- Opowiadanie: Ambush - Gra w kulki

Gra w kulki

Opo­wia­da­nie na­pi­sa­łam głów­nie dla gra­vel (strin­gi i sek­sizm ina­czej) i None’a (roz­wój bo­ha­te­ra).

Tro­chę też dla Jima, żeby zamek po­praw­no­ści po­li­tycz­nej sta­nął sobie na pew­nej opoce.

Nie liczę na piór­ka, ni inne na­gro­dy.

Pi­sa­łam je ry­cząc pro­stac­kim śmie­chem  i mam na­dzie­ję, że Was dro­dzy czy­tel­ni­cy tekst po­ru­szy rów­nie mocno.

 

Chwa­ła be­tu­ją­cym!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Gra w kulki

Ry­cerz Ar­nold stał w rogu ja­ski­ni, dy­sząc cięż­ko. Jego mu­sku­lar­ne ciało spły­wa­ło potem. Czuł, jak z umy­słu po­wo­li ula­tu­ją ble­ko­ty, któ­ry­mi dodał sobie mocy przed walką.

Był za­ra­zem znu­żo­ny i roz­luź­nio­ny.

Tym razem, jędza do­brze do­bra­ła dawkę, bo jak cza­sem się roz­luź­ni­ło wszyst­ko, to wstyd było do mia­sta wra­cać – po­my­ślał jak za­wsze, dość po­wo­li.

Oparł o ścia­nę swój wiel­ki miecz, o gło­wi­cy zdo­bio­nej opa­lem i łap­czy­wie wcią­gnął w płuca wil­got­ne po­wie­trze. Przez chwi­lę wy­rów­ny­wał od­dech.

– Zle­ce­nie było na smoka, no to teraz pa­zu­ry i ję­zy­ki – po­wie­dział gło­śno sam do sie­bie.

Za radą przy­ja­cie­la Mroka spi­sał sobie ko­lej­ność zadań pod­czas wy­praw, bo wcze­śniej czę­sto mu się coś fan­zo­li­ło. Wra­cał do mia­sta, za­biw­szy przy­kła­do­wo szi­szi­mo­rę, a oka­zy­wa­ło się, że nie za­brał pa­ję­czych łapek i wy­pła­ty nie otrzy­my­wał. 

Nagle coś go za­nie­po­ko­iło. Po­pa­trzył w stro­nę smoka i za­klął gło­śno po kra­sno­ludz­ku:

– Niech cię w sztol­nię!

Gdzieś z dołu do­le­ciał go za­nie­po­ko­jo­ny głos Mroka:

– Co tam Arni? Smok już za­bi­ty?!

– Za­bi­ty – mruk­nął gorz­ko.

Kiedy jego umysł oczy­ścił się znacz­nie, wszyst­ko sobie przy­po­mniał. Do­stał zle­ce­nie na ura­to­wa­nie księż­nicz­ki Flo­rin­ny, którą król Dym­mion zmu­szo­ny był zło­żyć w ofie­rze smo­ko­wi. Umowę ne­go­cjo­wał Mrok, więc Ar­nold miał obie­ca­ne pół kró­le­stwa i rękę na­dob­nej damy.

Po dro­dze po­kłó­ci­li się zresz­tą, bo Mrok, który od każ­dej umowy przy­ja­cie­la po­bie­rał zwy­cza­jo­wo trzy­dzie­ści trzy pro­cent, za­czął na­mol­nie do­po­mi­nać się o swój udział w księż­nicz­ce i nie o rękę wcale mu cho­dzi­ło.

Gdzieś dołu do­cho­dzi­ło sa­pa­nie, aż wresz­cie do ja­ski­ni wspiął się Mrok, wiel­ko­no­sy i brzu­cha­ty kra­sno­lud z gęstą, czar­ną brodą. Można by dodać za­wsze uśmiech­nię­ty, gdyby nie to, że po wej­ściu do ja­ski­ni Mrok wy­trzesz­czył oczy jakby go ogr do­padł i wrza­snął:

– Ar­nold! Coś ty na­ro­bił?!

– Po­nio­sło mnie… – jęk­nął płacz­li­wie bo­ha­ter.

– Wbi­łeś się w ciem­ny chod­nik bra­chu…

– Było jasno po­wie­dzia­ne, że smok, słod­ką księż­nicz­kę po­rwał i do ja­ski­ni ule­ciał, tam nie­szczę­sną wbrew woli więzi. I jam się na­pa­trzył na jej por­tre­ty, na te sło­dziut­kie ustecz­ka, oczka nie­bie­skie, cy­cusz­ki le­d­wie kieł­ku­ją­ce. I żem już się wi­dział z jej ręką.

– No rękę to se aku­rat bę­dziesz mógł za­brać. O tam leży!

– Bo miała szlo­chać ci­chut­ko i cze­kać wy­ba­wie­nia, a nie wy­pra­wiać z nim takie rze­czy. Jak tu wsze­dłem to ona mu… – Ar­nol­do­wi za­bra­kło tchu.

– Mu­sia­ła wiedź­ma ble­kot źle do­brać…

– Kie­dym się nie…

– Ale szał bi­tew­ny wy­szedł ci ździeb­ko za duży.

– Może po­zbie­ra­my ję­zy­ki i pa­zu­ry?

– W takim sta­nie, to łatwo się po­my­lić. Dasz nie takie jak trze­ba, po­zna­ją się i głowę ci utną… W naj­lep­szym wy­pad­ku. Poza tym, co nam po po­ło­wie kró­le­stwa. Zanim się roz­go­ścisz, znaj­dą tru­chła. – Za­smu­cił się Mrok.

– To, co mam zro­bić?! – spy­tał płacz­li­wym gło­sem Ar­nold.

– Za sied­mio­ma gó­ra­mi, za sied­mio­ma rze­ka­mi, jest kró­le­stwo, które ma pro­ble­my z bandą upio­rów.

– Nieee, za da­le­ko. Za­wsze sobie źle po­li­czę – opie­rał się ry­cerz.

– Ja będę li­czył, ty sku­pisz się na upio­rach – po­wie­dział rze­czo­wo Mrok. – Zbierz wszyst­ko, co się da wy­mie­nić na wino i chodź­my.

 

***

 

Ru­szy­li po­śpiesz­nie. Ar­nold je­chał na po­tęż­nym, ka­rym ogie­rze. Na­bur­mu­szo­ny jak za­wsze, gdy mu nie wy­szło z damą, nie od­zy­wał się i wy­glą­dał, jakby komuś chciał przy­ło­żyć. Mrok trzy­mał się z tyłu, do­sia­da­jąc kucy­ka i nie od­zy­wa­jąc się, żeby nie za­ła­pać się na lanie. Ar­nie­mu dość czę­sto nie wy­cho­dzi­ło, więc mieli wpra­wę i każdy z nich wie­dział jak się za­cho­wać.

Kra­sno­lud roz­glą­dał się nie­spo­koj­nie na boki, co praw­da od wpad­ki w ja­ski­ni mi­nę­ło nie­wie­le czasu, ale już spo­dzie­wał się po­go­ni.

Pró­bo­wał w gło­wie skla­sy­fi­ko­wać Dy­mio­na i prze­wi­dzieć skalę jego re­ak­cji. Miał pew­ność, że nie był jak król Igna­tus Wy­rwi­kich, przed któ­rym mu­sie­li ucie­kać, za Morze Sine. Jed­nak nie na­le­ża­ło się spo­dzie­wać, że bę­dzie aż tak spo­koj­ny jak Fleg­mus I, który po tym jak spa­li­li mu pałac (pod­czas go­rą­ce­go trój­ką­ci­ka z kró­lew­ską mał­żon­ką), po­wie­dział tylko:

– Trza bę­dzie od­bu­do­wać!

Tak. Tem­pe­ra­ment Dy­mio­na mie­ścił się gdzieś po­środ­ku skali, ale z lek­kim prze­chy­łem w stro­nę su­ge­ru­ją­cą emi­gra­cję.

Je­cha­li do­li­ną rzeki, która dziw­nie zwę­ża­ła się w dol­nym biegu. Kiedy za trze­cim lasem na­tknę­li się na nią, była sze­ro­ka na pół mili, a po dwóch dniach drogi można ją było prze­sko­czyć konno.

Ar­nold wła­śnie spiął konia do skoku. Nie­ste­ty rumak po­śli­zgnął się na na­brzeż­nych tra­wach, roz­kra­czył cał­kiem nie­ru­ma­czo i zje­chał do rzecz­ki.

Mrok za­trzy­mał ku­cy­ka i pa­trzył zdu­mio­ny. Bo rumak i jeź­dziec skry­li się cał­kiem w nur­cie. Po chwi­li w sza­rej wo­dzie mi­gnę­ło coś zie­lo­ne­go.

Nie pa­mię­ta­łem, żeby miał zie­lo­ne gacie – za­my­ślił się. – Jak ostat­nio zer­k­ną­łem na jego kształt­ny tyłek, to gacie były czer­wo­ne… – kon­ty­nu­ował i rów­no­cze­śnie wy­pie­rał to z umy­słu.

Jed­nak po chwi­li zo­ba­czył dłu­gie­go jak łódź kro­ko­dy­la po­ły­ka­ją­ce­go po­łów­kę czar­ne­go konia. Drugą po­łów­kę…

– Ar­nold! – krzyk­nął Mrok prze­raź­li­wie, rów­no­cze­śnie od­su­wa­jąc się o krok od brze­gu. Po chwi­li bo­ha­ter wy­nu­rzył się sple­cio­ny cia­sno z po­two­rem. – Ra­tun­ku! – krzy­czał kra­sno­lud. – Ratuj się Arni! Ucie­kaj na brzeg! – darł się wnie­bo­gło­sy.

Nagle zo­rien­to­wał się, że uści­ski Ar­nie­go z zie­lo­nym gadem noszą zna­mio­na ob­łap­ki, a nie walki o życie. Dla­te­go przy­mknął się, wy­cią­gnął orzesz­ki i tylko sobie pa­trzył.

Gdy Ar­nold wy­czoł­gał się wresz­cie na pia­sek, miał po­dra­pa­ny tors i po­dej­rza­ne si­nia­ki na po­ślad­kach.

– Po­wiem ci Mroku, że może i te sy­re­ny są nie­bez­piecz­ne, ale można z nimi nie­źle sobie po­uży­wać – wes­tchnął roz­ma­rzo­ny.

Mrok nie od­po­wie­dział, bo mimo dwu­stu lat na tym świe­cie, był nieco zszo­ko­wa­ny tym, co zo­ba­czył.

– Koń nie wróci? – spy­tał roz­ko­ja­rzo­ny ry­cerz.

– Nie, ra­czej nie…

– To idzie­my?

– Nie ma rady.

– Przy­pnij cho­ciaż miecz do kuca. Cięż­ko dźwi­gać – jęk­nął bo­ha­ter.

Mrok sap­nął znie­sma­czo­ny, ale zręcz­nie przy­cze­pił broń tro­ka­mi do sio­dła i ru­szy­li dalej pie­szo.

Ko­lej­ne dni upły­nę­ły im na żmud­nej wę­drów­ce.

– Nie idzie nam, bo trza było na­przód ubić wiedź­mę, za to, że ble­kot po­psu­ła.

– Iść, idzie ale jak po gru­dzie – spro­sto­wał za­wsze pre­cy­zyj­ny Mrok. – To nie była wina wiedź­my.

– Ty to chyba masz z nią ja­kieś inne spraw­ki poza farbą do wło­sów…

– Nie uży­wam żad­nej farby!

Mieli się kłó­cić dalej, ale nie­spo­dzie­wa­nie nadle­ciał tuzin ma­łych strza­łek, pło­sząc ku­cy­ka, który zrzu­ciwszy jeźdź­ca, uciekł gdzieś w krza­ki.

Padli pła­sko na brzu­chy i usi­ło­wa­li, czoł­ga­jąc się, do­łą­czyć do kuca. Jed­nak szyb­ko oka­za­ło się, że jad za­war­ty w strzał­kach ogłu­pił ich i po­zba­wił sił. Nim dwa razy mru­gnę­li, czyli po kwa­dran­sie, oto­czył ich od­dział Bo­bo­li.

Bo­bo­le – mniej­si od kra­sno­lu­dów i cho­ro­bli­wie chu­dzi, po­sia­da­li po­dwój­ne pary oczu i rąk. Dzię­ki temu ar­cy­zręcz­nie po­słu­gi­wa­li się dmu­chaw­ka­mi. Na tym nie­ste­ty koń­czy­ły się za­le­ty tego ludu.

– Biorę du­że­go – ryk­nął ten, który wy­pusz­czał strza­ły z si­wy­mi lot­ka­mi. – Sprze­dam go jako nie­wol­ni­ka! – Osa­dzo­ne na si­nych słup­kach oczy aż ko­ły­sa­ły mu się z pod­nie­ce­nia.

– Weź se ma­łe­go – po­ra­dził mu drugi, nad­cho­dzą­cy od stro­ny stru­mie­nia. – Po­dob­no kra­sna­le mają w be­be­chach ru­bi­ny!

Mrok wzdry­gnął się, bo nie był w sta­nie od­go­nić wizji zie­lon­ka­wych pal­ców Bo­bo­li, grze­bią­cych w jego wnę­trznościach.

Może by się w rzekę rzu­cić. Teraz wąska na ło­kieć, to pew­nie głę­bo­ka jak morze. Tylko przy moim szczę­ściu kro­ko­dyl mnie użyje, a nie omami jak tego głąba – po­my­ślał ża­ło­śnie Mrok. – Zresz­tą nie do­le­zę.

Ar­nold leżał na ple­cach błogo uśmiech­nię­ty i usi­ło­wał łapać dłoń­mi coś ponad nim.

Zo­stał oto­czo­ny przez tuzin Bo­bo­li, a jeden z roz­ma­chem kop­nął go w głowę. Ja­sno­wło­sa łe­pe­ty­na Ar­nol­da od­sko­czy­ła w bok, ale on sam dalej pró­bo­wał schwy­cić pal­ca­mi swoje wizje, tym razem nieco na lewo.

Nagle, gdzieś od stro­ny za­gaj­ni­ka, w któ­rym znik­nął kucyk, roz­legł się śpiew­ny zew:

– Chro­mo­ooole Bo­bo­ooole!

I na po­la­nę wtar­gnę­ły trzy ol­brzy­mie wo­jow­nicz­ki.

Chyba mi się mąci w gło­wie jak Ar­nie­mu – po­my­ślał kra­sno­lud, ner­wo­wo mru­ga­jąc. – Ale to do­brze.

Jego ciało było sztyw­ne i nie­ru­cho­me. W my­ślach po­dzię­ko­wał bogom za to, że leży zwró­co­ny aku­rat w stro­nę z któ­rej na­de­szły, bo­wiem wo­jow­nicz­ki – ol­brzym­ki pre­zen­to­wa­ły się wspa­nia­le. Rosłe i dłu­go­no­gie, odzia­ne były w mocno wy­kro­jo­ne sta­lo­we majt­ki i sta­niki z me­ta­lo­wych kółek. Zbro­je lśni­ły jasno, a płat­ki kwia­tów przy­kle­ja­ły się do pła­skich brzu­chów i wiel­kich pier­si.

Bo­bo­le za­sty­gły, wpa­trzo­ne w zbli­ża­ją­ce się ko­bie­ty. Jedne ki­wa­ły gło­wa­mi, w rytm huś­ta­ją­cych się pier­si, inne od­kła­da­ły dmu­chaw­ki, śli­niąc się ob­fi­cie. Oczy wszyst­kich osob­ni­ków były na­prę­żo­ne i drża­ły.

Idąca na czele ścię­ła mie­czem na raz trzech Bo­bo­li, a kilku in­nych zdep­ta­ła. Ko­lej­na chwy­ci­ła dwóch mię­dzy pier­si i przy­ci­snę­ła łok­cie do boku. Obaj chrup­nę­li jak roz­dep­tywa­ne śli­ma­ki i osu­nę­li się na zie­mię.

Nawet ci nie­licz­ni, któ­rzy wy­rwa­li się z mocy uroku i usi­ło­wa­li ata­ko­wać, byli ska­za­ni na po­raż­kę. Wiel­ko­lu­dek nie imały się strzał­ki, a po­tęż­ne mie­cze i ciała nio­sły Bo­bo­lom szyb­ką, choć nieko­niecz­nie bez­bo­le­sną śmierć.

Gdy było po wszyst­kim, naj­więk­sza z nich prze­ło­ży­ła Ar­nol­da przez ramię, jak owcę, a druga ujęła wodze ku­cy­ka i ru­szy­ły w stro­nę po­bli­skie­go, za­le­sio­ne­go wzgó­rza.

– Nie zwle­kaj Lu­cyn­ko – po­go­ni­ły trze­cią sio­strę – bierz ma­łe­go i w drogę. To nie­bez­piecz­na oko­li­ca.

W usy­pia­ją­cym umy­śle Mroka zro­dzi­ła się ostat­nia myśl, że może i on zo­sta­nie zmiaż­dżo­ny wiel­ki­mi cyc­ka­mi. Ma­rząc, za­stygł z ob­le­śnym uśmie­chem.

Celem wę­drów­ki oka­zał się oto­czo­ny czę­sto­ko­łem dwo­rek. Wo­jow­nicz­ki pu­ści­ły ku­cy­ka, by swo­bod­nie pasł się na won­nych gry­kach i dzię­cie­li­nach, Ar­nie­go ro­ze­bra­ły i uło­ży­ły de­li­kat­nie pod drze­wem, a Mroka po­wie­si­ły na ga­łę­zi, za ku­brak jak kru­sze­ją­ce­go kró­li­ka.

Mrok po­czer­wie­niał na gębie z gnie­wu, ale tylko na mo­ment. Dłu­go­fa­lo­wy efekt strza­łek spra­wił, że zbladł i ze­sztyw­niał.

Ar­nold prze­bu­dzał się po­wo­li, a jego błę­kit­ne i czę­sto zdzi­wio­ne świa­tem oczy, wy­trzesz­czy­ły się w stu­po­rze.

Na wy­sy­pa­nym pia­skiem dzie­dziń­cu wo­jow­nicz­ki unio­sły w górę mo­car­ne ra­mio­na i chó­rem wy­po­wie­dzia­ły za­klę­cie:

 „Tasz­ka, jelec, zbro­cze, sztych,

Wróć­my do po­sta­ci swych”

Z nie­przy­jem­nym chrzę­stem ich ciała roz­war­ły się na ple­cach i z wnę­trza ol­brzy­mek wy­sko­czy­ły po­sta­cie nieco tylko wyż­sze od Mroka. Ich dłu­gie loki pre­zen­to­wa­ły całą gamę ru­do­ści od miodu do kasz­ta­na. Były do sie­bie bar­dzo po­dob­ne i dość kor­pu­lent­ne.

Ta o naj­ja­śniej­szych wło­sach roz­ka­za­ła:

– Vera, Ce­lin­ka oczyść­cie broń, na­oliw­cie za­wia­sy w zbro­jach! Ja tym­cza­sem wezmę ką­piel.

Po czym zrzu­ci­ła z sie­bie ubra­nie i wsko­czy­ła do wiel­kie­go, drew­nia­ne­go cebra. Z dachu dworu za­czął spły­wać stru­mień wody. Ko­bie­ta się­gnę­ła po gli­nia­ne na­czy­nie, za­czerp­nę­ła z niego i na­tar­ła ciało, wy­twa­rza­jąc pach­ną­cą ró­ża­mi pianę. Potem we­szła pod stru­mień i przez chwi­lę stała tam, pisz­cząc ra­do­śnie.

Wresz­cie wy­sko­czy­ła, za­wi­nę­ła się w cien­kie białe płót­no i po­de­szła do le­żą­ce­go ry­ce­rza.

– No i cośmy za skarb zdo­by­ły sio­strzycz­ki – mruk­nę­ła, kła­dąc mięk­ką, bosą stopę na tor­sie męż­czy­zny.

Prze­su­nę­ła ją w dół po umię­śnio­nym brzu­chu, a potem zręcz­nym ru­chem stopy ze­rwa­ła bie­li­znę.

Ar­nold nie spusz­czał z niej go­re­ją­cych oczu. Lubił nie­wy­so­kie ko­biet­ki, bo wy­da­wa­ły mu się de­li­kat­ne i pełne uroku.

– Przy­po­mi­na­ją mi ten od­dział kra­sno­lu­dek, który ura­to­wa­łem przed na­pa­ścią ban­dy­tów – szep­nął, za­po­mi­na­jąc, że Mroka nie ma przy nim. – Ależ one były wdzięcz­ne – wes­tchnął.

Po­ru­szo­ny wspo­mnie­nia­mi Ar­nold od­czuł oży­wie­nie rów­nież w dol­nych par­tiach ciała.

Sto­ją­ca nad nim wo­jow­nicz­ka spoj­rza­ła z bły­skiem w oku i do­sia­dła go zręcz­nie. W uści­sku jej moc­nych nóg do­znał roz­ko­szy, wzmoc­nio­nej jesz­cze wi­do­kiem ką­pią­cych się po­zo­sta­łych dam.

Po chwi­li ona stur­la­ła się z niego zręcz­nie i ob­cią­ga­jąc tu­ni­kę, za­śmia­ła się gar­dło­wo:

– Jak ma­wia­ją w Mał­piej Skale: „Ry­cerz może nie mieć ręki albo nogi, ale nie może być ka­le­ką!”

– Ale może cho­ciaż mi po­wiesz, jak masz na imię? – burk­nął nieco ura­żo­ny jej za­cho­wa­niem.

– Gra­cja. Miło mi cię po­znać ry­ce­rzy­ku. Wera, twoja kolej – mruk­nę­ła do sio­stry.

Sko­rzy­sta­ły z niego wszyst­kie trzy, a potem bez­tro­sko za­ję­ły się swo­imi spra­wa­mi. Zanim po­wtór­nie wsko­czy­ły w swoje zbro­je, Gra­cja roz­ka­za­ła:

– W piw­nicz­ce znaj­dziesz ja­rzy­ny, kaszę i spra­wio­ne mięso. Przy­go­tuj wie­cze­rzę, że­by­śmy nie były głod­ne i złe.

– Nie wiem, czy po­tra­fię…

– Le­piej dla cie­bie, żebyś umiał!

Gdy wró­ci­ły, roz­sia­dły się na mięk­kich zie­lo­nych gła­zach, na­la­ły sobie wina i wrzesz­cza­ły:

– Dawaj jeść!

– Szyb­ciej ciuro! Wo­jow­nicz­ki są głod­ne!

– Pa­trz­cie, jakie ro­bi­ miny, jak ta cza­ro­dziej­ka Er­ne­sty­na, która zro­bi­ła nam zbro­je.

Ar­nold przy­niósł im miski wy­peł­nio­ne go­rą­cym gu­la­szem.

– Wykąp się szyb­ko! – roz­ka­za­ła Wera. – Ku­charz z cie­bie lichy, ale bę­dzie­my mieć dla cie­bie inne za­da­nia. – Mla­snę­ła lu­bież­nie ję­zy­kiem.

– Druga – krzyk­nę­ła Gra­cja.

– A ja się z nim wy­ką­pię – wes­tchnę­ła Ce­lin­ka, zrzu­ca­jąc ko­szu­lę i wska­ku­jąc do balii.

Wo­jow­nicz­ki uży­wa­ły sobie z ry­ce­rzem wie­lo­krot­nie w ciągu ko­lej­nych dni. Czę­sto pod­szczy­py­wa­ły go, prze­zy­wa­ły i stra­szy­ły. 

Ar­nold był roz­dar­ty. Czuł się szczę­śli­wy, w tej po­wo­dzi brzu­chów, cy­cusz­ków i pup, gdzie co­dzien­nie upra­wiał seks i wciąż cze­ka­ły na niego chęt­ne dziew­czę­ta. Jed­nak nie po­do­ba­ło mu się po­kle­py­wa­nie, gwiz­da­nie jak na psa i bu­dze­nie w środ­ku nocy, jeśli aku­rat wo­jow­nicz­ki na­szła chci­ca.

Ze zdu­mie­niem stwier­dził, że od­naj­du­je szczę­ście w szat­ko­wa­niu wa­rzyw i ma­ry­no­wa­niu mięsa.

Ce­lin­ka czę­sto chwa­li­ła jego dania, co za­chę­ca­ło go do wy­my­śla­nia no­wych po­traw. Zresz­tą ona jedna trak­to­wa­ła go jak czło­wie­ka, lu­bi­ła się do niego przy­tu­lać, po­ga­wę­dzić i stro­iła się tylko dla niego.

Pew­ne­go dnia, kiedy od­po­czy­wa­li w jej łożu, Ar­nold po­wie­dział:

– Nie czuję się tu szczę­śli­wy, choć gdy­bym kie­dyś usły­szał o tym, co mnie spo­tka, był­bym rad…

– Cza­sem mnie za­dzi­wiasz ry­ce­rzy­ku – od­par­ła, prze­cią­ga­jąc się zmy­sło­wo – jed­nak my­ślisz.

– Trak­tu­je­cie mnie jak rzecz, albo go­rzej. Jak dziw­kę. Nie chcę tak żyć.

Przez chwi­lę za­sta­na­wia­ła się, na­krę­ca­jąc lok na palec i gry­ząc po­li­czek. Wresz­cie szep­nę­ła:

– Chyba się im już tro­chę znu­dzi­łeś…

– Pusz­czą mnie wolno?! – spy­tał z na­dzie­ją.

– Nie sądzę.

– To, co ze mną zro­bią?

– To samo, co z cza­ro­dziej­ką.

– Czyli?

– Nie po­win­nam ci tego mówić – szep­nę­ła – ale je­steś takim słod­kim ko­chan­kiem. Za­mknę­ły ją w szkla­nej kuli. Tak jak two­je­go to­wa­rzy­sza i wielu in­nych.

– Jak za­mknę­ły?

– Cza­ro­dziej­ka miała dużo świet­nych po­my­słów. Miesz­ka­ła w tym dwo­rze. Moje sio­stry prze­ję­ły nie­któ­re z jej wy­na­laz­ków. Teraz stoi pod dasz­kiem na półce. Nie wi­dzia­łeś?

– My­śla­łem, że to ozdo­by. Mnie też za­mkną w kuli?

– Pew­nie tak. Na na­szych bez­dro­żach łatwo można sobie zło­wić ry­ce­rza. Dla­te­go chcę, żebyś uciekł! Nie masz wiel­kich szans, ale mo­żesz cho­ciaż spró­bo­wać.

– Chcę i za­bio­rę Mroka.

– Tego ru­de­go kra­sno­lud­ka? Mo­żesz go za­brać w kuli, bę­dzie ci ła­twiej ucie­kać.

– A jak ja będę z nim roz­ma­wiał w tej kuli? On mi liczy góry i rzeki – dodał po­waż­nie.

Wo­jow­nicz­ka par­sk­nę­ła, ale szyb­ko spo­waż­nia­ła.

– Pod­czas pełni zo­sta­wisz go na ze­wnątrz na całą noc. O świ­cie po­wi­nien być wolny… chyba.

– Nie wiesz tego na pewno?

– Nie, jesz­cze ni­ko­go nie uwol­ni­ły­śmy.

 

***

Kilka dni póź­niej Ce­lin­ka prze­my­ci­ła mu szkla­ną kulę. Gdy wyjął ją z płó­cien­ne­go worka, za­nie­mó­wił, a potem prych­nął.

W szkla­nej kuli tkwił Mrok, któ­re­go od­ro­sty były ja­skra­wo mar­chew­ko­we, w związ­ku z tym wy­glą­dał jak nie­wiel­ki, wku­rzo­ny ty­grys. Pły­wał w kuli, po­śród wi­ru­ją­cych płat­ków śnie­gu, ma­cha­jąc rę­ka­mi i wrzesz­cząc plu­ga­stwa, któ­rych Ar­nold mógł się tylko do­my­ślać.

– Nie do­mknę wrót, kiedy bę­dzie­my dziś ru­szać na misję – szep­nę­ła Ce­lin­ka. – Ucie­kaj naj­szyb­ciej jak mo­żesz!

– Dzię­ki, Ce­li­no. Super z cie­bie dziew­czy­na. – Po­ca­ło­wał ją w po­li­czek. – Wo­lał­bym cie­bie, od księż­ni­czek i ich kró­lestw. Zwłasz­cza że one głów­nie dają rękę. – Wy­szcze­rzył się w uśmie­chu.

Wy­wró­ci­ła ocza­mi, ale od­da­ła mu ca­łu­sa.

Gdy tylko od­je­cha­ły, od­na­lazł swoją zbro­ję i por­t­ki. Dzię­ki uchy­lo­nym wro­tom wy­pro­wa­dził ku­cy­ka i od­zy­skał miecz. Wo­jow­nicz­ki nie zdały sobie nawet trudu, by od­piąć go od sio­dła.

Przypasał mie­cz i lek­kim truch­tem ru­szył w las, cią­gnąc za sobą kuca. Biegł aż do zmro­ku, kiedy za­szył się wraz z ko­niem w krza­kach. Cie­niut­ki sierp księ­ży­ca nie zwia­sto­wał szyb­kie­go uwol­nie­nia jego druha.

Nie do­cze­kał się po­go­ni, lecz z ostroż­no­ści jesz­cze przed świ­tem ru­szył w dal­szą drogę. Trze­cie­go dnia do­tar­ł do prze­pra­wy na Rzece Smo­czych Łez. Aby oszczę­dzić na kosz­tach, Ar­nold zgło­sił się do po­mo­cy w prze­pra­wie. Razem z mru­kli­wym prze­woź­ni­kiem, zgod­nie cią­gnę­li sznu­ry i piędź, za pię­dzią prze­su­wa­li się w stro­nę dru­gie­go brze­gu.

– To już mia­sto Kieł? – spy­tał, wy­sia­da­jąc.

– A niby, co in­ne­go miało być?!

– Nie byłem pewny, czy sobie góry i rzeki do­brze po­li­czy­łem. Mrok miał to robić… – dodał z lekką pre­ten­sją, zer­ka­jąc na swój bagaż.

 

***

W mie­ście nie miał pro­ble­mu ze zna­le­zie­niem za­ję­cia. Rąbał drew­no, nosił to­wa­ry z prze­pra­wy i cze­kał. Dość nie­cier­pli­wie, bo dwa razy dzien­nie he­rol­dzi ob­cho­dzi­li Kieł, gło­sząc orę­dzie króla, zwią­za­ne z na­gro­dą dla śmiał­ka, który uwol­ni księż­nicz­kę.

Ar­nol­da, co noc, bu­dził kosz­mar­ny sen, w któ­rym ko­lej­ny śmia­łek od­bie­rał od króla wór ru­bi­nów i wpi­jał się w usta księż­nicz­ki. A ona nie­odmien­nie miała twarz Ce­lin­ki. Mi­nę­ły dwa ty­go­dnie, nim księ­życ za­okrą­glił się jak pą­czek i można było roz­po­cząć akcję „szkla­na”. Ar­nold sam wy­my­ślił nazwę i cały plan, z czego był ogrom­nie dumny.

 Wie­czo­rem ry­cerz po­ło­żył kulę z mio­ta­ją­cym się w niej kra­sno­lu­dem na tra­wie, a sam legł obok, aby mieć wszyst­ko na oku.

Spał smacz­nie, kiedy usły­szał wizg. Gwizd­nię­cie przy­po­mi­na­ją­ce wiatr uwię­zio­ny w skal­nych szcze­li­nach lub jęk Szkar­łat­ne­go Kry­stia­na, kiedy przy­cup­nął na nim smok. Zwłasz­cza to ostat­nie, spo­wo­do­wa­ło, że Ar­nold po­de­rwał się na równe nogi.

Zo­ba­czył kulę, która de­li­kat­nie wi­ro­wa­ła wokół wła­snej osi, wzbu­dza­jąc w swym wnę­trzu śnież­ną za­wie­ję. Wi­dział twarz druha, wy­krzy­wio­ną we wrza­sku. Krysz­tał przy­śpie­szył, ro­snąc wzdłuż i wszerz, aż wresz­cie roz­pry­snął się, ni­czym my­dla­na bańka.

Do uszu ry­ce­rza do­szła koń­ców­ka krzy­ku:

– … ożył kol­cza­stym trzon­kiem!

Na tra­wie sie­dział rudy kra­sno­lud, wciąż oto­czo­ny bro­ka­to­wą mgieł­ką.

– Mrok?!

– A wy­glą­dam na za­klę­tą księż­nicz­kę?! Dla two­je­go i mo­je­go dobra mam na­dzie­ję, że nie!

– Nie, tylko włosy masz inne…

Zmie­sza­ny Mrok do­tknął głowy i zaraz od­po­wie­dział:

– Wszyst­ko to nic. Znaj­dę wiedź­mę i będę jak nowy. Gdzie je­ste­śmy?

– W Kle?

– Mamy zle­ce­nie?

– Jesz­cze nie… – za­wa­hał się na mo­ment – cze­ka­łem na cie­bie.

– I słusz­nie. A jak brzmi ogło­sze­nie?!

– Król Eve­rest ósmy tego imie­nia, wład­ca sław­ny i pra­wo­wi­ty na­stęp­ca po­przed­nie­go króla, a każdy kto łże, że jest ina­czej, zo­sta­nie skró­co­ny o głowę, a wcze­śniej bę­dzie ła­ma­ny kołem, a człon­ki jego…! – roz­darł się Ar­nold.

Mrok scho­wał głowę w ra­mio­na, ści­snął drob­ny­mi dłoń­mi skro­nie i mruk­nął:

– Streść mi to. Jaka spra­wa i za­pła­ta?

– Na kró­lew­nę rzu­co­no urok. Pod po­sta­cią wija wy­sy­sa po­dróż­nych na dro­dze do Mor-d’-thuj. A to ważna droga. Na­le­ży księż­nicz­kę schwy­tać i od­cza­ro­wać. Kto tego do­ko­na rękę księż­nicz­ki – Ar­nold wzdry­gnął się nie­znacz­nie – do­sta­nie w na­gro­dę, a do tego sześć wor­ków szma­rag­dów.

– I bar­dzo ład­nie. Za sześć wor­ków, to se bez łaski ku­pi­my ja­kieś ksią­stew­ko. Gdzie zgło­sze­nia?

– Na zamku, ale każ­de­go dnia idzie tam ze trzech, lub czte­rech.

– No to nie zwle­ka­jmy – mruk­nął kra­sno­lud.

***

Ko­lej­ne­go dnia zja­wi­li się na dwo­rze króla, pre­zen­tu­jąc się jak dria­da w rów­no­noc. Mrok miał po­now­nie kru­czo­czar­ne włosy i nowy, pą­so­wy ku­brak naj­mod­niej­sze­go kroju. Ar­nold odzia­ny w ko­szul­kę ze sta­lo­wych kółek, w wy­so­kich bu­tach, barwy in­dy­go, wpra­wiał zgro­ma­dzo­ne damy w takie po­ru­sze­nie, że wy­da­wa­ło się, iż wieje wiatr.

Obok nich zgro­ma­dzi­ła się grupa na­jem­nych trol­li i dwóch krzy­wo­no­gich, błęd­nych ry­ce­rzy.

Roz­par­ty na tro­nie król Eve­rest zda­wał się tonąć w ol­brzy­miej szu­bie. Nie mogli do­strzec jego twa­rzy, bo skry­wał się za dzi­wacz­ną maską bro­da­te­go męż­czy­zny o nie­na­tu­ral­nie po­dłuż­nej twa­rzy.

– No tośmy się do­cze­ka­li ko­lej­nych śmiał­ków – mruk­nął zza maski król.

Ar­nold na­prę­żył dum­nie mię­śnie w ko­szul­ce, trol­le krzyk­nę­ły hasło bo­jo­we, które brzmia­ło jakoś tak: „Flaki wy­rwie­my, czasz­ki ze­trze­my, wszyst­ko co żyje, solą za­sy­pie­my”!

– Nie jest to za dobra wróż­ba dla księż­nicz­ki – szep­nął Mrok, wy­wo­łu­jąc napad śmie­chu u braci – ry­ce­rzy.

– Sexon i Xeson – za­po­wie­dzie­li­ście swoje przy­by­cie mie­siąc temu. Co was za­trzy­ma­ło?  – tu­bal­nie za­py­tał król. – Prze­stań rżeć idio­to, zanim za­czniesz od­po­wia­dać!

– Po­błą­dzi­li­śmy – wy­du­kał ten, który śmiał się mniej.

– Od­dział pod wodzą Szar­pi­dru­ta wy­ru­szył z kolei dwa ty­go­dnie temu – zwró­cił się do trol­li. – Wró­ci­li­ście, ale czy za­da­nie za­koń­czy­ło się suk­ce­sem? Może wresz­cie do­wiem się, skąd po­cho­dzi twoje imię Szar­pi­dru­cie.

– Złu­pie­nie wsi. Zmia­na pla­nów. Zmia­na do­wód­cy – mel­do­wał sza­ro­zie­lo­ny ol­brzym.

– Skoro je­steś nowym do­wód­cą, to po­wiedz jak cię zwą?

– Wier­ci­mózg, królu!

– Ru­szaj zatem i nie zmie­niaj pla­nów, aby nie mu­sia­no zmie­niać cie­bie. Kto nam jesz­cze zo­stał. – Król po­chy­lił się do przo­du, jakby wni­kli­wie ob­ser­wo­wał ze­bra­nych. – Kra­snal – prze­nie­wier­ca i męska nie­rząd­ni­ca.

Ar­nold spu­ścił dłoń na głow­nię mie­cza, a Mrok wy­stą­pił do przo­du.

– Nie ze­bra­li­śmy się tu, by na­wza­jem się ob­ra­żać. Tak myślę… – za­wie­sił głos, spo­glą­da­jąc na króla. – Po­myśl­my. Po wielu ty­go­dniach sta­rań wy­sy­łasz na misję Mó­zgo­zja­da z dru­ży­ną i tych dwóch, któ­rych z karcz­my mu­sia­ła do­pro­wa­dzić służ­ba. Sy­tu­acja nie do po­zaz­drosz­cze­nia. Nic tu po nas! – krzyk­nął te­atral­nie. Jed­nak wi­dząc, że Ar­nold zmie­rza do wyj­ścia, zła­pał go za ło­kieć i krzyk­nął z uśmie­chem: – Ale wasza mi­łość ma szczę­ście. Jeśli ma­je­stat zdo­bę­dzie się na szczo­drość, może roz­wią­zać pro­blem z naszą po­mo­cą.

 

***

– Czemu idzie­my na misję, mimo że nas ob­ra­żał? – burk­nął Ar­nold.

– Bo do­ło­żył jesz­cze dwa worki i konia, na któ­rym je­dziesz.

– Czemu wciąż się oglą­dasz?

– Te dwa błęd­ne tłu­mo­ki sie­dzą nam na ogo­nie. Nie pytaj! Bo sami nie tra­fią.

– A trol­le?

– Są­dząc po łu­nach bawią się za Czar­nym Lasem.

– Czemu nie po­wie­dzia­łeś, że je­steś rudy?

– A żebyś w cia­snym chod­ni­ku trol­la spo­tkał! Co cię ob­cho­dzi moja głowa?!

– Wiesz o wszyst­kim, co mam w gło­wie i w duszy…

– Nie ma tego za wiele.

– Ale, ty mi nic nie mó­wisz!

– Nie ma o czym. Wiesz, drę­czy mnie ten wij…

– Czemu, prze­cież to ja będę z nim wal­czył?

– Wije żyją w ko­pal­niach. Wę­dru­ją chod­ni­ka­mi i są dia­blo nie­bez­piecz­ne. Tylko wi­dzisz, nigdy nie sły­sza­łem, żeby w lesie z dala od ja­skiń…

 

***

 

Słoń­ce po­wo­li cho­wa­ło się za lasem, który za­sy­piał w świer­go­cie pta­sząt.

Mrok zwi­sał krzy­wo z ga­łę­zi do­rod­nej sosny, w którą wgnia­tał go jego wła­sny kilof bo­jo­wy. Ar­nold dźwi­gnął się na czwo­ra­ka, otarł pot z czoła i jęk­nął:

– Dźgną­łem ją, ale jakby nic nie po­czu­ła. Prze­cię­ła mi ścię­gno pa­zu­rem, nie mogę cho­dzić – dodał.

– Nic ci nie po­ra­dzę bra­cie. Jak wróci, użyje żądła. Sły­szysz.

Gdzieś za krza­ka­mi won­ne­go ja­śmi­nu dało się sły­szeć ci­chut­kie stu­ka­nie, jakby wiatr zrzu­cał na mech dzie­siąt­ki szy­szek.

Nie­ste­ty obaj wie­dzie­li, że to stu­ka­ją nóżki trzy­me­tro­wej sko­lo­pen­dry, która wra­ca­ła do nich, żeby roz­po­cząć wie­czor­ną ucztę.  Wcze­śniej na ich oczach po­si­li­ła się trol­la­mi. Kiedy do­pa­da­ła ich ko­lej­no, wy­glą­da­li jak ba­lo­ni­ki, z któ­rych ktoś spusz­cza po­wie­trze. Ostat­nim chwi­lom to­wa­rzy­szy­ło zwy­kle wy­mow­ne sior­ba­nie.

Ar­nold pod­parł się na mie­czu i wstał, ale głowa ki­wa­ła mu się jak u śle­pe­go ko­cia­ka.

– Chcę zgi­nąć, wal­cząc! – krzyk­nął zgrzy­tli­wie, jakby się dła­wił.

– Ja chciał­bym wró­cić do szkla­nej kuli – stęk­nął Mrok i z nie­sma­kiem zdmuch­nął z kru­czo­czar­nej grzyw­ki ostat­nią, bro­ka­to­wą gwiazd­kę.

Sza­ro­żół­ta sko­lo­pen­dra sta­nę­ła na wprost nich na ścież­ce, ryt­micz­nie uno­sząc za­koń­czo­ny żą­dłem tel­son.

– Za­bi­ję wije! – Roz­legł się za nimi dud­nią­cy śpiew.

Do po­two­ra pod­bie­gła Ce­lin­ka w ol­brzy­miej zbroi. Do­sia­dła ro­ba­ka jak konia i chwy­ci­ła go za głowę, szar­piąc z całej siły.

– Nie za­bi­jaj jej, bo stra­ci­my skarb! – krzyk­nął Mrok.

– Zwa­rio­wa­łeś?! – wy­stę­ka­ła. – Chcesz sobie ją za­trzy­mać?!

– Nie! Na­pluj jej w oczy!

Ce­lin­ka prze­su­nę­ła, uwię­zio­ne w sta­lo­wym bi­ki­ni, po­ślad­ki bli­żej głowy sko­lo­pen­dry i plu­nę­ła so­czy­ście w oba śle­pia.

Po­twór wpadł w drże­nie, które strą­ci­ło wo­jow­nicz­kę w pia­sek. Ze­rwa­ła się z mie­czem w dłoni, ale nie był już po­trzeb­ny.

Na pia­sku le­ża­ła młoda, ru­do­wło­sa kra­sno­lud­ka. Odzia­na w je­dwa­bie, miała oko­lo­ne ciem­ny­mi rzę­sa­mi czar­ne oczy i krót­ką, mięk­ką bród­kę.

– Je­steś córką Eve­re­sta? – spy­tał zdu­mio­ny Ar­nold.

– Tak! – wark­nął wście­kle Mrok – a on jest moim współ­ple­mień­cem, który ukradł z ko­palń skar­by i znik­nął bez wie­ści! Dla­te­go tyle o mnie wi­edział i z tego po­wo­du skry­wał ob­li­cze.

– To, kto go prze­klął?! – Nie ro­zu­miał ry­cerz.

– Nikt – za­pła­ka­ła kra­sno­lud­ka. – Oj­ciec wy­na­jął cza­ro­dzie­ja, który zmie­nił mnie w po­czwa­rę, abym pil­no­wa­ła mu skar­bu. Do­dat­ko­wo gnę­bił ludzi po­dat­ka­mi z po­wo­du trud­nej sy­tu­acji kraju. Wszel­kie zyski lo­ko­wał w klej­no­tach i prze­sy­łał do mojej kry­jów­ki. A od­dział trol­li za­zwy­czaj roz­pra­wiał się ze śmiał­ka­mi, zanim mnie zna­leź­li.

Ar­nold spoj­rzał na swoje palce.

– To jak mam za­pa­mię­tać, co po kolei? – spy­tał.

– Nijak – od­parł Mrok.

– Nijak – Wtrą­ci­ła się Ce­lin­ka. – Za­bie­rze­my skarb, po­pły­nie­my za siód­me morze. Nie, nie mu­sisz li­czyć – do­da­ła.

Potem wy­sko­czy­ła ze swo­jej zbroi i po­de­szła do ry­ce­rza i uklę­kła by opa­trzeć mu rany:

– Mogę go­to­wać, ale ty bę­dziesz zmy­wał – za­dys­po­no­wa­ła su­ro­wo. – Nie mo­głam o tobie za­po­mnieć – wes­tchnęła tak zmy­sło­wo, że owady w po­bli­żu za­czę­ły wy­ko­ny­wać ta­niec go­do­wy.

– Ja o tobie też. Mogę zmy­wać i go­to­wać, ale to ty bę­dziesz wsta­wać do dzie­ci! – sap­nął na­mięt­nie.

– Zna­la­złam skarb przy dro­dze, zła­mał serce nie­bo­dze – za­śpie­wa­ła Ce­lin­ka, za­rzu­ca­jąc mu ręce na szyję i tuląc się do sze­ro­kiej pier­si.

– Może wy­star­czy już tych ro­man­sów?! – uciął Mrok. – Dość się na was na­pa­trzy­łem z kuli. Do końca życia będę się dzi­wił. No ale wy macie dłu­gie nogi… Pro­wadź nas księż­nicz­ko do skar­bu.

– A nie od­da­cie mnie ojcu?!

– Mo­żesz iść z nami. – W oczach Mroka coś bły­snę­ło czule. – Je­steś ruda i pięk­na. Ja chyba też prze­sta­nę być czar­nym kra­sno­lu­dem i zmie­nię imię na Kasz­tan. A jak bę­dzie­my zwać cie­bie, moja na­dob­na księż­nicz­ko.

Księż­nicz­ka w za­my­śle­niu po­tar­ła bród­kę i wy­cią­ga­jąc dłoń do Kasz­ta­na, szep­nę­ła:

– Wie­wiór­ka.

– Odkąd nie tupie nóż­ka­mi i nie usi­łu­je mnie wy­ssać, też mi się po­do­ba – za­śmiał się ry­cerz, ale krót­ko, bo Ce­lin­ka wal­nę­ła go pię­ścią w plecy. – Ale na bicie się nie zga­dzam – mruk­nął, chyba że cie­niut­ką trzcin­ką, jak za­ło­żysz zbro­ję.

To, co zna­leź­li w ja­ski­ni prze­szło ich ocze­ki­wa­nia.

Od skar­bów, które za­rzu­ci­li mu na grzbiet, nie­szczę­sny kuc do śmier­ci miał krzy­we nogi. Sami rów­nież, wzię­li na plecy, ile kto dał rady dźwi­gnąć, a nawet prze­ro­bi­li zbro­ję Ce­lin­ki na wózek. W ten spo­sób udało im się wy­wieźć za morze dwa tu­zi­ny wor­ków z klej­no­ta­mi.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Dzięki Saro.

Zdjęłam zatem +18 i publikuję.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej 

Jak tylko dowiedziałem się jak nazwałaś głównego bohatera to już wiedziałem, że będzie komicznie do samego końca :D i było. Jako komedia bardzo mi się podobało opowiadanie :) Z wszystkich historii tu opisanych jednak najbardziej przypadła mi do gustu pierwsza :) ostatnia też była spoko ale spodziewałem się większej dawki absurdu na koniec :P

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Poszłam na całość i cieszę się, że Ci się podobało.

Ponieważ dla None’a miała być przemiana, więc musiałam okiełznać szaleństwo, za co przepraszam;)

Lożanka bezprenumeratowa

No dobrze, że przepraszasz : D i następnym razem jedziesz z absurdem na maksa :) tym bardziej, że dobrze Ci wychodzi :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Przeczytam wieczorem, ale już po tytule widać, że szykuje się grubsza sprawa XD

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Oj, pojechałaś z tą erotyką! Gdzieś mi tam mignęły jakieś sprawy techniczne, ale akcja tak wciągała, że czytałam dalej. :) Wyjątkowo humor dodał jeszcze smaczku oryginalnej przygodówce, która – tak przy okazji – pasuje idealnie do obu konkursów o dokonaniach walecznych bohaterów. :)

Pozdrawiam, klik. :)

Pecunia non olet

Słowo się rzekło gravel, więc znalazłam płot i kobyłkę, a potem ucałowałam serdecznie. odpowiadając na pytanie wszystkich.

@bruce jakoś się muszę wyciszyć, bo chyba wiosna mnie tak rozbrykała. Dzięki za wizytę i klika.

Lożanka bezprenumeratowa

laugh Na wiosnę nie ma mocnych. wink

Pecunia non olet

Ee! Ich habe keine hausaufgabe… STERO MC'S deep down & dirty :)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Czyli reasumując piknie?

Lożanka bezprenumeratowa

Wunderbar, fenomenalnie !!

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Tytuł sugerował coś cholernie ambitnego… Takie kulki mi nie przyszły do głowy. :D

Wielkie muły i oręż Arnolda Bar… Rycerza, brodata krasnoludka i lubieżne wojowniczki w stalowych stringach używające zderzaków jako broni… O takie fantasy walczyłem. XD To znaczy głupawe toto, ale w pozytywnym sensie. ;)

O rany… Pójdę kliknąć, jak tylko przestanę się śmiać.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Są we mnie takie pokłady i postanowiłam ich użyć. Cieszę się, że znajduję podobnie naznaczonych czytelników. Dzięki za klika.

Lożanka bezprenumeratowa

Arnold spojrzał na swoje place.

Misię czytało z zapałem, uśmiechając się. Doobre.

Radość unosi mnie jak balonik. Dzięki Misiu.

Lożanka bezprenumeratowa

Lekkie, przyjemne w użyciu. Brodate krasnoludki, chutliwe baby przebrane za olbrzymki… No, dzieje się.

wielki miecz, o głowni zdobionej opalem

Ale głownia to to, co potocznie nazywa się ostrzem. Nie miała być “głowica”?

Rosłe i długonogie, odziane były w mocno wykrojone stalowe majtki i stanik z metalowych kółek.

Jeden stanik na trzy? No, to niezłe widoki.

Kolejna chwyciła dwóch między piersi i przycisnęła łokcie do boku.

Nie kumam tego ćwiczenia. Między piersi, to znaczy, że wcisnęła ich w rowek, nad mostkiem, tak? Co mają do tego łokcie?

Babska logika rządzi!

Opowiadanie bardzo szybko i gładko się czyta, mimo drobnych potknięć (o których niżej).

Podoba mi się wielowarstwowy humor – z jednej strony są żarty z bardzo niskiego rejestru, z drugiej oparte na absurdalnym kontraście, z trzeciej – na humorze słownym – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mimo, że jestem ponurym Jimem – znalazły się miejsca gdzie i ja się uśmiechnąłem (podam je poniżej).

Fabuła jest prosta, wręcz pretekstowa, ale może właśnie dlatego opowiadanie jest tak lekkostrawne. Nie ma tu niczego co by zmuszało do nadmiernej umysłowej gimnastyki – co wraz z wyrazistością postaci sprawia, że całość pozostawia bardzo przyjemne wrażenie.

 

Miałem te same wątpliwości co Finkla (szczególnie jeśli chodzi o głownię i ćwiczenie z piersiami, choć chyba w końcu udało mi się zrozumieć co miałaś na myśli – nie do swego boku, tylko do boków piersi – tak mniemam – by zgnieść między nimi… tak czy siak nie wiem do końca :) )

 

plus jeszcze mikrołapaneczka:

 

Gdzieś dołu dochodziło sapanie,

Gdzieś z dołu dochodziło sapanie,

 

Opasał się mieczem

Opasał – to jakby się mieczem owinął, raczej:

Przypasał miecz

 

 

– Jak mawiają w Małpiej Skale: „Rycerz może nie mieć ręki, albo nogi, ale nie może być kaleką!”

uśmiechnąłem się :)

by swobodnie pasł się na wonnych grykach i dzięcielinach

śmiechłem :)

 

westchnęła tak zmysłowo, że owady w pobliżu zaczęły wykonywać taniec godowy.

 

urocze :)

 

Dziękuję za miłą, rozrywkową lekturę.

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

To zacznę od piersi. Widziałam takie ćwiczenie, że panie przyciągały zgięte łokcie do boku, co miało skutkować powiększeniem biustu. W ćwiczeniu następowało zbliżanie piersi do siebie. No i wyobraziłam sobie giga lachona miażdżącego wielkimi cycami. Zresztą obiecałam ten motyw w dyskusjach o MiM;)

U mnie powiększenie gwarantowała laktacja;)

 

@Finklo Dziękuję za wizytę, łapankę, recenzję i klika.

@Jim Cieszę się, że rozpogodziłam Twe lico;) Dzięki za wizytę.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, 

Miło wrócić pod wesoły i zawadiacki tekst celem poprawienia humoru ;))

Pozdrowionka 

Cieszę się, że mogłam rozbawić;)

Pozdrawiam Baśko.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Ambush!

Uśmiałam się serdecznie! Rubaszne opowiadanie i, ma się wrażenie, napisane zupełnie bez wsiłku:)

Postacie barwne, przygody fantastyczne, zakończenie słodkie.

Ale nie można mieć wszystkiego. Na pewno brakuje znaków zapytania w pytaniach i wykrzykników w wykrzyknieniach.

Rycerz może nie mieć ręki, albo nogi

bez przecinka

 

‘niekoniecznie’ pisane łącznie

oraz inne przecinki, których już teraz nie mogę znaleźć…

 

Gratuluję tak udanego opowiadania i pozdrawiam!

 

 

Dziękuję chalbarczyk. Cieszę się, że prostota i prostactwo zdołały Cię ubawić. No i dziękuję za kliczka.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush!

 

Musiałem przeczytać Twój tekst, ponieważ tak wyszło. Los mnie tu skierował. Podszedłem do lektury jako czytelnik, choć gdzieś tam w tle może oceniałem na niedoładowanej baterii. Siedzę sobie w szklanej kuli wśród śniegów i mną nawet potrząsnęło trochę.

 

Czerpałem przyjemność z lektury. Mamy ciekawy koncept bohatera odwalającego robotę za sprytniejszego szaraka, krążącego za nim. Scenę rzeźnicką, która mimo wszystko jakoś nie pogrąża emocjonalnie, wypogadzają późniejsze elementy erotyczne, nawet sympatyczne i więcej. Od momentu wizyty u króla odczułem trochę chaosu, ale w całym tekście dużo się dzieje i trzeba uważnie śledzić wątki. Zaprosiłbym Celinkę do siebie, na pewno lepsza od Księżniczki :). W opowiadaniu co jakiś czas pojawiają się ciekawe momenty, na które się czeka, trochę podkreślające sprawność myślową autorki. Tak to pokracznie określiłem, po prostu chodzi o takie trafne strzały jak ręka księżniczki, czasem mądrzejsze, czasem po prostu lecące w kulki ;]

 

Trochę do głowy przychodził mi Don Kichot, trochę Asterix i Obelix, trochę nawet Wiedźmin i nawet trochę Xena. Wystarczająco dużo, żeby uznać, że opowiadanie samo sobie żyje i może cieszyć czytelnika. Zgłoszę klik w kulki.

 

 

@Vacter cieszę się, że wpadłeś, albo przytoczyłeś się od swoich kulek do moich;) Co do Celinki to jest najlepsza, a już całkiem lepsza od ręki księżniczki. I dzięki za kliczka;)

Lożanka bezprenumeratowa

To było śmieszne! Pomysłowe, niby po prostu parodia, ale nigdzie nie “przesmieszona” (dołożenie zbyt dużej ilości dowcipów i niby zabawnych aluzji może skutecznie zabić nawet najlepszy pomysł), nie przegadana i pomysłowo ogrywająca klasyczne tropy fantasy, w tym, a jakże, tej polskiej :) Klik ode mnie.

ninedin.home.blog

No to mam przeklikane ;]

Miło się wraca do tego tekstu. Jak dobre wino – nie starzeje się :)

entropia nigdy nie maleje

Chwila nieuwagi, a tu tyle miłych komciów;)

 

@ninedin cieszę się ogromnie, że dowcip, choć miejscami niewyszukany, rozbawił.

@Vacter my Syzyfy (wiesz, toczący kulki) tak mamy;)

@Jim wracaj!;)

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo misię zadowolnione. Uśmiechało się i uśmiech na pysku został. Opłaciło się zajrzeć na SB (Rzadko się to zdarza). Stamtąd trafił się link. yes Nie wiadomo, dlaczego przegapione by było to opko.laugh

Cieszę się Koalo, że uśmiechało, bo obawiałam się nieco prostactwa, które mi spłynęło do palców, w chwili nieuwagi;)

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka