nawet nieźle. Świat dość standardowy, ale to nic złego. Wyczuwam pewne podobieństwa do “Roboty głupiego” Abercrombiego, ciekawe, czy słusznie. W paru miejscach, szczególnie przy zmianie sceny lub upływie czasu, widać pośpiech. Od razu też wiadomo, że zadania nie uda się zrealizować, ale przydałoby się jakieś wytłumaczenie, czemu znaleziono kukłę i co to za wielka bestia w świątyni. Jeśli gdzieś jest, to mi umknęło.

Z początku trochę za wiele nazw i imion, ale rozumiem powód.

Ogólnie miło mi się czytało. Kliknę, jeśli doprowadzisz stronę techniczną do porządku.

Pozdrawiam

 

 

I ja dziękuję. Praca nad sprawami językowymi to zmora każdego autora, nie ma ludzi piszących bezbłędnie. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Żeby od razu uciąć wszelkie spekulacje –Nigdy nie wlokłem żadnych zwłok po ziemi :) Ale dość ciężkiego pozoranta, owszem. Może nie jest lekko, ale się da.

Podobieństwo do “Roboty głupiego”, jeśli jest, to niezmierzone.

Zdaję sobie sprawę, że w historii są pewne luki. Niektóre wyjaśnienia, czy rozwinięcia padły ofiarą koniecznych cięć. Niektórych braków pewnie nie zauważyłem.

Myślę, że kwestia braku prawdziwego dziecka trzeba wyjaśnić krótko i wprost, na przykład :”– Tak, to była pilnie strzeżona tajemnica władców Tany – powiedziała czarodziejka. – Nigdy nie było żadnego dziecka. Tylko ta lalka. Wystarczyło tylko trzymać gęby na kłódkę, a ludzi na dystans.”

Wielkiego gada chyba bym już zostawił, bo tu już trzeba by się bardziej rozpisać, a limit już i tak trochę przekroczyłem.

Co do “technikaliów”, to przejrzę tekst jeszcze raz i postaram się go poprawić.

Żeby od razu uciąć wszelkie spekulacje –Nigdy nie wlokłem żadnych zwłok po ziemi :) Ale dość ciężkiego pozoranta, owszem. Może nie jest lekko, ale się da.

A i ja nie nazwałem tego błędem, tylko uniosłem brew ;)

Myślę, że kwestia braku prawdziwego dziecka trzeba wyjaśnić krótko i wprost, na przykład :”– Tak, to była pilnie strzeżona tajemnica władców Tany – powiedziała czarodziejka. – Nigdy nie było żadnego dziecka. Tylko ta lalka. Wystarczyło tylko trzymać gęby na kłódkę, a ludzi na dystans.”

To rodzi kolejne pytania, ale już dam spokój.

Wielkiego gada chyba bym już zostawił, bo tu już trzeba by się bardziej rozpisać, a limit już i tak trochę przekroczyłem.

Wielki gad zawsze dobry. Czasem nie warto wspominać, jeśli nie można rozbudować.

Hej 

 

Chyba opowiadanie napisane dobrze, ale na początku było trudne od czytania ze względu na dużą ilość informacji. W sumie fabuła jest dość prosta, ale historia również ma dość ciekawe zakończenie. 

 

Pozdrawiam.:)

Przewrotne wykorzystanie atrybutu. Dobre. Czytało się. :)

Dziękuję za komentarze.

 

Całkiem przyjemne opowiadanie z ciekawym pomysłem na intrygę. Szkoda, że nie zdecydowałeś się na krętą ścieżkę, bo chwilami miałam wrażenie pośpiechu. Zwłaszcza w scenie rzezi mnichów zabrakło mi opisów i emocji. 

Chociaż bohaterowie mnie zaciekawili, to miałam nadzieję, że tym gnojkom powinie się w końcu noga.

Klikam bibliotekę i życzę powodzenia w konkursie.

 

 

Przyznaję, że kiedy decydowałem się ścieżkę krótką, nie pomyślałem, że 20 kiloznaków to dosyć ciasny limit. W efekcie musiałem skracać pierwotny tekst. W wersji 1.0 bohaterom było trudniej, a sceny były nieco bardziej rozbudowane. 

Przyznam jednak, że nie rozpatrywałem opcji “powinięcie się nogi”. Myślę, że ci trzej nie są tacy najgorsi. W innych okolicznościach, może zaprezentowaliby się z lepszej strony. Za największego drania uważam księcia Mirona i to być może jemu należałaby się porażka. I kto wie, jakby się to mogło potoczyć. Przecież tak naprawdę to dopiero początek historii. Miron jeszcze nie zasiadł na tronie Tany :)

 

P.S. Ważnym powodem wybrania prostej ścieżki, była konieczność narysowania mapy w przypadku drogi krętej. Świat nie jest gotowy na mój talent plastyczny :D

 

Cześć!

Na początek kilka uwag dotyczących stylu. Nie robiłam szczegółowej łapanki, podrzucam tylko kilka sugestii do rozważenia przy kolejnych tekstach.

