Milicjant otworzył drzwi pokoju przesłuchań. Prawnik podziękował mu i wszedł do środka. Szczerbiński siedział przy metalowym stole spoglądając na niego swoimi krowimi oczyma.
– Dzień dobry, mam dobre informacje – powiedział adwokat.
A gdy drzwi do pomieszczenia się zamknęły i zostali sami, podszedł bliżej. Szczerbiński śledził go spojrzeniem.
– Rodzina pańskiej żony skontaktowała się z prokuraturą – powiedział prawnik, odsuwając krzesło i siadając naprzeciw klienta.
Powieki Szczerbińskiego powoli opadły i podniosły się, jakby ta czynność była wyjątkowo wyczerpującą.
– Zależy im na pochowaniu córki w całości. Jak pan zapewne wie są bardzo religijni i naciskają na tę kwestię. Byli na tyle zdeterminowani, że prokurator w końcu skontaktował się ze mną i poprosił, bym spróbował porozmawiać z panem.
Szczerbiński nawet nie drgnął. Prawnik przyglądał mu się chwilę wyraźnie zrezygnowany.
– Jeśli zgodzi się pan pomóc w tej delikatnej kwestii, prokuratura wystąpi o złagodzenie wyroku.
Mecenas nachylił się nieco.
– Zmieniono by panu wyrok śmierci na dożywocie. – Odchrząknął widząc, że te informacje nie wywarły oczekiwanego rezultatu.
– Ocaliłby pan życie – dodał.
Nie doczekawszy się reakcji ze strony klienta opadł na oparcie krzesła i bębnił palcami o blat. Obserwował tego wysokiego, niezgrabnego mężczyznę i zapytał się w myślach: "Czy ten facet naprawdę byłby zdolny do zamordowania żony?". Nieraz zadawał sobie to pytanie, jednak jak na razie nie znalazł na nie odpowiedzi. Sąd orzekł, że tak. On jednak nie był do końca przekonany.
– Proszę się nad tym zastanowić – powiedział, wstając – prokurator najchętniej widziałby pana na szubienicy, chce być jednak w porządku wobec rodziny ofiary, więc zdecydował się, na taką propozycję. Zaznaczył, że na odpowiedź czeka dzisiaj do godziny osiemnastej. – Prawnik, podszedł do drzwi i zastukał.
Te otworzyły się niemal natychmiast. Spojrzał na milicjanta z niesmakiem, gdyż z pewnością podsłuchiwał całą rozmowę.
– Ma pan godzinę na zastanowienie się. Gdy wrócę liczę, że podejmie pan ten wysiłek i skorzysta z szansy od losu – powiedział wychodząc.
“Andrzej Szczerbiński posiadał interes po ojcu, mieszkanie i samochód. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko osoby, z którą mógłby dzielić to wszystko. Jako mężczyzna wysoki mógł uchodzić za przystojnego, jednak wzrost stanowił jego jedyny atut. Był uprzejmy, na swój sposób elokwentny, jednak przy kontaktach z kobietami brakowało mu pewności siebie.
Drugiego lutego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku na hucznych siedemdziesiątych urodzinach stryja, starego partyjniaka, w sali kongresowej "ŚWIT" zaczęto imprezę toastem za Breżniewa. Andrzej nie pił za dużo z powodu słabej głowy, więc jadł. Do chwili, gdy zobaczył Mariolę Dziwisz. Dziewczyna na przyjęciu pełniła rolę kelnerki. Gdy podeszła do Andrzeja, ten w jednej chwili stracił dla niej głowę. Na nieszczęście Szczerbińskiego dziewczyna od razu to zauważyła.
Wiecie jak to jest, Mariola pochodziła z biednej rodziny, więc gdy trafia się jej jedna jedyna szansa, by wyrwać się z marazmu, pochwyciła ją od razu, co nie znaczy, że poszło gładko. Szczerbiński był zbyt nieśmiały, by mogła szybko go usidlić. Było coś jeszcze. Andrzej wierzył w słowa matki, która powtarzała "Patrz ludziom w oczy, po nich poznasz co im gra w sercu".
A spojrzenie Marioli Dziwisz było puste i wyrachowane. Jednak to, jak uśmiechała się do niego ta dwudziestopięcioletnia dziewczyna o wspaniałej figurze i burzy czarnych loków, sprawiło, że na drugi dzień zapytał stryja o jej adres. Gdy zaczęli się spotykać, jej rodzice byli zachwyceni.
Zamożność i powściągliwość absztyfikanta spodobała się im. Andrzej i Mariola ślub wzięli w przeddzień śmierci Chruszczowa. Sielanka nie trwała długo, bo zaledwie trzy miesiące, zanim ich małżeństwo zaczęło się psuć. Szczerbiński spędzał dużo czasu w pracy, pozostawiając młodszą żonę samopas. Wkrótce zaczęła znajdować sobie gachów i podobno nieszczególne kryła się ze swoimi romansami. Andrzej zdawał się tego nie zauważać.
Spełnianie zachcianek i przymykanie oczu na jej niewierność zdawało się jednak nie satysfakcjonować Marioli. Sąsiedzi już po całej sprawie wspominali o awanturach. Spotykali nieraz Szczerbińskiego, podrapanego na twarzy lub z sińcami. W trakcie zeznań niejeden wspominał, że dobrze się stało, że nie doczekali się dziecka.”
– Która godzina? – zapytał prawnik.
– Szesnasta pięćdziesiąt – odpowiedział milicjant.
– Czas na mnie, muszę wracać do klienta – stwierdził adwokat. – Proszę, to dla was.
Wręczył paczkę sportów funkcjonariuszowi.
– To za to, że zechcieliście mi potowarzyszyć.
– Dziękuję. – Uśmiechnął się mundurowy – proszę powiedzieć co było dalej?
– Chodźmy, opowiem po drodze.
Gdy weszli do budynku sądu i ruszyli po schodach powiedział:
– Właściwie to reszty chyba się domyślacie?
Milicjant przytaknął i zapytał:
– Czy on naprawdę wyciął jej serce?
– Zadzwonił na posterunek i powiedział, że zabił żonę. Patrol podjechał na miejsce, spodziewając się raczej głupiego dowcipu. Szczerbiński otworzył im jak gdyby nigdy nic. Zaprowadził ich do salonu, gdzie leżała Mariola z otwartą klatką piersiową. Podobno użył piły i noża. Biegli stwierdzili, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Serce było usunięte z najwyższą precyzją, zupełnie tak jakby go tam nigdy nie było.
– Co pan nie powie – zdziwił się milicjant.
– To nie wszystko, nie było też krwi. Ani na narzędziach zbrodni, ani na Szczerbińskim. W całym mieszkaniu nie znaleźli nawet kropli.
– A jednak go skazali.
– To prawda – przytaknął Mecenas.
– Niesamowite jak mało nieraz wiemy o sobie nawzajem. Facet myślał, że znalazł ideał, a ona że trafiła frajera. Oboje widać byli w błędzie. – Funkcjonariusz wyciągnął klucze do pokoju przesłuchań.
– Zdaje się, że tak naprawdę nigdy do końca się nie poznali – stwierdził prawnik – w każdym razie od tego czasu nie odezwał się ani słowem, nawet w trakcie przesłuchania – dodał adwokat.
Gdy weszli do środka, zastali Szczerbińskiego przechadzającego się po pokoju, kołyszącego głową jakby w takt melodii.
– Zastanowił się pan… – zaczął mówić adwokat, lecz urwał gdy zorientował się, że jego klient nuci coś pod nosem.
Zaskoczony spojrzał na milicjanta i obaj po chwili rozpoznali słowa.
“… Moja dziewuszka
nie ma serduszka –
nie ma serduszka, a w zamian…”.
Była to piosenka kabaretowa. Adwokat dał znak funkcjonariuszowi, że wizyta nie ma sensu. Wychodząc stwierdził cierpko :
– Od początku trzeba było bardziej naciskać, aby linia obrony opierała się na niepoczytalności.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za nimi Andrzej Szczerbiński wciąż śpiewał:
“… ani skarbonki w formie jabłuszka, co pestką z perły podzwania,
ani zegarka firmy nieznanej
co by kołatką szeleścił.
Był tam zwyczajny świerszczyk blaszany –
Com go niechcący uśmiercił.”