- Opowiadanie: Baku11 - Draoi - Rozdział 3

Draoi - Rozdział 3

Oceny

Draoi - Rozdział 3

Starr poczuła wilgoć na twarzy. Otworzyła oczy. Rigby mokrym jęzorem lizał ją po twarzy.

Odsunęła głowę i pogłaskała teriera po brązowej kręconej sierści. Wstała z łóżka i przebrała się. Zajrzała do reszty. Wszyscy jeszcze spali. Poszła do kuchni, gdzie za nią podążył zwierzak.

 Jedząc kanapkę z szynką, zamyślała się nad tym co zobaczy w mieście.

Rozmyślanie przerwało skomlenie Rigby’ego. Zerknęła na niego. Czarne błyszczące oczy wpatrywały się raz w nią, raz w kanapkę. Starr urwała kawałek słoniny z plasterka, którą zwierzak chapnął w mgnieniu oka. Dokończając śniadanie, pomyślała czy by nie wyprowadzić psa i przy okazji zwiedzić miasteczko.

 

⦿

 

Przechadzała się pod uliczce z psem, który co chwila węszył po chodniku. Oglądała budynki mieszkań, które były nieco inne, mniej estetyczne i staroświeckie niż w rodzimych angielskich wsiach.

Spojrzała w dal, na zielony horyzont, który skłonił ją do spaceru bocznymi dróżkami prowadzącym na pagórki. Zeszła z drogi, przez co terier praktycznie bez przerwy buszował nosem w trawie.

Szła tak przez kilka minut w zadumie, delektując się świeżym powietrzem i zapachem zieleni. Myślała nad tym, czy miasto będzie położone w okolicach podobnych borów, które mijała. A może nawet wewnątrz? Zreflektowała się jednak, gdyż słowo „równina” nie bardzo kojarzyła się z gęstwiną krzaków i małych lasków.

Przez zamyślanie się nie zauważyła jak daleko odeszła od miasteczka. Odwróciła głowę, chcąc ocenić jak daleko, nie zauważyła jednak, że zahaczyła butem o wystający korzeń rosnącego nieopodal drzewa. Trzymała smycz, więc wraz z terierem zaliczyła glebę. Pies stanął błyskawicznie na łapy i oblizał opiekuńczo Starr po twarzy.

– Dobra, dobra, jest okej – Starr odsunęła od siebie pysk psa.

Obejrzała się na korzeń, a potem na potężny dąb. Po chwili dostrzegła, że na korze dębu było coś wyryte. Obejrzała korę dokładniej.

W korze wyryty był pentagram wpisany w pięciokąt, symbol czarodziei.

– To tu też się kręcą? – pomyślała.

Jak na komendę, za stojącym nieco dalej drzewem wyszło czterech ludzi.

– Hej! – zawołała, myśląc, że koledzy przyszli jej szukać.

Odwrócili głowy w jej stronę, ale nie rozpoznała twarzy. Dwie dziewczyny, ruda i szatynka, dwóch chłopaków o ciemnych włosach. Na twarzy rudej pojawiło się zdziwienie gdy zobaczyła dziewczynę obok wyrytego symbolu.

– O żesz – Starr ledwo ją usłyszała, jak mówiła do swoich kolegów– Wiejemy!

Ruda uciekła, a jej towarzysze lekko zdezorientowani, zerknęli w stronę uciekinierki, potem w stronę Angielki, i też zniknęli jej z oczu.

– Ej, czekajcie! Jakby co ja też jestem… – Urwała. Nie miała pewności, czy ci ludzie byli draojami, czy nie.

Gdy podążyła ich śladem, widziała ich stojących w miejscu. Jeden z chłopaków powiedział coś do szatynki. Szatynka zwróciła się do rudej. Ruda patrzyła przez chwilę na Starr po czym niechętnie podeszła do niej.

– Co się stało? Czemu uciekałaś?

Dziewczyna nie odpowiedziała.

– Ty to zrobiłaś? – Wskazała głową symbol.

Ruda milczała przez dłuższą chwilę.

– Tak.

– Czemu?

– Tak dla hecy, myślałam, że nikt tu nie chodzi.

– Nie bój się, jestem draojką. – Pokazała swój medalion na dowód.

Dziewczyna westchnęła z ulgą.

– Myślałam, że jesteś coiteannką. Nie powiedziałam czemu uciekałam, bo bałam się, że tajemnicę draojską szlag trafi.

– Och, okej.

Dziewczyna wyciągnęła nóż i zaczęła wycinać z drzewa skrawek kory, na którym był symbol.

– Co robisz?

– Koleżanka prosiła – wyjaśniła rudowłosa – Nie chce, żeby jakiś coiteann zobaczył symbol.

– Przecież tylko my go rozpoznajemy.

– Też tak mówiłam, ale ona myśli, że ktoś mimo wszystko może się czegoś domyślić.

– Aż tak tajna ta tajemnica?

– Według koleżanki, gdyby coiteannowie się dowiedzieli, co prawda nie spalono by nas na stosach. Ale niektórzy ludzie mogliby nas wykorzystać.

– Niektórzy? A kto?

– Rząd albo służby specjalne.

Starr przypomniała sobie słowa Setha. Co prawda brzmiało to, jakby nie traktował tego poważnie, ale być może nasłuchał się tego tyle razy, że mu się to przejadło.

Draojka odcięła kawałek kory od drzewa.

– A ty co myślisz? – spytała Starr.

– Może i ma rację – odpowiedziała, chowając korę do plecaka – Ale może i jej nie ma.

Odwróciła się i poszła w stronę kolegów.

– Trzymaj się – pozdrowiła rudowłosą.

– Dzięki… – mruknęła w odpowiedzi.

 

⦿

 

– Miałaś szczęście, Patsy – powiedziała szatynka. – Gdyby to nie była draojka, nie wiadomo, co by się stało.

– Brzmisz tak, jakbyś chciała ją zabić, gdyby nią nie była – odcięła się z uśmiechem Patsy.

– To nie tak, w dzisiejszych czasach ciężko zaufać ludziom, gdy chodzi o tajemnice. Gdyby to wyszło na jaw, od razu porozsyłano by to po mediach społecznościowych i wszyscy by zaczęli nas szukać.

– Przesadzasz, Lyra.

– Po prostu martwię się, że ludzie nie dali by nam wtedy spokoju i zrobiliby z miasta atrakcję turystyczną – broniła się Lyra.

– Już, już – Uspokoił sytuację jeden z chłopaków – Spokojnie. Mieliśmy się zrelaksować w drodze do miasta, a nie się zamartwiać.

– Nolan dobrze prawi – poparła chłopaka Patsy. – Głowa do góry, co nie, Dante?

Dante, który szedł na końcu, zamyślony, po chwili zorientował się, że Patsy się do niego odezwała.

– Co? A, tak, tak.

A zamyślony był tym, o czym mówiła Lyra.

 

 

⦿

 

Starr wróciła do domu, mając w pamięci spotkanie z draojką.

Przywitała ją Holly:

– O, a już mieliśmy cię szukać.

– Nie, spoko, wcześnie wstałam, nie miałam pomysłu, co robić, to wzięłam psa wyprowadziłam.

Walijka mruknęła ze zrozumieniem.

– W sumie mi się wydawało, że tam byliście.

– Że co? – Holly otworzyła szerzej oczy.

– Poźniej powiem, przy wszystkich.

 

⦿

 

Starr i koledzy ruszyli za tatą Holly i wsiedli do vana, żegnając się z mamą Walijki.

– Pan fyddwch chi'n dod yn ôl, dewch draw, iawn? – Mama Holly zwróciła się do córki.

– Ydw, ydw – Holly machnęła ręką.

Gdy byli już w drodze, spytała Starr o co jej chodziło. Angielka opowiedziała o spotkaniu z rudowłosą draojką.

– Jest trochę lekkomyślna – stwierdziła Anais – I w sumie rozumiem jej koleżankę.

– Czemu? – spytała Starr.

– Kojarzysz Edwarda Snowdena?

– Chyba tak. To ten typek, co pokazał dowody, że NSA podsłuchuje ludzi?

– Tak, ujawnił program PRISM, w którym NSA od lat gromadziło dane użytkowników Internetu od dużych firm internetowych. Ujawnił także Temporę, program podobny do PRISM założony przez GCHQ, tutejszą specsłużbę od telekomunikacji. Żeby to wszystko ujawnić, przyleciał do Hong Kongu i przeprowadzono z nim wywiad na ten temat, a miesiąc temu poleciał do Moskwy, skąd miał polecieć do azylu w Ekwadorze, ale USA anulowało mu paszport. I do dziś jest tam uziemiony.

– Przejebane – skwitował sytuację Seth.

– Ale ludzie już wcześniej podejrzewali, że są szpiegowani – stwierdził Dash.

– Tak – odparła Anais – Ale to, co ujawnił Snowden było potwierdzeniem tych podejrzeń.

– Okej, i co to ma do tego?

– Ma to, że draojowie nie mogą powiedzieć komuś o tajemnicy nawet przez telefon, choć na szczęście to już przewidziano o wiele wcześniej, tylko teraz trzeba o tym bardziej pamiętać. Ogólnie, trzeba się bardziej pilnować.

To co usłyszała Starr nieco ją zszokowało. Tajemnica, jaką posiadała ona i jej koledzy była traktowana przez społeczność draojów wyjątkowo poważnie.

– O, właśnie – przypomniała sobie Anais i wyciągnęła z plecaka etui na telefon – To dla ciebie.

Podała go dla Starr.

– Dzięki, nie trzeba było.

– Etui ma wszytą klatkę Faradaya, będzie chronić przed namierzeniem sygnału telefonu. Byłoby podejrzane, gdyby setki telefonów znajdowało się na pozornie pustym terenie.

– Wy to nie żartujecie z tą tajnością – mruknęła Angielka.

 

⦿

 

Po około dwóch godzinach dotarli do okolic Trefenter. Pożegnali się z panem Griffithsem. Ruszyli na wschód, z Dashem, Shaunem i Anais na czele, na pole, z którego było widać na południu las Afon Ddu. W oddali widoczne było coś na kształt grodu.

– To jest Plaendraig? – spytała Starr.

Seth potwierdził. Ściany grodu były wykonane z drewnianych, naostrzonych pali wysokich na około 10 metrów. Szerokość grodu wynosiła około kilometra.

Kurne, skąd oni to wszystko wzięli?, pomyślała, po czym się zreflektowała, mijali przecież las. Ale ciekawiło ją jeszcze coś.

– Ej, skoro to jest takie duże, to nie będzie tego widać w mapach Google?

– Nie – odparła Anais – Gdy zakładano miasto, stworzono kamuflującą kopułę, a dokładniej urządzenie, które ją wytwarza, przez co coiteannie, a tym bardziej satelita nie mogą nic zobaczyć, póki nie wejdzie się na obszar kopuły.

– A się nie zdarzyło, że ktoś tam wlazł przypadkiem?

– Raczej nie. Na te wzgórza prawie nikt nie chodzi, przynajmniej w te okolice, gdzie nie ma pól uprawnych.

Ruszyli w stronę czegoś, co wyglądało jak brama, co widać było po prostokątnych wcięciach. Podchodząc bliżej widać było również małe zasłonięte okienko.

Dash zastukał w bramę. Po chwili zasłona odsunęła się i w okienku pokazał się wartownik.

Pasfhocal.

Dash zdjął medalion i pokazał mu go. Wartownik obejrzał go na chwilę, by sprawdzić czy to nie fałszywka i oddał.

-Tar isteach.

Strażnik sprawdzał tak każdego, Starr nie miała pojęcia, co mówił, więc robiła, to co reszta. Po chwili wszyscy byli w środku.

– Ej – zwróciła się do Setha – co on mówił?

– Prosił o hasło.

– Ale nikt nic nie mówił, dawaliście medalion.

– W tym haczyk. Strażnicy nie proszą cię w sumie o hasło, tylko o medalion. Takie zabezpieczenie, jakby ktoś nie od nas tu przylazł.

Starr mruknęła twierdząco.

Ruszyli dróżką, gdzie po bokach znajdowały stożkowe domki, których Starr się akurat spodziewała, jak i wiejskie domki wykonane z drewna i kamienia. Przed niektórymi z nich były stoiska z wszelakimi różnościami do kupienia. Następnie droga przecinała pole, na którym część Plaendraiczyków spędzało swój czas wolny. Część pola ogrodzona płotem była poświęcona na uprawę rolną dla mieszkańców. Dalej stały rzędy budynków handlowych bądź przemysłowych, gdzie pracę wykonywano za pomocą współczesnych wynalazków nie wymagających elektryczności, a zamiast niej wspomagano się magią.

Potem znaleźli się w centrum miasta, będącą okrągłym placem, na którego środku stała wielka drewniana rzeźba przedstawiającą umięśnionego brodatego mężczyznę noszącego na ramieniu maczugę w prawej ręce i wielką chochlę w lewej oraz wydrążony kocioł stojący przed nim, w którym znajdowało się jedzenie i inne rzeczy składane w ofierze.

Z lekcji, które miała w teachu, Angielka wywnioskowała, że to Dagda, główne bóstwo celtyckie, którego imię znaczyło „Dobry Bóg”, znany również jako Ruaidh Rofhessa czyli Czerwonowłosy Doskonałej Wiedzy.

Spytała Anais, chcąc się upewnić.

– Tak, to on. W sumie ten plac jest jemu poświęcony, to Plac Dagdy.

Plac Dagdy był otoczony tak jak na drogach, budynkami, lecz stały przed nimi straże, więc najprawdopodobniej były to budynki władz miasta.

Z placu wychodziły również cztery ścieżki, przy których stały tabliczki z napisami Albannach, Cymraeg, Éireann i Breizhad. Starr domyśliła się że znaki prowadzą do części miasta poświęconej danej narodowości.

– Dobrze – odezwała się Anais – teraz trzeba złożyć przysięgę.

– Że co?

– Złożyć przysięgę – powtórzyła. – O, tam, w ratuszu – wskazała piętrowy drewniany budynek, największy z całego placu, pilnowany przez strażnika.

– Ale po co?

– Na wierność draojom i dochowania tajemnicy. Ot, taka procedura.

Starr mruknęła twierdząco i ruszyła w stronę budynku. Strażnik spojrzał na nią.

– O co chodzi?

– Ee… ja na przysięgę, jestem tu nowa.

Wpuścił ją i doradził:

– Schodami i na końcu korytarza trzecie drzwi na prawo.

Podziękowała i ruszyła, po drodze oglądając wnętrze, które wyglądało okazale, jak na średniowieczne standardy.

Otworzyła drzwi, za którymi był średni pokój ze stołem, za którym siedziała młoda kobieta o blond włosach ubrana w celtyckie szaty. Spojrzała na Starr.

– Tak?

– Ja na zaprzysiężenie.

Blondynka wstała i uśmiechnęła się.

– Jak się nazywasz?

Draojka Światła podała imię i nazwisko.

– Nazywam się Rhiannon Nighy, jestem rialóirką Celtyckiego Miasta Plaendraig.

– Eee… Miło mi. Mam jedno pytanie.

– Tak?

– Wszyscy mają składać tę przysięgę?

– Oczywiście.

– Bo mi koleżanka mówiła, że to wszystko jest na wierność i takie tam.

– Zgadza się.

– Okej.

– W takim razie, jaka jest twoja charakterystyczna cecha?

– Eee… – zdziwiona pytaniem zastanowiła się. Ostatnio często przysypiała, ale w sumie przez całe życie często chciało jej spać, czy to w szkole, na studiach czy w domu. Lecz jej cechą również było zamiłowanie do gitary, lecz pomyślała, że to mało wyjątkowe. Pomyślała zaryzykować to pierwsze.

– No… często zdarza mi się przysypiać.

– Dobrze. Czy przysięgasz że nikomu nie zdradzisz położenia naszego miasta prócz rodziny i swoich bliskich?

– Eee… tak. Przysięgam.

– Czy przysięgasz że nie zdradzisz im również swojej tożsamości draojki?

– Tak, przysięgam.

– W takim razie wśród społeczności czarodziei na całym świecie będziesz znana jako Starr Ospała.

Starr przysłowiowo spaliła się ze wstydu.

A co innego by wymyśliła?, pomyślała, przeklinając swoją głupotę i bezmyślność.

– Wiem jak to brzmi – powiedziała z uśmiechem Rhiannon – Ale nie jest źle. Brzmi nawet uroczo.

 

⦿

 

– Ospała? – Dash uniósł brew. – Serio?

Seth potwierdził.

– W szkole często się jej zdarzało zaspać. Ale jak są nudne lekcje, to jak nie spać?

Faktycznie tak było, Starr pamiętała zwłaszcza lekcje nauk ścisłych, przy których często przysypiała, co często kończyło się uwagą nauczyciela: „Harrison, wygląda na to że cię przynudzam!” i przymusowym wywołaniem do tablicy.

– A wy jakie macie przezwiska?

Seth miał tytuł Nerwowy, Holly Radosnej, Anais Ciekawskiej, Dash Szybki, Shaun Leniwego.

– Ale nie ma się co martwić – pocieszył Irlandczyk – To stara tradycja, mało kto dziś używa przezwisk.

– To gdzie teraz idziemy? –spytała.

– Do karczmy. – odparła Anais. – Tędy.

Poszli ścieżką z tabliczką Éireann. Układ budynków był niemalże taki sam jak poprzednio. Karczma była pierwszym budynkiem w ostatnim rzędzie od prawej. Drewniany budynek zdobił szyld w kształcie trójlistnej koniczyny i napisem „Seamróg”.

Wnętrze karczmy było dość przestronne, światło pochodziło z lamp w których znajdowały się kule światła, podobne do tych, które Angielka wyczarowywała w lesie. W jednym z rogów, od grupy bardów sączyły się dźwięki fidli, fletów czy harfy mieszające się ze wszechobecnym gwarem. W powietrzu mieszały się zapachy drewna i alkoholu. Na górze znajdowały się sypialnie dla gości.

Podeszli do baru pod ścianą naprzeciwko wejścia. Dash, Shaun i Seth zamówili po kuflu ciemnego piwa. Wybrali stolik, gdzie siedziała dziewczyna z ciemną fryzurą na boba, która ułożona była tak, jakby przeszła przez wichurę. Na powitanie podała rękę wszystkim prócz Dasha, z którym się ucałowała. Zauważając Starr, spytała:

– Oprowadzacie ją?

– Ta – potwierdził Anglik – Blythe, Starr. Starr, Blythe. – Podały sobie ręce. – Ale też dawno nie byliśmy w mieście. Działo się coś ciekawego?

– Tak średnio. Poza tym, że rialóirem od dwóch miesięcy jest Rhiannon Nighy. – Starr dodała, że widziała ją na zaprzysiężeniu.

– No i? Jaka ona jest? – pytał Dash sącząc piwo.

– Niby spoko, ale parę dni temu oznajmiła, że zamierza ujawnić Plaendraig i draojów światowi zewnętrznemu

– Serio? – zdziwił się Seth – A my jak tu jechaliśmy, Anais właśnie mówiła nam o Snowdenie i o tym, co on nabroił.

– Taa – mruknęła Blythe – Miasto też o tym wie. I prawie połowie miasta z tego powodu nie podobają się jej plany

– Może chce dobrze – broniła ją Holly. – Może sądzi, że w razie czego miasto się obroni.

– Tak mniej więcej powiedziała. Dlatego na razie większość miasta jest za ujawnieniem się. Ethan Kevern, kandydat na rialóira, który przegrał z Nighy, jest temu przeciwny i podobno próbował ją przekonywać, ale ona stawiała na swoim.

– To czemu ja przysięgałam na to, że nic ja nie powiem, a ona może?

– Na razie nic nie może, dopóki nie będzie wyników reifreannu na te ujawnienie. A będzie to dopiero za trzy miesiące.

 

⦿

 

Po pobycie w karczmie Blythe zaproponowała, by oprowadzić grupę po reszcie miasta, by Starr lepiej poznała miejsce. Poznała nieco bliżej Blythe, dowiedziała się, że tak jak Dash interesuje się motoryzacją, bynajmniej by być bardziej atrakcyjną dla chłopaków, a z czystego zainteresowania, oraz że z Dashem chodzi już od czterech lat. Gdy zwiedzały część angielską, Angielka spytała:

– Słuchaj, jak bym chciała powiedzieć koleżance o tym wszystkim – wskazała głową otoczenie – to jak ma, powiedzmy kuzynkę draojkę, to mogę?

– Tak, pewnie.

– A jak nawet o tym nie wie?

– Watpię, ale jak tak to powiedz o kuzynce.

– A jakby kolega lub koleżanka nie miała nikogo magicznego w rodzinie?

– To trzeba zdać się na zaufanie, no i na pozwolenie rialóira.

Reszta zwiedzania przeszła bez szału, Starr zobaczyła części szkockie, walijskie i bretońskie, które oprócz architektury budynków, nie różniły się bardzo od siebie, prócz tej ostatniej, gdyż prócz Bretończyków, mieszkali tam również ze sobą Kornwalijczycy i Mańczycy, gdyż ich populacja w Pleandraig była zbyt mała, być mieć swoją własną część miasta. Jednak Starr zdziwiło, że część strażników nosiła broń palną pamiętającą czasy I i II wojny światowej oraz zimnej wojny aniżeli broń białą. Spytała o wyjaśnienia Blythe.

– Część strażników nie jest draojami – wyjaśniła – Więc jakoś muszą sobie nadrabiać wyposażeniem.

Grupa udała się z powrotem do Seamróga, gdzie spędzili resztę dnia. W czasie kolacji Blythe podzieliła się inną nowiną.

– Ostatnio poznałam parę Finów z Tälvisää. Mówili, że byłoby miło gdybyśmy ich odwiedzili.

– To fajnie – powiedział Dash. – Ile taki lot na łebka by kosztował?

– W jedną stronę – odparła Blythe – do Rovaniemi to będzie około 50 funtów. 

– Pasuje? – Dash zwrócił się do wszystkich. Wszyscy potwierdzili. – Kiedy będzie lot?

– Może być i za tydzień, ale lepiej przemyśleć czy by nie polecieć za miesiąc albo dwa.

– Dobra, gra – zgodził się Dash, a wraz z nim reszta.

– A ci Finowie… – odezwała się Anais – Jak się z nimi poznałaś?

– To było chyba z tydzień temu…

 

⦿

 

Blythe Friar zajadała się zapiekanką pasterską i popijała cydrem jabłkowym w angielskiej karczmie „Any O’Clock”, gdy w pewnym momencie konsumpcję przerwało dwóch ludzi.

– Przepraszam – Blythe spojrzała na nich. Stał tam chłopak o brązowych włosach po dwudziestce z hakiem wraz z nastolatką o średnich, nieco roztrzepanych włosach o takim samym kolorze – Możemy się przysiąść?

Blythe przełknęła kęs zapiekanki.

– Jasne, śmiało.

Usiedli naprzeciwko Blythe i zaczęli ze sobą rozmowę.

Okei, mikä on suunnitelma?– spytała nastolatka.

Syödäänjotain ja sitten… – pomyślał chwilę chłopak – katsotaanvaatekauppaa.

Blythe zerknęła na nich ukradkiem. Goście mówili w języku, którego nigdy nie słyszała, albo słyszała, ale zapomniała gdzie i kiedy. Ale podobało jej się brzmienie.

– Vaatekauppa?– zdziwiła się dziewczyna – Ne voivatolla samatkuin Tälvisäässä.

Saa nähdä.

Mitä seuraavaksi?

-Menemme asekauppaan. Ehkä he myyväthienojajousia?

Kyllä, voisinkäyttääuutta. – Kąciki jej ust lekko się uniosły – Tämä vanhajousi on jopa minua vanhempi.

Chociaż, nie, chwila, niedawno oglądała z Dashem wyścigi Formuły 1, i w jednym z nich wygrał zawodnik, który mówił podobnie jak ta dwójka, i chyba był to Fin.

– Mitä myöhemmin?

-Myöhemmin… En tiedä, ajattelemme.

Dziewczyna kiwnęła głową.

– Menen tilaamaan jotain – Chłopak wziął ze stołu listę dań i ruszył do lady.

Blythe została sama z dziewczyną, która rozglądała się po lokalu. Postanowiła do niej zagadać.

– Hej – Spojrzała na nią. – Jesteś Finką?

Zamrugała, najwyraźniej nie rozumiejąc.

– Jesteś Finką? – powtórzyła Blythe – Jesteś z Finlandii?

– Finland? – Wskazała na siebie. Blythe potwierdziła. – Joo, olen Suomesta.

Chyba potwierdziła, pomyślała Angielka. Ale chyba nie bardzo kojarzy angielski.

Zapadła niezręczna cisza. Finka patrzyła się na nią oczekując, że coś powie. Blythe nie poddała się, dziewczyna może w końcu lepiej zrozumie.

– Jak ci się podoba w Plaendraig?

Plaendraig? – Pomyślała chwilę, próbując zrozumieć zdanie. – Plaendraig on hyvä.

Nie jest tak źle, pomyślała Blythe.

– Ten chłopak – wskazała palcem stojącego przy ladzie. – Kto to jest?

Finka odwróciła się, popatrzyła chwilę na niego, i odwróciła się z powrotem.

– Hän? Hän on minun veljeni.

Veljeni? – pomyślała. To chyba znaczy brat, ale równie dobrze może to być kuzyn albo kolega.

– Co chcecie zobaczyć w mieście?

Nastolatka znowu zastanawiała się nad zdaniem.

Anteeksi – pokręciła głową - En puhu hyvin englantia.

A jednak nie rozumie angielskiego, pomyślała Blythe. A ja, durna, ją męczę.

– Przepraszam, sory – uniosła dłonie w obronnym geście.

Älä huoli – machnęła dłonią Finka - Veljeni puhuu englantia. Kuulit hänet.

Veljeni zna angielski. – pomyślała Angielka. No tak, przecież pytał, czy może usiąść.

Poczekała, aż chłopak wróci. I wrócił, z małą ”ropuchą” w cieście dla siebie i plackiem jabłkowym dla dziewczyny.

Mikä tämä on? – spytała.

Omenapiirakka.

Zaczęła kroić placek.

– Arttu – wskazała głową Blythe – Hän haluaa puhua kanssamme.

– Miksi?

– Luulen, että hän haluaa tavata meidät.

Chłopak zwrócił się do Blythe.

– Chcesz nas poznać?

– Tak, próbowałam z nią gadać – wskazała głową Finkę – Ale ona nie rozumie angielskiego.

– Musisz jej wybaczyć. Próbowałem ją go nauczyć, ale nie za bardzo jej idzie.

Angielka mruknęła ze zrozumieniem.

– Jestem Arttu – przedstawił się Fin – A to moja siostra Airi.

Blythe podała Finom rękę i przedstawiła się

– Myślałam, że w Skandynawii większość zna angielski.

– Tak, o ile nie mieszkasz od urodzenia w Tälvisie. – Arttu odciął kawałek ”ropuchy” – Wtedy możesz znać co najwyżej estoński albo węgierski.

– Ale ty znasz angielski.

Arttu przeżuł i połknął kęs.

– Bo ja poszedłem na studia, tam się go nauczyłem. Reszta mojej rodziny siedziała w Tälvisie.

– A jak tam jest? W Tälvisie, znaczy się?

– Powiem tak, na pewno jest tam zimniej niż u was w Szkocji. Ale powietrze jest tam bardzo rześkie.

– A miasto się różni jakoś od Pleandraig?

– Poza kulturą i otoczeniem to niewiele, ale warto tam pojechać.

– Hmm…

– Wiesz co? – powiedział po namyśle – Zróbmy tak, wymieńmy się numerami, i jak będziesz chciała lecieć do Finlandii, to zadzwoń. I jak masz kolegów, to zabierz ich ze sobą.

– Do którego miasta mam polecieć?

– Do Rovaniemi, wiesz, tego w którym podobno mieszka Święty Mikołaj. Jest najbliżej miasta

– Okej.

Wymienili się numerami telefonów i zajęli się jedzeniem. Airi pytała brata, o czym rozmawiał z Blythe. Ten jej wyjaśnił, ona w odpowiedzi mruknęła z ciekawością.

Potem oprowadziła ich po mieście, wyjaśniła im jakie są święta celtyckie, bóstwa i tak dalej. Poszli potem do sklepu, by kupić Airi proponowany przez brata łuk. Od razu wypróbowała łuk refleksyjny i była z niego bardzo zadowolona. Strzały błyskawicznie leciały do celu.

Kiitos, jouset ovat hienoja.– powiedziała z uśmiechem Airi do Blythe.

Blythe spojrzała na Arttu. Ten przetłumaczył.

– Nie dziękuj mi, tylko temu kto wykonał ten łuk.

Kiitos kaikille jousien tekijöille – przetłumaczył.

En voi, mutta sinä voit – odparła Airi.

Rodzeństwo wróciło do sklepu, do sprzedawcy i podziękowało za produkt. Ten uśmiechnął się i skinął głową.

– No dobra – powiedział Arttu, gdy wrócili do Blythe – Będziemy się zbierać, jeszcze trochę pozwiedzamy miasto.

– Na ile w ogóle jesteście w Brytanii? – spytała Blythe z ciekawości.

– Na tydzień. Jesteśmy tu czwarty dzień.

– Wykorzystajcie go tak bardzo, jak możecie.

– O to się nie martw – Uśmiechnął się. – No, to widzimy się w Laponii. Na razie.

Odwrócili się i odeszli. Airi jeszcze odwróciła się i uniosła dłoń.

Näkemiin!

Blythe również uniosła dłoń.

Näkemiin! – odpowiedziała.

 

⦿

 

– Ot, i cała historia – skwitowała Blythe.

Anais mruknęła z zaciekawieniem.

Czyli jedziemy do Finlandii, pomyślała Starr. Nietypowe miejsce, nie to co Irlandia albo Francja.

Po opowieści dokończyli kolację i udali się na górę na spoczynek. Starr, Seth i Holly mieli spać w jednym, a Dash, Blythe, Anais i Shaun w drugim pokoju.

– Ale fajnie – ucieszyła się Holly, gdy przebierała się do spania – Jedziemy do Rovaniemi. Może spotkamy tam Mikołaja?

– Ale przecież wiesz, że prawdziwego Mikołaja nie ma – odparł z uśmiechem Szkot. – A na Święta jest za wcześnie.

– Oj, weź. Pomarzyć nie można?

– Można, można – Seth pomyślał, by wciągnąć się w fantazjowanie. A może jeszcze spotkamy renifery i elfy. Mikołaj bez reniferów i elfów to nie Mikołaj.

– I jeszcze może jeszcze Pani Mikołajowa tam będzie – dodała z uśmiechem draojka Światła.

– Taaaak! – Holly uradowała się jak małe dziecko. – A powiedzcie, byliście grzeczni?

– Starałem się – oznajmił Seth – ale pewno coś przeskrobałem i potem zapomniałem. A ty, Starr?

Pomyślała chwilę.

– Czy zaspanie, spóźnianie się do pracy, pobieranie z torrentów i przechodzenie na czerwonym świetle liczą się jako złe uczynki?

– Chyba tylko te dwa ostatnie – odparła Holly z uśmiechem.

– No to mam podobnie jak Seth.

Po rozmowie powiedzieli sobie ”dobranoc” i zaczęli kłaść się do łóżek.

 

⦿

 

Było około dwudziestej pierwszej. Ethan Kevern, trzydziestokilkulatek o ciemnych włosach i bujnej brodzie, kornwalijski draoj Ziemi, który był kandydatem na rialóira, zmierzał w stronę Bhaliehalli, ratusza, gdzie urzędowali Rhiannon Nighy, Szkotka, zwyciężczyni wyborów na rialóira, które odbyły się pod koniec maja, Derek Sears, cúntóir, angielski zastępca i asystent rialóira oraz Callum Patten, irlandzki ceannasaí, dowódca straży w Plaendraig.

Dotarł po krótkim czasie do wejścia Bhaliehalli.

– Ethan Kevern. – przedstawił się strażnikowi. – Chcę się spotkać z rialóirką.

Strażnik kiwnął głową i otworzył drzwi. Draoj Ziemi podążył za strażnikiem do pokoju rialóirki.

– Rhiannon – oznajmił strażnik – Kevern chce cię widzieć.

Po dłuższej chwili zza drzwi odezwał się głos Szkotki:

– Niech wejdzie.

Weszli do pomieszczenia. Nighy właśnie coś pisała na kartce przy świetle świecy. Strażnik stanął przed drzwiami, a draoj Ziemi usiadł na krześle przed biurkiem.

– Słucham? – zaczęła rialóirka, choć już mniej więcej wiedziała, co od niej chce.

– Słuchaj – prosił Kevern – Musisz zastanowić się nad ujawnianiem nas światu. To jest ryzykowne.

Nighy ciężko westchnęła.

Daingead!, pomyślała. Który to już raz?

– Nie powinnaś tego zrobić. – nalegał draoj Ziemi. – To się obróci przeciwko tobie.

– Niby jak?

– Ano tak, że mimo że ludzie się ucieszą, że magia i czarodzieje istnieją, to przyciągniemy uwagę również rządu. A znając życie, będzie chciał, byśmy wykonywali za nich jakieś brudne roboty, a specsłużby będą chciały z nami współpracować. I te propozycje raczej byłyby nie do odrzucenia.

– A po co bylibyśmy potrzebni?

– Na przykład, rząd będzie chciał, by, chociażby draojowie Duszy, przekonywali ludzi do popierania działań rządu, które mogą być na ich rękę, ale za to byłyby niekorzystne dla obywateli. Albo wymyślono by co innego. A specsłużby będą chcieli draojów, by wyciągali informacje z przesłuchiwanych albo co gorsza torturowali ich lub wysyłali ich, by zabijać niewygodnych dla służb ludzi. Zwłaszcza Jankesi by się na to pokusili. A jak byśmy na to nie zgodzili, straszono by coiteannów, że jesteśmy zagrożeniem dla nich, terrorystami, albo coś w tym stylu. Posunięto by się nawet do tego, że winę za anomalie pogodowe, sytuację polityczną, problemy w krajualbo za cokolwiek zwalono by na nas. Zrobiono by z nas kozły ofiarne.  A potem rząd próbował znaleźć Plaendraig.

– Niby jak? – westchnęła Rhiannon – Miasto jest zakamuflowane.

– Służby mogą mieć szpiega w mieście. Wtedy mieliiby wszelkie informację na temat miasta. A potem będą mogli to wykorzystać przeciwko nam i nas najechać.

– No to co? Nie władamy magią na pokaz. Postawimy się, jeśli będzie się próbować coś na nas wymusić.

– Mówiłem już ci. – stawiał na swoim Kornwalijczyk – Jeśli to zrobimy, zwróci się nas przeciwko coiteannom. A jak mimo wszystko się postawimy, to wyślą po mas policję albo wojsko, by przejąć miasto, a zależałoby im też na przejęciu reonium.

– To niech spróbują. – powiedziała wyzywająco rialóirka – Na takie okazje mamy zbrojownię.

– Ale ich broń jest nowocześniejsza i skuteczniejsza. – zauważył Kevern.

– Ale ich broń nie jest wspomagana magią.

– Nawet jeśli byśmy z nimi wygrali jedno starcie, to przysłano by więcej wojska. Plaendraig to nie forteca, nie damy z nimi rady.

Rhiannon poczuła się przytłoczona. Wszelkie jej argumenty za przewagą Plaendraig nad potencjalnymi agresorami były zbite przez większego wysiłku przez draoja Ziemi. Podeszła do sprawy nieco inaczej.

– Wiesz, czemu chcę ujawnić Plaendraig światu? Bo chcę, by ludzie tutaj czuli się swobodniej, nie bali się świata zewnętrznego – nie poddała się rialóirka. – Słyszałam wielokrotne , jak Rheonowie smędzili, ile to zła się dzieje na świecie. To może zamiast tu siedzieć, można by coś z tym zrobić.

– To nie jest takie proste.

– Właśnie jest.

– Ale może to się skończyć tak, jak przed chwilą mówiłem. Też chcę, żeby ludzie mogli otworzyć się na świat zewnętrzny, ale jeśli popatrzyć na to, co się dzieje na świecie, to jest na razie zbyt ryzykowne.

– Możesz przekonywać mnie, ile chcesz – oznajmiła stanowcza rialóirka – Ale zdania nie zmienię. Ujawnię draojów światu, i jeśli ktoś będzie chciał z nami zadrzeć, nie będziemy siedzieć bezczynnie, tylko będziemy się bronić. Gdy Brytanię najechali Rzymianie, nawet oni mieli problemy z zajmowaniem terenu. Podbili część kraju, ale nigdy nie podbili Szkocji. Wiesz czemu? Bo Celtowie stąd nigdy się poddawali i opierali się najeźdźcy. A Rzymianie po prawie 300 latach w końcu wynieśli się z wysp. Jeśli ktoś nas najedzie, nie poddamy się i utrzymamy się jak niegdyś Szkoci. I kropka.

Rośnie tu druga Boudika, pomyślał Kevern. Ale zapomniała, że jak Rzymianie się wynieśli, na wyspy wkroczyli Anglowie i Sasi, zanim Celtowie zdążyli odzyskać swój teren.

– Przyszedłeś tu tylko po to czy po coś jeszcze? – spytała.

– Nie – Kevern wstał z krzesła – To wszystko.

I wyszedł ze strażnikiem z pokoju.

Gdy miał kierować się do wyjścia, otworzyły się drzwi z naprzeciwka. Wyjrzał przez nie mężczyzna o ciemnych włosach i małym zaroście.

– Znowu próbowałeś ją przekonać? – spytał, rozpoznając Keverna.

– Tak – westchnął – Wciąż się nie dała.

– Ja chyba próbowałem więcej razy od ciebie. Patten też. I nic.

– Derek, weź mi powiedz, czemu jej tak na tym zależy?

– Bo ona myśli, że ludzie z zewnątrz są tacy jak tu: prości, poczciwi i pomocni. I jest przekonana, że nikt nie zmusi jej, by draojowie po ujawnieniu zmuszeni będą tańczyć, jak ktoś im zagra. Jest zdeterminowana, by dbać i chronić te miasto. Tak ją tu wychowano. Jedyne, co mogłoby powstrzymać jej plany, to wyniki reifreannu na ujawnienie, ale wątpię, czy wyjdą one, jak chcesz.

Kornwalijczyk pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Trzymaj się – pożegnał się Sears i zamknął drzwi.

Kevern ruszył za strażnikiem do wyjścia i opuścił Bhaliehallę.

– A ty? – zwrócił się do strażnika. – Co o tym myślisz?

– Podzielam zdanie pana i cúntóira – rzekł. – Ale ja tym bardziej nie mogę nic z tym zrobić, ja tu tylko jestem strażnikiem.

Kevern pożegnał się ze strażnikiem i odszedł, kierując się w stronę swojego domu.

Ona jest naiwna, pomyślał. Bardzo naiwna.

Koniec

Komentarze

smiley

Nihil novi sub sole…

 

Jedząc kanapkę z szynką, zamyślała się nad tym co zobaczy > zamyśliła

 

Oglądała budynki mieszkań  > frown

 

gdyż słowo „równina” nie bardzo kojarzyła się  > kojarzyło

 

Jeden z chłopaków powiedział coś do szatynki. Szatynka coś powiedziała do rudej. > frown

 

– Wartownik obejrzał go na chwilę i go oddał.  > frown

 

 często chciało jej spać, czy to w szkole, na studiach czy w domu. > czy to nie ta sama, która nie  dostała się na Oxford, bo “cieńko” maturę zdała?…chyba jakieś czary-mary…

 

Starr przysłowiowo spaliła się ze wstydu.  > nie ma takiego przysłowia, nawet w Irlandii

 

oprowadzić grupę po reszcie miasta, by Starr lepiej poznała miasto. > frown

 

– Po rozmowie powiedzieli sobie ”dobranoc” i zaczęli kłaść się do łóżka. >  we troje, nie abym miał coś 

 przeciwko…

 

 

Czyli jednak do czterech razy…swyn ar y ci

Ni fyddaf yn cysgu heddiw wink

dum spiro spero

Co do studiów, to chodziło o Kingston.

Nowa Fantastyka