- Opowiadanie: Baku11 - Draoi - Rozdział 5

Draoi - Rozdział 5

Oceny

Draoi - Rozdział 5

Starr zaczęła się budzić gdy nadszedł późny wieczór. Ubrała się i wyszła z karczmy, która ku zdziwieniu Angielki była mocno zatłoczona. Do tego goście raczej nie byli zajęci tym, czym powinno w karczmie. Wszyscy patrzyli przez okno.

– Co jest? Skąd tu was tyle?

– Jankesi tu są – powiedział jeden z gości.

– Że co? – Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. – Po co?

– Nie wiem. Ale raczej nie szykują dla nas niczego dobrego. 

Oż ty w mordę, pomyślała Angielka z trwogą. Jak Seth i reszta są na zewnątrz, to mają przerąbane.

Podeszła do drzwi wyjściowych.

– A ty dokąd? Nie idź. Na głowę upadłaś? – przekrzykiwali się desperacko goście.

– Nie chcę tu siedzieć.

– Ale na zewnątrz jest bardzo niebezpiecznie – odparli – To słychać i czuć.

– Ale moi koledzy mogą być na zewnątrz.

– Nie narażaj się, dziecko – prosił mężczyzna w starszym wieku. – Bawienie się w bohatera tylko pogorszy twoją sytuację. Zwłaszcza, jeśli jesteś nowa.

– Skąd pan wie, że jestem nowa?

– Rozeszły się wieści po mieście, że tu zasłabłaś. Obiło mi o uszy, od gości w karczmie.

Szybko się te wieści rozchodzą, pomyślała Starr.

– I tak pójdę – uparła się mimo wszystko. – Mój żywioł może się przydać.

– Ale nie, jak jesteś draojką od niedawna – odparł młodszy mężczyzna.

– Właśnie, dobrze mówi. – poparło go kilka osób.

Starr zignorowała ich, wyszła z karczmy.

– Uważaj na siebie! Niech bogowie mają cię w opiece! – zawołał starzec. Parę ludzi również zawahało się, czy by nie pójść. Odważyło się dwóch doroślejszych mężczyzn.

– Niebezpiecznie jest tam iść samemu. – przekonywał jeden z nich – Pójdziesz z nami.

– Gdzie?

– Pod szkocką bramę wyjściową. – powiedział drugi – Tam podobno się jest ten cały bajzel. – Mężczyźni aktywowali swoje żywioły, Powietrze i Wodę. Starr poszła ich śladem. W czasie gdy zmierzali do bramy szkockiej, trójka rozglądała się po okolicy. Starr chciała zadać mężczyznom parę pytań odnośnie incydentu, ale pomyślała że i tak niedługo się dowie wszystkiego. Gdy doszli do bramy, straż z Callumem Pattenem na czele, Rhiannon Nighy i dziewczynie o popielatych włosach na czele, stała twarzą w twarz z walijską policją i oficerami CIA. Sytuacja nie wróżyła nic dobrego.

– Będziecie z nami współpracować – postawił ultimatum oficer na czele grupy agentów i policjantów – W przeciwnym razie zostaniecie uznani za przestępców, wywrotowców i członków sekty. Ogółem, zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego.

– Wy sami jesteście zagrożeniem – odparła Nighy – Myślicie, że nikt was nie będzie podejrzewał o szantaż?

– Być może – odparł oficer. – Ale wątpię, czy ktoś będzie wam chciał pomóc, gdy obwoła się was terrorystami.

– Tylko naiwniacy wam uwierzą – odezwała się popielatowłosa. – Nie doceniacie naszych możliwości.

Oficer na dowód, że dziewczyna się myli, wyciągnął służbowego wytłumionego P226. Policjanci wyciągnęli swoje Glocki. W odpowiedzi strażnicy Plaendraig aktywowali magię i przygotowali własną broń palną.

– Och, więc jeszcze posiadacie nielegalną broń – na twarzy oficera zagościł złośliwy uśmiech. – Nieładnie.

– Kto was przysłał? – spytał Patten – Pewnie Obama?

– Przykro mi, ale pudło. – uśmiechnął się oficer, tak że Pattena korciło by zetrzeć mu uśmiech. – Nie jesteśmy tacy nieporadni, jak u was się próbuje wmówić. Nasz szef już tego dopilnuje.

– Nie możecie tego gnoja aresztować? – Ceannasaí warknął na policjantów.

– Pan myśli, że nie chcielibyśmy? – odparł policjant – Ale kary, sankcje i zwolnienia za odmowę współpracy, zwłaszcza teraz, są potężne. A jak się będzie kombinować, to załatwią nas tak, że będziemy bezrobotni na amen.

– Dokładnie – uśmiechnął się jeszcze wredniej. – Więc zamknij kurwa ryło i zapierdalaj po ten wasz pyłek.

– Nie – odparła popielatowłosa.

– Co tam bulgoczesz?

– Nie. To ty będziesz zapierdalał. Ale do swojego szefa, że zawiodłeś.

Policjanci i oficerowie wycelowali w oficera. Obejrzał się na nich.

– Bardzo śmieszne, ale celujcie do niej, jeśli was nie pojebało do reszty.

– Jak już kogoś pojebało – odparła popielatowłosa – to ciebie.

Oficer złapał się za głowę i skulił się z bólu, wyjąc wulgaryzmami.

– Zadarliście z nami – oznajmiła popielatowłosa. – Więc teraz ty i twoi podwładni będziecie pracować dla nas.

– Spierdalaj, cipo!

Popielatowowłosa w sekundę wyciągnęła nóż i wbiła oficerowi w krocze. Oficer wrzasnął jeszcze przeraźliwiej i rzucał jeszcze mocniej mięsem.

 Zza pobliskich budynków wyszli draojowie Duszy, który byli odpowiedzialni za cierpienie oficera.

– Zabrać go i przesłuchać – rozkazał strażnikom Patten. Zabrali się za oficera, który próbował się stawiać, ale jeden ze strażników wyciągnął z krocza nóż. Oficer zawył równie mocno, jak ulatniała się krew z rany. Jeszcze gdy zniknął z oczu gapiom, wciąż było słychać jego przeraźliwe jęki.

