- Opowiadanie: ośmiornica - Cień naszych win

Cień naszych win

Droga kręta, atrybut – studnia szaleństwa, motyw – kiedy kwiaty mają kolor krwi.

Za betę dziekuję Gruszel, ZigiN i darkzaox.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Cień naszych win

Spłoszone ptaki poderwały się do lotu. Zataczały na niebie kręgi, jakby świadomie pragnęły ostrzec karawanę przed nadciągającym niebezpieczeństwem. Laurell wymieniła z Zorgiem szybkie spojrzenia. Prawie niedostrzegalnie skinął głową; czerń jego oczu stała się głębsza.

Jadący obok kupiec skończył nabijać fajkę, podpalił tytoń, zaciągnął się i powoli wypuścił dym. Smużki ulatywały, niknąc na tle szarego, zasnutego chmurami nieba.

– Po ostatniej wojnie zbójów się przysporzyło jako grzybów po deszczu – powiedział. – Strach jechać, atoli mus mi było. Córkę za mąż wydaję. Kawaler jej zacny się trafił, to i posag musi być, co się zowie. Szczęście wielkie, że i was tędy droga wiodła.

Laurell machinalnie pokiwała głową. Kupiec pochylił się w jej stronę i odezwał z powagą.

– Kiedy dotrzemy do Kalteryi, sowicie was wynagrodzę, pani. Wdzięcznym wam jestem bardzo.

– Zachowaj słowa wdzięczności, aż bezpiecznie dojedziemy.

– Oj, pewnikiem nie jeno słowa to będą, oj, nie jeno.

Usta kupca praktycznie się nie zamykały. Paplał nieprzerwanie, lecz jego wzrok co rusz uciekał na boki. Laurell, skupiona na odgłosach otoczenia, nie próbowała mu przerywać. Było zdecydowanie zbyt cicho. Oprócz jego gadaniny, skrzypienia wozów, dyskretnych rozmów siedzących na nich ludzi oraz stukotu końskich kopyt, nie słyszała niczego.

– Żonka moja nie chciała mnie puścić – ciągnął. – Aże mi się serce krajało przy pożegnaniu. Alić wie pani, jak to jest, kiedy się dzieci ma? Dyć człek chce, żeby im się wiodło, żeby dobra dola dla nich w życiu pisana była.

Laurell mocniej zacisnęła palce na skórzanych paskach wodzy; doskonale wiedziała, jak to jest.

Kupiec westchnął, pomasował ręką kark.

– Niebawem trza nam będzie na nocleg stanąć. Miał żem nadzieję, że przed nocą dotrzemy do strumienia, atoli patrzy mi na to, że nawet przełęczy…

Laurell dostrzegła pędzące w ich stronę smugi czerni. Jedna z nich wbiła się w brzuch jadącego na przedzie ochroniarza i z mlaśnięciem wyszła plecami. Powietrze rozdarł przepełniony bólem krzyk zagłuszany rżeniem przerażonego konia.

Cień Zorga ożył. Rozpadł się na chmarę kruków, które poderwane do lotu uderzyły w kolejne ze smug. Na moment straciły formę. Czerń kotłowała się, aż na powrót przybrała kształt ptaków; większych i bardziej materialnych.

Laurell odetchnęła. Cień jej towarzysza, utkany na tylu polach bitew, był jednym z najpotężniejszych, z którymi się spotkała.

Zerknęła w stronę kupca, kiedy dostrzegła jadącego przy nim woźnicę.

Zamarła.

Mężczyzna nadaremnie wbijał palce w zaciskający się na szyi, ciemny, na pozór niematerialny sznur. Twarz siniała, w nabiegłych krwią oczach widniało przerażenie.

Kolejny przywoływacz? Niemożliwe.

Laurell złożyła dłonie, przymknęła powieki.

– Przybądź, światłości, przegoń mrok – wypowiedziała pospiesznie.

Nie miała czasu na dłuższą inkantację. Rozsunęła dłonie. Przez zamknięte powieki przebijał się blask narastającej pomiędzy palcami mocy.

– Zorg! – krzyknęła, aby zdążył wycofać cień.

Gwałtownym ruchem wyrzuciła ręce w górę. Błysnęło. Otworzywszy oczy, wciąż widziała powidoki. Przerażone konie stawały dęba i rżały, ludzie mrugali oślepieni światłem. Woźnica kaszlał. Trzymał się za obolałą szyję, ale na jego twarz wracały kolory.

Laurell obejrzała się na Zorga i zawołała:

– Jest ich więcej!

W oczach towarzysza odmalowało się niedowierzanie. W pełni podzielała to uczucie. Tylko garstka przywoływaczy nie popadała w obłęd w wyniku przebudzenia cienia. Po wojnie ich liczba drastycznie spadła. A teraz natknęli się aż na dwóch.

Cień Zorga ponownie wydłużył się i rozpadł na stado kruków. Aby dopaść wrogich przywoławczy, póki pozostawali osłabieni blaskiem, mężczyzna ruszył w zarośla. Nie pokonał nawet połowy drogi, kiedy wypadli z nich ludzie uzbrojeni w siekiery, miecze i nabite ćwiekami pałki.

Czarne ptaki śmignęły w ich stronę. Utkanymi z mroku szponami szarpały ciała, dziobami wydzierały oczy. Bandyci próbowali się bronić, lecz bezskutecznie. Pałki i miecze przenikały przez widmowe kruki jak przez dym. Ludzie kupca z krzykiem przyłączyli się do walki.

Laurell ściągnęła wodze, osadzając w miejscu wierzgającego wierzchowca. Rozglądała się na boki. Choć błysk osłabił skrywających się w gąszczu przywoływaczy, nadal pozostawali śmiertelnie niebezpieczni.

Pewna, że zaatakują, powoli wymawiała słowa inkantacji.

– Światłości, wypal mrok w sercach naszych wrogów…

Zorg musiał myśleć podobnie, bo jego kruki oderwały się od walczących i pomknęły na poszukiwanie wrogów. W następnej chwili jęknął, łapiąc się za skronie. Cień powrócił mu do stóp.

Z zarośli wystrzelił mrok.

– …chroń nas w walce ze złem! – wykrzyknęła, kończąc ostatnie słowa zaklęcia.

Rozbłysk przegonił ciemność, na powrót spłoszył konie i oślepił ludzi.

Laurell starła perlący się na czole pot; serce tłukło jej się w piersi. Cień, który właśnie rozproszyła, był zbyt silny. Niemożliwe, żeby porażeni blaskiem przywoływacze zdołali się już zregenerować. Coś było nie tak. Ptaki Zorga znów poderwały się z ziemi, lecz nie zdążyły zaatakować.

Pociemniało.

Niebo przysłoniły mroczne, wirujące ostrza. Siekiery, kosy, sierpy, noże. Część z nich zatrzymała się na chmarze ptaków, część runęła w dół szybciej, niż Laurell zdołała wymówić zaklęcie. W powietrzu zawisła czerwona mgiełka, aby w następnej chwili zamienić się w rozbryzgi krwi.

Ścięta głowa kupca z plaśnięciem zsunęła się z nabiegającej szkarłatem szyi. Zaraz za nią zwaliło się ciało.

Laurell dostrzegła kątem oka ruch. Krzyknęła i instynktownie zasłoniła się ramieniem. Przed jej twarzą śmignęło coś czarnego. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to kruk. Ptak zderzył się z pędzącym w jej stronę, widmowym ostrzem. Opuściwszy rękę, dostrzegła ściągniętą twarz Zorga.

– Uważaj! – zawołał.

Skinęła głową i zaczęła pospiesznie przywoływać moc.

– Światłości, chroń nas w mroku, nie daj zginąć. Spopiel zastępy tych, którzy kroczą w ciemnościach. Zorg!

Nie wiedziała, czy zdążył wycofać kruki. Energia, wyrwawszy się z jej ciała rozbłyskiem światła, pozostawiła po sobie narastające zmęczenie.

Choć ziemia była mokra od krwi i usłana ciałami, część ochrony wciąż jeszcze żyła. Z jednego z okrytych wozów rozległ się zdławiony szloch.

Laurell rozpoczęła kolejną inkantację, oceniając wrogów. Z dwudziestu. Proste, znoszone kubraki, kiepskie uzbrojenie. Nie wyglądali na wojowników, raczej na chłopów lub drwali. Nagle stężała. W pierwszej chwili nie była pewna, co zwróciło jej uwagę. Zaraz jednak przyszło zrozumienie, a wraz z nim zimny, nieprzyjemny dreszcz przebiegający po plecach. Napastnicy nie atakowali kierowani nienawiścią ani żądzą mordu. Ich twarze wyrażały jedynie pełną nabożnego uniesienia gorliwość.

Przegapiła moment, w którym pojawił się nowy cień; bezkształtny i ciężki niczym cmentarna ziemia. Spadł na nich, odbierając oddech, więżąc umysł w szaleństwie przerażenia.

Laurell chciała kopać, zdzierając palce do krwi, walczyć o ostatni oddech…

Spokój!

Jedynie surowe szkolenie i lata doświadczeń pozwoliły jej racjonalnie myśleć. Dostała się we władanie cienia człowieka, który uśmiercał ofiary, zakopując je żywcem. Ona nie była jedną z nich!

– Światłości, która tworzysz i chronisz życie, nie pozwól nam zginąć.

Moc wzbierała w niej niechętnie, opieszale. Rozbłysk nie zdołał w pełni przegonić ciemności.

– Jest ich czterech! – krzyknęła w stronę Zorga. – Czterech przywoływaczy!!!

Cieniste ptaki znów zerwały się do lotu, lecz zanim zdołały dopaść napastników, zniknęły w gęstniejącym na nowo, grobowym mroku.

– Światłości, prowadź nas pośród nocy, odganiaj zło, nie pozwól zbłądzić.

Laurell uwolniła tyle błysku, ile tylko zdołała; skronie zaćmiły bólem. Cienie rozwiały się, lecz nie zniknęły zupełnie. Wciąż kłębiły się pośród zarośli.

– Zorg! – zawołała.

Nie odpowiedział. Siedział w siodle wyprostowany i napięty jak struna. Gdy obrócił do niej głowę, głośno wypuściła powietrze. Całe jego oczy pokrywała czerń, prześwitujące przez skórę naczynia krwionośne pociemniały. Z twarzy o ostrych rysach wciąż jednak wyzierała duma.

Poruszył wargami, układając je w jedno słowo. 

Uciekaj.

Z jego ciała uniósł się czarny dym. Zorg wyzwolił cały swój cień; cień grzechów, które popełnił. Smród gnijących ciał wdarł się w nozdrza, do uszu doleciały jęki konających oraz krakanie padlinożernych ptaków.

Popędziła konia, nie oglądała się za siebie. Kopyta uderzały o grunt, po bokach migały krzaki. Narastający za plecami mrok pochłonął ludzi i zwierzęta, przysłonił linię horyzontu.

 

*

 

 

 

Gnała konia, aż jego chrapy i szyję pokryła lepka, biała piana. Laurell zwolniła, dopiero gdy górskie krzewy przeszły w rzadki las, a szlak rozszerzył się i przestał wić pomiędzy głazami. Obejrzała się za siebie – nikt jej nie gonił. Wokół panowała cisza. Odgłosy walki dawno już umilkły, a gęstniejąca z wolna wieczorna mgła dodatkowo tłumiła dźwięki. Wkrótce miała zapaść noc.

Strażniczka wprowadziła konia pomiędzy skarlałe drzewa o pniach poczerniałych od dawnej pożogi. Rozkulbaczywszy go, upewniła się, że wciąż ma przy sobie listy dla komendanta przygranicznej warowni kaltaryjskiej białej straży. Otuliła się derką i ułożyła głowę na jukach. Nawet nie próbowała rozpalać ogniska. Spała krótko i niespokojnie, a gdy tylko pozwoliła na to szarość poranka, Laurell znów ruszyła w drogę.

Wyjechała na otwarty teren, na którym czerwieniły się lilie; podkute kopyta miażdżyły ich płatki koloru krwi. Znała to miejsce. Z trudem rozpoznała usypane w pośpiechu kurhany, na których teraz bujnie rozrastała się dzika roślinność. Laurell poprawiła kaptur płaszcza, chroniąc się przed niespokojnymi porywami wiatru. Zmęczenie potęgował przeszywający ją chłód.

Jechała, starając się przegonić powracające wspomnienia. Wydawało jej się, że wciąż słyszy dalekie echa toczonej tu niegdyś bitwy: krzyki, jęki rannych oraz huk zderzającej się stali.

Dotarła do rzeki i odnalazła odbudowany niedawno most. Świeże bale zadudniły pod kopytami. Po przeciwnej stronie na rozłożystym drzewie zwisał z gałęzi stary, przecięty sznur. W przygranicznych terenach ślady wojny wciąż jeszcze nie zdołały się zabliźnić.

Znów popędziła konia, niczym we śnie podążając szlakiem, który pamiętała sprzed lat. Otrzeźwił ją dopiero widok zwalistej wieży i nieprzystępnych murów niemal zlewających się z nisko wiszącymi, jesiennymi chmurami.

Znajdowała się na ziemiach Kaltaryi, z którą jeszcze niedawno jej kraj toczył wojnę. I była sama. 

Mam nadzieję, że przyjechanie tutaj nie okaże się błędem – pomyślała, koniuszkiem języka zwilżając spierzchnięte wargi.

Obecność przywoływaczy wśród grasujących na przełęczy rozbójników rodziła złowrogie przypuszczenia. Biała straż zabijała lub zmuszała do współpracy każdego, kto zdołał opanować swój cień. Dlaczego tą czwórką nikt się jeszcze nie zajął? A może wcale nie byli pozbawieni kontroli? Czyżby Kaltaryja, wbrew ustanowionym traktatom, celowo blokowała jedyny szlak handlowy z Ortą?

Laurell ściągnęła wodze. Poruszyła się w siodle niespokojnie, zwlekając z dalszą drogą.

W trakcie wojny Kaltaryja bardzo oszczędnie rozporządzała swoimi przywoływaczami. Dlaczego teraz miałaby wysyłać aż czterech z nich, skoro do zamknięcia szlaku wystarczyłby oddział żołnierzy? Kim więc byli? Przed oczami stanęły jej pełne uniesienia twarze atakujących. Jednego była pewna – na tych ziemiach działo się coś dziwnego.

Koń machnął łbem. Pogładziła go po szyi, po czym ruszyła stępem w kierunku okutej żelazem bramy. Zeskoczyła z siodła, załomotała. Ktoś uchylił lufcik i odezwał się nieprzyjemnym głosem.

– Czego tu?

Laurell, zmęczona i brudna, z płaszczem poszarpanym przez mijane w galopie gałęzie, nie winiła wartownika za pełen niechęci ton. Wysunęła przed siebie dłoń; pomiędzy palcami zatańczyły ogniki.

– Niechaj Światłość chroni twe drogi przed gęstniejącym cieniem – wyrecytowała formułę, którą pozdrawiali się biali strażnicy we wszystkich krajach starego cesarstwa.

– Niechaj bezpiecznie doprowadzi do celu wędrówki.

Zgrzytnął przekręcany klucz, zaskrzypiały zawiasy. Wrota uchyliły się, ukazując czterech, uzbrojonych w halabardy wartowników. Laurell wkroczyła na dziedziniec, potoczyła wokół szybkim spojrzeniem. Oprócz trzymających straż żołnierzy nie zauważyła nikogo. W warowni panowała martwota i cisza, pod wysokimi murami zalegały cienie.

Łoskot zamykanych wrót odbił się echem od grubo ciosanych kamieni. Jeden z wartowników chwycił wodze jej konia, drugi dał znak, by poszła za nim. Wprowadził ją do głównego budynku. Przemierzali mroczne korytarze, nie spotykając nikogo – warownia sprawiała wrażenie opustoszałej.

Żołnierz zatrzymał się wreszcie i zapukał, a gdy rozległ się niewyraźny głos, wszedł do środka. Laurell postąpiła za nim. Przywitały ją zapachy starych ksiąg i ciepło kominka. W rogu pokoju, za drewnianym biurkiem siedział siwiejący mężczyzna. Przetarł oczy gestem typowym dla kogoś, kto nadwyręża je wielogodzinnym czytaniem, i popatrzył na nią z zaciekawieniem.

Skłoniwszy się lekko, przywitała go zwyczajową formułą.

– Laurell, biała strażniczka z Orty… – dodała i zamilkła, czując nagłe ukłucie smutku.

Już nie żona ani matka. Po prostu biała strażniczka.

Przygryzła wnętrze policzka, aby przegonić stare demony. Pomogło.

– Przesyłam pozdrowienia od komendanta Trevina wraz z zapewnieniami o chęci kontynuowania dawnej współpracy. 

Wyciągnęła pognieciony w drodze list. Mężczyzna przyjął go, złamał pieczęć, przeczytał. Po chwili uniósł wzrok i odprawił wartownika. Wskazał Laurell jeden z dwóch foteli ustawionych blisko ognia. Usiadła z ulgą, a on poszedł w jej ślady.

– Witaj, pani. Darkain, komendant tej warowni – przedstawił się. Jego pobrużdżona twarz wyrażała spokój, lecz oczy, czyste i zimne niby woda w górskim strumieniu, patrzyły uważnie. – Przybyłaś do nas sama… Jak przebiegła podróż?

– Niestety niezbyt pomyślnie. – Laurell opowiedziała zwięźle o walce na przełęczy, obcych przywoływaczach oraz poświęceniu Zorga. – Jestem zmuszona prosić was o pomoc.

Darkain nie odpowiadał. Skrzyżowawszy ramiona na piersi, zmierzył ją wzrokiem. Ciszę w pomieszczeniu zakłócał jedynie szum palących się szczap.

Laurell poruszyła się niespokojnie.

– Wiecie coś na temat tamtych przywoływaczy? – zapytała, nie wytrzymując przeciągającego się milczenia.

– Nie.

– To wydarzyło się dwa dni drogi stąd!

– Zapewne nikt dotąd nie przeżył, aby nam o nich opowiedzieć.

– Biała straż nie patroluje przełęczy?

– Pilnowanie granicy należy do zadań wojska.

– Poskramianie przywoływaczy należy do zadań straży. Przeżyłam i mogłam wam o tym opowiedzieć, jednak odcięta od Orty nie będę w stanie rozprawić się z nimi sama. Czy mogę liczyć na wasze wsparcie?

Oczy komendanta stały się jeszcze zimniejsze niż wcześniej. Spięła się pod ich spojrzeniem, ale nie zamierzała odpuszczać.

– Przywoływacze cienia to zbrodniarze dysponujący zabójczą mocą. Będą siali terror, niszcząc wszystko i mordując tych, którzy staną na ich drodze. I będą to robić dopóty, dopóki im na to pozwolimy. Tu nie chodzi jedynie o bezpieczny szlak handlowy, lecz o życie ludzi. O bezpieczeństwo całych wiosek.

– Naprawdę nie musisz mi wykładać czegoś, z czego doskonale zdaję sobie sprawę, strażniczko z Orty.

Zachowujesz się, jakbyś tego nie wiedział.

– Było ich aż czterech. Nie możemy tego tak zostawić.

– Zgadzam się.

Laurell miała ochotę wstać i nim potrząsnąć. Wzięła głębszy oddech, próbując opanować emocje.

– Mogę więc liczyć na waszą pomoc? – zapytała ponownie.

Komendant westchnął, a jego spojrzenie złagodniało.

– Musisz zrozumieć naszą sytuację. Wszyscy strażnicy mają już przydzielone zadania i nie będą w stanie ci pomóc.

– Przecież kogoś musicie mieć.

– Może mamy.

Laurell rozprostowała palce i powoli zacisnęła je w pięść. Z trudem zachowała opanowany głos.

– To jest ważne!

Darkain odchylił się w fotelu i utkwił w niej wzrok.

– Mamy wolnego przywoływacza – powiedział w końcu. – Jeden człowiek. Wątpię, czy dacie sobie radę we dwójkę. Nie chcę posyłać was na śmierć.

Laurell rozciągnęła usta w drapieżnym uśmiechu.

– Tym razem nie damy się zaskoczyć. Zgnieciemy ich jednego po drugim. Nawet nie będą wiedzieli, co ich zabiło.

Przyglądał jej się przez chwilę, po czym skinął głową. Wstał, dając jej znak, aby podążyła za nim. Prowadził ją krętymi schodami w górę wieży i pchnął znajdujące się na jej szczycie drzwi. Weszli do ponurego, niemal pustego pomieszczenia, na którego wyposażenie składały się jedynie zbite z desek łóżko, skrzynia i niewielki stół z jednym krzesłem. Laurell dostrzegła siedzącego na parapecie okna mężczyznę. W jego potarganych, czarnych włosach, pomimo młodego wieku, przebłyskiwały siwe pasemka; wąskie wargi układały się w upiorny, szyderczy uśmiech. Dopiero podchodząc bliżej, zorientowała się, że ów grymas był w rzeczywistości blizną rozciągającą się od kącika warg do niemal połowy policzka.

Ze zdziwieniem rozpoznała w jego twarzy rysy charakterystyczne dla członków wszystkich wysokich rodów rządzących niegdyś Kaltaryją. Niewielu z nich przetrwało. Ich przodkowie wywodzili się z prastarej rasy zamieszkującej te ziemie wieki temu. Z dumą twierdzili, że odziedziczyli po niej siłę i mądrość, lecz powszechnie mówiono, że były to raczej pycha i okrucieństwo. Niestety krwawa rzeź, która rozpętała się prawie dwie dekady temu, jasno pokazała, że tym samym kierowali się również rebelianci. Po przewrocie władza przechodziła z rąk do rąk, aż obecny król złapał ją mocno i już jej nie wypuścił.

Przywoływacz przyglądał im się beznamiętnie. Nie podniósł się, nie ukłonił, nie przywitał. Laurell zerknęła na komendanta; jego oczy także nie zdradzały żadnych emocji. Serce zabiło jej szybciej, mięśnie stężały. A jeśli obaj doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co działo się na przełęczy? Wtedy stałaby się dla nich niewygodnym świadkiem. Choć żołądek zwinął się w nieprzyjemny węzeł, dołożyła starań, aby niczego po sobie nie pokazać.

– Karidan – odezwał się komendant – będziesz towarzyszył Laurell z Orty w jej zadaniu. Wyruszacie o świcie.

Lekkie przechylenie głowy było jedyną odpowiedzią, jaką od niego otrzymali.

Kiedy wyszli na korytarz, Darkain chwycił ją za dłoń. Laurell spięła się, ale zanim zdążyła wyszarpnąć rękę, komendant wsunął coś w jej palce. Otworzyła je i westchnęła głośno, mimowolnie rozchylając usta. Trzymała w dłoni flakonik z ciemnego szkła, przez które przeświecało delikatne światło. Spoglądała z niedowierzaniem na łzy bogów – cudowną substancję, której zdobycie wymagało dobrowolnej, ludzkiej ofiary. Ze względu na swoją rzadkość oraz cudowne właściwości lecznicze łzy osiągały zawrotne ceny. Wśród białych magów były jednak pożądane z zupełnie innego powodu – potrafiły zwielokrotnić ich moc, nieraz decydując o przetrwaniu.

Laurell zamknęła usta. Przestała rozumieć, co się tutaj działo. Czyżby jej wcześniejsze podejrzenia miały okazać się fałszywe?

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała.

Na twarzy Darkaina pojawił się pozbawiony wesołości uśmiech.

– W takim razie oddasz mi, jeśli nie okażą się potrzebne.

 

*

 

Laurell opuszczała warownię targana sprzecznymi uczuciami. Choć Darkain udzielił jej pomocy, nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że coś przed nią ukrywał. Zerknęła na towarzyszącego jej przywoływacza. Milczał, uparcie wbijając wzrok w wijącą się przed nimi drogę. Przez chwilę zastanawiała się, kim wcześniej był i jak powstał jego cień.

Wiatr zaczął się wzmagać. Jeden z silniejszych podmuchów niemal zerwał jej z głowy kaptur płaszcza. Przytrzymała go, zduszając westchnienie. Wyglądało na to, że spędzą wiele dni w lesie, tropiąc i likwidując członków szajki, a jesienne noce stawały się coraz zimniejsze. Na szczęście wciąż jeszcze nie nadeszły deszcze.

Jechali cały dzień; czasem przystawali jedynie, by napoić konie. Zatrzymali się na nocleg, gdy gęstniejący mrok uniemożliwił dalszą jazdę. Po wieczornym posiłku, kiedy odpoczywali razem przy ognisku, przywoływacz po raz pierwszy się odezwał.

– Laurell z Orty… – powiedział, omijając zwyczajowe „mistrzyni”. – Wyjaśnisz mi, co tutaj robimy, Laurello z Orty?

Jego głos był cichy, lecz głęboki i wibrujący. Spojrzenie czarnych oczu, charakterystycznych dla przywoływaczy, nasuwało na myśl szykującego się do ataku węża. Laurell wytrzymała je bez trudu. Spędziła prawie dziesięć lat u boku Zorga, nie bez powodu zwanego krwawym generałem, więc ten młodzik nie był w stanie wywołać w niej niepokoju. Co najwyżej niechęć.

– Muszę oczyścić przełęcz z grasujących tam bandytów – wyjaśniła. Nie zdziwiło jej, że nie został wcześniej wprowadzony w szczegóły zadania. W końcu był jedynie narzędziem. – Pomożesz mi.

– Nie wyruszyłaś z Orty sama… – zawiesił głos.

– Nie, nie wyruszyłam. Na granicy natknęliśmy się na czterech przywoływaczy cienia.

Drgnął, lecz jego twarz pozostała niewzruszona. Laurell wrzuciła do ognia patyk i przyglądała się, jak płonie.

– Towarzyszący mi przywoływacz osłonił mój odwrót – powiedziała.

– Zostawiłaś go.

Zmierzyła Kalteryjczyka ciężkim spojrzeniem. Miał w sobie coś irytującego, a wrażenie to jeszcze potęgował zniekształcony kącik ust, nadający im szyderczy wyraz.

– A ty – zapytała – dlaczego jesteś sam? Co się stało z twoim mistrzem?

– Zabiłem go.

Ledwo dostrzegalnie rozszerzyła oczy, lecz musiał to zauważyć, bo zaśmiał się ironicznie.

– Staruch ci nie powiedział? To do niego podobne.

Nie, niczego mi nie powiedział. W kieszeni zaciążył jej flakonik z eliksirem.

– Bawi cię to? – zapytała.

Karidan pochylił się w jej stronę. Blask płomieni rzucał na jego twarz niespokojne cienie.

– Czy bawi? Nie, raczej intryguje. Pewnie zastanawiasz się, o czym jeszcze nie wiesz. Mylę się?

– Jak powstał twój cień?

Wyprostował się i odsunął, kryjąc twarz w mroku.

– Podpaliłem sierociniec.

Gwałtownie poderwała głowę; dłoń sama powędrowała w stronę ukrytego w bucie sztyletu. Jego słowa przywołały demony, które zawsze czaiły się na granicy świadomości Laurell, wlewając w myśli rozpacz i nienawiść. Dlaczego temu człowiekowi pozwolono żyć? Wiele się naoglądała, z wieloma zwyrodnialcami miała do czynienia, lecz wciąż wierzyła, że istniały winy, których nie wolno wybaczyć. Które można zmazać jedynie krwią.

 Wbiła spojrzenie w jego twarz – gładką twarz arystokraty, a w szczególności w usta wykrzywione w szyderczym grymasie.

– Co zrobiłeś?

Wzruszył ramionami.

– To, co słyszałaś. Dom zajął się jak suchy stóg, zginęło w nim dużo sierot.

Laurell zacisnęła szczęki. Gniew narastał w niej, próbując przejąć kontrolę nad rozsądkiem.

– Dlaczego?

Znów wzruszenie ramion.

– Takich jak wy powinno się zabijać niczym wściekłe psy – wycedziła.

– Być może, ale biała straż tego nie robi. Wykorzystujecie nas, przymykając oko na to, czego się dopuściliśmy. – Zmierzył ją drwiącym spojrzeniem; czarne oczy błyszczały nieludzko w blasku ognia. – Czy to nie czyni was wspólnikami?

– Nie. Nie czyni. Używamy przywoływaczy, żeby niszczyć jeszcze gorsze zło. Żeby chronić niewinnych.

– Nikt nie jest niewinny.

– Dzieci są.

– Jesteś tego pewna? Żaden wyrostek nigdy cię nie okradł?

– Dzieci nie wybierają zła, bo jest złem. Robią to, co muszą, aby przetrwać.

Przywoływacz lekko przechylił głowę, z wykrzywionymi blizną wargami wydawał się kpić z Laurell.

– Jesteś pewna, że chodzi tylko o przetrwanie? Załóżmy jednak, że masz rację. A jeśli dziecko posunie się do zabójstwa, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo? Czy wtedy staje się złe?

– Nie, jeśli działało w samoobronie.

– A jeśli zadziałało z wyprzedzeniem? Ze strachu? Czy nadal pozostaje niewinne?

– Jeśli bało się o swoje życie.

– Czy każdy z nas się o nie nie boi? Czy nie naturalną jest próba podporządkowania otoczenia, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo? Czy ty też nie dopuszczałaś się zabójstw, chroniąc siebie i innych? A może… – na chwilę zawiesił głos, uważnie się jej przypatrując. – A może kierowana strachem porzuciłaś kogoś, skazując go tym samym na śmierć?

Jego słowa trafiły w najczulszy punkt. W uszach wibrował jej krzyk, którego nie potrafiła zapomnieć, który powracał do niej nocami. Jej ręka wystrzeliła w przód. W nastałej nagle ciszy rozległ się odgłos uderzenia. Zamarli, oboje zaskoczeni tym, co Laurell właśnie zrobiła. Po chwili opuściła dłoń i zacisnęła ją w pięść.

– Nie próbuj domorosłym filozofowaniem usprawiedliwiać zbrodni, której nie da się usprawiedliwić. Ani wybaczyć.

Karidan obserwował ją z nieokreślonym wyrazem twarzy; dziwnym i niepokojącym jednocześnie. Wysunął koniuszek języka i wolnym ruchem zlizał krew z pękniętej wargi.

– Wiedziałem – powiedział z nutą satysfakcji. – Wiedziałem, że też masz w sobie mrok.

Zacisnęła szczęki, próbując zapanować nad gniewem. Wokół jej palców zatańczyły jasne ogniki.

Znów pochylił się w jej stronę, zwęził oczy.

– Możesz to zrobić. Możesz mnie zabić. Jesteśmy tutaj sami, nikt się nie dowie – powiedział. – No dalej! Przecież tego właśnie chcesz!

Chłodny wiatr zatrząsł gałęziami drzew, strącił martwy, jesienny liść. Ognisko, do którego żadne z nich nie dorzuciło, zaczynało przygasać. Naprawdę tego chciała? Zapłaty w krwi? Przywołane iskierki wciąż przeskakiwały między palcami, wirując w gniewnym tańcu.

– Zawsze możesz powiedzieć, że znów spotkałaś tych czterech przywoływaczy. – Uśmiechnął się kpiąco. – Że osłaniałem twój odwrót.

Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Paradoksalnie to właśnie wspomnienie Zorga pozwoliło jej nad sobą zapanować. Jak on śmiał zginąć? Tak wiele czasu potrzebowali, aby odnaleźć nić porozumienia i zacząć sobie ufać. To dzięki kompletnemu braku współczucia z jego strony oraz optymistycznemu egocentryzmowi przestała wiecznie chłostać się poczuciem winy i rozpaczą.

Był tylko zbrodniarzem, jak oni wszyscy – pomyślała, lecz jego strata bolała bardziej, niż Laurell skłonna była się do tego przyznać.

– Jesteś własnością białej straży – powiedziała zimno. – Zamierzam cię użyć do wykonania powierzonego mi zadania, a potem zwrócić.

Przekrzywił głowę w geście, który zdążyła już poznać. Zabarwiony szyderstwem uśmieszek wciąż błąkał się na jego wargach.

 

*

 

Tuż po tym, jak słońce minęło najwyższy punkt na niebie i zaczęło wędrówkę ku zachodowi, poczuli odór rozkładu. Laurell poklepała parskającego niespokojnie konia, zmusiła go, by ruszył przed siebie. Błotnista ziemia i gnijące liście tłumiły odgłosy kopyt. Wyjechawszy zza zakrętu, dostrzegli stado wron. Poderwały się do lotu, odsłaniając martwe ciało starszego mężczyzny w chłopskim przyodziewku. Zawieszono go nisko na gałęzi. Zwęglone stopy wystawały z resztek wygasłego ogniska, jelita wysypały się z rozciętego brzucha.

Laurell zatrzymała konia tuż obok i spojrzała w zastygłą twarz zmarłego, stanowiącą maskę przerażenia i udręki.

– Co za bestialstwo.

– Może ci, których tropimy, starają się doprowadzić do przebudzenia kolejnego cienia? – odezwał się przywoływacz.

– Sam powinieneś wiedzieć, że cień nie pojawia się ot tak. Że narasta przez wiele lat.

Karidan wzruszył ramionami.

– Wystarczy odnaleźć kogoś, kto ma go już w sobie.

Choć zaciągnięty głęboko na głowę kaptur skrywał mu większość twarzy, jego złośliwy uśmieszek był aż nadto wymowny. Laurell zgrzytnęła zębami. Ten gnojek coraz bardziej ją denerwował.

– Nikt nie jest w stanie przewidzieć, u kogo i za jakie czyny przebudzi się cień – stwierdziła, obracając głowę w jego stronę. – Gdyby było inaczej, biała straż mogłaby zgładzić przyszłych przywoływaczy, zanim popadną w szaleństwo i zginą, zamordowawszy wszystkich wokół siebie.

– Nie wszyscy popadamy w szaleństwo.

– Bardzo niewielu z was pozostaje przy zdrowych zmysłach. Tylko zupełny głupiec próbowałby sprowokować przebudzenie.

– A jednak miałaś przeciwko sobie aż czterech przywoływaczy.

Nie odpowiedziała. Zawróciła konia i ruszyła w stronę porzuconego nieopodal wozu. Na skraju drogi leżał martwy parobek. Odrąbano mu nogi, a on, czołgając się, pozostawiał za sobą dwie ciemne smugi. Wykrwawił się, zanim dotarł do lasu.

Laurell stłumiła westchnienie i zeskoczyła z siodła. Podeszła do wozu. Dostrzegłszy kolejne zwłoki, wzdrygnęła się mimowolnie. Mężczyzna w przeszywanicy wciąż dzierżył w dłoni grubą pałkę nabitą gwoździami. Skrzepy na jego roztrzaskanej czaszce zmieszały się z kawałkami kości i mózgu.

Spojrzała jeszcze na dno wozu, lecz niczego w nim nie znalazła. Wszystko rozkradziono, łącznie ze zwierzętami pociągowymi. Wróciła do Karidana. Przywoływacz stał na skraju lasu, wpatrując się intensywnie pomiędzy drzewa. Ich gołe gałęzie splatały się gęsto, przepuszczając znikomą ilość światła. Rozległo się krakanie wrony.

– Ktoś tędy uciekał – powiedział.

– Prowadź.

Skinął głową i zagłębił się w las. Szedł wolno, niekiedy przystawał na moment. Laurell próbowała wypatrzeć ślady, którymi się kierował, lecz w zalegającej na ziemi warstwie zbutwiałych liści nie była w stanie ich dostrzec.

Po dłuższej chwili las przerzedził się, ukazując niewielką polanę i spoczywający na niej nieruchomy kształt. U stóp sękatego drzewa leżała kobieta. Obiema rękami przyciskała do piersi wątłe ciało dziewczynki; sine i martwe jak ona sama. Obie umazane były zakrzepłą krwią.

Laurell zamrugała, czując napływające do oczu łzy. Przemożny smutek ścisnął jej serce.

Dlaczego nie dane mi było zginąć z moją kruszynką? Jeśli nie potrafiłam jej ochronić, nie powinnam była dopuścić, żeby umierała samotnie.

Nie wiedziała, ile tak stała, pogrążona w odrętwieniu, kiedy do rzeczywistości przywołały ją odgłosy szamotaniny i krzyk. Poderwała głowę, obejrzała się za siebie. Dostrzegła Karidana wyciągającego z zarośli wątłego, około dziesięcioletniego chłopca. Dziecko szarpało się i zapierało nogami; próbowało nawet ugryźć trzymającą je rękę.

Laurell podeszła pospiesznie i zacisnęła dłoń na przegubie przywoływacza.

– Przestań, co robisz?

Karidan wzruszył ramionami.

– Ukrywał się tutaj.

Rzuciła mu gniewne spojrzenie i przykucnęła przed dzieckiem.

– Już dobrze, już nic ci nie grozi – powiedziała.

Chłopiec przeskakiwał wzrokiem pomiędzy nią, Karidanem a leżącymi nieopodal ciałami. Szczupłą twarzyczkę miał umorusaną ziemią, w potargane włosy wplątały się gałązki i mech. Chociaż proste, chłopskie ubranie było w kilku miejscach ubrudzone krwią, wyglądało na to, że mały nie odniósł żadnej rany. W końcu uspokoił się trochę i pokiwał głową.

Laurell spróbowała uśmiechem dodać mu otuchy.

– Powiesz nam, kto na was napadł?

– Źli ludzie. – Zduszony głos był niewiele głośniejszy od szeptu.

– Naprawdę? – zakpił przywoływacz.

Laurell odwróciła głowę i przygwoździła go wściekłym spojrzeniem. Znów wzruszył ramionami.

Jej twarz złagodniała, gdy Laurell ponownie skupiła się na dziecku.

– Mów dalej, proszę.

Chłopiec zadrżał. Otworzył usta, zamknął je, przełknął ślinę. W końcu zaczął mówić.

– Napadli na nas, kiedy na targ jechalim. Tatko próbował nas wyzuć z obieży, wtedyśmy z matulą uciekli, ale zara nas dopadli.

Karidan zmrużył oczy.

– Ilu było tych złych ludzi? Ty z mamą i siostrą zwyczajnie uciekliście im do lasu?

Chłopiec skulił się i pociągnął nosem.

– Kiedy poczęli tatkowi… – jego głos załamał się, po policzkach pociekły łzy.

Laurell przyciągnęła go i przytuliła.

– Pomożemy ci. Nie zostaniesz w tym lesie sam – zapewniła, po czym zatopiła twarz w jego czuprynie.

Zacisnęła szczęki, gdy za jej plecami rozległo się prychnięcie przywoływacza. Chłopiec trwał chwilę nieruchomo, napięty niczym naciągnięta cięciwa. W końcu odsunął się o krok, niepewnie pokiwał głową. Laurell poczochrała mu włosy, po czym wstała i odciągnęła Karidana na bok.

– O co ci chodzi? Tak bardzo nienawidzisz dzieci, że musisz go dręczyć? Nad szczątkami własnej rodziny?

Wzruszył ramionami.

– Też byłem takim dzieciakiem jak on, kiedy przebudziłem swój cień. Zrobili mi to – wskazał na rozciętą wargę – więc postanowiłem ich spalić.

Spojrzała na niego zaskoczona, jednak widok jego kpiącego uśmieszku na nowo rozpalił gniew.

– Zostaw chłopca w spokoju!

Odwróciła się od niego i ruszyła w kierunku dziecka. Chłopiec kucał, kiwając się na piętach i obejmując chude kolana. Usiadła przed nim w taki sposób, aby zasłonić sobą ciała.

– Skąd pochodzisz? Posiadasz jakichś krewnych, do których możemy cię zaprowadzić?

Mały uniósł głowę. Przygryzł wargę, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. Jego wzrok uciekł w stronę przywoływacza. Minęła chwila, zanim odpowiedział.

– Jest sioło w lesie… Wuja tam mam.

– Będziesz umiał nas zaprowadzić?

– Tak mi się zda.

Kiedy wrócili do koni, cienie zaczynały się już wydłużać i gęstnieć. Z ziemi podniosła się mgła. Przywoływacz pierwszy wskoczył na siodło. Zaskoczył Laurell, gdy wyciągnął rękę w kierunku chłopca i usadził go za sobą na koniu.

– Wiesz, w którą stronę powinniśmy jechać? – zapytała.

Mały wskazał ręką szlak wiodący do przełęczy.

– Tędy, aże do dużego drzewa, potem dróżką w las.

– Mam nadzieję, że przed zimą zajedziemy – mruknął Karidan.

Zgromiła go wzrokiem, choć podzielała jego wątpliwości. Na szczęście chłopiec rzeczywiście pamiętał drogę.

Dzień właśnie się kończył, kiedy ujrzeli leśną osadę. Ostatnie promienie słońca zabarwiły czerwonym blaskiem zapadnięte strzechy chat. Wraz z wieczornymi mgłami nadawały temu miejscu mroczny klimat. Laurell popędziła zmęczonego konia. Zanim zdążyła dojechać do pierwszych zabudowań, wypadli zza nich ludzie – mężczyźni w kubrakach i przeszywanicach, uzbrojeni w pałki oraz miecze. Gwałtownie ściągnęła wodze. Strzelała wokół oczyma, gotowa uciekać, jednak skierowane w nich kusze skutecznie osadziły ją w miejscu.

Wygięła zaciśnięte wargi w marnej parodii uśmiechu, sztywno uniosła dłoń na powitanie. W tej samej chwili Karidan stęknął boleśnie i szarpnął wodze. Jego koń stanął dęba. Chłopiec zeskoczywszy zwinnie, wylądował na ugiętych nogach; przywoływacz zwalił się ciężko na ziemię.

Laurell rozszerzyła oczy. W drobnej dłoni dostrzegła ociekający krwią nóż. Szczupła twarzyczka nie wyrażała już strachu, lecz uniesienie.

– Zrobiłem to! – krzyknął chłopiec. – Jestem godzien!

Ktoś złapał ją za rękę, siłą ściągnął z siodła. Ktoś inny kopniakiem przewrócił Karidana na plecy i odpiął mu miecz. Na boku przywoływacza rosła plama krwi. Spomiędzy tłumu wyszedł człowiek w kubraku z czarnego barana i z twarzą pomalowaną na biało. Położył dłoń na głowie chłopca.

– Zrobiłeś to – przyznał. – W nocy przekonamy się, czy jesteś godzien. Czy zdołasz przebudzić swój cień.

Pozostali z mężczyzn zaczęli wiwatować, poklepywali dzieciaka po plecach. Laurell ze zgrozą zauważyła dwójkę młodzików, którzy spoglądali na nią zimno oczyma przywoływaczy.

Jak?

Pchnięta, upadła na ziemię. Człowiek w baranim kubraku podszedł i zatrzymał się tuż przed jej twarzą. Uniosła głowę. Jego oczy nie miały w sobie czerni przywoływaczy; były jasne, rybie, złe.

– Kim jesteście? – zapytał.

W jego głosie nie zabrzmiało zainteresowanie ani groźba, a obojętność, jaką okazuje się rozdeptywanemu pod butem robactwu.

– Proszę, nie krzywdź mnie…

Uśmiechnął się okrutnie.

– Z dziesięć wiosen temu może bym cię i skrzywdził. Teraz chcę od ciebie jedynie odpowiedzi.

– Pochodzę z Orty – powiedziała łamiącym się głosem, po czym zaraz zamilkła, chowając głowę w ramionach.

Przywódca bandytów pochylił się i złapał ją za brodę. Jego palce wbijały się boleśnie, kiedy unosił jej twarz. Poczuła narastający w skroniach ucisk, jakby ktoś próbował zmiażdżyć jej czaszkę.

– Tyle to sam zdążyłem wywnioskować – wysyczał. – Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Spróbowała przytaknąć. Puścił ją i się wyprostował.

– Gdy owdowiałam, a moje jedyne dziecko umarło – zaczęła, wplatając w kłamstwo jak najwięcej prawdy – rodzina męża wyrzekła się mnie. Z domu pognała, co mi się prawnie należał. Jedynie pieniądze na drogę jakieś wręczyła i ochronę wynajęła, żebym bezpiecznie do granicy dojechała.

Nie musiała się mocno starać, aby z jej oczu popłynęły łzy. Wystarczyło pomyśleć o tych, których utraciła. Drżącą dłonią zaczęła wycierać wilgotne policzki.

Mężczyzna spoglądał na nią w milczeniu. Skuliła się pod jego wzrokiem; ból w skroniach nasilał się z każdą chwilą.

– Ten chłopiec… – zachlipała. – Dlaczego on… Przecież chciałam tylko pomóc.

Przywódca bandy uśmiechnął się z wyższością.

– Dla tych, którzy odważyli się sięgnąć po moc, ludzie są jedynie chwastami na drodze. Nie zrozumiesz tego, kobieto.

Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Pod grubą warstwą białej farby nie potrafiła rozpoznać rysów twarzy, ale ledwo wyczuwalny akcent mówił jej, że mężczyzna nie pochodził z tych stron.

– Kim wy jesteście? – wyszeptała.

– Przyszłością.

– Proszę, wypuść mnie.

Zaśmiał się szyderczo.

– Jutro pomyślę, co z tobą zrobić.

Stojący obok człowiek o pustych, bezmyślnych oczach podciągnął ją na nogi, pobieżnie przeszukał i poprowadził za dwoma innymi, wlekącymi między sobą Karidana.

Laurell, udając przerażoną i rozdygotaną, rzucała wokół szybkimi spojrzeniami. Obejścia były zaniedbane, przydomowe grządki zarastały chwastami. Za jednym z płotów dostrzegła wychudzonego psa z podkulonym ogonem. Wszystko wokół zdawało się krzyczeć, że toczące się tu dawniej życie bezpowrotnie umarło. Jej wzrok nagle padł na kwiaty. Czerwone lilie rozkwitły na środku właśnie mijanej zagrody. Laurell przeszył nieprzyjemny chłód. Te kwiaty rosły jedynie tam, gdzie przelano ludzką krew. Dużo krwi.

Zaciągnięto ich do niewielkiej szopy. Smród kurzeńca i gnijących odpadków był wyczuwalny już z daleka. Laurell wpadła do środka, silnie pchnięta w plecy. Zaraz za nią wrzucono Karidana. Drzwi zatrzasnęły się, ktoś zasunął skobel. Strażniczka przypadła do wejścia. Przyłożyła oko do szpary między deskami; szybko zapadający zmrok pozwolił jej dojrzeć jedynie zarys chaty i wychylający się zza chmur sierp księżyca. Kroki mężczyzn oddaliły się i ucichły.

Zaczęła skubać zębami wargę, powracając myślami do człowieka o białej twarzy. W trakcie rozmowy próbował na nią wpłynąć. Była tego pewna, choć o podobnych umiejętnościach wiedziała jedynie z opowieści. Czy zdołał też namieszać w głowie chłopca? Z pewnością. Nie wierzyła, żeby jakiekolwiek dziecko było zdolne do takich czynów.

„W nocy przekonamy się, czy jesteś godzien”.

Słowa wypowiedziane przez herszta bandy nie wróżyły niczego dobrego. Laurell wyciągnęła ukryty w cholewie sztylet i uśmiechnęła się krzywo. Nie pierwszy raz spotykała się z tym, że nie traktowano jej poważnie – ot, drobna, niemłoda kobieta w poszarpanym płaszczu. Podobnie było i tym razem. Przeszukujący ją bandzior nawet nie próbował udawać, że przykłada się do pracy.

Wsunęła wąskie ostrze w szparę między deskami, sprawdzając, czy zdoła podważyć nim skobel.

Za jej plecami rozległ się jęk Karidana. Odwróciła głowę. W milczeniu obserwowała, jak przywoływacz dźwignął się do siadu i oparł plecami o ścianę. Wyczarowała odrobinę światła, podeszła bliżej. Jego ściągnięta bólem twarz była mokra od potu, spod przyciśniętej do boku dłoni ciekła ciemna, gęsta krew. Laurell odsunęła jego rękę i odsłoniła ranę; nie wyglądała dobrze. Niedaleko rozcięcia przebiegały ciągnące się od brzucha aż po pierś cienkie, blade blizny. Bez trudu rozpoznała w nich znaki klątwy uniemożliwiającej przywoływaczom zaatakowanie członków białej straży. Musnęła jeden z nich i poczuła pod palcem charakterystyczne mrowienie.

– Jak?

– Mój mistrz? – dopytał.

Skinęła głową.

– Wtedy nie potrafiłem inaczej mu pomóc. – Spróbował wzruszyć ramionami, lecz zrezygnował, krzywiąc się z bólu. – Widocznie klątwa działa w zależności od intencji.

– Trzeba cię opatrzyć – stwierdziła bez przekonania.

Nie odpowiedział, jedynie na powrót przycisnął dłoń do boku. Trwali przez dłuższy moment w ciszy, aż Karidan zdecydował się ją przerwać.

– Mój cień… – mówił powoli i chrapliwie, z trudem wyrzucając z siebie słowa. – Byłem wtedy gówniarzem wściekłym na cały świat. – Przerwał i spróbował zmienić pozycję. Stęknął, a krew znów pociekła spomiędzy jego palców. – Chciałem tylko, żeby przestali mnie dręczyć – dodał ledwo słyszalnym głosem – ale nie sądziłem, że ogień tak szybko się rozprzestrzeni. Że tylu zginie.

Wstrząsnęły nim dreszcze, czarne oczy zaszkliły się łzami.

– Powinienem był po prostu odejść, ale to był jedyny dom, jaki miałem.

Zamilkł. Ona również się nie odzywała. Patrzyła na jego cierpienie, nie czując nic.

Spalił sierociniec…

Wstała i podeszła do drzwi. Wolnym ruchem sięgnęła do kieszeni ukrytej w podszewce płaszcza. Wyciągnęła z niej jaśniejący delikatnym blaskiem flakonik. W zamyśleniu przesunęła kciukiem po szkle. Mogła zażyć znajdującą się w nim substancję i wykorzystać zwielokrotnioną moc do rozprawienia się z dzikimi przywoływaczami. Mogła też wyleczyć nią Karidana. Zamknęła flakonik w dłoni. Poczucie sprawiedliwości podpowiadało jej jedno, obowiązku – coś zupełnie innego.

 

*

 

W centrum osady zgromadzili się ludzie. Dym z rozpalonego na placu ogniska niósł z sobą gryzący zapach ziół. Laurell rozpoznała wśród nich piołun i tatarak. Zmarszczyła brwi. Wiedziona złym przeczuciem zbliżyła się ostrożnie i wyciągnęła szyję. Ze zgrozą zauważyła drobną, szarpiącą się dziewczynkę, przytrzymywaną przez dwóch krzepkich mężczyzn. Przed nią, z nożem w ręku, stał chłopiec, a za jego plecami mężczyzna o białej twarzy.

– Udowodnij, że jesteś godzien! – zawołał. – Zabij siostrę i przetnij krępujące cię więzi. Przebudź cień! Stań się kimś więcej niż tylko człowiekiem!

– Kimś więcej! – wrzeszczał tłum.

Chłopiec zaczął wznosić drżącą dłoń.

– Niechaj moc mnie wyzwoli!

Dziewczynka zakwiliła z przerażenia.

Laurell również zadrżała, a jej serce zaczęło dziko tłuc się w piersi. Nie mogła dopuścić, aby ta mała istota została zamordowana, ani żeby jej brat stał się potworem. Złożyła ręce i przywołała drzemiącą w niej moc.

– Światłości, przepędź zło, wygnaj z serca cień, uratuj tych, których otoczył mrok! – Ostatnie słowo wykrzyknęła, wyrzucając w górę ręce.

Blask, jaki wyzwoliła, był potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Zalał cały plac, oślepił znajdujących się na nim ludzi.

Laurell zerwała się do biegu. Roztrąciła zdezorientowanych mężczyzn i pochwyciła dziewczynkę. Wszędzie wokół eksplodowały krzyki, przekleństwa, tupot nóg. Zgrzytnęła dobywana stal. Przerażone dziecko niczego nie rozumiało. Szarpało się i krzyczało, ściągając uwagę na uciekającą strażniczkę.

– Tam jest!

– Łapcie sukę!

– Światłości, zniszcz przyjaciół mroku, prowadź mnie bezpiecznie poprzez ciemność.

Błysk.

Strażniczka skręciła ostro, wpadając między zabudowania.

– Cii, malutka… – uspokajała małą.

Bezskutecznie. Dziecko, opętane przerażeniem, krzyczało bez przerwy. Laurell minęła najbliższą chatę i skręciła za kolejną, kiedy drogę zaszedł jej rosły mężczyzna z mieczem w dłoni.

– Światłości, wypal zło kryjące się w cieniach…

Zamachnął się. Uskoczyła w bok, lecz za wolno. Piekący ból przeszył ramię, pociekła krew. Dziewczynka zawyła jeszcze głośniej i szarpnęła się tak mocno, że strażniczka niemal ją wypuściła. Bandyta złożył się do ciosu.

– …wskazuj drogę poprzez noc!

Błysk.

Zanim przeciwnik odzyskał wzrok, strażniczka znów biegła. Mięśnie ramion paliły z wysiłku, rana pulsowała. Na szczęście dziecko przestało krzyczeć i jedynie kwiliło.

Wtem coś owinęło się Laurell wokół kostki i, pociągnąwszy, powaliło strażniczkę na ziemię. Dziewczynka wyswobodziła się z jej objęć i czmychnęła niczym spłoszone kocię.

Stój!

Laurell obejrzała się. Przytrzymujący ją, czarny sznur ciągnął się w stronę podchodzącego człowieka.

– Światłości, ochroń tych, którzy zwracają swe serca ku tobie, pochłoń mrok, zniszcz zło! – wykrzyknęła.

Błysk w jednej chwili przegnał cień i wniknął we władającego nim przywoływacza. Laurell nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego. Ciałem mężczyzny zaczęły targać spazmy, przez skórę przebijało światło. Usta rozwarły się do krzyku, ale nie wydobył się żaden dźwięk. Wybuchła w nich jasność. Chwilę później przywoływacz zwalił się na ziemię i znieruchomiał. 

Laurell patrzyła na trupa z niedowierzaniem, jednak narastające odgłosy pościgu zmusiły ją do działania. Poderwała się i pobiegła w kierunku, w którym zniknęło dziecko. Skręcała właśnie za narożnik domu, kiedy koło jej głowy śmignęły cieniste ostrza. Obejrzała się i wykrzywiła drapieżnie. Wcześniej poczułaby strach, teraz przepełniało ją poczucie siły.

– Światłości, otul mnie swym blaskiem, pomóż doczekać świtu!

Błysk, urwany krzyk i odgłos padającego ciała. Strażniczka zwolniła. Z taką mocą nie musiała uciekać. To jej należało się bać! Zabije ich za to, co zrobili mieszkańcom osady; za to, co zrobili ich dzieciom. Zemści się za Zorga i za kupca, którego nie zdołała ochronić.

Z półmroku wyłoniła się postać. Mężczyzna z twarzą pomalowaną na biało szedł niespiesznie, nie okazując lęku.

– Światłości, która rozświetla mrok, przybądź na moje wołanie.

Blask rozlał się wokół, przeganiając ciemność, rozpraszając każdy cień. Strażniczka rozkoszowała się nim. Był tak czysty i doskonały… Nikt nie mógł się mu oprzeć. Przez jedną krótką chwilę doświadczyła szczęścia, którego nie czuła już od wielu lat. Jednak gdy światło przygasło, powrócił lęk. Jej przeciwnik wciąż stał, otoczony falującą sferą ciemności. Gdy ją rozwiał, Laurell zobaczyła jego zimne, złe oczy i ociekający pogardą uśmiech.

– No proszę, wdowo z Orty. Nie doceniłem cię. A gdzie twój kolega? Już zdechł?

– Kim ty jesteś?

– Mówiłem ci, jestem przyszłością.

Wokół mężczyzny zaczęli zbierać się pozostali członkowie bandy. Pojawił się też chłopiec; w dziecięcej dłoni wciąż tkwił nóż. Patrzyli na nią i czekali. W ich spojrzeniach nie było jednak gniewu ani nienawiści, jedynie uniesienie i pełne podniecenia oczekiwanie.

– Światłości, która wypala wszelkie zło, przybądź na me wołanie, poprowadź ku zwycięstwu!

Laurell rozrzuciła dłonie, wyzwalając blask. Energia wyrwała się z jej ciała, zderzyła ze ścianą mroku. Jasność i czerń wibrowały, napierając na siebie. Dwie przeciwne moce wywoływały szalony kalejdoskop cieni. Włoski na ciele Laurell zjeżyły się, w uszach szumiało. Strażniczka przełknęła ślinę, zwilżając zaschnięte gardło. Wroga magia nie przypominała niczego, z czym się dotąd zetknęła. Była czymś zupełnie innym niż cień przywoływaczy.

Wyczuwalne wokół napięcie zelżało nagle, a walczące z sobą moce zniknęły.

– Światłości, która rozświetlasz noc… – Laurell zaczęła nową inkantację. 

Wargi jej przeciwnika również się poruszały.

– Wszechpotężny Mroku, który był i który będzie, przymnóż mi mocy… – mówił.

– …blasku chroniący życie i dający nadzieję… 

– …pomóż zgnieść robactwo pleniące się u stóp!

– …nie pozwól zatriumfować złu!

Jasność i mrok znów zderzyły się ze sobą, lecz i tym razem żadna ze stron nie zyskała przewagi. Strażniczka wymawiała słowa kolejnej inkantacji, gdy z ziemi podniósł się czarny, drażniący gardło opar – cień przywoływacza.

– …oświetlaj mnie i chroń! – zdołała dokończyć, zanim rozkaszlała się na dobre.

Błysk rozwiał gryzący dym. Zanim jednak Laurell odzyskała oddech, herszt dokończył nową inkantację.

– Światłości, przegoń mrok! – wykrzyknęła.

Za krótko, za mało. Błysk nie zdołał w pełni odeprzeć ciemności. Potężna siła oderwała strażniczkę od ziemi i cisnęła w ścianę pobliskiej chaty. Ból rozlał się po ciele, w uszach dzwoniło. Laurell jęknęła i uniosła głowę. Zamazujący się przed oczami obraz ukazał nadchodzącego wroga.

Kolejne zaklęcie, znów za słabe i za krótkie. Strażniczka krzyknęła. Splunęła śliną zmieszaną z krwią. Nie mogła przegrać. Nie mogła przegrać z ciemnością!

Zaczęła wymawiać słowa zaklęcia, lecz zakręciło jej się w głowie. Moc wyczerpała się szybciej, niż Laurell się tego spodziewała. Gdyby miała choć chwilę na odzyskanie siły… Jej spojrzenie padło na chłopca. Mały wyglądał, jakby nie mógł się doczekać, aby dołączyć do zabawy.

– Dlaczego kazałeś mu zabić siostrę? – zapytała, przenosząc wzrok na herszta bandy. – Jak można zmuszać dziecko do czegoś takiego?

– Rodzina jedynie go ograniczała. Pokazałem mu drogę do wolności. I do mocy.

– Na co moc, gdy nie ma przy tobie nikogo?

Zaśmiał się szyderczo.

– Babskie pieprzenie. Moc jest wszystkim! Daje siłę, by wyzwolić się z nałożonych ograniczeń, z ciągłych oczekiwań. Ludzie mogliby stać się równi bogom, a wiodą życie nie lepsze od zwierząt. Jedzą, srają i chędożą. A potem umierają. Ja jedynie pokazuję im, że mają wybór. I idą za mną. Z uśmiechem zabijają krewnych, przyjaciół, sąsiadów. Wiesz czemu? Bo więzi i miłość to ułuda.

– Żadna ideologia nie popchnie dziecka do czegoś podobnego. Zawładnąłeś jego umysłem, zmusiłeś go do zła.

Pomalowana na biało twarz wykrzywiła się w grymasie pogardy i wyższości.

– Ja jedynie pomogłem mu postawić pierwsze kroki na właściwej ścieżce. To, co nazywasz złem, od dawna już w nim było.

– Jesteś szalony.

– Nie, to wy jesteście szaleni. Żyjecie jak bydło w strachu przed odrzuceniem i samotnością.

Znów złożył dłonie, gromadząc mrok. Laurell spróbowała wymówić inkantację, lecz pociemniało jej w oczach. Chciała się podnieść, lecz nie znalazła na to siły. Strach ścisnął jej gardło palcami zimnymi jak śmierć. To koniec. Skulona czekała na ostateczny cios, na idący za nim ból.

Pojawił się fetor palonych ciał. Cień wokół zgęstniał.

Karidan? Ale jak? – Laurell uniosła z nadzieją głowę, szukając wzrokiem przywoływacza.

Rozległ się krzyk, a zaraz po nim następny. Czerwone iskry pobłyskiwały w ciemności, narastał szum płomieni. Dziecięcy, pełen przerażenia płacz stawał się coraz wyraźniejszy, coraz bardziej dojmujący. Wdzierał się do umysłu Laurell, budząc najstraszniejsze wspomnienie.

Powoli wciągnęła powietrze i jeszcze wolniej je wypuściła. Skoncentrowała się na oddechu oraz biciu własnego serca, kontrolując emocje tak, jak uczono ją w białej straży.

Widmowe płomienie odgrodziły ją od czarownika, paliły stojących najbliżej ludzi. Wdzierały się do ich gardeł, do oczu; wiecznie głodne i niemożliwe do ugaszenia. Czerwone iskry podrygiwały w tańcu śmierci, w tańcu szaleństwa.

Laurell dostrzegła Karidana. Przywoływacz stał zgięty wpół, z jedną ręką przyciśniętą do boku, drugą opartą o ścianę domu. Czerń jego oczu rozlewała się żyłami, nadając mu demoniczny wygląd. Z trudem uniósł głowę i utkwił wzrok w Laurell. Były w nim żal i rozczarowanie. Nagle zwalił się na ziemię; w tej samej chwili zniknęły widmowe płomienie.

Świat wokół eksplodował mrokiem. Laurell straciła świadomość otaczającej rzeczywistości. Przez głowę przelatywały jej wspomnienia, obrazy i uczucia. Przede wszystkim uczucia. Te najgorsze. Te, do których nie chciała się przyznać: wszechogarniające poczucie winy, żałoba i ból po stracie, skażone nienawiścią tak głęboką, że ją samą napawała lękiem. I wstyd; ciężki, miażdżący, zatruwający umysł wstyd.

Przepełniające ją doznania niemal rozrywały duszę. Chciała krzyczeć, płakać, drzeć skórę paznokciami, lecz w najmniejszym stopniu nie panowała nad własnym ciałem. Wszystko zamazywało się w feerii kolorów i kakafoni dźwięków. Aż wtem rozszalałe obrazy stanęły, ukazując widok, który rozżarzonymi obcęgami wbił się w jej serce.

Patrzyła na pożar. Nieokiełznany żywioł zajął już cały dom, trawił w nim tych, których kochała. Zrobiła krok do przodu, wyciągnęła rękę i błyskawicznie ją cofnęła. Instynkt przetrwania był silniejszy niż rozdzierająca duszę rozpacz. Laurell całą sobą pragnęła wskoczyć w ten ogień; pomóc najbliższym lub zginąć, próbując. Dlaczego więc nie mogła się ruszyć?

Nie da się ich już uratować. Wróciłaś z targowiska za późno. To już niemożliwe – szeptał rozum.

Jesteś podłym tchórzem. Każda matka skoczyłaby za dzieckiem w ogień! A ty? – krzyczało serce. – To twoja wina! Gdybyś od razu wstąpiła do białej straży i nie uciekała przed obowiązkiem, gdybyś egoistycznie nie wybrała własnego szczęścia i nie zaszyła się z rodziną w tej chacie, nic z tego by się nie wydarzyło. To wszystko twoja wina!

 Z hukiem zawaliła się część stropu, snop iskier wzbił się w niebo. Z wnętrza ognistego piekła rozległo się wołanie, które przeszło w świdrujący krzyk pełen niewyobrażalnego cierpienia.

– Mamo!

Laurell skoczyła w przód. Płomienie lizały jej stopy, rzuciły się łapczywie na suknię, dopadły włosów. Wycofała się pospiesznie, zawyła z udręki. Żar parzył twarz, wgryzł się w płuca.

– No dalej, suko!

– Może ją wepchniemy?

– Pojebało cię? Nie będę się zabawiać z pieczoną cipą.

Ogień szumiał i trzaskał. W huku spadającej krokwi na zawsze umilkł dziecięcy płacz. Dom zalało morze płomieni.

Niewidzialne szpony wniknęły w pierś Laurell, wyszarpnęły z niej serce, pozostawiły po sobie pustkę. Nienawiść, podsycana rozpaczą i cierpieniem, wybuchła z siłą szalejącego przed oczami pożaru. Laurell odwróciła się wolno do stojących za nią dezerterów. I wyzwoliła moc. Białą moc, której obiecała sobie nigdy nie używać.

Błysk.

Wyszarpnęła nóż pierwszemu z oślepionych mężczyzn i wbiła mu w brzuch. Krew na dłoni, skowyt bólu.

Błysk.

Płynnym ruchem przecięła gardło kolejnemu. Ciepłe krople bryzgające na twarz. Został jeszcze jeden. Zabić! Znów przyzwała moc.

Mrok.

Zniknęła spalona chata, zniknęli dezerterzy, zniknął świat. Ciemność, która zapadła, wypluła z siebie ludzką sylwetkę. Laurell otworzyła szeroko oczy. Karidan. Stał przed nią, mierząc ją spojrzeniem pełnym kipiącego gniewu.

– Osądziłaś mnie i pozwoliłaś mi umrzeć – powiedział i oderwał od boku zakrwawioną dłoń. Przejechał nią po twarzy, pozostawiając na niej czerwony ślad. – Pogardzałaś mną, chociaż niczym się ode mnie nie różnisz.

Rozległ się trzepot skrzydeł, a z mroku wyłonił się Zorg. Patrzył na nią z wyrzutem i pogardą.

– Porzuciłaś mnie.

– Nie przyszłaś do mnie, mamusiu.

Laurell wciągnęła gwałtownie powietrze. Jej córeczka, jej ukochana kruszynka wyciągała ku niej zwęglone rączki. Poparzoną twarzyczkę wykrzywiała złość.

Wstyd i poczucie winy przygniotło, zabierając oddech.

Jesteś tchórzem. Co z ciebie za matka? Tchórz!

– Nie pomogłaś nam.

Laurell stanęła twarzą w twarz z Farsitem – swoim mężem i ojcem ich jedynego dziecka.

– Przyglądałaś się tylko, jak umieramy – dodał, poruszając resztkami spalonych warg.

– Pozwoliłaś mi zginąć samotnie, mamusiu. Tak bardzo bolało.

– Uciekłaś, nie oglądając się za siebie.

– Nawet nie spróbowałaś opatrzyć mi rany, po prostu wyszłaś.

– Nie próbowałaś gasić ognia. Stałaś tylko i patrzyłaś.

Laurell skuliła się, przyciskając dłonie do uszu.

– Nie!!!

Wstręt do samej siebie, palący wstyd, bezdenny smutek i nieposkromiona nienawiść miażdżyły jej umysł z siłą młyńskich żaren. Świadomość osuwała się w bezkresną studnię szaleństwa.

Laurell wbiła paznokcie w twarz, żłobiąc w niej głębokie szramy. Wyła i szlochała na przemian. Dlaczego wtedy nie zginęła? Dlaczego nie znalazła w sobie dość odwagi? Prawdziwa matka rzuciłaby się za dzieckiem w ogień. Wstyd!!!

Lecz oprócz wstydu pojawił się również gniew. Przeżyła, aby się zemścić!

Jak można wymagać od człowieka, żeby rzucił się w ogień? Jak mogłam wymagać czegoś takiego od samej siebie? Dlaczego cały czas wstydziłam się tego, że wciąż żyję? To nie ja powinnam się wstydzić!

Mrok zafalował i pochłonął skarżące się dusze. Po chwili ponownie się rozproszył, ukazując grupę ludzi. Laurell dostrzegała w ich twarzach oblicza morderców własnej rodziny. W każdej z nich. W starszych i młodszych, wysokich i niskich. Widziała je nawet w wątłym chłopcu ściskającym nóż. 

Zabić! 

Gniew rozlał się w jej żyłach. Sięgnęła po moc bez zbędnych słów, bez próśb. I moc odpowiedziała, lecz nie przybyła już w rozbłysku światła. Z nieba posypał się pył, opadał i wirował niczym czarny śnieg.

Gdy pierwsze drobinki dotknęły ludzkiej skóry, wpierw rozległy się pomruki zdziwienia i przestrachu, które szybko przeszły w pełne bólu wrzaski oraz krzyki. Laurell patrzyła zafascynowana, jak twarze ludzi wokół zaczynają się zmieniać; jak żółkną i zapadają się w sobie. Przypominająca pergamin skóra opinała wystające kości, wargi kurczyły się, odsłaniając zęby, oczy czerniały, by zniknąć.

Tak! Właśnie tak! Niech cierpią, niech giną za to, co mi zrobili!

Gniew zmieszany z euforią pozostawiał na języku słodko-ostry posmak. W sercu wrzała perwersyjna radość. Laurell zatracała się w niej. W przypływie impulsu uniosła ręce, łapiąc opadający pył; cieszyła się nim jak dziecko ucieszone płatkami śniegu.

Wrzaski zaczynały stopniowo milknąć, ciała padały na ziemię.

Do świadomości Laurell przebił się czyiś śmiech. Drwiący, okrutny śmiech, który oplótł ją niczym sznur, nie pozwalając zagubić się w odmętach obłędu. Zrozumienie uderzyło ją niczym niespodziewany cios prosto w brzuch. Ona, biała strażniczka z Orty, przebudziła cień. Dlaczego? Przecież nie zrobiła niczego złego! Wrzasnęła z gniewu i rozpaczy. 

Rozsądek wracał do niej powoli, jak po wyrwaniu z bardzo głębokiego snu. Wszędzie wokół zalegały ciała. Oprócz popalonych, wykręconych w agonii ofiar Karidana dostrzegła też inne zwłoki – chude i wysuszone szkielety o pożółkłej skórze. Martwe, porzucone, zapomniane. Jedynie człowiek o twarzy pomalowanej na biało wciąż jeszcze żył. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu szaleńca, z oczu bił niezdrowy blask. Trwał w bezruchu, pochylony, z trudem utrzymując się na nogach.

– Gratuluję, strażniczko – powiedział i zakaszlał. Splunął na ziemię flegmą wymieszaną z krwią. Wyszczerzył umazane juchą zęby. – Stałaś się kimś więcej niż tylko człowiekiem.

Kimś więcej?

Furia wybuchnęła w Laurell z nową mocą, cień zafalował u stóp. Z nieba posypał się czarny pył.

– Zostawiłaś swojego przywoływacza na śmierć – mówił dalej mężczyzna. – Kogo jeszcze porzuciłaś?

– Zamknij się!

– Ty też wiedziałaś, że moc jest ponad wszystko. Że jest ponad miłość i więzi. Tylko udawałaś, że myślisz inaczej.

– Mówiłam: zamknij się.

Jego szyderczy rechot zabrzmiał jak dźwięk noża przesuwanego po szkle.

– Kogo porzuciłaś najpierw? Męża, kochanka, a może… dziecko?

Z jej gardła wyrwało się niemal zwierzęce wycie. Doskoczyła do niego, kopniakiem powaliła na ziemię, kolanem przygniotła pierś. Zacisnęła dłonie na jego szyi; pod palcami poczuła wyraźne tętno. Ścisnęła jeszcze mocniej. Szarpał się, próbując ją z siebie zrzucić, lecz osłabiony nie miał wystarczająco sił. Szyderstwo zniknęło z jego oczu, pojawił się w nich strach. 

Tak, właśnie tak! Nadszedł czas zapłaty, czas zemsty! 

Mężczyzna drapał paznokciami duszące dłonie, naprężał się i miotał. Walczył, jednak coraz słabiej. Usta zaczęły mu sinieć, tętno zanikało. W końcu znieruchomiał. 

Oderwała palce dopiero po dłuższej chwili. Usiadła na ziemię. Uniosła do nieba twarz, z której biła obca, dziwna błogość. Laurell nie czuła już pogardy wobec siebie ani wstydu, lecz radość i uniesienie. Stała się jednością z cieniem, który narastał w jej sercu od lat.

Koniec

Komentarze

Hej ośmiornico!

 

Fajny tekst, ładnie napisany, z pomysłem ;) Podoba mi się system magii oparty na przewinieniach. Klimat bardziej w stronę dark fantasy, ale mi to odpowiada. Podoba mi się tez przemiana bohaterki.

Nic, tylko klikać do biblio!

Dziękuję za lekturę!

Hej, Gruszko, jeszcze raz dzięki za betę. Cieszę się, że tekst się spodobał. :)

Witaj.

Powalające opowiadanie! Przebija z niego nade wszystko tragiczna przeszłość bohaterki i bezgraniczne współczucie dla niej. Sceny walki, drastyczne opisy, emocje, przebieg podróży, wreszcie dialogi i mapa – super sprawa. :)

Poruszyłaś ważny problem – jak zachować się w obliczu niemożności udzielenia pomocy umierającym, szczególnie – naszym bliskim – ratować siebie, czy mimo głosu rozsądku rzucać na oślep, będąc pewną niepowodzenia? Każde wyjście jest złe. Bardzo trudno jest, choć jako czytelnik próbowałam, wejść w rolę odważnej Laurell. Kto nie przeżył, nie zrozumie tego, co ją dawniej spotkało.

 

Z technicznych – sugestie do przemyślenia:

Laurell, skupiona się na odgłosach otoczenia, nie próbowała mu przerywać. – albo bez „się”, abo zamiast skupiona – skupiła

– …chroń nas w walce ze złem! – wykrzyknęła, kończąc ostatnie słowa zaklęcia. – tu chyba warto powtórzyć, kim jest podmiot, bo wcześniej opowiadałaś o Zorgu.

Laurell dostrzegła kątem oka ruch. Krzyknęła i odruchowo zasłoniła się ramieniem. – powtórzenie

Nie zdziwiło , że nie został wcześniej wprowadzony w szczegóły zadania. – składniowy – jej

Takich jak wy powinno się zabijać jak wściekłe psy – powtórzenie

Był tylko zbrodniarzem, jak oni wszyscy – pomyślała, lecz jego strata bolała bardziej, niż Laurell skłonna była się do tego przyznać. – tu posypała się składnia, może tak? – Był tylko zbrodniarzem, jak oni wszyscy – pomyślała, lecz jego strata bolała bardziej, niż Laurell skłonna była przyznać.

Z domu pognała, co mi się prawnie należał. – tego zdania nie rozumiem, brak jego części, czy literówka?

Gdy pierwsze drobinki dotknęły ludzkiej skóry, wpierw rozległy się pomruki zdziwienia i przestrachu, które szybko przeszły we pełne bólu wrzaski oraz krzyki. – literówka

 

Pozdrawiam, powodzenia, klik. :)

Pecunia non olet

Hej 

Walka światłości z ciemnością, a raczej cieniami. Ciekawe rozwiązanie, z przyjemnością śledziłem tą potyczkę :) Bohaterkę poznajemy wraz z rozwojem wydarzeń, co jest dobry zabiegiem, wciągający w opowiadanie i przykuwający uwagę. :) 

 

Pozdrawiam 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Przerażające bardziej niż niejeden horror. Czytałem, nawet nie próbując zwracać uwagi, czy są jakieś usterki. Muszę się otrząsnąć, przestaję czytać do wieczora. Może obejrzę coś głupiego w tv.

bruce, cieszę się, że się spodobało i dziękuję za komentarz, łapankę i klika. Lubię dojeżdżać swoich bohaterów, ale nikomu nie życzę podobnych doświadczeń.

 

Bardjaskier, miło mi, że wpadłeś. :) Na szczęście limit pozwolił na stopniowe odkrywanie kart. Cieszę się, że pomysł przypadł ci do gustu.

 

Koala75, przykro mi, że tobą wstrząsnęłam. Mam nadzieję, że do wieczora zdołasz się otrząsnąć i postawić uszy do góry. ;)

heart

Pecunia non olet

Cześć, Ośmiornico.

Jej twarz złagodniała, gdy Laurell ponownie skupiła się na dziecku.

Zgrzytnęło. Czy powtarzanie imienia jest potrzebne? 

Ciekawy początek, bardzo klimatyczny. Sprawnie udało Ci się przedstawić postacie i o dziwo nawet z kupcem poczułem pewną więź. Może nie była ona duża, ale jego śmierć lekko zabolała. Polubiłem Zorga, miałaś bardzo ciekawy pomysł na jego umiejętność. Władanie krukami – świetne. Ładnie też go wprowadziłaś. 

Prawie niedostrzegalnie skinął głową; czerń jego oczu stała się głębsza.

Spodobał mi się ten opis. Dzięki niemu postać mnie bardziej zaintrygowała. Sam moment jej śmierci – mocny. Niby jego ciało ogarnął mrok, a jednak… Potrafił się poświęcić. 

Podobało mi się również jego imię :) 

Laureel – to naprawdę inteligenta postać. Zasadniczo, najbardziej podobał mi się motyw jej przemiany. To jak pokazałaś jej przeszłość i siedzący w niej mrok, który się budzi. Całkiem fascynująca postać. :)

Kardian ze swoim złośliwym uśmieszkiem i tajemnicą – dla mnie ciekawy. Rozmowy między nim a strażniczką czytałem z wielką przyjemnością.

Scena, która pewnie na długo pozostanie mi w pamięci, to zranienie Kardiana przez chłopca. Był to twist, którego kompletnie się nie spodziewałem, a który wywołał spore emocje. Ogólnie sama kreacja świata w wiosce, gdzie większość ludzi poznała już mrok (nawet dzieci) jest interesująca. Ludzie, którzy nie są już ludźmi. 

Przez całe opowiadanie czułem napięcie, były momenty, w których akcja się uspokajała i to również na plus. Moim zdaniem dobrze to wyważyłaś. Nie spieszyłaś się za bardzo, dzięki czemu historia jest klarowna i ma swój klimat. Polubiłem te momenty, gdzie panuje spokój. Co więcej uważam, że gdy akcja jest wolniejsza piszesz świetnie, natomiast sceny z szybkim tempem (walki) wychodzą ci dobrze, ale czegoś mi w nich brakuje. To oczywiście bardzo subiektywna opinia. 

Świat, który stworzyłaś bardzo mi się spodobał. Wygląda na przemyślany, ma własne prawa i system magii, który bardzo mi się podobał. Możliwość zdobycia mocy przez popadnięcie w mrok jest ciekawym pomysłem. Ogólnie, czuć, że akcja dzieje się w zupełnie innym świecie – a on jest ciekawy. 

Tekst oceniam bardzo pozytywnie, chociaż mam jeszcze jedną uwagę. Opowiadanie dostarczyło mi sporo rozrywki i poruszyło. Jednak nie pobudziło marzeń ani tęsknoty. Co prawda te dwa uczucia traktuje jako dodatek i do końca nie wiem, czy dobrze je określam, ale mam nadzieję, że zrozumiesz. Tego mi zabrakło, żeby uznać opowiadanie za świetne. Natomiast uważam je za naprawdę dobre.

Dziękuję za dostarczenie przyjemności i oczekuję kolejnego dłuższego opowiadania z twojej strony ;) 

Pozdrawiam serdecznie! 

 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody pisarz, miło mi, że wpadłeś. Cieszę się, że opowiadanie się spodobało. Rzuciłeś mi wyzwanie na dłuższy tekst, więc musiałam się postarać. :P 

Miło mi, że doceniasz dialogi. Tym razem to na nich właśnie postanowiłam się skupić najbardziej. Dzięki za feedback w kwestii scen walk. Zawsze się staram, żeby były dynamiczne, ale może w końcu powinnam bardziej popracować nad ich klimatem. Wrzucę to sobie na warsztat przy kolejnym opowiadaniu. 

Opowiadanie dostarczyło mi sporo rozrywki i poruszyło. Jednak nie pobudziło marzeń ani tęsknoty.

Chyba wiem, co masz na myśli. W pierwszym drafcie napisałam zupełnie inne zakończenie, bardziej pozytywne i sugerujące ciąg dalszy. Jednak wtedy było to opowiadanie o winie i wybaczeniu. Myślę, że tamta wersja bardziej rozbudzałaby marzenia i tęsknotę, ale też mniej poruszała i zapadała w pamięć.

Ostatecznie skupiłam się więc na cieniu i trudnej przeszłości, która ostatecznie pokonała główną bohaterkę, czyniąc ją niezdolną do wybaczenia.

Dzięki, że wpadłeś i że zostawiłeś po sobie cenne uwagi. :)

 

 

Jednak wtedy było to opowiadanie o winie i wybaczeniu. Myślę, że tamta wersja bardziej rozbudzałaby marzenia i tęsknotę, ale też mniej poruszała i zapadała w pamięć.

Nie do końca o to mi chodziło. Nie potrafię tego określić, bo to po prostu uczucie, które czasami budzi się w pozytywnych historiach, ale i tych dramatycznych. Powoduje, że chciałbym być w tym świecie jeszcze długi czas i nawet pomimo satysfakcjonującego zakończenia mam ogromną ochotę czytać dalej, zobaczyć, co stanie się z bohaterami. Później myślę przez długi czas o takiej historii. 

Wiem, że przy dramatycznych opowiadaniach trudno o taki efekt, ale… Gdy na coś takiego natrafiam, to jestem bardzo, ale to bardzo usatysfakcjonowany.

Pokręciłem jeszcze bardziej? Wytłumaczenie odczucia, które jest piękne, ale którego do końca nie rozumiem, jest trudne ;)

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody Pisarzu, myślę że wiem o czym piszesz, ja to nazywam baśniowością :) I tu rzeczywiście jej brakuje, ale nie uważam tego za wadę. Mnie opowiadanie też się podoba, dużo w nim pomysłów przed którymi trzeba schylić czoła. Tak jak innym, mnie również przypadło do gustu rozwiązanie kwestii mocy/magii. Nie spotkałem się jeszcze z czymś takim i ta oryginalność mi zaimponowała. Postacie są dobrze opisane, mocno zarysowane – głęboko pokiereszowane. Może nawet za bardzo tragiczne, takie “przedramatyzowane”. Przyjmuję to jednak, jako że pasuje do konwencji i fabuły. Trudno się jednak przez to identyfikować z kimkolwiek, wszyscy bohaterowie są mniej lub bardziej asympatyczni. Jeśli to był celowy zabieg, to chyba trochę ryzykowny.

Końcówka też mocna, choć scena śmierci Karidana mogła bardziej podkreślić jego niezłomną postawę, z kolei jego wcześniejsze wyznania trochę zbyt szybkie i rzewne. Jakoś mi do niego nie pasowały, ale pewnie się czepiam ;).

Wszystko powyższe to jednak Twoje wybory Ośmiornico, które nie przeszkadzają w odbiorze całości jako dobrego, ciekawego opowiadania.

Mam jednak dwie obiekcje, które definitywnie mi zgrzytały.

Pierwsza to początkowa scena walki. Dla mnie zupełnie niejasna, chaotyczna. Trudno jest zrozumieć co się dzieje, kto skąd nadbiega, skąd pociski, jak wygląda miejsce akcji. Trudno jest to zrozumieć, a tekstu jest dużo. Specjalnie po skończeniu całości wróciłem do początku i przeczytałem jeszcze raz, trochę bardziej zrozumiała już magia, ale tylko trochę, jednak dalej pozostaje jakieś zamieszanie w głowie.

Drugie to sposób mówienia wieśniaków. Po prostu groteskowy. Kurcze, dlaczego wieśniacy zawsze muszą mówić jakąś pseudo-staropolszczyzną z poodwracaną składnią prosto od Yody? Wszyscy pięknym literackim polskim, ale wieśniacy wiadomo jużci, azali i jako tako ;) Sam mam z tym problem i wiem że trudno jest znaleźć sposób mówienia jakiegoś odmieńca żeby nie wyszło dziwacznie, czy niepoważnie. Trzeba próbować. :)

Podsumowując pomysł super, samo prowadzenie akcji wyważone i dostosowane do klimatu, dobrze komponujące się z przemyśleniami bohaterki. Zakończenie mocne i logicznie składne. Podobało mi się

 

Młody Pisarzu, myślę że wiem o czym piszesz, ja to nazywam baśniowością

Bardzo możliwe. Moje opinie są bardzo subiektywne i muszę trochę popracować nad ich klarownością, by przekazywać to, co ma sens, a nie to, co może wprowadzić zamęt :)

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

locussolus, bardzo mi miło, że wpadłeś, przeczytałeś mój tekst i poświęciłeś czas na rozbudowany komentarz :)

 

Postacie są dobrze opisane, mocno zarysowane – głęboko pokiereszowane. Może nawet za bardzo tragiczne, takie “przedramatyzowane”. Przyjmuję to jednak, jako że pasuje do konwencji i fabuły.

Normalnie staram się unikać bohaterów z tragiczną przeszłością, ale potrzebowałam jej, ze względu na cień. Do tego zbrodnia Karidana musiała się zazębiać z tragedią Laurell, a wiadomo, że zamordowane dzieci ruszają każdego (wiem, wiem, poszłam trochę na łatwiznę :P ).

 

Trudno się jednak przez to identyfikować z kimkolwiek, wszyscy bohaterowie są mniej lub bardziej asympatyczni.

 

Naprawdę byli aż tak antypatyczni? Przecież żadne z nich nie posunęło się do topienia szczeniaczków ^^

 

Końcówka też mocna, choć scena śmierci Karidana mogła bardziej podkreślić jego niezłomną postawę, z kolei jego wcześniejsze wyznania trochę zbyt szybkie i rzewne. Jakoś mi do niego nie pasowały, ale pewnie się czepiam ;).

Czepiasz się :P

A na serio, tez miałam mieszane uczucia co do tych łez, chyba je jednak usunę.

 

Pierwsza to początkowa scena walki. Dla mnie zupełnie niejasna, chaotyczna.

Na becie dostałam podobny feedback i wydawało mi się, że udało mi się to naprawić. Przyjrzę się jeszcze temu fragmentowi, dzięki.

 

 

Drugie to sposób mówienia wieśniaków. Po prostu groteskowy.

A to wieśniaki tak nie mówią?^^ Teraz już nie będę tego ruszać, ale następnym razem postaram się, żeby była mniej groteskowa.

 Jeszcze raz dzięki za uwagi i odwiedziny, do następnego. :)

 

 

Naprawdę byli aż tak antypatyczni?

Chyba nie ma słowa asympatyczny -.-‘, niech to będzie licentia poetica :) Nie, takiego co to topi szczeniaki też można polubić ;) No nie wiem, moralność/hipokryzja głównej bohaterki mnie osobiście denerwowała. Ale tak jak już napisałem, pasowało to do konwencji i fabuły, więc ok. Zresztą to że się nad tym zastanawiam to znaczy że jakoś to opowiadanie działa :D

Hej, ośmiornico! Na początek uwagi, chociaż bez szczegółowej łapanki, bo czytałam na telefonie i nie chciało mi się wszystkiego ręcznie zapisywać:

Lau­rell, sku­pio­na się na od­gło­sach oto­cze­nia, nie pró­bo­wa­ła mu prze­ry­wać.

Coś się tu zepsuło.

 

Cień Zorga ożył. Roz­padł się na chma­rę kru­ków, które(+), po­de­rwa­ne do lotu, ude­rzy­ły w ko­lej­ne ze smug.

Przecinek. I osobiście napisałabym kolejne smugi, wydaje mi się to gładsze.

 

Ścię­ta głowa kupca z pla­śnię­ciem zsu­nę­ła się z na­bie­ga­ją­cej szkar­ła­tem szyi.

Imho to plaśnięcie nie pasuje do odgłosu wydawanego przez zsuwającą się z szyi głowę. Do głowy upadającej na ziemię – jak najbardziej, ale w powyższym zdaniu bardziej pasowałoby np. mlaśnięcie.

 

– Uwa­żaj! – za­wo­łał.

Ski­nę­ła głową i za­czę­ła po­spiesz­nie przy­wo­ły­wać moc.

 

Czerń jego oczu roz­le­wa­ła się ży­ła­mi, na­da­jąc mu de­mo­nicz­ny wy­gląd.

What xD Nie rozumiem, co chciałaś przekazać.

 

To nie jest uwaga jako taka, ale rzuciło mi się w oczy, że wiele zdań konstruujesz w taki sposób:

Po­pę­dzi­ła konia, nie oglą­da­ła się za sie­bie. Ko­py­ta ude­rza­ły o grunt, po bo­kach mi­ga­ły krza­ki. Na­ra­sta­ją­cy za ple­ca­mi mrok po­chło­nął ludzi i zwie­rzę­ta, przy­sło­nił linię ho­ry­zon­tu.

De facto dwa zdania proste, oddzielone przecinkiem. To absolutnie nie jest coś, co psuje odbiór, jednak w tekście tej długości, kiedy masz czas na zapoznanie się z czyimś stylem, staje się to widoczne. A kiedy raz zauważy się manierę, to potem trudno ją “odzobaczyć”. Wydaje mi się też, że warto mieć świadomość własnych manieryzmów, żeby w ewentualnej przyszłości móc nad nimi zapanować, gdyby zanadto się rozbestwiły ;)

 

Zwę­glo­ne stopy wy­sta­wa­ły z resz­tek wy­ga­słe­go ogni­ska, je­li­ta wy­sy­pa­ły się z roz­cię­te­go brzu­cha.

Myślę, że żeby się wysypać, trzeba być sypkim, jelita raczej by wypłynęły.

 

Masz dużo infodumpów udających dialogi. Postacie tłumaczą sobie rzeczy, które powinny wiedzieć, na przykład tu:

Sam po­wi­nie­neś wie­dzieć, że cień nie po­ja­wia się ot tak. Że na­ra­sta przez wiele lat.

Osobiście bardzo nie lubię tego typu zabiegów. Sam powinieneś wiedzieć, ale czytelnik nie wie, więc machnę ci tu rozprawkę. Wydaje mi się to niezręczne, a przecież widzę, że piórem władasz na tyle sprawnie, by potrafić uniknąć tego typu leniwych rozwiązań.

 

Fabuła i koncept na przywoływaczy bardzo mocno kojarzył mi się z Grishaverse Leigh Bardugo: tam też był zły przywoływacz cienia – Zmrocz – i walcząca z nim przywoływaczka słońca.

Historia i postaci dobrze skrojone pod średniej długości tekst. Masz czas pokrótce przedstawić bohaterów, zarysować świat i konflikt, zainteresować czytelnika, a jednocześnie nie popaść w zbytnie wodolejstwo. Dowiadujemy się zatem dokładnie tyle, ile potrzebujemy, by nadążać za opowieścią. Świat wydaje się umiarkowanie ciekawy: to znaczy nie powala oryginalnością, ale jako tło dla opowiadania jest w sam raz.

Na plus także postać Laurell; jest nieźle zarysowana, dręczona demonami przeszłości i wyrzutami sumienia. Fakt, jej upór i swego rodzaju hipokryzja działały momentami na nerwy, ale nie uznaję tego za wadę samego tekstu, lecz specyfikę postaci. Wydaje się znacznie ciekawsza niż Karidan, który z kolei niezbyt się wyróżnia z tłumu ponurych, szyderczo uśmiechniętych brooding heroes, którzy są ostatnio tak popularni.

Końcowa rozprawa z bandytami nieco mi się dłużyła, miałam wrażenie, że powielasz niektóre informacje, przez co dramatyczność całej sceny gdzieś się gubiła.

Dobra, pomarudziwszy. Klikam biblio, bo opko jest wciągające, sprawnie napisane i czytało się z przyjemnością. Mam co prawda wątpliwości co do aspektu heroic, ale to już nie mój problem, tylko jurorów. Dla mnie to solidne, przygodowe dark fantasy.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Pomysł zacny. Głębokie to w sumie było i mocne. Mój klimat. Tylko zmęczyłam się czytaniem. Tak bardzo chciałam dowiedzieć się, jakie będzie zakończenie, że przeczytałam całe, od A o Z. Skończyłam usatysfakcjonowana, acz sponiewierana i to nie tylko treścią. Jako matce, przekaz lekko zrył mi banię, bo to jeden z najgorszych koszmarów, jednak sposób pisania w niektórych momentach mnie po prostu zmęczył. Jak to mówię – traciłam rytm i zgrzytało.

Kilka razy wzniosłam oczy ku niebu (w sufit się zwyczajnie zagapiłam) i pomyślałam – Serio?

Choć w ogólnym rozrachunku, tekst wart mojego czasu.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

gravel, Innana, bardzo dziękuję za odwiedziny i komentarze.

 

gravel

Wydaje mi się też, że warto mieć świadomość własnych manieryzmów, żeby w ewentualnej przyszłości móc nad nimi zapanować, gdyby zanadto się rozbestwiły ;)

Dzięki, zwrócę na to uwagę. 

 

Fabuła i koncept na przywoływaczy bardzo mocno kojarzył mi się z Grishaverse Leigh Bardugo: tam też był zły przywoływacz cienia – Zmrocz – i walcząca z nim przywoływaczka słońca.

Wierzę na słowo, bo tej części akurat nie czytałam, a serialu nie strawiłam. Inspirowałam się bardziej koncepcją cienia Carla Junga i ideologią sithów z Gwiezdnych Wojen, przy czym chciałam, żeby magia światła oddziaływała jedynie na przywoływaczy i sama w sobie nie stanowiła dużej wartości bojowej. No cóż, nie byłam zbyt oryginalna. :P

 

Cieszę się, że opowiadanie się spodobało. Początkowo miało być bardziej heroic niż dark, ale nie zdołałam okiełznać fabuły ;)

 

Inanna, po cichu liczę, że wybaczysz mi to sponiewieranie. Mam nadzieję, że mimo wszystko wpadniesz jeszcze kiedyś pod moje teksty i że z czasem coraz rzadziej będziesz spoglądać w sufit ;)

 

 

Wpadnę, moje klimaty, a w ogólnym rozrachunku było bardzo na plus.

Ja po prostu lubię jak opowieść wartko płynie. Czytałam bardzo dużo synu memu, jak był mały (hitem był Pan Lodowego Ogrodu). Przy głośnym czytaniu wszystkie zgrzyty wychodzą. Dlatego swoje teksty czytam na głos bratanicy. Ona sama książki połyka pasjami (i to koniecznie w formie papierowej), to szybko wyłapuje, gdzie się tekst zacina.

Natomiast w kwestii techniczno – ortograficzno – polonistycznej nie pomogę, za cienka w uszach jestem, to się nie wymądrzam.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Przybyłem, zobaczyłem, jeszcze nie oceniłem, ale biorę się do roboty.

I, Ośmiornico, zapnij pasy, bo takiej zbrodni na fantastyce nie dopuścili się nawet ałtoszy na wattpadzie!

Zacznę od początkowej łapanki.

Spłoszone ptaki poderwały się do lotu” → a do czego innego mają się podrywać?

“– Po ostatniej wojnie zbójów się przysporzyło jako grzybów po deszczu – powiedział”. → jak*

I tak dalej, i tak dalej. Niemal w każdym zdaniu jest błąd, grafomanią przebijasz zeszłoroczny konkurs, którego była tematem. Magia cieni? Sztampa, do tego totalnie nie przemyślana, pełna dziur logicznych.

Oczywiście trzeba było zacząć walką, bo dzisiejsi autorzy nie potrafią inaczej zaciekawić czytelnika. A ucieczka bohaterki iście brawurowa, wzbudziła we mnie tyle emocji, co kupienie nowej ładowarki do laptopa. No i oczywiście po spadku udawanego napięcia wywołanego przez walkę mamy przydługie opisy i ekspozycję, aż docieramy do przywódcy garnizonu, bo strażniczka nie może rozmawiać z kimś mniej ważnym.

Dalsza część to schemat na schemacie, garnizon, jego szef i tajemniczy mężczyzna. Tylko romansu brakuje! Aż żałuję, że jako beta przyczyniłem się do tej zbrodni na fantastyce! Musiałem być w stanie mocnej nietrzeźwości.

Nie mówiąc o tym, że… no dobra, dość tego! Próbowałem!

Oczywiście powyższy komentarz to żarcik :).

Opowiadanie zgrabne, składne, ładnie napisane (chociaż narzekam na sposób mówienia wieśniaków). Mroczniejsze klimaty to to, co Zigi lubi najbardziej, a zakończenie jest mocne. System magii zrozumiały, przemiana bohaterki na ogromny plus, finalna akcja gites. Fajna mapka! Przyłączam się do kółeczka pochwalnego i tańczę :).

Gdzieś tam w zakończeniu mignęły mi zbędne lub nadprogramowe przecinki jak “Przytrzymujący ją, czarny sznur ciągnął się w stronę podchodzącego człowieka” tutaj. Gdzieś mignęło powtórzenie “strażniczka” ale nie przeszkadzało w odbiorze (teraz nie mogę znaleźć).

Bardzo dobre opko :)

Inanna, też staram się czytać na głos, ale za szczelnie zamkniętymi drzwiami. ;) Niestety nie wyłapuję wtedy wszystkiego. Taka bratanica to skarb.

ZigiN, "Aż żałuję, że jako beta przyczyniłem się do tej zbrodni na fantastyce! Musiałem być w stanie mocnej nietrzeźwości." Marny naśladowco, wiadomo, że byłeś w stanie nietrzeźwości, zawsze jesteś. Żartuję, jedynie bywasz ;) Jeszcze raz dziękuję bardzo za wszystkie cenne wskazówki na becie. Cieszę się, że ostateczna wersja przypadła do gustu wraz z mapką,którą uważam za najsłabszy punkt tego projektu. :P

Bardzo fajny pomysł z cieniami.

Poza tym, to może zaskakiwać, ale brakowało mi fantastyki. To w dużym stopniu historia o poczuciu winy (obyczajówka, fuj), przy odrobinie złej woli można fantastykę potraktować metaforycznie – poczucie winy zżera nas, spowija cieniem, spycha na ciemną stronę mocy… No, ale te cienie Cię bronią.

Momentami odnosiłam wrażenie, że przesadzasz z opisami, które niewiele wnoszą, jakbyś z całej siły starała się dobić do konkursowego limitu.

Ale nie było źle.

Babska logika rządzi!

Obyczajówka? Finklo, jesteś okrutna! Zaskoczyła mnie twoja uwaga na temat nadmiaru opisów. Płodzę je w bólach i zawsze mam wrażenie, że moje opowiadania są w nie zbyt skąpe i mało plastyczne. Dolny limit dla krętej ścieżki to 30 k zzs, nie musiałam ich dorabiać na siłę, po prostu wydawało mi się, że powinny być. Dzięki za komentarz i klika, cieszę się, że cień się bronił.

No, a o czym jest ta historia? Ja tu widzę opowieść o matce dręczonej poczuciem winy, że nie uratowała dziecka z płonącego domu. To jest dla niej najważniejsze, cienie i zaklęcia to tylko rodzaj broni.

Babska logika rządzi!

Pewnie, ale podobnie można by powiedzieć o większości opowiadań Sapkowskiego. Zawsze widziałam w nich wyraźny wątek obyczajowy, co nie przeszkadzało mi dobrze się bawić przy fantastycznej opowieści. Chciałam napisać historię, w której będzie akcja  i napięcie, a dla tych, którzy szukają w fantasy czegoś więcej, wpleść historię o cieniu i winie. Myślisz, że przegięłam w drugą stronę? Że warstwa obyczajowa spycha na drugi plan tę rozrywkową? I czy w sumie to źle? Jeśli przynudzałam, to źle ;)

Po pierwsze, nie musisz przejmować się moją opinią. Ja bardzo nie lubię obyczajówki, nudzi mnie i mam ją wszędzie dookoła, od literatury oczekuję czegoś wyjątkowego.

Po drugie, tak, wydaje mi się, że u Ciebie obyczajówka zdominowała magię. Ale mogę się mylić. Na pewno fantastyka tu jest, a że wolałabym jej więcej, to może być mój problem, niekoniecznie Twój.

Uważam, że u Sapkowskiego fantastyki jest więcej – kim byłby wiedźmin bez potworów, mordercą do wynajęcia? Jak wyglądałoby życie Ciri bez przepowiedni, bez domieszki elfiej krwi? Tu magia kształtuje głównych bohaterów, wpływa na fabułę…

Babska logika rządzi!

To nie tak, że chcę lub nie chcę się przejmować twoją opinią. Po prostu mnie ona ciekawi. Pisanie to kwestia wyczucia i cały czas z nim eksperymentuję. Cień to moje pierwsze opowiadanie, w którym wątek obyczajowy jest tak wyraźny i sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle.

Ciekawić moją opinią się możesz, ale wolałabym, żebyś się nią nie przejmowała, nie kierowała przy następnych tekstach. Sądzę, że mój stosunek do obyczajówki jest wyjątkowo silny i wyjątkowo negatywny. Po prostu nie jestem miarodajna.

To trochę tak, jakby Pudzian skrytykował Twoje wysiłki na siłowni i powiedział, że on nie miał tak beznadziejnych wyników nawet jako dzieciak w podstawówce. Uważasz, że powinnaś się tym przejąć czy spytać o zdanie kogoś, kto widział setki trenujących dziewczyn?

Babska logika rządzi!

Hej, przeczytałam, podobało mi się! 

Po pierwsze, pomysł! Wykorzystanie cieni, to coś nowego, a w dzisiejszych czasach ciężko o coś, czego jeszcze nie było. Trochę kojarzy mi się z Ursulą Le Guin i jej Ziemiomorzem, ale u Ciebie wykorzystanie cienia w fabule jest zdecydowanie świeże i interesujące. 

Po drugie, tytuł! Jest po prostu piękny. Kliknęłam na opko przez tytuł. Nie wiem ,na czym to polega dokładnie, ale przyciągnęło mnie. Od razu chciałam wiedzieć, o co chodzi. 

Po trzecie, fabuła. Interesująca. I wystarczy, no bo cóż jeszcze trzeba. 

Podjęłaś się trudnego zadania ukazania przemiany bohaterki i jej przejścia z jasnej strony na ciemną. Gdzieś tam w środku, gdy przemiana jeszcze się nie dokonała, zabrakło czegoś, więcej wątpliwości, gniewu, czy rozterek, nie wiem. Za to końcówka już spoko. 

Miałam być bezlitosna, ale nie mogę. No bo dobrze mi się czytało, nie chciało się oderwać. Dobry tekst. 

Pozdrawiam!

P.S. Wioskowa mowa chwilami zbyt wioskowa.

Hej, bardzo się ciesze, że tytuł cię zaintrygował i wpadłaś. Miło mi, że tekst się spodobał.

Gdzieś tam w środku, gdy przemiana jeszcze się nie dokonała, zabrakło czegoś, więcej wątpliwości, gniewu, czy rozterek, nie wiem.

Zależało mi na tym, żeby czytelnik nie był pewien, jaką decyzję podejmie ostatecznie Laurell . Dlatego też nie rozpisywałam się za bardzo na temat jej rozterek. Może to błąd.

 

P.S. Wioskowa mowa chwilami zbyt wioskowa.

A jednak byłaś bezlitosna!

 

Właśnie założyłem konto. Kliknąłem losowo w to opowiadanie i nie zawiodłem się. Świetny, mroczny klimat – przy każdej scenie miałem przed oczami skąpane w mroku, lekko oświetlone światłem półksiężyca lokacje, całość spójna (cały czas ten mrok nie ustępuje :)). Ciekawi bohaterowie, zwłaszcza Keridan. Konkretna, pogańska akcja w wiosce ;) Naprawdę fajnie się czytało. A zakończenie… jedno z moich dwóch ulubionych rozwiązań obok słodko gorzkiego – bohater stał się zły, stał się tym z czym walczył. Gratuluję. Jedyne co przychodzi mi do głowy, o co mógłbym się przyczepić (ktoś już o tym pisał), lekki chaos w scenie akcji na początku, nie wiadomo do końca co się tam dzieje. Ale generalnie jest bardzo dobrze.

Piękna opowieść w wielu odcieniach szarości.

Podoba mi się nie tylko pomysł wybrańców, którzy w istocie są przeklętymi, ale wielowymiarowość bohaterów.

No i kobieca bohaterka, ani młoda, ani piękna, ale z mocą.

Lożanka bezprenumeratowa

Przede wszystkim, pogratuluję udanego opowiadania. (proszę przyjąć za rzecz domyślną, że w komentarzach moich mogą się pojawiać spoilery)

 

Językowo zapewne można doszlifowywać, natomiast cieszy mnie niezmiernie, że widać tu i zamiar i plan i konstrukcję pewną. 

Mamy więc protagonistkę i żywych, choć siłą rzeczy nieco kliszowych bohaterów drugoplanowych. Zorga mi szkoda, ta relacja światła i cienia była naprawdę ciekawa, ale tak, dobrze to robiło na uzasadnienie późniejszej przemiany.

 

Światotwórstwo: generyczne fantasy z wyróżnikiem w postaci magii opartej o grzechy, przewiny i bezwzględne sądzenie tychż (biali strażnicy). Dobro i Zło, klasyk, ale pokazane jako nieodzownie splątane w postaci par mistrzów (dobra, jasności) i przywoływaczy (zła, cienia). Moim zdaniem to dobrze, że skupiłaś się na jednym, bardzo konkretnym wyróżniku, na którym oparta jest konstrukcja postaci, problem i konflikt – miałaś czas zaprezentować go z kilku punktów widzenia.

 

Fabuła:

Jest kłest, jest impreza ;-) Po początku rodem z kina akcji (lekko chaotyczny opis, ale zostawiający co nieco dla wyobraźni) okazuje się, że to pretekst tylko, aby pokazać ‘obowiązki patrolowe’. Rozmowa w strażnicy z tamtejszym mistrzem, umm, jakby to… Najsłabsza część popychająca fabułę do przodu. Skupienie się na protagonistce jest dobre, ale tu bardzo niedbale narysowałaś tło i to widać.

Ekspozycja drugiego przywoływacza przy ognisku – z jednej strony, potrzebna dla konstrukcji postaci, z drugiej – widać, że cała scena włożona tylko po to, by przekazać czytelnikowi informacje o parze bohaterów. Zdecydowanie wolę, gdy takie rzeczy dzieją się w trakcie lub w związku z głównym lub jednym z głównych wątków tekstu.

Dobrze zbudowana podejrzliwość wobec chłopca, dzięki hintowi z przeszłości drugioego przywoływacza czujność czytelnika gotowa na ten twist – o, o takim eksponowniu postaci mówię jako tym, które lubię. 

Podoba mi się poprowadzenie protagonistki do przemiany, niekoniecznie happy end. Podoba mi się to, że nie jest heroiną, a tak naprawdę zwykły ‘trepem’, człowiekiem z nieco większą bronią niż inni ludzie, ale nadal muszacym bazować na ludzkich metodach. To buduje ładnie tło dla przemiany w finale.

 

Brakuje mi tylko między tym światłem a ciemnością kapkę więcej szarości, tam, gdzie mieszają się w zgodzie ;-) Ale rozumiem zamysł kontrastu i konfliktu oraz związanego z nimi przejścia, ‘stałam się demonem, z którymi walczyłam’. Zakończenie oczywiście otwiera możliwości na przyszłość, mądry ruch, gdybyś kiedyś chciała wrócić do tego uniwersum z innymi tekstami.

 

Ufff, mam nadzieję, że przydatne. Biblioteke bym klikał ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

bóg jeleń08, Ambush, PsychoFish cieszę się, że znaleźliście chwilę, żeby zjawić się pod moim opowiadaniem i pozostawić po sobie komentarze.

 

 bóg jeleń08 czuję się wyróżniona, trafiłeś akurat na mnie. :) Szczęście, że się nie zawiodłeś. Kiedy opowiadanie się uleży, przyjrzę się znowu pierwszej scenie. Dzięki za feedback.

 

Ambush młodych, pięknych bohaterek za dużo się już namnożyło, czas na stare i mniej piękne! :P Cieszę się, że lubisz szarości, dziękuję za nominację. <3

 

PsychoFish, 

Rozmowa w strażnicy z tamtejszym mistrzem, umm, jakby to… Najsłabsza część popychająca fabułę do przodu. Skupienie się na protagonistce jest dobre, ale tu bardzo niedbale narysowałaś tło i to widać.

Fakt. 

 

 Ekspozycja drugiego przywoływacza przy ognisku – z jednej strony, potrzebna dla konstrukcji postaci, z drugiej – widać, że cała scena włożona tylko po to, by przekazać czytelnikowi informacje o parze bohaterów.

Wykpię się, zwalając na limit? :P

 

Ufff, mam nadzieję, że przydatne.

 

 Bardzo przydatne, dziękuję. Przy kolejnych opowiadań postaram się bardziej skupić na budowaniu świata i dyskretniejszym przemycaniu informacji. Jeśli znów coś napiszę o cieniach, pokaże więcej zgodnej szarości ;)

Wciągnęło mnie. Naprawdę. Może dark to nie do końca mój klimat, ale lubię teksty pobudzające do myślenia i szukania skojarzeń. 

Przejście na Ciemną Stronę – sam Darth Vader by się nie powstydził. Credo człowieka z twarzą pomalowaną na biało – Fryderyk N. uśmiecha się szeroko. Rzuciłeś klątwę i kontrolujesz zło? – Łudzisz się tylko. itd.

Odnoszę wrażenie, że w Twojej narracji porażka bohaterki była nieunikniona. Czy to na pewno była porażka? Mrok zapewne uznał ją za sukces :) I co by było gdyby ktoś ją wsparł w odpowiednim momencie? 

“Jest o czym myśleć”. W mojej prywatnej skali, to duży komplement :)

 

 

 

Jedno z najciekawszych opowiadań na jakie tu trafiłem. Bardzo interesująco pokazałaś jak destrukcyjny może być syndrom poczucia winy ocalałego.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

czeke cieszę się, że cię wciągnęło (tym bardziej, że to nie twoje klimaty) i że opowiadanie skłoniło cię do zastanowienia.

 

Koryu dziękuje za miłe słowa.

Mam kilka problemów z tym opowiadaniem, więc może zacznę od tego, że gdyby nie to, że już jest w bibliotece to bym je do biblioteki skarżył.

 

 

Jeden z problemów jaki mam z tym opowiadaniem jest typowo mój własny – po prostu coś tam chciałem też napisać na MiM i nawet zacząłem (ale raczej nie skończę) – i pewne wątki, pewne motywy w moim opku mam bardzo podobne (choć inaczej rozegrane) – i to w części jeszcze nienapisanej, znanej mi tylko w zarysie – i boję się jakiejś interferencji, że teraz albo świadomie będę unikał tego co podobne, albo wręcz przeciwnie, napiszę niby jak miało być, a moja wizja nasiąknie Twoją. Ehhh…

Czasem mam wrażenie, że jak coś piszę, to nie powinienem nic czytać, dopóki nie skończę pisać. Wrrr…

Wrrrracając do Twojego opowiadania… Podobają mi się stworzone przez Ciebie postacie i ich powoli odmalowywane tło.

Coś mnie gryzło językowo, ale nie wynotowałem sobie i nie umiem teraz odszukać. Gdzieś coś zastukało powtórzeniami, coś mi nie zagrały jakieś określenia itp. – słowem – drobiazgi. 

Sama opowieść fabularnie mnie niczym nie zaskoczyła – ale mnie jest strasznie trudno czymkolwiek zaskoczyć, bo w czasie czytania mimowoli pojawiają mi się możliwe opcje rozwoju akcji – i gdy opowiadanie jest dobrze skonstruowane, czyli nie ma żadnego Deus ex machina ani innego nagle wyskakującego z kapelusza królika – to po prostu mój wredny mózg psuje mi lekturę podając na tacy jej dalszy ciąg.

Z dwojga złego – wolę być niezaskakiwany, niż zaskakiwany w sposób nielogiczny. Twoje opowiadanie jest logiczne i jak by to określiła Anet – sympatyczne.

Sympatyczne – bo da się polubić postacie. A nie dlatego, że dzieją się z nimi sympatyczne rzeczy.

Ładnie rozgrywasz tu lęki każdego rodzica (to jeden z tych wspólnych motywów, o których wspominałem) – co czyni opowiadanie głębszym i ciekawszym.

 

Podoba mi się też przemiana głównej bohaterki. I choć – wielokrotnie takie zespolenie z cieniem (najbardziej znane chyba w Czarnoksiężniku z archipelagu) – w różnych odsłonach widziałem – to jednak dostrzegam tu wręcz terapeutyczną moc takiej opowieści. Trzeba je opowiadać ciągle i wciąż na tysiące sposobów – bo to struna duszy ludzkiej niezmienna od czasów Odysei. Postrzegam wartość naszych fikcji właśnie przez mówienie prawdy – a skoro prawda jest jedna (o ile jakaś jest!) – to szkiełka ją pokazujące muszą być podobne. Brawa za to.

Wychowywanie dzieci – już samo w sobie jest zajęciem trudnym, utratę dziecka – rozumianą w różny, niekoniecznie dosłowny sposób – przeżywa się głębiej niż utratę partnera, czy rodzica, nie dziwi stare przysłowie, że żałoba po śmierci dziecka się kończy, gdy rodzic do niego dołączy. Zmaganie się z tym – jest zawsze swego rodzaju heroizmem – czasem heroizmem codzienności, brzydkim, parszywym heroizmem dnia powszedniego, w którym już tego heroizmu nie widać, a tylko tę mękę, tę winę, tę udrękę ciągłą – i to w bohaterce ładnie wybrzmiało, że ona heroiną nie jest, heroiną się nie czuje – a jednocześnie – jest nią właśnie dlatego, że tego sama nie widzi, że sama tego do głowy nie dopuszcza.

Ogólnie – mimo pewnej chropowatości – bardzo mądre i dobre opowiadanie, z dobrze wprowadzonymi twistami, inteligentnie skonstruowane i sprawnie rozegrane.

 

Nie czytałem niestety komentarzy innych użyszkodników, ze względu na późną porę –więc nie wiem, czy nie powtórzyłem przypadkiem czegoś, na co inni już zwrócili uwagę. Mam nadzieję, że nie, a nawet jeśli – to że coś tam nowego czy też użytecznego dla Ciebie napisałem.

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Jim, bardzo ci dziękuje za przeczytanie, ilustracje i długi komentarz. Sprawiłeś mi tym dużo radości :). Przepraszam za potencjalne interferencje. Jestem bardzo ciekawa twojej wizji. Mam nadzieję, że prędzej czy później podzielisz się z nią na portalu. Każdy z nas nasiąka tym, co czyta, więc nie sądzę, żebyś powinien się tym przejmować. To twój osobisty filtr sprawi, że tekst będzie subiektywny i niepowtarzalny :).

Żałuję, że nie udało mi się ciebie zaskoczyć. Heh, może następnym razem :P

Cieszę się, że opowiadanie spodobało ci się pomimo chropowatości. Czasami mam wrażenie, że mój język jest prosty niczym u chłopa za pługiem. Jest nad czym popracować. 

Fajnie uchwyciłeś Laurell. W moim wyobrażeniu nie jest aż tak stara, ale myślę, że za jakieś 10-15 lat tak właśnie by wyglądała. :)

Muszę dokładniej wydawać SI polecenia, wiele nauki przede mną – operator SI – nowy zawód? ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

Zawód z przyszłością ;)

Mroczne dzieło stworzyłaś…

Świetny wstęp i pomysł na przywoływaczy i białych magów smiley. Zrobiło mi się żal Zorga. Ale kiedy tylko przeczytałam opis jego następcy, uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Szkoda, że odegrał niewielką rolę. Na końcu miałam wrażenie, że wszystko było tylko dla ostatniej sceny przemiany. Gdy Karidan, mówi że ona ma w sobie mrok, było wiadomo, jak to się skończy. Myślałam, że może chłopak sprowadzi ją z szaleństwa, odgrywając większą rolę, bo fajnie go stworzyłaś.

Czy bohaterka będzie teraz przywoływaczem? Chętnie przeczytałabym kontynuację.

I jeszcze pytanie, bo jeśli było wyjaśnione, to nie zrozumiałam: co stało się z poprzednim mistrzem chłopaka? O co chodziło z bliznami?

 

PS. Chciałam wyjaśnić, że po waszych komentarzach wprowadziłam pewną scenkę do swojego opowiadania, zanim przeczytałam Twoje. Jakie było moje zdziwienie, kiedy podobną scenkę przeczytałam u Ciebie. Aż dwa razy czytałam, by się upewnić smiley.

 

Jim, świetne obrazy. A jeśli chodzi o pisanie na konkurs, to zawsze czytam już po stworzeniu swojego "dzieła", by przypadkiem się nie zainspirować.

Cześć, ośmiornico!

Niestety, jestem na NIE.

To solidna, sprawnie napisana przygodówka, przy której można spędzić miło godzinkę czy dwie. Ale z drugiej strony – zabrakło mi tu jakiegoś błysku, dzięki któremu tekst zostałby w pamięci na dłużej. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że było tu kilka fajnych elementów, które pamiętam – system magii oparty na cieniach i winie – ale cała reszta po prostu się rozmywa. No i chciałoby się jednak trochę więcej oryginalności: i w zakresie rozwiązań fabularnych, i świata, i postaci. Mam wrażenie, że świat i bohaterowie zostali wykreowani z myślą o krótkiej formie, więc są trochę “umowni” i oparci na rozpoznawalnych dla czytelnika schematach, które nie wymagają zapoznawania się z czymś nowym i unikatowym, tak jak mogłoby to mieć miejsce w np. książce.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej, Ośmiornico

 

U mnie niestety będzie NIE.

Poszłaś w dark fantasy, na pierwszym miejscu stawiając bohaterkę, co bardzo mi się podoba, dałaś jej tragiczną przeszłość, która wiąże się z teraźniejszością i ostatecznie prowadzi do upadku(?). Podobał mi się Twój styl, gdzieniegdzie obciąłbym nadmiarowe przymiotniki albo całe zdania, aby uniknąć powtórzeń, ale pod kątem językowe wyszedłem z lektury bez większych zastrzeżeń.

To praktycznie kameralna opowieść, gdzie świat służy tylko do tego, by bohaterka miała po czym chodzić ;) Podobnie z bohaterami drugiego planu. Zorg ginie bardzo szybko, Darkain(cóż za ksywa do dark fantasy ;) ) ma jedną scenę, Karidan przedstawia sobą największy potencjał, ale nie zostaje wykorzystany, zaś główny złol to złol i tyle (chociaż w heroiku to absolutnie nie wada). Fabularnie nie ma tu zbyt wiele: mamy walkę, przyjęcie misji, długą walkę. Przy czym ta ostatnia się nieco dłuży – trudno utrzymać cały czas napięcie, gdy jedyny moment wytchnienia na 58k znaków masz praktycznie tylko w warowni.

Na pewno ciekawy pomysł na magię związaną ze złymi uczynkami i to najjaśniejszy, najoryginalniejszy aspekt opowiadania.

Opowieść trochę rozlazła mi się przy drugiej lekturze:

Aby dopaść wrogich przywoławczy, póki pozostawali osłabieni blaskiem, mężczyzna ruszył w zarośla.

Błysnęła wśród swoich, więc osłabiła przywoływaczy, którzy byli gdzieś indziej? W ogóle trochę nie bardzo rozumiem tę moc. Ciemna strona, w porządku, latające ostrza, wstęgi cienia przeszywające ciało – nie ma sprawy, natomiast magia białej strażniczki (dlaczego nie wielką literą?) jest dość… dziwna.

Za każdym razem dziewczyna znajduje się w epicentrum rozbłysku tak silnego, że oślepia na pewien czas ludzi i zwierzęta. Mimo zamknięcia oczu ma powidoki, a w ogóle obawiam się, że nawet zamknięcie powiek nie chroniłoby ją przed tak silnym błyskiem. Gdyby magia strażniczki działała tylko na przywoływaczy, nie miałbym pytań, a tak wydaje się co najmniej obosiecznym mieczem.

W ostatniej bitwie Laurell już nie zamyka oczu – wali błyskiem za błyskiem, oślepiając wszystkich prócz siebie. Czemu zatem w pierwszej walce je zamyka? Coś przegapiłem? Ponadto w drugiej walce jej moc wygląda na kierowaną – uderza w poszczególnych przeciwników, na początku błysk uderza po wszystkich. Ta niekonsekwencja mnie zatrzymała.

Wracając do walki, pierwsza połowa jest ok, w drugiej się zgubiłem.

– Laurell, biała strażniczka z Orty… – dodała i zamilkła, czując nagłe ukłucie smutku.

Już nie żona ani matka. Po prostu biała strażniczka.

Przecież nie przedstawiała się jako żona i matka, więc nie rozumiem pogrubionych zdań. Ale ponieważ nikt nie zwrócił na to uwagi, potraktuj jako moje czepialstwo.

– Zawsze możesz powiedzieć, że znów spotkałaś tych czterech przywoływaczy. – Uśmiechnął się kpiąco. – Że osłaniałem twój odwrót.

Nie rozumiem przywoływacza w tej scenie. Chce sprowokować nieznaną osobę, która wyraźnie ma problem z takimi jak on (nie tylko na punkcie zawodowo, lecz i osobistym), aby go zabiła? Nic nie wskazuje, że facet szuka śmierci, a nawet jeśli, to są znacznie szybsze sposoby.

– Sam powinieneś wiedzieć, że cień nie pojawia się ot tak. Że narasta przez wiele lat.

Karidan wzruszył ramionami.

– Wystarczy odnaleźć kogoś, kto ma go już w sobie.

Choć zaciągnięty głęboko na głowę kaptur skrywał mu większość twarzy, jego złośliwy uśmieszek był aż nadto wymowny. Laurell zgrzytnęła zębami. Ten gnojek coraz bardziej ją denerwował.

– Nikt nie jest w stanie przewidzieć, u kogo i za jakie czyny przebudzi się cień – stwierdziła, obracając głowę w jego stronę. – Gdyby było inaczej, biała straż mogłaby zgładzić przyszłych przywoływaczy, zanim popadną w szaleństwo i zginą, zamordowawszy wszystkich wokół siebie.

To infodump w formie dialogu.

Laurell zamrugała, czując napływające do oczu łzy. Przemożny smutek ścisnął jej serce.

Dlaczego nie dane mi było zginąć z moją kruszynką? Jeśli nie potrafiłam jej ochronić, nie powinnam była dopuścić, żeby umierała samotnie.

Nie wiedziała, ile tak stała, pogrążona w odrętwieniu, kiedy do rzeczywistości przywołały ją odgłosy szamotaniny i krzyk.

Po iluś latach spędzonych jako strażniczka, po iluś ofiarach przywoływaczy, które przecież musiała widzieć, Laurell odczuwa bardzo silne emocje na widok martwego dziecka? To mi buduje – i to przewija się przez całe opowiadanie – obraz Laurell jako młodej matki, która dopiero niedawno zostałą strażniczką i niedawno straciła dziecko. Jeśli jest inaczej, to ja tego nie odebrałem.

Laurell rozszerzyła oczy. W drobnej dłoni dostrzegła ociekający krwią nóż. Szczupła twarzyczka nie wyrażała już strachu, lecz uniesienie.

– Zrobiłem to! – krzyknął chłopiec. – Jestem godzien!

Ktoś złapał ją za rękę, siłą ściągnął z siodła. Ktoś inny kopniakiem przewrócił Karidana na plecy i odpiął mu miecz. Na boku przywoływacza rosła plama krwi. Spomiędzy tłumu wyszedł człowiek w kubraku z czarnego barana i z twarzą pomalowaną na biało. Położył dłoń na głowie chłopca.

– Zrobiłeś to – przyznał. – W nocy przekonamy się, czy jesteś godzien. Czy zdołasz przebudzić swój cień.

Mamy dark fantasy. Ten twist jest fajny, ale nie gra mi z próbą, którą ma przejść chłopiec. Po pierwsze, ryzykują, że mały zawiedzie i dostanie w łeb albo dziabnie faceta, ale też dostanie w łeb. Po drugie, jak wyzwolenie cienia ma zależeć od czegoś tak trywialnego, jak wbicie noża w czyjś bok? Przecież chłopak nawet nie zamordował nikogo. Tym sposobem, każdy młody wojownik po pierwszej walce powinien być potencjalnym kandydatem. Albo każdy gwałciciel.

Później, gdy mały ma zabić siostrę – o, to rozumiem, to już morderstwo i to kogoś z rodziny. Ale dziabnięcie nieznajomego?

– Babskie pieprzenie. Moc jest wszystkim! Daje siłę, by wyzwolić się z nałożonych ograniczeń, z ciągłych oczekiwań. Ludzie mogliby stać się równi bogom, a wiodą życie nie lepsze od zwierząt. Jedzą, srają i chędożą. A potem umierają. Ja jedynie pokazuję im, że mają wybór. I idą za mną. Z uśmiechem zabijają krewnych, przyjaciół, sąsiadów. Wiesz czemu? Bo więzi i miłość to ułuda.

To naiwna przemowa złego złola z cyklu jestem zły, bo jestem zły. Daje radę, ale zabrakło mi nieco większej motywacji.

 

Z drobnostek:

Dołączam do głosów czytelników, którym przeszkadzała maniera gadania kupca. Różnica w mowie jest ogromna i nie wytłumaczona w wystarczający stopniu.

Nie wiem, czy przegapiłem, czy tego nie ma, ale – po co w ogóle Laurell jedzie na początku do sąsiedniej krainy? 

 

Podsumowując, to dobre dark fantasy z pewnymi chropowatościami. Nie mniej i nie więcej.

Pozdrawiam

 

Przeczytane, komentarz po zakończeniu konkursu.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Ośmiornico!

 

To jeden z tych tekstów, które naprawdę mi się podobają, nawet jestem w stanie powiedzieć dlaczego, ale jak na patelni widzę też rzeczy, które mi się nie podobają. Dlatego będę marudził, ale nie omieszkam też pochwalić.

Ładnie otwierasz tekst – potyczka jest ciekawa, jest poczucie zagrożenia. Do tego ostatecznie możemy potyczkę uznać za przegraną, co dla mnie jest plusem w scenie otwarcia. To fajnie wprowadza w tekst.

Później Laurella przychodzi do Drakaina (tak, wiem, Darkaina, nie mogłem się powstrzymać) i jest “cześć, cześć, pozdrówka, siądźmy i pogadajmy”. Czyli władca Orty wysłał dwójkę potężnych wojaków po to, żeby przekazać pozdrowienia? Jeśli było tak duże ryzyko, to dlaczego wysyła ich, żeby pozdrowić, a jeśli o ryzyku nie wiedział, to dlaczego posłał takich koksów?

Kolejna moja wątpliwość, to dlaczego Laurella bez słowa zgadza się, żeby chłopiec jechał na koniu z Karidanem? Przecież robiła wszystko, żeby chłopca przed gościem chronić, słusznie zresztą, a jak ten podaje małemu rękę, to bohaterka stwierdza, że spoko – żadnych uwag.

Raniony Karadian umiera wg. mnie zbyt długo – myślałem, że może to wyjaśnisz, ale się nie doczekałem (albo przeoczyłem). Dostał kosę pod żebro, był nieprzytomny, po czym wraz z upływem krwi przytomność odzyskał, a nawet ruszył do boju.

Są też dwie drażniące mnie rzeczy w spotkaniu z czarnym charakterem. Otóż, złol nie zabija bohaterki od razu i nie jest to uzasadnione. Gość jest zły do szpiku, ze zła bierze swą siłę. Do tego razi jego nieostrożność – nie pilnuje swego ziomka, żeby dobrze ją przeszukał i każe zamknąć ją w nędznej szopie. Drugą rzeczą jest chwila, gdy bohaterka leży pokonana i wtedy zaczyna rozmawiać z antagonistą. Przewracam oczami.

Na duży plus, że ostatni zarzut śmierdział happy endem, a wyszło co innego. I to jest największa moc tego tekstu – przemiana bohaterki. Tą zbudowałaś bardzo starannie od samego początku. Przejście ze strony światła na stronę cienia fajnie łamie utarte zasady heroica w sposób, który mi się podoba.

Technicznie zdarzały się lekko niezgrabne zdania, może kilka powtórzeń (nie liczę tych zamierzonych), ale nic, co psułoby przyjemność czytania.

Sama lektura jest bardzo satysfakcjonująca, miło spędziłem czas, śledziłem losy bohaterów z zainteresowaniem i tuż po czytaniu byłem mocno rozdarty, ale po chłodniejszej analizie obawiam się, że te mankamenty przeważą.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Monique.M, gravel, Zanais, krar85, Krokus miło was gościć po opowiadaniem, dziękuję za poświęcony czas i komentarze. 

 

Monique.M na pocieszenie powiem, że zabijałam Zorga i Karidana z ciężkim sercem. W bardzo wczesnym etapie planowania opowiadania to Karidan miał być głównym bohaterem, ale Laurell okazała się zbyt zaborcza. ;) Trochę myślałam nad jego backstory i niektóre elementy wykorzystałam w tekście. Niestety historię opowiadałam z perspektywy Laurell, więc nie było miejsca na ich rozwijanie. Przywoływacze i biali współpracowali parami, często przez wiele lat (Laurell i Zorg przez dziesięć). Choć wielu z nich prędzej dałoby się zabić, niż do tego przyznać, to jednak nawiązywała się pomiędzy nimi pewna więź. W trakcie ostatniej misji Karidan i jego mistrz wpadli w kłopoty, z których nie udało im się wyjść bez szwanku. Karidan nie był w stanie odbić towarzysza, mógł jednak skrócić jego cierpienia i zrobił to, ryzykując aktywację klątwy (tak to sobie ułożyłam w głowie, ale ponieważ ostatecznie nie była to historia o nim samym, więc nie sypałam wskazówkami na ten temat). Przywoływacze byli zbrodniarzami. Nie służyli w straży dobrowolnie, więc musiał istnieć system, trzymający ich w ryzach. Tę rolę spełniała klątwa, której słowa wycinano bezpośrednio na skórze.

 

Chciałam wyjaśnić, że po waszych komentarzach wprowadziłam pewną scenkę do swojego opowiadania, zanim przeczytałam Twoje. Jakie było moje zdziwienie, kiedy podobną scenkę przeczytałam u Ciebie. Aż dwa razy czytałam, by się upewnić

Którą scenkę? Chętnie wpadnę i doczytam. :) 

 

 

gravel, cieszę, że chociaż system magii przypadł ci do gustu. Nie wykluczam, że jeszcze do niego powrócę, rozwijając przy okazji świat.

 

Zanais, 

Błysnęła wśród swoich, więc osłabiła przywoływaczy, którzy byli gdzieś indziej? W ogóle trochę nie bardzo rozumiem tę moc.

Z założenia moc białych strażników nie prezentowała sobą dużego potencjału w walce. Służyła głównie do kontrolowania przywoływaczy. 

 

W ostatniej bitwie Laurell już nie zamyka oczu – wali błyskiem za błyskiem, oślepiając wszystkich prócz siebie. Czemu zatem w pierwszej walce je zamyka? Coś przegapiłem?

Raczej ja to przegapiłam w trakcie poprawek :/

 

Przecież nie przedstawiała się jako żona i matka, więc nie rozumiem pogrubionych zdań. Ale ponieważ nikt nie zwrócił na to uwagi, potraktuj jako moje czepialstwo.

W trakcie wojny każdy, kto umiał władać białą magią, miał obowiązek stawienia się w straży. Laurell wybrała spokojne życie z rodziną i uciekła. Przez tę decyzję, jej najbliżsi zginęli. Dlatego teraz, kiedy ostatecznie została jej tylko straż, boli ją wspomnienie tego, co utraciła. Tak to sobie ułożyłam w głowie, a jak to wybrzmiało w tekście, to już zupełnie inna sprawa. ;)

 

Nic nie wskazuje, że facet szuka śmierci, a nawet jeśli, to są znacznie szybsze sposoby.

Chciałam stworzyć z Karidana postać miotającą się pomiędzy własnymi demonami, ale poświęciłam mu zbyt mało znaków, żeby móc to dobrze pokazać.

 

To infodump w formie dialogu.

Nie zaprzeczam, ale czy aż tak gryzie?

 

Po iluś latach spędzonych jako strażniczka, po iluś ofiarach przywoływaczy, które przecież musiała widzieć, Laurell odczuwa bardzo silne emocje na widok martwego dziecka? To mi buduje – i to przewija się przez całe opowiadanie – obraz Laurell jako młodej matki, która dopiero niedawno zostałą strażniczką i niedawno straciła dziecko. Jeśli jest inaczej, to ja tego nie odebrałem.

 

Ponoć żałoba rodzica po stracie dziecka kończy się wraz ze śmiercią. Laurell czuje się winna śmierci własnego dziecka i nie zdołała przepracować straty. Założyłam, że podobny widok wciąż będzie ją mocno dotykał. Na szczęście nie mam podobnych doświadczeń i nie wiem, które z nas ma tutaj rację.

 

Mamy dark fantasy. Ten twist jest fajny, ale nie gra mi z próbą, którą ma przejść chłopiec. Po pierwsze, ryzykują, że mały zawiedzie i dostanie w łeb albo dziabnie faceta, ale też dostanie w łeb. Po drugie, jak wyzwolenie cienia ma zależeć od czegoś tak trywialnego, jak wbicie noża w czyjś bok? Przecież chłopak nawet nie zamordował nikogo. Tym sposobem, każdy młody wojownik po pierwszej walce powinien być potencjalnym kandydatem. Albo każdy gwałciciel.

Próbą nie było dźgnięcie Karidana, ale zamordowanie kobiety i dziecka znalezionych w lesie. Karidan coś przeczuwał, dlatego był do chłopca nieufny.

 

Ale dziabnięcie nieznajomego?

 

Jak wspomniałam wyżej, nie chodziło o dziabnięcie nieznajomego. To był tylko mały bonus.

 

To naiwna przemowa złego złola z cyklu jestem zły, bo jestem zły. Daje radę, ale zabrakło mi nieco większej motywacji.

 

Moc i władza to często wystarczająca motywacja.

 

Dołączam do głosów czytelników, którym przeszkadzała maniera gadania kupca. Różnica w mowie jest ogromna i nie wytłumaczona w wystarczający stopniu.

Przegięłam, wiem. 

 

Nie wiem, czy przegapiłem, czy tego nie ma, ale – po co w ogóle Laurell jedzie na początku do sąsiedniej krainy? 

Wcześniej straż z obu królestw współpracowała ze sobą, jednak w trakcie wojny została zmuszona do walki po przeciwnych stronach. Kiedy nastał pokój, próbuje odnowić współpracę. Laurell wiozła list, mający zapoczątkować rozmowy.

 

 

Krokus,

na wstępie zaznaczę, że podobieństwo imion do portalowych pseudonimów jest zupełnie przypadkowe :P

 

Czyli władca Orty wysłał dwójkę potężnych wojaków po to, żeby przekazać pozdrowienia? Jeśli było tak duże ryzyko, to dlaczego wysyła ich, żeby pozdrowić, a jeśli o ryzyku nie wiedział, to dlaczego posłał takich koksów?

Wyjaśniałam to we wcześniejszym komentarzu, więc tylko przekleję:

Wcześniej straż z obu królestw współpracowała ze sobą, jednak w trakcie wojny została zmuszona do walki po przeciwnych stronach. Kiedy nastał pokój, próbuje odnowić współpracę. Laurell wiozła list, mający zapoczątkować rozmowy.

 

W tekście skwitowałam to zdaniem:

– Przesyłam pozdrowienia od komendanta Trevina wraz z zapewnieniami o chęci kontynuowania dawnej współpracy. 

Faktycznie mogłam więcej powiedzieć o funkcjonowaniu straży, rozbudowując przy tym lore świata. 

 

Przecież robiła wszystko, żeby chłopca przed gościem chronić, słusznie zresztą, a jak ten podaje małemu rękę, to bohaterka stwierdza, że spoko – żadnych uwag.

Laurell nie uważała, żeby Karidan stwarzał zagrożenie dla chłopca. Strofowała go, bo był dla małego nieprzyjemny w obliczu tragedii. Tylko tyle.

 

Dostał kosę pod żebro, był nieprzytomny, po czym wraz z upływem krwi przytomność odzyskał, a nawet ruszył do boju.

Nie pisałam, że dostał pod żebro. Dostał w bok. Z tego, co się orientowałam, na takie rany umiera się długo i nieprzyjemnie, ale nie jestem lekarzem, więc to wiedza z internetu. Nie stracił też przytomności. Spadł z konia i został zawleczony do szopy, ale ciągle pozostawał przytomny. Założyłam, że jeśli był w stanie się podnieść i ruszać, wybrał śmierć w walce niż w gnijącej szopie.

 

Są też dwie drażniące mnie rzeczy w spotkaniu z czarnym charakterem. Otóż, złol nie zabija bohaterki od razu i nie jest to uzasadnione.

Jest to związane z magią cieni. Złol wolał zostawić Laurell przy życiu, żeby jej późniejsze zabójstwo mogło pogłębić cień kolejnej osoby, która spróbuje go przebudzić (podobnie jak w przypadku okrutnego zabójstwa rodziny na drodze – rozmowa Karidana z Laurell w tamtej scenie miała naprowadzić czytelnika na trop). Złol uwięził Laurell, bo w danej chwili priorytetem była próba przebudzenia cienia u chłopca.

 

Do tego razi jego nieostrożność – nie pilnuje swego ziomka, żeby dobrze ją przeszukał i każe zamknąć ją w nędznej szopie 

Złol zwyczajnie zlekceważył niepozorną kobiecinę i umierającego gościa. Tak sobie założyłam, ale nie upieram się, że słusznie.

 

Drugą rzeczą jest chwila, gdy bohaterka leży pokonana i wtedy zaczyna rozmawiać z antagonistą. Przewracam oczami.

Zgadzam się, że jest to klisza. Z drugiej strony Laurell była pod ścianą, nie miała już innych opcji i próbowała grać na zwłokę. Uważam, że postępowała logicznie.

 

Na duży plus, że ostatni zarzut śmierdział happy endem, a wyszło co innego. I to jest największa moc tego tekstu – przemiana bohaterki. Tą zbudowałaś bardzo starannie od samego początku. Przejście ze strony światła na stronę cienia fajnie łamie utarte zasady heroica w sposób, który mi się podoba.

Cieszę się.

 

 

 

 

 

 

 

 

Bardzo chętnie poczytałabym wcześniejsze losy chłopaka. Pomysł z klątwą bardzo fajny, ale chyba nie do końca rozumię. Jeśli to miało być zabezpieczenie na więźnia, to dlaczego zginął jego “strażnik”? Przepraszam, że tak dopytuję, ale zaciekawiłaś mnie :).

 

Co do moich scen, uznałam że masz rację z tymi wewnętrznymi utarczkami. Miałam co prawda ograniczoną możliwość podkręcenia ich konfliktów, ale w dwóch miejscach coś tam dopisałam. No i w scenie w jaskini przed moimi oczami stanęła sobie o to scena, jak Raven policzkuje łowcę :). Zastanawiałam się czy to nie “dość blade udramatyzowanie”, ale co tam smiley. U mnie nie poszło, aż tak ostro.

Mało mi tu brakło do piórkowego TAK-a. Tekst jest pomysłowy. OGROMNIE doceniam ideę tego, że przywoływacze mają za sobą doświadczenie zbrodni, nie zawsze jednak oczywistej, a straż i tak nie może z nimi nie współpracować – jest tu świetny potencjał na niełatwą, wielowarstwową, złożoną relację między postaciami i bardzo chętnie bym przeczytała więcej o akurat tym aspekcie Twojego świata. Fabularnie jest dość przewidywalnie – ale w formule heroic fantasy to żaden problem.

Potknęłam się na średnio IMHO przekonującej literacko stylizacji (nie chodzi o to, że niepoprawnej, tylko że w sumie niespecjalnie potrzebnej, a dla mnie, przy reszcie Twojego oszczędnego stylu, dość wybijającą z klimatu). Trochę też za dużo rzeczy nabrało naprawdę fajnego znaczenia dopiero po lekturze odautorskich komentarzy (jak np. kwestia tego, czemu złol nie zabił bohaterki od razu), a w sumie lepiej by było, gdyby wybrzmiały w samym tekście.

To jest tym razem NIE, ale niewiele brało, a opowiadanie w sumie udane i przyjemne w lekturze. Powodzenia w konkursie!

ninedin.home.blog

Zacznę od podsumowania: bawiłam się dobrze, ale mam poczucie, że opowiadanie jest nierówne.

 

Zacznę od tego co mi się podobało:

– BARDZO podobał mi się motyw cieni, zbrodni, przebudzenia cienia. Potęga ale za straszną cenę. To, że zło może tkwić nawet w dzieciach. Ten mrok w nas. Cud miód.

– Fakt, że bohaterka nie jest młodą trzpiotką, a dojrzałą kobietą, w dodatku raczej doświadczona przez życie.

– Ogólnie czytało się płynnie, raczej nie widziałam dłużyzn. 

– Zakończenie – spodziewałam się innego, miłe zaskoczenie, choć nie jest idealne to jednak nieoczywiste zakończenia zawsze zasługują na uwagę.

– Przemoc i krew – nie lubię “cukierkowych” opowiadań, ale też takich, które idą w gore, albo mają fruwające flaki, w co drugim zdaniu.

 

Rzeczy, które mi nie do końca zagrały:

Bohaterka – dałaś jej ciekawe tło, ale jednak zupełnie mnie nie przekonała. Może wynika to z tego, że nie do końca wyjaśniłaś czym jest strażniczka i nie raz zastanawiałam się, czy na pewno powinna coś umieć (niewiara się odzywała). Dodatkowo, szczególnie w drugiej części i finalnej walce miałam wrażenie, że nic innego nie robi, tylko rzuca błyski. Te same błyski, które działają tak samo mimo różnych inkantacji. To mnie nieco nawet zirytowało na zasadzie “jezu ile ona jeszcze tych błysków rzuci”. Zabrakło mi w końcowej walce jakiejś dynamiki, zaskoczenia, coś innego niż ten błysk.

– Większość tekstu jest bardzo liniowa (w zasadzie do samego zakończenia) – myślę, że może za dużo momentami sugerujesz czytelnikowi. Np w pierwszej scenie bohaterka jest spięta i czuje, że coś jest nie tak. Nie wiem czy scenie nie wyszłoby na dobre, gdybyś miała słoneczko, sielankę i nagle atak i flaki na wierzchu. Ale tak wrzucam do rozważenia.

– Karidan – jest, ale w zasadzie mogłoby go nie być. Poświęcasz mu trochę czasu w środku tekstu, sporo rozmawiają, są jakieś rozterki, a potem jego rolą jest umrzeć, przed tym trochę pozabijać. Ewidentnie jest tu jakimś narzędziem i wiadomo, że każdy bohater drugoplanowy ma jakąś rolę do spełnienia, ale tutaj to aż ciutke razi w oczy. 

 

I drobna uwaga tutaj:

W centrum osady zgromadzili się ludzie. Dym z rozpalonego na placu ogniska niósł z sobą gryzący zapach ziół. Laurell rozpoznała wśród nich piołun i tatarak. Zmarszczyła brwi. Wiedziona złym przeczuciem zbliżyła się ostrożnie i wyciągnęła szyję. Ze zgrozą zauważyła drobną, szarpiącą się dziewczynkę, przytrzymywaną przez dwóch krzepkich mężczyzn. Przed nią, z nożem w ręku, stał chłopiec, a za jego plecami mężczyzna o białej twarzy.

Wcześniej piszesz, że zostali gdzieś zamknięci, a bohaterka wyskakuje i ratuje dziecko. A przecież chyba ktoś by ich pilnował, albo zamknął chociaż?

 

Powodzenia!

Podobało mi się, ale mam wrażenie (jeszcze się zastanawiam), że czegoś tu do piórka brakuje. Troszeczkę tego, o czym pisze Finkla – że pomimo sztafażu fantasy dostajemy głównie obyczajówkę. Bardzo zacną, historia Laurell mnie ujęła, ładnie ją podałaś, nawet mimo tego, że część rozwiązań fabularnych jest przewidywalna.

Brakuje mi też trochę tła (chyba że coś przegapiłam) – o co chodzi z cieniami i światłością, czy tylko o jungowską psychologię, czy to jednak jakieś realia świata przedstawionego, będące częścią jego istoty? Tu właśnie imho troszkę wychodzi ten brak fantastyki: masz fajne rekwizyty w postaci przywoływaczy i białych strażników, ale nie rozbudowujesz ich w immersyjny fantastyczny świat.

W dodatku imię Laurell tak bardzo mi odstaje od pozostałych (co oczywiście może być moją idiosynkrazją), że wyrywa mnie z tej fantasy właśnie znów w obyczajówkę, w jakąś Amerykankę rozgrywającą psychologiczną dramę w fikcyjnym świecie. Sama Laurell jest fajna, narastające poczucie osaczenia przez demony z przeszłości też. 

Czyli przy fajnym pomyśle, który mnie wciągnął i zaintrygował, pozostaję z poczuciem niedosytu, mimo że historię zamykasz sensownie, choć przewidywalnie (tu niestety każde wyjście ma cechy stereotypu, więc się nie czepiam).

Nie moim zmartwieniem, ale jurorów, jest to, że mam wrażenie, że nie zostały tu zachowane wymogi konkursowe, bo nie jest to heroic ale dark, no i trudno tu mówić o rozwiązaniu obejmującym uratowanie świata czy czegokolwiek innego.

 

Językowo i technicznie jest okej, coś tam mi zgrzytało, ale z komórki nie robiłam łapanki.

Jedyne, co pamiętam, to niepasująca moim zdaniem “ideologia”.

http://altronapoleone.home.blog

Monique.M, ninedin, Shanti, drakaina dziękuję za poświęcony czas i komentarze. 

 

Monique.M, 

Pomysł z klątwą bardzo fajny, ale chyba nie do końca rozumię. Jeśli to miało być zabezpieczenie na więźnia, to dlaczego zginął jego “strażnik”?

Każdy z przywoływaczy pracujących dla straży był jednocześnie więźniem. Jedyną alternatywą była śmierć z rąk białych magów.

 

Przepraszam, że tak dopytuję, ale zaciekawiłaś mnie :).

 

Nie masz za co przepraszać, bardzo mi miło, że temat cię zaciekawił. :) 

 

ninedin,

Trochę też za dużo rzeczy nabrało naprawdę fajnego znaczenia dopiero po lekturze odautorskich komentarzy (jak np. kwestia tego, czemu złol nie zabił bohaterki od razu), a w sumie lepiej by było, gdyby wybrzmiały w samym tekście.

Wierzyłam, że czytelnik da radę wyłapać to z testu. Widać wciąż zbyt mało informacji podaję wprost. 

Cieszę się, że opowiadanie w sumie udane i szkoda, że w sumie NIE.

 

Shanti,

– Bohaterka – dałaś jej ciekawe tło, ale jednak zupełnie mnie nie przekonała. Może wynika to z tego, że nie do końca wyjaśniłaś czym jest strażniczka i nie raz zastanawiałam się, czy na pewno powinna coś umieć (niewiara się odzywała). Dodatkowo, szczególnie w drugiej części i finalnej walce miałam wrażenie, że nic innego nie robi, tylko rzuca błyski. Te same błyski, które działają tak samo mimo różnych inkantacji. To mnie nieco nawet zirytowało na zasadzie “jezu ile ona jeszcze tych błysków rzuci”. Zabrakło mi w końcowej walce jakiejś dynamiki, zaskoczenia, coś innego niż ten błysk.

Rzeczywiście mogłam bardziej rozwinąć lore świata i opowiedzieć więcej o strażnikach. Będę się trochę bronić limitem, bo musiałam tu sporo informacji zamieścić, a i tak miotałam się jak szczupak w sieci, żeby przemycać je, unikając infodumpów.

Co do błysków, to w początkowym planie za bardzo poszłam w rozbudowywanie tej magii. Kiedy doszłam do miotania laserami, puknęłam się w głowę. Biała magia miała być z założenia defensywna (ofensywnie działali przywoływacze) i służyć głównie do kontrolowania cieni. Gdyby nie eliksir Laurell byłaby praktycznie bezbronna.

– Większość tekstu jest bardzo liniowa (w zasadzie do samego zakończenia) – myślę, że może za dużo momentami sugerujesz czytelnikowi. Np w pierwszej scenie bohaterka jest spięta i czuje, że coś jest nie tak. Nie wiem czy scenie nie wyszłoby na dobre, gdybyś miała słoneczko, sielankę i nagle atak i flaki na wierzchu. Ale tak wrzucam do rozważenia.

 

Jak widać mam z tym problem. Z jednej strony za dużo sugeruję, z drugiej muszę tłumaczyć tekst w komentarzach :/

 

– Karidan – jest, ale w zasadzie mogłoby go nie być. Poświęcasz mu trochę czasu w środku tekstu, sporo rozmawiają, są jakieś rozterki, a potem jego rolą jest umrzeć, przed tym trochę pozabijać. Ewidentnie jest tu jakimś narzędziem i wiadomo, że każdy bohater drugoplanowy ma jakąś rolę do spełnienia, ale tutaj to aż ciutke razi w oczy. 

Karidan miał pokazać hipokryzję Laurell. Strażniczka fiksowała się na krzywdzie wyrządzonej dzieciom i na własnej przeszłości, jednocześnie odrzucając człowieka, który kiedyś sam był skrzywdzonym dzieckiem. Oceniała i potępiała, samemu mając w sobie ten sam mrok, co on. Gdyby wtedy w szopie podjęła inną decyzje i pomogła mu, ta historia skończyłaby się zupełnie inaczej. No i jako biała strażniczka musiała mieć przy sobie przywoływacza, żeby reprezentować jakąkolwiek siłę bojową. Laurell nie ukrywała, że był dla niej jedynie narzędziem. 

 

Wcześniej piszesz, że zostali gdzieś zamknięci, a bohaterka wyskakuje i ratuje dziecko. A przecież chyba ktoś by ich pilnował, albo zamknął chociaż?

Chwilę wcześniej pokazywałam w tekście, że Laurell ma przy sobie sztylet i sprawdza, czy może nim podważyć skobel. Tutaj naprawdę nie uważam, że powinnam dokładnie tłumaczyć, jak się wydostała.

 

drakaina,

 

Troszeczkę tego, o czym pisze Finkla – że pomimo sztafażu fantasy dostajemy głównie obyczajówkę.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego traktujecie to jako minus? Ze względu na tematykę konkursu, czy ogólnie nie lubisz wątków obyczajowych w fantastyce?

 

Brakuje mi też trochę tła (chyba że coś przegapiłam) – o co chodzi z cieniami i światłością, czy tylko o jungowską psychologię, czy to jednak jakieś realia świata przedstawionego, będące częścią jego istoty?

System magii bazował w opowiadaniu na świetle i cieniu. Światłość niszczy cień, cień narasta w ludzkich sercach ze złych emocji, aż stawał się czymś materialnym i zabójczym. 

 

Tu właśnie imho troszkę wychodzi ten brak fantastyki: masz fajne rekwizyty w postaci przywoływaczy i białych strażników, ale nie rozbudowujesz ich w immersyjny fantastyczny świat.

Chciałam skupić się w opowiadaniu głównie na bohaterce i na jej przemianie. Świat i magia miały być elementem wpływającym na nią w ten, a nie inny sposób.

 

W dodatku imię Laurell tak bardzo mi odstaje od pozostałych (co oczywiście może być moją idiosynkrazją), że wyrywa mnie z tej fantasy właśnie znów w obyczajówkę, w jakąś Amerykankę rozgrywającą psychologiczną dramę w fikcyjnym świecie.

Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. Pewnie gdyby Karidan był Johnem, Billem lub Samem to w pełni bym się z tobą zgodziła. Laurell nie wydawało mi się imieniem bardzo typowym i popularnym, choć wiadomo, że to kwestia doświadczeń oraz perspektywy. Zaskoczyłaś mnie tym stwierdzeniem.

 

 

 

Nie bardzo rozumiem, dlaczego traktujecie to jako minus? Ze względu na tematykę konkursu, czy ogólnie nie lubisz wątków obyczajowych w fantastyce?

Ja ze względu na silną niechęć do obyczajówki gdziekolwiek. Nic osobistego. :-)

Babska logika rządzi!

Nie bardzo rozumiem, dlaczego traktujecie to jako minus? Ze względu na tematykę konkursu, czy ogólnie nie lubisz wątków obyczajowych w fantastyce?

Nie przepadam za obyczajówką w ogóle, mogę ją oczywiście mieć jako element fantastyki, ale wolę inne proporcje ;)

 

System magii bazował w opowiadaniu na świetle i cieniu. Światłość niszczy cień, cień narasta w ludzkich sercach ze złych emocji, aż stawał się czymś materialnym i zabójczym. 

W ogólnym zarysie (pierwsze zdanie i sam początek drugiego) tego się nietrudno domyślić, bo poza wszystkim to standardowa opozycja. Chodzi raczej o to, że w opowiadaniu ta “mechanika” nie została pokazana tak, żeby stała się zrozumiałym, czytelnym elementem świata przedstawionego, to stawanie się czymś materialnym znaczy. Mam wrażenie, że trochę zostało to w Twojej głowie.

 

Chciałam skupić się w opowiadaniu głównie na bohaterce i na jej przemianie. Świat i magia miały być elementem wpływającym na nią w ten, a nie inny sposób.

No właśnie – i tu wracamy do punktu pierwszego, czyli proporcji obyczajówki do fantastyki ;)

 

 

W dodatku imię Laurell tak bardzo mi odstaje od pozostałych (co oczywiście może być moją idiosynkrazją), że wyrywa mnie z tej fantasy właśnie znów w obyczajówkę, w jakąś Amerykankę rozgrywającą psychologiczną dramę w fikcyjnym świecie.

Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. Pewnie gdyby Karidan był Johnem, Billem lub Samem to w pełni bym się z tobą zgodziła. Laurell nie wydawało mi się imieniem bardzo typowym i popularnym, choć wiadomo, że to kwestia doświadczeń oraz perspektywy. Zaskoczyłaś mnie tym stwierdzeniem.

Może wyraziłam się mało precyzyjnie. Gdyby wszyscy byli Johnami i Billami, to imię Laurell by nie odstawało ani na milimetr. Typowo anglosaskie imię, popularne, wrzucone mędzy te Karidany, jest z innej bajki. Stąd skojarzenie, że mamy “rzeczywistą” postać z realnego świata wrzuconą w świat fantasy, który być może jest jej osobistą psychodramą.

http://altronapoleone.home.blog

drakaina,

Chodzi raczej o to, że w opowiadaniu ta “mechanika” nie została pokazana tak, żeby stała się zrozumiałym, czytelnym elementem świata przedstawionego, to stawanie się czymś materialnym znaczy. Mam wrażenie, że trochę zostało to w Twojej głowie.

Celowo pokazywałam tylko tyle, ile wydawało mi się niezbędne do zrozumienia akcji. Jeśli nawet do tego podałam za mało informacji, to przyznaję się do błędu.

 

Nie przepadam za obyczajówką w ogóle, mogę ją oczywiście mieć jako element fantastyki, ale wolę inne proporcje ;)

Rozumiem. Sama nie przepadam za romansem w fantastyce i jego nadmiar też by mnie irytował.

Może wyraziłam się mało precyzyjnie. Gdyby wszyscy byli Johnami i Billami, to imię Laurell by nie odstawało ani na milimetr. Typowo anglosaskie imię, popularne, wrzucone mędzy te Karidany, jest z innej bajki.

Nie pamiętam, żebym natknęła się gdzieś na Laurell, ale może to dlatego, że prawie nie oglądam telewizji. Zapamiętam, że to imię jest dość popularne i postaram się go unikać, dzięki. :) 

 

Finkla, 

Ja ze względu na silną niechęć do obyczajówki gdziekolwiek. Nic osobistego. :-)

Jestem pewna, że obyczajówki nie wezmą tego do siebie. ;-)

Obyczajówki mogą sobie brać. Usilnie unikam kontaktów z nimi, więc ewentualnych fochów nawet nie zauważę. ;-)

Babska logika rządzi!

Celowo pokazywałam tylko tyle, ile wydawało mi się niezbędne do zrozumienia akcji.

Okej, ale nie zawsze nasze nawt świadome wybory przemawiają do czytelników tak, jakbyśmy chcieli czy zamierzyli. W tym przypadku jest tak, że mi się całkiem podoba ta Twoja magia, jest to nastrojowe, ładnie się odwołuje do archetypu. Ale zabrakło mi nieco więcej na temat tego, jak to wszystko funkcjonuje w stworzonym przez Ciebie świecie, o co chodzi z przywoływaczami na przykład? Gdyby to była króciutka impresja, wiele rzeczy mogłoby pozostać niedopowiedziane, ale to jest pełnoprawne opowiadanie.

 

Rozumiem. Sama nie przepadam za romansem w fantastyce i jego nadmiar też by mnie irytował.

Obyczajówka to nie tylko romans ;) 

 

Nie pamiętam, żebym natknęła się gdzieś na Laurell, ale może to dlatego, że prawie nie oglądam telewizji.

Ja też nie oglądam telewizji, zwłaszcza ostatnio, ale po prostu wiem, że Laurel/Laurell to jest popularne, funkcjonujące w realnym świecie anglosaskie imię. (Np. Laurell Hamilton to autorka serii o Anicie Blake, horrorowej urban fantasy). Tak jak John, William, Margaret i tak dalej. Zorg, Kardain czy Darkain to nie są funkcjonujące imiona w żadnym języku. Gdyby do tych Zorgów była Baśka czy Nathalie moja reakcja byłaby taka sama, tylko inny krąg językowy. Za każdym razem byłoby to imię “z reala” wrzucone między imiona wymyślone, typowe dla fantasy.

http://altronapoleone.home.blog

To jeszcze chwilę pomarudzę, bo jednak nadal nie rozumiem smiley.

 

Bez trudu rozpoznała w nich znaki klątwy uniemożliwiającej przywoływaczom zaatakowanie członków białej straży. Musnęła jeden z nich i poczuła pod palcem charakterystyczne mrowienie.

– Jak?

– Mój mistrz? – dopytał.

Skinęła głową.

– Wtedy nie potrafiłem inaczej mu pomóc. – Spróbował wzruszyć ramionami, lecz zrezygnował, krzywiąc się z bólu. – Widocznie klątwa działa w zależności od intencji.

Jak rozumiem, mieli w sobie klątwę, która uniemożliwia atak na białego czarodzieja. Jednak chłopak coś zrobił (i właśnie co?), że jak rozumiem skrócił cierpienia swojego białego czarodzieja (jak rozumiem jakoś go uśmiercił)

 

Każdy z przywoływaczy pracujących dla straży był jednocześnie więźniem. Jedyną alternatywą była śmierć z rąk białych magów.

No właśnie. Więc jak w takim razie chłopak zabił maga?

 

Monique.M

Karidan mógł zabić swojego mistrza, ponieważ, jak sam powiedział: Widocznie klątwa działa w zależności od intencji.

System magii opiera się tutaj na winie, emocjach i intencjach. Klątwa uniemożliwia atak na własnego mistrza, ale w tym przypadku nie aktywowała się z powodu intencji Karidanem – zabił, żeby pomóc. Przy czym ani on, ani nikt inny nie był do końca świadom, ze coś takiego może mieć miejsce. Karidan zaryzykował, co miało pokazać jego przywiązanie do człowieka, którego zabił. Nie był skończonym draniem i Laurell się o tym dowiedziała. Pomimo tego skazała go na śmierć, za co potem zapłaciła przebudzeniem cienia. 

Ponieważ zabicie białego maga przez współpracującego z nim przywoływacza było ewenementem, Darkain miał mieszane uczucia puszczając go na nową misję wraz z Laurell i dlatego właśnie wręczył jej eliksir.

I już wszystko jasne :).

Nie masz może zamiaru opisać tych wydarzeń w nowym opowiadaniu? blushcheeky

Imho masz w głowie fajny pomysł na magię w tym świecie, tylko w opowiadaniu za mało tego pokazałaś czytelnikowi, a niestety to nie są rzeczy do wymyślenia w całej złożoności autorskiego pomysłu :)

http://altronapoleone.home.blog

Rzeczywiście mogłam bardziej rozwinąć lore świata i opowiedzieć więcej o strażnikach. Będę się trochę bronić limitem, bo musiałam tu sporo informacji zamieścić, a i tak miotałam się jak szczupak w sieci, żeby przemycać je, unikając infodumpów.

Rozumiem bardzo dobrze. Niby nie powinno się zasłaniać limitem, ale jak pomysłów jest wiecej niż miejsca. Czasami trzeba wsadzić krótki infodump, bo nie ma miejsca na ekspozycję, ale to moje zdanie. 

Co do błysków, to w początkowym planie za bardzo poszłam w rozbudowywanie tej magii. Kiedy doszłam do miotania laserami, puknęłam się w głowę. Biała magia miała być z założenia defensywna (ofensywnie działali przywoływacze) i służyć głównie do kontrolowania cieni. Gdyby nie eliksir Laurell byłaby praktycznie bezbronna

Rozumiem, niemniej coś bym tam pokombinowała, gdybyś chciała wracać do tego uniwersum.

 

Jak widać mam z tym problem. Z jednej strony za dużo sugeruję, z drugiej muszę tłumaczyć tekst w komentarzach :/

Niech rzuci kamieniem ten, komu to się nie zdarza;p 

 

Karidan miał pokazać hipokryzję Laurell. Strażniczka fiksowała się na krzywdzie wyrządzonej dzieciom i na własnej przeszłości, jednocześnie odrzucając człowieka, który kiedyś sam był skrzywdzonym dzieckiem. Oceniała i potępiała, samemu mając w sobie ten sam mrok, co on. Gdyby wtedy w szopie podjęła inną decyzje i pomogła mu, ta historia skończyłaby się zupełnie inaczej. No i jako biała strażniczka musiała mieć przy sobie przywoływacza, żeby reprezentować jakąkolwiek siłę bojową. Laurell nie ukrywała, że był dla niej jedynie narzędziem. 

Okej, też to tak odebrałam, ale jednak podtrzymuję, że nie do końca mnie to poprostu przekonało.

 

Chwilę wcześniej pokazywałam w tekście, że Laurell ma przy sobie sztylet i sprawdza, czy może nim podważyć skobel. Tutaj naprawdę nie uważam, że powinnam dokładnie tłumaczyć, jak się wydostała.

To w takim razie moje przeoczenie :)

Ha, wiedziałem, że dzieciak jest zły!

Czytało się dobrze, ale to nie jest heroic. Zbyt mroczne (chociaż moim pierwszym skojarzeniem był Skyrim).

Podobała mi się końcówka, z tym że jak na moje standardy za mało… no, ,,epicka”. Walka z jakąś sektą w lesie pasuje na sidequest albo uwerturę do czegoś większego, ale nie finał historii na 60k znaków.

Dobrze zrozumiałem, że siła czarów zależy tu od długości inkantacji? Kurde, już byłbym martwy. :0

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

SNDWLKR, dzięki za komentarz, cieszę się, że podeszło :) 

Ha, wiedziałem, że dzieciak jest zły!

Brawo! 

 

Podobała mi się końcówka, z tym że jak na moje standardy za mało… no, ,,epicka”.

No w sumie na moje też, ale jakoś tak pasowało do nastroju całości.

 

Walka z jakąś sektą w lesie pasuje na sidequest albo uwerturę do czegoś większego, ale nie finał historii na 60k znaków.

Właściwie to była tylko forpoczta (jeden zły i kilka zdeprawowanych wieśniaków) dużo większej grupy złych złoli. Gdybym wróciła do tego uniwersum, pewnie nadal by mącili. ;)

 

Dobrze zrozumiałem, że siła czarów zależy tu od długości inkantacji?

Tak :)

 

Usta kupca praktycznie się nie zamykały. Paplał nieprzerwanie, lecz jego wzrok co rusz uciekał na boki. Laurell, skupiona na odgłosach otoczenia, nie próbowała mu przerywać. Było zdecydowanie zbyt cicho.

Podoba mi się, jak organicznie przedstawiasz charakter bohaterów. Kupiec jest zestresowany, więc próbuje rozproszyć się rozmową, plotąc pierdoły. Drobna rzecz, ale przyjemniej się czyta od razu.

 

Całe jego oczy pokrywała czerń, prześwitujące przez skórę naczynia krwionośne pociemniały.

Trochę zbyt anatomicznie. Nie lepiej po prostu “żyły”?

 

Zgrzytnął przekręcany klucz, zaskrzypiały zawiasy. Wrota uchyliły się, ukazując czterech, uzbrojonych w halabardy wartowników. Laurell wkroczyła na dziedziniec, potoczyła wokół szybkim spojrzeniem.

“Potoczyła” wskazuje, jakby zrobiła to bardzo ociężale, ze zmęczeniem, ale zaraz potem mówisz, że spojrzenie było “szybkie”. Trochę mi się to kłóci.

 

– Przywoływacze cienia to zbrodniarze dysponujący zabójczą mocą. Będą siali terror, niszcząc wszystko i mordując tych, którzy staną na ich drodze. I będą to robić dopóty, dopóki im na to pozwolimy. Tu nie chodzi jedynie o bezpieczny szlak handlowy, lecz o życie ludzi. O bezpieczeństwo całych wiosek.

– Naprawdę nie musisz mi wykładać czegoś, z czego doskonale zdaję sobie sprawę, strażniczko z Orty.

Zachowujesz się, jakbyś tego nie wiedział.

Całkiem zręcznie ukryta ekspozycja. W kontekście działa bdb.

 

– Przecież kogoś musicie mieć.

– Może mamy.

XD Nawet mnie zaczyna już wkurzać ten typek xD

 

Ze zdziwieniem rozpoznała w jego twarzy rysy charakterystyczne dla członków wszystkich wysokich rodów rządzących niegdyś Kaltaryją. Niewielu z nich przetrwało. Ich przodkowie wywodzili się z prastarej rasy zamieszkującej te ziemie wieki temu. Z dumą twierdzili, że odziedziczyli po niej siłę i mądrość, lecz powszechnie mówiono, że były to raczej pycha i okrucieństwo. Niestety krwawa rzeź, która rozpętała się prawie dwie dekady temu, jasno pokazała, że tym samym kierowali się również rebelianci. Po przewrocie władza przechodziła z rąk do rąk, aż obecny król złapał ją mocno i już jej nie wypuścił.

Wolałbym, gdyby te informacje nie zostały przekazane wprost. Jest ich zbyt wiele i są dla mnie za mało salient, żebym je wszystkie zapamiętał. Imho zdziwienie bohaterki samo w sobie sugeruje, że widok kogoś o takim wyglądzie jest albo czymś rzadkim, albo po prostu nie pasuje do obskurnej celi. Tę krótką lekcję historii dobrze zastąpiłaby kontynuacja opisu wyglądu, w którą wplotłabyś te informację mniej explicite, coś w stylu “Jego zimne oczy wpatrywały się w nią z uwagą, przepełnione dumą tak głęboką, że niemal graniczyła z pychą”. Ale to twoje opowiadanie i twój wybór. Rozumiem co chciałaś osiągnąć, ale po prostu na mnie w charakterze czytelnika nie działa to zbyt skutecznie.

 

Kiedy wyszli na korytarz, Darkain chwycił ją za dłoń. Laurell spięła się, ale zanim zdążyła wyszarpnąć rękę, komendant wsunął coś w jej palce. Otworzyła je i westchnęła głośno, mimowolnie rozchylając usta. Trzymała w dłoni flakonik z ciemnego szkła, przez które przeświecało delikatne światło. Spoglądała z niedowierzaniem na łzy bogów – cudowną substancję, której zdobycie wymagało dobrowolnej, ludzkiej ofiary. Ze względu na swoją rzadkość oraz cudowne właściwości lecznicze łzy osiągały zawrotne ceny. Wśród białych magów były jednak pożądane z zupełnie innego powodu – potrafiły zwielokrotnić ich moc, nieraz decydując o przetrwaniu.

Tu znowu ta sama uwaga. Rozumiem, że bardzo fajnie się tak kompresuje informacje, ale to kompresja stratna. Hmm, nie widzę z marszu jak można by te wyjaśnienia zawoalować sprytnie, ale może nie trzeba? Może lepiej pozostawić czytelnika w niewiedzy do momentu, aż pozna działanie łez w trakcie akcji? Ooo, albo coś w stylu “Spoglądała z niedowierzaniem na łzy bogów. Kto był dość szalony, by ofiarować własne życie za tych kilka kropel?” To już coś sugeruje, choć może nie dość jasno – ktoś mógłby po prostu zginąć w trakcie zdobywania ich. Ale może “ofiarować własną duszę” brzmi dość metafizycznie, żeby to lepiej wyszło? Ale znowu mam wrażenie, że za bardzo się wtrącam do twojego opka xD Sorka, po prostu sugeruję jakąś alternatywę do rozważenia. Twoje rozwiązanie też działa ok.

 

Laurell przeszył nieprzyjemny chłód. Te kwiaty rosły jedynie tam, gdzie przelano ludzką krew. Dużo krwi.

Imho lepiej by to wypadło, gdybyś wyjaśniła, że czerwone lilie wyrastają z ludzkiej krwi, przy ich poprzednim wystąpieniu. Teraz czytelnik sam by się domyślił, co musiało się stać w wiosce. Chyba bardziej cool, dunno.

 

 

Zajebibi opowiadanko! Wykreowany świat, system magii oparty na świetle i mroku, na grzechu i czystości, świetnie się nadają na pełnoprawną powieść. Czytałem z ogromnym zainteresowaniem, w zasadzie jedyny moment, w którym trochę zaczęło zgrzytać, to zbyt długie introspekcje bohaterki, gdzie czuje wyrzuty sumienia. Mam wrażenie, że trochę się tam powtarzasz, dałoby się to spokojnie skompresować i nie straciłabyś żadnej treści, a zyskałabyś za to siłę wyrazu – w końcu ten fragment stałby się wtedy gęstszy.

Bardzo dobrze prowadzisz dialogi i budujesz atmosferę. Podobało mi się też, w jaki sposób przedstawiasz dylematy moralne bohaterów i poruszasz wątki psycho i filozoficzne. Bardzo lubię takie wstawki w utworach wszelkiej maści, a u ciebie są bardzo przyjemne w odbiorze. Przy okazji nadałaś dużo głębi bohaterom, szczególnie Karidanowi, który zaliczył ciekawy twist w charakterze pod koniec i stanowi w pewnym sensie zwierciadło duszy bohaterki – są w końcu bardzo podobni, a jedyna różnica polega na tym, że Karidan nie ukrywa tego, kim jest. W ogóle twoje postaci są bardzo dynamiczne pod tym względem i bardzo dobrze – świetnie się to czyta.

 

Odnośnie bohaterów mam jedno zastrzeżenie. Na samym początku bohaterka ucieka z pola bitwy, gdy jej wieloletni przyjaciel się poświęca. Nie widziałem tutaj zbyt wielu emocji, jakie można by czuć w takiej sytuacji – żal, smutek, poczucie winy. Pojawiają się wyraźnie dopiero dużo później, podczas rozmowy przy ognisku z Karidanem i potem w finale, ale wtedy jest już za późno. Może coś mi umknęło i w rzeczywistości wzmiankowałaś to wyraźniej, ale zrozumiałem tekst tak, jakby jej przyjaciel w ogóle nie musiał zginąć, tylko jakby mieli się spotkać za jakiś czas, bo mimo że “poświęcił się”, to jakoś nie towarzyszyło temu uczucie straty. Potem, gdy już to uczucie wypłynęło na wierzch, poczułem się zmieszany, jakby wzięło się ono nie wiadomo skąd.

 

No i to tyle z uwag. Oprócz tego świetnie napisany tekst z drobnymi mankamentami. Jeśli masz zamiar pisać coś jeszcze w tym uniwersum, to przeczytam z wielką chęcią. Wykreowałaś naprawdę ciekawy, intrygujący i żywy świat, który w dodatku trochę przywodzi na myśl motywy jungowskie xD Pycha <3

Cześć, ośmiornico!

To mój pierwszy komentarz na forum, ale mam nadzieję, że nie będzie zbyt niezręczny xD

Przyznam, że tak do połowy nie byłam szczególnie przekonana. Językowo jest raczej prosto, budujesz dość podobne do siebie zdania: kilka pojedynczych połączonych przecinkiem albo średnikiem, sporo imiesłowów – przez ten brak różnorodności czytało mi się niekiedy troszkę męcząco; wydaje mi się, że nad tym mogłabyś troszkę popracować. Nie bój się zwykłych spójników (mam wrażenie, że takiej prostoty było tutaj za mało).

Bo fabularnie jest świetnie. Podoba mi się świat przedstawiony, dualizm magii światłość-cień, wątek sekciarski też niczego sobie. Mam nadzieję, że to tylko część jakiejś większej historii, bo naprawdę chętnie przeczytałabym jeszcze coś osadzonego w tym uniwersum, poznała więcej tego świata, zasad nim rządzących itd. Jeśli chodzi o bohaterów, to Laurell bardzo na plus. Przyznam, że zastanawiałam się, dlaczego ona, z jej poczuciem winy za przeszłość, nie wytworzyła cienia i nawet chciałam to wypunktować jako pewien błąd fabularny, ale cóż, przechytrzyłaś mnie :D Podsumowując: ten wątek bardzo mi się spodobał.

Jak wcześniej wspomniałam, tak do połowy nie byłam szczególnie przekonana. Brakowało mi tam czegoś. Większych emocji i może większego nacisku na to, że Zorg się poświęcił. Bo tbh kompletnie nie odczułam tego jako jego śmierci i straty Laurell.

Jednak ta, powiedzmy, główna część opowiadania, od momentu uratowania dziewczynki, jest zachwycająca. Totalnie mną poruszyła, wywołała emocje, zbliżyła do bohaterki – wczułam się bardzo w jej rozpacz i przemianę. Było to bardzo chaotyczne, ale w najlepszy możliwy sposób. Naprawdę świetnie to wyszło.

Z uwag dodam jeszcze, że nieco niezręcznie wyszedł jeden dialog, w którym bohaterowie tłumaczą sobie rzeczy, które powinni wiedzieć. Z pochwał natomiast dodam, że generalnie dialogi też super wyszły, podziwiam za ładną stylizację chłopskiej mowy.

Na koniec kilka mankamentów, które udało mi się wyłapać:

Prowadził ją krętymi schodami w górę wieży i pchnął znajdujące się na jej szczycie drzwi.

już jej nie wypuścił. – poprowadził

lecz wciąż wierzyła, że istniały winy – istnieją

 jelita wysypały się z rozciętego brzucha – wylewały. Wysypywanie się kojarzy się z czymś sypkim i suchym, jelita raczej są czymś mokrym.

zaciągnięty głęboko na głowę kaptur skrywał mu większość twarzy – zakrywał (albo zmieniłabym tak, żeby móc napisać (…) jego twarzy)

W końcu zaczął mówić. – w takich przypadkach dobrze się sprawdza dwukropek (bo dalej jest wypowiedź bohatera)

– Źli ludzie. – Zduszony głos był niewiele głośniejszy od szeptu. / Kiedy poczęli tatkowi… – jego głos załamał się, po policzkach pociekły łzy. – dobrze by było to ujednolicić (mała litera i duża są poprawne, ale powinny być stosowane konsekwentnie)

Posiadasz jakichś krewnych – Masz

Dym z rozpalonego na placu ogniska niósł z sobą gryzący zapach ziół. – ze

– Cii, malutka… – uspokajała małą. – zmieniłabym tę małą albo w ogóle zrezygnowała z didaskaliów

coś owinęło się Laurell wokół kostki i, pociągnąwszy – zbędny przecinek (nie stawia się między spójnikiem a imiesłowem)

Przytrzymujący ją, czarny sznur ciągnął się – zbędny przecinek

cieszyła się nim jak dziecko ucieszone płatkami śniegu. – zbędne, skoro się cieszy jak dziecko, to wiadomo, że dziecko też się cieszy :D

Pozdrawiam!

MetronomeArthritis, Aredei, bardzo wam dziękuję za rozbudowane komentarze i celne uwagi. Na pewno będę do nich wracać przy kolejnych tekstach.

 

MetronomeArthritis, 

Trochę zbyt anatomicznie. Nie lepiej po prostu “żyły”?

Tak, z pewnością lepiej :)

 

“Potoczyła” wskazuje, jakby zrobiła to bardzo ociężale, ze zmęczeniem, ale zaraz potem mówisz, że spojrzenie było “szybkie”. Trochę mi się to kłóci.

Masz rację, nie zwróciłam na to uwagi. Drobiazg, ale dość ważny.

 

Wolałbym, gdyby te informacje nie zostały przekazane wprost. Jest ich zbyt wiele i są dla mnie za mało salient, żebym je wszystkie zapamiętał.

 

Tu znowu ta sama uwaga. Rozumiem, że bardzo fajnie się tak kompresuje informacje, ale to kompresja stratna. Hmm, nie widzę z marszu jak można by te wyjaśnienia zawoalować sprytnie, ale może nie trzeba?

 

Chciałam tu upchnąć zbyt dużo informacji na raz. Muszę zacząć spokojniej podchodzić do ekspozycji i budować lore świata tam, gdzie się da. W tym opowiadaniu nie wyszło to najlepiej.

 

Ale znowu mam wrażenie, że za bardzo się wtrącam do twojego opka xD Sorka, po prostu sugeruję jakąś alternatywę do rozważenia.

Wtrącaj się, wtrącaj. Ciężko jest spojrzeć na własny tekst z dystansu i takie uwagi bywają bardzo pomocne.

 

Imho lepiej by to wypadło, gdybyś wyjaśniła, że czerwone lilie wyrastają z ludzkiej krwi, przy ich poprzednim wystąpieniu. Teraz czytelnik sam by się domyślił, co musiało się stać w wiosce. Chyba bardziej cool, dunno.

 

Słuszna uwaga, dziękuję.

 

Przy okazji nadałaś dużo głębi bohaterom, szczególnie Karidanowi, który zaliczył ciekawy twist w charakterze pod koniec i stanowi w pewnym sensie zwierciadło duszy bohaterki – są w końcu bardzo podobni, a jedyna różnica polega na tym, że Karidan nie ukrywa tego, kim jest.

 

Bardzo się cieszę, ze tak to odebrałeś. Bałam się, że nie udało mi się tego pokazać. :)

 

Na samym początku bohaterka ucieka z pola bitwy, gdy jej wieloletni przyjaciel się poświęca. Nie widziałem tutaj zbyt wielu emocji, jakie można by czuć w takiej sytuacji – żal, smutek, poczucie winy. Pojawiają się wyraźnie dopiero dużo później, podczas rozmowy przy ognisku z Karidanem i potem w finale, ale wtedy jest już za późno.

 

Masz rację, powinnam już to pokazać przy pierwszym noclegu zaraz po ucieczce. Założyłam, że Laurell wypiera te emocje, ale wyparła je na tyle skutecznie, że czytelnik nie zdołał się w nich zorientować na czas.

 

No i to tyle z uwag. Oprócz tego świetnie napisany tekst z drobnymi mankamentami. Jeśli masz zamiar pisać coś jeszcze w tym uniwersum, to przeczytam z wielką chęcią. Wykreowałaś naprawdę ciekawy, intrygujący i żywy świat, który w dodatku trochę przywodzi na myśl motywy jungowskie xD Pycha <3

 

Bardzo mi miło, dziękuję. <3 Możliwe, że wrócę do tego uniwersum, na wazie rozbudowuję historię i świat z wcześniejszych opowiadań. To będzie musiało zaczekać w kolejce, chyba że znów wrócę do niego w krótszej formie. 

 

Aredei, 

To mój pierwszy komentarz na forum, ale mam nadzieję, że nie będzie zbyt niezręczny xD

 

Czuję się zaszczycona, że trafił mi się twój pierwszy komentarz. Wyszedł ci bardzo zręcznie. :)

 

Językowo jest raczej prosto, budujesz dość podobne do siebie zdania: kilka pojedynczych połączonych przecinkiem albo średnikiem, sporo imiesłowów – przez ten brak różnorodności czytało mi się niekiedy troszkę męcząco; wydaje mi się, że nad tym mogłabyś troszkę popracować.

 

Zdaję sobie sprawę, że z językiem nie jest u mnie nie najlepiej. Fajnie, że podajesz konkrety. Zawsze łatwiej, kiedy wiem, nad czym powinnam się skupić.

 

Przyznam, że zastanawiałam się, dlaczego ona, z jej poczuciem winy za przeszłość, nie wytworzyła cienia i nawet chciałam to wypunktować jako pewien błąd fabularny, ale cóż, przechytrzyłaś mnie :D

:D

 

Jak wcześniej wspomniałam, tak do połowy nie byłam szczególnie przekonana. Brakowało mi tam czegoś. Większych emocji i może większego nacisku na to, że Zorg się poświęcił. Bo tbh kompletnie nie odczułam tego jako jego śmierci i straty Laurell.

 

Rzeczywiście powinnam położyć na to większy akcent.

 

Jednak ta, powiedzmy, główna część opowiadania, od momentu uratowania dziewczynki, jest zachwycająca. Totalnie mną poruszyła, wywołała emocje, zbliżyła do bohaterki – wczułam się bardzo w jej rozpacz i przemianę. Było to bardzo chaotyczne, ale w najlepszy możliwy sposób. Naprawdę świetnie to wyszło.

 

Bardzo się cieszę, że tak to odebrałaś. W wielu komentarzach przewija się uwaga, że ten finał był zbyt rozciągnięty i nudnawy.

Dziękuję za łapankę i jeszcze raz za odwiedziny oraz komentarz. :)

 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cześć!

Bardzo mi się Twoje opowiadanie spodobało :) Sposób prowadzenia akcji wciągnął mnie od początku, bardzo filmowy, działał na wyobraźnię, bardzo dobrze mi się czytało od początku do końca. Dobrze zarysowani główni bohaterowie, oboje mają charakter i przeszłość, za to duży plus. Myślałam, że fabuła pójdzie w dość standardowym kierunku dwóch zupełnie różnych osób ze sobą współpracujących, którzy nagle się dogadują i stają przyjaciółmi/kochankami, ale na szczęście zaskoczyłaś mnie. Choć i tak ten zły standardowo okazał się nie taki zły ;) Szkoda faceta. Ogólnie dość posępny świat i losy bohaterów.

Z rzeczy, których mi zabrakło… Zabrakło mi więcej informacji o tym gościu z białą twarzą, jaką metodę znaleźli na wymuszenie przywoływania cieni, bo przecież główna bohaterka mówiła, że nikt tego nie wie, a on to jednak odkrył. Z drugiej strony trochę mnie też dziwi, że nikt dotąd nie próbował produkować tych cieni, no ale kiedyś musi być ten pierwszy raz i to jest zapewne ten pierwszy. Z rzeczy, o których jeszcze bym pomarudziła, to niestety mapka. Ładnie wygląda, ale w ogóle nie wpłynęła na moją imersję z tekstem, równie dobrze mogłoby jej nie być. Wiocha i Osada Złoli to mnie nawet rozbawiła – miała? ;) Nie znalazłam odzwierciedlenia w tekście, humoru tam nie było, co nie jest wadą, po prostu taką przyjęłaś koncepcję. Ale ogólnie bardzo dobre opowiadanie! :)

Pozdrawiam!

Anet, avei, dziękuje za odwiedziny, przeczytanie i pozostawienie komentarzy <3

Anet,

Sympatyczne :)

miło mi :)

 

avei, bardzo się cieszę, że dałaś się wciągnąć :)

Choć i tak ten zły standardowo okazał się nie taki zły ;) Szkoda faceta.

Zabijałam go z ciężkim sercem :P

Zabrakło mi więcej informacji o tym gościu z białą twarzą, jaką metodę znaleźli na wymuszenie przywoływania cieni, bo przecież główna bohaterka mówiła, że nikt tego nie wie, a on to jednak odkrył.

Gość umiał wpływać na psychikę i w ten sposób rozwijał cień. Nie było miejsca, na dokładniejsze wyjaśnienia. Może pokuszę się o nie, jeśli kiedyś wrócę do tego uniwersum.

Ładnie wygląda, ale w ogóle nie wpłynęła na moją imersję z tekstem, równie dobrze mogłoby jej nie być.

Gdyby nie wymogi konkursowe, to by jej nie było. Jakoś dziwnie się czułam, rysując mapkę, kiedy akcja działa się tylko w jednej lokalizacji, a reszta była prostą drogą do niej.

Wiocha i Osada Złoli to mnie nawet rozbawiła – miała?

Taki tam żarcik, żeby autor mógł odreagować ciężki klimat tekstu ;)

 

Cieszę się, że tekst ci się spodobał, również pozdrawiam.

 

 

 

A jak już zaczęłam uważnie patrzeć na mapę w poszukiwaniu niespodzianek – ta rzeka płynie przez góry? Tak się w przyrodzie zdarza?

Babska logika rządzi!

Finklo, a kysz!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej!

Komentarz powstanie na bieżąco. ;)

 

Początek dość typowy: bohaterowie jadą powozem i oczywiście zostają napadnięci, to tak typowe, że trochę mnie razi. Właściwie co nie czytam, to ciężko o inny scenariusz. No zawsze jadą i zawsze ich napadną, nie ma spokojnych przejazdów.

 

Za to styl masz lekki, dobrze się czyta. Na plus cień Zorga, który przeistacza się w atakujące kruki.

 

Te zaklęcia Laurell kojarzą mi się z modlitwami, przez co… hm, jakoś mi średnio pasują.

 

Podoba mi się dynamiczna końcówka pierwszego fragmentu. Czuć emocje, czuć ten smród gnijących ciał, bezradność i mrok.

 

Kolejny fragment jest spokojniejszy, ale ładnie oddajesz ponury nastrój Laurell.

 

Podoba mi się wprowadzenie Karidana, lubię takie milczące postacie.

 

Dialog Laurell z Karidanem świetny. Uwielbiam emocje w opowiadaniach, a tu aż się wylewają. Szyderstwo i obojętność Karidana wobec zbrodni. Spalenie sierocińca… Tak sobie myślę: co mu tam zrobili, że tak się odegrał…? Czuję, że za tym kryje się mroczna historia. I ta gęstniejąca wściekłość w Laurell. A przy okazji jak nienachlanie wyjaśnione, co to są te cienie. Jestem pod wrażeniem.

 

W tym momencie to opowiadanie mocno mnie zaintrygowało. Wciągnęłaś mnie do tego świata.

 

Bohaterowie są tacy pełnokrwiści, świetnie się o nich czyta. A obrazy po przywoływaczach robią wrażenie. Jest upiornie, mrocznie. Z okruchów rozmów i myśli poznajemy przeszłość bohaterów, bardzo umiejętnie to wplatasz w fabułę.

 

Na plus chłopiec, który mówi gwarą. To fajnie buduje klimat.

(Edycja po komentarzach: No widzę, że się wszyscy czepiali. Ja nie, wolę takie zabiegi niż jak każdy bohater mówi podobnie do innego, niech sobie mówią tą gwarą, jak są z zapadłej wsi xd).

 

No i mamy zwrot akcji. Chłopiec tylko udawał biedną sierotę, zranił Karidaana, wykorzystał ufność Laurell. Teraz już wiadomo, skąd się biorą nowi przywoływacze, przesiąknięte mrokiem dusze są kierowane przez dorosłych w konkretnym celu. Zabrakło mi tutaj jednak tego celu. Po co im nowi przywoływacze? Tak sobie? Żeby zło się rozpleniło? To na minus.

 

Maska Karidana spadła, domyślałam się, że ten spalony sierociniec to był przez dręczenie, ale jakoś tak obstawiałam dorosłych. Trochę mi zgrzyta to uzewnętrznienie, bo wcześniej był taki mocno hardy, aż do przesady (ale taki był i to jest okej), a tu nagle odkrywa karty, trochę za szybko, tak jakby tylko z powodu rany chciał wyspowiadać się przed strażniczką.

 

Nie rozumiem, w jakim celu pozostawiono bohaterów przy życiu, zwłaszcza Karidana, którego nie dobito, skoro już oberwał nożem. To mi tak nie pasuje… czuję imperatyw narracyjny. Podobnie jak to, że Laurell była świadkiem sceny, kiedy chłopiec ma zabić siostrę. Akurat przed miejscem, gdzie została uwięziona, dokonywali rytuału? Tutaj myślę, że warto by było wprowadzić wyjaśnienie w stylu gadania tego złego, że zostawią ich przy życiu, żeby jakieś inne dziecko mogło ich zabić czy coś, jako jedną z pierwszych prób.

 

Walka jasności i ciemności w takiej odsłonie jest ciekawa, choć jak dla mnie to dość zwyczajne. Mrok i światło to motywy wałkowane już tyle razy, że tutaj nie robią na mnie wrażenia.

 

Za to Laurell i jej poczucie winy, jej nienawiść, strach, zostawienie Zorga, osądzenie Karidana i pozostawienie córki w płonącym domu – wszystko opisane po mistrzowsku. Z tych akapitów emocje aż się wylewają, rozdrapują pazurami moją duszę, przygniatają i wybuchają w momencie przebudzenia cienia Laurell.

 

Kurczę, to już koniec? Ile to miało znaków, nie odczułam w ogóle ilości…

 

Od momentu, kiedy Laurell wyrusza w podróż z Karidanem, opowiadanie po prostu wpada w szaleńcze tempo (i to na plus, oczywiście). Czyta się wybornie.

 

Ale muszę trochę ochłonąć.

 

No mrok i ból to tutaj po prostu zalały mnie jako czytelniczkę. Byłam raczej nastawiona na heroica, trochę luźniejszą konwencję, a dostałam taki rollercoaster wyrzutów sumienia i trudnych uczuć, że jestem zachwycona. Uwielbiam takie opowiadania. Takie przeciwne herosom, którzy rzucają się w ogień, aby ocalić bliskich. Takie, w których ktoś dobry, ma w sobie niezgłębiony cień.

 

Co mam Ci jeszcze napisać, dla mnie to mocne, zapadające w pamięc dark fantasy.

I, kurczę, naprawdę stworzyłaś tę drugą część pode mnie, bo ja uwielbiam bohaterów w stylu Karidana i jestem fanką ciężkich, przygniatających emocji, ludzi zbyt słabych na heroiczne poświęcenie, a jednocześnie czujących do siebie odrazę za to, że nie potrafili opanować strachu. Ja takich ludzi rozumiem, nie oceniam, nie potępiam. Kto przeżywa piekło ten wie, że czasami są sytuacje, w których człowiek robi to, czego by nigdy się po sobie nie spodziewał. I płaci za to pęczniejącym mu w umyśle cieniem.

 

Mapka klasyczna, właściwie chyba nie musiałoby jej być, taki smaczek. ;)

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ananke

 

 

Edycja po komentarzach:

Trudno się jednak przez to identyfikować z kimkolwiek, wszyscy bohaterowie są mniej lub bardziej asympatyczni.

 lo­cus­so­lus – Hm, no to chyba zależy, co kto lubi. Ja uwielbiam bohaterów w stylu Laurell i Karidana. Zresztą, Laurell była mocno pozytywna, aż do momentu, kiedy cień nią zawładnął. Więc ja i tak bardziej lubiłam Karidana i czułam do niego wielką sympatię. Mam słabość do tych „asympatycznych” (mówi się pewnie antypatycznych ;)), co gdzieś tam jednak te ludzkie uczucia mają zakopane głęboko pod warstwą ironii. Chodzi mi w sumie o to, że tacy bohaterowie to dla mnie studnia z dnem, którego nie widać i nie wiadomo, co się tam czai. I przez to ja chcę tam dotrzeć.

Ananke? Gdzieś ja coś takiego napisałem? Jest jeszce wczesna pora, ale przeczytałem już piąty raz swój komentarz i tego nie widzę. Chyba że czegoś nie łapię, zobaczę jeszcze później.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody pisarzu, wybacz moją pomyłkę, to pisał lo­cus­so­lus, musiałam źle spojrzeć. Już poprawiam. Dziękuję za czujność i przepraszam za zamieszanie. ;) 

 

P.S. A w dodatku jeszcze przekręciłam Twój nick w poprzednim komentarzu, ech, chyba pisanie na bieżąco i wrzucanie od razu to kiepski pomysł. 

Ananke

 

Hej!

Hej :)

Komentarz powstanie na bieżąco. ;)

Super, dobrze jest wiedzieć, jak dany fragment jest odbierany bez znajomości całości.

 

No zawsze jadą i zawsze ich napadną, nie ma spokojnych przejazdów.

No jak, przejazd bez napaści? xD

 

Te zaklęcia Laurell kojarzą mi się z modlitwami, przez co… hm, jakoś mi średnio pasują.

Celowy zabieg, ale rozumiem, że można mieć wobec niego sprzeczne uczucia. W każdym razie dzięki za uwagę. Jeśli jeszcze wrócę do tego uniwersum, dopracuję te zaklęcia.

 

Zabrakło mi tutaj jednak tego celu. Po co im nowi przywoływacze? Tak sobie? Żeby zło się rozpleniło? To na minus.

 

Tak, powinnam gdzieś to wpleść, chociaż jako hipotezy.

 

Trochę mi zgrzyta to uzewnętrznienie, bo wcześniej był taki mocno hardy, aż do przesady (ale taki był i to jest okej), a tu nagle odkrywa karty, trochę za szybko, tak jakby tylko z powodu rany chciał wyspowiadać się przed strażniczką.

Zgadzam się, nie zagrało to najlepiej.

 

Tutaj myślę, że warto by było wprowadzić wyjaśnienie w stylu gadania tego złego, że zostawią ich przy życiu, żeby jakieś inne dziecko mogło ich zabić czy coś, jako jedną z pierwszych prób.

 

Tak właśnie miało być. Myślałam, że można się tego domyślić, ale mogę też dodać wyjaśnienie.

 

Bardzo ci dziękuję za wyczerpujący komentarz, celne uwagi i wszystkie miłe słowa. Zdaję sobie sprawę, że tekst ma wiele niedociągnięć, ale to, że zdołał cię wciągnąć i poruszyć, poczytam sobie za sukces ;)

Również pozdrawiam <3

Cześć!

 

Kupiłaś mnie początkiem. Przypomniało mi się, jak chłonąłem takie scenki jako nastolatek. Jest magia, mrok i groza, jest walka, szala przeważa to na jedną, to na drugą stronę. Klasyczne, owszem, ale chłopcy bardzo to lubią (zwłaszcza, jak mamy bohaterkę).

Później nieco siadło, bo rozbudziłaś spore oczekiwania, ale relacja z nowym kompanem pozwala nieco głębiej poznać świat i zwrócić uwagę na świat wewnętrzny bohaterki. Trochę mi zgrzytało, czemu poświęcasz temu tak wiele uwagi (kosztem przykładowo kolejnych bitem ;-) ), ale to wyjaśnia się w końcówce, gdzie raptem wszystko zaczyna do siebie pasować. Gdzieś na początku zasiałaś przeczucie, że tak może się stać, ale potem – imho – umiejętnie zmyliłaś trop (aspekty polityczne, reakcja w stosunku do chłopca). Wyszło przekonująco.

Najsłabszym elementem był dla mnie czas w wieży, który wyszedł tak trochę sztucznie, bez emocji, kompletnie nie rozumiałem tutaj poczynań i nastawienia bohaterki.

Dobry, klasyczny tekst z pomysłowym twistem. Napiszę jeszcze trochę po ogłoszeniu wyników. Piórkowo byłem na TAK, ale o tym już chyba wiesz.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Klasyczne, owszem, ale chłopcy bardzo to lubią (zwłaszcza, jak mamy bohaterkę).

Dziewczynki też to lubią (zwłaszcza, jak mamy bohatera ^^).

Gdzieś na początku zasiałaś przeczucie, że tak może się stać, ale potem – imho – umiejętnie zmyliłaś trop (aspekty polityczne, reakcja w stosunku do chłopca). Wyszło przekonująco.

Uf, cieszę się, że się udało ;)

Najsłabszym elementem był dla mnie czas w wieży, który wyszedł tak trochę sztucznie, bez emocji, kompletnie nie rozumiałem tutaj poczynań i nastawienia bohaterki.

Nie mam niczego na swoją obronę.

Dziękuję za komentarz i za zorganizowanie konkursy (gdyby nie on, opowiadanie pewnie by nie powstało). Cieszę się, że tekst przypadł do gustu, a przedzieranie się przez te wszystkie znaki nie okazało się męką ;)

Cześć!

 

Ja dziękuję za udany czas z tym opkiem. Początek zdecydowanie świetny, dalsza część – od śmierci Zorga warta przemyślenia i redakcji, bo trochę się tu miejscami gubiłem, choć pomogło to też ukryć zamęt wewnątrz bohaterki, który przepięknie wydaje owoce w końcówce.

Więcej takich poproszę, tyle powiem ;-)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

krar85, cieszę, się, że czas spędzony nad opkiem nie okazał się udręką ;) Dziękuję za tak miły i motywujący komentarz. 

Nowa Fantastyka