- Opowiadanie: Młody pisarz - Czaszka przebita dwoma mieczami

Czaszka przebita dwoma mieczami

Pod moim ostatnim opowiadaniem obiecałem, że napiszę coś dłuższego z ambitniejszą fabułą. W końcu po czterech miesiąca z dumą ogłaszam... A tak na poważnie, to będę wdzięczny za wszystkie uwagi i każdy komentarz. 

O czym jest tekst? 

Fantasy. Mamy tu: gościa z wielkim toporem i coś tam jeszcze. Czego chcieć więcej? ;D 

Dziękuję Ośmiornicy i Monique.M za betę. Bardzo mi pomogły. 

Miłej lektury :) 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Czaszka przebita dwoma mieczami

Bork strzepnął z ramion śnieg i odetchnął głęboko zimnym powietrzem. Jeszcze raz spojrzał za siebie i pchnął drzwi.

Przywitały go zapach pieczonego mięsa i ciepło. Pośrodku izby ułożono palenisko, z którego dym wydostawał się przez prowizoryczny komin.

Przy stole siedziały dwie postacie ubrane w suknie. Jedna z nich, dziewczynka, zerwała się z zydla. 

– Tata! – krzyknęła.

Bork uśmiechnął się i przyklęknął na jedno kolano. Anja wpadła w jego ramiona.

– Co u ciebie, moja córeczko?

– Bardzo dobrze. Wiesz, że ugotowałam kolację?

– Mama potwierdzi? – zapytał i mrugnął. 

Malene położyła na stole miskę ze strawą i uśmiechnęła się wesoło. 

– Prawie nie musiałam jej pomagać, a potrawa… Cudo, nasza dziewczynka ma dobry smak.

Jednak Bork dostrzegł w jej oczach podejrzliwość, być może nie udało mu się odpowiednio ukryć zajmującej umysł troski? Anja chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Nie bronił się. Zdjął płaszcz, rzucił na skrzynkę, a sam usiadł na ławie. Pod czujnym wzrokiem córki zaczął jeść mięso. Było nieco gorzkie, ale po ciężkim dniu… 

– Nieziemskie – powiedział, przeżuwając kolejny kęs.

Anja uważnie wpatrywała się w twarz ojca.

– Nie kłamiesz, tato… Naprawdę ci smakuje. Naprawdę! Mamo, widzisz?

Malene podeszła do córki i potargała jej włosy.

– Widzę, widzę. Jesteś w tym coraz lepsza. 

Dziewczynka podskoczyła.

– Dziękuję, mamusiu. Będę się jeszcze bardziej starać. 

Bork podniósł dłoń, a chwilę później odstawił opróżnioną miskę. Podszedł do córki i naśladując głos wodza, powiedział:

– Ja, Bork, wojownik z najlepszej wioski pod nieboskłonem orzekam, że od dziś będziesz piastowała urząd kucharki. Pełnij służbę z godnością i nie zawiedź mnie. Czy mogę na ciebie liczyć?

Anja przytuliła się do taty i odparła:

– Oczywiście, obiecuję. Tak będzie. Kocham cię… tatusiu.

Bork pochylił się i ucałował córkę w czoło.

Jeszcze długo z nią rozmawiał, dopóki jej oczy nie zaczęły się przymykać. 

Malene usiadła przy łóżku i potargała włosy Anjy: 

– Może ci coś opowiem? – zapytała. 

– O tak, mamusiu. 

– A co byś chciała usłyszeć? 

Anja spojrzała na sufit. 

– Już wiem. Coś strasznego, bo ja już jestem duża i się nie boję. 

Malene uśmiechnęła się i pokiwała głową. 

– Odważna decyzja. Dawno temu w białych górach żył Zakon Czaszki i Dwóch Mieczy. Władał on wielkimi terenami, szerząc niepokój. Państwa i wioski próbowały razem pokonać zło, ale bezskutecznie. Czarni rycerze mieli wielką moc. 

Anja chwyciła dłoń mamy. 

– A co oni robili?

– Potrafili błyskawicznie przenosić się między miejscami, a ich zbroi nie mógł przebić żaden topór ani miecz. W górach budowali coraz więcej świątyń, gdzie składali czaszki wrogów.

Anja pisnęła. 

– Czaszki ludzi? 

– Córeczko… – wtrącił się Bork. Podszedł do ogniska i dorzucił drew. Jasny płomień rozświetlił pomieszczenie.

Malene przymknęła oczy i kontynuowała: 

 – Do bitwy ruszyło wiele państw, które miały na zawsze zniszczyć potęgę Zakon u. Długo zastanawiali się, jak walczyć z wrogiem. W końcu pewna mała dziewczynka wpadła na pomysł.

– Taka jak ja?

– Taka jak ty, też miała rude włosy. Pomyślała, że ogień może pokonać złych ludzi. Niestety na początku przywódcy nie chcieli jej słuchać, ale później… Zgodzili się na jej plan. Doszło do bitwy, w której zginęło wielu czarnych rycerzy, ale też i dobrych ludzi. 

– Ale pokonali zło. Prawda?

Malene skinęła.

– Oczywiście. Od tamtej pory ataki ze strony Zakon u ustały, a o czarnych rycerzach nikt już nie słyszał. Chociaż… Jest jeszcze jedna wzmianka sprzed kilkunastu lat. Podobno jeden z generałów złej armii umarł od upadku na granicy gór Białych, gdzie odnaleźli go mieszkańcy pobliskiej wioski. Nie miał już na sobie naszyjnika, chociaż jako przywódca… Ale to tylko taka miejscowa opowieść, najpewniej zmyślona. 

Anja klasnęła. 

– I dobrze. Nie boję się nic, a nic. Zresztą, mam tatę, który zawsze mnie obroni! 

Bork przytulił Anję. 

– Tak, córeczko. Nigdy cię nie opuszczę. 

– Wiem, tato. Mamo, opowiesz mi jeszcze jakąś historię? 

– Opowiedzieć? A może zaśpiewam? 

– O tak, poproszę! 

Malene zaczęła śpiewać. Jej głos niósł się po pomieszczeniu, odbijał od ścian i powracał. Najpierw tkwiły w nim żal i smutek, lecz później pojawiła się nadzieja, a na końcu radość i tęsknota. Ostatnie słowa popłynęły z ust Malene , gdy Anja zamknęła oczy. Przez długą chwilę panowała cisza. 

– Śpij dobrze – szepnęła Malene . 

Wstała od posłania i usiadła naprzeciwko męża. 

Bork z zaciśniętymi ustami odsunął kufel z piwem. Malene ściągnęła brwi. 

– Coś się stało?

Przez chwilę się wahał.

– Trzech ludzi nie żyje. Znaleźliśmy poćwiartowane ciała, wróg musiał wziąć ich z zaskoczenia.

Malene syknęła. 

– Kto? – zapytała.

– Zbierali drewno w lesie…

– Kto umarł?

– Synowie Egila. Najmłodszy z nich jeszcze żył, kiedy go znaleźliśmy. Mówił o jednym wrogu.

Malene zacisnęła pięści.

– Złapaliście go?

– Zabójcę? Nie, śnieg przysypał ślady.

– Ale dopadniecie go, prawda? 

Wstał i okrążył stół. Jeden wróg nie stanowił problemu, ale mogło ich być więcej, bo kto w pojedynkę zapuszczałby się w te tereny? Chwycił dłoń Malene i wyszeptał:

– Złapię go. Przysięgam.

 

***

Bork siedział przy długim stole oświetlonym przez pochodnie. Nie był tu sam, na czterech ławach siedziało ponad trzydziestu mężczyzn. Większość z nich patrzyła na boczne drzwi, a niektórzy rozmawiali przyciszonymi głosami.

Bork przyglądał się w milczeniu twarzom mężczyzn. Część z nich skrywała gniew, część napięcie, a inne nie ukazywały żadnych emocji.

Drzwi otworzyły się na oścież. Do izby powolnym krokiem wszedł wódz Meli w jeleniej skórze zarzuconej na plecach. Skierował się do ozdobnego krzesła.

– Witajcie – zaczął grubym głosem. – Zostaliśmy zaatakowani! W wyniku zasadzki zginęli synowie Egila. Pomścimy naszych braci i odzyskamy spokój… 

Bork podniósł się i zapytał:

– Jaki plan? 

Wódz pokiwał głową i odparł:

– Wyruszamy jutro z samego rana. Śnieg przestaje padać, więc ślady powinny być wyraźne, jeśli podzielimy się na małe grupki, odszukanie sprawcy stanie się łatwiejsze, niż myślimy. 

– Po ile osób w oddziale? – zapytał Bork. 

– Pięć grup, po trzech ludzi w każdej. 

– A co z resztą? 

– Wojowników? – Meli uśmiechnął się. – Będą bronić wioski.

Bork przymknął oczy. Nadal pamiętał dzień, gdy wyruszyli na wyprawę, nie pozostawiając prawie żadnego wojownika w wiosce. Szczęśliwie, wódz wraz z radą podjął decyzję o powrocie, zanim pokonali połowę drogi. Padało wówczas zbyt mocno, a to groziło wylaniem się rzeki. Nikt nie miał zamiaru ryzykować utonięciem. Z powrotem szli szybko, rzadko robiąc postoje, dzięki czemu znaleźli się w domu chwilę przed atakiem. Ale to było dawno, a wódz wyciągnął wnioski. 

Bork liczył na to, że znajdzie się wśród wybranych do poszukiwań.

Egil siedział do tej pory ze spuszczoną głową, ale teraz zerwał się z ławy. 

– A więc ruszajmy! 

– Teraz? – zapytał Meli. 

– A kiedy? Im wcześniej wyruszymy, tym szybciej dopadniemy tego bydlaka i oderwiemy mu łeb. 

Bork wbił wzrok w wodza, który siedział na zasłanym skórami krześle i dumał, podpierając brodę dłonią. 

– Nie, lepiej nie. Nocą i tak nie zobaczycie żadnych śladów – powiedział Meli. 

Egil uderzył pięścią w stół. 

– Jeśli wyjdziemy rano, to go na pewno nie dogonimy. Ucieknie daleko stąd! Cały pościg… 

Meli wbił toporek w drewno. 

– Spokój! – krzyknął, a następnie ciszej kontynuował. – Rozumiem, że targają tobą emocje, ale w ten sposób nic nie osiągniemy. 

Egil przez chwilę trwał w milczeniu, ale w końcu opadł na ławę.

– Dobrze. Rozumiem. 

 

***

 

Bork szedł przez ośnieżony las z dwuręcznym toporem na barku. Towarzyszyło mu dwóch mężczyzn ubranych w lekkie zbroje. W dłoniach trzymali tarcze i krótkie miecze, a na głowy założyli hełmy. Poprawił róg przypięty do pasa i spojrzał przed siebie. Dochodzili do wzgórza, a więc powinni zachować szczególną ostrożność.

– Nic podejrzanego? – zadał rutynowe pytanie. 

– Żadnych obozowisk, żadnych śladów – odparła równocześnie dwójka towarzyszy. 

Kiwnął głową. Czuł, że jeśli nie zobaczą nic ze wzgórza, to dalsza droga nie będzie miało większego sensu. Pamiętał rozkaz, by wrócić do wioski przed zmierzchem. W nocy temperatura spadała, a ślady zacierały się w mroku. 

Zrobił jeszcze kilkanaście kroków i stanął na wzniesieniu. Przed nim rozciągał się płaski teren. Po wyciętym lesie pozostały tylko małe pnie drzew i nieliczne krzaki. 

Zacisnął powieki i otworzył, po czym zaczął przeczesywać teren wzrokiem.

Jednak nie mógł dostrzec żadnego obozowiska, żadnej postaci.

Jeszcze raz przesunął wzrokiem po krajobrazie i wtedy to zobaczył. Najpierw pomyślał, że mu się zdaje, że to niemożliwe, by coś pojawiło się tak nagle, ale wystarczył rzut oka na towarzyszy, by zyskał pewność. Oni też to widzieli. 

Sięgnął po róg. Nabrał powietrza w usta i zadął. Przeciągły dźwięk rozdarł powietrze. Dwójka jego towarzyszy już pędziła ze zbocza. Bork dłużej nie czekał, skoczył do przodu. 

Wiatr bił go po twarzy, ale to zdawało mu się nie przeszkadzać. Wyprzedził dwóch towarzyszy i jeszcze przyśpieszył. Widział już więcej. Daleko przed nimi stała postać w czarnej zbroi, z rogami na hełmie i dwuręcznym mieczem w dłoniach. Ten obraz coś mu przypominał. 

W uszach dźwięczał głos rogów, wiedział, że zaraz pojawi się tu więcej sojuszników, ale nie chciał na nich czekać.

Na chwilę opuścił wzrok, by ominąć krzak, a gdy znów spojrzał przed siebie, nie widział już czarnego rycerza. 

– Co?!

Nie zwolnił, dopóki nie znalazł się na miejscu, gdzie pozostały ostatnie ślady. Urwały się nagle, bez powodu. W pobliżu nie było nawet krzaków. Niczego, a wróg uciekł. Jak? Bork nie miał na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia. 

Pokręcił głową i wbił ostrze topora w ziemię. Prawie go miał, prawie dopadł wroga! I co się stało? Jeszcze raz przesunął wzrokiem po okolicy. Coś brązowego leżało w śniegu. Dopiero po chwili rozpoznał, że przedmiot jest drewnianą tabliczką.

Podbiegł do niej i przykucnął, strzepując śnieg. Na kawałku drewna widniał symbol czaszki przebitej dwoma mieczami i parę znaków – wyglądających na litery.

Bork zaklął i przyciskając do piersi tabliczkę, wstał. 

– Co jest? – zawołał jeden z towarzyszy. 

– Musimy jak najszybciej dotrzeć do wioski. 

– Coś się stało? 

– Czarni rycerze wrócili. 

 

***

 

Bork wszedł na dróżkę i spojrzał przed siebie. Drewniane chatki tonęły w pomarańczowym świetle. Wydało mu się, że widzi ogień. Pożar? Serce zaczęło bić szybciej, przyśpieszył. 

Teraz widział już wyraźnie; to tylko zachodzące słońce tworzyło takie wrażenie. 

Przy budynkach stało kilkanaście kobiet i mężczyzn. Zza krzaków wyglądały dzieci i uśmiechały się na widok powracających. Przyroda powoli zasypiała, ptaki cichły i chowały się w gniazdach. Teraz pomiędzy drzewami grał tylko wiatr. Przy jednej z chatek stanęła Malene, wypatrując męża.

Bork spuścił głowę. Obiecał, że złapie zabójcę, że zapewni bezpieczeństwo, a teraz… Teraz się wszystko pogmatwało. Czaszka przebita dwoma mieczami… Mógł walczyć ze zwykłymi ludźmi, ścigać ich i ryzykować życie, jeśli zaszła taka potrzeba, ale tym razem pojawił się inny wróg. O czarnych rycerzach wiedział niewiele, a pomysł, żeby z nimi walczyć, wydawał się śmieszny. Już samo spojrzenie w oczy tych istot, wydawało się trudne. Czego tutaj szukali? Przybyli w jakimś celu – tego był pewien. Czuł, że tabliczka, którą przyciska do piersi, jest rozwiązaniem zagadki. Co prawda nie znał języka Zakon u, ale przecież nie mieszkał w tej wiosce sam. 

Rozejrzał się na boki. Nie widział nic poza towarzyszami, lasem i śniegiem. Żadnych postaci w zbrojach, żadnego wroga, nikogo, kto mógłby go zaatakować, a może tylko tak mu się wydawało? 

Docierali do wioski. Meli wyszedł im naprzeciw i przyjrzał się twarzom wojowników. 

– Nieudana wyprawa? 

– A czy mamy ze sobą więźnia? – odparł jeden z wojowników i zaraz schował twarz pod kapturem. 

Meli chrząknął. 

– Rozumiem, ale…

– Mam wieści – Bork przerwał wodzowi. 

– Coś się stało? 

– Goniliśmy wroga w czarnej zbroi. Zniknął nagle, ślady urwały się bez powodu, a w pobliżu znalazłem tabliczkę – odparł Bork i podał Meliemu kawałek drewna.

Wódz przebiegł wzrokiem po znakach. Przygryzł wargę i zacisnął dłoń. 

– Kiedy to znalazłeś? – zapytał.

– Krótko po południu.

– Pies, by to – wyszeptał, po czym podniósł tabliczkę i głośniej zapytał. – Ktoś zna ten język? 

Egil wysunął się naprzód.

– Ja nie, ale… Hira raczej tak.

Bork rozluźnił mięśnie. Jak mógł wcześniej o niej zapomnieć? Staruszka zamieszkiwała chatę znajdującą się w lekkim oddaleniu od innych zabudowań. Podobno przeżyła ponad osiemdziesiąt wiosen. Nieraz już chodził do niej po rady i to nie tylko on. Wiedziała dużo, bardzo dużo. Na ziołach i grzybach znała się, jak mało kto. 

Wódz przeszukał wzrokiem tłum. 

– Gdzie ona jest?

Egil wzruszył ramionami. 

– Pewnie u siebie… Albo w lesie. 

Wódz skinął głową i powiedział: 

– Bork, pójdziesz ze mną. Opowiesz jej o okolicznościach, w jakich znalazłeś tabliczkę. 

– Oczywiście – odparł Bork. 

Nie dostał czasu, by przywitać się z Malene. Wzrokiem próbował odszukać ją wśród ludzi, lecz bezskutecznie. Westchnął i ruszył za wodzem. 

Zapadał zmrok. Słońce schowało się za widnokręgiem, a o jego niedawnej obecności świadczyła już tylko lekka poświata. Księżyc w kształcie sierpa odznaczał się na niebie. Gwiazdy nie były jeszcze dobrze widoczne, ale już wkrótce miały zawisnąć na tle czerni i przynieść niektórym nadzieję, a innym… Właśnie innym. Borka nawiedziło dziwne przeczucie, że należy do tych „innych”. Co, jeśli nie ujrzałby już kolejnego księżyca? 

Potrząsnął głową, by uciec od myśli. Teraz musiał się skupić na zadaniu, przecież jeszcze nie umierał, ba, nie był nawet tego bliski. Zostało mu jeszcze wiele wiosen, a wróg? Każdego wroga można pokonać. 

Doszli do chatki. Meli pchnął drzwi i wszedł do środka. W pomieszczeniu panowała ciemność, nie licząc palącej się świecy, przy której siedziała Hira. Zgarbiona staruszka o siwych włosach poderwała się z taboretu i schowała coś pod suknią. 

– Co się stało? – zapytała. 

– Potrzebujemy twojej pomocy – zaczął wódz. – Znaleźliśmy w lesie taką oto tabliczkę. – Uśmiechnął się i podał jej kawałek drewna. – Potrafisz powiedzieć, co to za język? 

Hira usiadła na taborecie przy świecy i przełknęła ślinę; przesunęła drżącą dłonią po tabliczce. Długo wpatrywała się w znaki, a jej oczy z każdą chwilą gasły. 

– Pani, znasz ten język? – zapytał Bork. 

Zacisnęła palce, tak, że niemal całkiem zbielały. Uciekła wzrokiem. 

– Nie. Niestety nie znam. 

– A wyglądałaś… 

– Wspomnienie z dzieciństwa. Tak, z dzieciństwa, przypomniała mi się mama. Przepraszam. 

Wódz pokiwał głową.

– Na pewno? Niczego ci nie przypominają te znaki? 

Hira pokręciła głową.

– Naprawdę chciałabym wam pomóc, ale chyba… Nie mogę… Nie potrafię. 

– Rozumiem. Bądź zdrowa, Hiro. 

– Dziękuję i… Przykro mi. 

Bork zerknął na twarz przywódcy. Była kamienna, jedynie brwi lekko się ściągnęły.

 

***

 

Bork leżał na kawałku skóry i wpatrywał się w przykryty ciemnością sufit. Czerń dawała mu ukojenie, odganiała nieprzyjemne myśli, choć te ciągle wracały.

– Nie śpisz? – zapytała Malene przyciszonym głosem.

Nie widział jej twarzy, ale czuł, że się w niego wpatruje.

– Nie – wyszeptał. – Nigdy bym nie pomyślał, że czarni rycerze wrócą. Nawet nie sądziłem, że naprawdę istnieją, a co dopiero, że wypowiedzą nam wojnę, bo jak to inaczej nazwać? 

– Zginęło parę ludzi… Bolesne, ale to chyba jeszcze nie oznacza wojny. 

– Sam nie wiem – westchnął i przewrócił się na drugi bok. – Jednego tylko jestem pewien – jeśli nadarzy się okazja, by rozbić im łeb, to nie zawaham się. 

– Nie zastanawiałeś się, dlaczego wrócili? Dlaczego do nas?

– Zastanawiałem się, a jakże. Zresztą, widziałaś tabliczkę. Tam były jakieś słowa i jestem pewien, że to rozwiązanie zagadki – klucz do całości. Oni czegoś od nas chcą, ale nie mam pojęcia czego.

– Może potrzebują zasobów?

– Wątpię. Atakowaliby bliższe wioski, chyba że rozpoczyna się wojna. Po tylu latach… Nie chcę tego. 

Malene przytaknęła. 

– Szkoda, że staruszka nie potrafiła przeczytać, co znajduje się na tabliczce. 

– Trudno było od niej oczekiwać, żeby znała ten język, chociaż pewnie każdy z nas się łudził. 

– Ja… Ja myślałam, że zna. Ona kiedyś mieszkała w pobliżu gór Białych, zdradziła mi to przypadkiem podczas jednej z rozmów o ziołach. Później próbowała się wycofać… W tamtych okolicach ludzie przeważnie znają podstawy tego języka. 

Bork zamrugał.

– Naprawdę tam mieszkała? 

– Naprawdę.

– Ciekawe… 

Malene pokiwała głową. 

– Nad czym myślisz? – zapytała. 

– To wszystko wydaje mi się trochę podejrzane. A co jeśli… 

Wydało mu się, że słyszy krzyk. Usiadł gwałtownie i nasłuchiwał. Przez chwilę nic się nie działo, aż pozornej ciszy nie przerwał dźwięk rogu.

Bork zerwał się z podłogi. Po omacku znalazł oparty o stół topór. Odwinął go ze skóry i skoczył do drzwi. Obejrzał się na żonę; sięgała po nóż. 

– Musisz iść – powiedziała.

Przytaknął i wybiegł na zewnątrz. Księżyc rzucił na jego twarz blade światło. Rozejrzał się. Kilku wojowników biegło w kierunku, gdzie Egil dął w róg. 

Zza chaty wyskoczył czarny rycerz w zbroi zlewającej się z mrokiem. Ciął Egila w brzuch. Wojownik zdołał odsunąć się o krok. Ostrze ledwo sięgnęło skóry, ale popłynęła krew.  

Bork dłużej nie myślał. Wybiegł na główną uliczkę i ruszył w stronę przeciwnika. Kilku wojowników już dotarło na miejsce i teraz wymieniało ataki. 

Czarny rycerz ciął bez przerw, uderzając to w prawo, to w lewo. Cięcia były proste, ale szybkie. Trudne do zablokowania.

Jeden z wojowników zdołał się podkraść od tyłu i zaatakował toporem. Jednak stal zamiast przebić się przez zbroję, odskoczyła, nie czyniąc szkody. Rycerz wykonał obrót i ciął. Głowa woja potoczyła się po ziemi.

Kolejny topór odbił się od czarnej zbroi i kolejny, i kolejny.

A więc tak walczył czarny rycerz. Teraz Bork widział go na żywo, a topór przeciwko tej istocie wydał mu się śmieszną bronią. Zaraz, legenda, jak to szło? 

Rzucił się w stronę domu i wpadł do wnętrza. Malene krzyknęła, ale widząc znajomą twarz, odetchnęła z ulgą.

– Myślałam, że wróg…

Bork zauważył, że córka nie śpi i wtula się w suknię mamy.

– Będzie dobrze – rzucił i dopadł do dzbana z oliwą, stojącego w kącie.

Wybiegł z nim w jednej ręce i z toporem w drugiej.

Rycerz w czarnej zbroi nadal walczył z tą samą skutecznością. Odganiał się od wojowników, raniąc ich i zabijając. Bork musiał się spieszyć.

Skoczył do przodu. Schylił się, dostrzegając kątem oka nadciągające ostrze. 

Rycerz tylko na chwilę stracił równowagę, ale Bork to wykorzystał. Rozbił dzban z oliwą o czarną zbroję. Płyn rozlał się po całej powierzchni.

Wróg zamachnął się od boku. Bork zdołał sparować cios toporem, ale broń wypadła mu z ręki. Wycofał się, korzystając z osłony towarzyszy. 

Dopadł chaty przywódcy i zerwał z mocowania pochodnię. Nadal płonęła jasnym blaskiem. Miał tylko jedną szansę.

Ruszył w stronę wroga. Skupił wzrok na celu, starając się odczytać schemat ciosów.

Rycerz dostrzegł go i zaczął iść w jego kierunku, torując mieczem drogę. Bork przyśpieszył. Sojusznicy zrozumieli już jego plan i teraz cofnęli się na bezpieczną odległość.

Gdy od czarnego rycerza dzieliło go zaledwie kilka kroków, zamachnął się. Pochodnia, nie napotykając pancerza, przeszyła jedynie powietrze. Rycerz zniknął.

Bork stał i wpatrywał się w pustą przestrzeń.

– Za tobą, tatusiu! – usłyszał z daleka dziecięcy głos.

Mężczyzna obrócił się i pchnął przed siebie, uskakując jednocześnie do tyłu. Czarny rycerz, z uniesionym w powietrzu mieczem, zajął się płomieniami. Zaczął machać rękami, próbując zgasić ogień. Krzyknął wściekle i upadł. Tarzał się po ziemi, ale to nic nie dawało, jego głos był coraz głośniejszy i bardziej przeraźliwy. 

Nagle rycerz zamilkł i znieruchomiał. 

Wojownicy wydali okrzyk zwycięstwa. Bork podniósł się powoli i spojrzał za siebie. Egil szedł powoli, opierając się na ramieniu Meliego. Wokół leżało dziesięć ciał.

Bork odwrócił wzrok. Anja przypadła do niego i wyciągnęła ręce; chwycił ją, po czym przytulił do piersi.

– Mówiłem, że będzie dobrze – powiedział drżącym głosem.

 

***

 

Hira obserwowała przez okno cieszących się wojowników. 

Niedługo będę musiała odejść, znaleźć inną wioskę, ale ludzie mnie przygarną, choćby dla mojej wiedzy – pomyślała. 

Sięgnęła pod koszulę i wyciągnęła naszyjnik – czarny kryształ, na którym widniał symbol czaszki przebitej dwoma mieczami. Czule pogładziła go kciukiem. Długą chwilę trwała w bezruchu, podziwiając piękny kształt.

– Czarni rycerze mi ciebie nie odbiorą, malutki. Niech tylko spróbują. Jeśli będzie trzeba… uciekniemy dalej, a ty… Ty zapewnisz mi wieczne życie.

Uśmiechnęła się i schowała naszyjnik pod ubraniem. 

Koniec

Komentarze

Hej 

Końcówka fajna i mnie zaskoczyła :) całe opowiadanie ma dobry klimat ( śnieg i ogień fajnie mi to zagrało :). Trochę dłużyło mi się środek, a nie pomaga też początek ( oczywiście wprowadza w historię i podkreśla więź ojca z rodziną). Przyśpieszył bym trochę akcję nadał więcej dynamiki wydarzeniom :)

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Witaj, Bardjaskier. 

Cieszę się, że do mnie zajrzałeś :)

Trochę dłużyło mi się środek, a nie pomaga też początek

A myślałem, że tempo historii może być co najwyżej za szybkie. Przemyślę to. Starałem się zagrać obietnicami, ale mogłem ich w pełni nie wykorzystać. Dobrze, że chociaż końcówka zaskoczyła :)

Dzięki za komentarz. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Witaj, Młody pisarzu! Jakakolwiek by nie była Twoja reakcja na poniższe spostrzeżenia i uwagi – życzę powodzenia na pisarskiej drodze. 

 

Pośrodku izby płonęło ognisko, a dym wydostawał się przez prowizoryczny komin.

 

Otwór w najwyższym punkcie dachu kurnej chaty, raczej trudno nazwać „prowizorycznym kominem”. Podobnie jak palenisko na środku izby – ogniskiem, chyba że dalej ma się w planach dywagacje np. na temat wartości „ogniska domowego”.

 

 Jedna z nich, dziewczynka zerwała się z krzesła.

 

W kurnej, chłopskiej chacie krzesło trudno by było uświadczyć. Prędzej zydel.

 

Gdy dotarł do stołu, zdjął płaszcz i położył go na skrzynce, a sam zajął miejsce na ławie.

 

Facet zdjął płaszcz, rzucił go na skrzynię i usiadł przy stole. Tyle. Niestety, mamy szczegółowe informacje o trasie, jaką przebył: najpierw „dotarł” do stołu (jakby te parę kroków było wielką podróżą) zdjął płaszcz, polazł (zapewne) w kierunku skrzynki, położył kapotę na skrzynce (musiał to być nieduży blezerek, skoro się na „skrzynce” zmieścił) i zajął miejsce (jak w kinie!) na ławie. Potwornie komplikujesz banały.

 

Pod czujnym wzrokiem córki wgryzł się w mięso.

 

A to brzmi po prostu śmiesznie. Wgryzł się w mięso jak Burek w łydkę sąsiada.

 

Pełń służbę z godnością i nie zawiedź mnie.

 

Tryb rozkazujący – „pełnij”

 

Władał on wielkimi terenami, wprawiając ludzi w trwogę.

 

Samym faktem władania wielkimi terenami  zakon wprawiał ludzi w trwogę? O ile w scenie wejścia Borka do chaty ładowałeś szczegółami bez umiaru, tak tu, gdzie faktycznie byłyby przydatne, założyłeś, że czytelnik dośpiewa sobie co tam będzie chciał, wedle woli i uznania.

 

Potrafili przenosić się między miejscami,

 

Ja także potrafię przenosić się między miejscami. Czasem działam przy stole w kuchni, bo do ekspresu mam blisko, czasem przenoszę się underground, bo jest najciszej, a w sezonie pozagrzewczym lokuję się na tarasie. Czy to już magia?

 

W górach budowali coraz więcej świątyń, gdzie składali czaszki.

 

Czyje czaszki? Swoje?

(…) gdzie składali (w ofierze?) czaszki tych, którym odebrali życie.

 

Pięć państw, setki miast i wiele wiosek 1. wyruszyło na bitwę, która miał na zawsze zniszczyć potęgę zakonu.2.  Długo zastanawiali się, jak walczyć z wrogiem. 3. W końcu pewna mała dziewczynka wpadła na pomysł.

 

Taktykę i metody walki to raczej przed wyruszeniem na wojnę powinni opracować. A z kolejności podawanych w tekście informacji wynika, że najpierw kupa luda „wyruszyła na bitwę” ale, dziękować Bogu, coś ich w trasie tknęło i zdecydowali się zastanowić, jak problem ugryźć.  Mieli farta, bo przezornie  powlekli ze sobą na wojnę pewną małą dziewczynkę, która okazała się bardziej gramotna niż całe pospolite ruszenie z dowództwem włącznie i wykumała, że najprostszą (choć z punktu widzenia ekologii – naganną!) formą utylizacji, jest spalenie tego, czego chcemy się pozbyć. Jak pomyśleli tak i uczynili.

Do bitwy ruszyło pięć państw, setki miast plus wiele wiosek.

Pięć państw funkcjonowało sobie, setki miast sobie i wiochy sobie. Narysowanie mapy, na której miasta i wioski znajdowałyby się poza obrębem państwa, to byłoby dopiero karkołomne zadanie. (Setki mieszkańców miast i wiosek // Mieszkańcy // pięciu sąsiadujących ze sobą państw, ruszyło//ruszyli  do walki, by na zawsze zniszczyć potęgę zakonu.)

 

– Rośniesz, ale wciąż masz ten sam charakter – szepnęła.

 

Kompletnie nie rozumiem sensu tej matczynej uwagi. Dziewczynka rośnie, ale wciąż ma charakter niemowlęcia/maluszka? To marny powód do radości i dumy.

 

Wstała od posłania i podeszła do stołu, po czym zajęła miejsce naprzeciwko męża. 

 

Nie pojmuję, skąd bierze się ta nieszczęsna potrzeba literalnego tłumaczenia ciemnemu czytelnikowi sposobu funkcjonowania bohatera w sytuacjach codziennych i oczywistych, typu: wyciągnął rękę i pogłaskał kota, chwycił za klamkę i nacisnął, otworzył drzwi i wszedł do pokoju,  podeszła do stołu, po czym zajęła miejsce naprzeciwko męża. Czekam na: „przesunął w dół żuchwę i włożył do ust bezcukrową gumę orbit”. A majestatyczne „zajęła miejsce” – już po raz drugi. Ani Malene ani Bork nie mieli zwyczaju ot, tak po prostu siadać przy stole w kurnej chacie?

Czy np.: „Wstała od posłania i usiadła przy stole naprzeciw męża”.  –  jest nie dość precyzyjne, za mało obrazowe, zbyt pospolite, żeby się mogło pojawić w tekście? 

 

Bork z zaciśniętymi ustami odsunął kufel z piwem, chociaż korciło go, by zatopić w nim ból. Malane ściągnęła brwi. 

– Potrzebuję jasnego umysłu – powiedział. 

– Co się stało?

– A to takie dziwne, że nie piję? – zapytał i uśmiechnął się smutno.

– W twoim przypadku tak. – Malene zajrzała w oczy męża. – Mów, co się stało.

 

Kufel piwa wziął się z sufitu, albo mieli mebel typu „stoliczku nakryj się”. Sugestywne „zatopić w…” kazało mi przez sekundę pomyśleć, że Bork zamierzał wbić zęby w szkło czy tam cynę, czy inny surowiec. Błąd. Okazało się, miał ochotę utopić w dużym jasnym smutki/troski, ale odpuścił. Małżonka się wkurzyła, że małżonek „abstynentuje”, choć za kołnierz nigdy dotąd nie wylewał. Krótki fragment, a naprawdę wymaga dużego remontu.

 

Do izby powolnym krokiem wszedł wódz Meli w skórze zarzuconej na plecach.

 

Jakiej skórze, u licha? Licowej, zamszowej, nubukowej, psiej, tygrysiej, wilczej? Plus: zarzuconej (na kogo? co?) na ramiona//zarzuconej na plecy, a nie zarzuconej (na kim? na czym?) na plecach.  

 

Skierował się do ozdobionego krzesła.

 

Czym ozdobionego? Ozdobionego czy ozdobnego, bo to duża różnica.

 

Śnieg pada coraz rzadziej, więc ślady powinny być wyraźne.

 

Bo taki mamy klimat – śnieg pada coraz rzadziej, a ciapra głównie deszcz ze śniegiem. Śnieg pada coraz rzadszy//śnieg przestaje padać//śnieg już rzednie, lada moment przestanie padać, więc (…) etc.

 

Towarzyszyło mu dwoje mężczyzn ubranych w lekką zbroję.

 

Dwoje ludzi – bo mogą być osobami różnej płci, ale dwóch mężczyzn. Obydwaj ubrani w jedną zbroję! No, to se powalczą.

 

Kiwnął głową. Czuł, że jeśli nie zobaczą nic ze wzgórza, to pójście dalej nie będzie miało większego sensu.

 

„pójście dalej” – okropne. Dalsza droga nie będzie miała… // dalsze poszukiwania nie będą miały większego sensu.

 

Zrobił jeszcze kilkanaście kroków i stanął na wzniesieniu. Przed nim rozciągały się połacie terenu. Nie było tu prawie drzew, a jedyne urozmaicenie krajobrazu stanowiły nieliczne krzaki. Niedawno wycięli tutejszy las. 

 

Połać to duża część jakiejś przestrzeni, czyli to, co miał przed oczami. Jedną połać widział, nie kilka połaci. Rozciągał się przed nim płaski teren, tu i ówdzie porośnięty krzakami i resztką drzew, pozostałą po niedawnej wycince lasu.

 

Pokręcił głową i wbił ostrze topora w biały puch.

 

Jest magia! Topór wbity w biały puch! Czyli w sypki śnieg. I stoi jak mur!

 

Na kawałku kory widniał symbol czaszki przebitej dwiema mieczami i parę znaków – wyglądających na litery.

Zdecydowanie powinieneś sobie powtórzyć wiadomości z zakresu liczebników, ze szczególnym uwzględnieniem użycia liczebników zbiorowych. Czaszka przebita dwiema Mieciami – byłoby OK. Ale skoro masz na myśli miecze, a nie Mieczysławy, zdrobniale Miecie – to „dwoma mieczami” byłoby o niebo lepiej.

 

Serce zaczęło bić szybciej, kilka kolejnych kroków pokonał biegiem. 

 

To drogę/odcinek drogi/ ostatnie metry jakiejś trasy pokonuje się biegiem, nie kroki!

 

Zniknął nagle, ślady urwały się bez powodu, a niedaleko stamtąd znalazłem tabliczkę

 

No, bez przesady! A cóż to za dziwoląg – „niedaleko stamtąd”. Masz przecież  do dyspozycji: w pobliżu, nieopodal, kilka kroków dalej itd.

 

W pomieszczeniu panowała ciemność, nie licząc palącej się w kącie świecy, przy której siedziała Hira.

 

Skróć sobie to zdanie do niezbędnego minimum: Panowała ciemność, nie licząc palącej się świecy. I jak? Sens jest? W całym pomieszczeniu panowała ciemność, jedynie kąt, w którym siedziała Hira, rozjaśniał wątły płomyk świecy//kaganka.

Szczegółów także nie pilnujesz. Kilka zdań dalej piszesz: Hira podeszła do świecy. To w końcu siedziała kobicina przy tej świecy, czy nie?

I podobnie wcześniej: „Dopiero po chwili rozpoznał, że przedmiot jest drewnianą tabliczką..Ale za moment dowiadujemy się, że „ Na kawałku kory widniał symbol czaszki(…)” Drewniana tabliczka i kawałek kory to naprawdę dla ciebie ganz egal?

 

Od: Bork leżał na kawałku skóry (…) aż do końca, styl nieoczekiwanie, ale za to jakże wyraźnie i zdecydowanie – pięknieje! To i owo jeszcze się po zdaniach tuła, ale naprawdę niewiele tego jest, więc niech tam! 

Wprowadzenie bohaterów – scenka rodzinna przelukrowana okropnie, ale pomińmy, bo w ostatecznym rozrachunku nie jest tak źle – dzięki opowiastce na dobranoc zasygnalizowani zostają zbrodniczy, Czarni Rycerze. Poznajemy też główny problem – pojawiają się dwa trupy i potrzeba obrony wioski przed chwilowo nieznanym zagrożeniem. OK. Następnie rada wojenna (wybitnie niemrawa), wyjście patroli na spacerek w teren i ekspresowy powrót – bez fajerwerków. Pretekstowa wizyta u mądrej starowinki (jak w „Trzynastym wojowniku”) – tylko dlatego, że  niewiasta była potrzebna na zakończenie, którego i tak do końca nie rozumiem. Niezła, choć także błyskawiczna, zwycięska potyczka z Czarnym Rycerzem. Dobre, powtórne, uzasadnienie sensowności pojawienia się w pierwszej scenie „bajeczki na dobranoc” – wykorzystanie oliwy przez Borka. Finał. Hira coś knuje i mąci, ale czort znajet co. A szkoda, bo mogło być ciekawie.  

Przegalopowałeś po temacie. Wyszła prosta dobranocka dla nieco starszych dzieci, która mogła być dużo ciekawsza, bo – i tutaj klasyka z zestawu komentarzy portalowych – potencjał w historii był, ale… itd. A nad stylem i językowymi zasobami mus popracować. Pzdr.

 

Witaj. 

Miło mi ciebie gościć w moich skromnych progach ;) 

Mieli farta, bo przezornie  powlekli ze sobą na wojnę pewną małą dziewczynkę, która okazała się bardziej gramotna niż całe pospolite ruszenie z dowództwem włącznie i wykumała, że najprostszą (choć z punktu widzenia ekologii – naganną!) formą utylizacji, jest spalenie tego, czego chcemy się pozbyć.

Mama zmieniła część legendy, by dostosować ją do córki. Myślałem, że będzie to dość jasna. Spróbuję to poprawić.

Co do staruszki: na początku zaznaczyłem, iż w białych górach zmarł generał zakonu, mimochodem wspominając o naszyjniku. Później w rozmowie pada informacja, że Hira również żyła w białych górach. Stąd finał. Prawdopodobnie nie napisałem tego wystarczająco jasno, za co się kajam. 

Przegalopowałeś po temacie. Wyszła prosta dobranocka dla nieco starszych dzieci

Rozumiem, może kiedyś wreszcie uda mi się napisać coś dobrego. Nie opuszcza mnie nadzieja :)

Łapankę wykorzystam jutro. 

Bardzo ci dziękuję za tak rozbudowany komentarz. Szczególnie jedna uwaga mocno wryła mi się w pamięć: Nie pojmuję, skąd bierze się ta nieszczęsna potrzeba literalnego tłumaczenia ciemnemu czytelnikowi sposobu funkcjonowania bohatera w sytuacjach codziennych i oczywistych.

Właśnie nie wiedziałem, jak powinienem opisywać zwykłe czynności. Rozjaśniłaś mi :) 

Pozdrawiam! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Witaj, Młody pisarzu.

Cieszę się, że nie poczułeś się zraniony moimi uwagami, a jeszcze bardziej z tego, że planujesz „podreperować” swoje opowiadanie. Nie wprowadzaj jednak poprawek wg listy uwag wymienionych w komentarzach, bo „Czaszka przebita (…)” powinna zostać TWOIM tekstem, nie kompilacją wyobrażeń osób wypowiadających się o nim. Wyciągnij jednak wnioski i spróbuj je wykorzystać. Zobacz świat, w którym lokujesz swoich bohaterów. Sprawdź, czy faktycznie udało ci się nazwać słowami jego elementy, czy rzeczywiście widać je w tekście, czy może tylko ty je widzisz w wyobraźni, a czytelnikowi dostarczyłeś zbyt mało danych, aby mógł także je ujrzeć.

Albo, jak w przykładzie poniżej, danych owszem, dostarczyłeś, ale mylących i niezweryfikowanych, takich, jakie w pierwszej chwili przyszły ci do głowy.

 

Przykład: Pośrodku izby płonęło ognisko, a dym wydostawał się przez prowizoryczny komin.

 

Na pewno wiele razy siedziałeś przy płonącym ognisku. Nie przygasającym, nie żarzącym się, ale płonącym! Języki ognia buchają w górę, nie można stanąć zbyt blisko, bo ogień parzy, strzelają iskry. A teraz zobacz to „płonące ognisko” pośrodku drewnianej chaty pokrytej strzechą, a choćby i częściowo murowanej i z gontowym dachem.  Minuta osiem i po chałupie! Po pieczonym mięsie na kolację zresztą również! Przecież wiesz, że kiełbaski opieka się nie w płomieniach, ale nad żarem. Na grillową kratkę kładziemy szaszłyki dopiero wtedy, gdy węgiel drzewny zaczyna się sympatycznie  tlić, bo płonąca żywym ogniem rozpałka wygasła. W płomieniach ogniska ani matce ani córce nie udałoby się upiec mięsa na wieczerzę dla Borka – dostałby zwęglone białko!

Podsumowując – miało być palenisko, w którym żarzyły się bierwiona, dające miłe ciepełko i możliwość uwarzenia strawy dla domowników, a wyszła góralska watra i konieczność wykonania telefonu pod numer alarmowy 998.

Prowizoryczny komin, a nawet i otwór w dachu odprowadzający dym, są ci zbędne. Byłyby istotne wtedy, gdybyś planował zaczadzić matkę i córkę, a winnym byłby ojciec, któremu nie chciało się udrożnić dymnika, choć śnieżna zawieja kompletnie go zaczopowała.

A więc – szczegóły istotne dla jasności przekazu dodajesz (wódz nie będzie nosił wtedy gołej skóry zarzuconej na plecy, lecz może coś na kształt burki/peleryny z puszystych skór czarnych wilków. Albo ze skór innych zwierzątek, choć to obrzydliwe i jestem głęboko przeciwna noszeniu odzieży zdartej wcześniej z martwych braci mniejszych.;) Szczegóły nic nie wnoszące, banalne, zbyt oczywiste aby należało się nimi zajmować – likwidujesz. Mam na myśli m.in. dotarł do stołu, położył płaszcz na skrzynce, uniósł rękę itp. 

 

Przykład: Malene położyła strawę na stole(…)

 

I znowu – zobacz to. Spójrz na stół. Malene nie POSTAWIŁA na nim misy wypełnionej strawą/jadłem/pachnącym ziołami mięsiwem, ale POŁOŻYŁA STRAWĘ, czyli – zgodnie z sugestią autora – zaserwowała staremu opieczony gnat i kazała wcinać wprost z blatu, bez dodatkowych ceregieli z naczyniami, które później trzeba przecież umyć. [Może to i niezły pomysł, gdy się nie posiada zmywarki, bo tej przecież w chałupie nie było. ;)]

Później wycofujesz się z tego konceptu, bo piszesz: Bork (…) odstawił całkowicie opróżnioną miskę. A szczegóły są ważne!

W skrócie chodzi o to, aby – trawestując nieco cytat ze Słowackiego – język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Tobie jeszcze to nie wychodzi, ale wiadomo, że praktyka czyni mistrza, więc nic straconego – wszystko przed tobą.

Skoro masz zamiar „wypielęgnować” swoje opowiadanie, to sprawdź go właśnie pod tym kątem – zgodności zamysłu jaki powziąłeś i tego, co udało ci się faktycznie w tekście zawrzeć. Przyjrzyj się postaciom, ich zachowaniu, wydarzeniom i „dekoracjom”. Powodzenia!

Cieszę się, że nie poczułeś się zraniony moimi uwagami

A dlaczego miałbym? Włożyłaś w nie sporo pracy i czasu, jestem za nie wdzięczny :) 

Poprawiłem wskazane usterki, a nad resztą pomyślę, bo na razie ma dosyć tego powiadania ;) Chwilę od niego odpocznę. Na pewno wykorzystam porady przy moich kolejnych tekstach. 

Jeszcze raz dzięki. Robisz wspaniałą robotę :) 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej, ciekawa historia, chociaż, jeśli chodzi o narrację, parę rzeczy mnie zastanowiło.

 

Na początku poświęcasz dużo czasu na pokazanie więzi Borka z rodziną. Zdziwiło mnie trochę, że ani razu nic tej rodzinie bezpośrednio nie zagraża. Skoro czytelnik już ich polubił, szkoda byłoby nie zrobić im krzywdy ;) Z jednej strony akcja jest dzięki temu trochę mniej schematyczna, ale jeśli relacja nie jest potem aż tak wykorzystywana, prawdopodobnie dałoby się wstęp trochę skrócić.

 

Oprócz tego parę razy miałem wrażenie, że wstawiasz bardzo rozbudowane opisy, jak bohaterowie idą na miejsce, w którym wydarzy się właściwa akcja. Widać to dobrze na przykład, gdy Bork idzie z wodzem do staruszki. Mamy parę opisów przemyśleń głównego bohatera, ale z perspektywy historii scena za dużo nie wnosi.

 

Zza chaty wyskoczył czarny rycerz w zbroi zlewającej się z mrokiem. Ciął Egila w brzuch. Wojownik zdołał odsunąć się o krok. Ostrze ledwo sięgnęła skóry, ale popłynęła krew.

Na koniec mała literówka w formie czasownika, chyba nikt jeszcze nie wyłapał devil

 

Pozdrawiam

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Witaj, ostamie.

Na początku poświęcasz dużo czasu na pokazanie więzi Borka z rodziną. Zdziwiło mnie trochę, że ani razu nic tej rodzinie bezpośrednio nie zagraża.

Prawda. Mogłem stworzyć dla niej zagrożenie. Pierwszą sceną chciałem wprowadzić charakterystykę bohatera, legendę i założyć pierwszy haczyk. Trochę zepsułem.

Oprócz tego parę razy miałem wrażenie, że wstawiasz bardzo rozbudowane opisy, jak bohaterowie idą na miejsce, w którym wydarzy się właściwa akcja. Widać to dobrze na przykład, gdy Bork idzie z wodzem do staruszki. Mamy parę opisów przemyśleń głównego bohatera, ale z perspektywy historii scena za dużo nie wnosi. 

Rozumiem. Czasem nie wiem, kiedy powinienem skracać, a kiedy przejścia są za szybkie.

Dzięki za wyłapanie błędu i opinię. 

Pozdrawiam serdecznie! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hmmm. Mam uwagi w sumie podobne do przedpiścowych – rodzinna scenka na początku wygląda jak z podręcznika opisującego kochającą się i szanującą rodzinę. Żadnych problemów, głowa wróciła z roboty, więc wszyscy ściągają i deklamują wierszyki.

Środek jako tako, a końcówka pozostaje niejasna – kim była staruszka, jaką rolę pełniła w wiosce? Szpiega czy nieszkodliwej starej kobiety znającej się na ziołach? Niby uciekała przed rycerzami, ale nie chciała pomóc w walce z nimi i nie odczytała tabliczki, chociaż mam wrażenie, że mogła. Nie rozumiem tej kobiety.

Babska logika rządzi!

Interesujące. Dobry pomysł i ciekawe zakończenie. Podobało się.

Witaj, Finklo

Hmmm. Mam uwagi w sumie podobne do przedpiścowych – rodzinna scenka na początku wygląda jak z podręcznika opisującego kochającą się i szanującą rodzinę.

Rozumiem i myślę, że to duży problem mojego opowiadania, ponieważ początek ma duży wpływ na zakończenie, która tutaj okazało się dla Ciebie niejasne. 

Tropy do zakończenia: 

Podobno jeden z generałów złej armii umarł od upadku na granicy gór Białych, gdzie odnaleźli go mieszkańcy pobliskiej wioski. Nie miał już na sobie naszyjnika, chociaż jako przywódca

Zgarbiona staruszka o siwych włosach poderwała się z taboretu i schowała coś pod suknią. 

Ja… Ja myślałam, że zna. Ona kiedyś mieszkała w pobliżu gór Białych, zdradziła mi to przypadkiem podczas jednej z rozmów o ziołach. Później próbował się wycofać

Sięgnęła pod koszulę i wyciągnęła zawieszony na szyi naszyjnik – czarny kryształ, na którym widniał symbol czaszki przebitej dwoma mieczami.

Czarni rycerze mi ciebie nie odbiorą malutki. Niech tylko spróbują. Jeśli będzie trzeba… uciekniemy dalej, a ty… Ty zapewnisz mi wieczne życie. 

 

Więc staruszka zabrała generałowi zakonu naszyjnik, który daje jej długowieczność, a czarni rycerze teraz jej szukają. Sądzę, że historia mogła być zbyt mało angażująca i przez to pewne informacje wyleciały z głowy? No nic, to nauczka dla mnie, żeby pisać lepsze sceny. 

W sumie samo zakończenie przebudowywałem kilka razy. Parę razy przed betą i dwa razy w jej trakcie. Na początku było zbyt niejasne, później bez sensu, następnie znów niejasne, a potem przynajmniej w teorii jasne. Cóż, będę dalej próbował. 

Wielkie dzięki za opinię. 

Pozdrawiam. 

 

Witaj, Koalo

Cieszę się, że historia była dla ciebie interesująca :) 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

No, na pierwszy naszyjnik nie zwróciłam uwagi, ale nie to jest najważniejsze. Nie rozumiem, dlaczego staruszka nie pomogła mieszkańcom wioski w walce z rycerzami, którzy ją ścigali. Przecież mieli wspólnego wroga, im więcej zdziałają chłopi, tym łatwiej jej będzie. Motywy staruszki zostawiły mnie z “ale o so chozi?” w głowie.

Ale jeśli tylko mnie to przeszkadza, to pewnie nie powinieneś się tym przejmować.

Babska logika rządzi!

No, na pierwszy naszyjnik nie zwróciłam uwagi, ale nie to jest najważniejsze.

Rozumiem, bo to znaczy, że historia najwidoczniej nie zainteresowała. 

Nie rozumiem, dlaczego staruszka nie pomogła mieszkańcom wioski w walce z rycerzami, którzy ją ścigali.

Jakby się dowiedzieli, że ma ona naszyjnik, którego szukają czarni rycerze, to prędzej by ją zmusili do jego oddania, niż pomogli. Bo na logikę: Bez sensu jest tracić kilkunastu ludzi, a nawet ryzykować utratą całej wioski tylko dlatego, żeby jedna osoba miała długowieczność. 

Czarny rycerz doszedł po tropach i wiedział, że ktoś w tej wiosce ma naszyjnik, ale nie miał pojęcia kto, więc podało tabliczkę, na której zostało wydane żądanie. 

Nie miałem pomysłu, jak podać tę drugą część informacji bez dokładnego wchodzenia do głowy Hiry lub infodumpa. 

Sądzę, że brzmi to w miarę logicznie. Natomiast jeśli tak jest, to wiem, iż w przypadku nudnych opowiadań gorzej zapamiętuje się pewne wydarzenia, fragmenty, więc całkowicie rozumiem dlaczego, zakończenie było dla Ciebie niejasne. 

Jeszcze raz dzięki za feedback. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Aha. Czyli na tabliczce był napis, żeby wydać nieśmiertelną osobę? OK, to wyjaśnia motywy staruszki.

Edytka: Acz robi idiotów z rycerzy. Gdyby mnie bardzo zależało na czymś, co mają Francuzi, nie prosiłabym o to po polsku.

Babska logika rządzi!

Acz robi idiotów z rycerzy.

Nie do końca. Zobacz, że wiedzieli, gdzie zginął generał. Jak wspomniałem podczas rozmowy Borka z Malene, ludzie w pobliżu gór Białych znali język Zakonu. Tabliczka była w głównej mierze skierowana do osoby, która ukradła, a podejrzany boi się, więc chce poznać zawartość. Gdyby ktoś zaczął uciekać, to czarny rycerz ma proste zadanie i szybko kończy misje. Jeśli nie, to ma pretekst do wybicia wioski, słaby bo słaby, ale zawsze. Być może nie wyszedł na zbyt mądrego, lecz… 

Może gdzieś się machnąłem w tworzeniu całej historii, a może za dużo zostało w mojej głowie. Tak jak mówiłem, mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej. Znaczy nie następnym razem, a jeszcze następnym, bo na Magię i Miecz nie mam nic dobrego ;) 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Witaj. :)

 

Sugestie co do spraw językowych:

Jedna z nich, dziewczynka (przecinek?) zerwała się z zydla. 

Anja chwyciła go za rękę i pociągnęła z sobą. – literówka – za sobą lub ze sobą

Dawno temu w białych górach żył zakon Czaszki i Dwóch Mieczy. – zakon nie powinien być wielką literą? – to nie jest jego pełna nazwa?

Imię żony i matki czasem piszesz „Malane”, czasem „Malene” – trzeba to ujednolicić.

Już samo spojrzenie w oczy tych istoty wydawało się trudne. – literówka

Właśnie (przecinek?) innym.

Bork nawiedziło dziwne przeczucie, że należy do tych „innych”. – literówka

Teraz musiał się skupić na zadaniu, przecież jeszcze nie umierał, ba (przecinek?) nie był nawet blisko końca. – zgrzyta styl

– Zginęło czterech ludzi… Bolesne, ale to chyba jeszcze nie oznacza wojny. – tu mi umknęło – kim był czwarty zabity i kiedy zginął?

Oni czegoś od nas chcą, ale nie mam pojęcia (przecinek?) czego.

 

Ona kiedyś mieszkała w pobliżu gór Białych, zdradziła mi to przypadkiem podczas jednej z rozmów o ziołach. Później próbował się wycofać… W tamtych okolicach ludzie przeważnie znają podstawy tego języka. – czy tu miało być „próbowała”, nadal mowa o staruszce?

 

A co (przecinek?) jeśli… 

Bork zauważył, że córka nie śpi i wtula się w suknie mamy. – literówka

– Czarni rycerze mi ciebie nie odbiorą (przecinek?) malutki.

 

Interesująca opowieść, dużo fantastyki, dobrze opisani bohaterowie, walki oraz tajemnica. Nieco zbrakło mi wyjaśnienia celu ataku czarnego rycerza, braku zapowiedzianego przyjazdu jego kompanów, związku staruszki z nimi i ich zakonem, planów jej odejścia, powodów kłamstwa i ukrywania się, dziejów niezwykłej figurki oraz odczytania symboli na tabliczce i historii wcześniejszych najazdów „czarnych rycerzy”. Chwała Ci, żeś nie skazał na śmierć rodziny głównego bohatera. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć, bruce

Nieco zbrakło mi wyjaśnienia celu ataku czarnego rycerza, braku zapowiedzianego przyjazdu jego kompanów, związku staruszki z nimi i ich zakonem, planów jej odejścia, powodów kłamstwa i ukrywania się, dziejów niezwykłej figurki oraz odczytania symboli na tabliczce i historii wcześniejszych najazdów „czarnych rycerzy”.

Nie wiem, co na to poradzić, być może zachowałem za dużo informacji dla siebie, być może coś nie było logiczne, a być może pomieszałem. Nie będę się bronić, już próbowałem, ale myślałem, że pewne nieścisłości wychodzą z braku wciągnięcia czytelnika w tekst, a jeśli historia cię zainteresowała, to widocznie zepsułem coś w przekazywaniu odbiorcy tropów. 

Niemniej cieszę się, że opowiadanie było dla ciebie ciekawe. Szkoda, że nie udało mi się napisać dobrego zakończenia. 

Dzięki za łapankę, którą chętnie wykorzystałem i opinię :)

Pozdrawiam. 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody Pisarzu, czasem tak bywa, że jako autorzy więcej sobie sami zachowujemy w myślach, niż piszemy i zawieramy w treści tekstów; nie ma tu mowy o żadnym “zepsuciu” przez Ciebie jakiegokolwiek wątku, bo Twoja historia jest naprawdę bardzo interesująca i godna pochwały. Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Przyznaję, że pewnych rzeczy dowiedziałam się dopiero po lekturze komentarzy :) Podobnie jak Finkla zachodziłam w głowę, czemu staruszka nie pomogła, naszyjnik w pewnym momencie zwrócił moją uwagę, ale o tej pierwszej wzmiance, że zniknął generałowi, zdążyłam już zapomnieć. Trochę mnie dziwi, że staruszka nie polazła gdzieś dalej, żeby czarni rycerze nie wpadli na jej trop.

Generalnie historia interesująca, ale trochę za dużo detali zostało w Twojej głowie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witaj, Irko_Luz

Czyli podałem za mało tropów. Często mam problem z wyczuciem, czy jest ich za mało czy może za dużo, ale to pewnie kwestia wprawy. 

Cieszę się, że widzisz w tej historii potencjał, to zawsze dawka motywacji :) 

Dziękuję za wizytę. 

Pozdrawiam. 

 

Bruce

No tak bywa, że czasem za dużo zostaje w głowie autora, tutaj popełniłem ten błąd, więc wspomniałem o “zepsuciu”.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Bruce

No tak bywa, że czasem za dużo zostaje w głowie autora, tutaj popełniłem ten błąd, więc wspomniałem o “zepsuciu”.

Zdarza się to każdemu z nas, tylko w mniejszym lub większym stopniu. :)

Pecunia non olet

Nie powiem nic nowego – jest tu pomysł, ale jakoś nie zdołał mnie porwać, głównie z racji niezbyt starannego przedstawienia całej historii. Rzecz rozjaśniła nieco lektura komentarzy, ale nie ukrywam, że wolałabym dowiedzieć się wszystkiego z treści opowiadania.

Wykonanie, niestety, nie zachwyca.

 

Jesz­cze raz obej­rzał się za sie­bie i pchnął drzwi. → Masło maślane – czy mógł obejrzeć się przed siebie?

Proponuję: Jesz­cze raz spojrzał za sie­bie i pchnął drzwi.

 

Po­środ­ku izby stało pa­le­ni­sko, a dym wy­do­sta­wał się przez pro­wi­zo­rycz­ny komin. → Nie wydaje mi się, aby palenisko mogło stać.

Proponuję: Po­środ­ku izby w palenisku płonęły drwa, a dym wy­do­sta­wał się przez otwór w dachu.

 

Ma­le­ne po­ło­ży­ła stra­wę w misce na stole… → A może: Ma­le­ne postawiła na stole miskę ze strawą

 

chwi­lę póź­niej od­sta­wił cał­ko­wi­cie opróż­nio­ną miskę. → Wystarczy: …chwi­lę póź­niej od­sta­wił opróż­nio­ną miskę.

Skoro miska została opróżniona to zrozumiałe, że nic w niej nie zostało.

 

Pod­szedł do ogni­ska i do­rzu­cił drwa. -> Pod­szedł do ogni­ska i do­rzu­cił drew.

Tu znajdziesz odmianę słowa drwa.

 

kilka ko­lej­nych me­trów po­ko­nał bie­giem. → Metry nie maja racji bytu w tym opowiadaniu.

Sugeruję, abyś poznał dawne systemy_miar.  

 

po czym pod­niósł ta­blicz­kę ku górze… → Masło maślane – czy można coś podnieść ku dołowi?

Wystarczy: …po czym pod­niósł ta­blicz­kę

 

Bork na­wie­dzi­ło dziw­ne prze­czu­cie, że na­le­ży do tych „in­nych”.Borka na­wie­dzi­ło dziw­ne prze­czu­cie, że na­le­ży do tych „in­nych”.

 

zer­k­nął na twarz przy­wód­cy. Była ka­mien­na, je­dy­nie jej brwi lekko się ścią­gnę­ły… → Zbędny zaimek – brwi są wyłącznie na twarzy.

 

Kilku wo­jow­ni­ków już do­tar­ło na miej­sce i teraz wy­mie­nia­ło ataki. → Co to znaczy wymieniać ataki?

 

Rzu­cił się w stro­nę domu i wpadł przez drzwi. → Zbędne dookreślenie – czy istniała możliwość, aby wpadł do domu nie korzystając z drzwi?

Proponuję: Rzu­cił się w stro­nę domu i wpadł do wnętrza.

 

Wo­jow­ni­cy wy­da­li z sie­bie okrzyk zwy­cię­stwa. → Zbędne dookreślenie – czy mogli wydać okrzyk z kogoś innego?

Wystarczy: Wo­jow­ni­cy wy­da­li okrzyk zwy­cię­stwa.

 

Egil szedł po­wo­li, pod­pie­ra­jąc się na ra­mie­niu Me­lie­go. -> Egil szedł po­wo­li, opie­ra­jąc się na ra­mie­niu Me­lie­go.

Podpieramy się czymś, np. laską.

 

i wy­cią­gnę­ła za­wie­szo­ny na szyi na­szyj­nik… → Nie brzmi to najlepiej.

Może wystarczy: …i wy­cią­gnę­ła na­szyj­nik…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, regulatorzy

Nie powiem nic nowego – jest tu pomysł, ale jakoś nie zdołał mnie porwać, głównie z racji niezbyt starannego przedstawienia całej historii. 

Starałem się, tekst odleżał swoje, a później spędził jeszcze prawie miesiąc na becie. Natomiast zauważyłem, że muszę wykładać więcej rzeczy wprost, bo inaczej historia będzie niezrozumiała.

Głupio mi z powodu, aż tylu błędów. Poprawione. 

Dzięki za łapankę i opinię.

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody pisarzu, wiem, że się starasz – pamiętam Twoje pierwsze teksty i widzę postępy. A skoro potrafisz zauważyć, co i jak mógłbyś napisać lepiej, rośnie nadzieja, że z czasem będzie coraz lepiej. 

Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Powodzenia! :)

Dziękuję, przyda się :) 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Witam w twoich progach Młody pisarz :)

 

Bardzo dobre, uważam. Pomysł wydaje się prosty, ale to przecież trzeba wymyślić. Potrafisz pisać. Widzę, że twoje rady które mi dawałeś sam z nich korzystasz. To mi się wydaje takie trochę może dla dzieci opowiadanie. Myślę, że mógłbyś to nawet sprzedać i gdyby jakaś mama kupiła książkę z twoim opowiadaniem dziecku to bardzo by się mu spodobało.

 

Dałbym klik do biblioteki nawet i (mam nadzieję, że nikt tego teraz nie czyta) tylko nie wiem jak to zrobić :))) Bardzo bym był wdzięczny, za poinstruowanie :)

 

Fachowa robota, naprawdę!!! :)

Jestem niepełnosprawny...

Cześć, Dawid

Bardzo dziękuję za miłe słowa na temat mojego tekstu. Z pewnością dało się tutaj napisać wiele rzeczy lepiej, ale jeśli opowiadanie Ci się spodobało to i ja jestem zadowolony :) 

Dałbym klik do biblioteki nawet i (mam nadzieję, że nikt tego teraz nie czyta) tylko nie wiem jak to zrobić :))) Bardzo bym był wdzięczny, za poinstruowanie :)

Wystarczy skopiować link opowiadania z tytułem, udać się do wątku Biblioteka – Nominacje, dokleić nazwę użytkownika i voila. 

A tu przykład, jak może wyglądać taka nominacja:

Młody pisarz – "Czaszka przebita dwoma mieczami"

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Zrobiłem to ale, chyba trzeba trochę poczekać. Dzisiaj przeczytam inne twoje opowiadanie! Chyba, że nie znajdę czasu, ale w najbliższych dniach na pewno.

Jestem niepełnosprawny...

Dzięki, Dawid. To miłe z twojej strony :)

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Nowa Fantastyka