- Opowiadanie: hrabiax - Historia pewnego listu

Historia pewnego listu

Opowiadanie nie bierze udziału w konkursie, ale spełnia jego wymogi.

 

 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, zygfryd89, Finkla

Oceny

Historia pewnego listu

W kawiarni Closerie des Lilas miał swój stolik. Siadał przy nim regularnie, każdego dnia o godzinie czternastej. Zamawiał zawsze to samo, kawę z czekoladą. Ubrany niezwykle elegancko, zupełnie inaczej niż reszta bywalców. Przychodził tutaj od roku, zawsze z niewielkim neseserem, z którego wyciągał kartki papieru i wycinki z gazet. Następnie przeglądał wszystko, po czym zaczynał pisać. Niejednokrotnie przez kilka godzin. Plotkowano, że pewnie nieszczęśliwie zakochany, że to listy miłosne. Zdarzało mu się nawet po kilku godzinach pisania pognieść notatki, które wrzucał do swojej aktówki i w złości opuszczał lokal.

Tego dnia pisał jak w transie. Nikt już nawet nie liczył, ile filiżanek przyniesiono mu do stolika. Po raz pierwszy był zadowolony z tego, co napisał. Po raz pierwszy również wszyscy tam zgromadzeni zobaczyli jego uśmiech. Pogładził ręką zapisany papier, wziął go delikatnie do ręki i zaczął cicho czytać, upewniając się, że nikt nie będzie słyszeć.

 

Szanowny Panie Howardzie Carterze,

 

Ten list pragnę zacząć od szczerych wyrazów uznania, w związku z tym, co Pan robi oraz co Pan do tej pory już uczynił. Z ogromnym zainteresowaniem śledzę doniesienia prasowe oraz radiowe na temat tego, co aktualnie dzieje się w Egipcie. Treść tego listu będzie niemałym zaskoczeniem, jeśli nie szokiem. Postaram się stopniowo dawkować rewelacje, które ujawnię w niniejszym tekście. Zaznaczam, że pierwszym odczuciem będzie niedowierzanie, a być może pomyśli Pan nawet, że to forma żartu. Nic bardziej mylnego. Proszę jedynie o zapoznanie się z jego treścią. Wszystko, co Pan z tą wiedzą uczyni, zależy już tylko od Pana.

 

 Nazywam się Jean Dussauvy, urodziłem się 12 października 1768 roku w Konstantynopolu. Nie jest to błąd w zapisie daty co obiecuję wyjaśnić w dalszej części. Moim ojcem był Louis Dussauvy, matką zaś pochodząca z Grecji Sybilla Arinodakis. Razem z bratem Victorem wychowaliśmy się w Paryżu, gdzie skończyliśmy prestiżową szkołę średnią. Między 1787, a 1793 rokiem byłem sekretarzem ambasady francuskiej w Londynie. Po powrocie do Paryża, ponieważ był to czas rewolucji, o której Pan tylko czytał w podręcznikach, utrzymywałem się ze sprzedaży własnych obrazów i rysunków.

W tych okolicznościach poznałem Dominique’a Vivant’a, o którym mam nadzieję Pan słyszał. On właśnie zaszczepił we mnie ciekawość świata i zaintrygował opowieściami o Bliskim Wschodzie. Od tej pory cały wolny czas oraz wszystkie zasoby poświęcałem na poszerzanie tej wiedzy.

Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie oraz niewyobrażalną radość, kiedy to przez jego wstawiennictwo zostałem powołany do misji naukowej przy sztabie wojsk francuskich pod wodzą Napoleona w wyprawie do Egiptu.

Jako dowód załączam oficjalną nominację Komisji Sztuki i Nauki, adresowaną na moje nazwisko oraz paryski adres.

Pierwsze zetknięcie z tym miejscem to nieustający zachwyt, czego Panu akurat nie muszę tłumaczyć. Pominę też opis pierwszych kilku tygodni, gdyż pracowaliśmy od świtu do zmierzchu, gromadząc szkice, notatki oraz dokumentując prace wykopaliskowe. Nasza obecność w naturalny sposób wzbudzała zainteresowanie lokalnej społeczności, co prowadziło do zawiązywania przyjaźni oraz integrowała nas z tamtym światem.

Przez dłuższy czas prowadziliśmy wykopaliska w Sakkarze, a następnie w pobliżu miejscowości Armant. Tam też poznałem pewną kobietę, Elisabeth Ebbinay. Była córką brytyjskiego, wysokiego rangą urzędnika James’a Ebbinay’a oraz Ghalili al-Kazdağli, wywodzącej się z jednego z najbogatszych rodów Egiptu zapoczątkowanego przez Mustafę al-Kazdağli, janczarskiego oficera, który wzbogacił się eksportując kawę do Turcji.

Elisabeth, którą poznałem była połączeniem wszystkich najlepszych cech swoich rodziców, angielskiej elegancji i powściągliwości oraz tureckiego orientu. Była przy tym niesamowicie inteligentna, bystra i co równie ważne niesamowicie piękna, dlatego straciłem dla niej głowę.

Jako kolejny dowód oraz niejako dla podtrzymania Pańskiej uwagi dołączam srebrną monetę o wartości jednego kuruşa, wybitą w 1688 roku, którą otrzymałem od Elisabeth.

 

 Drogi Panie Howardzie, wszystko, co napisałem do tej pory jest prawdą, co więcej, przy odrobinie wysiłku można pewne fakty zweryfikować, by przekonać się o ich prawdziwości. To, co przeczyta Pan teraz będzie wymagało znacznie większej uwagi oraz zaangażowania. Może to zmienić Pana pogląd na pewne sprawy, albo nawet odmienić w jakiś sposób Pana życie. Moje w każdym razie odmieniło całkowicie.

Z Elisabeth spotykaliśmy się coraz częściej, co nie u wszystkich zyskało aprobatę. Oszczędzę jednak szczegółów tych spotkań, a skupię na zaledwie jednym, ale jakże ważnym, które jest bezpośrednim powodem tego listu. Bardzo często nocą wyruszaliśmy konno w górę Nilu. Podczas tej właśnie wyprawy, w okolicach El-Assasif usłyszeliśmy bardzo dziwne dźwięki, jakby krzyk. Nie było absolutnie nikogo w pobliżu. Byliśmy tylko my oraz nasze konie. Zwolniliśmy i teraz poruszaliśmy się bardzo powoli, zerkając co chwila w prawo, w stronę Nilu oraz w lewo, w stronę bezkresu piasków. Początkowy krzyk przeszedł w cichy głos, następnie w szept, ale wciąż nie były to zrozumiałe słowa. Przez cały ten czas milczeliśmy, ale spojrzenie mojej ukochanej zdradzało, że również słyszy to, co ja. W tym momencie konie, jakby na komendę skręciły w stronę ciemności i zaczęliśmy się oddalać od Nilu. Zwierzęta jak zaczarowane szły powoli, w jednym tempie, w nieznane nam miejsce oraz z nieznanych nam powodów, a my nie reagowaliśmy. Zatrzymały się nagle po paru minutach. Staliśmy w totalnej ciszy i ciemności przez kilka chwil. Nagle przestrzeń przed nami rozświetliła się. Zobaczyliśmy niewielki pagórek, nic więcej. Ponownie spojrzeliśmy na siebie, nie rozumiejąc w ogóle, co się dzieje. Dokładnie w tym momencie przemówił głos. W oczach Elisabeth dostrzegłem przerażenie, które zapewne było odbiciem również mojego strachu. Nie potrafiliśmy zlokalizować źródła dźwięku, nerwowo obracaliśmy się dookoła, lecz byliśmy sami. Po chwili dotarło do nas, że ten głos pochodzi z naszych głów. To był krótki komunikat, wypowiedziany bardzo powoli i majestatycznie: “Przed wami ten jedyny, prawdziwy. Dziś, choć tego nie chcecie będziecie moimi sługami. Wzgórze przed wami to miejsce mojego spoczynku, które ktoś próbuje w złym zamiarze ograbić. Nakazuje wam teraz z pomocą waszych koni zamaskować to miejsce, aby nigdy nikt mnie nie znalazł. W nagrodę obiecuję wam życie w dostatku tak długo, jak długo mój spokój pozostanie niezakłócony. Jeśli jednak za waszym wstawiennictwem, to miejsce zostanie odkryte, przepadniecie w jednej chwili”. Nic więcej. Po wysłuchaniu skinęliśmy delikatnie ku sobie, zsiedliśmy z koni i poszliśmy w stronę pagórka. Konie szły za nami choć ich nie prowadziliśmy. Byliśmy w amoku. Nie jestem w stanie powiedzieć ile ton piasku przerzuciliśmy własnoręcznie, ale gdy rano wzeszło słońce pagórka już nie było. Niemożliwym było rozpoznanie miejsca, w którym jeszcze dzień wcześniej był.

Z Elisabeth rozmawialiśmy o tym tylko raz. Postanowiliśmy, że nikomu o tym nie powiemy, a cały ten incydent próbowaliśmy racjonalizować udarem słonecznym lub zatruciem pokarmowym. Oszczędzę dalszych szczegółów, powiem tylko, że zostałem w Egipcie do 1851 roku. Do tego czasu razem z Elisabeth prowadziliśmy bardzo wystawne życie, rzekłbym luksusowe. Handlowaliśmy wszystkim, na co było zapotrzebowanie. Po upływie kilku lat coraz częściej ludzie komentowali nasz wygląd zewnętrzny. Często w formie żartu sugerowali, że podpisaliśmy chyba pakt z diabłem na wieczną młodość. Nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, jak blisko byli prawdy. Wiązało się to z tym, że fizycznie nie zmieniliśmy się w ogóle, podczas, gdy ludzie wokół nas kurczyli się i znikali. Gdy dotarło do nas już na dobre, że to, co wydarzyło się wtedy wśród ciemnych piasków to nie były halucynacje, z moją najdroższą zaczęło dziać się coś niepokojącego. Zamknęła się w sobie, przestała dopuszczać mnie do swojego życia. Próbowałem ze wszystkich sił do niej dotrzeć, niestety podczas mojego pobytu w Kairze, gdzie finalizowałem sprzedaż pewnego znanego dzieła malarskiego, otrzymałem telegram, że moja najdroższa Elisabeth targnęła się na swoje życie, podcinając żyły.

 

Po tym wydarzeniu pozbyłem się wszystkiego, co miałem. Nie potrafiłem pogodzić się z tym, że mojej najdroższej już nie ma. Wykorzystałem wszystkie środki i znajomości do tego, by dostać się do Londynu. W porcie w Plymouth wysiadłem jako James Dunhamm-Barras. Podczas tego kilkunastodniowego rejsu miałem dość czasu, aby wymyślić swoje życie na nowo. Nawet Pan nie wie, jakie to trudne. Gdy dotarłem do Londynu nie poznałem tego miasta. Duchota tych wąskich i zabłoconych uliczek, pełnych głodnych, obdartych dzieci przyprawiało mnie o mdłości. Do tego te bezwstydne kobiety i najgorsze, plugawe męty, których na ulicach było pełno. W jednej chwili zapragnąłem powrotu do mojego starego życia, ale tego życia już nie było.

Przyznam się Panu, drogi Howardzie, z niemałym wstydem, że dość szybko powróciłem do luksusowego i wystawnego życia. Splot sprzyjających mi wydarzeń, które nastąpiły w mgnieniu oka sprawił, że w ciągu kilku miesięcy stałem się kluczową postacią w świecie handlu antykami na linii Paryż – Londyn. Po sześciu latach poznałem Michelle Peely, zjawiła się niespodziewanie na przyjęciu, które organizowałem w dzielnicy Kensington dla moich najlojalniejszych pośredników oraz wszystkich innych, którzy sponsorowali moje wygodne życie. Ta piękna blondynka, w dniu kiedy się poznaliśmy miała zaledwie dwadzieścia sześć lat, pochodziła z zamożnej rodziny baronów i bardzo wpływowych polityków. Ja w tamtym czasie przedstawiałem się jako czterdziestolatek i wiem, że o moje względy walczyło pół Londynu. Biedna Michelle nie miała pojęcia, że już wtedy byłem starszy od jej dziadka. Na szczęście nie zadawała zbyt wielu pytań, co było mi nawet na rękę. Bardzo szybko wzięliśmy skromny ślub i od tego czasu staliśmy się prominentami londyńskich salonów. Interesy szły tak świetnie, że przestaliśmy liczyć pieniądze, mogliśmy sobie pozwolić na absolutnie wszystko. Wiele w tym czasie podróżowaliśmy w interesach, jedliśmy najrozmaitsze rzeczy, spotykaliśmy się z najmożniejszymi tego świata. Tyle potrafi pieniądz. Nie będę Pana dłużej zanudzać tymi opowieściami. Jako kolejny dowód mojej prawdomówności przedstawię fakt, że poznałem Pańskiego ojca Samuela. Spotkaliśmy się przypadkiem na jednym z bankietów w 1860 roku. Mieliśmy w tamtym czasie pięknego pointera, którego otrzymaliśmy w prezencie i zamówiliśmy portret, na którym pozują razem z Michelle. Piękne to było dzieło, niestety nie znam jego aktualnych losów. Mogę natomiast przedstawić wstępny szkic w miniaturowej wersji, który sporządził i podpisał się pod nim Pański ojciec i który znajdzie Pan w tej przesyłce. Dlatego, mam nadzieję, rozumie Pan moje szczere zdziwienie, kiedy odkryłem Pana nazwisko w gazecie i dowiedziałem się, czym Pan się zajmuje.

 

Szanowny Panie Howardzie, stał się Pan mimowolnie moim spowiednikiem. Po raz pierwszy i zdecydowanie po raz ostatni opowiadam historię mojego życia. Obiecuję jednak sowicie się odwdzięczyć za wysłuchanie mojej opowieści.

Z Michelle małżeństwem byliśmy do stycznia 1900 roku. Ponieważ nieuniknionym było, że w pewnym momencie moja droga zacznie wyglądać jak moja matka, a później może nawet jak moja babcia, przenieśliśmy się do Szkocji, nieopodal miejscowości Essich. Oczywiście wytłumaczyłem to ochotą poszukiwania spokoju, odpoczynku oraz planami założenia gospodarstwa. W tym czasie Michelle zaczęła chorować, najpierw jej ciało odmawiało posłuszeństwa, później jej umysł. Ostatnie siedemnaście lat swojego życia spędziła w łóżku, niczym w celi. Opiekowali się nią najlepsi lekarze, miała najlepsze pielęgniarki dostępne całą dobę, ale na nic się to zdało. Nikt nie potrafił jej pomóc, a jedynie przedłużali jej agonię. Ja w tym czasie nie przestawałem się zastanawiać, jak to jest wszystko w ogóle możliwe. Szukałem odpowiedzi w książkach, prasie. Zgromadziłem godną podziwu bibliotekę, opanowałem łacinę, włoski oraz niemiecki do perfekcji. Całe dnie spędzałem w swoim gabinecie, a jeśli nie byłem akurat tam, to spacerowałem po okolicznych bezkresach. Gdy spoglądałem w lustro i zaczynałem liczyć w głowie lata, które upłynęły od moich narodzin, zaczynało mi się kręcić w głowie. Niejednokrotnie zastanawiałem się, czy nie zakończyć tej farsy, ale dla mężczyzn urodzonych w moich czasach jest to nie do pomyślenia. Michelle zmarła 4 stycznia 1900 roku. Po jej śmierci przez kolejnych osiem lat pozostawałem w naszej posiadłości, lecz teraz już zupełnie sam.

W dniu, w którym dowiedziałem się, że został Pan zaangażowany przez lorda Carnarvona do wykopalisk w Tebach postanowiłem rozstać się ze Szkocją i ruszyć w podróż dookoła świata, którą chciałem zakończyć w Paryżu. Sprzedałem posiadłość, zabrałem zaledwie kilka pamiątek, które miały dla mnie znaczenie i z portu w Southampton udałem się do Nowego Jorku. Z pewnym wstydem rozmyślam teraz, jak wielce zawiedziony byłem już od samego początku tej wyprawy. Nie zachwycało mnie nic, a Nowy Jork wręcz mnie irytował. Przez kolejnych dziewięć lat byłem w podróży. Sporo czasu spędziłem w Ameryce Południowej, następnie w Australii, stamtąd przez Tajwan udałem się do Chin. Wszędzie, gdzie się pojawiałem, wzbudzałem natychmiast sympatię i błyskawicznie zaczynali pojawiać się u mego boku wpływowi ludzie, a razem z nimi pieniądze. Później znalazłem się we Władywostoku, gdzie rozpocząłem podróż koleją Transyberyjską. Do Europy przybyłem z powrotem pod koniec wojny. Czułem się, jakby prowadziła mnie boska ręka między frontami działań wojskowych, choć w Boga przestałem wierzyć już dawno temu. Takiego zniszczenia, takiej zagłady i ludzkiej tragedii nie widziałem nigdy wcześniej.

 

Szanowny Panie Howardzie, bardzo dziękuję za przeczytanie mojej historii. W niniejszej przesyłce znajdzie Pan szkic mapy, którą sporządziłem wkrótce po wydarzeniu, które miało miejsce wtedy na pustyni. Nie wiedziała nawet o tym moja droga Elisabeth, a mapę przez te wszystkie lata nosiłem przy sobie. Zgodnie z tym, co usłyszeliśmy wtedy od szanownego Tutanchamona, w momencie, gdy tajemnica zostanie wyjawiona, czyli wtedy, gdy Pan w tę mapę spojrzy, zniknę z tego świata. Proszę nie mieć skrupułów, ja od dawna nie czekam na nic innego. Można by rzec, że przeżyłem swoje życie trzy razy. Pierwsze z Elisabeth, drugie z Michelle, a trzecie na samotnej tułaczce po świecie i powiem Panu, Panie Howardzie, że to zdecydowanie za dużo na jednego człowieka. Ja ciągle tkwię w czasach, które już minęły i nie wrócą. Obecne należą do Pana.

 

Jean Dussauvy

 

*****

 

Początek listopada 1922 roku zapowiadał się wyjątkowo dobrze. O wojnie mówiono coraz mniej, kawiarnie były pełne, a pogoda doskonała.

– Otwierać! Inaczej sam wejdę, mam klucze! – Bernard Arland był właścicielem niewielkiej paryskiej kamienicy. Kilkakrotnie powtórzył prośbę, uderzając dłonią w drzwi.

– Czego się tak drzesz od rana? Wie pan, która jest godzina?

– Najmocniej przepraszam, ale mam problem z tym lokatorem. Ma nieuregulowany rachunek i przepadł. Nie spotkała go pani może w ostatnim czasie?

– Ten dziwoląg? Od dobrego tygodnia go nie widziałam. Ma pan klucze, to niech pan wchodzi, może tam leży. Chociaż, pewnie byśmy już poczuli. Zresztą, kto wie, tu i tak śmierdzi jak w chlewie.

Bernard nie słuchał już dalszych wywodów lokatorki, co do której zresztą nie żywił sympatii, jak właściwie do nikogo, kto tu mieszkał i udał się ponownie na górę. Zapukał raz jeszcze, bez większej nadziei, że tym razem ktoś otworzy. Wyjął pęk kluczy, odnalazł właściwy i po chwili znalazł się w środku. Zanim zamknął za sobą drzwi, wziął głęboki wdech, jakby obawiał się tego, co zastanie. Zupełnie niepotrzebnie. Mieszkanie, do którego wszedł, było nienagannie czyste oraz, co zauważył ze zdumieniem, puste. Nie zdradzało w żadnym wypadku tego, że ktoś tu mieszka, za wyjątkiem jednej rzeczy. Otóż na biurku znajdował się krótki list, na którym położony był niewielki, szmaciany worek. Gospodarz podszedł bliżej, wziął kartkę do rąk, było na niej napisane:

 

Szanowny Panie Bernard,

 

Najmocniej przepraszam za kłopot, który Panu sprawiłem. Niestety splot pewnych wydarzeń spowodował, że musiałem w trybie natychmiastowym opuścić Paryż. Mam szczerą nadzieję, że to, co Pan znajdzie w tym woreczku wystarczy jako zadość uczynienie.

 

J.D

 

Bernard odłożył list na bok, rozchylił worek i wyjął z niego pokaźnych rozmiarów zwitek banknotów. Zdziwił się, gdy odkrył, że to funty szterlingi. Przeliczył pieniądze cztery razy, za każdym razem wyszło mu tyle samo. Nawet przy zaniżonym kursie była to równowartość pięcioletniego najmu. To jednak nie wszystko. Kiedy chciał schować banknoty do worka, zauważył błysk na jego dnie. Było tam kilkanaście monet z wizerunkiem Ludwika XVI. Sprawdził miernikiem złota, który miał zamontowany w zębach i złapał się za głowę. To był jego szczęśliwy dzień.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Z technicznych – moje sugestie oraz wątpliwości:

 

Szanowny Panie Howardzie Carterze,

Ten list pragnę zacząć od szczerych wyrazów uznania w związku z tym (przecinek?) co pan robi oraz co pan do tej pory już uczynił. Z ogromnym zainteresowaniem śledzę doniesienia prasowe oraz radiowe na temat tego, co aktualnie dzieję się w Egipcie. skoro to list i na początku jest forma grzecznościowa „Pan”, potem też tak powinna być zapisana, a prawie wszędzie dalej jest małą literą

 

Interpunkcja wymaga jeszcze sprawdzenia; przykłady:

Wszystko (przecinek?) co pan z tą wiedzą uczyni (przecinek) zależy już tylko od pana.

Po powrocie do Paryża, ponieważ był to czas rewolucji (i tu) o której pan tylko czytał w podręcznikach, utrzymywałem się ze sprzedaży własnych obrazów i rysunków.

 

Jest sporo literówek, zatem pod tym kątem warto przejrzeć cały tekst; przykłady:

Z ogromnym zainteresowaniem śledzę doniesienia prasowe oraz radiowe na temat tego, co aktualnie dzieję się w Egipcie.

Nie jest to błąd w zapisie daty co obiecuje wyjaśnić w dalszej części.

 

On właśnie zaszczepił we mnie ciekawość świata i zaintrygował opowieściami o dalekim wschodzie. czy nie wielkimi literami?; dodatkowa wątpliwość – potem piszesz o Egipcie, czy to na pewno jest „Daleki Wschód”?

 

Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie oraz niewyobrażalną radość, kiedy to przez jego wstawiennictwo zostałem powołany do misji naukowej przy sztabie wojsk francuskich pod wodzą Napoleona w wyprawie do Egiptu. Jako dowód załączam oficjalną nominację Komisji Sztuki i Nauki, adresowaną na moje nazwisko oraz paryski adres. Moje pierwsze zetknięcie z tym miejscem to nieustający zachwyt, czego panu akurat nie muszę tłumaczyć. Pominę też opis początków mojego tam pobytu, gdyż pracowaliśmy od świtu do zmierzchu gromadząc szkice, notatki oraz dokumentując prace… – powtórzenia

 

W tym momencie konie, jakby na komendę skręciły w stronę ciemności i zaczęliśmy się oddalać od brzegu Nilu. Na nic zdały się nasze komendy, zwierzęta jak zaczarowane szły powoli, w jednym tempie, w nieznane nam miejsce oraz z nieznanych nam podowód. – powtórzenie i literówki

 

Otwierać! Inaczej sam wejdę, mam klucze! – Bernard Arland był właścicielem niewielkiej paryskiej kamienicy. Kilkakrotnie powtórzył prośbę o otwarcie, uderzając otwartą dłonią w drzwi. – znowu powtórzenia

 

Mieszkanie (przecinek) do którego wszedł było nienagannie czyste. Zadziwiający był jedynie fakt, że było puste. – i tutaj

 

Przez dłuższy czas prowadziliśmy wykopaliska w Sakkarze(zbędne spacja) , a następnie w pobliżu miejscowosci Armant. – literówka

 

Zwolniliśmy i teraz poruszaliśmy się bardzo powoli, zerkając co chwila w prawo, w stronie Nilu oraz w lewo, w stronę bezkresu piasków. – tu literówki

 

… który dorobił się niewyobrażalnego majątku na handlu kawą do Turcji. – trochę mi zazgrzytało

 

Elisabeth, którą poznałem była połączeniem wszystkich najlepszych cech swoich rodziców, angielskiej elegancji i powściągliwości oraz tureckiego orientu. – raczej zbędna informacja, akapit wcześniej pisałeś, że ją poznał; tutaj wątpliwość – czemu tureckiego, skoro matka była z Egiptu?

 

Początkowy krzyk przeszedł w cichy głos, następnie w szept, ale wciąż nie były to zrozumiałe słowa. Przez cały ten czas milczeliśmy, ale jej spojrzenie zdradzało, że również słyszy to co ja. – nie do końca jasne – czyje spojrzenie? – można domyślić się, że Elżbiety, lecz z tekstu to nie wynika

 

Ponownie spojrzeliśmy na siebie nierozumiejąc w ogóle (przecinek) co się dzieje. – błąd gramatyczny – nie z czasownikiem – osobno

 

Wiązało się to z tym, że fizycznie nie zmieniliśmy (się?) w ogóle, podczas, gdy ludzie wokół nas kurczyli się i znikali.

W Europie znalazłem z powrotem pod koniec wojny. – tu też brak „się”

 

… otrzymałem telegram, że moja najdrosza Elisabeth targnęłasię (osobno) na swoje życie podcinając żyły. – literówka

 

Sporo czasu spędziłem w Ameryce Południowej, następnie w Australii, stamtąd przez Tajwan do Chin. – tu jakby brak części zdania

 

O wojnie mówiono co raz mniej, kawiarnie były pełne, a pogoda doskonała. – razem, w opowiadaniu występuje ta usterka jeszcze w innym miejscu

 

Nawet przy zaniżonym kursie była to równowartość pięcioletnie najmu. – brak części liter

 

A zatem pod kątem kwestii technicznych warto jeszcze podszlifować cały tekst, nie wypisuję już innych spraw.

 

Opowiadanie zaskoczyło zakończeniem. List Jeana (w sumie to główna część tekstu) jest nader dramatyczny. Nieco przypominał opis życia Doriana Graya. Czytałam wielokrotnie opowieści o klątwie Tute(a)nchamona, jaka dotykała osoby, związane z odkryciem jego grobowca i byłam nimi zachwycona. Dobry tekst, pełen sensacji oraz mrocznych tajemnic.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, Twoje uwagi są jak zwykle nieocenione. Poprawiłem wszystko, co wskazałaś. Nie mam żadnych argumentów do polemiki. Najbardziej rozśmieszył mnie Daleki Wschód, chyba za dużo czeskich filmów… :)

Może tylko jedno wyjaśnienie. Elisabeth miała w sobie turecki orient, ponieważ jej przodkiem był janczarski oficer, czyli pochodzący z Imperium Osmańskiego, lub Tureckiego, jak kto woli.

 

Dziękuję za poranna gimnastykę. Miłego dnia : )

To ja bardzo dziękuję. :)

Moje sugestie są zawsze tylko do przemyślenia. Sama popełniam sporo usterek i walczę z nimi. :) 

Tak właśnie myślałam o tym dziadku Elisabeth, ale tu pewności nie miałam i wolałam dopytać. ;)

Pozdrawiam serdecznie, klikam. ;)

Pecunia non olet

Zgłaszam się na razie jako organizatorka w kwestii formalnej: ze względu na “wątek antologijny” dopuściłam późniejsze zgłaszanie otagowanych tekstów, które oczywiście nie wezmą udziału w zakończonym konkursie, ale będą rozpatrywane w naborze do antologii.

Ergo Twój tekst na to drugie się łapie. Widzę, że jest Howard C., co niewątpliwie zwiastuje ważny wątek egipski, a czy opowiadanie znajdzie się na liście rekomendowanych wydawnictwu, okaże się po przeczytaniu – może w weekend, a może trochę później, bo akurat mam trochę nerwowy czas przed dłuższym wyjazdem ;)

 

Aha: poprawiaj wg sugestii komentatorów, bo im lepszy tekst przeczytam, tym lepiej XD

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina, jestem w nieustającej gotowości do poprawy każdego przecinka.. : )

Dzięki i miłego dnia.

Ciekawe opowiadanie w formie epistolarnej, objaśniające klątwę Tutenhamona.

 

“…stamtąd przez Tajwan udałem się do Chin”. – w tamtych czasach jeszcze nie było Tajwanu jako państwa, a wyspa nosiła starą nazwę Formoza i należała do Japonii.

Daty zapisywane słownie brzmią wręcz dziwacznie, poza tym autor listu na pewno nie zapisywał by ich w taki sposób. 

“Nazywam się Jean Dussauvy, urodziłem się 12 października 1768 roku w Konstantynopolu”.

Tak to moim zdaniem powinno wyglądać. Wiem, że na tym portalu panuje liczebnikowe gestapo, ale – więcej odwagi.

Cześć, Agroeling, fajnie, że wpadłeś!

Na mapie z 1911 roku pojawia się nazwa Taiwan, zamiennie z nazwą Formosa. 

Co do dat, no cóż, chyba się z Tobą zgodzę.

Całkiem klimatyczne opowiadanie, ładnie łączące fikcję z wydarzeniami rzeczywistymi. Zasługuje na klik do biblioteki.

Dziękuję Zygfrydzie.

Aha, czyli to stąd wiedzieli, gdzie trzeba szukać.

Interesujący pomysł. Forma listu na tyle rzadko spotykana, że stanowi urozmaicenie i jakiś plusik.

A jeśli facet sporządził dobrą mapę terenu pustynnego, który odwiedził nocą i w amoku, to jest świetnym kartografem.

Babska logika rządzi!

Dziękuję FInklo za odwiedziny.

Historia opowiedziana w liście, przeniosła mnie do dość odległych czasów, obrazując przy tym niezwykłe doświadczenia Jeana Dussauvy i skutki osobliwego spotkania na pustyni. Znalazłam tu dostatek niesamowitych wydarzeń, mających szczególny wpływ na wyjątkowo długie życie bohatera, więc Historię pewnego listu czytało się naprawdę dobrze, choć miejscami trafiały się literówki i inne usterki.

 

Dziś, choć tego nie chce­cie bę­dzie­ci moimi słu­ga­mi. → Literówka.

 

W na­gro­dę obie­cu­je wam życie w do­stat­ku→ Literówka.

 

prze­pda­nie­cie w jed­nej chwi­li.” → prze­padnie­cie w jed­nej chwi­li”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Nie­moż­li­wym było roz­po­na­nie miej­sca→ Literówka.

 

że mojej nad­roż­szej już nie ma. → Literówka.

 

na lini Paryż – Lon­dyn. → Literówka.

 

Wiele w tym cza­sie po­dró­żo­wa­li­śmy w in­te­re­sach, je­dli­śmy naj­roz­ma­it­sze rze­czy→ To chyba nic nadzwyczajnego, bo każdy je różne rzeczy.

A może: Wiele w tym cza­sie po­dró­żo­wa­li­śmy w in­te­re­sach, je­dli­śmy najbardziej wyszukane potrawy

 

Jako ko­lej­ny dowód mojej praw­do­mów­no­ści przed­sta­wie fakt→ Literówka.

 

kiedy okdry­łem Pana na­zwi­sko→ Literówka.

 

czym Pan się zaj­mu­ję. → Literówka.

 

W dniu, w któ­rym do­wie­dzia­łem, że zo­stał Pan→ Pewnie miało być: W dniu, w któ­rym do­wie­dzia­łem się, że zo­stał Pan

 

za­czy­na­li po­ja­wiać się u mego boku wpły­wo­wu lu­dzie→ Literówka.

 

jakby pro­wa­dzi­ła mnie boska ręką→ Literówka.

 

Otóż na biur­ku znaj­do­wał krót­ki list… → Pewnie miało być: Otóż na biur­ku znaj­do­wał się krót­ki list

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy za odwiedziny oraz zwrócenie uwagi na błędy. Literówki poprawione.

Bardzo proszę, Hrabiaksie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst dojrzewał w kolejce, aż przyszedł nań czas. Dobrze misię czytało i zadowolone daje temu wyraz. Pozdrowienia :)

Miło, że wpadłeś Koalo! Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka