- Opowiadanie: Vacter - O tych, którzy w blokach szukają skrzydeł

O tych, którzy w blokach szukają skrzydeł

Niezależnie czym naprawdę jest piękno, zdarza się, że odczuwamy jego brak. Szczególnie w okolicznościach, które bliskie człowiekowi stały się z konieczności, a nie z osobistej potrzeby.

 

Pewien pogubiony mieszkaniec kawalerki daje sobie szansę, by wyruszyć na spacer w poszukiwaniu “czegoś”. Twierdzi, że chodzi o piękno. Czego szukał, a co znalazł? Możemy ocenić sami, o ile uda mu się w ogóle wstać i ubrać...

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy

Oceny

O tych, którzy w blokach szukają skrzydeł

I see crashing structures

lifeless shapes break

there's nothing to regret

it's only a big fake

face to face with dragons

that want to swallow the sun

I give'em my body

and they start to run

I'm a traveling stranger

and I'm traveling thru' your mind

 

Fragment tekstu utworu Traveling stranger, zespołu Brygada Kryzys

 

 

Wstałem rano z nieznośnym poczuciem, że coś mi ociera nadgarstek. Mógłbym pomyśleć, że to fragment kajdanek, które pozostały jeszcze na rękach uciekiniera. Wydało mi się chwilę później, że może jakieś szczurze zęby tak trą. Podobne historie się zdarzają. Słysząc kiedyś szuranie za ścianą, wyobrażałem sobie, że te mordercze stworzenia kopią tunel, żeby mnie dorwać. Cholerne szczury… Umysł widocznie pracował wyśmienicie, zwolniony z obowiązku wyświetlania sennych koszmarów. Postanowił wyświetlić je na jawie. Uniosłem rękę, otworzyłem też oczy. Odczułem lekką ulgę nie widząc żadnych kosmatych dziwadeł przyssanych do ciała. Kajdany też okazały się zwyczajną fikcją poranka. Znikąd nie uciekłem, żadne zwierzęta nie chciały mnie pożreć. Było jak zwykle, normalnie. Po prostu na mojej ręce cholerny zegarek wskazywał godzinę, o której powinienem już być ubrany i najedzony. Ocierał tak ze swojej beznadziejnej plastikowej natury i pewnie ze względu na chudość portfela. Tam, zamiast bogactwa, włożyłem kartę posiadającą niekiedy imię i nazwisko: "Odmowa Transakcji" oraz zdjęcie ojca, które wsadziłem dla żartu pięć lat temu jako własne.

 

Ociągałem się ze wstawaniem. Właściwie już planowałem sposób na pozostanie w łóżku, jako osoba w jakiś sposób chora lub niezdolna. Pamiętałem, że poza moją kawalerką tłoczyły się zastępy obrzydliwców, nie chciałem ich zbyt szybko zobaczyć. Tak, na zewnątrz łaziło wielu okropnych ludzi, którzy wydawali się z każdym dniem jeszcze gorsi. Nie wiem czy sam byłem lepszy, po prostu myśl o innych bywała najgorsza tuż przed kontaktem – gdy nie mieli jak się bronić przed moimi wyobrażeniami. Do tego pieprzony zegarek zamówiony z zamorskiego internetowego bazaru, tandetny obrzydliwie. Uprzykrzał mi kolejny poranek jak jakaś pigułka na pogorszenie nastroju. Ukryłem go pod tyłkiem, ale czując, że mi ręka drętwieje, ustawiłem go znowu przed oczami. Godzina na tarczy wydawała się coraz groźniejsza. Przyśpieszyłem ruchy jak wystrzelony z automatu. Zaprogramowany lęk zmusił mnie do działania niczym bagnet zniecierpliwionego żołnierza ocierający plecy. Próbowałem spazmatycznymi ruchami wydobyć się z pościeli, noga weszła w poszwę, czułem, że zaraz złapie mnie skurcz. Zaczynałem się pocić. Jednak kiedy już bliski byłem kompletnej kapitulacji, trafiło do mnie w końcu jak bezsensowne są moje konwulsje. Na dziś wziąłem dzień wolny. Prosiłem na kolanach, idąc za szefostwem z trwogą, nawet nie wiem, czy to było potrzebne. Szedłem na kolanach błagając o dzień wolny, żebym mógł poszukać piękna w życiu. Choćby najpodlejszego piękna, o którym słyszałem dawno temu, że istnieje. Powiedziałem, że mam remont. Nie miałem odwagi wyznać prawdy.

 

Wyskoczyłem z łóżka na dywan, zaliczając jeden z upadków. Dywan z tysiąca jedynych nocy, dywan nielot. Szybko się jednak podniosłem i wciągnąłem spodnie na dziurawe gacie, które miałem na sobie od wczoraj. Skąd mogłem wiedzieć o dziurze. Wschód słońca obnażył tę niewiele znaczącą bzdurę. Nie musiałem się przejmować, nikt mi nie zagląda do tego co ukryte w spodniach. Chyba, że karetka człowieka zabierze, jak mnie szlag jasny trafi. Wtedy przed włożeniem do pieca krematoryjnego, po sekcji zwłok, uśmieją się. Wpiszą "zgon naturalny – w tym kraju każdy tak umiera". W tym kraju… Za granicą wpisaliby morderstwo z premedytacją. Ale żyję w swoim własnym kraju z dziurą na dupie, ukrytą w dżinsach zza morza, które przywieźli kontenerem. I znów zdałem sobie sprawę, że dzisiaj przecież żyję dla siebie. Po co mi ten pośpiech? A może właśnie powinienem się spieszyć, wreszcie też dla siebie, a nie tylko dla szefa czy spraw w oczywisty sposób koniecznych. Jak już udało mi się ubrać, złożyć do kupy, to wygarnąłem swoją osobę jak śnieg z łopaty na ulicę. Szedłem gdzieś bocznymi drogami osiedla, żeby nikogo nie spotkać, ale te mordy też się wybudzały z niedospania. Kaprawe oczy, małe jak ziarenka maku w schnącej bułce, patrzyły ledwie i mówiły za pomocą różnych ust "dzień dobry", "dzień dobry panu", "siemasz stary", "hej młody". Nic mi z tego nie było, nic z ich gadania mi nie przychodziło. Każdy to przecież jakiś człowiek, co jest tu jak za karę. Rdza spod lakieru fiata 126p. Ci ludzie… Zrobiłem kilka kółek między blokami, brudnymi jak opuszczone klatki zlikwidowanej fermy. Tak wędrując, czułem się jakbym ciągnął za sobą swój blok. Ciężar czułem od krzyża po barki, odcinki kręgów miałem naruszone jak konstrukcja mostu, po której przejeżdżał maraton czołgów. I cholera… faktycznie tak było. Kiedy wyszedłem z bloku okazało się, że wiąże mnie z nim jakiś sznur, pępowina czy przewód. Umiałem go nawet złapać ręką, był mocny i zimny jak ze stali. Nie wiem jak mogłem tego wcześniej nie widzieć, ale teraz ten widok mnie prześladował wręcz natrętnie. Co ruszyłem się o kilka kroków, za mną stał blok. Jak ojciec czekający aż zawiążę sznurówki. Patrzył oblepiony satelitami, ściekającym brudem, wiszącymi gaciami. On stał za mną. Wsiadłem do autobusu, a drzwi przytrzasnęły nasze połączenie. Przewód jednak się nie przerwał, był mocnym splotem łańcuszków i stalowych żyłek. Stanowił nieprzerywalną więź. Było mi w jakiś sposób nagle wstyd. Udawałem, że ten blok za plecami nie jest mój. Przylgnąłem twarzą do bocznej szyby, pozorując obserwację drzewostanu w okolicy. Czy drzewa nie są piękne? Muszą być piękne! Wiele z nich widziało świat przed nami. Gdyby miały świadomość, obserwowałyby nas ze zrozumieniem, a może nienawiścią. Mijałem jednak głównie osiedla, tam stały obce bloki patrzące na mnie bez wyrazu. One znikną przed drzewami, zapadną się. Bardzo możliwe, że i tak bloki będą istniały dłużej niż ja. Choć nie przeżyją drzew, to wobec mnie są wszechwieczne. Autobus ciężko parł do przodu, miał już opóźnienie. Mimo trudności ciągnęliśmy ten blok bez ustanku.

 

***

 

Drzwi autobusu otworzyły się. Stanęliśmy przy remontowanej drodze. Coś mi się pomyliło i widząc ludzi przy pracy, rzuciłem się do nich. Nie mogłem się powstrzymać, nagle rozumiejąc, że to moje całe marnotrawstwo szukania piękna jest grzechem. Robotnicy jeszcze jedli śniadanie, ktoś podszedł i podał mi łopatę. Blok za mną stał i patrzył, nadzorował pracę. Próbowałem przejść gdzieś, z kimś porozmawiać o czymś, ale poczułem, że przewód nie pozwala. Kopałem więc dół, coraz głębszy i głębszy. Samochody zatrzymywały się przed zablokowaną drogą, aż w końcu coś we mnie drgnęło. Robotnicy stracili kaski, nie mieli już łopat, ani kanapek. Każdy z nich był ubrany w garnitur, ktoś grał na trąbce. Marsz żałobny, kurwa… Odrzuciłem łopatę, widziałem w dole trupa. Uderzyło mnie, że może to ja tam leżę. Nie żaden przodek co walczył na wojnie o moją wolność, a ja, który wsadziłem sobie do portfela zdjęcie ojca jako swoje. Przynajmniej nie skremowany, przynajmniej coś zostało… Jednak przeraziłem się straszliwie, próbowałem uciec, ale nie dawałem rady. Zaparłem się i ciągnąłem blok. Najpierw nic nie szło, potknąłem się i zawisłem ze stopami zapartymi o brzeg mogiły. Patrzyłem trupowi w twarz, jakbym miał mu coś wyznać, albo czekał na jego słowa. Milczeliśmy, ale kiedy poczułem jak z góry zaczyna sypać się piach, złapałem linę i wyszedłem z dołu. Blok stał przede mną w całej okazałości. Nie drgnął nawet, kiedy chwytając przewód wyszedłem z dołu by znowu go zobaczyć. Patrząc w okna, próbując nie stracić go z oczu, cofałem się po trochu. Krzyknąłem:

– Jak mi dasz iść, wrócę lepszy. Nie będę turlał butelek po nocach, ani naruszał spokoju!

Chód stał się łatwiejszy.

 

Postanowiłem zmienić życie! Skierowałem się w stronę niedawno otwartej galerii sztuki. Jednak ochrona przed wejściem chyba coś zrozumiała, bo ochroniarz w czapce zimowej, zwisającej jak u Papy Smerfa z brodą wynędzniałego Świętego Mikołaja, kazał mi się zatrzymać i powiedział stanowczo:

– Z blokiem nie wpuszczamy.

Wkurzyłem się, wycedziłem nerwowo z siebie pytanie:

– Jak to z blokiem nie wpuszczacie?

Ochroniarz dodał szybko:

– Może pan wejść, ale blok zostaje na zewnątrz. Tylko artyści mogą wchodzić z blokami do galerii.

Zastanowiłem się chwilę, chciałem zagiąć gnoja. To mu mówię:

– Ja jestem artystą.

Ochroniarz uśmiechnął się ironicznie:

– Tak? Proszę pokazać certyfikat.

Ściągnąłem spodnie i pokazałem mu dupę z dziurą.

– A to przepraszam, zapraszam do środka – odpowiedział zmieszany.

Wszedłem i się wkurwiłem. Blok podgryzał wszystkich, ale zdawał się jakiś mały. Jedna pani w sukni białej jak u Marylin Monroe podeszła i z uśmiechem pogłaskała mój blok.

– Jak się nazywa? – zapytała.

Nie miałem pojęcia. Jak się nazywa bloki? Może od ulicy. Chwilę przemieliłem w głowie jęzorem i wypaliłem:

– Nazywa się Batalion Chłopski.

Kobieta roześmiała się, głaszcząc blok równo z satelitami, drapiąc trochę pod daszkiem.

– Wspaniale się nazywasz bloczku! Wojowniczo! Dobry blok, dobry blok.

Blok wyjęczał cicho z balkonów słowami "Zabiję cię szmato!", "Wstaw ziemniaki, zaraz będzie obiad!", "…żono moja ser…". Widocznie był zadowolony i odezwał się wszystkimi oknami.

Pomyślałem sobie, że zakochałbym się w tej Marylin. Coś jednak z oczu źle patrzyło i widziałem jakąś tajemnicę w jej postaci. Nie ma piękna na świecie bez skazy jakiejś. Może to była fikcja artystyczna, ta jej twarz za woalem wyrafinowania. Chciałem coś jej powiedzieć, ale ktoś nagle podbiegł z ramą i przycisnął mnie do ściany. Drugi ktoś wcisnął mi przy twarzy blok. Mężczyzna ze strzelającym fleszem aparatu, z lufą jak wieża, uginającą się niemal pod własnym ciężarem, ponaglał mnie:

– A teraz pan się profilem obróci, o tak. Proszę się nie uśmiechać!

– Ja się nie śmieję – odpowiedziałem oburzony.

– Nie wiem czy pan się śmieje, za dużo zadowolenia widzę. Więcej cierpienia do cholery! To idzie do kwartalnika, a pan kilku minut nie wytrzyma?

Zrobiłem więc zrozpaczoną minę. Łza mi nawet pociekła po twarzy, bo strasznie sucho było w tym pomieszczeniu. Rama ściskała mnie już na szyi, że ledwo oddychałem. Przybiegła ona, kazała przestać.

– Panowie! Wystarczy, bardzo proszę. Zabiorę go do piwnicy tutaj, co nieco mu pokażę i lepsze zdjęcia wyjdą.

Puścili mnie gnoje wreszcie. Upadłem i czułem jak blok się ślini przy moim uchu. Coś z niego ciekło, wyprane gacie, pantalony i koszule. Ślinił się na czysto. Poszedłem za dziewczyną do piwnicy, blok podskakiwał za mną.

 

Gdy byliśmy już na dole, stanęliśmy przed małą klatką. W środku coś się poruszało.

– Otwórzmy drzwiczki! Przywitaj się!

To był smok, mały smoczek.

– Co tu się stało? – zapytałem.

– Czy mój smok może schować się w twoim bloku? Oni tutaj nienawidzą smoków. Wiesz jak go potraktowali? Jak go obrażali? Musiałam ukryć smoka w tej piwnicy i się przebrać w tę pieprzoną białą suknię. Jeszcze kiedyś wystarczyło stanąć nad wiatrakiem, a teraz mi każą oblewać się farbą, klęczeć i wrzeszczeć wniebogłosy. Wszystko to nagrywają i potem oglądają. I płacą za to! Dużo płacą.

Przeraziła mnie ta historia, choć chyba bardziej powinien przerazić mnie smok. To jest niesamowite! Zdałem sobie jednak sprawę, że to było też piękne – mieć takich lokatorów. Dziewczyna była piękna i smok w bloku był piękny. Z góry dochodziły nawoływania:

– Gdzie jesteś Marylin? Czekają panowie z gazety… Wracaj tu!

Dziewczyna przylgnęła do mnie przestraszona, obejmując rękami. Szepnęła do ucha:

– Wiesz, że nie jestem nawet blondynką? Nie ma nic złego w tej urodzie, to też piękno, ale po prostu… nie moje. Oni wszyscy się przyzwyczaili, wydaje im się, że lubią sztukę, ale kochają tylko ten archetyp. Przetwarzają go wciąż jak mąkę czy mięso. Zabierz mnie stąd.

Coś drgnęło we mnie, jakby najlepsze trąby anielskie zagrały na sygnał startującej apokalipsy. Chciałem pociągnąć dziewczynę za sobą, ale stanęła jak niezwyciężona kamienna statua.

– Nie idę bez niego – powiedziała stanowczo.

Kucnęła przy małej klatce, zza krat wybrzmiał pomruk czułości. Smok spokojnie nadstawił głowę na pogłaskanie. Nie myślałem długo:

– Dobrze, otwieraj te małe drzwiczki. Co ja mam do stracenia, chyba po to tutaj przyszedłem.

Blok stał zaciekawiony, wpatrując się w klatkę. Drobne palce Marylin otworzyły drzwiczki i smok wyleciał. Jak uciekająca papużka miotał się między piwnicznymi murami. Cieszył się wolnością. Głosy z góry nasilały się:

– Marylin, ile jeszcze mamy czekać? Tymoteusz zaraz do ciebie przyjdzie. Może potrzebujesz porozmawiać?

Dziewczyna krzyknęła głosem, jakby siarka oblepiła jej struny głosowe:

– Mówiłam do cholery, że nikt ma tu nie schodzić! Nigdy.

Jednak odgłosy kroków stawały się wyraźniejsze, ktoś nadchodził. Marylin przywołała smoka sobie znanym gestem. Ten zleciał niżej, usiadł na jej złączonych, otwartych dłoniach. Pospiesznie przyłożyła je przy bloku, który się nie sprzeciwiał. Marylin spojrzała na mnie pytająco, aż serce stopniało. Sądziłem, że nie mam już w sobie złości na nikogo. Kiwnąłem głową, a smok zsunął się z jej dłoni. Przez otwarte drzwi małej klatki schodowej wszedł bez sprzeciwu. Nagle zajaśniało w małych okienkach, a z balkonów wydarł się głos dziesiątek gardeł:

– Kurwa, policjaaa!

Automatycznie wziąłem blok pod pachę, drugą ręką złapałem Marylin za rękę i ruszyliśmy w stronę schodów. Po drodze biegł mężczyzna, jego cień tylko świsnął mi przy twarzy. Spadając złapał rąbek sukni Marylin. Kopnąłem go w udo, ale dalej się trzymał. Krzyknąłem:

– Puszczaj pajacu!

Nie puszczał, trzymał jakby mu ręce się zakleszczyły.

Krzyknąłem raz jeszcze:

– Puszczaj, bo cię kopnę w mordę!

Trzymał błagająco i tylko wyjęknął:

– Nie mogę, bo spadnę w dół i się potłukę.

Chciałem go już trącić, ale Marylin pociągnęła mnie. Jej suknia została porwana, a mężczyzna został na schodku z kawałem białego materiału. Nie spadł, ani nie przewrócił się. Po prostu przysiadł na schodku i zaczął szlochać. Biegliśmy do góry, z bloku znowu dochodziły złorzeczenia, ale coraz ciszej. Trafiliśmy z piwnicy do rozświetlonej sali galerii. Na statywach stały wielkie aparaty, wycelowane w ściany. Jeden z fotografów mierzący w pustą ramę krzyknął:

– No! Wreszcie jesteście, zaczynamy sesję do kwartalnika. Wyżej ten blok trzymaj i zostaw Marylin, bo na nią też czekają. – Ponaglał i zwrócił się do dziewczyny:

– Przekonałaś go?

Marylin zdarła z siebie resztkę białej sukni i ściągnęła perukę, ujawniając kruczoczarne loki.

– Przekonałam, ale teraz spierdalaj.

Ruszyliśmy szybko, Marylin przewracała po drodze statywy. Przewróciła też nagrywającego wszystko dziennikarza. Leżał na ziemi zbierając resztki drogocennego sprzętu. W drzwiach stanął przed nami ochroniarz z brodą i czapką zimową na głowie. Trzymał w ręce telefon i groźnie tłumaczył:

– Marylin! Jeden mój ruch palca i neguję twoją aplikację do nagrody w tym roku.

Dziewczyna wyciągnęła telefon z rąk ochroniarza, rzuciła na ziemię i zdeptała. Ekran pękł, obraz zniknął w feerii barw.

– Mam to w dupie Aleks, te twoje polecenia.

Ochroniarz stał zamurowany, bez słowa i bez ruchu. Minęliśmy go. Nagle poczułem jak napręża się przewód. Blok znowu mnie trzymał, Marylin nie mogła się ruszyć. Jej lina wplotła się w blok, ona też była przywiązana. Do swojego gada! Uniosłem głowę, smok spoglądał na nas z najwyższego piętra. Marylin szturchnęła mnie, nasze oczy wreszcie się spotkały na dłużej. Patrzyłem tak jakbym wszystko już o życiu wiedział, ale też o niej i o sobie. Czerń stroju i włosów dziewczyny zdawały się wplatać w szarość ulicy. Ona też mnie obserwowała, niemal pochłaniając wzrokiem i powiedziała:

– Tak.

Odpowiedziałem jej, nie myśląc co robię:

– Tak.

Weszliśmy pospiesznie do bloku. Na klatce czuć było zapach jak po burzy i deszczu, choć przecież przed chwilą wypełniał to miejsce ogień. Biegliśmy po schodach, nie patrząc na wzrok judaszy w drzwiach. Nikt nie istniał. Na jednym z pięter smok rósł, rozrywał powoli pękające ściany. Marylin przystanęła na chwilę, dotknęła go dłonią i powiedziała:

– Wszystko w porządku, Ajzachu.

Wbiegliśmy na samą górę, po drabince na dach bloku. Stanęliśmy pod gołym niebem, patrząc w dal. Przed oczami zachód słońca powoli żegnał dzień.

 

***

 

Nagle blok się zatrząsł. Z jednej i drugiej strony wyrwały się smocze skrzydła. Jego łeb wyrósł na przodzie. Podbiegłem z ciekawością na tył dachu. Widziałem jak na dole wyrósł…

– Marylin! Tam też, ogon się wydostał! – krzyknąłem w ekstazie.

Wielki ogon zmiatał z drogi stojące w korku samochody. Marylin patrzyła w drugą stronę. Podszedłem do niej, objąłem ją. Skrzydło rąbnęło w fasadę galerii, rozdzierając ją na pół. Przerażeni fotografowie przylgnęli do ścian. Ochroniarz uciekał. Wielki ogień uderzył do nieba, otaczając blaskiem i gorącem okolicę. W szybach innych bloków wystrzeliło odbite światło, jakby wtórując doniosłemu wydarzeniu. Znów wszystko się zatrzęsło, wystrzeliliśmy ku niebu. Marylin zbliżyła się do mnie, objęliśmy się. Mknęliśmy oglądając początek zachodu słońca, zostawiając za sobą nieporządek, który mrówczą pracą ktoś przywróci do normy.

Marylin powiedziała, ściskając mocniej moją dłoń:

– Będziemy razem, ale tych na dole nie zostawimy. My tu wrócimy, wrócimy. Będzie nas więcej.

Pocałowałem ją lekko i przeszliśmy na środek dachu. Przypomniałem sobie o zegarku, o mojej dziurze. Kręciliśmy się razem w tańcu, spleceni przewodem i liną. Wiązały coraz silniej. Marylin zaśmiała się i ja się zaśmiałem. Powiedzieliśmy sobie po cichu, że trudno – tak już jest.

– Naprzód, smoku! – krzyknęliśmy razem.

Rozpalało nas wewnętrzne gorąco, gdy odlatywaliśmy z miasta na tle gasnącego dnia.

 

Koniec

Komentarze

Nic mi z tego nie było, nic z ich gadania mi niczego nie robiło.

Coś z tym zdaniem jest nie tak.

 

W tekście skupiasz się na detalach jak na tym zegarku, dziurawych gaciach, czy właśnie bloku. Nie jest to wada, bo w ten sprytny sposób, przemycasz charakter bohatera, jego (Autora?) często gorzkie przemyślenia i filozofie.

Tekst nie należy do łatwych. Niemal cały puchnie od alegorii i ukrytych znaczeń.

Po zastanowieniu uważam, że blok głównego bohatera to taki metaforyczny ciężar jego przeszłości i doświadczeń. Smok u Marylin to także jej osobisty demon, który wlecze się za nią przez życie. A finał to takie jednak optymistyczne zakończenie, mówiące nam, że nie da się w pełni uwolnić od naszych własnych demonów, ale możemy znaleźć kogoś, tę drugą osobę, dzięki której te własne potwory ujarzmimy, nauczymy się z nimi żyć.

Ciekawe opowiadanie. Choć uważam, że absolutnie niepotrzebnie Autor sięgnął tutaj fragmentami po absurd, czy jakąś groteskę. Utwór strasznie na tym cierpi. Wolałbym, aby cały tekst został utrzymany w mroczniejszej, gorzkiej stylistyce z początku opowiadania. Mówiąc dosłownie: na próbujących być zabawnymi fragmentach, klimat opowiadania leci łbem na ziemię i gubi tam zęby.

 

Dobry tekst. Do poczytania. Bo każdy z nas powinien wziąć dzień wolny w robocie i poszukać piękna w swoim życiu! :)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Cześć Nazgul, dzięki za odwiedziny.

 

Cieszy mnie, że tekst się podoba, mimo załamania klimatu. Twoja interpretacja wskazuje, że dość jasno udało mi się napisać to opowiadanie, a przynajmniej na tyle by z niego coś wyciągnąć. Taki styl pisania utrzymywałem kiedyś. W moich tekstach łączyłem z jakichś względów powagę z absurdem. Może dlatego, że nawet życie nie daje nam pełnych klimatu scen i nawet pogrzeb miewa swoje “momenty”. Na pewno jeszcze napiszę coś utrzymującego klimat ciemny, ale zachowując światło gdzieś miedzy wierszami lub na wierzchu.

 

Dzięki za lekturę i dobrą ocenę! Poprawka wprowadzona.

W moich tekstach łączyłem z jakichś względów powagę z absurdem.

Rozumiem, że zabieg był umyślny, ale mi, osobiście, to przeszkadzało, jakby tekstowi zabrakło konsekwencji w narracji. Znajdzie się pewnie sporo osób o odmiennej opini od mojej. Ważne, żebyś Ty był zadowolony z efektu końcowego.

 

Wszystkiego dobrego!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witaj.

Przygnębiający i bardzo gorzki tekst. Czyby nawet prawdziwe piękno było tylko złudzeniem? Czy jest szansa, aby kiedyś wróciło? Może się zdawać, że bohater je odnalazł, ale – czy istotnie? 

Specyficzny pomysł z blokiem i jego “odgłosami”.

Absurd mocny, miejscami wręcz przesadny, celowo podkreślający wymowę opowiadania.

Tytuł od razu skojarzył mi się ze „Sztuką latania” Lady Pank, jedną z moich ulubionych piosenek tego zespołu.

Z technicznych – sugestie do przemyślenia:

Wyskoczyłem z łóżka, w dziurawych gaciach, na dywan i wyrżnąłem się na ziemię. – zgrzyta mi styl końcówki

Coś drgnęło  (za dużo spacji) we mnie, jakby najlepsze trąby anielskie zagrały na sygnał startującej apokalipsy.

Dziękuję za uprzedzenie o wulgaryzmach.

Pozdrawiam, klik.

 

Pecunia non olet

Dobry wieczór Bruce!

 

Też mam swoje ulubione utwory Lady Pank. Jest to muzyka, która mi towarzyszyła wręcz organicznie, mimo, że nie słuchałem intencjonalnie. Sączyła się z kaseciaka jak zapach papierosów z poduszek (na wyjazdach do rodziny, temat sobie kiedyś rozpiszę jak będę mądrzejszy). Tak na marginesie, dodałbym Marchewkowe Pole oraz A to Ochyda (nawet jakiś czas temu kupiłem CD z tym utworem, poza tym teledysk pasuje do opowiadania trochę :)). Widziałem występ w Polsacie na sylwestra. Wokalista coś zatykał (no ale bez niego trudno myśleć o tym zespole), ale Borysewicz jako gitarzysta faktycznie umie więcej niż pokazywał w nagraniach. Muszę go więcej pooglądać. Przesłuchałem Sztukę Latania przed chwilą i faktycznie pasuje (ale podejrzewam, że wymowa jest bardziej dramatyczna).

 

Mam nadzieję, że tekst mimo odczuwalnego ciężaru, dał nieco światła.

 

Poprawiłem wskazane usterki. Dziękuję bardzo za klika! Toż to blok, a nie poczekalnia :)

 

 

Nazgulu, witaj ponownie!

 

Przeczytam swój tekst za jakiś czas i zastanowię się co można jeszcze usprawnić. Kształtowanie pisaniny uważam nie tylko za obowiązek, ale i potrzebę. To co przeczytam też otworzy mi oczy nie raz, ale dzięki uwagom można już jakiś trop wyczuć.

Ja to w ogóle byłam ich wielką fanką, znałam na pamięć skład zespołu oraz każdy utwór, udało mi się nawet (w latach chyba 80-tych) być na koncercie Lady Pank w Bytomiu. :)

Toż to blok, a nie poczekalnia :)

laugh Oba równie mocne i wymowne. :) Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

W Bytomiu byłem kilka razy, ale już w latach zupełnie innych ;)

Podobała mi się kafejka internetowa na dworcu. Dworzec też był wymowny.

Dyżurny, poniżej same sugestie:

Ocierał tak ze swojej beznadziejnej RACZEJ PRZECINEK plastikowej natury i pewnie ze względu na chudość portfela.

Pamiętałem, że poza moją kawalerką tłoczyły się zastępy obrzydliwców, nie chciałem ich zbyt szybko zobaczyć. Tak, na zewnątrz łaziło wielu okropnych ludzi, którzy wydawali się z każdym dniem jeszcze gorsi.

To jest bardzo mocno podkreślane, ale nie wiadomo do końca, o co chodzi.

Do tego pieprzony zegarek zamówiony z jakiegoś zamorskiego internetowego bazaru, tandetny obrzydliwie. Uprzykrzał mi kolejny poranek jak jakaś pigułka na pogorszenie nastroju.

Prosiłem na kolanach, idąc za szefostwem z trwogą, nawet nie wiem RACZEJ PRZECINEK czy to było potrzebne.

Parszywego, choćby najpodlejszego piękna, o którym słyszałem dawno temu, że istnieje.

 

Wyskoczyłem z łóżka, w dziurawych gaciach, na dywan zaliczając jeden z upadków.

Bardzo niezgrabne zdanie i w tej postaci brakuje przecinka po “na dywan”.

Zrobiłem kilka kółek między blokami, brudnymi RACZEJ PRZECINEK obrzydliwymi klatkami.

Starałem się nie zaglądać do tyłu, przyklejając twarz do szyby w celu pozorowanego badania drzewostanu za oknem.

Nieco kanciaste zdanie.

Są z pewnością, wiele z nich widziało świat przed nami.

Zmieniłbym szyk, by uniknąć zdania od “są”.

Gdyby miały świadomość, zapewne obserwowałyby nas ze zrozumieniem, a może nienawiścią.

Skoro nie wie i podaje skrajne opcje, to “zapewne” nie ma sensu.

One znikną przed drzewami, zapadną się kiedyś.

Dla mnie zbędne.

Jednak będą pewnie istniały dłużej niż ja.

Niezgrabne.

Inne, w różnych kolorach, ale takie same.

Nieco daremne zdanie.

Stanęliśmy przy jakimś remoncie drogi.

Ja bym wywalił.

Próbowałem przejść gdzieś, z kimś porozmawiać o czymś, ale poczułem PRZECINEK RACZEJ jak sznur nie pozwala.

aż w końcu coś mnie drgnęło.

We mnie?

Trup miał na miednicy dziurawe gacie.

Jakoś ogólnie tak sobie to brzmi.

Postanowiłem zmienić życie. Chociaż ludzie są parszywi i są cholerne z nich gnojki.

Mi ta mizantropia wydaje się nieco tania.

Mimo to, PRZECINEK CHYBA ZBĘDNY musiałem coś zmienić.

Otworzyli niedaleko galerię sztuki, wybrałem się tam.

Proponuję załatwić zdaniem prostym.

zwisającej jak u Papy Smerfa z brodą jak wynędzniały Święty Mikołaj, kazał mi się zatrzymać i powiedział stanowczo:

– Z blokiem nie wpuszczamy.

Ahaahahaaaha

Kobieta roześmiała się, głaskając blok równo z satelitami, drapiąc trochę pod daszkiem.

<3

 

Głaszcząc?

– Nie wiem czy pan się śmieje, za dużo zadowolenia widzę. Więcej cierpienia do cholery! To idzie do kwartalnika, a pan kilku minut nie wytrzyma?

<3

Przeraziła mnie ta relacja, choć chyba bardziej powinien przerazić mnie smok. To jest niesamowite. Zdałem sobie jednak sprawę, że to było też piękne.

Chodzi o związek czy opowieść? Coś mi nie pasuje.

 

Dalej egzaltowane i różne czasy.

Usiadł na jej złączonych PRZECINEK otwartych dłoniach.

Marylin zdarła z siebie resztkę białej sukni i ściągnęła perukę, ujawniając kruczo czarne loki.

Kruczoczarne.

Ekran pękł, obraz zniknął w ferii barw.

Feeri

Blok znowu mnie trzymał, Marylin też nie mogła się ruszyć. Jej lina wplotła się w blok, ona też była przywiązana.

Drugie zdanie odtwarza drugie, z powtórzeniem “też”, jakoś średnio to brzmi.

Do swojego gada! Spojrzałem w górę, z najwyższego okna zaglądał smok, patrzył na nas. Spojrzeliśmy na siebie. Długo patrzyliśmy na siebie. Ja na Marylin patrzyłem tak jakbym wszystko już o życiu wiedział, ale też o niej i o sobie.

Aaaa. Powtórzenia i sekwencja niebyt udanie połączonych, krótkich zdań.

Ruszyliśmy do bloku pospiesznie.

Weszliśmy by mi bardziej pasowało.

choć przecież przed chwilą wypełniał to miejsce jakiś ogień.

Zbędne, rozwadnia.

– Wszystko w porządku PRZECINEK Ajzachu.

Stanęliśmy pod gołym niebem PRZECINEK RACZEJ patrząc w dal.

Na raz wstrząs jakiś nastał, coś się działo.

To zdanie nie działa.

Skrzydło rąbnęło w fasadę galerii PRZECINEK RACZEJ rozdzierając ją na pół.

Zknieni fotografowie przylgnęli do ścian.

Nieco jakby powtórzenie.

Wielki ogień uderzył do nieba PRZECINEK otaczając blaskiem i gorącem okolicę.

W szybach innych bloków odbite światło wystrzeliło jakby wtórując.

Nieco bezładne to zdanie.

– Naprzód PRZECINEK smoku! – krzyknęliśmy razem.

Rozpalało nas jakieś gorąco, gdy odlatywaliśmy z miasta na tle gasnącego dnia.

J.w.

 

Tekst literacko nierówny, czasem niemal poetycki, z barwnymi metaforami i ciekawym rytmem, czasem nieco drewniany, z kanciastymi zdaniami albo ciągiem prostych zdań, niezbyt płynnie się łączących.

 

Szczególnie koniec wypada słabiej, mam wrażenie, jakby autor chciał osiągnąć to samo mniejszym wysiłkiem.

 

Kreacja bohatera na szorstkiego mizantropa jest jak dla mnie nieco sztuczna, te przekleństwa czy ponura wizja innych ludzi. To nie wybrzmiewa potem w jego zachowaniu.  

 

Przewija się tu wprawna ręka do absurdu, niezgorszy humor.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

W Bytomiu byłem kilka razy, ale już w latach zupełnie innych ;)

Podobała mi się kafejka internetowa na dworcu. Dworzec też był wymowny.

To ja tam pół życia spędziłam – najpierw nauka w LO, praktyka studencka, potem praca. :)

Pecunia non olet

Dobry wieczór Greasy Smooth!

 

Dziękuję za Twój obszerny komentarz. Wskazałeś pozytywy i usterki, które dają mi do myślenia. Poprawiłem wymienione w łapance zdania. Zmniejszyłem nagromadzenie tych narzekań przeciwko ludziom, ale nie zlikwidowałem ich całkowicie. Czasem ludzie złorzeczą, ale nie wprowadzają przesadnie w czyn swoich rozmyślań. Jednak masz rację, że nacisk mógł być zbyt mocny, szczególnie jeśli podkreślały nienawiść dwa czy trzy zdania pod rząd.

 

Podsumowanie ciekawe. Podoba mi się, że wskazujesz gorsze i lepsze elementy. Może ta ręka, to ręka mistrza. Muszę jeszcze siebie samego z nią skalibrować.

 

Bruce, ciekawe czy tam bardziej latały smoki, czy może statki kosmiczne? Do Spodka chyba jest bliżej niż na Wawel :]

Bruce, ciekawe czy tam bardziej latały smoki, czy może statki kosmiczne? Do Spodka chyba jest bliżej niż na Wawel :]

Zdecydowanie bliżej, chociaż smoki także latały. :)

Pecunia non olet

Absurd dający się czytać. Kilku przecinków brak, ale to nie przeszkadza. Wolę jednak inne Twoje teksty.

Hej Koala, ważne, że da się czytać. Przecinki będę starał się optymalizować tam gdzie trzeba.

Vacterze, nie mogę odmówić Ci wyobraźni, ale cóż… Starałam się dociec, o co tu chodzi, ale jest tu tak gęsto od absurdu, że opowiadanie do mnie nie trafiło.

Czy piękna trzeba szukać? Ono jest wszędzie, tylko każdy widzi je na swój sposób. A że piękno bywa tuż obok tego, co paskudne… No cóż, takie jest życie.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

że coś mnie ocie­ra w nad­garst­ku. → …że coś mi ocie­ra nadgarstek.

 

Cho­ler­ne szczu­ry…Umysł… → Brak spacji po wielokropku.

 

Po pro­stu na tej mojej ręce… → Czy zaimek jest konieczny?

 

wsu­ną­łem spodnie na dziu­ra­we gacie, które ubra­łem już wie­czo­rem. → W co ubrał gacie???

Gacie można włożyć, przywdziać, wciągnąć, ubrać się w nie, ale gaci, tak jak innej odzieży, nie można ubrać!!!

Za ubieranie odzieży grozi sroga kara: trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze!

Proponuję: …wciągnąłem spodnie na dziu­ra­we gacie, które miałem na sobie o wczoraj.

 

Ale żyję w swoim wła­snym kraju z dziu­rą na dupie, ukry­tą w je­an­sach zza morza… → Czy dobrze rozumiem, że własny kraj bohatera ma dziurę na dupie, ukrytą w dżinsach?

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Sze­dłem gdzieś po­bo­cza­mi osie­dla… → Czy osiedle ma pobocza, czy może pobocza mają drogi na osiedlu?

 

Rdza na la­kie­rze fiata 126p. → Czy rdza pojawi się na lakierze, czy raczej w miejscu lakieru pozbawionym?

 

na­ru­szo­ne jak kon­struk­cja mostu, po któ­rej rżnął się ma­ra­ton czoł­gów. → Nie bardzo wiem, jak wygląda maraton czołgów i w jaki sposób rżnie się on po konstrukcji mostu?

 

Wy­cho­dząc z bloku oka­za­ło się, że wiąże mnie z nim jakiś sznur… → Czym było to, co wychodziło z bloku?

A może miało być: Kiedy wyszedłem z bloku oka­za­ło się, że wiąże mnie z nim jakiś sznur

 

Wsia­dłem w au­to­bus… → Wsia­dłem do au­to­busu

 

Sta­nę­li­śmy przy re­mon­cie drogi. → Remont drogi to naprawianie jej, czyli wykonywanie czynności, zmierzających do doprowadzenia drogi do użytku – czy można zatrzymać się przy czynnościach, które wykonują inni?

Proponuję: Sta­nę­li­śmy przy re­mon­towanej drodze.

 

a ja, który sobie wsa­dził do port­fe­la… → …a ja, który wsa­dziłem sobie do port­fe­la

 

Mil­cze­li­śmy, ale kiedy po­czu­łem jak za­czy­na sypać piach z góry, zła­pa­łem za linę i wy­sze­dłem z dołu.Mil­cze­li­śmy, ale kiedy po­czu­łem jak z góry za­czy­na sypać się piach, zła­pa­łem linę i wy­sze­dłem z dołu.

 

Jedna pani w sukni bia­łej jak Ma­ry­lin Mon­roe… → Co to znaczy, że suknia była biała jak Marylin Monroe?

 

Coś jed­nak jej z oczu źle pa­trzy­ło i wi­dzia­łem jakąś ta­jem­ni­cę w jej po­sta­ci. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Łza mi nawet po­cie­kła z twa­rzy… → Łza mi nawet po­cie­kła z oka… Lub: Łza mi nawet po­cie­kła po twa­rzy

 

Smok spo­koj­nie nad­sta­wił swoją smo­czą twarz… → Zbędny zaimek – czy mógł nadstawić cudzą twarz? Czy smoki na pewno mają twarz?

 

– Do­brze, otwie­raj te małe wrota. → Sprzeczność – wrota są wielkie z definicji.

 

smok zszedł z jej dłoni. Przez otwar­te drzwi małej klat­ki scho­do­wej wszedł bez sprze­ci­wu. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Spa­da­jąc w dół, zła­pał Ma­ry­lin za rąbek sukni. → Masło maślane – czy mógł spadać w górę?

Wystarczy: Spa­da­jąc, zła­pał rąbek sukni Marylin.

 

Jej biała suk­nia zo­sta­ła po­rwa­na, a męż­czy­zna zo­stał na schod­ku z ka­wa­łem bia­łe­go ma­te­ria­łu. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Bie­gli­śmy do góry, z bloku znowu do­cho­dzi­ły zło­rze­cze­nia, ale coraz ci­szej. Wy­bie­gli­śmy z piw­ni­cy… → Nie brzmi to najlepiej.

 

sta­nął przed nami ochro­niarz ze swoją brodą… → Zbędny zaimek.

 

Unio­słem głowę ku górze… → Masło maślane – czy można coś unieść ku dołowi?

 

Od­po­wie­dzia­łem jej,  nie my­śląc co robię: → Zbędna spacja po przecinku.

 

We­szli­smy do bloku po­spiesz­nie. → Literówka.

A może: Weszliśmy pospiesznie do bloku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry wieczór Reg!

 

Dziękuję za odwiedziny i Twoją pracę. Mam nadzieję, że pomoc, której udzielasz również Tobie daje chociaż część tego co daje mi :)

 

Wyobraźnia nieraz pomogła mi ciekawie spędzić czas od najmłodszych lat, kiedy odkryłem, że można sobie wymyślić coś, co nie znika. Czasem wracam do pierwszych wyobrażeń sprzed wielu lat i one wydają się wciąż takie same, jak fotografie w albumie. Chciałbym jak najlepiej przenosić to na formy dostępne dla innych. Pisanie chyba najbardziej do mnie przemawia, choć są też inne dziedziny przedstawiania, które lubię i praktykuję.

 

Wprowadziłem wszystkie poprawki, Piękno czasami jest obok, ale pęd potrzeb (nie zawsze w pełni naszych), którym się oddajemy, może zaćmić chęć dążenia do realizacji własnych wizji lub przeżywania czegoś więcej niż tego co konieczne.

Vacterze, jak zwykle niezmiernie mi miło, że mogłam się przydać. ;)

 

Piękno czasami jest obok, ale pęd potrzeb (nie zawsze w pełni naszych), którym się oddajemy, może zaćmić chęć dążenia do realizacji własnych wizji lub przeżywania czegoś więcej niż tego co konieczne.

Widzisz, Vacterze, jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że nikt i nic, żadną mocą nie zmusi mnie do nijakiego pędu. Dlatego żyję sobie spokojnie i może dlatego dostrzegam to, co umyka innym.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Nie urzekło.

Na początku bardzo długo nic ciekawego się nie dzieje – bohater wstaje z łóżka i wychodzi z domu. Tak przez trzy długaśne akapity.

Potem zaczyna się absurd. Robi się ciekawiej, ale ja jestem znużona początkiem i nie kminię, o co w tym absurdzie chodzi. A może nawet nie chcę wnikać, bo boję się ładować w psychikę faceta, który ma tyle do powiedzenia na temat zwykłego zegarka. Zalałby mnie swoim słowotokiem.

Babska logika rządzi!

Dzień dobry Finklo!

Tak bywa. Czy mężczyzna w tekście musi być atrakcyjny? Myślę, że takich dzieł jest sporo, gdzie heros bez wątpliwości ratuje świat. Pytanie gdzie ich hodują wcześniej. Ten z opowiadania nie trafił jeszcze do Kaer Morhen.

Początek był dość przytłaczający jak blokowa rzeczywistość, ale w chwili, w której bohater uzmysłowił sobie, że ma wolne, strumień jego świadomości ożył i płynął wartko. Z przyjemnością śledziłam jego nasączone absurdem przygody, Merlin, blok na smyczy oraz smoka. Nie jestem pewna, czy ostatecznie bohater odnalazł piękno, ale zdobył laskę z gadem, więc nie ma powodu do narzekań. ;) Zmykam klikać.

Hej Ośmiornico!

 

Ten początek pokazuje przede wszystkim życie bohatera, rzeczywistość która go trzymała przy ziemi. A czy on ma rację, że tak roztrząsa? Nigdy nie mamy w głowie bezwzględnie prawidłowego postrzegania codziennych sytuacji. Można mieć różne podejścia do codzienności. Wrzucając tekst, zdawałem sobie sprawę, że nie każdy będzie chciał przez to przebrnąć :).

 

W pierwszej wersji opowiadania zostawiłem Marylin w galerii, a bohater ruszył dalej szukać. Pomyślałem jednak, że to dziwne. Ona podchodzi do niego, interesuje się, a on ma tylko ulec swojemu wrażeniu, że jej źle z oczu patrzy? Nie mogłem się na to zgodzić i uznałem, że zostawienie Marylin w galerii byłoby kłamstwem.

 

Dzięki za klika!

Pisanie dobrych historii z absurdem jest trudną sztuką, ale sądzę, że masz tutaj potencjał. Przeczytałem bez przykrości, lecz tekst nie wywarł na mnie specjalnego wrażenia. Dla mnie po prostu OK, choć monetami było naprawdę dobrze. 

Pozdrawiam serdecznie! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cześć Młody pisarzu!

 

Dzięki za pozytywną opinię. Brak przykrości, potencjał oraz naprawdę dobrze (choćby momentami) to dobre słowa. Zachęcają do dalszego pisania.

 

Jestem w trakcie tworzenia tekstów mniej zawieszonych w chmurach, ale dalej zawierających dozę absurdu. Tutaj bardziej skupiłem się na przekazie, w kolejnych będzie nieco więcej akcji.

Zresztą to opowiadanie jest trochę “dwuskłądnikowe”. Zaczynamy od gorzkiego spojrzenia na świat, właściwie czytelnik jest uwięziony w świecie pesymistycznych obserwacji. Później zostaje uwolniony i zaczyna się kontakt ze światem zewnętrznym. Ruch, dotyk. Tego nie ma dużo na początku. Można sobie porozmyślać jak ktoś ma ochotę. Dlaczego bohater taki był? Czemu tak wszystko rozmyślał? Jak to się stało, że tak szybko zgodził się na propozycję Marylin? :)

Hej, Vacter!

Podoba mi się tytuł. Przyciąga. I daje takie pole do przemyśleń.

 

Odczułem lekką ulgę

Może lepiej „ulgę”?

 

oraz zdjęcie ojca, które wsadziłem dla żartu pięć lat temu jako własne.

Hm, ale do portfela wkłada się zdjęcia bliskich, a nie własne. Czy są portfele, które mają przegródki z napisem „Moje zdjęcia”?

 

Poza tym – trochę szkoda, że mieliśmy możliwość kajdan, a tu zwyczajny poranek. XD

 

Trochę męczy mnie narrator, który tak na wszystko narzeka i na nic nie ma siły – jasne, jako ludzie często mamy gorsze dni, ale tutaj to jest dość mocno rozwleczone. Na plus za to te wstawki rodem z fantasy, podobają mi się (np. szukanie piękna, a jednak nie, bo remont).

 

Chyba, że karetka człowieka zabierze

Bez przecinka

 

Dalej masz spory akapit, ja bym radziła to podzielić, np. od tego momentu, bo mamy nową akcję, bohater wychodzi:

Jak już udało mi się ubrać, złożyć do kupy, to wygarnąłem swoją osobę jak śnieg z łopaty na ulicę.

 

Opisy masz niezłe, np.

Kaprawe oczy, małe jak ziarenka maku w schnącej bułce, patrzyły ledwie

 

Ale trochę ich sporo, a to początek tekstu. I tak nie bardzo wiem, do czego tekst zmierza, bo mamy takie… po prostu przemyślenia bohatera, który wstaje i wychodzi z domu.

 

Kiedy wyszedłem z bloku okazało się, że wiąże mnie z nim jakiś sznur, pępowina czy przewód.

Te porównania są różne, bo pępowina to takie poczucie bezpieczeństwa, sznur to jak na uwięzi, przewód jak fragment czegoś większego.

 

Blok za plecami, fajna metafora, no z bloku wyszedłeś, blok za tobą podąży.

 

Jak na razie ten pomysł z blokiem najbardziej mi się podoba, bo inne sytuacje są dość chaotyczne i mało można z nich wyczytać. Albo ja czytać nie umiem. XD

 

Od momentu, kiedy bohater chce zmienić życie i podchodzi do galerii – haha, no poleciałeś! XD Chyba piłeś Galactica w Exp Pubie, pomysł jest zwariowany i podoba mi się. Bardzo. Przysłania nawet wcześniejsze filozoficzne gadanie.

 

– Ja jestem artystą.

Ochroniarz uśmiechnął się ironicznie:

– Tak? Proszę pokazać certyfikat.

Ściągnąłem spodnie i pokazałem mu dupę z dziurą.

To jest tak dziwne, że aż zabawne. XD

 

– Nie wiem czy pan się śmieje, za dużo zadowolenia widzę. Więcej cierpienia do cholery!

To też mi się podoba. Nieźle mieszasz i tworzysz takie perspektywy, które dobrze się czyta.

 

Wprowadzenie smoka – słodkie. Na plus dialog z Marylin, w piwnicy akcja przyspiesza.

 

Ponaglał i zwrócił się do dziewczyny:

Wiemy, że ponaglał.

 

Sam pomysł przez całe czytanie mnie intryguje. Takie to świeże i ciekawe, naprawdę. Blok, z którym się spaceruje, wejście do niego i znalezienie innej rzeczywistości.

 

Podsumowując, ten filozoficzny początek i przegadane sceny są zupełnie inne niż druga połowa, przywiązanie do bloku i ucieczka z dziewczyną. Happy end nie w moim stylu, więc zakończenie mnie nie urzekło. Myślę, że część osób może zniechęcić się do opowiadania przez ten przegadany początek.

Ale mi się podobała ta dawka absurdu. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Cześć Ananke. Te uwagi związane z poprawkami jeszcze przeanalizuję, ale odniosę się do najważniejszego wątku.

 

Lekcja

 

Temat: Początek opowiadania, który może zniechęcić.

 

Zgadzam się. Sam przeczytałem i nie jestem w pełni zadowolony z początku opka i nawet byłbym skłonny wywalić jakieś 50% wstępu. Wpłynęłoby to pozytywnie na odbiór całości. O czym tak naprawdę jest wstęp? O jakimś życiowym zapętleniu porażki bohatera, a jego wypowiedzi są kłujące, niezrozumiałe. Mam jednak wątpliwości, czy powinienem to zrobić. Opowiadanie miało na celu przedstawienie symbolicznego przejścia od przeciętnego smutnego życia, do fantastyki. Może też przejścia od literatury smutnego faktu, do fantastycznego odjazdu. Jednak możliwe, że pierwsza część nie jest idealna pod względem pisarskim i wymagałaby poprawek ze względu dość prozaicznego, że została niedobrze napisana. Męczyć powinna, jeżeli ktoś nie lubi takiego pisania, ale męczyć nie powinna, jeżeli TO pisanie zostało źle zrobione. Przeczytam jeszcze raz początek jednego tekstu od takiego autora Richarda Weinera, gdzie bohater przez kilka stron budzi się w pokoju. Tam znajdziemy sprawiedliwość.

Nowa Fantastyka