Walijscy policjanci byli sparaliżowani tym, co się przed chwilą stało.

– A co z nami? – spytał jeden z nich.

– Wracajcie do swoich przełożonych – powiedziała Rhiannon – Powiecie, że wasza akcja zakończyła się niepowodzeniem i ostrzeżecie że jeśli ktoś będzie próbował nas szantażować lub zniszczyć, ma się trzymać od nas z daleka i zostawić nas w spokoju, bo inaczej pożałują

Policjanci spojrzeli na siebie i po dłuższej reflekcji odeszli.

Starr widząc to wszystko, wyciągnęła wniosek. Miasto nie będzie się bawić w konwencje genewskie, gdy przyjdzie co do czego.

– Przepraszam bardzo – odezwała się z trwogą Starr – A co będzie jak wyślą posiłki?

– Nie wyślą – odparła Rhiannon. – Dopilnujemy tego. Za to oni nie będą mogli się odpędzić od naszych posiłków.

– Ale ich pewnie jest więcej niż was. Mogą nas wszystkich zabić i zniszczyć miasto.

– Jeśli do tego dojdzie – Rialóirka zwróciła się w stronę Starr – to my zrównamy z ziemią ich Pentagon, Langley i wszelką infrastrukturę rządową i wojskową. Wtedy pożałują, że z nami zadarli.

Angielce zaczął się rozmazywać się widok przed oczami.

 

⦿

 

Starr gwałtownie wstała z łóżka i zaczerpnęła tchu.

Co?, kłębiły się jej myśli. Co to, do cholery było? Koszmar? Wizja?

Ubrała się i prędko zeszła na dół. Rozejrzała się. Karczma wyglądała tak jak powinna. Goście rozmawiali ze sobą i raczyli się wieczorną kolacją. W tle przygrywały instrumenty bardów.

– Hej! – zauważyła ją nieznana jej dziewczyna. – Dobrze, że wstałaś. Jestem Nathalie, albo Nath, jak chcesz. Anais i reszta martwiła się o ciebie. Przenieśliśmy cię z nią i Trentem na górę, jak padłaś.

Nathalie? Trent? – pomyślała. To ci, o których mi tata mówił?

– Ile spałam?

– Prawie pół dnia – odparła dziewczyna. Padłaś, jakby cię ktoś strzelił środkiem nasennym.

– To przez narkolepsję. – oznajmiła draojka Światła.

– Narkolepsja? – zamyśliła się draojka Wody i po chwili załapała nazwę – Aaa… no tak, kojarzę. Anais mi mówiła, to choroba u was rodzinna. Poszła z resztą twoich kolegów do zielarskiego. Chcesz do nich iść?

– Za chwilę – Przetarła oczy. – Mam pytanie.

– Słucham.

– Wy chyba wiecie, kim jestem. Tata mi opowiadał chyba o was, jak przyszliście do niego parę lat temu do domu w Oxfordzie.

– Co? Aaa, tak, pamiętam. – przypomniała sobie – To byliśmy my. Wtedy pracowaliśmy z Trentem jako kurierzy, łaziliśmy po kraju i odnajdywaliśmy przyszłych draojów.

– Dalej nimi jesteście?

– Już nie. Woleliśmy potem pracować tu – wskazała głową bar. – Bycie kurierem trochę męczy.

Angielka mruknęła ze zrozumieniem.

– Dobra, to ja lecę.

– Czekaj. Holly mówiła, żebyś została.

– Dam radę. Przecież się wyspałam.

 

⦿

 

Lyra, Patsy, Nolan i Dante wyłowili niemal każde słowo rozmowy czarnowłosej z barmanką.

– To była ona, tak? – spytał Nolan.

Patsy mruknęła twierdząco.

– Wyszła mi tam znikąd, jak nic. Chciałam sobie tylko skrobnąć.

– Wybacz, że tak naskoczyłam – odezwała się Lyra – Za bardzo się przejęłam tym wszystkim.

– Już mówiłam, że nie ma sprawy. Serio. Co ty taka rozklejona jesteś?

– Po drodze zrobiłam sobie maraton czytania o tych instytucjach decydujących o świecie.

– Odstaw to. Nie ma co się tym martwić. Co z tego wszystkiego, jak przeciętny ludź ma poziom krytycznego myślenia mniejszy niż zero.

– Bo czuję, że da się przemówić to do społeczeństwa. Trzeba po prostu to dobrze sformułować, by to do nich trafiło.

– Raczej dobrze posmarować. Daj sobie spokój, serio. Ludzie tacy są i już. Nie muszę ci tego tłumaczyć?

– Nie – mruknęła.

Dopiero teraz poczuła, że za bardzo ją poniosło z zagłębianiem się w tematy instytucji. Ale jak to wciągało… Czuła wtedy, jakby to była wiedza tajemna, niedostępna dla przeciętnego zjadacza chleba. Gdy wspomniała o tym Patsy, nie była zaskoczona, do czasu gdy usłyszała że Lyra poświęciła się temu od czasu wybryku Snowdena. Stwierdziła, że draojka Ziemi musi w końcu wyjść w plener, bo oszaleje.

– Chcesz pomóc? To na początek pomóż Śpiącej Królewnie dostać się do sklepu.

Lyra po dłuższym wahaniu wstała od stołu.

– Zaraz wrócę.

 

⦿

 

Starr rozglądała się po mieście. Myślała, że znalezienie rozmarynu i guarany będzie proste. Szkopuł był w tym, że ilekroć natrafiła na handlarzy ziół, mówili, że rozmaryn wyprzedano, o guaranie nawet nie wspominając.

A do tego sen okazał się niewystarczający, bo znowu zaczęła przysypiać. Po minucie walki ze snem, draojka Światła upadła. A przynajmniej miała, bo akurat jakaś dziewczyna ją zauważyła i ledwo zdążyła chwycić za rękę. Próbowała ocucić oksfordkę, ale nie pomagało. Zaczęli zbierać się ludzie.

– Nie trzeba, sama dam radę – odmówiła pomocy.

Wzięła ją na barana. Nie wiedziała jakie sklepy odwiedziła Starr, więc założyła, że przeczesała teren za sobą. Dźwigała ją, próbując znaleźć sklep z dostępnymi ziołami. Gdziekolwiek była, miała tyle samo szczęścia, co Angielka.

Po dłuższym czasie, gdy sama miała ochotę upaść z zmęczenia, zobaczyła grupę pięciu osób akurat wchodzących do sklepu. Jedną z dziewczyn widziała, jak próbowała pomóc Starr we wniesieniu na górę, gdy wchodziła z kolegami do Seamrógu.

– Czekajcie! – Grupka zwróciła się do niej. – Mam waszą koleżankę.

Kasztanowłosa dziewczyna natychmiast podbiegła i pomogła zdjąć z pleców Starr.

– Mówiłam Nath, żeby nie szła.

– No to chyba przeceniła tutejsze łóżka.

Kasztanowłosa zaśmiała się pod nosem. Uniosły Starr i weszły z resztą do sklepu.

– Sytuacja awaryjna – odezwał się jeden z chłopaków z wyraźnym szkockim akcentem. – Potrzeba rozmarynu albo guarany.

Mężczyzna przy ladzie sprawdził jedną z półek i zajrzał do jednego z drewnianych pojemników.

– Nie ma.

– A to ci heca! U pięciu innych też.

Mężczyzna zrobił zdziwioną minę.

– Zaczekajcie, może na zapleczu się znajdzie.

Po dłuższej chwili przebywania na tyłach, Seth odezwał się:

– Niech zgadnę, też nie ma.

– Nie. – Seth rzucił kurwą pod nosem – A nie, jest. Mam.

Sprzedawca błyskawicznie wrócił z rozmarynem. Po kupieniu ziela spytał:

– To na narkolepsję?

– Jak w mordę strzelił – odparł Szkot.

– A metylofenidat?

– Pradziadek poszkodowanej nie ufa współczesnej medycynie.

Ósemka wyszła ze sklepu.

– Dzięki za pomoc…? – zwrócił się brodaty chłopak.

– Lyra. Przysłała mnie koleżanka. Ta, co skrobała symbol na drzewie.

– Odpuszczamy jej wszelkie grzechy – powiedziała z uśmiechem kasztanowłosa.

– Może odpuścimy przy wspólnej popijawie? – zaproponował Szkot.

– No, nie wiem…

– I tak nie mamy nic ciekawego do roboty do Lughnasadh.

– Wy też idziecie?

– A co, przydało by się trochę polotu i finezji, w tym nudnym jak, pizda, świecie.

Grupka przedstawiła się Lyrze. Gdy dotarli do Seamróga, jej koledzy odwdzięczyli się tym samym. Położyli Starr na górę i zaparzyli jej herbaty z rozmarynem.

– Coś ta nasza Starrcia się buntuje – stwierdziła Holly z uśmiechem. Niby cały miesiąc nic, a tu proszę.

– Miesiąc? – zdziwiła się Patsy – Tyle się znacie?

– Niewiele czasu, wiem. A wy jak długo się znacie?

– Gdzieś tak z cztery lata – powiedział Nolan.

– Z jakiego jesteście teachu? – spytała Anais.

– Herefordzkiego.

– A jesteście stąd? – dorzucił się Dash.

– Tak, oprócz Patsy, ona mieszka tuż przy granicy walijskiej.

Dziesiątka spędziła ze sobą niemal cały wieczór. Nolan i Dante dogadywali się z Dashem, Shaunem i Sethem, a Anais, Holly i Blythe z Lyrą i Patsy. Opowiadali sobie różne historie z życia, dzielili się wiedzą o mieście i bliżej się zapoznawali. Podchmieleni nieco herefordczycy wylewnie zaczęli się żegnać koło jedenastej w nocy, mając nadzieję się spotkać na Lughnasadh.

 

⦿

 

Była północ. Starr zbudziła się z kolejnego długiego snu.

Jakim cudem sen nie działał?, pomyślała.

Wstała z łóżka i zajrzała do innych. Wyglądało na to, że wszyscy prócz Holly byli w łóżkach. Zeszła na dół, do Nath i Trenta.

– Hej. Sory, że cię nie posłuchałam. Myślałem, że po wyspaniu się będzie lepiej.

– Nie szkodzi – odparła draojka Wody – Masz nauczkę na przyszłość. Podać coś?

– Kufel cydru.

– Jak ty poszłaś lulać – powiedział Trent – to twoi koledzy balowali z kolegami dziewczyny, co cię niosła.

– Przekaż jej, że dziękuję.

Starr sączyła na zewnątrz baru cydr, gdy nagle obok niej pojawił się dziadek Arthie.

– I jak się czujesz?

– Nieco lepiej. Daliście mi trochę rozmarynu, tak?

Dziadek pokiwał głową.

– Podobno był jego deficyt.

– Taa – łyknęła napoju – Takie my mamy szczęście.

– Przedstawić ci twoją prababcię?

– Jasne.

W okamgnieniu zmaterializowała się przed nią. Była to starsza kobieta z siwymi włosami ułożonymi w luźny kok, na nosie miała okulary bez oprawek.

– Nazywaj ją babcią Irene.

– Rośniesz jak na drożdżach – pochwaliła prawnuczkę – Wiesz, że Arthie znał się z samym założycielem miasta?

Starr otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.

– Serio?

– Poznałem go w czasie wielkiej wojny. Byliśmy tam, gdyż przekonano nas, że służba tam zrobi z nas prawdziwych mężczyzn, okryje nas chwałą. Ja i Geraint cudem przeżyliśmy bitwy nad Marną, w Ypres, nad Sommą… Wojna zrobiła z nas wraki. W czasie wojny Geraint opowiadał mi o swoim pomyśle, zgodziłem mu się w tym pomóc, o ile przeżyjemy. Po wojnie pomagałem wraz z innymi, którzy zdołali przeżyć wojnę, w założeniu Plaendraig. Poznałem tam w międzyczasie Irene. Geraint chciał z Plaendraig zrobić miejsce, w którym kultywować się będzie celtyckie i ludowe tradycje, miejsce, gdzie zniszczeni przez wojnę ludzie i inni mogli zaznać spokoju. Zamieszkaliśmy tam razem z Irene, wychowaliśmy Terry’ego, który jak podrósł, wolał mieszkać w świecie zewnętrznym, niż w Plaendraig.

– Szkoda, że nic o tym nie wspomniał.

– Aaa, widzisz – westchnął pradziadek – on od urodzenia był zapominalski.

– W sumie to i ja mam coś do powiedzenia.

– Słucham.

Starr opowiedziała o swoim dziwnym śnie.

– Nie wiem, skąd się to wzięło, to jest jakaś wizja czy co?

– Hmm – mruknął duch – Faktycznie to dziwne. Może powinienem o tym porozmawiać z Geraintem.

– No, nie wiem. On chyba ma inne rzeczy na głowie niż przejmowanie się czyimś snem.

– Nie, właśnie takie rodzaju rzeczy go intrygowały. On i jego rodzina twierdzą, że sny mogą pełnić rolę przepowiadania przyszłości.

– Co? – zdumiała się Starr – Nie, to bez sensu. Ja nawet nie wierzę we wróżbiarstwo. To zwykłe dojenie kasy i tyle.

– Może tym razem jest to wyjątek…

Dyskusję przerwało przybycie Holly.

– Starrcia, znowu się wymykasz? Powinnaś leżeć w łóżku.

– Nie, spoko, tylko gadam z dziadkiem. Ty wiesz, że znał on Rheona?

– Tak, opowiadał nam. Pan to miał szczęście.

– Och tam, szczęście. – machnął ręką dziadek Arthie. – A twoi dziadkowie go nie znali?

– Nie osobiście. Dobra, Starrcia, nie żeby co, ale dopij, co tam masz i wskakuj do łóżka. Lekarz mówił nam, że powinnaś odpoczywać.

Starr dopiła cydr, pożegnała się z dziadkami i posłusznie wykonała polecenie Holly. Dopiła jeszcze stygnącą herbatę z rozmarynu i położyła się spać.

 

⦿

 

W Any O’Clock nad herbatą siedziała Rhiannon i jej koleżanka, Blanely Miller, draojka Duszy. Miała ona jasnobrązowe potargane włosy i związane oczy. Nie przeszkadzało to jej jednak w widzeniu, ponieważ była ślepa od urodzenia.

Rhiannon opowiedziała Blanely o wizycie Ethana Keverna w Bhaliehalli i jej planach.

– Nie żebym miała coś przeciwko – rzekła ślepa draojka – Ale on może mieć trochę racji.

– Jak to?

– Jeśli ludzie zobaczą nasze możliwości, mogą się nas wystraszyć. Mogą nie zrozumieć naszych zamiarów i cała sytuacja potem może się obrócić na naszą niekorzyść.

– Wiem o tym – odparła Rhiannon – Ale czuję, że to może się udać. Jeśli uświadomimy ludziom, że działania jankeskiego rządu nie różnią się wiele od tyranii, to w końcu coś się zmieni na lepsze w tym świecie.

– Wydaje mi się, że ludzie dobrze o tym wiedzą. I właśnie dlatego nikt nie chce im się postawić. Jak już, to trzeba zmotywować ludzi do masowego buntu przeciwko temu.

– O, właśnie – zawołała Rhiannon – Takiego planu nam trzeba.

– Problem w tym, że sami nie damy rady. Potrzebne nam wsparcie.

– Możemy spróbować dogadać się z Chińczykami.

– Chińczykami? No, nie wiem. – mruknęła Blanely – Oni też nie popisali się humanitarnością wobec opozycji. I oni też mogą nas wykorzystać. Nie wiem, jak ty, ale ja to kiepsko widzę

– Ha, ha – zaśmiała się sztucznie Rhiannon – Ale patrząc na historię, Chiny nie stosowało takiej przemocy jak Stany czy ZSRR, woleli prowadzić politykę w pokojowy sposób.

– Pokojowy? Zapomniałaś, że jak w 2658 wybito wróble, by nie wyjadały zboża, to przyleciała szarańcza i zabiła miliony ludzi?

– Oj tam – machnęła ręką rialórka – To było dawno temu. Teraz Chiny nie są takie bezmyślne.

– Może na początek zamiast Chin namówić na to inne miasta.

– Masz rację, ale myślę, że mogą to uznać za zbyt ryzykowne. Pewnie będą chcieli sprawdzić, jaki będzie skutek ujawnienia miasta.

– W takim razie lepiej, żeby twój plan nie obrócił się przeciwko nam – mruknęła Blanely. – Bo jak się obróci, to nic z nas nie zostanie.

 

⦿

 

Następnego dnia, po śniadaniu, Starr wraz z Sethem i Holly zwiedzali miasto. Angielka zauważyła, że jeśli chodzi o przemysł, w Plaendraig produkowano żywność z plonów znajdujących się poza miastem na polach uprawnych, używano narzędzi kupionych z zewnątrz, bądź produkowanych na miejscu, handlowano różnymi specyfikami wytwarzanymi dzięki alchemii. Były to wszelakie mikstury wzmacniające magię. Na różne napary, nalewki i alkohol również był duży popyt. Handlowano nawet bronią białą i palną. Było to robione na wypadek, gdyby ktoś z zewnątrz miał pomysł najechać miasto. Jeśli chodziło o edukację, znajdowała się szkoła dla młodszych i starszych mieszkańców, a nawet swojego rodzaju uniwersytet.

Jeśli chodziło o sklepy, to Starr zainteresował sklep z magiczną technologią.

W sklepie znajdowały się medaliony tworzone na wypadek, gdyby ktoś go zgubił, yielderany i urządzenia podobne do tych elektronicznych, tyle że zamiast zasilania prądem były zasilane energią magiczną. Ich projekt wyglądał na mocno inspirowany steampunkiem. Starr oglądała owe przedmioty, dopóki nie usłyszała głosu dziewczyny za ladą:

– Prawda, że to niezłe cudeńka?

– Ano. Jakby wyjęte z gry, filmu albo książki. Kto to produkuje?

– Głównie zajmuje się tym rodzina Yielderów i parę innych ludzi.

– A wymyślono ostatnio coś ciekawego?

– Ostatnio robi się testy nad teleporterami. Mają one służyć do przemieszczania się między miastami. Ale to na razie jest faza prototypowa.

– Teleportery? To tak się da?

– Jasne. U nas możliwe są rzeczy, o których współczesna technologia nawet sobie nie umie wymarzyć.

Potem zaszli do położonego niedaleko sklepu muzycznego. Były w nim instrumenty wszelakiego rodzaju, były nawet magiczne odpowiedniki gitar elektrycznych, co skłoniło Angielkę, czy w przyszłości nie kupić jednej z nich.

Holly zaproponowała by zajść do sklepu sportowego. W środku wyposażenie nie różniło się zbytnio od tego w sklepach z zewnątrz. Starr zdziwiło trochę to, że nawet tu był sprzęt piłkarski.

– Tu też się gra w nogę? – zagadnęła właściciela sklepu.

– A żeby pani wiedziała. Organizuje się nawet czarodziejskie mistrzostwa.

Holly interesował najbardziej sprzęt wodny. Po obadaniu, co jest na składzie, spytała sprzedawcę:

– Nie widzę sprzętu do nurkowania, wyprzedał się?

– Ano. Ale za parę dni powinna być dostawa.

Starr w pierwszych dniach w teachu dowiedziała się, co nie było zaskakujące, że Holly czuje się jak ryba w wodzie. Lubiła zwłaszcza nurkowanie, do czego wykorzystywała bańkę powietrzną, którą mogła wytworzyć, jednak wtedy powietrza starczyło na ledwie kilkanaście minut. Draojka Wody myślała nad kupnem sprzętu do nurkowania, jednak nie takiego konwencjonalnego, gdyż był za drogi i nie można było mówić podczas jego używania. Ten produkowany w Plaendraig był tańszy i umożliwiał mowę.

Starr przypomniała sobie o miejscu, gdzie chciała zabrać ją Anais. Powiedziała o nim kolegom.

– Tam wywołuje się duchy – oznajmił Seth. – Anais czasami tam chodzi, jak chce spotkać się z rodzicami. Żeby było śmieszniej, interes prowadzi rodzina arystokratyczna.

– Serio?

– Tak. Z tego, co się orientuję, to wspierają również finansowo miasto.

– To może ich odwiedźmy.

– Okej – zgodził się Szkot.

Spirytarium, jak nazywano ów lokal, mieścił się w angielskiej części miasta, na uboczu. Składał się z dwóch pokoi, jeden mniejszy z ladą, a drugi gdzie wywoływano duchy. Przy ladzie stała ubrana elegancko dziewczyna o podobnej do Angielki krótkiej czarnej fryzurze. Koło niej na żerdzi siedział czarny ptak, który na widok gości zakrakał, jakby chciał ich powitać.

– Dzień dobry – przywitała się dziewczyna. – Słyszałam, że jesteś tu nowa. Nazywam się Raven Lainwright i prowadzę spirytarium swojej rodziny.

– Miło mi, jestem Starr. Kto ci o mnie powiedział?

– Anais. Jest tam – wskazała głową zamknięte drzwi większego pokoju. – Rozmawia z rodzicami.

– Możemy wejść?

– Lepiej nie. Nie wypada wchodzić w trakcie sesji.

Starr chciała powiedzieć coś w stylu „Oj, wypada, nie wypada.”, ale szlachecki urok Raven w dziwny sposób nakazywał nie kwestionować jej prośby.

– Fajna wrona, swoją drogą

– To jest kruk – poprawiła szlachcianka. – Wabi się Alistair.

Alistair zwrócił głowę w stronę Angielki, obserwował ją.

– Jak w ogóle wygląda tu wywoływanie duchów?

– Przygotowuje się inkantację wywołującą, a gdy się zacznie sesja, po prostu się ją odczytuje i duch zostaje przywołany. To wszystko.

– Czyli co, tak właśnie wywołano rodziców Anais?

– Dokładnie tak.

– To musisz mieć z tego niezły interes.

– Niekoniecznie. To wydaje się niesamowite dla kogoś z zewnątrz, ale to w sumie nie różni się od rozmowy z żywym człowiekiem.

– A tak w ogóle – Angielka zmieniła temat – To co myślisz o tym co chce zrobić rialórka? Wiesz, z tym ujawnieniem miasta.

– Popieram to, co chcę zrobić, ale obawiam się że ludzie mogą wtedy potraktować nas wrogo, jak niegdyś czarownice w średniowieczu, lub co gorsza wykraść reonium i draojską technologię.

– Ja chyba w sumie też się tego boję.

– Czemu?

Starr opowiedziała o jej śnie.

Na dotychczas nie wyrażającej emocji twarzy szlachcianki pojawiło się zaskoczenie, nie wspominając o Holly i Sethcie.

– Naprawdę to ci się śniło?

– Serio. Nie wiem, skąd się to wzięło, ale się wzięło.

Raven pomyślała przez chwilę o tym, co powiedziała Starr.

– To chyba może być wizja przyszłości.

– Tak podejrzewałam. jak to jest przyszłość, to jak jej zapobiec?

– Moja rodzina ma znajomości z Rheonami i rialóirką. Jeśli powiem im, że w snach wyczuwasz zbliżającą się zagładę miasta, to może coś wymyślą.

Drzwi pokoju do sesji otworzyły się i wyszła z niego Anais wraz z Dashem i Shaunem.

– O, jesteście. – odezwała się Anais – Co tu robicie?

– Chciałam zobaczyć, czy będę mogła porozmawiać z twoimi rodzicami. Ale chyba nie wolno wchodzić w czasie sesji.

– Będziesz jeszcze miała okazję – oznajmił Dash – My tu co jakiś czas wpadamy.

– A o czym rozmawialiście?

– Głównie o tym co się ostatnio dzieje – odparła Anais – No i o tobie.

– I co mówili?

– Najlepiej sama się się przekonasz, jeśli z nimi porozmawiasz.

Grupa pożegnała się z Raven i wyszła z budynku.

Po pewnym czasie, Holly odezwała się:

– Ej, a wiecie że Starrcia miała dziwny sen?

Anais, Dash i Shaun przystanęli i zwrócili się w jej stronę.

– Jaki sen? – spytał Dash.

– Ja… nie chcę o tym mówić.

– Czemu?

– Nie chcę was niepokoić.

– No to już za późno. Lepiej powiedz i miejmy to z głowy.

Starr opowiedziała im o śnie i o wnioskach wyciągniętych przez Raven.

– Faktycznie to dziwne – ocenił Dash. – Ale może to tylko zły koszmar i nic więcej.

– Sama nie wiem… – mruknęła Angielka – Ale coś czuję, że to nie tylko to.

– No to może pogadaj z Bhaliehallą – Jak na razie to chyba się nie zapowiada, żeby z dnia na dzień urządzono nam inwazję.

– Może i macie rację.

 

⦿

 

Wrócili do swoich pokoi w karczmie. Dash opowiedział przebywającej tam Blythe o śnie Angielki.

– Niezłe z niej ziółko – stwierdziła. – Jak jej z nami nie było, to nic niezwykłego się nie działo, a teraz proszę… Coś czuję że trafiła do was nie przypadkowo.

– Tak myślisz?

– A co, nikomu innemu z nas się takie sny nie trafiły?

– Raczej nie.

– Więc widzisz, że to jest dziwne.

– Nie ma co nad tym za bardzo rozmyślać. – odparł Anglik – Co będzie to będzie.

– A jak ktoś faktycznie ktoś zaatakuje, to co?

– A masz pomysł, żeby temu zapobiec?

– Poza tym, żeby w mieście było więcej straży, to raczej nie.

– No to się tym nie martw. Niech Bhaliehalla się martwi.

Temat snu został ucięty i nie wspomniano o nim przez resztę dnia.

 

⦿

 

 

Po popołudniu, Raven Lainwright, którą pod nieobecność w spirytarium zastępowała matka, zbliżała się jednego z drewnianych domów w dzielnicy walijskiej zamieszkanych przez rodzinę Rheonów.

Gdy zbliżyła się do drzwi i chciała zapukać do drzwi, usłyszała głos.

– A więc też tu jesteś.

Odwróciła się i ujrzała ducha Arthura Harrisona.

– O, to pan. Pan też chce odwiedzić Rheonów?

– Tak, w sprawie snu mojej prawnuczki.

– A to ci przypadek. Ja też jestem w tej sprawie.

– Starr też ci opowiedziała?

– Zgadza się.

– W takim razie wejdźmy razem.

Raven zapukała do drzwi. Po chwili otworzył jej mężczyzna w wieku około czterdziestki.

– Panno Lainwright, panie Harrison – uśmiechnął się – miło was widzieć.

– I nawzajem, panie Owain.

– Akurat zaczynamy podwieczorek.

Owain Rheon wpuścił dwójkę do środka. Na środku głównego pokoju stał nakryty średni stół o prostokątnym blacie wypełniony potrawami z rodzimej kuchni. Przy jednym stronie stołu siedzieli żona Owaina, Elin i ich nastoletni syn Gareth, a przy drugiej rodzina Hennionów: Arwyn i Eleri, wraz z ich popielatowłosą córką Gwen.

Goście przywitali się z obiema rodzinami.

– Świetnie się składa, że jesteście – powiedziała Elin – Dzisiaj jedzenia zrobiłam trochę za dużo dla nas.

– Dziękujemy, ale nie skorzystamy – odparła Raven. – Jesteśmy tu w pilnej sprawie.

– Jak pilnej? – spytał Arwyn.

– Tak pilnej, że mogą zależeć od niej losy miasta.

– Och – zdumiał się Owain – W takim razie dziadek Geraint chętnie o tym usłyszy.

Mężczyzna przywołał ducha założyciela Plaendraig. Pojawił się, nieco zaskoczony

– Witaj Gwen, Arthurze – co do nas was sprowadza?

– Moja prawnuczka – zaczął Arthur – miała sen, coś w rodzaju wizji.

– Wizji?

– Śniło jej się, że miasto odwiedzili Amerykanie. Grozili, że ujawnią i zniesławią, jeśli im się nie podporządkujemy. Gwen w odpowiedzi na to sprzeciwiła im się i w efekcie czego unieszkodliwiła jednego z nich. Rialóirka potem ostrzegła policjantów, żeby ci co chcą przejąć miasto nas nie wkurzali, bo ich rozwalą

– Chwileczkę – Gwen wstała od stołu – Byłam w czyimś śnie? A jak wygląda pańska prawnuczka? Może ją widziałam.

– Krótkie rozwichrzone czarne włosy zakręcone na końcach. Wzrost jak u przeciętnego chłopaka.

– W takim razie jej nie kojarzę. A co pan ma na myśli mówiąc, że kogoś unieszkodliwiłam?

– Gdy jeden z Amerykanów nazwał ciebie, za przeproszeniem, cipą, przeprowadziłaś na nim… jakby to ująć… mimowolną kastrację.

Zapadła długa cisza.

– Pan żartuje – stwierdziła Eleri.

– Na takie tematy raczej się nie żartuje.

– Hmm… – zamyślił się Geraint. – Według mnie to oznacza jedno…

Przerwało jemu wejście Rhiannon i Blanely.

– Przepraszamy za spóźnienie – powiedziała na dzień dobry rialóirka. – Miałam dużo spraw do załatwienia.

– Rhiannon – powiedział Geraint – obawiam się, że Plaendraig jest w dużym niebezpieczeństwie.

– Jakim niebezpieczeństwie?

– W naszym mieście prawdopodobnie jest szpieg.

Zapadła cisza jak makiem zasiał. Wszyscy patrzyli się na Geraint.

Szpieg? – przerwała milczenie Rhiannon. – Skąd ten wniosek?

Rheon opowiedział o śnie prawnuczki Arthura.

– Więc jeśli dobrze rozumiem, ten sen według ciebie jest jakąś przepowiednią, i że przybycie do Plaendraig Jankesów stanie się z winy ich szpiega w mieście.

– Takie mam przypuszczenia.

– W takim razie, co trzeba zrobić, by temu zapobiec?

– To proste. Trzeba owego szpiega znaleźć. Arthurze – zwrócił się do przylaciela – Mógłbyś przyprowadzić swoją prawnuczkę do nas? Powinna potwierdzić to, o czym mówiłem.

Arthur Harrison wyszedł z domu przenikając przez wejście.

– Jak chcesz to zrobić? – spytała rialóirka – Nie będziesz chyba chciał wypytywać każdego mieszkańca, czy jest szpiegiem?

– Nie – ale za to mamy kogoś, kto potrafi go wyczuć.

– Kogo?

– Gwen, Blanely i Garetha.

Część obecnych zwróciły się w stronę trójki.

– Czemu my? – spytała Blanely.

– Jesteście bardzo uzdolnionymi draojami Duszy, często gdy dochodziło do jakiś przestępstw, gdzie były problemy ze znalezieniem sprawcy, potrafiliście trafnie przewidzieć, kto nim jest. Potraficie wyczuć aurę otaczającą ludzi. Zwłaszcza ty, Blanely. Kosztem wzroku wzmocniła się reszta twoich zmysłów. W takim wypadku moglibyście wyczuć potencjalnego szpiega.

Wszyscy przez dłuższą chwilę, przetwarzali to, co powiedział Rheon.

Do domu ponownie wszedł Arthur wraz z prawnuczką.

– Dobry – powiedziała. – Podobno czegoś ode mnie chcecie.

– Ja cię znam – zauważyła Rhiannon – Starr, tak? Przyszłaś parę dni temu na przysięgę.

Starr przytaknęła.

– A więc – zaczął Geraint – to tobie przydarzył się sen, o którym mówił nam Arthur?

– Aha.

– Myślę sobie że ten sen podpowiada, że w Plaendraig jest szpieg.

– Szpieg?

– Zapewne może przekazywać komuś informacje o mieście, naszych zasobach lub co gorsza, wykradać nasze cenne reonium.

– To są dosyć… odjechane wnioski jak na sen – stwierdziła Angielka.

– Ale są logiczne. W historii jest wiele przypadków, gdzie szpiedzy przyczynił się do osłabienia, a nawet i upadku środowisk, które infiltrowali. Tak było we wszystkich wojnach, które miały miejsce. Albo weźmy choćby Kima Philby’ego. Ten człowiek był komunistą, lecz zdołał przekonać innych, że nim nie jest. Między innymi dzięki temu dostał się do MI6 i potem agencja miała przez niego sporo problemów, tajemnice agencji trafiały do radzieckiego wywiadu, dla którego tak naprawdę pracował. Gdyby nie on i w sumie reszta szpiegów z siatki z Cambridge, wiele tajemnic brytyjskich pozostałoby nieodkrytych przez Rosjan. Analogicznie może być właśnie z nami. Jakaś agencja, załóżmy, że to MI5, wiedzą o nas i być może w tej chwili mogą przekazywać informacje o nas chociażby CIA, które znane jest z ingerencji w sprawy obcych państw szkodzących jankeskim interesom. I tak jak mogli sterować owymi krajami, jak chcieli, podobnie może być z naszym miastem. Właśnie dlatego sądzę, że w Plaendraig jest szpieg.

Starr przetwarzała w myślach, to co powiedział założyciel. Z jednej strony to miało sens, lecz z drugiej Angielka wciąż miała wątpliwości co związku snu ze szpiegiem.

– A jest jakieś rozwiązanie?

– Właśnie je omawialiśmy, gdy przyszłaś.

– Jeśli o nie chodzi – Gwen zwróciła się do założyciela – to pan chce, żebyśmy znaleźli szpiega, tak?

– Zgadza się.

– Czemu straż miasta się tym nie zajmie? Wątpię, że my we trzech zdołamy znaleźć szpiega. Straż to co innego.

– Straż działałaby w mniej subtelny sposób, niż wy. Szpieg mógłby domyślić się, że się go szuka, wtedy straż mogłaby by go wypłoszyć. Poza tym, jak już mówiłem, wasze zdolności przydały się do łapania przestępców, a szpieg to w sumie też przestępca. Od was być może zależy los miasta.

– Może i masz rację.

– Może? – odezwał się wówczas milczący Gareth – Dziadek Geraint ma całkowitą rację. Nie po to poświęcił życie miastu, by teraz jakieś jankeskie gnoje miały by nam go zniszczyć.

– Nie żeby co – wtrąciła Starr – ale nie jestem pewna czy szósty zmysł do wyniuchania złoli wystarczy by złapać tego waszego szpiega. Może jest na tyle sprytny, że potrafi wyczuć że ktoś na niego poluje?

– Jest taka możliwość – stwierdził Geraint – Ale uważam, że nawet spryciarzy da się przechytrzyć.

– Czyli co? – odezwała Rhiannon – Polujemy na szpiega?

– Polujemy. Trzeba będzie jeszcze opracować plan. Ale to już innego dnia. To na razie wszystko. Możecie wracać do swoich spraw.

Starr, Arthur i Raven wyszli z domu Rheonów, wracając do Seamróga.

– Pan Geraint to niezłe ziółko – stwierdziła draojka Światła – Mimo, że nie żyje, to dalej ma wpływ na to co się dzieje.

– Tak jak mówił Gareth – powiedziała Raven – Geraint poświęcił swoje życie miastu On nie pozwoli, żeby ktoś mu je zabrał.

– A to nie jest trochę dziwne? Bo to wygląda, jakby miał dyktatorskie zapędy.

– Normalnie Geraint nie ingeruje w sprawy miasta – wyjaśnił Arthur – Ale gdy chodzi o być albo nie być miasta, to jest zdeterminowany go bronić.

– Słyszałem od sąsiadki jego rodziny w Trefenter, że przez obie wojny światowe, a potem zimną stał się zgorzkniały, nienawidził Jankesów za to jak straszyli Rosjanami świat.

– To prawda – przyznał Arthur – A po tym jak Amerykanie najechali Irak i inne państwa rzekomo wspierające terroryzm, znienawidził ich jeszcze bardziej. Kiedyś powiedział, że nie miałby nic przeciwko, gdyby ktoś zbombardował Stany bombami atomowymi. Twierdzi on, że byłaby to odpowiednia kara za dotychczasowe zbrodnie.

– Łoł – zdziwiła się Starr – Serio on tak nienawidzi?

– Tak. Mówił, że nawet taka Rosja czy Chiny to przy Stanach mały pikuś, gdy chodzi o żądzę władzy.

Starr pomyślała, że powinna kiedyś zajść do Gerainta i spytać, co konkretnie jest źródłem nienawiści Gerainta do Stanów. Co prawda, domyślała się dlaczego, ale wolała usłyszeć to od niego.

Ucięli rozmowę. Gdy szli dalej, mijali parę dziewczyn z których jedna z nich się odezwała:

– Hej, Starr – usłyszała głos Ashley.

– Hej.

Dopiero po paru sekundach stanęła i zorientowała się kogo spotkała.

Ashley? Tutaj? Skąd?

Zawróciła do koleżanki. Wraz z nią była blondwłosa osiemnastoletnia dziewczyna. Sissy.

– Ash? A ty tu skąd?

– Ciebie też mogłabym o to spytać – odparła.

– Myślałam, że nie jesteś draojką.

– Nie jestem. Ale Sissy jest.

Starr spojrzała na Sissy. Z jej wyrazu twarzy było widać że również była zdziwiona spotkaniem Starr. Ale nic nie powiedziała.

– W sumie to ja chciałam o tym pogadać – wyznała Angielka – Ale bałam się, że mnie nie potraktujesz poważnie.

– Nie było po co. Jak dowiedziałam się od Sissy o tym wszystkim, to nawet lepiej się poczułam. Bo podejrzewałam, że na świecie gdzieś jest magia, i proszę. Mam dowód.

– No to co tu robisz z Sissy?

Ashley spojrzała na kuzynkę, jakby chciała się spytać o pozwolenie na odpowiedź. Sissy kiwnęła głową.

– Chciała pojechać do miasta. Ale nie samemu, to poprosiła mnie, by zabrać mnie ze sobą.

– Okej. Ale chwila, jak ty o tym wiesz, to Vinnie też powinien.

– Wie o tym. Tylko powiedziała mu, że nie jest u draojów, tylko u Wiccan.

– Dlaczego? – spytała Sissy Starr.

Kuzynka Ashley nie miała za bardzo ochoty się wypowiedzieć, ale się przemogła.

– Ja… bardziej ufam Ashley. Jestem z nią bardziej… związana. Vinniego… się trochę boje.

– Dlaczego? – spytała Sissy Starr.

– Bo… jakby usłyszał, że jestem draojką, to mógłby się mnie obawiać.

– Ale przecież nic byś nie zrobiła. To przecież twój kuzyn.

– Wiem. Ale jak ludzie reagują na nieznane rzeczy wrogo, to się tego boję.

– To może ja mu powiem o sobie, o tobie i wyjaśnię to tak, że nie będzie się ciebie bał.

– No… – mruknęła. No dobrze.

Arthur i Raven zbliżyli się do trójki dziewczyn. Starr przedstawiła ich między sobą. Sissy była jednak najmniej wylewna. Angielka opowiedziała o jej kolegach i pobycie w mieście. Nie wspomniała jednak o śnie, uznała że jeszcze będzie na to czas. Ashley i Sissy, podobnie jak koledzy Starr i herefordzccy draoje przyszli tu na świętowanie Lughnasadh.

– Ja wracam do kolegów – oznajmiła Starr – Gdzie cię mogę potem znaleźć? Poznałabym cię z nimi.

– Powinniśmy być w Any O’Clock. Jak nas nie będzie to szukaj nas na polu.

Dziewczyny pożegnały się z sobą.

Gdy doszli do karczmy, Raven stwierdziła, że musi wracać do spirytarium.

– Idę się zdrzemnąć – powiedziała Starr do dziadka – Zmęczona jestem po tej wizycie u Rheonów. Jakby co, to powiedz kolegom.

Arthur spełnił prośbę. Starr weszła do sypialni i padła na łóżko.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Przebiegłam szybko wzrokiem ten tekst i jest mi nieco przykro, ponieważ odnoszę wrażenie, że zamieszczasz kolejne fragmenty, nie reagując na nasze komentarze, porady, wskazówki ani też nie stosując się do nich. Błędy te same, podane wcześniej linki miały Ci pomóc w tworzeniu dialogów, ale nawet nie wiem, czy skorzystałeś z nich, bo dialogi nadal tworzysz niepoprawnie, a na zamieszczane komentarze zazwyczaj nie odpowiadasz.

Ponownie widzę literówki (np. ”Vinniego… się trochę boje”), brak kropek na końcu zdań (np. ”Fajna wrona, swoją drogą”), powtórzenia (np. “Angielce zaczął się rozmazywać się widok przed oczami”), błędy stylistyczne (np.“Gdy doszli do bramy, straż z Callumem Pattenem na czele, Rhiannon Nighy i dziewczynie o popielatych włosach na czele, stała twarzą w twarz z walijską policją i oficerami CIA”) i inne. 

Zacznij najpierw od drobiazgowych poprawek w pierwszych fragmentach i dopiero potem publikuj następne – tak postępuje tutaj każdy z nas, bo większość uczy się dobrze pisać. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka