- Opowiadanie: MPJ 78 - Rodzeństwo

Rodzeństwo

Po­wrót do sta­rych kli­ma­tów, 

 

Słow­ni­czek

(1) sto pięć­dzie­siąt­ka dwój­ka – ty­po­wy ka­li­ber hau­bic sto­so­wa­nych przez Ro­sjan na Ukra­inie.  

(2) arm­gen – ge­ne­rał armii, Ro­sja­nie na­mięt­nie robią po­dob­ne zbit­ki np. do­wód­ca bry­ga­dy  ko­man­dir bri­ga­dy w Armii Czer­wo­nej miał sto­pień kom­brig. 

(3) hetajr – wy­so­ki do­wód­ca z oto­cze­nia Alek­san­dra Wiel­kie­go,

(4) kryp­te­ia – spe­cy­ficz­na for­ma­cja spar­tań­ska, spe­cja­li­zu­ją­ca się w noc­nych skry­to­bój­stwach. 

(5)  dwu­set­ny – slan­go­we okre­śle­nie kodu “gruz 200” czyli po­le­głych wedle ro­syj­skiej no­men­kla­tu­ry. 

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Irka_Luz

Oceny

Rodzeństwo

 Głu­chy ryk wy­bu­chów ar­ty­le­rii wpra­wiał zie­mię w drże­nie. To tłu­kli oni, a nie my. Byłem tego ab­so­lut­nie pe­wien. Pod­ry­wa­ne eks­plo­zja­mi błoto opa­da­ło na nas ku­lą­cych się w po­zo­sta­ło­ściach okopu.

– Marko, do­sta­łem! – An­driej z prze­ra­że­niem pa­trzył na le­żą­cą obok niego nogę.

– Ot durak. Jak ty niby sier­żan­cie do­sta­łeś, skoro to noga w ru­skim mun­du­rze?

– Fak­tycz­nie. – Do­kład­nie ob­ma­cy­wał swoje nogi, jakby pra­gnął upew­nić się, że je ma.

– Mó­wi­łem, do­brze jest.

– To krew. – Pa­trzył na swoje ręce uba­bra­ne bło­tem i czymś jesz­cze.

– A co ma być? Spa­da­ją na nas reszt­ki zeków, co przy­szli tu, legli i się tro­chę ro­ze­rwa­li w tańcu ze sto pięć­dzie­siąt­ka­mi dwój­ka­mi*(1). – Wy­szcze­rzy­łem zęby w uśmie­chu.

– Ko­man­dir, że cie­bie nawet w tym pie­kle się jaja trzy­ma­ją.

– Jakby mi od­pa­dły, to bym przy­szył, bo bez jaj nijak żyć.

– He, he.

– Sły­szysz?

– Uci­chli.

– Daj znać chło­pa­kom w schro­nie by się szy­ko­wa­li?

– A nie wy­szli na po­zy­cje?

– Jesz­cze nie. Spo­dzie­wam się, że za góra pięć minut orki walną po nas jesz­cze ze dwie, trzy salwy. Nie ma sensu by nasi ry­zy­ko­wa­li, szko­da krwi. Do­pie­ro po tym jak or­ko­wie walną, trze­ba bę­dzie ob­sa­dzić po­zy­cje, a w każ­dym razie to co z nich zo­sta­ło. – Po­pa­trzy­łem na błot­ni­ste doły do­ko­ła nas.

– Tak jest.

 

An­driej ru­szył wy­ko­nać roz­kaz, a ja pa­trzy­łem przez nie­wiel­ki pe­ry­skop na przed­po­le. Na razie nic się jesz­cze nie dzia­ło mo­głem więc chwi­lę po­my­śleć, o niej.

Prze­klę­ta hi­po­kryt­ka prze­śla­do­wa­ła mnie od za­wsze. W sumie nie wiem, o co jej tym razem cho­dzi­ło. Zresz­tą czort z tym, go­rzej, że długi czas była lep­sza w te gier­ki. Prze­ko­na­ła dzię­ki nim ojca, ona jest ta dobra, a ja ten zły. Tym razem nie po­zwo­lę by jej się udało. Moja uko­cha­na długo uczy­ła mnie abym był gotów do tego star­cia.

 

Na przed­po­lu za­ma­ja­czy­ły syl­wet­ki żoł­nie­rzy. Szli do ataku sko­ka­mi, za nimi zaś po­wo­li brnął przez błoto czołg. Tym razem wa­gne­row­cy rzu­ci­li „ligę”, czyli do­świad­czo­nych żoł­nie­rzy z jed­no­stek spa­do­chro­no­wych i spec­na­zu, a nie zeków z ła­grów, okre­śla­nych nawet po tam­tej stro­nie fron­tu jako „mięso”. Krót­ka na­wa­ła ognio­wa zmu­si­ła mnie do za­prze­sta­nia ob­ser­wa­cji. Le­d­wie usta­ła, a w reszt­kach błot­ni­stych oko­pów po­ja­wi­li się moi lu­dzie. Za chwi­lę za­cznie się ko­lej­na runda balu na bło­tach Bach­mu­tu.

 

Zdję­cie z tecz­ki ra­por­tów, które do mnie tra­fi­ły miało so­lid­ny opis. Na­zwi­sko i pseu­do­nim uwiecz­nio­ne­go na nim ofi­ce­ra oraz jed­nost­kę w któ­rej słu­żył. Stan­dar­do­wy mel­du­nek. Za­my­śli­łam się.

Buc bę­dą­cy moim bra­tem mie­wał ty­sią­ce na­zwisk i toż­sa­mo­ści, cóż więc wobec tego zna­czy ko­lej­na? Pro­ble­mem jest to, co oprócz jego prze­peł­nio­nej dumą fa­cja­ty znaj­du­je się na tym zdję­ciu. Wrak czoł­gu i sie­dzą­cych na ziemi kilku roz­bro­jo­nych ludzi w za­bło­co­nych mun­du­rach. Bez­czel­ne po­twier­dze­nie, że jego oso­bi­sta in­ter­wen­cja do­pro­wa­dzi­ła do zła­ma­nia się ko­lej­ne­go ataku na Bach­mut. Trze­ba in­ter­we­nio­wać.

 

Od­kła­dam zdję­cie do tecz­ki i pod­no­szę wzrok na stado ob­wie­szo­nych me­da­la­mi kre­ty­nów wokół stołu z mapą. To do­wód­cy armii, która ak­tu­al­nie pra­cu­je dla mnie.

– Chcia­ła­bym po­in­for­mo­wać, iż pre­zy­dent jest roz­cza­ro­wa­ny do­tych­cza­so­wy­mi po­stę­pa­mi.

– Wróg używa wszyst­kich re­zerw, mimo to na pra­wym skrzy­dle prze­su­nę­li­śmy w ciągu ostat­niej doby front o pra­wie pół ki­lo­me­tra. – Arm­gen*(2) Głu­pa­si­mow wska­zał ja­kieś kre­ski na mapie.

– Mo­gli­by­śmy zdo­być wię­cej, ale brak nam ludzi. – Na­tych­miast wsparł go arm­gen Zło­to­ga­ciow.

– Pro­ście, a bę­dzie wam dane – od­rze­kłam. – Ukaz pre­zy­denc­ki da wam do­dat­ko­we sto ty­się­cy soł­da­tów.

– Mo­bi­ki słabo się biją, brak im wy­szko­le­nia i uzbro­je­nia. – Arm­gen Szaj­bu włą­czył się do roz­mo­wy.

– Kiedy sły­szę te wy­krę­ty mam szcze­rą ocho­tę roz­szar­pa­nia was wła­sny­mi rę­ka­mi. Gdy­bym tylko mogła to za­mie­ni­ła­bym was na hetajrów*(3) Alek­san­dra Wiel­kie­go, albo choć na stado szym­pan­sów…

– Milcz­cie ko­bie­to! – Zło­to­ga­ciow krzy­wi się krzy­cząc to ostat­nie słowo. – Ob­ra­ża­jąc nas, ob­ra­ża­cie Rosję! – grzmi dalej.

– Po­słu­chaj­cie mnie uważ­nie tłu­mo­ki – nie pod­no­szę głosu, by po­ka­zać im, kto tu rzą­dzi. – Za­miast po­krzy­ki­wać jak pi­ja­ni koł­choź­ni­cy, dla od­mia­ny może by­ście ru­szy­li gło­wa­mi i zdali sobie spra­wę jakie są kon­se­kwen­cje wa­szych wła­snych słów. Jeśli re­zer­wy, jak to mó­wi­cie, mo­bi­ki, są źle wy­szko­lo­ne, to zna­czy że­ście nie do­peł­ni­li obo­wiąz­ków na eta­pie ich służ­by za­sad­ni­czej. Jeśli brak im wy­po­sa­że­nia, to gdzie są za­so­by ma­ga­zy­no­we, na utrzy­ma­nie któ­rych do­sta­wa­li­ście z bu­dże­tu mi­liar­dy rubli. Chyba nie chce­cie by pre­zy­dent za­in­te­re­so­wał się wa­szy­mi pry­wat­ny­mi ma­jąt­ka­mi, praw­da? – Po­wio­dłam po nich wzro­kiem.

– Zro­bi­my co w na­szej mocy, by prze­ła­mać impas – za­pew­nił szyb­ko Głu­pa­si­mow.

– Już le­piej. Pa­mię­taj­cie, że Żukow po­tra­fił szyb­ko osią­gać cele nawet jeśli kosz­to­wa­ło to kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy za­bi­tych.

– Tak jest.

– To ro­zu­miem. Jak mi dacie głowę tego typa. – Rzu­ci­łam na stół zdję­cie buca bę­dą­ce­go moim bra­tem. – Choć­by to kosz­to­wa­ło życie i dwu­stu ty­się­cy boj­ców, za­po­mnę o pro­ble­mach z ma­ga­zy­no­wa­nym sprzę­tem, kasą na szko­le­nie i jesz­cze za­ła­twię wam ty­tu­ły mar­szał­ków Rosji.

– Dzię­ku­je­my.

 

Nocą prze­bi­li­śmy się przez linie orków. Oso­bi­ście pro­wa­dzi­łem szpi­cę spe­cjal­sów i jak za sta­rych do­brych cza­sów kryp­tei*(4) mój szty­let pił krew war­tow­ni­ków. Teraz roz­wi­ja­my na­tar­cie roz­po­zna­jąc teren przed si­ła­mi głów­ny­mi. Mądre słowa, opi­su­ją­ce nie­ko­niecz­nie spek­ta­ku­lar­ną rze­czy­wi­stość. Le­ży­my roz­cią­gnię­ci za szczy­tem nie­wiel­kie­go pa­gór­ka. Cze­ka­my, aż oni po­dej­dą. O tym, że nad­cią­ga­ją wiemy dzię­ki dro­nom.

– Marko, co na to po­wiesz? – Stie­pan przy­czoł­gał się do mnie.

– Po bło­cie, w któ­rym tkwi­li­śmy można po­wie­dzieć nie­mal luk­su­sy mamy.

– Ja o nich. – Po­rucz­nik wska­zał wzro­kiem nad­cią­ga­ją­cą ko­lum­nę.

– Odwód od­cin­ka. Ba­ta­lion czoł­gów, drugi zme­chu plus kil­ka­na­ście cię­ża­ró­wek z mo­bi­ka­mi i lekką łu­gań­ską pie­cho­tą.

– Dużo ich…

– Dużo to po­ję­cie względ­ne. Po pierw­szej sal­wie Kra­bów siły się mniej wię­cej wy­rów­na­ją. Nasi tan­ki­ści mówią, że czoł­gi od Po­la­ków są gwar­dyj­skie. Zna­czy się po­rów­ny­wal­ne z naj­lep­szy­mi, które orki mają.

– A my? Mało nas pie­cho­cia­rzy, a ich dużo. – Stie­pan wy­raź­nie nie dawał się prze­ko­nać.

– Pój­dzie­my w szyku z czoł­ga­mi, my bę­dzie­my je chro­nić, one nas. Mu­si­my to zro­bić na szyb­ko­ści, by u orków każdy: czołg, trans­por­ter, soł­dat wal­czył od­dziel­nie. My bę­dzie­my jak za­ci­śnię­ta pięść, oni jak roz­ło­żo­ne palce.

– Roz­ło­żo­ną dło­nią można zła­pać pięść. Za­cze­kaj­my na od­wo­do­wy ba­ta­lion i do­pie­ro z nim za­ata­kuj­my.

– Teraz oni są w ko­lum­nie, jak za­cze­ka­my, to się roz­wi­ną i walka bę­dzie kosz­to­wa­ła wię­cej krwi. Zresz­tą i tak się już się za­czy­na.

 

Ze świ­stem prze­le­cia­ły nad nami po­ci­ski, a chwi­lę póź­niej w ko­lum­nie dało się do­strzec kil­ka­na­ście wy­bu­chów. Mało ich było, bo Kraby na­tych­miast po sal­wie mu­sia­ły zmie­nić po­zy­cję, by nie na­ra­zić się na ogień kontr­ba­te­ryj­ny, ale wy­strze­lo­ne z chi­rur­gicz­ną pre­cy­zją po­ci­ski nisz­czy­ły czoł­gi, trans­por­te­ry ma­sa­kro­wa­ły żoł­nie­rzy na cię­ża­rów­kach. Z chrzę­stem gą­sie­nic nasze czoł­gi prze­kro­czy­ły szczyt wzgó­rza i od razu roz­po­czę­ły ostrzał.

– Za mną! – okrzy­kiem po­de­rwa­łem do boju moich ludzi.

– Trzy­mać się przerw mię­dzy tan­ka­mi! – krzy­cze­li sier­żan­ci.

 

Szli­śmy w dym wy­bu­chów, w ogień, pie­kło wież pan­cer­nych uno­szo­nych eks­plo­zja­mi amu­ni­cji. Szli­śmy w ścia­nie stali i znisz­cze­nia sta­ra­jąc się wy­łu­skać i znisz­czyć tych wro­gów, któ­rzy mimo ogar­nia­ją­ce­go ich pan­de­mo­nium pró­bo­wa­li się bro­nić. Ech, kie­dyś, kie­dyś taki atak byłby ścia­ną tarcz, nad któ­ry­mi po­ły­ski­wa­ły­by hełmy ho­pli­tów. Le­d­wie sto lat temu linią ba­gne­tów dziś cięż­kim bie­giem ludzi, któ­rzy co parę kro­ków przy­pa­da­ją do ziemi, prze­ta­cza­ją w prawo lub lewo, cza­sem strze­la­ją i rwą do ko­lej­ne­go skoku. Nic to, ad­re­na­li­na bu­zo­wa­ła we krwi jak za sta­rych do­brych cza­sów. Kwa­drans póź­niej było po wszyst­kim. Wśród szcząt­ków znisz­czo­nej ko­lum­ny uwi­ja­li się moi żoł­nie­rze od­zy­sku­jąc te ele­men­ty wy­po­sa­że­nia, które mo­gły­by się nam przy­dać. Na ziemi przy prze­wró­co­nym wy­bu­chem trans­por­te­rze była grupa jeń­ców. Sier­żant My­ko­ła na­gry­wał ich na te­le­fon. Pod­sze­dłem tam.

– Dobij – wy­szep­tał jeden z Ro­sjan.

– Nie kuś – od­par­łem.

– Strasz­nie boli – ję­czał. – Zli­tuj się, dobij.

– Boli. – Po­pa­trzy­łem na jego za­krwa­wio­ne spodnie. – Bo masz pa­skud­nie zła­ma­ną nogę. Zaraz nasz sa­ni­ta­riusz da ci coś prze­ciw­bó­lo­we­go, usztyw­ni pro­wi­zo­rycz­nie z­ła­ma­nie, potem w szpi­ta­lu po­skła­da­ją ci po­rząd­nie to ko­py­to.

– Dzię­ku­ję – wy­szep­tał.

– Z tymi po­dzię­ko­wa­nia­mi to się nie spiesz. Na­mięt­nie i upar­cie strze­la­cie do na­szych szpi­ta­li, więc tam wcale bez­piecz­nie nie jest. No i potem pew­nie cię wy­mie­ni­my na na­szych.

– Ro­zu­miem, ale i tak dzię­ku­ję.

 

Ski­ną­łem na prze­cho­dzą­cą obok Katię, sa­ni­ta­riusz­kę.

– Pa­cjen­ta mamy – wska­za­łem ran­ne­go jeńca.

– Już się za niego biorę.

– Spo­koj­nie, naj­pierw nasi – prze­sze­dłem do szep­tu, na­chy­la­jąc się do niej.

– Już zro­bie­ni. Za chwi­lę po­win­ny przy­je­chać quady, żeby od­wieźć ich na tyły.

– Czyli znasz stan?

– Tak.

– Ilu na­szych jest dwu­set­nych?*(5)

– Nikt nie zgi­nął, mamy le­d­wie sied­miu nie­groź­nie po­strze­lo­nych i klika otarć. Qu­adów star­czy nawet na to, by i ten Ruski był od­wie­zio­ny na­tych­miast.

– Mó­wisz…

– Wszy­scy twier­dzą, że ty ka­pi­ta­nie w czep­ku się uro­dzi­łeś i jak pro­wa­dzisz atak, to mamy szczę­ście.

– Prze­ce­niasz mnie. – Pu­ści­łem oko do dziew­czy­ny. – Zaj­mij się tym tam.

 

Chcia­łem ru­szyć dalej, kiedy po­czu­łem, że łapie mnie za no­gaw­kę ko­lej­ny z jeń­ców. Na oko miał koło pięć­dzie­się­ciu lat i po­cho­dził z azja­tyc­kiej czę­ści or­klan­du. Od­ru­cho­wo moja ręka do­tknę­ła rę­ko­je­ści szty­le­tu.

– Ka­pi­ta­nie, zna­czy się nie roz­strze­la­cie nas?

– Nigdy nie ro­bi­my ta­kich rze­czy – od­par­łem nie­ko­niecz­nie szcze­rze.

– To zna­czy bę­dzie­my żyć.

– O ile wasi was nie za­bi­ją po wy­mia­nie, ale to już nie moja rzecz.

– A dacie za­pa­lić? – bła­gał.

– Dam ci nawet pacz­kę pa­pie­ro­sów jak od­po­wiesz mi na jedno py­ta­nie.

– Nie wiem czy mogę? – Je­niec sku­lił się od­ru­cho­wo.

– Nic taj­ne­go, pro­sta spra­wa. Po­wiedz, czemu nas na­pa­dli­ście, czemu z nami wal­czy­cie?

– Mie­li­śmy bić się z Po­la­ka­mi, co was oku­pu­ją.

– Wi­dzisz tu jakiś Po­la­ków?

– No, nie.

– To czemu nas na­je­cha­li­ście?

– Bo Po­la­cy chcą wam za­brać zie­mię.

– Po­la­cy są da­le­ko, aż za naszą za­chod­nią gra­ni­cą, do­brze się z nimi do­ga­du­je­my.

– Ale w te­le­wi­zji mó­wi­li…

– Wiem, wiem, w te­le­wi­zji… – wes­tchną­łem. – W te­le­wi­zji po­ka­zu­ją też ta­kich, co się bili na mie­cze ze świa­tła. A teraz po­patrz tam. Wi­dzisz te tanki co od­jeż­dża­ją?

– Wasze.

– Po­la­cy nam je dali. Wi­dzisz mój au­to­mat?

– Ame­ry­kań­ski? – Je­niec rzu­cił okiem na nie­po­dob­ny do ka­ła­cha kształt.

– Nie. Pol­ski grot. Jak my­ślisz, czy ktoś, kto chce ci za­brać zie­mię, dałby ci broń?

– Ja nie od my­śle­nia, ja z koł­cho­zu. – Je­niec był zdez­o­rien­to­wa­ny tym, co widzi i sły­szy.

– Obyś wró­cił żywy do tego two­je­go koł­cho­zu. – Rzu­ci­łem mu pacz­kę pa­pie­ro­sów.

– Masz to? – Pod­sze­dłem do My­ko­ły.

– Wszyst­ko na­gra­ne, jak tylko bę­dzie­my na bez­piecz­nych ty­łach prze­ślę do szta­bu.

– Tak trzy­mać sier­żan­cie.

 

Na­gra­nie z YouTu­be’a. Znowu on, za­do­wo­lo­ny buc, uda­ją­cy Esku­la­pa i cią­gną­cy za język ja­kie­goś koł­cho­zo­we­go kre­ty­na. Można by tę bez­czel­ność zi­gno­ro­wać, gdyby nie ze­sta­wie­nia, które przej­rza­łam przed chwi­lą. Po­zio­my bez­pow­rot­nych strat cią­gle rosły. Same w sobie nie by­ły­by może tak nie­po­ko­ją­ce, gdyby nie to, że pręd­kość do­star­cza­nia uzu­peł­nień szwan­ko­wa­ła. Co praw­da ko­lej­ne fale mo­bi­li­za­cji z na­wiąz­ką za­peł­ni­ły luki w ma­te­ria­le ludz­kim, ale to był wy­ją­tek. W miej­sce trzech znisz­czo­nych czoł­gów po­ja­wiał się jeden, nie­ko­niecz­nie nowy. W lot­nic­twie, ar­ty­le­rii i flo­cie było jesz­cze go­rzej. Moż­li­we, że po­mo­gły­by za­gra­nicz­ne za­ku­py, w końcu moje orki miały jesz­cze dużo złota i dia­men­tów, ale strat wi­ze­run­ko­wych nie da się tak łatwo nad­ro­bić. Chciał, nie chciał, trze­ba bę­dzie po­skar­żyć się ojcu. Może on zrobi z tym bucem po­rzą­dek.

 

Są we­zwa­nia, któ­rych zi­gno­ro­wać nie można. W sumie to i tak dziw­ne, że ta hi­po­kryt­ka nie wmie­sza­ła ojca w nasz kon­flikt wcze­śniej. Przy­mkną­łem na chwi­le oczy i na­tych­miast zna­la­złem się we­wnątrz olim­pij­skie­go pa­ła­cu. Sala lśni­ła bla­skiem pio­ru­nów ze­bra­nych w pęki przy tro­nie Zeusa. Sam oj­ciec bogów sie­dział na nim lecz w spo­sób znacz­nie bar­dziej swo­bod­ny niż przed wie­ka­mi. Nie miał na sobie chi­to­nu, ale ha­waj­ską ko­szu­lę i szor­ty. Opar­te na czub­ku głowy lu­strza­ne po­la­ro­idy, czar­na broda z si­wy­mi nit­ka­mi, oraz szklan­ka piwa w ręku nada­wa­ły mu wy­gląd har­le­yow­ca na wa­ka­cjach. Hi­po­kryt­ka bę­dą­ca moja sio­strą ubra­ła się zaś jak na spo­tka­nie rady nad­zor­czej, tyle że za­miast gra­na­to­we­go ża­kie­tu i spód­ni­cy miała biel i złoto.

– Wzy­wa­łeś mnie więc je­stem. – Z sza­cun­kiem skło­ni­łem głowę przed ojcem.

– Witaj Are­sie. Atena ma za­rzu­ty prze­ciw­ko tobie.

– Znowu? – uda­łem zdzi­wio­ne­go.

– Ojcze ukarz go wedle twej spra­wie­dli­wo­ści za licz­ne prze­wi­ny jakie ma wobec mnie.

– Niby co mi za­rzu­casz?

– Bez­praw­ne na­ru­sza­nie sta­tus quo po­przez bez­czesz­cze­nie mych oł­ta­rzy, zbie­ra­nie mocy w ce­lach nie­go­dzi­wych, pro­wa­dze­nie wojny nie­spra­wie­dli­wej, lek­ce­wa­że­nie ojca na­sze­go.

– Za­cznij­my od końca. Wy­tłu­macz mi Ateno niby jak oka­zu­ję brak sza­cun­ku Zeu­so­wi.

– We­zwa­ny na sąd sta­wi­łeś się w ubio­rze co­dzien­nym.

– Je­stem bo­giem wojny i wo­jow­ni­ków, przy­by­łem na­tych­miast po usły­sze­niu we­zwa­nia w stro­ju jak naj­bar­dziej ade­kwat­nym do mej roli. Mam na sobie mun­dur po­lo­wy armii, któ­rej czę­ścią je­stem. Pra­gnę tu pod­kre­ślić, iż jest oczysz­czo­ny z błota i z krwi, w któ­rym ostat­nio pro­wa­dzi­my walki, usu­ną­łem wszel­kie roz­dar­cia, a nawet znaki szyb­kiej iden­ty­fi­ka­cji wy­ko­na­ne z taśmy izo­la­cyj­nej.

– Za­rzut od­da­lam – za­wy­ro­ko­wał Zeus i upił łyk piwa.

– Z pro­wa­dze­nia wojny nie­spra­wie­dli­wej już się nie wy­mi­gasz! – Atena pod­nio­sła głos.

– Je­stem po stro­nie tych, któ­rzy się bro­nią przed ni­czym nie spro­wo­ko­wa­ną na­pa­ścią, nie oni na­pa­dli, ale im wy­da­no wojnę.

– Kła­miesz! Nie wy­da­no im wojny, je­dy­nie roz­po­czę­to spe­cjal­ną ope­ra­cję woj­sko­wą. Tak na­praw­dę, to ope­ra­cja ta jest od­po­wie­dzią na twoje ataki.

– Ojcze do­strzeż nie­ści­słość za­rzu­tów. Oskar­ża mnie o roz­pę­ta­nie wojny, zaś swój akt agre­sji na­zy­wa tylko ope­ra­cją spe­cjal­ną.

– Bez zna­cze­nia. – Zeus mach­nął nie­cier­pli­wie ręką. – Wojna, to wojna, nieważne jak ją lu­dzie zwą: ope­ra­cja, re­wo­lu­cja, misja po­ko­jo­wa.

– Sieje śmierć i znisz­cze­nie – ata­ko­wa­ła Atena.

– To praw­da, ale jed­no­cze­śnie prze­strze­gam praw wo­jen­nych. Mogę po­ka­zać, choć­by ostat­nie walki kiedy bra­łem jeń­ców. Dbam też by moi lu­dzie nie gi­nę­li nada­rem­no.

– Cie­ka­we, chcę to zo­ba­czyć.

 

Zeus za­głę­bił się wir fil­mi­ków z moim udzia­łem, po czym przy­wo­łał boską mocą także te zda­rze­nia, któ­rych nie na­gry­wa­li­śmy. Wresz­cie spra­wił, że zni­kło to wszyst­ko, po­cią­gnął łyk piwa i orzekł.

– Are­sie, nie po­zna­ję cie­bie. Da­jesz jeń­com pa­pie­ro­sy, a nie wbi­jasz na pal. Ka­żesz ich opa­try­wać za­miast do­bi­jać. Je­steś po stro­nie obroń­ców, któ­rych krew oszczę­dzasz za­miast sza­stać ją. Tak wal­cząc, nawet gdy­byś był wśród ata­ku­ją­cych za­rzut bym od­da­lił, al­bo­wiem twoim aspek­tem jest wojna i obron­na i za­czep­na.

– Ale tato! – Atenę za­czy­na­ły po­no­sić emo­cje, punkt dla mnie.

– Rze­kłem! – Zeus nie za­mie­rzał ustą­pić. – A tobą córko je­stem roz­cza­ro­wa­ny.

– Moc! Gro­ma­dzi moc! – krzy­cza­ła. – Lu­dzie wie­rzą w HI­MARS-y, a tam w na­zwie jest rzym­ska wer­sja jego imie­nia.

– Ow­szem gro­ma­dzę, ale robię to samo, co każdy z nas. Jedni wie­rzą w HI­MARS-y inni w SBU, któ­rej sym­bo­lem jest twoja sowa i co nieco mocy rów­nież do cie­bie spły­wa, ale nie robię z tego pro­ble­mu.

– Có­recz­ko na­cią­ga­ny ten za­rzut, od­da­lam. Po­wiedz, o co cho­dzi z tym bez­czesz­cze­niem oł­ta­rzy i koń­czy­my.

– Sikał na mój oł­tarz.

– Że co? – Ab­so­lut­nie za­sko­czy­ła mnie tym oskar­że­niem.

– W dwa ty­sią­ce trzy­na­stym wedle ra­chu­by ludzi, Ares jako ofi­cer ukra­iń­skiej armii zbez­cze­ścił mój oł­tarz.

– Are­sie?

– Niech przy­wo­ła scenę, al­bo­wiem nie pa­mię­tam tego zda­rze­nia.

 

Prze­strzeń za­wi­ro­wa­ła i oto uka­za­ła się scen­ka. Morze Czar­ne, wy­brze­ża Krymu, kil­ku­na­stu pi­ja­nych w sztok ukra­iń­skich ko­man­do­sów w tym ja. Mocno pi­ja­ny od­cho­dzę od ogni­ska gdzie opi­ja­li­śmy za­koń­cze­nie ma­new­rów i ob­si­ku­je ja­kieś ru­mo­wi­sko skal­ne.

– I to niby jest to, gdzie ten oł­tarz?

– Tam gdzie si­ka­łeś!

– Prze­cież to były ja­kieś ka­mie­nie.

– Oł­tarz, tylko go chrze­ści­jań­scy mnisi roz­bi­li z pół­to­ra ty­sią­ca lat temu.

– Ojcze nie wie­dzia­łem…

– No więc ostat­ni za­rzut jest za­sad­ny. Aby spra­wie­dli­wo­ści stało się za­dość, na­ka­zu­ję ci Are­sie prze­pro­sić sio­strę i za­ka­zu­je ci picia piwa przez naj­bliż­szy mie­siąc. Po­sta­no­wi­łem.

 

Zeus, zde­ma­te­ria­li­zo­wał się na­tych­miast po ogło­sze­niu wy­ro­ku. Zo­sta­li­śmy w jego pa­ła­cu. Nie­chęt­nie zbli­ży­łem się do sio­stry by wy­peł­nić trud­niej­szą po­ło­wę wy­ro­ku. Zanim zdą­ży­łem co­kol­wiek po­wie­dzieć ona za­czę­ła.

– Wi­dzisz, ze mną za­wsze prze­grasz.

– Speł­nia­jąc wyrok ojca Zeusa prze­pra­szam za to że ob­si­ka­łem ka­mie­nie bę­dą­ce po­dob­no twoim oł­ta­rzem, jed­no­cze­śnie pod­kre­śla­jąc, że nie było w nich nawet śla­dów mocy, co su­ge­ru­je, że skła­da­ją­cy na nim ofia­ry nie trak­to­wa­li tego serio.

– Ty kun­dlu, jak śmiesz! – ki­pia­ła gnie­wem.

– Pra­gnę za­uwa­żyć, iż ja je­stem pra­wo­wi­tym synem Zeusa i żony jego Hery, a nie ja­kimś skun­dlo­nym pod­rzut­kiem jak ty.

– Jak śmiesz! Mnie uro­dził sam Zeus.

– Nie sio­strzycz­ko. Cie­bie na Olimp nasz boski oj­ciec przy­niósł nie­mow­la­kiem oświad­cza­jąc, że wy­sko­czy­łaś mu z głowy. Hera szyb­ko usta­li­ła, że spło­dził cię z sy­ryj­ską bo­gi­nią Anat. Odzie­dzi­czy­łaś po niej część aspek­tu, czyli wo­jow­ni­czość. Nie­wąt­pli­wie i hi­po­kry­zję, bo Anat udaje dzie­wi­cę wo­jow­nicz­kę, a swe dzie­ci pod­rzu­ca ojcom.

– Ze­msz­czę się, zo­ba­czysz.

– Do zo­ba­cze­nia na po­lach bi­tew­nych, o ile star­czy ci od­wa­gi. – Uśmiech­ną­łem się zło­śli­wie.

 

Wście­kła Atena na­tych­miast zni­kła i pew­nie po­ja­wi­ła się na Krem­lu, ja zaś mo­głem się udać do po­bli­skie­go pa­ła­cu Afro­dy­ty. Nasz pło­mien­ny ro­mans mie­wał wzlo­ty i upad­ki. Łą­czy­ła nas jed­nak nie tylko na­mięt­ność, ale też in­te­re­sy oraz nie­chęć do Ateny. Bo wie­cie jej mał­żeń­stwo z He­faj­sto­sem, któ­re­go nie cier­pia­ła, było na­gro­dą dla boga ko­wa­li, za alibi które dał Zeu­so­wi opo­wie­ścią jak to to­po­rem uwol­nił Atenę z głowy na­sze­go ojca. Dzi­siej­sze star­cie Afro­dy­ta przy­go­to­wy­wa­ła ze mną la­ta­mi. Mu­sia­łem ogar­nąć pa­no­wa­nie nad gnie­wem, spo­sób wy­ra­ża­nia się, do­brać stro­nę kon­flik­tu i tro­chę zasad współ­cze­sne­go pro­wa­dze­nia wojny. Po­szło dość do­brze, bo świet­nie się ro­zu­mie­my. W końcu i w mi­ło­ści i na woj­nie wszyst­kie chwy­ty są do­zwo­lo­ne. A Atena? No cóż stra­ci jesz­cze dzie­siąt­ki ty­się­cy soł­da­tów, zanim złość jej przej­dzie i za­cznie pla­no­wać ze­mstę w innym miej­scu i cza­sie.

 

 

Koniec

Komentarze

Mała łapaneczka:

 

Głuchy ryk wybuchów artylerii wprawiał ziemie drżenie.

 

winno być:

Głuchy ryk wybuchów artylerii wprawiał ziemie w drżenie.

 

 

Na przedpolu zamajaczyły się sylwetki żołnierzy.

 

się jest zbędne:

Na przedpolu zamajaczyły sylwetki żołnierzy.

 

– Chciałaby poinformować, iż prezydent jest rozczarowany dotychczasowymi postępami.

 

"Chciałabym" – chyba, że to stylizacja.

 

– Jestem po stronie tych, którzy się bronią przed niczym nie sprowokowaną napaścią, Nie ono napadli, ale im wypowiedziano wojnę.

 

winno być raczej:

 

"– Jestem po stronie tych, którzy się bronią przed niczym nie sprowokowaną napaścią, nie oni napadli, ale im wydano wojnę."

 

Zmieniłbym "wypowiedziano" na "wydano" – tym bardziej, że potem pada takie słowo – a jednak "wydano" i "wypowiedziano" mają odmienne znaczenia ("wypowiedziano" jest oficjalne, "wydano" jest stanem faktycznym – "wydać" wojnę można bez jej wypowiedzenia).

 

 

Co do odbioru całości – bardzo aktualny temat. Mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony szybko się domyśliłem, jakie to rodzeństwo, z drugiej – zakończenie jest w pewnym stopniu zaskakujące.

Ogólnie – dość lekki tekst, z nielekkim, aktualnym tematem w tle – potraktowanym pewnie zbyt jednostronnie i schematycznie – ale zarazem z pewną dozą dbałości o szczegóły i realia. I tak mógłbym jeszcze parę rzeczy wymieniać – takich plusów dodatnich i ujemnych – które mnie pozostawiają z bardzo mieszanymi odczuciami.

Jednak chyba summa summarum – podobało mi się, bo lubię militaria, a niezbyt często jest mi dane tu coś rzeczywiście militarnego poczytać (poza utworami drakainy – tylko byle ona je częściej pisała ;-) )

 

entropia nigdy nie maleje

Wrócę z lekturą, zachęcona przeczytaną przypadkiem opinią Jima (rany, ale skądinąd komplement mi się trafił!), ale na szybko – do przedmowy.

 

Nie spotkałam się z formą “diadocha” (po grecku jest diadochos), w zasadzie zazwyczaj używa się liczby mnogiej: diadochowie, a o pojedynczym mówi się “jeden z diadochów”, ale to mało istotne, bo przede wszystkim definicja nie ta. Diadochowie to nie dowódcy Aleksandra, ale jego następcy, którzy objęli władzę w poszczególnych prowincjach po rozpadzie imperium Aleksandra i ogłosili się tam królami. A że wcześniej byli rzeczywiście dowódcami (używa się niekiedy anachronicznie terminów generałowie lub marszałkowie), to stąd zapewne pomyłka.

http://altronapoleone.home.blog

Witaj. 

Widzę, że Przedmówcy wskazali usterki. Tych językowych jest sporo, zatem warto je poprawić. 

Treść przygnębiająca, jak i obecnie trwająca wojna, wiadomo. Niedługo minie rok od jej rozpoczęcia; to prawdziwy koszmar, nadal trudny do uwierzenia w XXI wieku… :(

Dobre opisy dialogów żołnierzy, realistyczne fragmenty z prezentacją bitewnych starć. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bo wiecie jej małżeństwo z Hefajstosem, którego nie cierpiała, było nagrodą dla boga kowali, za alibi które dał Zeusowi opowieścią jak to toporem uwolnił Atenę z głowy naszego ojca. ← brak paru przecinków

Jak widzisz, przeczytałem do końca, chociaż militarne, to nie moja bajka. Tym razem czytałem z zainteresowaniem, bo odniesienie do aktualnych wydarzeń i napisane tak, że czytało misię (i ja też) chętnie. Osnowa mitologiczna dodała lekkości nielekkiemu tematowi.

Zgrabne wplecenie wątku mitologicznego do aktualnych zdarzeń współczesnych.

Nie przepadam za tematyką wojenną, ale Rodzeństwo czytało się całkiem nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, MPJ-cie, gdybyś postarał się o lepsze wykonanie. ;)

 

Głu­chy ryk wy­bu­chów ar­ty­le­rii wpra­wiał zie­mie drże­nie. → Literówka.

 

okre­śla­nych nawet po tam­tej stro­nie fron­tu jako „Mięso”. → Dlaczego wielka litera?

 

chwi­le póź­niej w ko­lum­nie… → Literówka.

 

– Strasz­nie boli, – ję­czał. → Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

sa­ni­ta­riusz da ci coś prze­ciw­bó­lo­we­go, usztyw­ni pro­wi­zo­rycz­nie za­ła­ma­nie… → Literówka.

 

wska­za­łem na ran­ne­go jeńca. → …wska­za­łem ran­ne­go jeńca.

Wskazujemy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.

 

Za chwi­lę po­win­ny przy­je­chać quady, żeby od­wieść ich na tyły. → Literówka.

 

– Nie. Pol­ski Grot. → –Nie. Pol­ski, grot.

Nazwy broni piszemy małą literą.

 

Na­gra­nie z youtu­ba. → Na­gra­nie z YouTu­be’a.

 

Można by bez­czel­ność zi­gno­ro­wać… -> Można by bez­czel­ność zi­gno­ro­wać

 

nada­wa­ły mu wy­gląd har­le­jow­ca… → …nada­wa­ły mu wy­gląd har­le­yow­ca

 

niby jak oka­zu­je brak sza­cun­ku Zeu­so­wi. → …niby jak oka­zu­ję brak sza­cun­ku Zeu­so­wi?

 

Pra­gnę tu pod­kre­ślić, iż jest oczysz­czo­ny z błota i krwi, w któ­rym ostat­nio pro­wa­dzi­my walki… → Pra­gnę tu pod­kre­ślić, iż jest oczysz­czo­ny z błota, w któ­rym ostat­nio pro­wa­dzi­my walki i z krwi

 

Nie ono na­pa­dli, ale im wy­po­wie­dzia­no wojnę. → Literówka.

 

roz­po­czę­to spe­cjal­na ope­ra­cję woj­sko­wą. → Literówka.

 

– Wojna, to wojna, nie ważne jak ją lu­dzie zowią… → – Wojna, to wojna, nieważne jak ją lu­dzie zwą

 

– Sieje śmierć i znisz­cze­nie.Ata­ko­wa­ła Atena.– Sieje śmierć i znisz­cze­nie – ata­ko­wa­ła Atena.

 

przy­wo­łał swą boską mocą też zda­rze­nia, któ­rych nie na­gry­wa­li­śmy. → Chyba miało być: …przy­wo­łał boską mocą także te zda­rze­nia, któ­rych nie na­gry­wa­li­śmy.

 

Cie­bie nas boski oj­ciec przy­niósł nie­mow­la­kiem… → Literówka.

 

Łą­czy­ła nas jed­nak nie tylko na­mięt­ność, ale też in­te­re­sy in­te­re­sy oraz nie­chęć do Ateny. → Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

drakaino ale czy nie było to tak, że macedońscy oficerowie z najbliższego otoczenia Aleksandra potem stali się jego następcami i władcami poszczególnych prowincji? 

Tak, zresztą tak napisałam. Niemniej diadochos oznacza “następca”, a nie “dowódca” (strategos), a więc termin ten nie funkcjonował przed objęciem przez nich władzy w prowincjach, no i nie odnosi się nijak do ich funkcji wojskowej. Plus królami została raptem garstka tych dowódców: Ptolemeusz, Seleukos, Lizymach, Antygonos. Kassander z kolei nie bardzo był dowódcą Aleksandra, a jako król Macedonii jest “następcą”. Natomiast Krateros i Perdikkas, bardzo ważni jako towarzysze i dowódcy Aleksandra, nie zostali królami… 

 

Obiecuję przeczytać tekst, bo to zdecydowanie moje klimaty, może nawet w weekend się uda, ale na razie sprawdziłam, jak to funkcjonuje w tekście i tam spokojnie może być to anachroniczne generałowie albo i marszałkowie (jest taka książka Waldemara Heckela “The Marshals of Alexander’s Empire”).

 

Ewentualnie możesz dać “hetajrowie” (i nawet nie wiem, czy przypadkiem tego nie miałeś na myśli), bo to oznacza “towarzysze” i to była rzeczywiście ta macedońska elita wojskowa, dowódcy i przyjaciele króla. I hetajrami to oni wszyscy byli :)

 

Edyta, bo myślę i myślę: chyba że bardzo Ci zależy na tym aspekcie, że oni się sobie rzucili do gardeł po śmierci Aleksandra i o wojny diadochów (gdzie z kolei rozszerza się ten termin na nie-przyszłych-królów, bo Krateros też w tym brał udział)… Ale wtedy podkreśliłabym to w tekście, zamiast dawać przypis (przypisy w literaturze to ZUO!!!).

http://altronapoleone.home.blog

Reg poprawki naniosłem i dziękuję bardzo za ich wyłapanie.

 

 drakaino ogólnie z diadochami chodziło o nawiązanie do świata antycznego. Drobiazg, który sprawia, że bohaterowie opowiadania stają się bardziej autentyczni, dlatego zrezygnowałem z użycia słowa oficerowie czy generałowie 

 

Choć hetajrowie… to może być to pomyślę ;)

 

 

Bardzo proszę, MPJ-cie, tradycyjnie już miło mi, ze mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Doceniam pomysł na współczesne potraktowanie mitologicznych postaci, ale całość mnie nie porwała. Interesujące było domyślanie się, kim jest tytułowe rodzeństwo, ale poza tym nie jest to tekst, który zostanie mi w pamięci. Przy czym podkreślę, że to po prostu kwestia gustu, humor nie mój i zbyt duże wysycenie militarnymi detalami. Niemniej dla kompletnego laika (mnie) cała militarno-wojenna strona opowiadania wygląda bardzo wiarygodnie.

Od strony technicznej przecinków trochę za mało lub za dużo tu i ówdzie. I taki mały drobiażdżek:

krew oszczędzasz zamiast szastać

Nie powinno być: nią?

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Jeśli tylko nawiązanie do starożytności ogólnie jako przykład, co wolałaby mieć, to mogą być też hoplici (piechota ciężkozbrojna), rzymscy legioniści…

 

Kiedy słyszę te wykręty mam szczerą ochotę rozszarpania was własnymi rękami. Gdybym tylko mogła[+,] to zamieniłabym was na diadochów*(3) Aleksandra Wielkiego, albo choć na stado szympansów…

Nie wiem, czy tu chodzi o niesubordynację, od której bohaterowie są gorsi, bo może np. zbuntowane legiony? Zwłaszcza że nazwy w miarę znane, jak hoplici czy legioniści, nie będą wymagali przypisu?

 

Bo hetajrowie nie wprowadzają poczucia chaosu, a nie jestem pewna, czy ten Alex W. jest konieczny?

http://altronapoleone.home.blog

Hmmm. Nie przypadło do gustu. Raz, że nie lubię nadmiaru militariów w literaturze. Ale to bym jeszcze łyknęła, bo nawiązujesz do obecnej sytuacji, która obchodzi mnie na tyle mocno, żeby przewartościować niektóre rzeczy. Dwa, że obsadziłem bóstwa, IMO, na odwrót. Lubię i szanuję Atenę, nie znoszę krwiożerczego Aresa. No, nie robi się czegoś takiego ulubionemu bóstwu czytelnika. Gdzie orki, gdzie wojna sprawiedliwa… W efekcie jestem rozdarta, bo z jednej strony kibicuję Ukraińcom, a z drugiej Atenie. System mi się lekko zawiesza, bo umieściłeś moich wybrańców naprzeciw siebie.

– Ojcze ukaż go wedle twej sprawiedliwości

Ojjj. Sprawdź w słowniku, co znaczy “ukaż”. Możesz się zdziwić.

Interpunkcja tradycyjnie kuleje.

Babska logika rządzi!

mindenamifaj Co do wysycenia militarnymi detalami. Niedawno oglądałem na You Tube dwóch emerytowanych polskich oficerów, którzy zaczęli o tym co dadzą Ukrainie Leopardy 2 po czym gładko przeszli do wyliczania ile rodzajów dział czołgowych będą mieć Ukraińcy i doszli tak do 12 typów… Tak że z nasyceniem militarnymi szczegółami nie jest u mnie tak źle laugh

 

drakaino podkreślałem irytację Ateny ich nieudolnością 

 

Finklo Sam pomysł opowiadania opierał się na odwróceniu ról. Inna sprawa że Atena nie we wszystkich mitach jest taka 100% pozytywna. Ok dotyczy to wszystkich bogów olimpijskich niemniej łatwość z jaką traci opanowanie czy to w sprawie Arachne, czy też jabłka niezgody pozwala zakładać, że taka sytuacja trzymała by się konwencji. Co do Aresa, owszem w mitach pojawia się on jako mięśniak uwielbiający wojnę, dlatego też w tym opowiadaniu dostał bonus w postaci wsparcia Afrodyty wink 

No, ale to także bogini mądrości, lubię ją, a Ty jej kazałeś sprzyjać ruskim…

Babska logika rządzi!

Finklo zauważ, że ona gardzi tak na prawdę tymi generałami. 

 

Ale ok coś pokombinuje i może sytuację rozwinę wink

Może i gardzi, ale ta armia nie zachowuje się mądrze i na poziomie emocji nie życzę sobie postrzegać ją jako mądrą i mądrze zarządzaną. Więc co tam, na kosmate zadki satyrów Pana, robi Atena?

Babska logika rządzi!

Teks o zadkach satyrów pozwolę sobie wykorzystać laugh

Całkiem nieźle się czytało, choć przyznam, że – podobnie jak Finkli – wydaje mi się, że Atena była trochę mądrzejsza od Aresa i bóg wojny bardziej by pasował do ruskich generałów. Ale dobra, ludzie się zmieniają, to i bogowie mogą ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka