- Opowiadanie: Nazgul - Córy Zepsucia

Córy Zepsucia

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Córy Zepsucia

 

 

 

Wiedźma przypatrywała się przybyszowi. Dobrze wiedziała jakie zepsucie skryte było pod łagodną, spokojną twarzą mężczyzny. Synowie Światła słynęli z okrucieństwa i brutalności, których nie powstydziłyby się nawet demony. Kobieta nie miała najmniejszej ochoty na jakąkolwiek rozmowę z tym człowiekiem. On zapewne odczuwał to samo. Widziała tę niechęć, wręcz odrazę, w jego wzroku. Ale jednak przyszedł tutaj. I odważył się wypowiedzieć swą prośbę.

– Czy ja aby dobrze rozumiem? – spytała wiedźma skrzekliwym głosem. – Wy, Synowie Światła, pragniecie prosić nas, wiedźmy, o pomoc?

Mężczyzna wiedział, że kobieta się nad nim pastwi, dlatego odburknął tylko cicho:

– Tak.

Starucha zarechotała. Wzięła ze stołu glinianą miskę. Wsypała do niej jakiś proszek, dodała kilka uschniętych liści i na koniec splunęła. Wymieszała to wszystko palcem. Potem długo wpatrywała się w zawartość miski.

– I co tam widzisz, wiedźmo? – spytał drwiącym głosem mężczyzna nie mogąc się powstrzymać.

Starucha niechętnie odwróciła wzrok, spoglądając teraz wprost w oczy przybysza.

– Widzę śmierć – odparła chłodno.

Syn Światła wyglądał jakby walczył z samym sobą, nie wiedząc czy wykpić słowa kobiety, czy się ich przeląc.

– Widzę śmierć – powtórzyła wiedźma. – Twoją, ale i własną.

– Bzdury gadacie! – Mężczyzna wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło, na którym siedział. – Synowie Światła jeszcze nigdy nie odnieśli klęski…

– Ostatnio przegrywacie każdą bitwę… – zauważyła kąśliwie starucha. – Poza tym, gdyby było jak mówisz, nie przyszedłbyś do mnie po pomoc…

Mężczyzna nic nie odpowiedział. Nie miał nic do dodania, to wszystko była szczera prawda.

– Pomogę wam – rzekła wiedźma po chwili ciszy.

– Jak to… – Syn Światła wyglądał na autentycznie zaskoczonego. – Przecież przewidziałaś śmierć…

– Ja i moje Córy będziemy walczyć u waszego boku – skwitowała kobieta tonem sugerującym zakończenie rozmowy.

Mężczyzna chrząknął.

– Dziękuję – burknął cicho. – Jutro przybędzie do was błogosławiony Juvo. Omówicie szczegóły. – Ukłonił się zwyczajem swego zakonu i wyszedł.

Gdy trzasnęły drzwi, z cienia pomieszczenia wyłoniła się kobieta. Była dużo młodsza od siedzącej przy stole wiedźmy, a magia nie odebrała jej jeszcze całej urody. Lili, najstarsza z Cór.

– Poważnie chcesz im pomóc? – spytała dziewczyna, podchodząc do staruchy i zerkając we wnętrze miski.

– Tak – zaskrzeczała wiedźma, chowając wróżbę pod stół.

– Odkąd świat powstał z popiołów takiego sojuszu nie było. Córy Zepsucia nigdy nie bratały się z Synami Światła.

Starucha spojrzała na wychowankę surowym wzrokiem, sugerującym, by darowała sobie oczywiste komentarze.

– Matko! – Dziewczyna złapała wiedźmę za ramię i szarpnęła. – Powiedz coś! Nie możesz tego zrobić! Co… Co ze złą wróżbą? Śmierć…

– Każdy kiedyś umrze – odparła spokojnym głosem kobieta.

– Ale nie ty – nie zgodziła się dziewczyna. – Musisz myśleć o swych Córach…

– Cały czas o was myślę. – Wiedźma postawiła miskę na stole. Podsunęła ją ku córce. Ta nie potrafiła się oprzeć, zerknęła. Gdy podniosła wzrok, w oczach miała łzy.

– Matko… – tylko tyle zdołała wydusić przez ściśnięte nagle gardło.

– Nie mów nikomu o tym co tu ujrzałaś – rozkazała wiedźma i cisnęła miską o ścianę. Naczynie uderzyło o deski i roztrzaskało się. Wróżba przepadła, ale nić przyszłości nie została zerwana. Nie ma takich zaklęć, które mogłyby tego dokonać.

 

 

Werek nie cierpiał stać na warcie. A najbardziej nie znosił pilnowania obozu po zmroku. A już najgorzej było, gdy do wartowni przydzielano mu Jagiego. Facetowi nie zamykała się gęba. Przez cały czas opowiadał coś od rzeczy.

Werek chuchnął w dłonie. Wieczór był chłodny, a noc zapowiadała się jeszcze zimniejsza. Odwrócił się, słysząc, że ktoś nadchodzi od strony obozu. Wiedział, że to musi być drugi wartownik. Stłumił cisnące się na usta przekleństwo, rozpoznając Jagiego. Werek westchnął ciężko. Dzisiejsza nocna warta zapowiadała się wprost wspaniale.

– Witam – rzekł pogodnie nadchodzący mężczyzna. – Cieszę się, że to z tobą mam dzisiaj wartę. – Uśmiechnął się. – Będziemy mogli pogadać.

Werek znów westchnął. Bycie żołnierzem Synów Światła niosło ze sobą więcej wyzwań niż kiedyś przypuszczał.

– Taaa – burknął, gdy uścisnęli sobie dłonie.

– Słyszałeś może, gdzie dzisiaj był nasz komendant? – Jagi ściszył głos. Rozejrzał się dookoła i gdy był już pewny, że są sami, ciągnął dalej: – U Cór Zepsucia.

Werek nic nie odparł. Nie wiedział skąd jego towarzysz bierze swe historie, ale, z każdą kolejną opowieścią, brzmiały na coraz bardziej wyssane z palca.

– Wyobrażasz sobie? – kontynuował Jagi. – My, Synowie Światła, paktujemy z Córami Zepsucia! – Zamilkł nagle, jakby wystraszony własnymi słowami.

– Gadasz bzdury – podsumował Werek. – To sprzeczne ze Świętym Kanonem. Żaden ze Starszych Synów, by się tego nie dopuścił.

Jagi wzruszył ramionami. Wyciągnął z kieszeni jabłko. Chuchnął na nie, potarł o spodnie i ugryzł. Twarz wykrzywił mu nieprzyjemny grymas.

– Ale kwaśne – rzekł, ciskając owoc w krzaki. – Być może masz rację. – Wrócił do rozmowy. – Ale jest coś co mogło skłonić Starszych do sojuszu z wiedźmami.

Werek uniósł pytająco brew.

– Demony – odparł Jagi. – Jeszcze nigdy nie atakowały tak zajadle i w takiej sile.

– Nasz zakon od zarania dziejów z nimi walczył i zawsze zwyciężał. To się nie zmieni. Nie ma takiej ciemności, której nie rozświetliłoby spojrzenie naszego boga. – Werek wymownie poklepał dłonią po karabinie plazmowym przewieszonym przez ramię. Obaj wiedzieli doskonale jaką siłą dysponowała ta broń. Nic nie mogło się z nią równać.

Jagi kaszlnął, podrapał się w okolicach krocza i zakomunikował:

– Muszę się odlać. – Ruszył w stronę najbliższych krzaków.

Werek podszedł do palisady. Ściągnął karabin i oparł o mur, chcąc dać choć trochę odpocząć ramieniu. Broń Zakonu była potężna, ale i cholernie ciężka. Liczył na chwilę spokoju i relaksu, gdy nagle usłyszał hałas od strony lasu. Z krzaków wybiegł Jagi. Twarz miał bladą, wręcz kredową, do tego krzyczał coś zapamiętale.

Za Jagim, z zarośli, wyłonił się demon. Potwór miał szkaradny pysk, jakby zdeformowany, bliższy zwierzęciu, niż ludzkiej istocie. Tors, owłosiony czarny futrem, przecinały liczne blizny. Stał na kozich nogach zakończonych długimi kopytami.

Werek złapał karabin, przymierzył szybko, z wprawą, i nacisnął spust. Z broni wydobył się charakterystyczny, przyjemny świst, a z lufy wystrzelił promień jaskrawego światła, który trafił w pierś demona. Potwór zdążył jeszcze wrzasnąć, nim jego ciało padło na ziemię w dwóch kawałkach.

Jagi potknął się, upadł na plecy, tak by móc jeszcze przed śmiercią oddać strzał. Gdy spostrzegł, że stwór leży martwy, odetchnął z ulgą. Wstał, otrzepał spodnie i spojrzał na przyjaciela.

– Kurwa – przeklął z trwogą. – Demon, tuż pod naszym obozem. – Pokiwał z niedowierzaniem głową. – Nigdy nie były aż tak zuchwałe.

W krzakach znów coś zaszeleściło. Słońce już zaszło, okolice spowił półmrok. Potwory tylko wyczekiwały tej godziny, bo jak przy świetle dnia słabną, tak przy blasku księżyca rosną w siłę. I wtedy, jak na komendę, z gęstwiny zaczęły wyłaniać się kolejne demony. Ich czerwone ślepia błyszczały w ciemności.

Werek uniósł karabin i wystrzelił dwa razy w powietrze. Chwilę później rozległy się w całym obozie trąby alarmowe.

Z lasu ciągle nadchodziły nowe potwory. To nie był oddział, to była cała armia.

– O ja pierdolę… – tyle zdążył jeszcze powiedzieć Jagi, nim on i Werek, zaczęli strzelać.

 

 

Błogosławiony Juvo usiadł przy stole naprzeciw wiedźmy. Starucha długo, bez słowa, przypatrywała się mężczyźnie. Nie był zbyt postawny, ani nawet przystojny, to nie to wzbudziło jej zainteresowanie. Tym czymś był bandaż. Duży, grubo obwiązany wokół głowy, a i tak zaczynający nasiąkać krwią.

– Dobrze widzisz Matko Cór Zepsucia – rzekł błogosławiony Juvo, trafnie domyślając się o czym rozmyśla wiedźma – zostałem ranny we wczorajszej bitwie. Demony zaatakowały nas zaraz po zmroku. Odparliśmy te plugastwa, ale udało im się podpalić nasz obóz. Ponieśliśmy wielkie straty. Również w ludziach… – Urwał. Złożył dłonie i cicho wyszeptał modlitwę za zmarłych. – Dlatego tak bardzo zależy nam na twej pomocy. Demony urosły w siłę, jak jeszcze nigdy dotąd. Nawet nasza broń już nie wystarcza…

Wiedźma cmoknęła, pociągnęła nosem, chrząknęła i dopiero odrzekła:

– Jest tak źle, że musicie prosić o pomoc Córy Zepsucia?

Juvo uśmiechnął się przepraszająco.

– To prawda, że nasz zakon i wasza… – urwał, jakby szukał odpowiedniego określenia – gildia, nigdy nie darzyły się wielką sympatią…

– O, tak – parsknęła starucha.

– Ale teraz mamy wspólnego wroga.

– Moje Córy nigdy nie walczyły z demonami – zaprzeczyła wiedźma.

– Demony pragną tylko niszczyć. Wszystko i każdego. Do tej pory Synowie Światła strzegli świat przed ich ekspansją…

– Czyli winnyśmy wam podziękowania. – Wiedźma uśmiechnęła się nieprzyjemnie. – Okazuje się, że nadal żyjemy tylko dzięki wam.

– To niepotrzebne uszczypliwości. – Błogosławiony Juvo zmarszczył brwi. – Nie pora teraz na przytyki i docinki. Wróg jest blisko. Matko Zepsucia – wstał, a jego głos stał się patetyczny – czy zgodzisz się, by twe Córy walczyły u boku mych Synów? – Wyciągnął ku niej prawicę.

Wiedźma miała już roześmiać się na ten patetyczny gest, ale powstrzymała wesołość. Też wstała.

– Zgadzam się. – Uścisnęła rękę mężczyzny. – Ale nie pytajcie mnie o powody. Zachowam je dla siebie.

– Dobrze. – Juvo skinął głową. – Teraz radźmy jak pokonać nieprzyjaciela.

Starucha usiadła.

– Daj mi rękę.

Mężczyzna spojrzał na kobietę zaskoczony.

– No dawaj. – Sięgnęła przez stół i złapała go za nadgarstek. Przyciągnęła rękę do siebie. Przyjrzała się wnętrzu jego dłoni. – Hmmm… Długa linia życia… Przeżyjecie wy tę wojnę, a może i doczekacie kolejnej – roześmiała się. – Daj mi włos. No, dalej. Jeden z głowy. Taaak. Najlepiej ten z krwią…

Juvo wyrwał jeden włos spod bandaża na głowie. Podał wiedźmie. Ta wrzuciła go do glinianej miski. Splunęła, po czym podsunęła naczynie ku mężczyźnie.

– Do tej wróżby potrzebna jest i twoja plwocina.

Błogosławiony najpierw się wzdrygnął, ale w końcu splunął do miski. Starucha wyrwała również jeden ze swych włosów i dorzuciła go do całej reszty. Zamieszała wszystko palcem.

– Patrz – szepnęła.

Oboje pochylili się nad naczyniem. Włosy, początkowo nieruchome, zaczęły delikatnie drżeć. Potem przysunęły się do siebie, złapały końcami i splotły ciasno.

– Co… Co to oznacza?

Wiedźma utkwiła wzrok w mężczyźnie i odparła:

– To znaczy, że świat może ocalić tylko nasz potomek…

Juvo spojrzał na staruchę przerażonym wzrokiem.

Kobieta zarechotała gromko.

– Spokojnie, błogosławiony, żartowałam. Nikt nie będzie od ciebie wymagał podobnych poświęceń.

Mężczyzna zerkał na wiedźmę urażonym wzrokiem, jawnie dając jej do zrozumienia, że nie podobają mu się podobne krotochwile.

– Wróżba nigdy nie mówi niczego wprost – zaczęła wyjaśnienia kobieta, tym razem poważnym tonem. – Ważna jest właściwa interpretacja symboli. Tym lepsza wiedźma im lepiej rozpoznaje znaki. – Spojrzała raz jeszcze we wnętrze miski. – Splecione włosy oznaczają, że ten sojusz jest nam pisany. Błogosławiony, czy wierzysz w przeznaczenie?

Kiwnął głową. Predestynacja była podstawą doktryny Zakonu.

– Przeznaczone nam jest stanąć razem do tej walki. Tak zapisano u zarania dziejów i tak musi się stać.

– Dobrze… – rzekł po chwili Juvo. – Ale jak mamy ich pokonać? Czy i to możesz dostrzec?

Wiedźma uśmiechnęła się.

– Tak, błogosławiony, mogę, ale muszę do wywołania tej wizji przygotować pewien wywar… – Urwała i utkwiła wzrok w twarzy mężczyzny. – Będzie mi potrzebna krew. Moja i twoja.

Juvo wyglądał jakby walczył z myślami. Kobieta wiedziała, że taka prośba do Syna Światłości musi wiązać się ze sporym wyrzeczeniem. Ich doktryna zakazywała udziału w bluźnierczych obrzędach. Ale skoro już tutaj przyszedł…

– Nie ma innej możliwości? – spytał z rezygnacją w głosie, jakby znał odpowiedź. Wiedźma spojrzała na niego wymownie. Westchnął. – Dobrze, czyń co musisz.

Kobieta podeszła do paleniska i dorzuciła drew. Zamieszała w kotle zawieszonym nad ogniem. W jej dłoni, nagle, nie wiadomo skąd, błysło ostrze sztyletu. Przyłożyła małą klingę do kciuka, pociągnęła po skórze z wprawą, nie za głęboko. Krew spłynęła do kotła. Obejrzała się na mężczyznę, ale ten już stał przy niej i wyciągał posłusznie rękę. Upuściła krwi błogosławionego do wywaru. W kotle zawrzało.

– I co teraz? – spytał Juvo.

Starucha nabrała chochlą mikstury i upiła kilka łyków.

– Musimy czekać – rzekła, gdy przełknęła wszystko co miała w ustach. – Mogę się teraz zachowywać… dziwnie – uprzedziła. – Mogę krzyczeć, rzucać się na ziemię, płakać, albo histerycznie śmiać… Nie reaguj na to, błogosławiony, tak musi być.

Juvo otworzył szeroko oczy, ale kiwnął głową.

– Dobrze – powiedziała wiedźma, siadając ciężko na krześle. – Chyba się zaczyna…

Mężczyzna cofnął się, a chwilę później kobieta zaczęła wrzeszczeć.

 

 

Werek nie mógł uwierzyć, że tu jest. Pieprzony Jagi miał rację.

Werek stał pod chatą wiedźmy wraz z dwoma innymi Synami Światłości i czekali na błogosławionego Juvo, który pertraktował z Córami Zepsucia. Dla mężczyzny było to nie do pomyślenia. Całkowite zaprzeczenie doktryny Zakonu.

Werek ruszył w stronę drzew, towarzyszom mówiąc, że idzie za potrzebą, ale tak naprawdę potrzebował się przejść. Wszystko tu wokół go mierziło.

Nie uszedł daleko, a dobiegł do jego uszu kobiecy śpiew. Zachował ostrożność. Słyszał o Córach Zepsucia najróżniejsze opowieści i żadna z nich nie była przyjemna. Spodziewał się najgorszego. Tutaj nawet śpiew mógł doprowadzić do zguby.

Dobył miecza, nie miał ze sobą karabinu, i ruszył ostrożnie przez zarośla.

Kobieta siedziała na brzegu rzeki, plecami do niego, i moczyła stopy w wodzie. Śpiewała coś cicho, nie rozumiał słów, ale ich melodia była przyjemna. Wyczuwał w tym wszystkim jakiś podstęp i gdy miał zamiar się wycofać, śpiew nagle się urwał, a kobieta odezwała:

– Czy takie macie zwyczaje w Zakonie, że bezbronną kobietę witacie bronią?

Werek chrząknął zmieszany i schował miecz do pochwy.

– Przepraszam – burknął.

Kobieta odwróciła się do niego. Trzymała coś w dłoni, dmuchnęła na nią, a biały proszek poszybował spomiędzy jej palców w stronę mężczyzny. Werek zmrużył oczy, gdy proszek obsypał mu twarz. Potarł powieki, a gdy je otworzył, spojrzał zaskoczony na dziewczynę. Jeszcze przed chwilą wydawała mu się o wiele starsza i niezbyt urodziwa, ale teraz wyraźnie widział, że ma do czynienia z prawdziwą pięknością. Nie rozumiał jak mógł się aż tak pomylić. Kobieta miała kruczoczarne włosy, opadające do połowy pleców, twarz gładką i jasną, usta pełne, wygięte w uśmiechu, który przyprawiał o szybsze bicie serca i oczy, ach te oczy, szmaragdowe o źrenicach głębokich ja studnie i błyszczących jak gwiazdy.

– Ja jestem Lili – rzekła dziewczyna, wstając i boso podchodząc do mężczyzny. – A ty masz jakieś imię?

– Werek – przedstawił się cicho przez nagle ściśnięte gardło.

– Jesteś Synem Światłości – bardziej stwierdziła niż spytała kobieta. – Czego szukasz u Cór Zepsucia?

W jej obecności czuł się nieswojo. Coś go więziło, jakieś niewidoczne sznury. Musiał je zerwać, nim zacisną się na dobre.

– Pójdę już – rzekł, bo tylko tyle zdołał.

– Zaczekaj. – Lili położyła dłoń na jego ramieniu i nagle, gwałtownie, pocałowała.

Werek zachwiał się na nogach. Jej usta były takie słodkie, jednak, gdzieś głębiej, kryła się w ich smaku gorycz. Kłamstwo. Trucizna.

– A teraz powiesz mi wszystko. – Lili poklepała mężczyznę po policzku. – Po co wam ten sojusz? Ile jest w nim szczerych zamiarów, a ile podstępu? Próbujecie wciągnąć nas w pułapkę? Zdradzić i zgładzić?

– Nie… nie wiem… – wyjąkał Werek. – Jestem tylko strażnikiem błogosławionego… nie znam jego planów… ale…

– Ale?

– Ale… to niegodne… sprzeczne z doktryną… Synowie nie mogą się kalać takim sojuszem… Kodeks zakazuje… Mamy walczyć… chronić świat przed pomiotami ciemności…

– Czy chciałbyś zniszczyć Córy Zepsucia? Wybić je co do jednej? Pozabijać nie szczędząc żadnej?

– Tak… Tak… Tak trzeba…

Gdy Werek wrócił pod chatę czuł się dziwnie skołowany. Przez moment nie wiedział nawet gdzie jest i co tu robi.

I wtedy usłyszał krzyki. Wrzaski dobiegały z wiedźmiej siedziby. Dobył miecz i pognał co sił.

 

 

Wpadł do chaty i zamarł nie rozumiejąc co się tu wyprawia. Błogosławiony Juvo stał przy drzwiach, tuż obok, a w głębi pomieszczenia, za dębowym stołem, siedziała wiedźma i wrzeszczała, wymachując przy tym rękoma, jakby odpędzała coś niebezpiecznego, choć niewidocznego.

Pozostali strażnicy też wbiegli do chaty. Kapitan miał karabin, wymierzył go we wrzeszczącą kobietę, ale Juvo położył dłoń na broni i rozkazał surowo:

– Odłóż to.

Mężczyzna spojrzał przerażony na błogosławionego, potem na wiedźmę i znów na przywódcę. Dopiero wtedy opuścił karabin.

– Wyjdźcie stąd – rozkazał swoim ludziom Juvo.

– Najstarszy Synu – odezwał się Werek, głosem drżącym z emocji. – To… – spojrzał na szamoczącą się i krzyczącą kobietę – to jest złe. Nasz Zakon poprzysiągł walczyć z zepsuciem, kłamstwem, oszustwem… A jedyną prawdą jest nasz…

– Mój przodek pisał doktrynę Zakonu – odparł ostro błogosławiony. – Nie potrzebuje rad niemądrego syna stary ojciec. Odejdź i pozostaw mojej ocenie co jest słuszne, a co nie.

– To bluźnierstwo! – Nie wytrzymał Werek.

Juvo złapał mężczyznę za ramię i szarpnął ku sobie. Pomimo podeszłego wieku ciągle miał wielką siłę.

– Powiem ci co jest bluźnierstwem i wysłuchaj mnie uważnie, chłopcze – wyszeptał błogosławiony wprost w ucho strażnika. – Bluźnierstwem jest patrzeć jak kolejne hordy demonów zabijają Synów Światłości, bluźnierstwem jest oglądanie jak świat, o który tak walczymy, płonie i umiera, a my nie próbujemy zrobić nic więcej, bluźnierstwem jest nie szukanie sprzymierzeńców, gdy toczy się bój z ostatecznym złem. – Rozluźnił uchwyt.

Werek zacisnął zęby i wyszedł bez słowa. Juvo nawet się za nim nie obejrzał.

 

 

– Wizja się powiodła? – spytał błogosławiony, gdy wiedźma doszła do siebie.

Starucha podniosła zmęczone, przekrwione oczy na mężczyznę i odparła:

– Wizja jest jak spacer przez mokradła w gęstej mgle. Trzeba kroczyć ostrożnie, bo łatwo tam o zgubę. Ale tak, wizja się powiodła. Widziałam smoka, z którym musimy się zmierzyć i wiem jak go pokonać.

– Jak? – szepnął Juvo.

– Bestie można ubić tylko przebijając serce.

– Mówisz zagadkami…

– Demony mają swoje leże. Musimy je zaatakować i zniszczyć. A ja wiem jak tam dotrzeć. Poprowadzę nas.

Mężczyzna uchylił usta, ale nic więcej już nie powiedział, tylko kiwał przytakująco głową. Najwyraźniej plan miał jego pełną aprobatę.

 

 

– Pieprzone szczury! – Lili uderzyła drewnianą łyżką o kociołek, wydobywając w ten sposób dźwięk, któremu najbliżej było do wojennego bębna.

– Spokojnie moja Córo. – Wiedźma spojrzała surowo na dziewczynę. – Miarkuj się. Mówisz o naszych sojusznikach.

Twarz Lili poczerwieniała ze złości.

– Sojusznikach?! Matko, jak możesz być tak ślepa?! Rzuciłam urok na jednego z nich…

– Co zrobiłaś?! Bez mojej zgody?!

– Wiesz co od niego usłyszałam? Dla nich zawsze będziemy gorsze! Zepsute. Dla Synów Światłości niewiele różnimy się od demonów. Najchętniej starliby nas z powierzchni ziemi.

– Więc dlaczego proszą nas o pomoc?

– No właśnie! Jaki mają w tym prawdziwy cel? To wszystko to podstęp, wyrachowana gra, w którą dałaś się wciągnąć…

– Widziałaś wróżbę – odparła starucha tonem kończącym dyskusję.

Lili uchyliła usta, jakby chciała coś dodać, ale nic już nie powiedziała. Ze skrzywdzoną miną wyszła z chaty, trzaskając drzwiami.

Wiedźma wychyliła się w krześle, by wyjrzeć przez okno. Wzrokiem odprowadziła dziewczynę.

– Takie już jest życie, moja Córo – rzekła w ślad za nią. – Ciągle każe nam czynić nie to czego byśmy pragnęli.

 

 

Błogosławiony Juvo zmierzał ku Zbrojowni. Towarzyszył mu kapitan Burko, najbardziej zaufany człowiek. Tylko oni dwaj mogli wchodzić w głąb tych świętych murów. Burko niósł pochodnię i oświetlał drogę błogosławionemu przywódcy Synów Światłości. Przed bramą stało dwóch strażników, obaj uzbrojeni byli w karabiny plazmowe. Pozdrowili przybyszów i usłużnie otworzyli przed nimi drzwi.

Juvo i Burko weszli do środka. Bramę za nimi, wedle nakazu, zamknięto. Zbrojownię wypełniały spokój i cisza. Oraz wszechobecna ciemność. Pomieszczenie było olbrzymie, pochodnia nie dawała wystarczająco światła, by mogli dostrzec coś dalej niż na kilka kroków przed siebie. Ale to im wystarczało. Byli tu niezliczoną ilość razy, nie potrzebowali światła dnia, tam dokąd zmierzali, trafiliby i z zamkniętymi oczami.

Ruszyli pewnie i szybko. Lawirowali między piętrzącymi się skrzyniami, nie poświęcając im żadnej uwagi, wiedzieli, że już od dawna są puste. Przerwali marsz dopiero, gdy dotarli do końca Zbrojowni. Stanęli przed jedną ze skrzyń i długo, bez słowa, wpatrywali się w nią.

– To już ostatnia – w końcu odezwał się kapitan Burko.

– Nie musisz mi przypominać – odparł ostro Juvo. Złapał łom oparty o ścianę i podważył wieko. Wewnątrz znajdowały się dwa karabiny plazmowe. W użyciu były jeszcze trzy tuziny, ale i te nie na długo posłużą. Karabiny niszczyły demony, albo kończyła się w nich plazma. Ani Synowie Światłości, ani nikt na świecie nie dysponował technologią potrafiącą produkować karabiny plazmowe. To utracona wiedza, sprzed Wojny Nuklearnej. O tamtych czasach już mało kto pamiętał.

– Jeden z moich przodków odnalazł ten magazyn – rzekł błogosławiony, wpatrując się w broń w skrzyni. Głos miał cichy i spokojny, wydawało się, że mówi to wszystko do siebie. – Wtedy, choć jeszcze nie formalnie, zrodził się Zakon. Powstała doktryna, którą mój ojciec spisał w Świętej Księdze i wedle której żyją wszyscy Synowie Światła.

Sięgnął po karabin. Ujął broń i zważył w dłoniach.

– Taka niepozorna, a wszystko zależy właśnie od niej. Cała istota Zakonu opiera się na tych karabinach. Według doktryny zostały one objawione mojemu przodkowi, by mógł przynieść światło w ten świat pełen mroku i cienia. Ale… – uśmiechnął się ponuro – światło już zanika, gaśnie płomień, brzask zamienia się w zmierzch.

– Muszą być jeszcze inne – odezwał się kapitan Burko, kładąc dłoń na ramieniu przywódcy. – Na pewno ocalały jeszcze inne magazyny. Odnajdziemy je…

– Bzdura! – Juvo strącił dłoń towarzysza ze swego ramienia. – Szukamy już tak długo i nic. Zbadaliśmy już wszystko, oprócz… – urwał, spojrzał na kapitana i roześmiał się niespodziewanie. W jego zachowaniu było coś nieobliczalnego. – Oprócz ziem demonów – dokończył.

 

 

– To już wszyscy twoi Synowie? – spytała wiedźmia matka.

– A to już wszystkie twe Córy? – odgryzł się błogosławiony Juvo.

Starucha uśmiechnęła się na tę uszczypliwość. Zmierzyła wzrokiem dwa tuziny swych Cór. Dziewczyny ziewały, przechadzały się po obozie i dyskutowały ze sobą. Za to setka Synów Światłości stała w równych szeregach, wyprostowana i milcząca.

– Moi Synowie gotowi są do wymarszu, a twe Córy?

– Również – odparł wiedźma.

– Zatem ruszajmy, nie traćmy więcej czasu.

Starucha nic na to nie odpowiedziała. Zawołała swe dziewczyny i chwilę później wszyscy wyruszyli.

Synowie Światłości podróżowali konno, za to dla Cór Zepsucia przygotowano wozy.

– Powrzucali nas na te furmanki i wiozą jak jakieś kartofle – oburzyła się jedna z dziewczyn.

Matka nie skarciła swej podopiecznej, osobiście była zadowolona z takiego obrotu spraw. Wolała wygodnie rozsiąść się na wozie, niż całą drogę przebyć pieszo.

Błogosławiony Juvo zrównał konia z woźnicą i rzekł:

– Słuchaj tej kobiety. Ona nas poprowadzi.

Wiedźma uśmiechnęła się i odparła:

– Podążaj ku ziemi demonów, a potem, gdy jakieś miejsce wyda ci się najmniej przyjazne, to właśnie tam skręć…

– Mam nadzieję, że to tylko żarty, a droga jest ci lepiej znana – powiedział Juvo z niewesołą miną.

– Wiem dokąd podążamy i jak tam trafić. To pozostaw mnie. Jedyne czego możesz się lękać to walki jaka u kresu tej podróży niezawodnie nas czeka.

– Ani mnie, ani mych Synów, nie przestraszą twe słowa. Jedyne co spędza sen z moich powiek to wizja świata bez Synów Światłości, za to z potworami panoszącymi się po wszystkich krainach.

– Może temu zaradzimy?

– Nie rzucałaś, pani, czarów, by dowiedzieć się jaki będzie wynik tego starcia?

– Wróżba mówi tylko o nieuniknionej konfrontacji. Nasz sojusz i ta walka zapisana była w historii świata. Takie jest nasze przeznaczenie, ale nawet i ono bywa czasami ślepe. Przyszłość zmierza do tego punktu. Do kulminacji. Na razie nie da się spojrzeć wiele dalej. Wiem jedno: musimy walczyć.

– I zwyciężyć – dokończył Juvo.

– Albo polec – sprostowała starucha.

 

 

Ziemie demonów przywitały ich zimnym wiatrem i ciemnymi, nadchodzącymi ku nim z zachodu, chmurami. Gdy weszli w cień zrujnowanego miasta zaczęło mżyć.

Wiedźma przyglądała się Córom, ich skwaszonym miną, gdy ich czarne suknie coraz bardziej nasiąkają wodą. Ale żadna nie protestowała. Wszystkie wysoko zadzierały głowy, ku olbrzymim wieżowcom o roztrzaskanych szybach i ze wszystkich tych spojrzeń bił strach. Córy Zepsucia bały się. Lękały się tych majestatycznych budowli, a jeszcze bardziej przerażała je myśl, o tym co za siła mogła obrócić je w ruinę.

Synowie Światłości zachowywali pozorny spokój, ale wiedźma dostrzegała w ich nerwowych ruchach, czy uważnych spojrzeniach ku wąskim uliczkom, które mijali, ten sam niepokój i zdenerwowanie co u swych Cór. Wszystkim udzielała się nieprzyjemna atmosfera tego miejsca.

– Ruch w budynku na północy! – krzyknął jeden z mężczyzn.

Wstrzymano konie.

– Gdzie? – padło pytanie.

– Pierwsze piętro, ostatnie okno od lewej.

To była trzypiętrowa kamienica o dziurawym dachu i odpadającym płatami tynku. We wskazanym oknie nie było szyby. Brudna firanka powiewała na wietrze.

– Może to tylko wiatr? – powiedział któryś z Synów Światłości, ale z tonu jego głosu wynikało, że sam w to nie wierzy.

– Pięciu z karabinami – rozkazał błogosławiony Juvo, kiwając głową w stronę kamienicy.

Pięciu wbiegło na klatkę schodową i zniknęło w jej mroku. Pozostali czekali w napięciu. Po chwili, na piętrze, słychać było jakąś szamotaninę i parę niezrozumiałych okrzyków. A gdy wszystko ucichło w oknie pojawił się jeden z Synów Światłości i zawołał:

– Mamy jeńca!

Wrócili, prowadząc szamotające się w uścisku dziecko. Jeniec wierzgał dziko, ale mężczyzna trzymał go mocno i bez litości.

– Mały demon… – szepnął Juvo, jakby przerażony tym odkryciem.

– Co z tym zrobić, błogosławiony? – spytał ten trzymający dzieciaka.

– Zabijcie – odparł bez litości przywódca.

– Stać! – krzyknęła wiedźma, widząc dokąd to zmierza.

Zeszła z wozu i podeszła do jeńca. Kucnęła przy nim i uważnie mu się przyjrzała.

– Uważajcie – ostrzegł jeden z mężczyzn, ale jej surowe spojrzenie wystarczyło, by ten darował sobie podobne rady.

Wiedźma splunęła na rąbek swej sukni i przetarła nim twarz dziecka.

– To tylko brud – rzekła, gdy, po przetarciu, na policzku malca, pojawiła się rumiana skóra. – To nie demon… to dziewczynka.

– To niemożliwe. – Juvo zeskoczył z konia. – Co ona by tu robiła? Jak udałoby się jej tu przetrwać? I to samej.

Starucha spojrzała na błogosławionego i powiedziała coś co wszyscy przeczuwali, ale bali się głośno wypowiedzieć:

– Może nie jest sama?

Juvo spojrzał na budynki wokół, na tę nieskończoną ilość miejsc, w których mógł się ktoś ukrywać. W końcu pokręcił głową i rzekł:

– To niemożliwe. To domena demonów, żaden człowiek nie przetrwa tu zbyt długo.

– A może ty nam odpowiesz? – spytała wiedźma, próbując rozczesać palcami, zlepione od brudu włosy dziewczynki.

Dziecko uspokoiło się, spojrzało na staruchę uważniej.

– Powiesz nam kim jesteś?

– Jestem Jikka. Jestem człowiekiem.

Juvo uklęknął przy małej.

– A wiesz gdzie są demony? – spytał.

Dziecko przytaknęło.

– Powiesz nam?

– Demony są tutaj – odparła z dziecięcą prostotą. – To wy nimi jesteście. Demonami z południa.

 

 

Noc postanowili spędzić w jednym z niskich budynków umiejscowionych w pobliżu rzeki. Tuż obok był most, zarwany niemal w całości, którego fragmenty wpadły w płytki nurt i sterczały wysoko ponad taflę wody. Rzeka nie była zbyt głęboka, ani koryto zbyt strome, ale na pewno opóźniłoby ewentualny szturm. Drogę na północ zagradzał gruz zawalonego budynku. Zatem obawiali się tylko ataku z zachodu i z południa, skąd przybyli.

– Przed zmrokiem nie znajdziemy lepszego miejsca do obrony – zameldował kapitan Burko. – Ludzie muszą odpocząć. Nie wiem co za siły tutaj działają – zmarszczył brwi, spoglądając po okolicy – ale im dłużej się tu przebywa, tym mniej chęci do życia w człowieku zostaje.

Juvo ponuro skinął głową. Sam też czuł się wyczerpany. Nie rozkazał by oporządzono konie i wystawiono straże. Wiedział, że Burko już się tym zajął. Ruszył ku budynkowi, w którym mieli spędzić noc. Na piętrze odnalazł tę małą znajdę, ale była w towarzystwie wiedźmy i jej Cór. Nie spodobało mu się to. Zamierzał przycisnąć dzieciaka i wydobyć z niego cokolwiek co mogłoby im pomóc w tej szaleńczej wyprawie.

Podszedł do staruchy. Dziewczynka siedziała jej na kolanach i cicho coś śpiewała.

– Powiedziała coś jeszcze? – spytał, bo cóż innego mu pozostało?

– Tak.

Drgnął i czekał na więcej.

– Ma tutaj rodzinę – powiedziała wiedźma. – Ale nie chce do niej wrócić. – Kobieta podała dziecko jednej ze swych Cór i wstała. Złapała mężczyznę za ramię i poprowadziła w głąb pomieszczenia.

– W mojej wizji – zaczęła, gdy była wystarczająco daleko od uszu dziewczynki – widziałam małą łanię, sarenkę która poprowadziła mnie do celu. – Spojrzała wprost w oczy błogosławionego. – Myślę że to ona. Ona poprowadzi nas ku przeznaczeniu.

 

 

Werek przyglądał się wiedźmom. Stał w najciemniejszym kącie pomieszczenia, które zajęli na nocleg i wpatrywał się w Córy Zepsucia. Oczy miał zmrużone, a usta wygięte w grymasie obrzydzenia. Nie wszystkie kobiety były szkaradne, te najmłodsze nadal były urodziwe. Ale wiedział, że to tylko kwestia czasu, gdy i one zamienią się w zgarbione i pomarszczone brzydule. Uroda to była cena za uprawianie czarnej magii. Miał swoją teorię, że i demony kiedyś były ludźmi, ale tak ślepo zapatrzyli się w praktykowanie czarów, że zamienili się w potwory. Te kobiety są właśnie takie jak oni. A Synowie Światłości poprzysięgli walczyć z demonami, odszczepieńcami, ze wszystkim co naznaczone jest Skazą, a tymczasem przyszło mu walczyć ramię w ramię z wiedźmami.

Splunął w stronę kobiet.

– Ale one wstrętne, co? – szept był tak cichy, że mężczyzna w pierwszej chwili wziął te słowa za własne myśli. Nawet kiwnął z aprobatą głową, ale wtedy się zreflektował. Drgnął i spojrzał za siebie.

To była jedna z nich. Córa Zepsucia. Dziewczyna była ładna, choć mroczne praktyki zaczynały odciskać już na jej licu swe piętno. Ale uśmiech ciągle miała śliczny.

– Najlepiej wszystkie je zabić – zaproponowała uśmiechając się szyderczo. – Ale najpierw, co ładniejsze, można by wychędożyć.

Werek cofnął się, wyszedł z cienia i wyglądało, że zamierza odejść bez słowa, ale wtedy zatrzymał się i spojrzał na wiedźmę. W jego oczach była taka nienawiść, że kobieta pomyślała, że zaraz ją uderzy. Ale wtedy po prostu odwrócił się i odszedł.

Lili zrozumiała, że wśród Synów Światłości mają przynajmniej jednego wroga. I było jasne, że jest ich więcej.

 

 

Tuż przed świtem, w najczarniejszą godzinę nocy, trąby wszczęły alarm. Synowie Światłości zerwali się z prowizorycznych posłań natychmiast, za to wiedźmy, zdezorientowane nagłą pobudką, wyglądały jakby nie wiedziały gdzie są i co mają robić.

– Atakują z zachodu! – krzyknął któryś z mężczyzn.

Lili podniosła się jako pierwsza i podeszła do okna. Miała stąd widok na ulicę biegnącą od zachodu. Sądziła, że w ciemności nie ujrzy zbyt wiele, ale zdołała dostrzec więcej niż pragnęła.

Ulicą nadciągały demony. Co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Ciemne sylwetki, na tle czarnego, upadłego miasta. Ale nie to zaniepokoiło dziewczynę najbardziej. Tym czymś były czary.

Dostrzegała magię bijącą od atakującego tłumu. Czar Fartu. A to oznaczało jedno: wśród demonów musiały być wiedźmy.

Naprzeciw potworów wyszedł pierwszy oddział Synów Światłości uzbrojonych w karabiny. Lecz i tu Lili dostrzegła magię. Na Synów rzucono czar Fatum. Pech oblepił ich jak rzepy spódnicę. Ich broń zacinała się, przestawała działać, niweczyła całą ich przewagę.

– Matko! – krzyknęła dziewczyna.

– Widzę – odparła kobieta. Stała tuż za Córą i patrzyła na to samo.

– Co robimy? – spytała, a w jej głosie, chyba po raz pierwszy w życiu, pobrzmiewał strach.

– Idźcie tam, moje Córy! – krzyknęła wiedźma. – Idźcie i czarujcie. Rzucajcie uroki. Nie żałujcie magii. Bo to od niej zależeć będzie wasze życie.

 

 

Werek nacisnął spust karabinu, ale zamiast znajomego wizgu, z broni wydobył się zgrzyt. Spróbował raz jeszcze, ale broń nadal odmawiała współpracy. Demony były coraz bliżej, mógł uczynić już tylko jedno: odrzucił karabin i dobył miecza. Pobiegł ku potworom z krzykiem na ustach. Stwory nie miały broni, ale nie były bezbronne. Miały pazury, które cięły jak sztylety, ostre zęby, którymi rozrywały gardła i nogi zakończone kopytami, które łamały kości i rozbijały głowy. Werek doskonale o tym wiedział, zdawał sobie sprawę z zagrożenia, ale mimo to ruszył do walki. Był Synem Światłości i poprzysiągł walczyć z demonami, choćby za cenę życia.

Werek wbiegł między potwory. Zgrabnie ominął mierzące w niego szpony i, nie zatrzymując się, chlasnął mieczem atakującego demona przez brzuch. Nim kiszki stwora wylały się na ulicę, pędził już dalej, już wbijał miecz w gardło kolejnego demona, wyszarpywał ubrudzoną czarną krwią klingę i unosił rękę do następnego ciosu. Ale nikt nie jest niepokonany. Był tylko człowiekiem.

Werek poczuł jak kopyto jednego z potworów uderza w jego kolano. Usłyszał przerażający trzask łamanej kości i poleciał na ziemię. Demon stanął nad nim w rozkroku, jakby napawając się chwilą triumfu. Werek zrozumiał, że przegrał, że nie ma już dla niego ratunku. Ale niczego nie żałował. Umierał za to w co wierzył.

I wtedy nadszedł ratunek. Pomoc ze strony, z której nigdy by się jej nie spodziewał.

To była ta dziewczyna, ta która zaczepiła go, gdy przyglądał się wiedźmą.

Lili podbiegła do demona stojącego nad Werekiem, zdmuchnęła jakiś czerwony proszek z dłoni, a gdy ten oblepił czarne cielsko potwora, zapłonął. Stwór zajęczał i rzucił się w szaleńczą ucieczkę. Pozostawił jednak po sobie smród spalonego mięsa.

Dziewczyna podeszła do mężczyzny. Pochyliła się nad nim, wyciągając rękę.

Werek ujął ją, pozwolił by pomogła mu wstać.

– Dzię… Dziękuję – zająknął się, stając na jednej nodze.

Wiedźma tylko uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi i pobiegła dalej, ku nacierającym demonom.

Werek stał tam przez chwilę zmieszany. Zrozumiał, że bardzo się pomylił. Że źle ocenił tę kobietę, a pewnie i wszystkie wiedźmy. Przecież ona właśnie mu pomogła. Ocaliła mu życie.

 

 

Starucha wyszła z budynku. Szła wolno ku walczącym, spluwając co krok to przez jedno, to przez drugie ramię. Odpędzała złe uroki. A z każdym pokonanym przez nią metrem zgiełk walk cichnął. Demony ustępowały. Wiedźma nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, wiedziała, że to zasługa jej Cór. Dziewczyny się spisały. Niestety była w wielkim błędzie.

Potwory przerwały atak i zaczęły się rozsuwać, jakby chciały zrobić miejsce dla tego co nadciągało od ich tyłów.

Wiedźmia Matka zatrzymała się. Uśmiech znikł z jej ust. W powietrzu było aż gęsto od magii. Czuła, że jest potężna i obca. Nie znała tych czarów. Nie znała nikogo, kto mógłby mieć taką moc. Chociaż…

Od strony armii demonów ktoś nadchodził. Słońce podniosło się już nad horyzont, jego blask przedarł się między budynkami i w końcu padł na zbliżającą się postać.

To była kobieta. Miała na sobie długą, sięgającą ziemi suknię w kolorze szkarłatu. Smukłą szyję przyozdobiła perłowym naszyjnikiem, a na jej nagich przedramionach błyszczały złote bransolety. Niezaprzeczalnie była wiedźmą. I była piękna. Burza rudych włosów opadała na jej plecy sięgając kostek, niemal samej ziemi. Lico miała jasne, zarumienione na policzkach jak u małej dziewczynki. I żadnych oznak skażenia. A przecież biła od niej moc. Nie zdobywa się takiej potęgi, wpierw nie korzystając z niej.

Nieznajoma uśmiechnęła się delikatnie i kpiąco, po czym przemówiła:

– Witaj, Matko! – Jej czarne oczy, zmrużone i pełne nienawiści, utkwione były w starej wiedźmie. – Chyba mnie poznajesz? Minęło wprawdzie sporo lat, ale wątpię, byś zapomniała dziecko, które pozostawiłaś na śmierć.

Starucha nic nie odpowiedziała.

– Zaskoczyło cię, że przeżyłam? – ciągnęła rudowłosa dziewczyna. – Już wtedy, jako dziecko, byłam potężna, może nawet potężniejsza od ciebie. Czy to dlatego chciałaś bym umarła? Wystraszyłaś się mnie? Przelękła cię moc, jaką we mnie ujrzałaś? Bałaś się, że odbiorę ci twoją pozycję, twoje Córy?

Matka milczała.

Dziewczyna zatrzymała się kilka metrów od staruchy i zarzuciła na plecy płomiennie czerwone włosy. Wiedźmia Matka, mogłaby przysiąc, że poczuła od nich falę gorąca, jakby z głowy dziewczyny wyrastały prawdziwe płomienie, jakby rude kosmyki były tylko złudą, mirażem, pod którym kryły się języki ognia.

– Nie masz mi nic do powiedzenia? Po tylu latach? – spytała kąśliwie. Powietrze wokół niej falowało, jak na rozgrzanej pustyni.

– Po co to robisz, Siren? – Jednak padło pytanie, choć wyglądało, że dziewczyna w ogóle go nie oczekuje.

– Jednak pamiętasz me imię. – Siren uśmiechnęła się z triumfem. – Często o mnie myślałaś? Wyrzucałaś sobie, że zrobiłaś to co zrobiłaś? Żałowałaś?

– Po co to robisz? – powtórzyła wiedźma.

– Dla ciebie.

Starucha uniosła pytająco brew. Jak bardzo chciałaby teraz poszukać mądrości we wróżbach.

– To wszystko dla ciebie – kontynuowała Siren. – Gdy mnie porzuciłaś, przetrwałam tylko z jednego powodu. Tylko jedna rzecz trzymała mnie przy życiu. Była to nienawiść. Nienawiść do ciebie. Poprzysięgłam, że cię zabiję.

Córy Zepsucia poruszyły się nerwowo, gotowe do walki w obronie swej Matki. Wiedźma jednak powstrzymała je gestem ręki.

– Szukałam cię bardzo długo. Dlatego stworzyłam ich. – Siren pogłaskała po twarzy jednego z demonów. – Mieli cię szukać, znaleźć.

„A więc to wszytko tylko po to? To przeze mnie świat nękały demony?” – pomyślała z trwogą.

– Udało im się.

Wiedźmia Matka nie wiedziała co czynić. Ale wtedy przypomniała sobie wróżbę z glinianej miski. Zapowiedź własnej śmierci. Wszystkie znaki stały się teraz zrozumiałe.

– Mam propozycję – powiedziała podnosząc wysoko głowę. Wiedziała, że dziewczyna nie odmówi. – Proponuję za życie ich wszystkich – wskazała Córy i Synów Światłości – własne życie.

Siren spojrzała zaskoczona na Matkę, po czym roześmiała się głośno.

– Tak po prostu? Bez walki? Bez sprzeciwu twych Cór?

– Tak – rzekła, choć jej Córy zaczęły szemrać. Ale kobieta spojrzała surowo na Lili, a ta pojęła wszystko bez słów. Ona również widziała wróżbę. Przeznaczenie musi się dokonać.

– Zgadzam się. – Siren wzruszyła ramionami. – Oni mnie nie obchodzą. Przyszłam tylko po ciebie.

– Zostaw je w spokoju! – Rozległ się dziecięcy głos. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. To mała Jikka. Nadeszła dziarskim krokiem, przepychając się pomiędzy Synami Światłości. – Okłamałaś mnie, matko – powiedziała dziewczynka spoglądając gniewnie na Siren. – Oni wcale nie są źli. Nie są demonami…

– Tu jesteś, mała cholero – syknęła przez zaciśnięte zęby rudowłosa kobieta. – Chodź tu natychmiast.

– Nie. Nie wrócę do ciebie nigdy. Zostanę z nimi. – Chwyciła za dłoń Lili. Wiedźma uśmiechnęła się do dziewczynki.

Starucha spojrzała na Lili, oczami powiedziała jej, by zaopiekowała się małą. Córa rozumie Matkę bez słów.

Ta mała jest sarenką z jej wizji, ale to nie ona ma za nią podążyć, tylko jej Córy.

Wiedźma podeszła do Siren, kobiety którą kiedyś porzuciła w tym upadłym mieście, by umarła, a jej moc przepadła wraz z nią.

Dziś to ona gotowa była na śmierć. Widziała ją w glinianej misce. To tylko formalność.

– Mogłaś osiągnąć tak wiele – szepnęła, jak tajemnicę, którą wypowiada się na łożu śmierci – a zdobyłaś tylko życie jednej staruszki…

Siren krzyknęła wściekła. Jej rude włosy oplotły ciało wiedźmy, zacisnęły się wokół niej jak supeł, po czym rozgorzały prawdziwym ogniem. Gdy chwilę później wiatr rozwiał włosy, spomiędzy kosmyków uleciał szary popiół, a białe kości potoczyły się po drodze.

Wojna w tym dniu się nie skończyła. Ten dzień był jej początkiem.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hej 

Wow jak dla mnie zbyt odjechany pomysł demony, zakon zwalczający je za pomocą strzelb ( no bronią strzelającej “światłem”) i wiedźmy. Czytało się nieźle ale to nie mój klimat :).

 

Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier

Dziękuję za przeczytanie. Każdy komentarz jest dla mnie cenny. Jestem świadom, że nie każdemu spodoba się taki mix gatunków. Ale nie chcę się ograniczać literacko. To i tak jest dość klasyczna opowieść…wink

Dzięki za wizytę! Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witaj. :)

Skoro przedmowa mówi krótko i zwięźle: „Znakomite opowiadanie”, nie wypada raczej zaprzeczyć. :)

 

Z technicznych spraw – sugestie – do przemyślenia:

Gdy trzasnęły drzwi (przecinek?) z cienia pomieszczenia wyłoniła się kobieta.

Co ze złą wróżbą. – czy to nie zdanie pytające?

– Matko… – tylko tyle zdołała wydusić, (zbędny przecinek?) przez ściśnięte nagle gardło.

Wieczór był chłodny, a noc zapowiadał się jeszcze zimniejsza. – literówka

– Witam – rzekł pogodnie, (zbędny przecinek?) nadchodzący mężczyzna.

Nie wiedział skąd jego towarzysz bierze swe historie, ale z każdą kolejną opowieścią, (zbędny przecinek?) brzmiały na coraz bardziej wyssane z palca.

Werek wymownie poklepał dłonią po karabinie plazmowym przewieszonym przez jego ramię. – raczej zbędny

Zza Jagim, z zarośli, wyłonił się demon. – literówka

Złożył dłonie do modlitwy i cicho wyszeptał modlitwę za zmarłych. – powtórzenie, pierwsze chyba zbędne

Sięgnęła przez stół i złapał go za nadgarstek. – literówka

Ujął broń w dłonie i zważył w dłoniach. – powtórzenie

Starucha uśmiechnęła się na uszczypliwość. – gramatyczny, błędna odmiana wyrazu

Juvo spojrzał na budynki wokół, na nieskończoną ilość miejsc … – podobnie tu

Zatem ruszajmy, nie traćmy więcej czasu.. – jedna kropka zbędna

Minęło w prawdzie sporo lat, ale wątpię, byś zapomniała dziecko, które pozostawiłaś na śmierć. – razem

Ona również widział wróżbę. – literówka

– Zostaw je w spokoju! – Rozlega się czyiś dziecięcy głos. – wcześniej i później masz czas przeszły, czemu tutaj niespodziewanie teraźniejszy?

 

Kwestie techniczne zatem warto jeszcze dokładnie prześledzić do samego końca, bo m. in. literówek, powtórzeń i spraw interpunkcyjnych trochę jest.

 

Opowiadanie wciągające ciekawą fabułą i działaniami bohaterów, jednak pozostawia spory niedosyt. Sprawia wrażenie pierwszego rozdziału/fragmentu większej powieści. Zakończenie jakby urywa wątki, całą fabułę, nie dokańcza pewnych zasygnalizowanych spraw. Najbardziej nurtującym jest dla mnie pytanie, dlaczego wiedźma zostawiła tu przed laty mszczącą się teraz córkę. I czemu protest małej dziewczynki, wygłoszony tak dumnie, nie przyniósł ocalenia dla jej wybawczyni? Gdzie wspomniana wcześniej reszta rodziny tej małej? Czemu do wojny jednak doszło? 

 

Pozdrawiam, klik. :)

Pecunia non olet

Witam @bruce!

 

Skoro przedmowa mówi krótko i zwięźle: „Znakomite opowiadanie”, nie wypada raczej zaprzeczyć. :)

yeslaugh

Sporo pytań widzę się u Ciebie pojawiło po lekturze. Wiem, że nie wszystko wyjaśniam, lubię pewne niedopowiedzenia, ale trochę z tym chyba przesadziłem :)

 

Najbardziej nurtującym jest dla mnie pytanie, dlaczego wiedźma zostawiła tu przed laty mszczącą się teraz córkę.

W tekście pada odpowiedź, choć rozumiem, że dla czytelnika może być niewystarczająca:

 

Wiedźma podeszła do Siren, kobiety którą kiedyś porzuciła w tym upadłym mieście, by umarła, a jej moc przepadła wraz z nią.

Wiedźmia Matka obawiała się potęgi tej małej.

 

I czemu protest małej dziewczynki, wygłoszony tak dumnie, nie przyniósł ocalenia dla jej wybawczyni?

Ta mała ma stać się nową Wiedźmią Matką i walczyć w przyszłości z biologiczną matką. Trochę to sygnalizuję w tekście, ale tropy to faktycznie takie bardziej domysły i różnie może je czytelnik interpretować. 

 

Gdzie wspomniana wcześniej reszta rodziny tej małej?

To wydawało mi się, że akurat będzie oczywiste. Do szturmu na obóz Synów Światłości doszło o zmroku, kiedy akurat zaczynało się M jak Miłość. Rodzinka została przed telewizorem…laugh

 

Czemu do wojny jednak doszło?

Tu do głosu doszedł mój wrodzony defetyzm.

 

Dziękuję za komentarz, podpowiedzi błędów, opinię i głos do biblioteki. Dziękuję, że niezmiennie czytasz moje teksty i potrafisz doszukiwać się w nich pozytywów.heart

 

Wszystkiego dobrego!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Twoje teksty mają świetny potencjał i rozwijają wyobraźnię, pomysły są naprawdę znakomite. :) Niedopowiedzenia uznaję za duże atuty, lecz tutaj odnoszę wrażenie, że sygnalizujesz pewne wątki, ale ich nie pociągasz dalej. Faktycznie, widziałam, że w tekście wspomniałeś, iż matka bała się magii porzuconej córki, jednakże – pokazana wcześniej jako dość uczciwa, kochająca i sprawiedliwa wiedźma, postać, z którą czytelnik wręcz się zaprzyjaźnia – jakoś nie przystoi do tego wizerunku okrutnej matki… :)

A błędy? – cóż, chciałabym popełniać ich tylko tyle w moich tekstach, a popełniam znacznie więcej… 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hej 

 

Naprawdę podobało mi się to opowiadanie, szybko mnie wciągnęło i przeczytałem tego za jednym posiedzeniem. Bardzo spodobał mi świat przedstawiony, wygląda dość oryginalnie i świeże. Myślę że ciekawe byłoby przeczytać, co się stało z Juvo na polu bitwy w końcu, jednak wygląda tak, że musi mieć kontynuacji(wtedy to jest fragment?). Jeśli to rzeczywiście fragment, to będę śledzić Twoje kolejne opowiadania, żeby zobaczyć kontynuacji.

 

Pozdrawiam.:)

bruce

Miło Cię znów tutaj widzieć.

Niedopowiedzenia uznaję za duże atuty, lecz tutaj odnoszę wrażenie, że sygnalizujesz pewne wątki, ale ich nie pociągasz dalej.

Zaraz się do tego odniosę, bo widzę, że i racimir ma podobne odczucia.

 

racimir

Witam serdecznie. Cieszę się, że opowiadanie Cię wciągnęło. Dziękuję Ci za przeczytanie i komentarz.

 

Jeśli to rzeczywiście fragment, to będę śledzić Twoje kolejne opowiadania, żeby zobaczyć kontynuacji.

Wygląda na to, że nie obędzie się bez podania genezy opowiadania. Tekst był pisany na konkurs Fabryki Słów pod tematem “Wiedźmy”. Nie załapał się. Nie wiem w co celowano przy wyborze, bo antologia do dziś nie została wydana… Co do niedopowiedzeń i fabularnych tajemnic, to chciałem zarysować uniwersum i zasygnalizować, że mogę z tego zrobić całą powieść, tak na wypadek gdyby pomysł “chwycił”, spodobał się czytelnikom. Nie chwyciło… :) Nie mam w planach wracać do tego uniwersum. Przynajmniej na razie. Mimo, że tekst powstawał z nadzieją na większą całość, to jednak należy oceniać go jako zamkniętą całość, a niedopowiedzenia zrzucić, bez krępacji, na umęczone barki autora ;)

 

Pozdrawiam wszystkich!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Tak to właśnie odebrałam, jako zasygnalizowanie pewnych rzeczy, mających swoje szersze rozwiniecie w większym uniwersum. :) Pomysł wydaje się być doskonały. :) 

Pecunia non olet

Zawsze czytam przedmowę. Po Twojej musiałem :) przeczytać całość. Kilka przecinków wstawiłem w trakcie, ale nie przeszkadzało mi to. Czytałem z zaciekawieniem i żałuję, że się skończyło, gdy się zaczęło. :). Zajrzałem do komentarzy i nie podoba mi się, że “nie zamierzasz wrócić do tego uniwersum”. Ja zamierzam przeczytać dalszy ciąg, gdy go napiszesz.

 

Koala75

Dziękuję za wizytę i komentarz. Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało. To jest dla mnie aż zastanawiające, że tak sporo osób chciałoby poznać dalsze losy bohaterów. 

Niby jakieś plany były, może by tak poszukać tych starych notatek…wink

 

Pozdrawiam serdecznie!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Poszukać i znaleźć! laugh

Mam wrażenie, Nazgulu, że opowiadanie ma zachwiane proporcje. Niemal połowę tekstu poświęciłeś opisom wróżb i próbie przygotowania czytelnika na dalsze wydarzenia, a potem w krótkich żołnierskich słowach ledwie streściłeś wędrówkę bohaterów, wtrąciłeś parę zdań o znalezieniu Jikki i noclegu w mieście. Czekałam na decydująca bitwę z demonami, ale doznałam kolejnego rozczarowania, albowiem nagle pojawiła się nowa postać, uchyliła rąbka tajemnicy o przeszłości, po czym dość nagle i całkiem niespodziewanie opowiadanie skończyło się, a ja zostałam z mało budującym wrażeniem, że to chyba nie jest skończona historia.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Sy­no­wie Świa­tła sły­nę­li ze swego okru­cień­stwa… → Zbędny zaimek – czy mogli słynąć z cudzego okrucieństwa?

Wystarczy: Sy­no­wie Świa­tła sły­nę­li z okru­cień­stwa

 

Dziew­czy­na zła­pa­ła za ramię wiedź­my i szarp­nę­ła nim.Dziew­czy­na zła­pa­ła wiedźmę za ramię i szarp­nę­ła.

 

Tors, owło­sio­ny czar­ny fu­trem, prze­ci­na­ły licz­ne bli­zny. → Masło maślane – futro to włosy/ sierść.

Proponuję: Tors, pokryty czar­ny fu­trem, prze­ci­na­ły licz­ne bli­zny.

 

Werek zła­pał za ka­ra­bin→ Werek zła­pał ka­ra­bin

 

Słoń­ce już za­szło, oko­li­ce spo­wił pół­mrok. → Literówka.

 

Werek uniósł ka­ra­bin w górę i wy­strze­lił dwa razy w po­wie­trze. → Masło maślane – czy można unieść coś do dołu?

Wystarczy: Werek uniósł ka­ra­bin i wy­strze­lił dwa razy w po­wie­trze.

 

– O ja pier­do­le → Literówka.

 

Prze­ży­je­cie wy tę wojnę, a może i do­cze­ka­cie ko­lej­nej.Ro­ze­śmia­ła się. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą – roześmianie się jest odgłosem paszczowym.

Tu znajdziesz wykaz czasowników dla didaskaliów dialogowych

 

Podał go wiedź­mie. Ta wrzu­ci­ła go do gli­nia­nej miski. → Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

– Tak, bło­go­sła­wio­ny, mogę, ale muszę do wy­wo­ła­nia tej wizji przy­go­to­wać pe­wien wywar… – urwa­ła i utkwi­ła wzrok w twa­rzy męż­czy­zny. → Skoro urwała to przestała mówić, więc didaskalia wielką literą.

 

Ko­bie­ta miała kru­czo­czar­ne włosy, opa­da­ją­ce do po­ło­wy jej ple­ców… → Zbędny zaimek – czy włosy kobiety mogły opadać do połowy cudzych pleców?

 

i znów na swego przy­wód­ce. → Zbędny zaimek. Literówka.

 

wy­szep­tał bło­go­sła­wio­ny wprost w ucho swego straż­ni­ka. → Zbędny zaimek.

 

Męż­czy­zna uchy­lił usta, ale nic wię­cej już nie po­wie­dział… → Uchylić można okno, drzwi lub rąbka tajemnicy, ale nie bardzo wiem, jak uchyla się usta.

Proponuję: Męż­czy­zna utworzył usta, ale nic wię­cej już nie po­wie­dział

 

Lili aż po­czer­wie­nia­ła na twa­rzy ze zło­ści. → A może: Twarz Lili aż poczerwieniała ze złości.

 

Lili uchy­li­ła usta, jakby chcia­ła coś dodać… → Lili otworzyła usta, jakby chcia­ła coś dodać

 

po­chod­nia nie da­wa­ła wy­star­cza­ją­co świa­tła, by do­strzec coś dalej niż na kilka kro­ków przed sie­bie. → Czy dobrze rozumiem, że pochodnia mogła dostrzec tylko to, co było kilka kroków przed nią.

A może miało być: …po­chod­nia nie da­wa­ła wy­star­cza­ją­co świa­tła, aby trzymający ją mógł do­strzec coś dalej niż na kilka kro­ków przed sobą.

 

La­wi­ro­wa­li mię­dzy pię­trzą­cy­mi się skrzy­nia­mi, nie po­świę­ca­jąc im żad­nej uwagi, wie­dzie­li, że już od dawna są one puste. → Zbędny zaimek.

 

Zła­pał za łom opar­ty o ścia­nę i pod­wa­żył wieko.Zła­pał łom opar­ty o ścia­nę i pod­wa­żył wieko.

 

wy­da­wa­ło się, że mówi to wszyst­ko do sa­me­go sie­bie. → Wystarczy: …wy­da­wa­ło się, że mówi to wszyst­ko do sie­bie.

 

Za to sto­ją­ca obok setka Synów Świa­tło­ści stała w rów­nych sze­re­gach… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Za to setka Synów Świa­tło­ści stojących w rów­nych sze­re­gach

 

– Po­dą­żaj ku zie­mią de­mo­nów… → Pewnie miało być: – Po­dą­żaj ku zie­mi de­mo­nów… Lub: – Po­dą­żaj ku zie­miom de­mo­nów

 

Wiedź­ma przy­glą­da­ła się swym Córom, jak kwa­szą miny, gdy ich czar­ne suk­nie coraz bar­dziej na­sią­ka­ją wodą. → Zbędne zaimki. Można mieć skwaszoną minę, ale nie wydaje mi się, aby można minę kwasić.

Proponuję: Wiedź­ma przy­glą­da­ła się Córom i ich kwaśnym minom, gdy czar­ne suk­nie coraz bar­dziej na­sią­ka­ły wodą.

 

Pię­ciu po­bie­gło. Wbie­gli na klat­kę scho­do­wą i zni­kli w jej mroku. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Pię­ciu po­bie­gło i zni­knęło w mroku klatki schodowej.

 

Za­mie­rzał przy­ci­snąć dzie­cia­ka i wy­do­być z niej… → Piszesz o dzieciaku, więc: Za­mie­rzał przy­ci­snąć dzie­cia­ka i wy­do­być z niego

 

Drgnął i obej­rzał za sie­bie. → A może: Drgnął i spojrzał za sie­bie.

 

trąby za­czę­ły wyć na alarm. → Trąby nie wyją, trąby trąbią.

Proponuję: …trąby wszczęły alarm. Lub: …rozbrzmiało wycie alarmu.

 

Werek na­ci­snął spust swego ka­ra­bi­nu… → Zbędny zaimek.

 

za­cze­pi­ła go, gdy przy­glą­dał się wiedź­mą. → …za­cze­pi­ła go, gdy przy­glą­dał się wiedź­mom.

 

za­rzu­ci­ła na plecy pło­mie­ni­sto­czer­wo­ne włosy. → …za­rzu­ci­ła na plecy pło­mie­ni­e ­czer­wo­ne włosy.

 

Roz­legł się czyiś dzie­cię­cy głos. → Tam było tylko jedno dziecko, więc wiadomo, czyj to był głos.

Wystarczy: Roz­legł się dzie­cię­cy głos.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam regulatorzy!

 

Miło mi, że ciągle czytasz moje teksty.yes

Tak, wiem, że opowiadanie jest trochę urwane i nie wszystko wyjaśnia. Ale:

 

Czekałam na decydująca bitwę z demonami…

Skoro Czekałaś, to jednak Cię zainteresowało!!!laugh

 

Dziękuję za wszystkie uwagi do tekstu. Co do dwóch chciałbym się odnieść.

 

Tors, owłosiony czarny futrem, przecinały liczne blizny. → Masło maślane – futro to włosy/ sierść.

Przypomniała mi się rozmowa z przyjacielem, który szukał psa dla syna. Miał właśnie dylemat, czy wybrać psa ze sierścią, czy z włosami. Tłumaczył mi, w uproszczeniu, że te psy ze sierścią dużo jej gubią, za to te z włosami trzeba zabierać do fryzjera, bo, jak u ludzi, ciągle rosną. Nigdy tego nie sprawdzałem, ale możemy uznać, że zaznaczenie, że to futro jakiś sens ma ;)

 

Lili uchyliła usta, jakby chciała coś dodać… → Lili otworzyła usta, jakby chciała coś dodać

Naprawdę nie można “uchylić ust”?!

To, od dłuższego czasu, jest mój ulubiony zwrot. “Otworzyć” nie oddaje tego co chciałem tym gestem powiedzieć. Chodzi tutaj o pewne zawahanie, nieśmiałość niewerbalnego przekazu. To jest taki piękny zwrot! Niemal liryczny!

Słownik wspomina o znaczeniu:

“uchylić” – otworzyć coś częściowo. 

Czy w takim rozumieniu, nie można częściowo otworzyć ust? Prosiłbym o opinię w tej kwestii! 

 

Dziękuję raz jeszcze za wizytę!

Wszystkiego dobrego!

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Miło mi, Nazgulu, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Tak, uważam, że w zdaniu: Tors, owło­sio­ny czar­ny fu­trem, prze­ci­na­ły licz­ne bli­zny. – jest masło maślane, niezależnie od tego jak długa jest sierść, czyli futro, czyli włosy porastające tors. Owłosiony futrem znaczy to samo, co owłosiony włosami.

 

Usta/ wargi można rozchylić, ale nie bardzo wiem, jak można je uchylać. Jeśli jednak uważasz, że uchylenie ust lepiej oddaje to, co chciałeś wyrazić, niech Twoi bohaterowie uchylają je, choć moim zdaniem nie brzmi to najlepiej. Jednak to jest Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które uznasz za najwłaściwsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Dziękuję za szybką odpowiedź.

Co do uchylenia ust, chodziło mi tutaj o jasne postawienie sprawy: czy taki zwrot jest poprawny w języku polskim? 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nazgulu, nie jestem ani polonistką, ani językoznawczynią, więc nie domagaj się od mnie jasnego postawienia sprawy.

Rozumiem, co chcesz wyrazić, kiedy piszesz o uchyleniu ust, ale mnie uchylenie nie kojarzy się z ustami. Z tym zwrotem spotkałam się po raz pierwszy w Twoim opowiadaniu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nazgulu, nie jestem ani polonistką, ani językoznawczynią…

Jak to?!surprise

A ja cały czas myślałem, że jesteś z tej branży…

W takim razie przepraszam. Spróbuję pogrzebać w internetach. 

 

 

Z tym zwrotem spotkałam się po raz pierwszy w Twoim opowiadaniu.

Czyli jestem pionierem? laugh Być może stworzyłem właśnie coś nowego. Popiszę tak z dziesięć lat i po tej dekadzie każdy będzie pisał o uchylaniu ust… ;)

 

Pozdrawiam!

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Cóż, Nazgulu, mogę tylko przeprosić, że nie spełniłam Twoich oczekiwań.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, nie masz za co przepraszać. Jestem Ci wdzięczny za każdego podpowiedzianego przecinka!

Poprosiłem o tę poradę, bo jesteś największym autorytetem w kwestiach językowych jakiego znamyes

Wszystkiego dobrego!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

W takim razie odwołuję przeprosiny.

I bardzo dziękuję za tak dobre o mnie zdanie. ;)

Serdeczności.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo fajne mi się to opowiadanie czytało, tylko szkoda, że nie chcesz wrócić do tego świata w kolejnym. Mam nadzieję, że jednak zmienisz zdanie.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Koryu 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Miło mi, że dobrze Ci się to czytało.

Pozdrawiam!

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witam u ciebie Nazgul

 

Dobre wciągające opowiadanie. Fajnym pomysłem były karabiny plazmowe i fajnie opisałeś zniszczone bloki mieszkalne. To że wiedźmy i wróżby to nie mój klimat nie przeszkodziło mi czerpać przyjemność z czytania, bo było tu wiele innych wątków. Chociaż oczekiwałem innego finału. Ten też jest OK. A może to było zamierzone. Zauważyłem, że fajne wątki tak jak karabiny plazmowe zostały potem rozwinięte i okazały się ważnym elementem opowiadania. Ogólnie czytałem tu wiele dużo gorszych opowiadań. Reasumując dosyć mi się podobało.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Witam!

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Miło mi, że, mimo wszystko, lektura Ci się spodobała.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Faktycznie, trochę to wygląda na duży fragment, skoro walka dopiero się zaczyna i tak naprawdę zamykasz tylko wątek matki Cór.

Połączyłeś fantasy z postapo, magię z karabinami. To wyszło ciekawie, ale nadal wymaga doszlifowania. Skąd synowie wiedzą, że karabiny są plazmowe? Wiedzą w ogóle, czym jest plazma?

Ruda jest wredna, skoro dla malutkiej zemsty podpaliła cały świat.

Nadal masz garść drobnych błędów.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka