- Opowiadanie: Geroaind - Wszystko idzie zgodnie z planem

Wszystko idzie zgodnie z planem

Miała być to część większej całości, ale nie wyszło, więc zostaje opowiadanie napisane gdzieś 2-3 lata temu.  Inspiracje to głównie relacje z pogromu lwowskiego w 1918 roku.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wszystko idzie zgodnie z planem

Veslav z niepokojem przyglądał się dymowi unoszącemu się z południowej części miasta. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, niebezpiecznie zbliżając się do koszar, w pobliżu których mieszkała jego rodzina. Wrenczyn, ukochane miasto mężczyzny, któremu poświęcił całe swoje życie, mimo prób obrony ulegało zabójczej sile ognia.

Ściągnęli ich z garnizonu wczesnym rankiem, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało tej tragedii. Powiedziano im, że w mieście są rozruchy i muszą wesprzeć wojskowe patrole, które krążyły po Wrenczynie od początku wojny. Patrząc na datę nie było to nic niezwykłego, typowy czterdziesty trzeci dzień Vaulis.

Święto to nie widniało w żadnych kalendarzach (przynajmniej w tych oficjalnych), ale każdy wiedział, o co chodzi, gdy przywoływano ten dzień. To wtedy helfgarska armia ostatecznie zdobyła miasto, krwawo rozprawiając się z jego mieszkańcami. Dziś Wrenczyn wyglądał zupełnie inaczej, także pod względem etnicznym, ale dawne antagonizmy pozostały. I tak każdego czterdziestego trzeciego dnia wiosny Merhorńczycy atakowali helfgarskie wojsko, a to odpowiadało im tak samo. Kilka osób zginęło, kilkadziesiąt powieszono, kilkaset zesłano do prac w kopalniach czy przy wyrębie lasów i miasto wracało do normalnego życia, jedynie trochę bardziej zniszczone.

Dziś było jednak zupełnie inaczej. Zamieszki musiały wymknąć się spod kontroli i przedostać poza Plac Miedziany, gdzie zawsze wybuchały i gdzie zawsze były tłumione. Dziś świat był jednak zupełnie inny niż kiedyś, a więc i tutaj wydarzenia przybrały inny bieg. Pozostało jedynie czekać, aż gertnicy zdołają zdusić bunt i utopić go we krwi.

Veslav był jednak zbyt zestresowany i zbyt inteligentny, by czekać. Początkowo zastanawiał się, czemu dowództwo nie pośle ich w bój, przecież byli elitarną jednostką stworzoną wręcz do tłumienia zamieszek i buntów przeciwko władzy Wielkiego Księcia. Jego wątpliwości rozwiały się.

To wszystko szło tak źle i było za bardzo na rękę Helfgarowi, że nie mogło być przypadkiem, a przynajmniej on w takie przypadki nie wierzył. Z każdą upływającą minutą coraz lepiej rozumiał, że nic nie wymknęło się spod kontroli. Pożar się tylko rozszerzał, a przeraźliwe krzyki ludzi i swąd spalonych ciał było czuć nawet na wieży. Wręcz przeciwnie, wszystko szło zgodnie z bestialskim planem.

 

‡†‡

 

Ojciec obudził Gernę chwilę po północy, a ta zrozumiała co się stało po krótkiej wymianie spojrzeń. Rzuciła się do ogromnej, dębowej szafy i wyciągnęła z niej wiklinowy kosz z najpotrzebniejszymi rzeczami. Muszą uciekać. 

Czuła to już od wczorajszej kolacji, kiedy ojciec z niepokojem zdał jej relację z wizyty u matki w lecznicy. Medycy nawet go nie przyjęli w gabinecie, musiał stać na zewnątrz. Początkowo żartowali, jednak z każdą chwilą stawali się coraz bardziej wrodzy, a w pewnym momencie kazali mu się po prostu wynosić, bo to szpital dla zasłużonych dla państwa Helfgarczyków, a nie merhorńskich kolaborantów. Wściekły i upokorzony rozmową wyszedł z pomieszczenia. Jeszcze mocniej przeraził go widok na wąskich uliczkach miasta.

Ludzie żyjący w takim mieście jak Wrenczyn nigdy nie przebywali po zmroku w obcych dzielnicach, a tego dnia jego rodzinna Czerwień, odległa od centrum miasta, była pełna rozgorączkowanych nieznajomych, którzy jakby na coś czekali. Chodzili grupami, żywo dyskutowali przyciszonymi głosami, a po całej dzielnicy niosło się jedno słowo: Precz. Precz z Merhornem, precz z wyzyskiwaczami, przecz z oszustami, precz ze zdrajcami. Łączono je jeszcze z wieloma innymi słowami niż te wymienione, ale każde wypowiedziane zdanie miało jednoznaczny wydźwięk i zapowiadało wielki wstrząs.

Później mówiono, że podobno najpierw uderzono na dzielnice biedoty na południu miasta, w pobliżu portu. Podobno atakującym pomagały tajemnicze grupy doskonale uzbrojonych ludzi, zachowujących się jak zawodowi wojownicy. Podobno armia wielkiego księcia, której zawsze wszędzie było pełno, gdzieś zniknęła. Podobno zamknięto bramy uliczne, by nikt nie wydostał się z rąk „patriotów”, którzy właśnie oczyszczali miasto, usuwając szkodniki. Ale to nieprawda, bo armia helfgarska nigdzie nie zniknęła i tłumiła zamieszki, które objęły jedynie część miasta i były mniejsze niż w poprzednich latach. Tak przynajmniej twierdził gubernator Workan, kiedy po kilku godzinach oczekiwania dopuszczono przed jego oblicze grupę merhorńskich kupców. Przekazane mu informacje o żołnierzach bez naszywek atakujących sklepy i osiedla nazwał „idiotycznymi”, informację o zasięgu zamieszek i liczbie ofiar uznał za „nierealną”.

Gerna wraz z ojcem nie mogła o tym wszystkim wiedzieć, ale za to doskonale widziała grupę podpitych mężczyzn, otaczającą Hezana, dozorcę gospody, w której się zatrzymali. Hezan próbował zatrzymać bandytów, nie padł nawet pod ciosami, które mu zadano. Nie ustąpił i bronił wejścia do budynku tak długo jak mógł. Upadł dopiero po uderzeniu grubym i twardym kijem w tył głowy. Po chwili zbliżył się do niego jeden ze zziajanych napastników i dobił swą bronią, kończąc rozpaczliwą obronę ofiary.

Ostatniej sceny życia bohaterskiego dozorcy już nie widziała, bo wraz ojcem biegła wąskim korytarzem łączącym ich gospodę z budynkiem starej świątyni. Od czasu podboju pełniła ona funkcję magazynu wody z akweduktów. Po chwili znaleźli się na dachu magazynu, w miejscu, gdzie dawniej rozpalano święty ogień. Z niego droga była już dosyć prosta, a mianowicie wystarczyło zejść po długiej drabinie na przylegającą do budynku ulicę.

Pierwszy pocisk przebił gardło ojca, drugi ranił ją w bok. Strzelec z obleśnym uśmiechem zbliżał się do nich powoli, ciągle celując w dziewczynę. Ta rzuciła się ratować ojca, próbując rozpaczliwie zatamować krwawienie z szyi martwego już człowieka. Zrezygnowana rozpłakała się, ciągle potrząsając ciałem. Tuż za sobą słyszała ciężki oddech bandyty. Podniosła głowę, chcąc godnie umrzeć i lekko zacisnęła powieki, spodziewając się poczuć przeszywający ból, ale ten nigdy nie nadszedł. Zdezorientowana Gerna odwróciła się, ale nigdzie nie widziała strzelającego mężczyzny.

 

‡†‡

 

Świat się zmieniał, ale nie zmieniał się stary Dermund. Wystarczyła niewielka sakiewka, by kapitan puścił go na miasto, a na jego miejsce wstawił jakiegoś młodego chłystka, który pewnie jeszcze wczoraj nie wiedział, że będzie musiał walczyć i zginąć za Helfgar. No cóż, bywa. Po tym wszystkim, co widział na zniszczonych ulicach miasta, Veslav nie żałował żadnego Helfagarczyka i szczerze mówiąc to życzył jemu i wszystkim innym na wieży, by ta się pod nimi zawaliła i zabrała ich prosto do piekła.

Nigdy nie był typem rewolucjonisty, zawsze śmieszyli go ci zapaleńcy próbujący wzniecić jakąś rewoltę czy powstanie na ziemiach dawnego Merhornu. Dziś jednak utożsamiał się z nimi jak nigdy. Chciał mordować Helfgarczyków, spalić ich flagi i miasta za to wszystko. Za każdą płacząca matkę, którą spotkał, za każdy spalony budynek, za każde zabite dziecko, za każdego martwego mężczyznę. Nienawidził ich, po prostu ich nienawidził.

I pomyśleć, że myślał tak człowiek, który jeszcze kilkanaście lat temu na ochotnika wstąpił do Wolnej Kompanii Redarskiej, który gardził historią Merhornu i uważał, że naród ten jest za słaby, by mieć własne państwo, pomimo tego, że był jego członkiem. Władza chciała zniszczyć i zastraszyć opozycję, a jedynie ją wzmacniała i zrażała do siebie nawet największych karierowiczów i egoistów.

Musiał dostać się do koszar za wszelką cenę. Jego rodzice byli bardzo starzy, z pewnością nie zdołali się obronić, a brat ledwo wyszedł z choroby i nadal większość czasu przebywał w łożu. Biegł skrótami, przebiegał przez zgliszcza domów i obok płaczących ludzi. Musiał zdążyć. Biegł tak szybko, że bał się, że pęknie mu serce. Musiał zdążyć.

Ale nie zdążył. Brat leżał przy studni. Ledwie go rozpoznał, jego twarz i lewy bok były niemal całkowicie spalone, a na ciele zauważył kilka, jeśli nie kilkanaście ran. Nadal był w białej koszuli, którą zawsze zakładał do snu.

Veslav zauważył, że przy jego lewym boku leży coś błyszczącego i sięgnął po to. Pozłacany sztylet z wizerunkiem ich rodzinnego miasta, dał go bratu na urodziny kilka lat temu. Głucho się roześmiał i ze łzami w oczach w geście wściekłości i rozpaczy miał wrzucić ten symbol świata, którego już nie ma i nie będzie do studni, ale w ostatniej chwili się zreflektował i zachował go, dla potomnych. 

 Przekroczył próg domu, a raczej jego pozostałości. Gdy wszedł na korytarz omal nie został przygnieciony przez belkę, która właśnie w tym momencie spadła z dachu. Nigdzie nie mógł znaleźć ciał rodziców, choć przeszukał wszystkie pokoje i skrytki.

Piec. Ta straszna myśl pojawiła mu się nagle w głowie i natychmiast ruszył w kierunku kuchni, której dotychczas nie odwiedził. Wyglądała całkiem nieźle w porównaniu do innych części domu, ale na podłodze i ścianach ciągnęły się krwawe smugi. Veslav lekko uchylił drzwiczki starego pieca na chleb i natychmiast je zatrzasnął.

Zatrzymał się dopiero przy bramie wychodzącej na ulicę, w ostatniej chwili reflektując się, że w okolicy zapewne nadal są wojskowi. Choć tak właściwie mógł zrobić cokolwiek, bo jego krzyk słyszała chyba cała okolica. Postanowił więc zrobić cokolwiek.

Był zbyt wściekły, by przejmować się bezpieczeństwem. Postanowił sobie, że dziś kogoś zabije. Nie, nie zabije, on go zmasakruje. Szukał potencjalnego celu, ale okolica była tak zniszczona, że nawet ci przeklęci bandyci ją porzucili.

Po chwili natknął się na kilka ciał wojaków, a przy nich łuk i kilkanaście strzał. Wziął broń i ruszył dalej. Nad miastem powoli zachodziło słońce, a gubernator Workan właśnie pisał odezwę, która za kilka godzin zawiśnie na każdym rogu każdej ulicy zniszczonego miasta. Ogień i zamieszki zaczęły przedostawać się do tych lepszych i bardziej czystych, nie zabrudzonych merhorńskimi szkodnikami dzielnic, więc postanowiono skończyć operację, która doskonale wypełniła swoje zadanie. Merhorńczycy nie podniosą głowy przez długie lata, a helfgarska biedota zajęta nienawiścią do nich nie będzie upominała się o poprawienie swego bytu w państwie, które z roku na rok było coraz bardziej niewydolne gospodarczo. Większość bandytów natychmiast się podda i zostanie rozbrojona, a ci nieliczni buntownicy zostaną wyłapani i symbolicznie powieszeni, by nikt nie mówił, że władza popierała pogrom. Pogrom, który było można z łatwością powstrzymać.

Veslav nie mógł tego jednak wiedzieć i dalej szukał kogoś, kto swoją krwią odpowie mu za to wszystko, co tego dnia widział. I znalazł.

 

Koniec

Komentarze

D-d-d… Dyżurny! Wszystko poniżej to sugestie:

Veslav z niepokojem przyglądał się dymowi wydobywającemu się z południowej części miasta.

Ja bym raczej powiedział o dymie unoszącym się nad częścią miasta, wydobywać to raczej z komina…

Ogień coraz bardziej się rozprzestrzeniał, niebezpiecznie zbliżając się do koszar, w pobliżu których mieszkała jego rodzina.

Jak dla mnie “coraz bardziej” zbędne, może lepiej “rozprzestrzeniał się błyskawicznie”?

właśnie rozpadało się na jego oczach pod naporem pożaru.

“Rozpadało się” nie pasuje do pożaru.

 

Patrząc na dzisiejszą datę nie było to nic niezwykłego, typowy czterdziesty trzeci dzień Vaulis.

Nieco niezgrabna konstrukcja.

Zamieszki musiały wymknąć się spod kontroli i przedostać poza Plac Miedziany, gdzie zawsze wybuchały i gdzie zawsze były tłumione.

Dość średnia strategia partyzancka…

 Początkowo zastanawiał się, czemu dowództwo nie pośle ich w bój, przecież byli elitarną jednostką stworzoną wręcz do tłumienia zamieszek i buntów przeciwko władzy Wielkiego Księcia. Szybko przestał to robić.

Proponuję zmienić, może “jego wątpliwości rozwiały się”, inaczej zbyt daleko stoi zaimek od czasownika.

To wszystko szło zbyt źle i było za bardzo na rękę Helfgarowi, nie mogło być przypadkiem, a przynajmniej on w takie przypadki nie wierzył.

Proponuję przeredagować pod kątem łączenia zdań składowych. Może “że” po przecinku po “Helfgarowi”?

Z każdą upływającą minutą, w czasie której pożar się tylko rozszerzał, a przeraźliwe krzyki ludzi i swąd spalonych ciał było czuć nawet na wieży PRZECINEK rozumiał, że nic nie wymknęło się spod kontroli.

Nieco niezgrabne zdanie, imiesłów i cztery czasowniki. Do tego “z każdą minutą” nie pasuje do “rozumiał”, ew. “rozumiał coraz lepiej” na przykład.

 

“Nic nie wymknęło się” – także do redakcji.

 

Ojciec obudził Gernę chwilę po północy, a ta natychmiast zrozumiała co się stało po krótkiej wymianie spojrzeń.

Przeredagować sugeruję. “Natychmiast” i “po” – nadmiar określeń czasu.

Rzuciła się do ogromnej, dębowej szafy i wyciągnęła z niej wiklinowy kosz z najpotrzebniejszymi rzeczami, szybko przymocowując go do swoich pleców. Muszą uciekać.

Sugeruję uzgodnić czas.

Medycy zamiast powiedzieć mu o planach kolejnych operacji i jak zwykle zażądać kolejnej wysokiej zapłaty, na którą nigdy nie będzie go stać PRZECINEK nawet go nie przyjęli.

Nieco zawiłe zdanie jak na prostą informację..

 

<muszę awaryjnie przerwać, dokończę w tym poście>

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Bardzo dziękuję za sugestie, postaram się większość wskazanych w tekście problemów rozwiązać jak najszybciej.

Patrząc na dzisiejszą datę nie było to nic niezwykłego, typowy czterdziesty trzeci dzień Vaulis.

Nieco niezgrabna konstrukcja.

Zamieszki musiały wymknąć się spod kontroli i przedostać poza Plac Miedziany, gdzie zawsze wybuchały i gdzie zawsze były tłumione.

Dość średnia strategia partyzancka…

Oba te fragmenty akurat mają wydźwięk zgodny z moimi zamiarami, więc raczej nie będę ich zmieniał. Resztę postaram się przeredagować.

 

Początkowo żartowali, z każdą chwilą stawali się coraz bardziej wrodzy, a w pewnym momencie kazali mu się po prostu wynosić,

Przydałby się spójnik przed “z każdą”, np. “jednak”.

Wściekły i upokorzonych rozmową wyszedł z lecznicy, ale najbardziej przeraził go widok na wąskich uliczkach miasta.

ale – tu nie ma przeczenia.

 

Mała uwaga – nazwa miasta i państwa wydaje się pochodzić z bardzo odległych obszarów dźwiękowych.

Ludzie żyjący w takim mieście jak Wrenczyn nigdy nie przebywali po zmroku w obcych dzielnicach, a tego dnia ich Czerhień, odległa od centrum miasta, była pełna rozgorączkowanych nieznajomych, którzy jakby na coś czekali.

Nie jest jasne, do kogo odnosi się “ich”.

Łączono je jeszcze z wieloma innymi słowami niż te wymienione, ale każde wypowiedziane zdanie miało jednoznaczny wydźwięk i zapowiadały wielki wstrząs.

Proszę uzgodnić.

 Podobno armia wielkiego księcia, której zawsze wszędzie było pełno PRZECINEK gdzieś zniknęła.

Nagle narrator zostawia bohatera przy lecznicy i unosi się nad miastem, widząc sytuację jak na mapie…

 

Dużo postaci wprowadzasz jak na krótki tekst. Większość z nich pojawia się na krótko. To psuje poczucie spójności fabuły.

Hezan próbował zatrzymać bandytów, nie padł nawet pod ciosami noży, które na niego spadły. Nie ustąpił i bronił wejścia do budynku tak długo jak mógł. Upadł dopiero po uderzeniu grubym i twardym kijem w tył głowy.

Powtórzenie “spadły”/”padł”, wątpię w to opieranie się nożom.

Po chwili zbliżył się do niego jeden z zziajanych napastników i podniósł mu głowę, wbijając miecz prosto w rozwarte usta.

Dziwne i chyba nawet trudne do wykonania – ktoś leży, a ty mu trzymasz głowę i wbijasz ją drugim ramieniem, do tego długi miecz, do tego tam, gdzie jest masa elementów ciała stawiających opór. Mógł mu tętnice ciąć z góry, na stojąco.

Ostatniej sceny życia bohaterskiego dozorcy, który prawdopodobnie swoim poświęceniem uratował jej życie PRZECINEK już nie widziała, bo wraz ojcem biegła wąskim korytarzykiem łączącym ich gospodę z budynkiem starej świątyni, od czasu podboju pełniącej funkcję magazynu wody z akweduktów.

Długie, podrzędozowe zdanie jak na akcję.

Po chwili przeszli przez sieć skomplikowanych korytarzy i wyszli na dachu magazynu, w miejscu, gdzie dawniej rozpalano święty ogień.

Przeszli / wyszli.

Pierwszy bełt przebił gardło ojca, drugi ranił ją w bok.

Zarepetowanie kuszy nie jest tak szybkie.

Zadowolony z siebie kusznik z obleśnym uśmiechem zbliżał się do nich powoli,

Plus nadmiar określeń dla kusznika, do tego stoją po obu stronach.

Gdy zdała sobie z tego sprawę zrezygnowana rozpłakała się, ciągle potrząsając ciałem.

Zupełnie zbędne, odbiera dynamikę.

Już tuż za sobą słyszała ciężki oddech bandyty, SPÓJNIK TU ALBO KROPKA podniosła głowę, chcąc godnie umrzeć.

Kiedy usłyszała głośny odgłos wystrzału z kuszy lekko zacisnęła powieki, spodziewając się poczuć przeszywający ból, ale ten nigdy nie nadszedł.

Masz sporo zdań od kiedy / gdy. Do tego masz dwa określenia jednoczesności (kiedy… spodziewając). Ostatnie lepiej chyba jako oddzielne zdanie.

Zdezorientowana Gerna obróciła się lekko, ale nigdzie nie widziała strzelającego kusznika. 

?

by ta się pod nimi zawaliła i pogrzebała ich w swych gruzach.

Niezgrabne.

I pomyśleć, że mówił tak człowiek

On to mówił czy myślał?

Nie zdążył.

Za szybko wprowadzasz quest i go failujesz.

Brat leżał przy studni, pewnie chciał nabrać wody na obiad, bo próbował w ramach powrotu do zdrowia zająć się kuchnią, która była jego pasją.

Mieszasz narrację konkretną i ogólną.

Wziął je i ruszył dalej.

Dwie kusze?

a gubernator Workan właśnie pisał odezwę, która za kilka godzin zawiśnie na każdym rogu każdej ulicy zniszczonego miasta.

Znowu skok narracji. Może oddziel jako nowy paragraf?

Pogrom, który było można z łatwością powstrzymać, jak zresztą widać.

Hmm, nie pasuje czas, ale ogólnie bym to wywalił.

 

Strasznie zdawkowe i abstrakcyjne podsumowanie na końcu, do tego nie-zakończenie.

 

Na zmianę opowiadasz historię osobistą i intrygę polityczną. Jedno i drugie zdaje się mieć potencjał, ale te dwie perspektywy ani nie są w pełni rozwinięte, ani się nie zaziębiają odpowiednio. Intryga polityczna brzmi ciekawie, ale jest opowiedziana w zasadzie infodumpami, za to historie tych dwóch postaci są za krótkie, a same postacie za mało rozwinięte, by czytelnikowi na nich zależało.

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Ciekawa transformacja wyjściowego tematu. Trochę za dużo chaosu w sposobie narracji. Tekst dość kuleje pod względem technikaliów, ale GreasySmooth zrobił Ci szczegółową łapankę – wystarczy zaaplikować te rady i na pewno będzie lepiej. To co ja bym jeszcze poprawił, to oprócz lepszego wmasowania infodumpów (akurat nie uważam, że koniecznie muszą być czymś złym same przez się – choć w tym przypadku – są, przez to, że są nieuzasadnione) – to mniej przeskakiwania między głowami, mocniejsze się trzymanie perspektywy danej postaci.

Jako całość nie jest źle, ale tekst wymaga jeszcze sporo pracy

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Witaj.

Widzę, nie niedawno się zarejestrowałeś, zatem witamy na Portalu. :)

W Hyde Parku są ciekawe konkursy z super nagrodami dla Nowych Użytkowników, a w dziale „Publicystyka – Poradnik autorstwa Drakainy, który pomoże zaznajomić się z Portalem. ;0

 

Widzę, że usterki techniczne były już wcześniej wypisane.

Mnie wpadły w oko m. in. te (to także tylko sugestie):

Medycy zamiast powiedzieć mu o planach kolejnych operacji i jak zwykle zażądać kolejnej wysokiej zapłaty, na którą nigdy nie będzie go stać (przecinek?) nawet go nie przyjęli.

Wściekły i upokorzonych rozmową wyszedł z lecznicy, ale najbardziej przeraził go widok na wąskich uliczkach miasta. – literówki

Łączono je jeszcze z wieloma innymi słowami niż te wymienione, ale każde wypowiedziane zdanie miało jednoznaczny wydźwięk i zapowiadały wielki wstrząs. – i tu?

Podobno zamknięto bramy uliczne, by nikt nie wydostał się z rąk „patriotów”, którzy właśnie oczyszczali miastoszkodników. – i tu?

Podobno armia wielkiego księcia, której zawsze wszędzie było pełno (przecinek?) gdzieś zniknęła.

Gerna wraz z ojcem nie mogła o tym wszystkim wiedzieć, ale za to doskonałe wiedziała i widziała grupę podpitych mężczyzn, która otaczała Hezana, dozorcę gospody, w której się zatrzymali. – powtórzenia

Już tuż za sobą słyszała ciężki oddech bandyty, podniosła głowę, chcąc godnie umrzeć. – styl

 

Bardzo realistyczne opisy walk oraz emocji bohaterów. Całość sprawia wrażenie jedynie fragmentu/streszczenia obszerniejszej pracy.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hej

Mamy konflikt dwóch nacji, bohaterów postawionych w dramatycznej sytuacji i żądny krwi motłoch czyli wszystko by zaciekawić czytelnika. I mnie historia bardzo zaciekawiła. Akcja jest zgrabnie poprowadzona od początku do końca :). Jedyna rzecz, która mnie nurtuje to czy aby całość nie jest fragmentem większej całości. Bo po przeczytaniu nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jest to wprowadzenie do dłuższej historii.

Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Gre­asy­Smo­oth, jeszcze raz dziękuję za bardzo szczegółowe uwagi i postaram się je wprowadzić do tekstu.

 

Jim, także dziękuję i pozdrawiam. Postaram się zastosować do porad.

 

bruce, z poradnikiem się już zapoznałem, a z konkursami postaram się zapoznać w przyszłości. Jeśli chodzi o twoje wrażenie to pierwotnie miał to być prolog do większej całości, ale przerwałem pracę nad tym projektem z kilku powodów, więc pozostało jedynie kilka zarysów konkretnych części, takich jak ten. Trochę go przeredagowałem i stworzyłem w miarę zamkniętą opowieść. Nie planuje kontynuacji (jeśli już to w formie właśnie takich krótkich opowiadań), więc nie widziałem powodu, by oznaczać to jako fragment, skoro nie ma i nie będzie raczej rozwinięcia. Wybacz, jeśli był to błąd. Również pozdrawiam

 

Bardjaskier, dziękuję i cieszę się, że ta opowieść okazała się dla Ciebie ciekawa. Co do twoich wątpliwości to jak wyżej, taki był plan, ale nie wyszło.

 

 

Rozumiem, pozdrawiam i dziękuję, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Medycy zamiast powiedzieć mu o planach kolejnych operacji i jak zwykle zażądać kolejnej wysokiej zapłaty, na którą nigdy nie będzie go stać(+,) nawet go nie przyjęli.

Podobno armia wielkiego księcia, której zawsze wszędzie było pełno(+,) gdzieś zniknęła.

 

Dalej też brakuje przecinków, ale to już sam szukaj, edytując tekst, który jest ewidentnie fragmentem i tak powinien być oznaczony.

Koala75, dziękuję za uwagę i mam pytanie: czy uwzględniając moje poprzednie wyjaśnienie nadal uważasz, że jest to fragment? Moim zdaniem nie ma potrzeby, by go tak oznaczyć ale jeśli to byłoby bardziej zgodne z regulaminem to oczywiście to zmienię (jeśli to możliwe). 

Obawiam się, Geroaindzie, że ta historia chyba do mnie nie trafiła.

W przedmowie wyznałeś, że inspirowały Cię wydarzenia z początku XX wieku, w tagach zawarłeś informację, iż rzecz dzieje się w średniowieczu, a opisałeś ją słowami nie zawsze pasującymi do tamtych czasów, skutkiem czego nie mogę powiedzieć, że ta historia spodobała mi się, zwłaszcza że dostrzegłam tu pokazanie zaledwie epizodu, a nie pełne przedstawienie wydarzeń w mieście i przeżyć jego mieszkańców.

 

Ve­slav był jed­nak zbyt ze­stre­so­wa­ny… → Skąd w czasach tej historii znano słowo zestresowany?

 

prze­cież byli eli­tar­ną jed­nost­ką… → Czy w średniowieczu używano określenia elitarna jednostka?

 

przecz oszu­sta­mi, precz ze zdraj­ca­mi. → Pewnie miało być: …przecz z oszu­sta­mi, precz ze zdraj­ca­mi.

 

tłu­mi­ła za­miesz­ki, który ob­ję­ły je­dy­nie część mia­sta… → Literówka.

 

ale za to do­sko­na­łe wi­dzia­ła grupę… → Literówka.

 

zbli­żył się do niego jeden z zzia­ja­nych na­past­ni­ków… → …zbli­żył się do niego jeden ze zzia­ja­nych na­past­ni­ków

 

wy­star­czy­ło zejść na przy­le­ga­ją­cą do bu­dyn­ku ulicę po dłu­giej dra­bi­nie. → A może: …wy­star­czy­ło zejść po dłu­giej dra­bi­nie na przy­le­ga­ją­cą do bu­dyn­ku ulicę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dziękuje za opinię, choć szkoda, że opowieść się nie spodobała.

Niezbyt rozumiem zarzut co do pokazania jedynie epizodu, jeśli chodzi o problem z oznaczeniem to już to wyjaśniałem (jeśli taka wola to mogę zmienić oznaczenie), jeśli chodzi o fragmentaryczne ukazanie problemu to nie wiem, co w tym dziwnego. Chciałem przekazać ogólne wrażenie, a nie doświadczenia każdego z tysięcy mieszkańców tej lokacji.

Myślę, że w średniowieczu nie używano większości z wykorzystanych w opowiadaniu słów, a chyba żadne opowiadanie na tym portalu nie brzmi jak fragment Bogurodzicy czy Lamentu świętokrzyskiego, choć często jest inspirowane średniowieczem. Nie bardzo rozumiem co to ma też do rzeczy, często widuję Twoje komentarze na temat odpowiedniego dla epoki słownictwa i widzę, że mamy zupełnie różne wizje tego tematu.

Dziękuję też za pozostałe poprawki, postaram się je wprowadzić do tekstu.

 

Nie­zbyt ro­zu­miem za­rzut co do po­ka­za­nia je­dy­nie epi­zo­du…

Nie zarzucam Ci, że opisałeś epizod, ale przystępując do lektury byłam przygotowana na krótkie opowiadanie, więc to, co przeczytałam, rozczarowało mnie nieco.

 

Chcia­łem prze­ka­zać ogól­ne wra­że­nie, a nie do­świad­cze­nia każ­de­go z ty­się­cy miesz­kań­ców tej lo­ka­cji.

I pewnie dlatego, że przekazałeś tylko ogólne wrażenia, bez choćby nieco szerszego kontekstu, nie zdołałeś we mnie wzbudzić większego zainteresowania. Historia, która zrodziła się w Twojej głowie i która jest dla Ciebie jasna i oczywista, podana w tak okrojonej formie nie dla każdego będzie czytelna. Dla mnie nie była.

 

…a chyba żadne opo­wia­da­nie na tym por­ta­lu nie brzmi jak frag­ment Bo­gu­ro­dzi­cy czy La­men­tu świę­to­krzy­skie­go, choć czę­sto jest in­spi­ro­wa­ne śre­dnio­wie­czem.

Nie wymagam, aby autor opowiadania dziejącego się w dawnych czasach odpowiednio stylizował język i używał słów, które dziś mało kto rozumie, ale jeśli czytam, że średniowieczny bohater przeżywa stres, to taka sytuacja jest dla mnie mało wiarygodna, zwłaszcza że zjawisko stresu po raz pierwszy zostało opisane w 1956 roku.

 

Dzię­ku­ję też za po­zo­sta­łe po­praw­ki, po­sta­ram się je wpro­wa­dzić do tek­stu.

Bardzo proszę, Ge­ro­ain­dzie. Miło mi, że mimo wszystko mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, osobiście uważam, że takie stany psychiki jak stres są ponadczasowe i data ich opisania nie ma tu większego znaczenia (zresztą nauka w naszym rozumieniu to coś nowego i wiele oczywistych dla nas pojęć wtedy nie było w obiegu).

Zgadzam się, że trochę brakuje tu szerszego wprowadzenia, ale niestety mam tendencję do tworzenia ogromnych historii bez końca, więc wolałem to zamknąć w krótszym tekście (i tak zbyt dużo w nim przeskoków czasowych). 

Jeszcze raz dziękuję za pomoc.

Owszem, pewne stany psychiki są ponadczasowe, jednakowoż nazywanie ich terminami, których w dawnych czasach nie znano, uważam za niewłaściwe, zwłaszcza że można użyć innych słów, które równie dobrze oddadzą stan bohatera, np: Veslav był jednak zbyt spięty/ zdenerwowany/ niespokojny/ zaniepokojony/ przejęty

Dodam jeszcze, że wszystkie moje uwagi to tylko sugestie i propozycje. To Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które uznasz za najwłaściwsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Narracja jest ciekawie prowadzona, bardzo podoba mi się motyw prowadzenia dwóch niezależnych przez pewien czas narracji. Znaczy, mam wrażenie, że niezależnych. I tu jest chyba sedno – ewidentnie czuję, że chciałeś coś jeszcze dorzucić w tekście, ale nie zrobiłeś tego, Autorze. Ja to odczułęm, nim nawet doczytałem to z wstępu autorskiego.

Tempo tekstu jest odpowiednie jak na taki utwór, choć właśnie w nim najbardziej objawia się ścięcie realizacji. Technicznie czuć czasem chrobotanie w budowie zdań, ale da się przełknąć.

Czyli niezły, nawet jeśli niekompletny koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan, dziękuję i cieszę się, że Ci się spodobało. Niestety mam tendencję do tworzenia wielkich opowieści, więc obawiałem się, że gdybym próbował coś tutaj zmieniać, to bym nigdy tego tekstu nie skończył.

Nowa Fantastyka