Zwróciłabym uwagę na byłozę:

Byli trochę mniejsi od ludzi, mieli ciemniejszą skórę i szpiczaste uszy. Zajmowali się głównie rolą i hodowlą bydła. Nie byli wojowniczy. Każdy suweren chętnie zezwalał im na osiedlenie się w swoich włościach, bo kłopotów z nimi nie było, a rolnictwo w szybkim czasie rozkwitało, spichlerze pęczniały, ludzie mieli co jeść i w państwie był spokój.

 

Zmieniłabym zapis myśli, bo w obecnej formie wyglądają jak fragmenty dialogu:

– Zbyt ładnie to wszystko wygląda. – Pomyślał Gawron.

Proponowałabym wywalenie pauzy na początku:

Zbyt ładnie to wszystko wygląda – pomyślał Gawron.

Ewentualnie zapis kursywą.

 

Przydałoby się także ogarnąć dialogi, bo często zapisujesz je źle. W Hyde Parku znajdziesz poradnik dotyczący zapisu wypowiedzi, może się przydać w przyszłości.

 

Ponadto masz dużo krótkich, prostych zdań, przez które cierpi flow tekstu. Nie jest to błąd jako taki, ale niektóre zdania aż się proszą o scalenie w jedno. Kropka jest bardzo ostateczna i wymusza na czytelniku zatrzymanie się, a nie zawsze jest to konieczne, na przykład tutaj:

Weszli do miasta. Tana była ludna i gwarna. Bez trudu wtopili się w tłum.

Właściwie to planowali Gawron z Borgarem. Kirlis raczej oglądał się za babami.

Świątynia bogini Artany znajdowała się w zachodniej części grodu. Miała postać schodkowej piramidy o wysokości ponad sześciuset stóp. U jej podnóża znajdowały się zabudowania, gdzie mieszkali kapłani.

Nie było czasu na dyskusję. Tanańczycy zaraz się zorganizują. Gawron wyszedł z mroku w światło latarni. Gorzkowie unieśli broń.

 

Początek wydał mi się chaotyczny, gdyż wprowadzasz dużo postaci i nazw własnych, w których łatwo się pogubić. Potem, kiedy czytelnik się przyzwyczai, a akcja jest już zawiązana i można przejść do rozróby, robi się klarowniej.

Podobał mi się humor, subtelny i nieprzytłaczający fabuły.

Sceny akcji można by trochę podkręcić, bo na razie wydają się nieco "suche"; nie poczułam w nich napięcia, emocji. Rozumiem jednak, że to limit szczypał w pięty i gdyby nie to, byłoby bardziej krwiście.

Świat trochę generic, takie typowe średniowieczne fantasy z magią i mieczami. Nic nowego, wywołuje wrażenie wchodzenia do domu babci; wszystko znajome, w dodatku trochę trąci myszą. Pewnie znowu limit :P Niemniej masz tu napomkniętych kilka ciekawych elementów do dalszej eksploracji.

Gdzieś w całym tym opowiadaniu kryje się jakaś wada konstrukcyjna, przez którą tekst cierpi na przypadłość, na którą zwykle cierpią historie na siłę wciśnięte w ewidentnie im szkodzący limit. Wydaje mi się, że próbowałeś wcisnąć za dużo wydarzeń i postaci, oraz zbyt wiele tła (mam tu na myśli setting, politykę i wzmianki o kulturze Gorzków/religii i Świątynnym Dziecku, czyli wszystko to, co ożywia świat przedstawiony i sprawia, że nie jest on jednowymiarowy i nudny) w nędzne 24k znaków. Nie podobały mi się akapity streszczające wydarzenia, które zaczęły się pojawiać pod koniec tekstu:

Borgar jednak znał Gorzków. Nawet nie udawali, że chodzi o zemstę. Tyle, że zażądali czterystu orenów. Na wieść o tym, że płatność nastąpi z kasy księcia Mirona, w odroczonym terminie, zażyczyli sobie zabezpieczenia w postaci zakładników – Kirilsa i Borgara. Gawron się nie targował. Książę pewnie zapłaci, a Gorzkom mogło się wydawać, że upilnują tych dwóch. Nie upilnują. Tego Gawron był pewien.

To, było nie było, istotna scena, w której wprowadzasz rozwiązanie istotnego problemu napotkanego wcześniej przez bohaterów: zablokowania drogi przez Gorzków. Takie suche streszczanie, moim zdaniem, nie jest dobrym pomysłem, niszczy budowane wcześniej napięcie, nie angażuje czytelnika tak, jak mogłaby to zrobić scena pokazana na ekranie.

Natomiast jeśli chodzi o fabułę, to ta jest przyjemna, przygodowa, chociaż mocno liniowa. Znowu: limit. Aż się prosi o trochę twistów i kłód rzucanych bohaterom pod nogi. Niemniej pomysł całkiem zacny i teraz pozostaje tylko żałować, że nie zdecydowałeś się na ścieżkę krętą, ponieważ chętnie bym poczytała coś dłuższego i bardziej rozbudowanego o tej kompanii.

Oczywiście całe to marudzenie ma na celu tylko i wyłącznie zachęcenie Cię do napisania sequela xD

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Tak na początek – ja nie “Loża”, ani nikt ważny, ale zdajesz sobie sprawę, że długość o 4k przekracza limit? Nastawiasz się na karne czytanie 50% opowiadań? laugh

W komentarzach robię literówki.

Karne? Włóczenie końmi to jest kara, a czytanie opowiadań to czysta rozkosz :)

 

 

@ gravel.

Dziękuję za wskazówki. Postaram się co nieco poprawić tekst i na pewno z nic skorzystam. Tylko te krótkie zdania, no lubię je po prostu :) 

Gorzkowie padli ofiarą mojej nieprzemyślanej decyzji o wyborze drogi. Pierwotnie mieli być sprawcami wolty i skomplikować całą akcję , a tak, przypadła im tylko epizodyczna rola. Może jednak wrócę do tej historii i wtedy taki wątek będzie jak znalazł.

Ale nie ma co narzekać na karty, które się samemu sobie rozdało. Trzeba grać grać tym co się ma :)

 

Hej 

Fajne opowiadanie intryga mi się podobała akcja jest dynamiczna ( no prawie :P ) i wciągająca. 

 Dużo jest opisu przygotowań w mieście wydaje mi się, że ten fragment jest zbędny 

 

“Drapiemy się na górę, bierzemy dzieciaka, podkładamy ogień i uciekamy. Ty Borgar, czekasz. Jak tylko zobaczysz pożar na szczycie, likwidujesz kapłanów i też podpalasz wszystko, co się da. Potem biegniecie prosto do zachodniego muru. Na placu ze studnią skręcicie w lewo, w taką wąską uliczkę, która dochodzi do miejsca, gdzie w murze jest furta. Twoja sprawa jak to zrobisz, ale ma być otwarta, kiedy my tam dobiegniemy. Potem już tylko przelecimy przez te gorzkowe czworaki i w las.”

 

Można by go skrócić do odbyli naradę w trakcie akcji wszystko i tak się wyjaśnia :) 

 

Podoba mi się magia w opowiadaniu,( przeważne jest zmianka o tym że ktoś tam z czegoś strzelił kulą ognia) u Ciebie jest artefakt jest iluzja coś nowego ;) – fajnie mi to zagrało :D 

 

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki za komentarz. Jeszcze pracuję nad drobnymi poprawkami, więc może i w tym miejscu podłubię :)

Podobało mi się smiley. Ma w sobie to coś, że chce się czytać. Lekkość w sposobie opowiadania i delikatny humor. Podoba mi się fragment z Kirim: “Na trzecim roku wyleciał z hukiem z venizańskiej Akademii Magii. Nie wiadomo za co, bo za każdym razem mówił co innego. Jeżeli jednak do magii miał taki talent jak do łuku i łgania, to rzeczywiście mógłby zostać wielkim magiem.” . I ogólnie polubiłam jego postać. Będzie kontynuacja?

Idę kliknąć.

Dziękuję za komentarz. Miło, że opowiadanie Ci się spodobało. 

Kontynuacja chyba będzie. Pierwotnie, nie planowałem, ale nabieram coraz większej ochoty, żeby tą opowieść pociągnąć.

Hej! 

Czytało się całkiem nieźle, choć niestety potykałam się o różne kwestie techniczne.

Na pewno warto, abyś przyjrzał się poprawnej formie zapisu dialogów:

– Po wszystkim widzimy się przy furcie albo wcale. – powiedział Gawron i ruszył w mrok. Kirlis za nim.

tutaj np zbędna kropka

 

W niektórym miejscach nie byłam też pewna kto mówi co, np tu:

– Ty, Borgar – zwrócił się do tego niskiego. – weź pozostałych i zrób tak, żeby wyglądało jakby tu nikt nie chodził od czasów, gdy Brotar i Meja stworzyli świat.

– Ani słowa! – dorzucił, widząc, że Borgar chce coś powiedzieć. – Już dość czasu zmitrężyliśmy.

 – Rozkaz, wodzu! – burknął Borgar. 

– Wy dwaj! Bierzcie się do kopania. Głęboko, żeby ich coś nie wygrzebało i nie rozwlekło. Ty! – Wskazał na trzeciego. – Pomożesz mi nosić trupy.

– I jeszcze jedno. – Odwrócił się do Gawrona. – Ktoś do ciebie.

Gawron szybko odwrócił głowę i zobaczył Wiję.

No i plus powtórzenie. Niemniej jest to do wypracowania, przyjdzie z czasem – sama musiałam nad tym dużo pracować i po czasie łatwiej wyłapać własne błędy :)

To tylko przykłady, na pewno masz ich w tekście więcej. 

 

Poczepiam się jednak bardziej fabuły. Ogólny zarys masz dosyć ciekawy – intryga, polityka szlachetności, książkę, który sobie sprytnie wszystko zaplanował.

Nie przekonało mnie jednak do końca wykonanie. Nie kupiło mnie tłumaczenie, że świątynia nie ma strażników, bo nikomu nie przyszłoby do głowy porywanie Świątynnego Dziecka. Tak samo 3 osoby, które zabijają ponad 20 osób. Okej kapłanów, ale część jednak by się broniła. Jak na ważność świątyni i dziecka (tj kukły) poszło im zdecydowanie zbyt łatwo, a można by tutaj fajnie ograć motyw “heist” (po polsku chyba napad, ale raczej spotykam się z anglojęzyczną nazwą). 

Zaczynasz opko od zabicia 7 Gorzków – ale czemu? Ma to jakiś tam wpływ na koniec, ale nie jest to konieczne, nie wyjaśniasz też w sumie dlaczego ich zabili? Nie wyjaśniłeś też zupełnie gada, którego niby ubili w świątyni – mnie to akurat zaciekawiło i liczyłam na jakieś szersze wytłumaczenie. 

 

 

Cześć, 

Dzięki za komentarz. Jestem świadomy niedociągnięć. Część poprawiłem, zgodnie z sugestiami wcześniejszych komentujących, ale szczątkowe poczucie przyzwoitości kazało mi nie zmieniać za bardzo. W końcu to konkurs i trzeba poddać ocenie to, co się wypociło :) Wszystkie uwagi jednak skrzętnie notuję do wykorzystania w przyszłości. 

Jak już wcześniej pisałem tekst musiałem mocno obcinać i stąd trochę uproszczeń. Pierwotnie Gorzkowie miel inną rolę , a i samo porwanie Kukły było bardzie, , hm… urozmaicone. Gadów miało być więcej i miały mieć pewne moce magiczne. A tak, został jeden w charakterze psa stróżującego :)

Sam czuję pewien niedosyt i chyba napiszę jakąś kontynuację zużywając na nią więcej literek :)

Sam czuję pewien niedosyt i chyba napiszę jakąś kontynuację zużywając na nią więcej literek :)

yes Popieram! :)

 

Pecunia non olet

Fabuła klasyczna, rubaszna i prosta, ale takie właśnie lubię;)

Podoba mi się książę – łajdak, dowódca z wątpliwościami i cały, fajnie ułożony i rozbudowany świat.

Też chętnie poczytam dalej.

Lożanka bezprenumeratowa

Nie ma to jak cienie i mroki żywota najemnego żołnierza na służbie u patentowanego sukinsyna. Wbrew temu co robią, jednak ta trójka wzbudza trochę sympatii. Fajne opowiadanie i może jednak za jakiś czas powstanie wersja “druga rozszerzona” lub kontynuacja.

“Przeciągnął ostrzem noża po kamiennej posadzce aż zaiskrzyło”

I tu mi zazgrzytało niemiłosiernie, bo żaden doświadczony weteran czegoś takiego by nie zrobił. Tępy nóż jest nieprzydatny, a do krzesania iskier używało się grzbietu noża, chociaż tu by raczej pasowało “…klingą noża po …”.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Dziękuję za komentarze. Cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu. 

 @ Koryu – Ja to sobie wyobraziłem jako taki ruch jak przy ostrzeniu noża na brusie, ale masz rację, klingą byłoby bardziej prawidłowo. No i o jeden znak krócej:)

Cześć, Czeke

 

Początek to potężna salwa imion i nazw. Spróbowałem czytać dalej bez próby zapamiętania kto jest kim i jakoś poszło, ale wymagało to trochę samozaparcia. Oprócz bohaterów tej opowieści dołożyłeś też jakieś bóstwa itd. – zastanów się, czy były na pewno niezbędne na potrzeby tej właśnie historii, czy są częścią większego świata.

Po otwarciu tekstu często patrzę jak jest podzielony – to pozwala mi jakoś “zaplanować” czytanie, ale u Ciebie ten podział nie istnieje. Wszystko jest jedną częścią i dla mnie jest to minus.

Nikt w Tanie nie dopuszczał nawet myśli o tak zuchwałym świętokradztwie.

Eee… serio?!

Ogólnie zawiesiłeś tu co najmniej dwie strzelby Czechowa. Gorzków i szczęście Kirlisa. Ta pierwsza fajnie wypaliła, ale druga była zwykłą ozdobą – w rezultacie takiego znowu farta nie miał – dostał się do niewoli.

Nastawiłeś się na intrygę, którą ograłeś całkiem fajnie.

Technicznie nie jest to majstersztyk. Warto ogarnąć czasem zapis dialogów, były jakieś literówki drobne, ale też nic, co mogłoby mnie mocno wytrącić z lektury.

Jak na tą liczbę znaków, tekst jest całkiem fajny. Czy to Heroic? Masz całą drużynę, jest jej dowódca, ale jednak jest tu bardziej teamwork, niż solowe akcje.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć,

wymagało to trochę samozaparcia” – Czyli tekst dał sposobność do ćwiczenia się w cnocie wytrwałości. To już coś :)

Bóstwa, które pojawiają się w opowiadaniu, to tylko elementy budowania świata, no przynajmniej namiastki budowania. Podobnie jak szczęście Kirlisa jest tylko “dekoracją” postaci. Nie planowałem tego aspektu jakoś szczególnie eksploatować (może kiedyś). To, że nie uniknął niewoli, nie znaczy że nie miał szczęścia. Myślę, że być szczęściarzem nie musi oznaczać, że nie wejdziesz na pole minowe, ale że przejdziesz przez nie bez szwanku :)

Zresztą z tą niewolą, to bym nie przesadzał. To była taka gentlemen’s agreement, chociaż dżentelmenów w tym towarzystwie raczej uświadczysz :)

Dzięki za przeczytanie opowiadania i komentarz.

 

– Trzeci… Czwarty… Szlag by trafił! Było pięciu! – Wysoki mężczyzna z blizną na policzku uważnie lustrował pobojowisko, szukając piątych zwłok. Widać było, że ich brak go martwi.

Imho zbędnie mówisz, że “szukał piątych zwłok” – wynika to z jego wcześniejszej wypowiedzi. Tak samo, niepotrzebnie mówisz, że ich brak go martwi – to bardzo oczywiste, tym bardziej w świetle jego słów. Myślę, że gdy zostawisz tu czytelnikowi miejsce na domysły, to będzie lepiej się czytało.

 

– No, to mamy już wszystkich. – Młody wojownik z łukiem przerzuconym przez plecy wyszedł z zarośli, ciągnąc za sobą trupa. Uśmiechnął się szeroko i dodał:

Didaskalia lepiej byłoby przesunąć do nowej linijki i zrobić z nich normalną wypowiedź narratora.

 

Mężczyzna nazwany Gawronem popatrzył na niego i westchnął.

Może lepiej po prostu “Gawron”? Nie wprowadziłeś wcześniej żadnej innej postaci poza nim i tym młodym wojakiem, więc wiadomo o kogo chodzi. Zresztą ten “mężczyzna” i tego tego specjalnie nie precyzuje. W ogóle nie widzę, żeby jakąś nową informację dodawał, więc wygląda na zbędnego.

 

Hmm, cała ta sekwencja rozmowy dwóch kolegów na wstępie jest trochę sztuczna. Chyba chodzi o to, że stylizujesz język na kilka sposób naraz. Z jednej strony jest trochę archaizmów, z drugiej wypowiedzi bohaterów mają przyjmują bardzo oficjalny ton, szczególnie gdy tytułują nauczycieli. Domyślam się, że robią to z przekąsem i to zabieg komediowy, ale wtedy warto to wyraźnie zaznaczyć; teraz jedynie uśmiechają się i śmieją, ale ja jakoś nie umiem śmiać się razem z nimi. Chyba dlatego, że dodajesz jeszcze trzecią warstwę do ich języka, tym razem rynsztokową, która mocno się kłóci z poprzednimi dwiema. Myślę, że trochę tego za dużo. Zresztą, w prawdziwości raczej nikt nie opowiada jak zbałamucił żonę i córkę profesora, jednocześnie nazywając go magnificencją xD (chyba że nazywa go tak w żartach, ale to nie było dla mnie oczywiste po przeczytaniu fragmentu). Raczej by się go nazywało równie pogardliwie i śmieszkowo.

 

Masz trochę jawnej ekspozycji. Mnie wybiła z rytmu i mam wrażenie, że niczego się nie nauczyłem z tych fragmentów o postaciach. Chodzi mi głównie o to:

Gawron szybko odwrócił głowę i zobaczył Wiję. Prawie przeźroczysta, drobna postać unosiła się nad ziemią, jak to Wija. Nieczęsto się je spotyka, bo to rzadkie i tajemnicze stworzenia. Gawron jednak nie wydawał się zaskoczony. Wiedział, że Selene, Mistrzyni Magii na dworze księcia Mirona, ma w swojej mocy jedną z tych istot. Wije nie mają wielkich mocy magicznych ani nadzwyczajnych zdolności, ale mogą się pojawić zawsze i wszędzie. Żadna bariera ich nie powstrzyma – ani fizyczna, ani magiczna. Dlatego potężni magowie używają ich do przekazywania wiadomości. 

 

i to:

Od pięciu dni byli w drodze. On i siedmiu ludzi. Kirlis, niedoszły mag. Na trzecim roku wyleciał z hukiem z venizańskiej Akademii Magii. Nie wiadomo za co, bo za każdym razem mówił co innego. Jeżeli jednak do magii miał taki talent jak do łuku i łgania, to rzeczywiście mógłby zostać wielkim magiem.

Borgar, niegdyś zawołany rębajło z doborowej Czarnej Drużyny wojewody Virtana. Gdy kompanię rozbito w bitwie pod Ordinem, zaciągnął się na służbę u księcia Mirona z Many. Szybko zgadał się z Gawronem. Poznali się na sobie. Dwaj weterani doświadczeni tym samym wojennym losem. Potem jakoś tak wyszło, że do ich kompanii dołączył Kirlis i już od pewnego czasu trzymali się razem, pełniąc rolę książęcego oddziału do specjalnych poruczeń.

Było jeszcze pięciu ludzi z książęcej drużyny. Tęgie chłopy. Tacy co pytań nie zadają, tylko piorą po mordach jak padnie rozkaz. A czasem i bez rozkazu. Zrazu Gawron nie chciał ich brać ze sobą, ale Miron się uparł.

Lepiej byłoby to rozwiązać jakimś dialogiem. To dużo trudniejsze rozwiązanie, wiadomo, ale czasami tak trzeba. Zresztą, często nie ma potrzeby w ogóle dawać tego typu informacji. Po co mówić, że jakiś bohater jest taki i taki, skoro przez ostatnie kilka akapitów już trochę go poznaliśmy, a przed nami jeszcze cały tekst, w którym poznamy go poprzez jego czyny? Tak będzie ciekawiej.

 

Byli trochę mniejsi od ludzi, mieli ciemniejszą skórę i szpiczaste uszy. Zajmowali się głównie rolą i hodowlą bydła.

Troszkę biedny opis. Ogólnie myślę, że warto wystrzegać się “być”, “mieć” i tym podobnych w opisach. Lepiej się pomęczyć trochę i bardziej poszaleć z nimi, bo efekt jest tego warty. Ten opis gorzków aż się prosi, by został przeniesiony w miejsce, gdzie pojawiają się pierwszy raz. Najlepiej, jakbyś go jakoś wplótł w akcję, np. wzmiankował, że przerzucali ciała o ciemnej skórze i ze szpiczastymi uszami, może nawet bardziej zaszalej i daj coś w stylu “krew ściekła z głowy po szpiczastym uchu, zlepiając włosy w czarnym skrzepie” czy coś takiego. Mam nadzieję, że wiadomo o co mi chodzi xD

 

Młody, niemalże czarodziej, wyciągną przed siebie kryształ i powoli ruszył do muru.

Literówka “wyciągnął”.

 

Ok, to było bardzo wciągającego opowiadanie. Miejscami trochę koślawo napisane, musisz popracować nad budowaniem dialogów, bo miejscami wychodzą nieco sztywno i sztucznie, w opisach tez masz sporo miejsca na poprawę. Ale to są szczegóły, wiadomo, że z biegiem czasu będziesz pisał coraz lepiej i wszystkie te mankamenty pójdą w niepamięć. Co się liczy to interesująca fabuła, intryga, żywe i charyzmatyczne postaci. Dużo się tu działo, miejscami może za dużo, trochę chaotycznie się zrobiło przy ucieczce ze świątyni, akcja pędziła odrobinę za szybko. Ale i tak bardzo mi się podobało. Naprawdę przyjemne opowiadanie i oby tak dalej <3 Chętnie jeszcze coś twojego przeczytam.

 

 

Wartka akcja, przewrotna intryga i lekka narracja sprawiły, że przeczytałem opowiadanie jednym tchem i przyznaję, że była to satysfakcjonująca lektura. Największym atutem tego opowiadania jest jednak przewrotne potraktowanie tematyki konkursu, takie teksty zdecydowanie najłatwiej zapadają w pamięć.

Klimat, który tworzysz i w ogóle cała warstwa językowa opowiadania przypomina mi nieco „Nie ma tego złego”, które dosłownie wczoraj wpadło mi w ręce. Podoba mi się klimat małych księstw-dzielnic, drobnych intryg i zatargów władyków.

Z komentarzy wyczytałem, że skracałeś opowiadanie tu i ówdzie, ale nie miałem wrażenia, żebym coś pominął, więc zabieg uznaję za udany. Może jedynie wątek Gorzków wydaje się nieco przycięty, ale to dotarło do mnie dopiero podczas czytania komentarzy, więc akcja skutecznie mnie porwała i nie zwracałem na to większej uwagi. 

Opowiadanie przeczytałam już jakiś czas temu, dziś je jeszcze na szybko przebiegłam wzrokiem.

Chyba najlepsze z tych, które do tej pory udało mi się przeczytać – konkursowych opowiadań.

Ale nie jestem obiektywna, bo uwielbiam wszelkiej maści wojaków, żołdaków, najemników, itd. Dlatego ta trójka bohaterów od razu zyskała moją sympatię. Klimat, humor, wartko płynąca akcja – bardzo mi przypasowały, takie teksty to ja lubię czytać.

Postać cynicznego księcia robi robotę. Przekręt z świątynnym dzieckiem, którego nie ma, bo jest kukłą – jakież to prawdziwe. Gorzkowie – wiem do czego byli Ci potrzebni w tej historii, ale mnie zdali się zbędni, choć nie przeszkadzali.

Sama wiem po sobie, że limit znaków wymusza spłycenie pewnych wątków i pobieżne potraktowanie niektórych aspektów oraz miejscami zawrotne przyspieszenie akcji, ale pomimo to historia była spójna i trzymała się kupy, a przede wszystkim była ciekawa. Na rzucanie większych kłód pod nogi bohaterów nie było miejsca, trochę szkoda, ale rozumiem. Trzeba opowiedzieć spójną historię od a do z mieszcząc się w limicie, więc nie ma miejsca na mnożenie przeszkód.

Dla mnie bomba.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Bardzo dziękuję za miłe komentarze

Inanna (panowie wybaczą – ladies first). Pochwały, nawet jeśli wynikają z subiektywnej oceny, zawsze cieszą :)

Też bardzo lubię opowieści, których bohaterowie wywodzą się z kręgów wojskowych. Szczególnie jeśli są to weterani, co sporo już przeszli, wiele widzieli i skutkiem tego mają już dystans do świata. 

 

MetronomeArthritis – uwagi godne przemyślenia. Masz rację takie rzeczy poprawia się poprzez trening, więc nie pozostaje mi nic innego jak wytrwale ćwiczyć. Zastrzeliłeś mnie tylko tą literówką. Miałem już nie poprawiać teraz tekstu, ale jak ją pokazałeś, to tak mi wyła, że nie wytrzymałem. Przyznaję jednak głośno POPRAWIŁEM JĄ DZISIAJ, tj. 24.03 :) 

 

Fladrif – Miło słyszeć, że dokonana przeze mnie masakra piłą mechaniczną nie zostawiła aż tak głębokich blizn i że tekst zachował jaką taką spójność. 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Wartość artystyczna opowiadania właśnie znacząco wzrosła :)

Dziękuję.

Hej!

 

Zacznę może od tego, że gdyby było trzeba, to kliknąłbym, bo to dobre opowiadanie :)

Warsztat masz niezły, konwencję utrzymałeś w ryzach, tylko w kilku miejscach folgując bardziej współczesnemu językowi, sztafaż całkiem spoko jak na typowy fantasyland.

Na początku zgubiłem się na moment, ale szybko odnalazłem, poznając bliżej postacie, których mnogość mnie pogubiła. Fajna ta drużyna, taka nie za moralna, typowo awanturnicza, speckomando praworządnych złych.

Pojawiło się po drodze kilka infodumpów, ale nie z rodzaju tych przeszkadzających, więc się nie czepnę stylu, bo ten jest dobry. Fabularnie jest prosto, bo działania bohaterów łatwo przewidzieć, a mimo to całość podszyta jest ciekawą intrygą. Światotwórstwo typowe, z całym bagażem magii, innych ras, magicznych przedmiotów, czyli jest dobrze, bo czytelnikowi łatwo jest się odnaleźć.

Przyczepić się mogę chyba tylko do tego, jak łatwo panom porywaczom poszło zabranie kukiełki, no i może jeszcze do tego napomkniętego niepotrzebnie stwora – ja, powiem szczerze, że odczytałem obecnośc tej istoty nie jako strażnika (co napisałeś w komentarzu), ale rozważałem mozliwość, że to jakiś magiczny stwór i to on tak naprawdę jest boską istotą, która daje kapłanom odpowiedzi. Usunąłbym wzmiankę o bestii, bo sprowadza na manowce.

Podsumowując: naprawdę przyjemne i całkiem wciągające opowiadanie. Gratuluję dobrego tekstu :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć, 

Dziękuję za zadeklarowaną gotowość do kliknięcia :)

“…że to jakiś magiczny stwór i to on tak naprawdę jest boską istotą, która daje kapłanom odpowiedzi” – Dobre. Sam o tym nie pomyślałem , ale bardzo mi się taka koncepcja podoba. 

Fabuła jest dość prosta bo , poza tym że limit dociskał, chciałem żeby nic nie stanęło na przeszkodzie realizacji zamierzeń Mirona i żeby wyszła na wierzch cała perfidia jego planu: Książę Tany nie mógł zaprzeczyć oszustwu, bo musiałby przyznać, że sam od dawna oszukiwał poddanych.

W końcu miało być o polityce :)

 

Książę Tany nie mógł zaprzeczyć oszustwu, bo musiałby przyznać, że sam od dawna oszukiwał poddanych.

No, to jest świetne, dobrze przemyślane :)

Known some call is air am

Sympatyczny tekst. Bardzo dobry plan wykorzystujący oszustwo z dzieckiem. Fajnie, bo przewrotnie, wykorzystałeś atrybut. Fabuła szybka, podobało mi się.

Książę zaczął politykować od postanowienia o wykupieniu zleceniobiorcy? ;-)

Babska logika rządzi!

 

Dziękuję za komentarz.

 W moim wyobrażeniu, książę zaczął politykować zaraz po urodzeniu. Taki typ :)

Konkurentowi wywinął brzydki numer, a swoim zaufanym ludziom nie powiedział co knuje. W pierwotnym zmyśle miał jeszcze niecnie wykorzystać trzech swoich gwardzistów. W tej wersji po prostu zniknęli i nikt mnie jak na razie z nich nie rozliczył, ale gdyby limit pozwolił, to mieli zostać “ujęci” przez księcia, okazani mieszkańcom Tany jako porywacze i przykładnie ukarani. Tak dla wzmocnienia efektu. 

 

Cześć!

 

Sam świat może nie powala, ale fajnie się czytało, takie małe fantasy mission impossible :) Nawet jest zwrot akcji z kukiełką. Bohaterowie też charakterystyczni, o dziwo się nie pogubiłam w postaciach. Zakończenie się dla mnie troszkę urwało, chciałabym wiedzieć, co dalej, no ale z drugiej strony, to chyba też dobrze, że chciałabym wiedzieć, co dalej, prawda?

Powodzenia i pozdrawiam!

Cześć, 

 Bardzo mnie cieszy, że fajnie się czytało, bo chyba o to właśnie chodzi. Poza tym, to pierwszy, potwierdzony na piśmie, przypadek “niepogubienia się “ w postaciach. To dla mnie bardzo budujące :)

Dziękuję.

 

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Bardzo mi miło. Dziękuję :)

Cześć, czeke

Powiem ci, że bardzo wartka akcja. Na początku lekko się pogubiłem, ale w sumie niewiele czasu mi zajęło, by się odnaleźć w sytuacji. Trójka bohaterów na plus, co prawda są brutalni i posuwają się do złych czynów, ale pomimo tego ich polubiłem… ;) 

W opowiadaniu oryginalnym elementem jest zdecydowanie lalka zamiast żywego dziecka, którą kapłani wykorzystywali do rządzenia. Zaskoczyło mnie. Reszta fabuły nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jednak nie uważam tego za większą wadę, bo przygody bohaterów śledziłem z przyjemnością, a czas przy lekturze minął mi naprawdę szybko. Chociaż nie wiem, czy opowiadanie pozostanie na dłużej w mojej pamięci, bo nie ma tu nic, co by chwyciło za serce i nie chciało puścić. Niemniej dostarczyłeś mi sporo rozrywki. 

To oczywiście w pełni subiektywna opinia. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cześć, 

 Nawet jeżeli lektura lektura nie dała żadnych efektów kardiologicznych (może to i dobrze :) ), to fajnie że dostarczyła trochę rozrywki.

Dzięki za komentarz.

Hej, całkiem całkiem :) Jest akcja, jest intryga i zwrot akcji z lalką. Tekst trochę przywołuje na myśl młodzieżowe książki przygodowe, jeśli chodzi o niektóre opisy i słownictwo używane przez bohaterów. Niemnie bardzo zgrabny tekst.

Dziękuje za komentarz. 

Ponieważ przede mną Szczurza wojna, postanowiłam poznać początek tej opowieści i zaczęłam od Świątynnego Dziecka. Lektura okazała się całkiem zajmująca i napawa nadzieją, że jej dalszy ciąg okaże się równie satysfakcjonujący. :)

Szkoda tylko, że wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

– A juści – zarechotał niski, krępy typ. → Zbędne dookreślenie – ktoś krępy jest niski z definicji.

 

– Kirlis! – Wskazał na młodego. → – Kirlis! – Wskazał młodego.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

– To Gorzki, Panie – odezwał się jeden z żołnierzy→ – To Gorzki, panie – odezwał się jeden z żołnierzy

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

wskazując na leżące na ziemi ciała. → …wskazując leżące na ziemi ciała.

 

– Ty, Borgar – zwrócił się do tego niskiego.weź pozostałych i zrób tak… → Zbędna kropka po didaskaliach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Największa świętość Tanańczyków i maskotka zarazem. → To słowo, jako zbyt współczesne, nie powinno znaleźć się w tym opowiadaniu.

 

też trzeba uważać. Dlatego teraz uważnie rozglądał się, czy nikt na nich nie zwraca zbytniej uwagi. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …też trzeba uważać. Dlatego teraz bacznie rozglądał się, czy nikt im się zbytnio nie przypatruje.

 

Zbyt ładnie to wszystko wygląda. – Pomyślał Gawron. → Zbędna kropka po myśleniu, didaskalia małą literą.

Winno być: Zbyt ładnie to wszystko wygląda – pomyślał Gawron.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli bohaterów.

 

– Naliczyłem dwudziestu dwóch.Referował Borgar. -> – Naliczyłem dwudziestu dwóch – referował Borgar.

 

 – Po wszystkim widzimy się przy furcie albo wcale. – powiedział Gawron i ruszył w mrok. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Zaraz po tym jak dwójka porywaczy ruszyła po swój łup, Borgar zwrócił się do swoich podkomendnych. → Czy zaimki są konieczne – czy porywacze ruszyliby po cudzy łup, a Borgar zwracałby się do obcych podkomendnych?

 

Dlatego wy – powiedział do dwóch najroślejszych. – idźcie już do furty. → Zbędna kropka po didaskaliach.

 

 – I bardzo dobrze. – Pomyślał Borgar. → I bardzo dobrze – pomyślał Borgar.

 

Widać, żeby ktoś mógł wyszlachetnieć, ktoś inny musi do reszty złajdaczeć. – Pomyślał filozoficznie.

→ Zbędna kropka po myśleniu, didaskalia małą literą.

 

Trzeba odebrać robotę. – Pomyślał ze wstrętem. – Kurwa! Bez zastrzeżeń. → Zbędna pierwsza kropka po myśleniu, didaskalia małą literą. Zbędna półpauza przed drugim myśleniem. Winno być: Trzeba odebrać robotę – pomyślał ze wstrętem. Kurwa! Bez zastrzeżeń.

 

– To co jest? Psia mać! – sapnął Borgar.– To co jest? Psiamać! – sapnął Borgar.

 

– Potem o tym pogadamy. Teraz biegiem!

Gdy dobiegli do murów… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w ostatnim zdaniu: Gdy dotarli do murów

 

Kirlis zatrzymał się i trzymając go na otwartej dłoni… → Jak wyżej.

Proponuję: Kirlis przystanął i trzymając go na otwartej dłoni

 

– I nie podchodźcie do muru.

Jakieś dwieście kroków dalej ujrzeli w murze drugie drzwi. → Czy to celowe powtórzenie?

 

– To razem będzie siedemnastu – Kirlis zdjął z ramienia łuk. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

Wskazał na chłopca, który trzymał się sukni Selene.Wskazał chłopca, który trzymał się sukni Selene.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak się skupiłem na "Wojnie", że zapomniałem o "Dziecku" (dziwnie to brzmismiley). Dopiero teraz tu zajrzałem.

Dziękuję za uwagi i biorę się za poprawianie.

Cóż, dziecko było tak sztywne, że mogłeś o nim zapomnieć. ;)

Cieszę się, że mogłam się przydać. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka