- Opowiadanie: Krasnicki_Michal - LAS (Kret)

LAS (Kret)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

LAS (Kret)

 

Kiedy nastał poranek lasu już nie było, a przynajmniej nie w takiej formie, w jakiej znały go zwierzęta. Ale nie to było przerażające, żadne z nich nie czuło obecności Małego Człowieka, obrońcy i strażnika Świata. Wszystko w jednej chwili stało się obce. Jedno po drugim zwierzęta zaczęły wyć, warczeć, piszczeć, krzyczeć, kłapać dziobami. W ułamku sekundy nie-las przepełniony był morzem rozpaczy.Spod ziemi wyszedł Kret, dookoła niego stały zwierzęta, w głosach, których słychać było śmierć. Ale on wiedział, co ma robić. Całe życie się na to przygotowywał. Zdjął z szyi małą fiolkę i rozbił ją o najbliższy kamień. Słychać było jakby trzy głosy w jednym, potężnym głosie, który zamknął w ciszy cały Świat.

– CISZA!!! – Nakazał wszystkim. – Mały Człowiek odszedł i już nigdy nie wróci, a na pewno nie taki, jakim go znacie. Jestem RTA, jeden z dwóch uwięzionych, który już na zawsze odzyskał wolność. Wasz Świat umiera i to tylko wasza wina, ale nie wszytko stracone. Róbcie to, co do was należy, a wasze potomstwo będzie mogło odbudować się zgliszczy.

Mały człowiek spadał. Może leciał porwany wichurą. Był przerażony tym, co się stało, tym, co zobaczył i tym, że mógł zginąć. Ale ta bestia, znał te oczy, już kiedyś w nie patrzył, lecz nie ze strachem, pamięta je pełne miłości.

Ból, który przeszył jego plecy był niewyobrażalny. Z przebitego ramienia wystawała kamienna włócznia, jedna z miliona, które wyściełały brzeg oceanu.

– Umrę tu. – Usłyszał głos w swojej głowie i zapadł się w ciemność.

W tym samym czasie Kret stał zdezorientowany na środku leśnego pustkowia, żadne ze zwierząt już nie wydawało dźwięku. Wszystkie stały wpatrzone w niego, jak by czekały na rozkazy.

– Czeka nas walka. – Odezwał się w końcu. – Walka z siłą, której potęgi nie znamy, z istotą, która żyła do tej pory w naszych legendach, z czasem, który nam pozostał – Kiedy skończył nikt się nie poruszył, słychać było tylko wspólny, powolny, oddech tysięcy zwierząt, gotowych na wszystko.

Z ciemności wyłoniły oczy. Piękne, przepełnione wilgocią, które skrywały burze uczuć. Patrzyły, drżały, jak by chciały wybuchnąć.

– Ha…Halo? – Odezwał się Mały Człowiek. – Kim jesteś? Gdzie ja jestem? Czy ja żyję? – Pytania wystrzelił z niego automatycznie.

– Zachłanny jesteś. – Usłyszał w odpowiedzi. – Chciałbyś wszystko wiedzieć od razu.

 

Kret stał wsłuchany w jeden rytm ciężkiego oddechu.

– Zwierzęcy las. – Pomyślał. W jego głowie była pustka. Nic, co do tej pory usłyszał nie pomogło mu zrozumieć, co właściwie się dzieje i co czeka ich wszystkich.

– Musimy kopać. – Powiedział powoli, bardziej do siebie. Ktoś go usłyszał.

– Jak głęboko? – Pytanie dźgnęło go niczym włócznia.

 

Mały Człowiek leżał na zimnym, płaskim i wilgotnym kamieniu. Panował półmrok.

Rozejrzał się i dostrzegł, że leży bardzo blisko krawędzi urwiska. Był obolały, nawet nie drgnął. Wszystko go bolało, dlatego też lekko odchylił głowę, żeby się rozejrzeć. Nagle poczuł czyjąś obecność.

– Przebudziłeś w końcu. – Usłyszał. – Nie musisz odpowiadać, mało mnie to wszystko interesuje.

 

– Głos był niski, ciepły, jakby leniwy, ale niósł ze sobą rozpacz.

– Kim jesteś? – Zapytał Mały Człowiek.

– Zachłanność. – Usłyszał w odpowiedzi. – Ale mam dzisiaj kaprys i odpowiem. – TKA (ostatnią literę imienia wypowiedział na wdechu). To ja stworzyłem ten Świat i to ja powinienem siedzieć na jego tronie – Słowa przygniatały jak głaz całe ciało Małego Człowieka. – A ty zginiesz, lecz najpierw uwolnisz mnie z tego więzienia.

 

Tak mijały godziny, dni, tygodnie, a zwierzęta kopały coraz głębiej. Przez ten czas nikt nigdy nie zapytał, po co? Cały czas w ciszy, tylko ciężkie oddechy i odgłosy zmęczenia. Aż pewnego dnia, zwierzęta zaczęły umierać, jedno po drugim, raz w tygodniu, raz dziennie, czasami częściej. Dół był już tak głęboki, że nie można było z niego wyjść. Jedynie ptaki donosiły wodę i jedzenie. Nadszedł ten dzień, że leżące wszędzie ciała martwych zwierząt zaczęły przeszkadzać w kopaniu. Nie było, gdzie ich odkładać. I wtedy wszyscy stanęli, nikt nie kopał. Wymęczeni, przerażeni, czekali na odpowiedź, czekali na Kreta.

 

Istota, która stała przed Małym Człowiekiem w ogóle nie przypominała mu niczego, co do tej pory spotkał na swojej drodze. Widział przed sobą człowieka, bardzo starego, którego ciało było na pozór wyprostowane, lecz w jakiś sposób wygięte, nie umiał tego określić. Twarz, na której odbiło się piętno stuleci, miała w sobie najlepsze cechy obu płci. Budziło to niepokój. Ostre, kategoryczne rysy przemieszane z ulotną delikatnością. Oczy natomiast były ciemne, duże i pełne. To zza nich dobiegał głos, który Mały Człowiek słyszał w głowie.

 

– Pod ostatnią warstwą ziemi jest coś, co nigdy nie powinno być odnalezione. Skała ukryta przez drzewa, nasączona jest cierpieniem, bólem i rozpaczą. Przez całe wieki las wpychały ją swoimi potężnymi korzeniami coraz głębiej, głębiej i głębiej. – Jego głos był szorstki, zmęczony, ale równocześnie silny i kojący – Klątwa tego miejsca zmusza wszystko do śmierci. Im bliżej w niej byliśmy tym więcej nas umierało i nikt z nas nie mógł z tym nic zrobić. – Jego ostatnie słowa wybrzmiały tempo, gdy stał tam w dole z resztą na wpół żywych zwierząt. W następnej chwili odwrócił się i zaczął kopać tunel ku górze. Zostawiając resztę zagubionych zwierząt. Kret, jako jedyny (nie licząc ptaków) mógł się wydostać z dołu, który powstał za cenę wielu istnień.

Przez wiele dni i nocy Kret kopał tunel, w który w ogóle nie wierzył. Jego łapy były obdarte do żywego, mimo to kopał dalej. Oczy miał spuchnięte od łez. W końcu jego głowa przebiła darń, a w nozdrza uderzył zapach majowego poranka, rosy, trawy, ziół i dzikich ptaków. Coś wywarło go z tej chwili, której ot tak dawna potrzebował.

– Jesteś w końcu. – Usłyszał trzy głosy w jednym – A teraz słuchaj. Wszystko ma swój porządek, swój czas i miejsce. Drzewa od wieków broniły nasz świat przed złem z samego jego środka, spychały sarkofag w głąb ziemi swoimi potężnymi korzeniami, niestety i one mają swój koniec. Kiedy przestały już go dotykać, zło w nim uwięzione zaczęło się budzić i zatruwać drzewa. I jedno po drugim zaczęły umierać. Tak będzie ze wszystkim, zło potrzebuje pokarmu.

– Ale co ja mam zrobić – wydyszał tych parę słów. Jego głos był cichy i zachrypnięty.

– Musisz obudzić olbrzyma, tylko on może wynieść sarkofag na powierzchnie. Zginiesz przy tym, ale uratujesz to, co zostanie ze świata. – To, co usłyszał było jak setki małych kamieni uderzających o ciało, nieograniczony ból na każdym centymetrze ciała.

– Ta skała. – Usłyszał Mały Człowiek. – Ten sarkofag jest moim domem od eonów. Ta cela jest jedynym miejscem, w którym mogę przebywać, ale wiem, że są tu też inne. Tylko ty możesz do nich dotrzeć i tylko ty możesz przynieść mi to, czego potrzebuje. Nie możesz odmówić.

– Czemu? – Od razu zapytał Mały Człowiek. – Co się stanie, jeśli odmówię?

Nagle wszystko delikatnie zadrżało. Słychać było tylko długi, niski, pełen rozpaczy pomruk.

– Jesteś winny przysługę złu o istnieniu, którego do tej pory nie wiedziałeś. Nigdy nie byłeś sam. Zawsze ktoś stał obok i dbał o ciebie. Nigdy sam nic nie osiągnąłeś. – Mały Człowiek poczuł, jak rośnie w nim burza gniewu, niepohamowana wściekłość podsycana żalem.

– O tak, to cały ty, zrób mi tą przyjemność, pokaż mi, na co cię stać, pokaż mi, czego cię nauczyłem. – W jednej chwili wszystko dookoła zniknęło, cała przestrzeń. Dudniło tylko echo potężnej eksplozji i śmiech szczerej, dziecięcej radości. Kiedy wszystko wróciło do normy przed istotą stal olbrzym, który wypełniał prawie całą celę. Jego ciało było potężne, silne, skrzywdzone wieloma ranami. Pokryte było krwią, śluzem i resztkami ciała. Olbrzym pokłonił się i obnażył zęby w szczerym, poddańczym uśmiechu.

– A teraz idź, idź i przynieś mi serce zawinięte w pożółkły papier.

– Ale jak mam to zrobić? Gdzie mam go szukać? I co się stanie, jak odmówię? – Powoli zapytał Kret.

– Umrzesz na marne, tyle. Musisz znaleźć najstarszy i najgrubszy korzeń. Będzie on pusty w środku, wejdź do niego i idź ciągle w dół. Nie ważne, co usłyszysz, nie ważne, co zobaczysz, to wszystko będą kłamstwa. Idź dalej, dopóki będziesz wewnątrz, nic ci nie grozi. – Usłyszał w odpowiedzi. I już nie słyszał ptaków, nie czuł nic z majowego poranka. Nie czuł zapachu wiosny, za którym tak bardzo tęsknił. Wyszedł na trawę, była taka zimna, trupio zimna. Podszedł w nie-las martwych pni szukać wejścia. 

W głowie Małego Człowieka huczało od krwi, która płynęła z nieludzką siłą w jego żyłach. Czuł jak mocno zaciska zęby, jak trą jeden o drugi. Czuł straszliwy ciężar na całym swoim ciele, które nie było jego. Jakby ktoś nałożył na nie żywy, palący i okrutny ołów. Szedł korytarzem, mijał kolejne wnęki, niekiedy puste, w niektórych widział w jakieś resztki. Czuł, że jego oczy są wrażliwe, obraz cały czas drżał i czasem zdawało mu się, że wyprzedzał jego ruch. Wszystko go bolało, ale jednocześnie towarzysząca temu wściekłość pchała go do przodu. Nagle, poczuł zapach, był tak skołowany, że w pierwszej chwili nie rozumiał, co się dzieję, co właśnie czuł. 

To, co zaskoczyło Kreta to to, że drzewo, które miało najgrubsze korzenie wcale nie było takie wielkie.

– Ciekawe – zastanowił się przez chwilę, po czym zaczął szukać sposobu, żeby dostać się do środka. Próbował gryźć, uderzać, rzucać kamieniami, ale nic. W pewnym momencie obok niego wylądowała stara Wilga, spojrzała się na kreta i śpiewnym głosem powiedziała.

– Często rzeczy nie są tym, czym się wydają. – I weszła do środka. Co się okazało, w pniu była wielka dziura, którą można było zobaczyć tylko pod pewnym kątem. Kret zajrzał do środka. Poczuł ciężki, słodki i duszący zapach.

– Co to? Co tak pachnie? Mdłe, duszące, ale przyjemne. – Słyszał głos w myślach.

Mały Człowiek, teraz już Olbrzym, zaczął iść za zapachem. Szukał, dyszał ze zmęczenia i węszył. Szedł przed siebie nie zważając czy idzie w dobrym kierunku. Dobrze go znał, był cały w nim.

 

Kret powoli wsunął głowę do środka, pierwsza, co poczuł to wiatr, który porwał jego rzadką, pozlepianą od brudu sierść. Niósł coś ze sobą, jakiś zapach, czy może samo wrażenie.

– Ciekawe. – Powiedział pod nosem. W powietrzu czuł słodki i duszący zapach, nigdy czegoś takiego nie czuł, a żyje na tym Świecie już bardzo długo. Wzbudziło to w nim niepokój. Dawno go nie czuł, może przez zmęczenia, może już przestał zauważać siebie samego? Wszedł, zaczął iść.

Olbrzym nie musiał długo szukać, żeby znaleźć źródło zapachu. Właśnie wszedł do ciasnej, jak dla niego, bardzo jasnej i wilgotnej celi. Na środku leżały…leżało mnóstwo ust, różnych, zwierzęcych i ludzkich. Tak jakby ktoś urwał je właścicielom, kiedy jeszcze żyli. Cześć z nich wyglądała na świeże. Wszędzie była krew, pachnąca, powoli stygnąca krew. Rozejrzał się, jak by szukał właściwych. Był zdumiony tym, że wie, co ma robić. Podniósł jedne. Wyglądały na męskie, ale zastygłe w lekkim uśmiechu.

Chwilę potem Kret stracił orientację czy poszedł w lewo czy w prawo, gdy wszedł w korytarz, który tworzył korzeń. Przez chwilę chciał wrócić do wyjścia, ale stracił je zupełnie z oczu. Już nie było odwrotu. Musiał iść przed siebie. W środku, co pewien czas napotykał na rozgałęzienia, widział inne korytarze. Mógł nimi iść we wszystkie strony. Zaskakujące było w nich to, że niektóre kusiły bardziej niż pozostałe. Co pewien czas musiał walczyć z przemożną chęcią wskoczenia lub wdrapania się w któryś z nich. Marsz trwał wiele godzin, jedna odnoga właśnie go skusiła. Skręcił. 

Trzymając usta w swojej nienaturalnie wielkiej dłoni Olbrzym zastanawiał się, co dalej ma z nimi zrobić. Nagle, zauważył, że zaczynają lekko drżeć, jakby bezgłośnie wymawiały jakieś słowa. Rozpędzały się, ale cały czas były nieme. Przysunął je do ucha i poczuł, że gdy lekko musnęły jego skórę wgryzły się ze zwierzęcą dzikością. Olbrzym zawył, ile sił miał w płucach. Usta zaczęły pełznąć po skórze w stronę jego własnych. Już zaczęły je zasłaniać, ryk Olbrzyma zaczął być coraz cichszy, chociaż on sam nie przestawał. W jednej chwili poczuł, że już sam siebie nie słyszy. Niczyje usta wpełzły w miejsce jego i zwierzęco ludzkim głosem zaczęły wyszczekiwać słowa, które z początku nie miały żadnego sensu.

Kret wskoczył w korytarz, który schodził pionowo w dół. W jednej chwili stracił z oczu otaczające go ściany, tak jakby wpadł do odwróconego stożka. Nie spadał długo. To, na czym wylądował było lepkie, zimne i miękkie. Trudno mu było się podnieść, ponieważ podłoże reagowało na każdy jego najdrobniejszy ruch. Wkoło było ciemno, dotychczasowa poświata zdawała się znikać w mgle, która spowijała przestrzeń. Dopiero ją zauważył.

– To ona opada. – Powiedział szeptem. Jednak udało mu się wstać. Na oślep zaczął iść w dowolnie wybranym kierunku. Mgła jak by robiła się coraz mniej gęsta.

– Wór, piach, śpiew, mięso, bagno. – Słowa, które wyszczekiwał Olbrzym nie były jego, nie miały sensu, nie brzmiały. Przez dłuższą chwilę powtarzał je w kółko. W następnej chwili poczuł, jak usta zaczynają wysychać, ich skóra kurczyła się, pękała. Kawałkami odpadała od jego twarzy. Jego wielkie dłonie zdrapały ich resztki. Odwrócił się i wyszedł z celi. Poszedł dalej. Im dłużej szedł tym było coraz mniej pomieszczeń. Korytarz zaczął się wypełniać mgłą.

 

Gdzieś w oddali spośród mgły Kret słyszał delikatny dźwięk pojedynczego dzwonka. Przez moment zastanawiał się czy w ogóle go słyszy, może to słuch płata mu figle. Tak wiele dziwnych rzeczy dziej się dookoła.

– Tracę już rozum? – Pomyślał.

Rzeczywiście ten dźwięk istniał i z każdym krokiem był coraz wyraźniejszy. Nie silniejszy, wyraźniejszy, ponieważ od początku, kiedy dał się słyszeć nie przybierał na sile. Kret szedł dalej, nie zwracał uwagi na mijane cele, których było coraz więcej. Nie widział w nich życia, które bacznie go obserwowało. Nie słyszał niczego innego prócz dzwonka, a wkoło działo się mnóstwo rzeczy, niebezpiecznych rzeczy. W końcu się zatrzymał, nie do końca wiedział, dlaczego, ale czół, że to tu jest właśnie koniec jego wędrówki. Rozejrzał się. Wszechobecna poświata odbijała się od prawie niewidocznej mgły. To była jakaś grota, zdawała się niewielkich rozmiarów, ale Kret nie mógł dostrzec ani sufitu, ani ścian. Dzwonek nie przestawał. Kret spojrzał pod nogi i zobaczył świecącą drobinkę otoczoną perlistym puchem, która lekko kołysała się wydając przy tym dobrze znany mu dźwięk.

– Dmuchawiec? – Z niedowierzaniem wymruczał Kret.

 

Olbrzym zatrzymał się na chwilę, zaniepokojony tą nagłą zmianą. Zaczął węszyć. Gdzieś spod zapachu wilgoci, brudu i własnego ciała, wydobywał się innych, niepasujący tu zapach. Znał go, wie, że go znał, tylko nie wie skąd. Zwierzęcy zapach. Warknął coś pod nosem, rozłożył ręce jak by chciał coś znaleźć i zaczął powoli iść unosząc to opuszczając nos. Szukał, poznawał, przypominał sobie. Nagle poczuł coś bardzo nieprzyjemnego. Jakby dźwięk, ale sam nie potrafił określić. Na pewno zaczynało sprawiać mu to ból. Jednostajny, wyraźnie narastający, ostry dźwięk, który szedł w jego stronę.

 

– Czekałam na ciebie – usłyszał Kret. Już nie było dzwonka, tylko subtelny i dziewczęcy głos.

– Czekałaś? – Zapytał. – Ale jak to możliwe? – W jego głowie panował chaos, większy niż do tej pory. W następnej chwili usłyszał szczebiocący śmiech.

– Myślisz, że spotykamy się pierwszy raz? Tak, na prawdę nic nie wiesz. Dziwi mnie to za każdym razem, nie ważne, w którym czasie czy, na którym Świecie się spotykamy.

– Hmmm? - Kret nie wiedział, co się dzieje. W jego głowie zaczęły pojawiać się obrazy, jeden po drugim, żaden się nie powtarzał. Różne miejsca, inne czasy, ten sam dźwięk dzwonka, inny on. Usiadł, stracił siły w ciele, ogarnęło go nieznane do tej pory uczucie.

– Jesteś gotowy? – Usłyszał tylko.

– Na co? – Zapytał.

– Twoja podróż dopiero się zaczyna. – W jednej chwili resztki mgły zniknęły. Całe pomieszczenie miało owalny kształt. Było wypełnione miliardami małych włosków sierści, które ruszały się mimowolnie. Czuł je pod sobą, siedział na nich.

– Tak – Odpowiedział. W jednej chwili wszystko dookoła zadrgało, sierść się naprężyła. Od samej góry zobaczył, jak idzie fala, która objęła cała przestrzeń sufitu, ścian i podłogę pomieszczenia. Kiedy dotarła do niego, sierść nagle urosła. Była wyższa od Kreta. Zamarł przerażony. Setki ostrych jak igły włosów właśnie miało wbić się w jego ciało.

 

W jego głowie pojawiła się jasna świadomość, że jest więźniem tego ciała. Nie jest Olbrzymem i jest nim jednocześnie. Miał wrażenie, że zaraz to wszystko zostanie rozerwane na części. Potężny ryk wydobył się z jego gardła, morda wyszczerzyła szereg wielkich, nieregularnych kłów. Oczy jak by straciły powieki, z dziką siłą napłynęła do nich krew. Mięsnie całego ciała napięły się do granic możliwości, wszystko bolało. Ramiona z nadludzką siłą wyprostowały się na boki. Wielkie, otwarte dłonie uderzyły w ściany korytarza odłamując kawałki kamienia. Zagiął palce, wbił je bez najmniejszego problemu. Ugiął nogi, uniósł ciało i zaczął skakać, tupać, walić swoimi zrogowaciałymi pietami o podłogę rozbijają ją na kawałki. Płakał. Krzyczał. Jak mały chłopczyk.

 

Czuł, że jego ciało zaraz zostanie rozerwane na niezliczoną liczbę kawałków. Kret znał ból, całe życie mu towarzyszył, ale nie był na to gotowy to, co go teraz spotkało. Nikt nie mógłby by być. Setki długich włosów-sierści-ramion wyrosły przed nim i wbiły się bezlitośnie w jego ciało. Zaczęły szarpać. Jak by chciały zerwać skórę. Kret zaczął krzyczeć, drzeć się z całych sił. Jego głos utonął w dźwiękach, w milionach dzwonków o różnej barwie. Rozerwały go, ale w następnej chwili cała grota uderzyła w niego. Zapadła się. Cisza. Na ziemi leżało coś, włochatego, bezkształtnego i ciężko oddychało.

 

Gdy tak uderzał o podłogę rozkrwawionymi stopami, darł się, płakał, a z jego oczu płynęły strumienie łez, gdy palce traciły paznokcie coraz mocniej wbijając się ścianę…poczuł. Poczuł, że coś się zmienia, jego świadomość wraca z otchłani ciszy. Rozedrgany do tej pory obraz uspokaja się. Zaczyna słyszeć własny głos spod ryku dzikiej nieludzkiej bestii. Całe ciało go bolało, ale nie przestawał. Uderzał, rozrywał ścianę, ryczał. Nagle w jednej sekundzie wszystko się zatrzymało. Widział, drobinki kurzu i małe odłamki skały, które zawisły w powietrzu. Wszystko się zatrzymało. Już wiedział, co robić, miał mało czasu. Poczuł swoje ciało. Ciało uwięzione pod zwałami mięsa olbrzyma. Zaczął z niego wychodzić. Powoli uwolnił ręce, potem zerwał z twarzy mordę olbrzyma. Łapał przy tym oddech jakby dopiero wydostał się spod tafli wody. Potem nogi. Był już wolny. Całe ciało miał obolałe, pełno na nim było drobnych blizn. Ociekało potem, krwią, śluzem i resztkami ciała. Był wolny, ale kim był?

 

Podniosło się. Stękało. Powłóczyło łapami. Ciało pokryte było brudną, długą sierścią, która cały czas drżała, jak by żyła własnym życiem. Długi ogon, przyklejony do tej pory do pleców, opadł na ziemie i rozwiną się w całej swojej okazałości. Szczurzy, gruby, naga skóra poznaczona była setkami blizn. Podniosło się niezgrabnie z czterech łap. Chwiało się próbując stanąć wyprostowane. Przednie łapy zwisały wzdłuż potężnego ciała. Ogon pomagał utrzymać równowagę. Podniosło oczy. Na tle całej postury wyglądały magicznie. Takie czyste. Wyraźnie zaznaczał się ich niebieski kolor. Ludzkich oczu. Wzięło głęboki wdech.

– NIEEE!!! – Wykrzyczało z całych sił. – NIEEE CHCE WRACAĆ!!! – Potężny ludzki krzyk rozniósł się po korytarzach.

W tym czasie stało się coś, czego żaden Świat się nie spodziewał. Nikt nigdy nie mógł tego przewidzieć. Takie rzeczy się nie dzieją. Na krawędzi olbrzymiego dołu, który przez wiele dni kopały zwierzęta zakwitł mały, żółty kwiatek. Ziemia w głąb zadrżała. Zwierzęta zaczęły się mimowolnie poruszać, jakby reagowały na drgania ziemi, przypadkowe spazmy ciał, potrącały się wzajemnie. Falowały jednym rytmem. Martwe, ale żywe za razem. W jednej chwili otworzyły oczy. Słychać było jeden wspólny oddech. Ożyły.

 

Stał tak przez chwilę szukając czegoś znajomego w pamięci, czegoś, co znał w czasie i miejscu, które go otaczały. Kim jest? Gdzie jest? Zaczął machinalnie oglądać swoje ciało. Badał je dokładnie, oglądał, dotykał, wąchał, próbował. Czemu go tak wszystko boli, skąd blizny, co to za smród i skąd dobiega ten dźwięk? W jego uszach rozbrzmiewał drobny dzwonek, ledwo dostrzegalny na granicy słuchu.

 

– Nie krzycz – usłyszało. – Nikt jeszcze cię nie słyszy i nie widzi, chociaż już Świat wie, że się zrodziłeś. – Głos był subtelny, dźwięczny, przerażający w jakiś sposób, ale nie tracił swojej uspokajającej melodii. – Masz zadanie do wykonania, ty decydujesz jak to się skończy, nie ma dobra i zła, są pokusy, decyzje i konsekwencje. – Ostatnie słowo zmieniło swój rytm w śmiech. Uroczy, dziewczęcy i czysty śmiech pełen naiwnej radości. Spraw żebym była dumna z Ciebie.

 

Jedno po drugim zwierzęta zaczęły się podnosić. Niektóre o własnych siłach inne opierały się o następne, a jeszcze inne potrzebowały pomocy tych pierwszych. Żadne z nich się nie odzywało, nie słychać było żadnego dźwięku, tylko oddech. Jeden wspólny rytmiczny oddech. Trwało to cały dzień, aż wreszcie nastał wieczór. Dół był pełen stojących o własnych siłach zwierząt. Wszystkie miały uniesione oczy ku górze w stronę świeżo rozkwitniętego kwiatka na krawędzi. Żadne ze zwierząt nie mogło go dojrzeć, był za daleko, ale wiedziały, że właśnie zakwitł i czeka na nie. Pierwszy był niedźwiedź, który stanął przy ścianie dołu.

– Już pora. – Wycedził przez zaciśnięte zęby. Jego głos był pełen smutku. Słowa, które wypowiedział brzmiały jak by się żegnał. Po nim łoś i jeleń, potem borsuk i tak kolejne zwierzęta zbliżały się do siebie i wchodziły jedne na drugie, każde następne wspinało się po poprzednim. W górę, tak żeby się wydostać.

 

Stało. Podwinęło ogon pod zgięte na brzuchu masywne ramiona i tuliło go jak przerażone dziecko tuli ulubioną zabawkę. Warczało, wargi unosiły się nierytmicznie ukazując rzędy regularnych kłów. Nie podnosiło wzroku. Słuchało.

– Pójdziesz i zabijesz. Tak jak robiłeś to za każdym razem. – Melodyjny głos odbijał się echem po celi. Niósł za sobą wymuszony spokój. Każdy włos sierści zdawał się posłusznie odpowiadać na wezwanie. To był rozkaz. Nie podnosząc oczu, cały czas warcząc, wyszło z celi. Na korytarzu mocno wciągnęło nosem powietrze. Węszyło. Zaczęło się polowanie.

 

Mały Człowiek był znowu sobą. Świadomość wracała bardzo powoli. Niechętnie. Zaczynał się poznawać, ale cały czas wszystko było jak za mgłą. Usłyszał krzyk, ludzki ryk, jakiego dawno nie słyszał. Znał go. Wie, że słyszał go już wcześniej. To nie był pierwszy raz. Obudził w nim lek. Jego ciało od razu zareagowało, nie mógł sobie na niego pozwolić.

– Zaczęło się. – Słowa wylały się niego wolnym, ołowianym strumieniem. – Pamiętam. – Zamknął już na zawsze usta. Ruszył przed siebie. Zaczęło się przeznaczenie…cdn.

 

Koniec

Komentarze

Witam!

 

Słychać było jakby trzy głosy w jednym, potężny głos, który zamknął w ciszy cały Świat

Chyba coś z tym zdaniem jest nie tak, bo ja go nie rozumiem :( Za bardzo przekombinowane. Ogólnie w tekście znalazłoby się więcej takich nieporadnych zdań, jak np.:

 

Ziemia w głąb zadrżała.

 

Zapis dialogów leży i kwiczy. Dlaczego nie stosujesz akapitów? Wprowadza to straszny bałagan i bardzo utrudnia lekturę. Np. masz wypowiedź bohatera, potem didaskalie i po nim znów dialog. Przy takim zapisie, poprawnie, to ten sam bohater kontynuuje swoja wypowiedź, a u ciebie często to już wypowiedź innej postaci! Dialogowa łamigłówka :)

 

Co do fabuły to przykro mi ale nie zrozumiałem o co tu się rozchodziło. Dla mnie to wszystko zbyt enigmatyczne, oniryczne i chaotyczne. Ale całość ma swój mroczny klimat. Do tego czuć, że włożyłeś sporo wysiłku w wymyślenie tego uniwersum. I ma ono potencjał! Tak więc czekam na kolejne opowiadanie!

 

Pozdrawiam

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witaj.

Zaledwie wczoraj rejestracja i od razu taki pokaźny objętościowo tekst. Gratuluję Ci debiutu, witamy na Portalu. :)

Do tego już pojawiła się najwyższa ocena, choć… Oceniający nie zamieścił żadnego komentarza. :)

 

Z kwestii technicznych – sugestie i wątpliwości – do rozważenia:

Na pewno do poprawy jest cała interpunkcja, ponieważ usterek jest bardzo dużo; przykłady:

Kiedy nastał poranek (przecinek) lasu już nie było, a przynajmniej nie w takiej formie (przecinek) w jakiej znały go zwierzęta.

Oczy natomiast, były ciemne, duże i pełne, to zza nich dobiegał głos, który mały człowiek słyszał w głowie…

W następnej chwili odwrócił się i zaczął kopać tunel mu górze, zostawiając resztę, zagubionych zwierząt…

 

 

Podobnie jest z powtórzeniami; przykłady:

Kiedy nastał poranek lasu już nie było, a przynajmniej nie w takiej formie w jakiej znały go zwierzęta. Ale nie to było przerażające, żadne z nich nie czuło obecności Małego Człowieka, obrońcy i strażnika Świata jaki znały.

Słychać było jakby trzy głosy w jednym, potężny głos, który zamknął w ciszy cały Świat …

Wasz Świat umiera i to tylko wasza wina, ale nie wszystko stracone. Róbcie to, co do was należy, a wasze potomstwo będzie mogło odbudować się zgliszczy.

Pod ostatnią warstwą ziemi jest coś co nigdy nie powinno być odnalezione, skała, którą ukryły drzewa, nasączona jest cierpieniem, bólem i rozpaczą, którą przez całe wieki drzewa wpychały swoimi potężnymi korzeniami coraz głębiej, głębiej i głębiej.

 

 

Również zapis dialogów jest niepoprawny, np.:

Słychać było jakby trzy głosy w jednym, potężny głos, który zamknął w ciszy cały Świat – CISZA !!! – Nakazał zwierzętom. – Mały Człowiek odszedł i już nigdy nie wróci, a na pewno nie taki jakim go znacie.

W tym samym czasie Kret stał zdezorientowany na środku leśnego pustkowia, żadne ze zwierząt już nie warczało, wyło czy pohukiwało, wszystkie stały wpatrzone w Kreta jakby czekały na jego rozkazy… Czeka nas walka – odezwał się w końcu – walka z siłą, której potęgi nie znamy, z istotą, która żyła do tej pory w naszych legendach, z czasem, który nam pozostał (tu dodatkowo brakuje kropki) – Kiedy skończył nikt nadal się nie poruszył, słychać było tylko wspólny, powolny, oddech tysięcy zwierząt, które gotowe były na wszystko…

 

Co do dialogów, w Hyde Parku jest kilka wątków na temat ich poprawnego zapisu. Zachęcam także do spojrzenia na dział „Publicystyka”, gdzie jest Poradnik autorstwa Drakainy– tam znajdziesz wszelkie pomocne wskazówki oraz linki.

 

 

Zauważyłam, że czasem brakuje części zdań, np.:

Róbcie to, co do was należy, a wasze potomstwo będzie mogło odbudować się zgliszczy.

Ale ta bestia, znał te oczy, już kiedyś w nie patrzył, ale nie ze strachem, pamięta je pełne miłości…

Nagle, poczuł czyjąś obecność – Przebudziłeś w końcu – Usłyszał.

Ten sarkofag jest moim domem o eonów.

 

Zwróć uwagę, że określenie „Mały Człowiek” raz piszesz wielkimi literami, a raz – małymi, co powoduje powstawanie błędów ortograficznych; trzeba obrać jedną metodę zapisu i stosować ją konsekwentnie.

 

Ten fragment jest całkowicie niejasny:

Z ciemności wyłoniły oczy, piękne, przepełnione, wilgotne, które skrywały burze uczuć. Patrzyły, nieruchome, drżały, jakby chciały wybuchnąć. Ha…halo? – Odezwał się człowiek – kim jesteś? Gdzie ja jestem? Czy ja żyje? – Pytania wystrzelił z niego automatycznie. Zachłanny jesteś – usłyszał w odpowiedzi – Chciałbyś wszystko wiedzieć…

Czy burz było kilka, czy jedna? Zapis dialogu niepoprawny. Kto wystrzelił z niego pytania? I znowu brak kropki na końcu zdania.

 

Zdań, na końcu których brak kropki, jest więcej; przykłady:

Mały człowiek leżał na zimnym, płaskim i wilgotnym kamieniu. Panował półmrok Kiedy się rozejrzał i dostrzegł, że leży bardzo blisko krawędzi urwiska.

Nagle, poczuł czyjąś obecność – Przebudziłeś w końcu – Usłyszał. Nie musisz odpowiadać, mało mnie to wszystko interesuje – Głos był niski, ciepły, jakby leniwy, ale niósł ze sobą rozpacz. 

 

Pojawiają się usterki gramatyczne, np.:

Nadszedł ten dzień, że martwe zwierząt zaczęły przeszkadzać w pracy.

Kiedy wszystko wróciło do normy przed istotą stal podobny do niej olbrzym, który wypełniał prawie całą cele.

 

Poza wielkimi i małymi literami, zdarzają się również inne błędy ortograficzne, np.:

Jego ostatnie słowa wybrzmiały tempo gdy stał tam w dole z resztą wpół żywych zwierząt.

 

Jego ciało było potężne, silne, skrzywdzone wieloma ranami, pokryte było krwią, śluzem i resztkami ciała. – tutaj nie rozumiem, jak ciało może być pokryte resztkami ciała.

 

Nie wypisuję dalszych usterek. Ogólnie cała strona techniczna jest do gruntowanej poprawy.

Opowieść ma spory potencjał, pomysł na umierające z konkretnego powodu drzewa, przygniecioną nimi skałę, ukryte zło, zwierzęcych bohaterów oraz misję tytułowego Kreta i postać olbrzyma uważam za świetne. Jednak liczne błędy utrudniają pełne docenienie wartości Twojego opowiadania. A szkoda, bo może miałoby ono nawet szanse w trwającym właśnie konkursie Magia i Miecz lub Przygoda z cytatem (patrz: Hyde Park), gdzie szczególne nagrody czekają zwłaszcza na Nowych Użytkowników. :)

 

W przyszłości, po poprawieniu tego tekstu, zachęcam do bety oraz do tworzenia najpierw treści krótszych.

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Zdjął z szyi małą fiolkę na sznurku i rozbił ją o najbliższy kamień.

 

Nie zdejmował na sznurku, więc warto ten sznurek pominąć.

 

Przedpiścy zwrócili uwagę na zapis dialogu. Popraw to, bo kolejni czytelnicy będą się tego “czepiać”.

Teraz nie wiadomo co jest myślami, co narracją, a co dialogiem.

 

Wizja lasu zwierząt mi się spodobała, ale historia jest dla mnie dość niejasna, choć może to wina zapisu.

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Cześć,

 

Wpadam w roli spóźnionego dyżurnego (mam L4 jakby co).

Tekst ma potencjał i pomysł, niestety – na razie – wykon leży, głównie za sprawą zapisu dialogów. Mi na przykład zwyczajnie nie chce się przez to brnąć i na zastanawiać co rusz, kto co powiedział, z może nie, może jednak to opis.,. 

Ogólnie, to warto zwrócić uwagę na fakt, że wyżej tu obecna bruce włożyła sporo roboty i czasu w komentarz, który wykłada Ci na tacy to, co mógłbyś poprawić. Wydaje mi się, że jeśli chciałbyś otrzymywać od niej i innych takie rzeczowe i (moim zdaniem) przydatne komentarze, wartałoby poświęcić godzinkę i poprawić ten tekst…

Dziękuje za komentarz.

Pozdrawiam,

MK.

Cześć

Poprawione, trwało to tak długo tylko ze względu na absolutny brak czasu. Dziękuje Bruce za pomoc i wyrozumiałość. Miłego czytania.

Pozdrawiam,

MK.

Nie spodziewałam się dodatkowych podziękowań; dzięki wielkie; spokojnie sobie szlifuj warsztat, najlepiej na krótszych tekstach, każdy z nas tak działa, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka