- Opowiadanie: Furin - Złotooka Kailina

Złotooka Kailina

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Złotooka Kailina

Wyczuwała strach. Jakby było to wypisane na jego twarzy. Choć nikt inny tego nie widział, a on starał się tego nie pokazywać, czuła to. Nie patrzył jej w oczy, gdy mówił, że wszystko będzie dobrze. Odwracał głowę. Zmieniał temat, gdy pytała o łowcę.

Strach i niepewność emanowały od niego.

Byli w drodze już dobre dwa tygodnie, od kiedy uciekli z Hassami, a ona wiedziała, że on nie odpuścił. Riklem de Vinterweg nigdy nie odpuszczał. Tak jak i jego podwładny.

Był jak myśliwski pies, istny diabeł. Bez uczuć, bez jakichkolwiek przejawów człowieczeństwa. Morderca w najgorszej postaci.

Słońce zachodziło krwawo. Wyglądało to bajecznie, gdy siedzieli na wzgórzu przy małym ognisku. Trawa połyskiwała jak zboże, ostatnie motyle i pszczoły latały wokoło, a malutkie ptaki popiskiwały gdzieś na drzewach. Szum wiatru koił, uspokajał. Wymarzone miejsce, jednak nie tak bezpieczne jak las. Choć oni już nigdzie nie mogli czuć się bezpiecznie.

– Kailina – zwrócił się do niej.

– Tak? – spytała, choć wiedziała, o co mu chodzi.

– Jesteś dla mnie jak siostra i nie pozwolę cię skrzywdzić, nawet gdybym miał oddać życie.

Niebieskie tęczówki skrzyły się a brązowe włosy falowały na wietrze. Wpatrywał się w nią z lekkim uśmiechem na twarzy. Z nadzieją.

– Wiem, ale nie będzie to potrzebne. Nikomu nie mogę kazać oddawać życia za tak mizerną istotę, jaką jestem. Riklem, nie odpuści. Wiesz sam. Twoja śmierć będzie niepotrzebne, nie przyniesie niczego oprócz mojego poczucia winy. – Spuściła głowę. Widziała, jak wielki kruk rozpościera nad nim skrzydła. Zła wróżba.

– Ale jeżeli on się zjawi, jeżeli przyjdzie… Uciekniesz.

– Nie. Nie zabije mnie, nie może. Vinterweg chce mnie żywą. Będzie chciał mnie stracić na oczach tłumu.

Mężczyzna cisnął kamyczkiem gdzieś w dal.

– Nigdy do tego nie dojdzie.

Wstała i popatrzyła na niego otwierając szeroko oczy. Tęczówki pojaśniały, błyszczały jak złoto.

– Kruki.

Rozglądał się, ale nie widział żadnych ptaków, ale ona widziała. Widziała jak go atakują, jak pada na ziemie, a one wydziobują mu oczy. Kałuża krwi.

Zemdlała…

Obudziła się, gdy na niebie były już gwiazdy. Okryta kocem, patrzyła jak siedzi na kamieniu i popala fajkę. Obrócił się w jej stronę wypuszczając kłęby dymu, uśmiechnął się.

– Znów miałaś swoje wizje.

– Tak. Znów…Nic nie pamiętam. – Skłamała. – Co mówiłam?

– Kazałaś mi uciekać. Mówiłaś, że wszędzie pełno kruków.

– Dziwne – powiedziała, udając zamyślenie. – Tarend? – spytała chcąc zmienić temat.

– Tak?

– Połóż się już.

– Muszę stać na straży, poza tym nie jestem śpiący.

Nie spał już drugą noc, ale milczała. Wiedziała, że i tak zrobi po swojemu. Obróciła się na bok i zamknęła oczy. Też czuwała. Miała przeczucie, że coś się stanie.

Noc była spokojna. Sowy pohukiwały. Czasem coś poruszyło się w trawie.

Mężczyzna był znużony. Powieki opadały, a on resztkami sił starał się je podnosić.

Nagle ktoś kopnął go w plecy. Sturlał się ze zbocza i szybko wyjął miecz. Wbiegł ponownie i znów poczęstowano go kopniakiem.

Coś leciało na niego. Przeturlał się. Obok głowy zobaczył wbite ostrze. Podniósł się szybko i ustawił w pozycji, w której mógł spokojnie odbierać ciosy przeciwnika. Znów runął na ziemię. Wściekły wstał błyskawicznie i wypatrywał rywala.

– Twardy jesteś. – Usłyszał głos zza pleców. – Lubię takich. Można się nimi pobawić.

Szyderczy śmiech obudził Kailinę.

– Tak łatwo ci to nie przyjdzie.

– Nie rozśmieszaj mnie. Mogłem cię zabić od razu.

– To czemu tego nie zrobiłeś?

– Mam swoje zasady. Mówiłem, lubię bawić się zwierzyną.

Tarend wbiegł na wzgórze. Wróg już tam na niego czekał. Stał nad dziewczynką. Długi płaszcz powiewał bezszelestnie. Wyglądał jak wielkie ptaszysko.

Jak kruk.

– Zargender. Tak na mnie mówią. Wiesz już z czyich rąk zginiesz.

– Tarend. Tak brzmi moje imię. Widziałem wielu takich i też tak mówili, a jak widać nadal żyję.

– Niech ostrza powiedzą za nas.

Dopiero w świetle dogasającego ogniska zobaczył go. Twarz znaczyło wiele blizn, czarna skóra połyskiwała, jak i złote kolczyki, których miał pełno, w różnych miejscach. Błysnął także sztylet. A po nim następny.

Tarend w mgnieniu oka schylił się i doskoczył do wojownika. Pchnął i ciął robiąc przy typ piruety, ale każdy atak był blokowany, a po łowcy nie było widać nawet zmęczenia.

– Teraz ja ci pokażę, jak się walczy. Tańczmy!

Setki ciosów spadało na mężczyznę jak grad. Cięcie.

Mała rana pojawiła się na twarzy. Krople krwi spływały powoli.

– Tylko na tyle cię stać? – spytał zdyszany Tarend.

Ruszył z kontratakiem. Byli szybcy, nawet bardzo szybcy. Nieludzko szybcy. Tarend wywinął półpiruet za plecy wroga i już zamachnął się, by odciąć mu głowę, gdy nagle spadł. Metal wyleciał mu z ręki.

– Myślałeś, że dam się zajść, jak jakiś nowicjusz?

– Po mnie tu przyszedłeś – powiedziała piskliwym głosem. – Vinterweg chce mnie.

– Kailina! Uciekaj!

– Nie, nigdzie nie ucieknę. Nie jestem godna tego, byś oddawał za mnie życie.

– Po ciebie zaraz przyjdę, najpierw zabiję tego chłystka. A później może zrobię sobie ucztę z jego wnętrzności.

– Zostaw go! – Coś się w niej zaczęło zmieniać. Źrenice znikły. Oczy stały się całe złote. Twarz zaczęły pokrywać małe łuski. – Zostaw bo zabiję!

Pokazała mu rząd białych igiełek.

– Czym jesteś?! – Czarnoskóry mężczyzna był przerażony. Pierwszy raz opanowało go takie uczucie. Poczuł ciarki na plecach. Na czole wystąpiły małe krople potu.

– Zostaw go! – Głos jej się zniekształcił. Był bardziej skrzekliwy.

Tarend leżał. Wpatrywał się w dziewczynkę osłupiały. Pierwszy raz widział ją w tej postaci. Nerwowo rzucił się w stronę miecza. Chwycił za rękojeść i podparł się. Teraz nie wiedział przed kim ma się bronić.

– Nie bój się. To nadal ja. Kailina.

Zargender wyczuł okazję. Rzucił w nią sztyletem i popełnił błąd.

Ostatni w swoim życiu…

Koniec

Komentarze

Popracuj nad opisami. Nie z samych dialogów i krókich serii ze zdań prostych składa się opowiadanie. Zdania krótkie, lub ich równoważniki uaktrakcyjniają, gdy coś się dzieje, gdy akcja przyśpiesza. Gdy nic się nie dzieje przydałby się spokój w postaci długich zdań.

 

Główny zarzut? Jakbym czytał przepisaną scenę z mangi. Bo to scena była, nie opowiadanie. A mnóstwo wzniosłych, bzdurnych, patetycznych pokrzykiwań walczących ze sobą bohaterów brzmiały właśnie, jakby naparzali się dwaj długowłosi, bladzi hermafrodyci rodem z jakiejś mangi właśnie, czy innej anime.

Nie wiem ile razy, po co i dlaczego dokładnie Tarend turlał się ze zbocza, ale kompletnie nie potrafię sobie wyobrazić kolesia z mieczem biegającego w górę i turlającego się na dół kilka razy...
Co do opisów - zgodzę się z przedmówcą; urywane opisy kreślone krótkimi zdaniami nadają się na scenę walki, pościgu... Generalnie zawsze, kiedy jest potrzebna nerwowość i niedopowiedzenie (niedoopisanie?). Kiedy chcesz opisać piękny zachód słońca takie urywki nie zdają, niestety, egzaminu. Wprowadzają dysonans poznawczy.
Co do mangowości - tutaj też muszę się zgodzić. Te falujące na wietrze włosy i tęczówki, w których odbija się słońce, doprawione później wezwaniami do walki (szczególnie różne przechwałki w stylu: "z moich rąk zginiesz") od razu przynoszą na myśl sceny z anime. Tego nie powinieneś w żadnym razie traktować jak zarzut, wszystko jest kwestią konwencji i preferencji tak autora, jak i czytelnika.
Fajnie by było, gdybyś napisał dłuższą wersję, z dokładniejszym rysem losów bohaterów. :) 

Ogólnie to miałem to go nie wrzucać i dopiero teraz sobie uświadomiłem, co takiego zrobiłem. Ale nie będę się usprawiedliwiał. Za jakiś czas wrzucę moje inne opowiadanie tworzone specjalnie na tę stronę, więc może wtedy was zaciekawie. :)

tego*

No tak. Z tym "zarzutem" rzeczywiście pojechałem po bandzie. De gustibus non est disputandum. Zwyczajnie tych japońskich animacji bardzo nie lubię, stąd przekroczenie moich czytelniczych uprawnień. Przepraszam Autora.

Co nie zmienia faktu, że to tylko scena, bez tła w postaci fabuły.

No tak, tu się zgadzam. Jeżeli coś jest nie tak, nie spełnia jakoś kryteriów to mogę usunąć.

Miałem podobne wrażenia jak przedmówcy. Dialogi są strasznie sztuczne, pełno w nich wzniosłych i nadętych do granic możliwości wypowiedzi - to zabija cały klimat.

"Tarend wywinął półpiruet za plecy wroga i już zamachnął się, by odciąć mu głowę, gdy nagle spadł. Metal wyleciał mu z ręki." - tu po prostu parsknąłem śmiechem, nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego, co opisałeś. A poza tym, gdzie on spadł i z jakiego powodu?

Dość słabe opowiadanie, ale nie zniechęcaj się i pisz, bo tylko trening czyni mistrza. ;)

Pozdrawiam.

Prawda li to co powiedzieli moi przedmówcy. Za krótkie i wyrwane z kontekstu.

Poza tym, cóż miał znaczyć "ciął robiąc przy typ piruety"? Ileż piruetów można zrobić podczas jednego cięcia? (pomijając już fakt, że powinno być 'tym' a nie 'typ').

Niemniej styl całkiem fajny. Chętnie przeczytam Twoje opowiadania 'tworzone specjalnie na tę stronę'.

Wyczuwała strach. Jakby było to wypisane na jego twarzy. Choć nikt inny tego nie widział, a on starał się tego nie pokazywać, czuła to. Nie patrzył jej w oczy, gdy mówił, że wszystko będzie dobrze. Odwracał głowę. Zmieniał temat, gdy pytała o łowcę.
Strach i niepewność emanowały od niego.
Byli w drodze już dobre dwa tygodnie, od kiedy uciekli z Hassami, a ona wiedziała, że on nie odpuścił. Riklem de Vinterweg nigdy nie odpuszczał. Tak jak i jego podwładny.


Sugeruję przeczytać "Galerię złamanych piór" Feliksa W. Kresa, szczególnie rozdział zatytułowany "Jaśnie pan zaimek". Tam jest dość przystępnie wyjaśnione, jak się pozbytać takich stylistycznych chwastów.

Myślałem, żeby już wrzucić w częściach, ale sądzę, że zaserwuję to w całości. W każdym razie zachęcam do przeczytania opowiadania "Wieża". Mojego autorstwa. Jest całe od deski do deski. Bardziej skupiłem się tam na przesłaniu. Może powiecie coś więcej:) Ja chętnie przyjmuję krytykę szczególnie konstruktywną.

Papierowe bardzo, postaci, dialogi itd. Tchnąć by się przydało w tekst odrobinę życia.

Zgadzam się z przedmówcami. I mógłbyś jeszcze jakoś wyjaśnić, w co i dlaczego zmieniła się ta dziewczyna. Bo ja się na przykład nie domyśliłem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka