- Opowiadanie: krwawywojownik - Złote Słońce

Złote Słońce

Muszę zaznaczyć, że to mój debiut na poczekalni Fantastyki. Kłaniam się każdemu kto kliknął w link i postanowił sprawdzić co to za kolejny z tysięcy tworów. 

Otóż, publikuję tu fragment książki, która nigdzie indziej jeszcze nie ujrzała światła dziennego, a raczej w tekście będę bardzo skąpa. Lubię trzymać w sekrecie coś, co potem mogłoby się przyjąć w całości. Praca nad światem RPG w formie książki fabularnej to też trochę zabawa, ale coś tam nabazgroliłam od listopada.

Historia oparta jest w głównej mierze na mitologii słowiańskiej i przede wszystkim świat jest oparty na naszej rodzimej ziemi polskiej — tyle że w stylu dark fantasy i bajek — nieoczekiwanie również stworzyłam własną wersję epok, dynastii i wyznań, krain i samej geografii. Nie planowałam, żeby stało się to tak rozbieżne, dlatego przepraszam jeśli KTOKOLWIEK czegoś nie zrozumie. 

Oceny

Złote Słońce

Drabor to wioska leżąca kilka godzin drogi od Soldenii. Dobrze prosperująca. Leżała przy brzegu rzeki Szalińc i była dobrym miejscem dla handlarzy bydła, ryb, a nawet wyrobu srebrnych mieczy. W Draborze mieli kowala i płatnerza wykonujących zlecenia dla soldeńskiego garnizonu od pięciu lat. To miejsce zachowywało spokój; od dekad nie mieli najazdów grasantów, bo strażnicy z miasta pilnowali porządku każdego dnia.

Dom Purity mieścił się z dala od centrum, tuż obok hektarowych pól, których część zagospodarowała na sadzenie ziół i roślin. Niedaleko płynęła rzeka, a nad nią prowadził kamienny most prosto do wioski. Purita mieszkała tam od wielu lat. Miejscowi często zaglądali do niej, gdy brakowało im towarzystwa lub potrzebowali duchowego wsparcia. Mimo pewnych różnic i wierzeń, Purita nigdy nie odmawiała pomocy w zamian za chudą opłatę. Uratowała jedno małżeństwo, pomagając kobiecie zajść w bliźniaczą ciążę, a innym razem pomogła młodym pogodzić skłócone rodziny, by zezwolili na ślub i zorganizowali huczne wesele w stodole pana młodego.

Jej chata była rozbudowana o dwie izby oraz strych, na którym spała. Rozłożone płótna, siennik, a dookoła wisiały suszone zioła dające intensywne, wiejskie zapachy, które powodowały, że przebywanie w jej domu było miłym doświadczeniem. Obok domu rósł świerk czarny, a pod nim stał niewielki nagrobek z imieniem żywiołaczki, którą ówcześnie pokochała. Miała na imię Merida z blarskiego rodu Hood. Ród słynął z wybitnych malarzy na przestrzeni kilku stuleci. Tayir napotkał wzmiankę o jej rodzie ucząc się w świątyni. Ogródek miała skromny, choć panoszyło się tam paręnaście kur i dwa dorodne koguty.

Tayir prowadził Ember przez główną ścieżkę. Ember podziwiała wysokie drzewa, których liście nagminnie spadały na ziemię, zwiastując nadejście jesieni. Byli zmęczeni wędrówką. Na szczęście znajdowali się blisko celu, a to dawało im nadzieję na długi odpoczynek. Stanął przy zardzewiałej furtce, otworzył ją, a następnie postawił stopę na zdobnym kamieniu do jej chaty. Purita wyszła im na powitanie z bukietem mandragory. Wiedźma wyglądała staro. Liczne zmarszczki sprawiały, że była odpychająca, miała zwiotczałe piersi i chude usta. Oczy miała czarne jak noc, włosy siwe, choć niektóre kosmyki były brązowe. Miała krótkie, zadbane paznokcie, mimo że palce cuchnęły pszczelim woskiem. Ubrana w lnianą tunikę w agatowym odcieniu, ozdobiła sobie nią ulubionymi kwiatami – kurzyśladu polnego – co podkreślało jej delikatne uosobienie. Ember nie poczuła się źle w jej obecności, a sama wiedźma instynktownie przyjrzała się obcej dziewczynie z włosami długimi do ziemi.

– Nie przyszedłbyś tutaj, gdybyś nie potrzebował pomocy – zwróciła się bezpośrednio do Tayira. Jej głos był cierpki i nieprzyjemny. – Kogo przyprowadziłeś?

– To Ember Stamos. Żywiołak ognia. – Odpowiedział bez cienia wahania. – Masz rację, Purito, jesteśmy w potrzebie.

– Macie pieniądze?

– Nie… – westchnął ciężko.

– Tak myślałam. Chodźcie do środka.

Zaprosiła ich bez krzty pretensji i żalu. W środku pachniało czymś słodkim. Ember zobaczyła jak Purita niesie niewielką, glinianą tackę z ciastkami maślanymi z posypanym cynamonem. Tayir chętnie po nie sięgnął i tym samym zachęcił Ember, by spróbowała. Oboje patrzyli na siebie doszukując się reakcji na smak jej ciastek. Były pyszne. Purita przygotowała również rumiankową herbatę. Usiedli obok pieca. Tayir pomógł rozłożyć koce i dwie słomiane poduszki. Przy oknach paliły się woskowe świece. Tymczasem wiedźma rozłożyła kilka przedmiotów, pomiędzy ich kolana. Jednym z nim była figurka psa, różowy kwarc, lina z niezawiązanym supłem i miseczka z wodą.

Ember pierwszy raz doświadczała spotkania z wiedźmą z Foros i nie mogła nadziwić się jak takie kobiety wyróżniały się na tle innych mieszkańców Aorty. Była mile zaskoczona, bowiem w dzieciństwie ona i Ayle wysłuchiwali nieprzyjemnych opowieści o złych babach jagach, o kobietach porywających dzieci i demonach zaklętych w piękne kobiety. Jak dotąd w to wierzyła, lecz przekonała się, że Tayir miał rację.

– Ile masz lat, Ember? – zapytała ją wiedźma.

– Osiemnaście, w październiku kończę dziewiętnaście. 

– Jesteś Wagą?

– Czym?

– Twój znak to Waga – wyjaśniła. Purita zachichotała widząc niepewny wyraz jej twarzy. Tayir siedział grzecznie obok i nie przeszkadzał. – Figurka psa świadczy o twej lojalności rodzinie, różowy kwarc to symbol miłości, cokolwiek ona znaczy. Sznur z niezawiązanym supłem to znak, że jesteś niepewna swej przyszłości, swoich zamiarów. Miska z wodą jest tu po to, byś spojrzała w swoje odbicie i opisała to co widzisz. Ja tego nie zobaczę, ani Tayir. Tylko ty.

Ember zastanawiała się skąd wiedźma to wszystko wiedziała.

– Skąd wiesz takie rzeczy?

– To mój kapłański dar. Dyvinos jako bóg astralny dał nam możliwości zaglądania w duszę każdej żyjącej istoty na tym świecie. Wy to nazywacie intuicją, a my błogosławieństwem – powiedziała zwięźle patrząc jej w oczy. – Wasi bogowie nie umieją patrzeć tak dobrze jak nasz bóg. Wystarczy, że spojrzę ci w oczy, dziewczyno i widzę, że przeżywasz żałobę po stracie bliskich, że czujesz samotność, z której nie potrafisz się uwolnić, a to cię ogranicza. A w dodatku poznałaś kogoś, w kim jesteś teraz zakochana.

– Ja… – zająknęła się Ember, nie mogąc ocenić tego co właśnie usłyszała.

Purita posłała jej skromny, acz ciepły uśmiech, a potem podsunęła jej miskę z wodą, by spojrzała w swoje odbicie. Przez pierwsze minuty niczego ukrytego nie widziała, aż w końcu dostrzegła bladą, złotą aurę otaczającą jej twarz i włosy. Przestraszona odrzuciła miskę wylewając ją na koc. Purita nie gniewała się, bo była przyzwyczajona do takich reakcji wśród ludzi. Tayir wziął szmatkę i zaczął wycierać mokrą plamę.

– A teraz powiedz co widziałaś. – Zabrzmiało to jak polecenie.

– Dziwny złoty obłok wokół mnie. – Ember zmarszczyła nos.

Purita bezceremonialnie złapała jej rękę i otworzyła, by spostrzec linie po wewnętrznej stronie dłoni. Kazała jej rozluźnić palce, by mogła przyjrzeć się nieco wnikliwiej. Z głębi gardła wydobył się zastanawiający pomruk.

– Jesteś Feniksem.

– Mówiłem – dodał entuzjastycznie Tayir.

– Potężnym Feniksem. Czeka cię długie życie, ale ta linia… to linia miłości. Przerwana z obu stron. – Przejechała kciukiem po dłoni. – Będziesz nieszczęśliwa, ale na dość krótki czas.

– Wystarczy – zaoponowała Ember. – Przyszliśmy tu, bo potrzebujemy pomocy.

– Przecież pomagam… i to za darmo – fuknęła ździebko obrażona. – Nie wpuszczam do swego domu tych, którym nie ufam. Jeżeli mam wiedzieć z czym będziemy mieć do czynienia, od czegoś trzeba zacząć, moja droga. Tayir jest dla mnie jak syn, którego odebrano mi cztery lata temu. Wiedział, że nie przyjmę nikogo kto nie będzie wart mej uwagi.

– Na Świątynię napadły potwory – powiedziała bez wahania. Purita założyła ręce na piersi, a potem jej wzrok padł na Tayira. – Podejrzewam, że to wina purpurowych obłoków. A może coś innego, o czym mogłabyś wiedzieć?

– Przede wszystkim, przyszliśmy tu dlatego, że nie ma nikogo oprócz Purity, kto mógłby nam pomóc, Ember. U niej jesteśmy bezpieczni – odparł szczerze Tayir. – Ja wiem, że pomoże.

– W czym? W Świątyni zginęli nasi bracia i siostry – warknęła. Wiedźma zobaczyła jak słone łzy kręciły się w oku, aż zmoczyły długie, gęste rzęsy. Jej oczy błyskawicznie zrobiły się szare.

– Martwisz się o wszystko wokół, lecz nie o to co najważniejsze – pokręciła lekceważąco głową Purita. – Zanim ktokolwiek zacznie myśleć o innych, powinien zacząć od siebie. Nie wiesz kim jesteś, choć wydaje ci się, że wiesz. Nie znasz historii, nie panujesz nad mocą żywiołu, żyjesz spychana w każdy bok i słuchasz tych, którzy rzekomo chcą dla ciebie dobrze. Ale czy na pewno?

– Nie wiem.

– Widzę, że trzeba cię podszkolić.

– A potrafisz? 

– Może nie nauczę cię panować nad mocą, ale mogę cię pokierować jak wpływać na własne życie. Nie jesteś konfliktowa, szargają tobą emocje i nie wiesz jaka jest właściwa na dany moment. Nie wiesz na czym się skupić, twoja wola jest zależna od ludzi będących w hierarchii wyżej od ciebie. To naturalna kolej rzeczy, ale wcale tak nie musi być. Każdy kto się rodzi, kto dojrzewa, może wykiełkować na własnych zasadach bez konieczności słuchania „lepszych” od siebie. Nawet rodzina bywa… ograniczająca.

– Mój brat… zginął. Zostałam sama. Musiałam żyć bez rodziców, musiałam się nim zaopiekować, bo był jedyną naszą szansą na przyszłość – mówiła cichym, zmartwionym tonem. Purita uważnie słuchała. – Po jego śmierci dowiedziałam się, że jestem żywiołaczką, a nawet nie wiem jak kontrolować moc. Nie zdążyłam się tego nauczyć, bo nas zaatakowano.

– Myślisz, że szkoły żywiołaków to jedyne miejsca, w których można uczyć się unikatowych zdolności? Myślisz, że uczeni są uczeni, bo studiowali na uniwersytetach, w instytutach wśród kurzu i za zamkniętymi drzwiami? To tylko pomoc. Nauka i magia pod tym względem są takie same. Ona jest wszędzie, wystarczy na nią spojrzeć, zobaczyć jak oddycha. Mordercy nie uczą się mordować na wojnach. Wystarczy, że złapią za broń i rozłupią komuś czaszkę z byle błahostki. – Purita złapała za woskową świecę. – Bogowie są tylko symbolami naszych możliwości. Nie są przewodnikami. Ty jesteś przewodnikiem własnego życia, Ember. Nie opieraj się na tym co mówią inni, a przynajmniej staraj się zaufać swojej… intuicji.

Ember przełknęła głośno ślinę.

– A teraz powiedz mi Ember… kim jest osoba, w której się zakochałaś?

– Ja nie jestem…

– Po prostu odrzucasz od siebie myśl, że mogłabyś kogoś innego pokochać. Wydaje mi się, że to kolejne twoje ograniczenie. Byłaś tak długo skupiona na bracie, na żałobie, że nie myślałaś o tym, że ty też możesz zapewnić jemu i sobie dożywotnie szczęście.

– Wybrałam niezależność.

– Może tylko gdy w grę wchodzi zamążpójście? A reszta? – Ember zacisnęła usta w wąską linię. Nie potrafiła jej odpowiedzieć na to pytanie. – Nikt cię nie wini za opiekuńczość. To rzadkie, nawet wśród matek. Każdy z tych przedmiotów jest zależny od siebie, ale jest jeszcze coś.

– Feniks – rzucił cicho Tayir. – Istota nieśmiertelna. Zwiastun odrodzenia Złotego Słońca. 

– Na Foros, mówimy o nim Raróg – dodała wiedźma. – Ognisty smok Canus, który stworzył słońce. Bardzo rzadko objawia się wśród żywiołaków. Ostatnim i bodaj pierwszym z nich był Miserys. Żywiołak ery ognia, pierwszego stulecia, który walczył u boku Ozyra Srogiego, drugiego władcy naszych dziejów i jego syna, i wnuka. Żył prawie sto lat, a w dniu swojej śmierci wybuchł nad sarajską ziemią, na którą spadł deszcz popiołu. Odrodził się w tobie, Ember. Po tysiącach lat.

Czuła jak trzęsą się jej ręce. Spoglądała kątem oka na Tayira, który wsłuchiwał się w głos Purity jak zaczarowany. Wciąż nie docierało do niej jak wyjątkowa była, bo przecież wyglądała jak reszta ludzi. Milczała, choć w duszy rozniósł ją potężny krzyk chcący wyjść na zewnątrz. Panowała względna cisza pomiędzy nimi, słyszeli tylko śpiew ptaków zza ścian chaty.

– Miwyth bardzo bał się Canusa. Kpił z Animusa i reszty bogów, a Canusa się bał. Bo był jedynym bogiem, który był odporny na jego moc. A mimo to pomógł go zgładzić na Krwawej Wieży. Zapewne zastanawiasz się dlaczego, skoro żadna ze znanych ci ksiąg o tym nie wspomina. Miwyth był zwiastunem zagłady świata, apokalipsy, która miała nadejść. Nie stało się tak, ponieważ Dyvinos przepowiedział jego zamiary, więc reszta bogów postanowiła go zabić.

– W księgach pisano o tym, że miał ich zabić i być jedynym władcą – wtrąciła Ember.

– Kwestia interpretacji, moja droga. Gdy byłam kapłanką, studiowałam ten wątek bardzo dokładnie. Miwyth chciał uwieść Dewonę, boginię wody, kpił z Animusa, nazywał go Białym Płomieniem, Veles był dla niego pijanym władzy głupcem, a Dyvinos był jego wrogiem, bo potrafił przejrzeć jego występki, jako jedyny widział go w gęstwinach mroku. Canus był jedynym godnym dla niego przeciwnikiem i dlatego schodził mu z drogi. Stworzyli Symbole Żywiołów, które upamiętniły tamtą noc. Animus zamknął jego cząstkę w swoim więzieniu, podobnie jak reszta. Symbole są kluczem do znalezienia grobowca boga śmierci.

– Jest jeszcze przepowiednia. – Zakręcił głową Tayir.

– Jaka przepowiednia?

– „I wtedy odrodzi się każdy z Symboli, staną ramię w ramię ze śmiercią i powróci Matka.” Matka to życie. Przeciwieństwo śmierci. Najstarsze podania teologiczne krążą wokół Matki, która urodziła każdego z bogów, by razem stworzyli świat. Nazywamy to Czasem Apeironu.

– Biały Płomień, Złote Słońce, Nocny Cień, Zielony Wąż i Lazurowe Serce. – Wymieniał przyjaciel. Ember podziwiała jego wiedzę. – Każdy z bogów miał swój despekt u Miwytha.

– Jeżeli Raróg się odrodził, to znak, że inni też nadchodzą.

Historie o stworzeniu świata, o bogach i ich przedziwnej wojnie zakończyły się klaśnięciem w dłoń. Purita zadecydowała, że zostaną do czasu, aż zdecydują o swoim dalszym losie. Jeśli ktokolwiek będzie ich w ogóle szukał…

Przez następne kilka dni pomagali wiedźmie we wiosce, załatwiali za nią sprawunki i kazała Tayirowi uczyć Ember kontroli poza granicami wioski. Musiała się przygotować na wiele nowych rzeczy, o których wspominała kobieta. Była jej wdzięczna za wikt i opierunek, i jak dotąd nie spotkała nikogo tak mądrego jak ona. Jeszcze parę tygodni temu wierzyła, że jej jedynym celem jest uszczęśliwienie brata, zapewnienie mu godnej przyszłości. Los dał jej szansę na stworzenie własnej historii, w której nie będzie niczyją kukiełką. Obiecała sobie, że będzie dążyć po właściwej ścieżce, bo będzie ona jej własną.

Koniec

Komentarze

Po pierwsze, skoro to fragment, oznacz go jako fragment.

Po drugie. Ech… Tekst brzmi jakby wygenerowała go sztuczna inteligencja niezbyt dobrze działająca na języku polskim. Albo jakby był tłumaczeniem z google tłumacza. I to z google tłumacza z jego zamierzchłych, nieporadnych czasów.

Potknięcia są w każdym zdaniu. Nawet nie piszę kurtuazyjnie, że w niemal każdym. Bo są w każdym. Pierwszy akapit:

Drabor to wioska kilka godzin drogi od Soldenii.

Do wybronienia, ale dodałbym orzeczenie. 

 

Była wioską dobrze prosperującą, leżała przy brzegu rzeki Szalińc i była dobrym miejscem dla handlarzy bydła, ryb, a nawet wyrobu srebra.

 

Powtórzona wioska i powtórzona była. Srebro się wyrabia? To nie stal, że trzeba wyrabiać.

 

W Draborze mieli kowala i płatnerza wykonywających zlecenia dla soldeńskiego garnizonu od pięciu lat.

wykonujących? wykonywujących? 

 

To miejsce zachowywało spokój; od dekad nie mieli najazdów, a strażnicy z miasta pilnowali porządku każdego dnia.

Dobrze, że miejsce nie panikowało…. Nie mieli najazdów? Nie brzmi za dobrze, raczej – nie dotykały ich najazdy/ nie było najazdów/ nie zdarzały się najazdy.

 

Całego tekstu tekstu nie przeczytałem. Wybacz, ale nie dałem rady. Jeśli to celowa stylizacja (dałaś tag grafomania, więc może…) to gratki za eksperyment, ale jeśli nie…

Mogę Ci tylko powiedzieć, że najważniejsze, czyli wyobraźnię masz. Tego nie da się wypracować, wywołać sztucznie, jeśli jest w tobie głód tworzenia, pasja, chęć, znajdujesz w tym przyjemność, to świetnie. Vonnegut kiedyś powiedział, że jak się chce coś robić, tworzyć, działać artystycznie to trzeba to robić, nawet jakby to była kaszana, nawet nie pokazując nikomu, nawet tylko dla siebie. Byle tworzyć, bo to wspaniałe. Coś takiego powiedział. Chyba. Nie pamiętam dokładnie.

Nie chcę żebyś się zraziła do tworzenia…

Ale przed Tobą naprawdę dużo, dużo pracy. Przede wszystkim dużo czytania. Czytanie pomaga na pisanie. 

I dużo pisania.

I dużo myślenia. 

I dużo zawodów i niepowodzeń. 

Ale może i dużo frajdy. A na koniec (albo w trakcie?) trochę satysfakcji.

 

Trzymam kciuki i ukłony 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Niestety też nie dałem rady przeczytać całości, mimo, że bardzo się starałem.

Owszem, dałaś tag “grafomania” – ale chyba po prostu dziś nie jest odpowiedni dzień na takie czytanie – przepraszam.

TYRANOTYTAN 3000 ma rację co do tego, że w każdym zdaniu jest jakiś błąd – mniemam, że to taka stylizacja, ale przy długim tekście to po prostu mocno uwiera – opuszczasz jakieś losowe wyrazy, jak na przykład tutaj:

 Zaprosiła ich krzty pretensji i żalu

robisz dziwne i nie wiem z czego wynikające błędy stylistyczne i gramatyczne.

 

Podobnie jak przedpiśca, nie chcę byś się zniechęciła do pisania – jednak przed Tobą naprawdę dużo pracy.

Zdziwiły mnie też niesłowiańskie imiona w tym ponoć słowiańskim świecie. Jakie jest tego uzasadnienie? Poza tym: żywiołak czy tam żywiołaczka? To ezoteryczny byt, nie bardzo pasujący do słowiańskiego entourage'u, mimo, że wiem, że występuje w grach… po prostu za dużo tu pomieszania z poplątaniem. Nie zawsze więcej – znaczy lepiej.

 

Jest takie stare powiedzenie: chcesz dwukrotnie zwiększyć szansę na sukces? Zwiększ czterokrotnie liczbę porażek.

TYRANOTYTAN 3000 ma rację ze swoimi radami. Przede wszystkim: dużo czytaj. Po drugie: dużo pisz. Z czasem przyjdzie sprawność pisarska, choć nie licz na to, że kiedykolwiek przestanie to być trudne. Czytałem zwierzenia największych pisarzy, z których wynika, że wyszarpywanie z siebie słów i rzucanie ich na kartkę jest czasem męką.

 

życzę powodzenia,

 

pozdrawiam,

 

Jim

 

entropia nigdy nie maleje

Witamy Cię serdecznie na Portalu. :)

Gratuluję debiutu. :)

 

Moi Przedmówcy zaznaczyli już wiele spraw, o których należy pamiętać podczas publikacji nowego opowiadania, jak choćby określenie zamieszczonej części powieści jako „fragmentu”.

Myślę, że przyda Ci się Poradnik autorstwa Drakainy (w „Publicystyce”) dla Nowicjuszy. :)

 

Na pewno warto pochylić się dłużej nad kwestiami językowymi, ponieważ tekst zawiera bardzo dużo usterek. Są to np.:

– powtórzenia (Drabor to wioska kilka godzin drogi od Soldenii. Była wioską dobrze prosperującą, leżała przy brzegu rzeki Szalińc i była dobrym miejscem dla handlarzy bydła, ryb, a nawet wyrobu srebra; Przez następne kilka dni pomagali wiedźmie we wiosce, załatwiali za nią sprawunki i kazała Tayirowi uczyć Ember kontroli poza granicami wioski – tu dodatkowo styl i składnia);

– błędy stylistyczne (W Draborze mieli kowala i płatnerza wykonywających zlecenia dla soldeńskiego garnizonu od pięciu lat);

– usterki składniowe (Dom Purity mieścił się z dala od centrum wioski, tuż obok hektarowych pól, którego część zagospodarowała na sadzenie ziół i roślin; Jej chata posiadała dwie izby oraz strych, na którym spała; Byli zmęczeni wędrówką, ale świadomość, że znajdowali się blisko celu dodawało im nadziei na długi odpoczynek; Zaprosiła ich krzty pretensji i żalu; Przestraszona odrzuciła miskę wylewając ją na koc);

– błędy gramatyczne (Uratowała jedne małżeństwo…; Podejrzewam, że to wina purpurowych obłok zwiastujących śmierć);

– interpunkcyjne (Obok domu, rósł świerk czarny, a pod nim stał niewielki nagrobek z imieniem żywiołaczki, którą ówcześnie pokochała).

 

Swoim fragmentem wprowadzasz mnóstwo nowych pojęć i nazw własnych, zatem bardzo trudno ocenić taki wycinek większej powieści, szczególnie że spora ilość błędów to utrudnia.

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. ;)

 

 

Pecunia non olet

Baaardzo dziękuję za rady, będę pracować nad tekstem i poprawię te błędy, które zaznaczyliście. wink

M.J

I ja dziękuję oraz pozdrawiam. :)

Każdy z nas pracuje nad warsztatem, każdy ma usterki, nie ma ludzi nieomylnych. :) 

Pecunia non olet

Dokładnie, zresztą dziękuję za wyłuszczenie błędów składniowych i gramatycznych, bo w sumie liczyłam, że ktoś mi to wytknie.

Miłego dnia i również pozdrawiam. 

M.J

Wzajemnie – miłego dnia. :)

Pecunia non olet

Najważniejsze, że masz ochotę pracować i jesteś bojowo nastawiona – każdy z nas popełnia błędy i trzeba z nimi walczyć, byśmy byli lepsi :)

Tu z pewnością znajdziesz wiele osób, które Ci chętnie pomogą w tzw. “łapankach” czyli w wyłapywaniu błędów różnego typu (ja sam nie jestem w tym zbyt dobry).

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Bardzo sprawnie się czyta

Nowa Fantastyka