- Opowiadanie: Krasnicki_Michal - DZIEDZIC

DZIEDZIC

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

DZIEDZIC

 

Fenomen czasu polega na tym, że nie jest on nieuchwytny i choć dwa zegary pokazują ten sam czas, to istnieje między nimi niewielka różnica względem siebie. I właśnie wtedy, gdzieś daleko na północy, w najbardziej oddalonym domu, zaraz przy brzegu jedynej rzeki urodziło się pewne dziecko.

Dom leżał na skraju olbrzymiego lasu, który był ostatnim zielonym miejscem w drodze na zimne i samotne Wszechmierze. Istnieje legenda, która opowiada o niepozornej dziewczynce. Podobno w wielkim żalu uciekła z domu. Wędrowała kilka dni i jeszcze więcej nocy aż dotarła na skaj lasu. Bez wahania weszła do środka. Jedni opowiadają, że umarła w kilka dni, inni, że dotarła daleko za ostatnie drzewa północy.

Podobno w trakcie swojej wędrówki przeżyła wiele niewyobrażalnych przygód. Trudno w to uwierzyć. Podobno w każdej nieznanej opowieści jest ziarno prawdy. Może ktoś umie słuchać drzew, widzieć to w strugach deszczu lub czytać z liści niesionych wiatrem, żeby potem opowiadać komuś przed snem. Wszyscy są zgodni z jednym, że to właśnie ten samotny dom ma wiele wspólnego z jej historią.

Dziecko, dali mu na imię Rurz, przez wiele lat żyło wśród jedynych osób wkoło, otoczone miłością i troską, nieświadome tego kim jest. Od pierwszych dni po narodzeniu nawiedzały je różne fantastyczne, pełne niepokojących barw i nieludzkich dźwięków sny. Po latach okazywało się, że niektóre z nich były przepowiedniami, ale nikt w tamtym czasie w nie nie wierzył, ponieważ dzieci zmyślają.

To były ostatnie dni zimy i słońce wschodziło coraz wcześniej i coraz wyżej, choć tu, daleko na północy górskie cienie jeszcze długo będą leżeć w dolinach. Przez nieszczelne, drewniane okno wpadał chłód z pierwszymi promykami słońca, które jak roztańczone w zabawie dzieci dotykają wszystkiego na swojej drodze. Kto im zabroni, nawet o tym nie myślą, bo świat w ich chwilach należy do nich.

Dom był bardzo długi, zbudowany wzdłuż jedynej rzeki w tej części krainy. Nie miał w sobie żadnych pokoi, tylko jeden kilkudziesięciometrowy korytarz, wzdłuż. którego stało wszystko co było potrzebne żeby przeżyć w tym samotnym miejscu. Od strony brzegu był pełen okien przykrytych werandą, natomiast od strony wzgórz i lasu były tylko dwa. Jedno zaraz nad łóżkiem chłopca, a drugie na samym końcu nad łożem jego rodziców. Dom był pełen drobiazgów. Od piór, zaschniętych owadów, po zrzucone przez burze gniazda. Każdy z tych przedmiotów niósł ze sobą inną historię. Cały dom przesiąknięty był magią przygody, ponieważ prawie wszystko w środku było znalezione, zdobyte, ukradzione lub odziedziczone i miało co najmniej sto lat. Niektórych rzeczy mógł dotykać tylko tata.

Zawsze po przebudzeniu Rurz siadał na łóżku i wyglądał przez okno. Niczego specjalnie w nim nie szukał, po prostu to lubił. Bardzo często stawał w nim i patrzył tak godzinami na z pozoru niezmienny krajobraz. Ale dla chłopca każdy dzień przynosił coś innego lecz niekoniecznie nowego. Szczegóły, malutkie detale, drobiny obrazu, to sprawiało mu największą przyjemność. Wpatrywanie się. To dawało mu spokój i wolność liczoną w chwilach wczesnego poranka lub późnej nocy gdy nikt nie mógł mu przeszkodzić. Było pozornie cicho. To był czas na wyobraźnie, pragnienia i tęsknoty.

Pewnego poranka o trzeciej rano w maju, do okna pokoju zastukał niedźwiedź. Wielki, brunatny, z poszarpanym futrem i mordą porytą bliznami, ale oczy miał przy tym niebieskie. Wyryczał w języku niedźwiedzi, a Rurz go zrozumiał.

– Chodź ze mną. Minęło 7 lat, jesteś gotów. Jeszcze przed narodzinami poznałeś swój los. Zrodzony z kory, piasku, promieni słońca i rozpaczy, która zabija z końcem dnia.

Chłopiec wstał i bez słowa wyszedł, zabrał ze sobą tylko worek dziecięcych skarbów.

– Co bierzesz ze sobą? – Zapytał niedźwiedź.

– Magie, dziecięcą wiarę i naiwność, której ty już od stuleci nie masz Królu. – Odpowiedział, a niedźwiedź tylko spojrzał mu głęboko w oczy, obwąchał i zwrócił się w stronę, w którą mieli iść. I szli tak trzy dni i cztery noce, aż ich oczom ukazał się zamek bez okien z samotną bramą po środku muru.

– Wpuść! – Zaryczał niedźwiedź.

– Proszę. – Dodało dziecko. – Brama zaczęła zanurzać się w ziemi. Gdy weszli do środka ujrzeli młodą kobietę na środku placu. Trzymała w dłoni swoją drugą dłoń, była odciętą, a pod jej bosymi stopami rozlewała się coraz większa kałuża krwi, w której toną złamany nóż.

– Już za późno. – Szepnął Rurz. – Już nigdy Cię nie odczaruje Królu. Dłoń, która Cię przeklęła jest martwa. Teraz albo Ty albo ona musi umrzeć. Wtedy ja, zapanuje nad światem. W mroku księżyca, czy blasku słońca, to już zależy od Was. – Obaj spojrzeli po sobie.

Niedźwiedź bezszelestnie wspiął się na tylne łapy, górne rozłożył szeroko na boki i wyryczał w języku niedźwiedzi.

– Wiedźmo! Jestem Terraks, pierwszy z żyjących, bo przede mną wiele moich nienarodzonych dzieci i ich pokoleń, którymi nadadzą historie światu. Jedne z nich przyniosą spokój i ukojenie, inne znowu będą miały futra oblepione stygnącą krwią. Ja im wszystkim nadam imiona i to ja zasiądę z powrotem na tronie w tym miejscu. – Gdy skończył wydał z siebie przerażający i niski ryk, który rozniósł się po niebie i wdarł w głąb ziemi.

– Milcz! Jestem Abraksis. Nie mów mi kim jesteś chłopcze bo byłam w tym miejscu na długo przed tobą. Jesteśmy rodzeństwem głupcze. W każdym pokoleniu. Tylko ty zawsze o tym zapominasz. Patrz do czego doprowadziła twoja ślepota i arogancja. Spójrz na mnie! – Gdy skończyła wszystko wkoło głucho zadrżało z taką siłą, że Rurz zachwiał się na nogach.

– Co ty chcesz zrobić? Czego chcesz? – Zaryczał Terraks pochylając łeb i patrząc spode łba.

– Zrozumienia! – Usłyszeli przeraźliwy pełny bólu i wściekłości wrzask.

Abraksis błyskawicznie podniosła z ziemi pełny jej krwi nóż i zaczęła biec w jego kierunku. Widząc to Terraks błyskawicznie zareagował i pchnął Rurza jak najdalej mógł nie robiąc mu zbytniej krzywdy.

Nadal walczą w ulotnej różnicy czasu kiedy noc przechodzi w dzień, a dzień w noc. Między czasem zegarów, które wybijają tą samą godzinę w różnych krainach a jednak nie tego samego dnia.

Walczą, lecz nie o władze, ale o siebie nawzajem by dziedzic Światów pokochał ich samych i mógł ich zrodzić jak zawsze kiedy serca zegarów wybiją w jednej chwili. Raz na upadek pokolenia.

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Kwestie techniczne – sugestie – do przemyślenia:

Może ktoś umie słuchać drzew, widzieć to w strugach deszczu lub czytać z liści niesionych wiatrem (przecinek?) żeby potem opowiadać komuś przed snem.

Dziecko, dali mu na imię Rurz, przez wiele lat żyło wśród jedynych osób wkoło, otoczone miłością i troską, nieświadome tego kim jest. Od pierwszych dni po narodzeniu nawiedzały go różne fantastyczne, pełne niepokojących barw i nieludzkich dźwięków sny. – skoro „dziecko”, to nie może być „go”

 

Po latach okazywało się, że niektóre z nich były przepowiedniami, ale nikt w tamtym czasie w nie, (zbędny przecinek?) nie wierzył, ponieważ dzieci zmyślają.

 

Nie miał w sobie żadnych pokoi, tylko jeden kilkudziesięciometrowy korytarz wzdłuż, (przecinek wyraz wcześniej, bo stawiamy go przed wyrażeniem z „który”, a nie przed wyrazem „który”) którego stało wszystko co było potrzebne (przecinek?) żeby przeżyć w tym samotnym miejscu.

 

Od strony brzegu był pełen okien przykrytych werandą, natomiast od strony wzgórz i lasu były tylko dwa. – posypała się składnia tego zdania

Od piór, zaschniętych owadów (przecinek?) po zrzucone przez burze gniazda.

Każdy z tych przedmiotów niósł ze sobą inna historię. – literówka

Niektóre rzeczy mógł dotykać tylko tata. – składniowy/gramatyczny – w znaczeniu dosłownym powinno łączyć się z dopełniaczem – kogo, czego?, a nie biernikiem kogo, co?

Zawsze po przebudzeniu Rurz siadał na łóżku i wyglądał przez okno. (…) Wyryczał w języku niedźwiedzi, a Rurz go zrozumiało. – czemu raz rodzaj męski, a raz nijaki?

Widząc to Terraks błyskawicznie zareagował i odepchną Rurza jak najdalej mógł nie robiąc mu zbytniej krzywdy. – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu

 

Sprawy językowe trzeba z pewnością dokładnie prześledzić i poprawić do samego końca.

Tekst sprawia wrażenie oderwanych od siebie fragmentów, które należałoby jeszcze uporządkować i połączyć w całość. Widać ciekawy pomysł na fantastykę, lecz jakby nie do końca zrealizowany.

 

Pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Masz problem z interpunkcją. Pomysł jest, niestety nie został wykorzystany w pełni. Nie porwało.

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

I ja dziękuję, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hmmm…

Jest pomysł, gorzej z realizacją. 

Momentami miałam wrażenie, jakbyś poskładał osobne zdania, każde niby ładne, ale nie łączące się ze sobą.

Popatrz na sam początek.

Fenomen czasu polega na tym, że nie jest on nieuchwytny i choć dwa zegary pokazują ten sam czas, to istnieje między nimi niewielka różnica względem siebie. I właśnie wtedy, gdzieś daleko na północy, w najbardziej oddalonym domu, zaraz przy brzegu jedynej rzeki urodziło się pewne dziecko.

Jak drugie zdanie wynika z pierwszego? No nijak.

Kiedy urodziło się to dziecko? W trakcie tej różnicy czasu? Która jest zbyt mała, żeby ją zauważyć? I która jest regularna, czyli występuje ciągle?

Mogłoby być poetycko, ale zatrzymuje, zmusza do zastanowienia się, o co chodzi, i wtedy wychodzi, że nie ma w tym sensu.

Zaraz potem jest zdanie o domu. Z poprzedniego fragmentu wynika, że istotny jest chłopiec, więc spodziewam się czegoś o nim. A dostaję zdanie o domu i – uwaga – jakiejś dziewczynce. I gubię się, bo nie wiem, o co chodzi. W trakcie opowieści o chłopcu informujesz mnie o tym, że istnieje legenda o kimś innym.

Dom leżał na skraju olbrzymiego lasu, który był ostatnim zielonym miejscem w drodze na zimne i samotne Wszechmierze. Istnieje legenda, która opowiada o niepozornej dziewczynce. 

 

Coś jak w bajkach: “Dawno temu za górami, za lasami, w pięknym zamku żyła sobie księżniczka. Była taka i taka i miała mnóstwo przygód. Na przykład taką…”.

U Ciebie jest: “Dawno temu, za górami, za lasami, w pięknym zamku żyła sobie księżniczka. To było dawno. Las był piękny. Kiedyś do lasu poszedł książę. A księżniczka była taka i taka. Zamek był piękny. Księżniczka miała mnóstwo przygód”.

Jest za bardzo poplątane, pomieszane, za bardzo przeskakujesz i za szybko – rzucasz po jednym zdaniu na jakiś temat i przechodzisz do kolejnego/wracasz do czegoś. To sprawia, że nie czyta się płynnie, musisz się zatrzymać i zastanowić, o co chodzi, a wtedy wychodzi brak logiki, spójności.

Myślę, że to mi najbardziej przeszkadzało w tym tekście.

Sam pomysł, idea, że coś się dzieje w tym ułamku czasu i jednocześnie trwa nieustannie jest przecież bardzo poetycki. Chyba po prostu takie pisanie wymaga porządnego warsztatu, więc ćwicz, pisz i nie poddawaj się.

Powodzenia :)

Przynoszę radość :)

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Jest pomysł, ale skrzywdzony wykonaniem.

Obawiam się, że sporo historii zostało w Twojej głowie. Ja zrozumiałam, że dziewczyna sama sobie odcięła dłoń, ale z jakiegoś powodu wszyscy uznają, że to wina niedźwiedzia.

Babska logika rządzi!

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Nowa Fantastyka