- Opowiadanie: Baku11 - Draoi - Rozdział 2

Draoi - Rozdział 2

Oceny

Draoi - Rozdział 2

Starr wyjechała koło dziewiątej, czując się o wiele lepiej wyspana niż wczoraj. Sunąc w kierunku centrum, a potem koło Clerkenwell i Finsbury, myślała o tym, co czeka ją w teachu na Cranham Road. Wczoraj dowiedziała, że jest czarodziejką, draojką, zwał jak zwał, posługującą się magią żywiołów. Przypominało to jej komiksy W.I.T.C.H., które czytała, jak była mała. W sumie u Wiccan też było coś podobnego, tyle, że tam żywiołów było cztery, a u draojów żywiołów było podobno więcej. I o tym wszystkim nikt prócz rodziny o tym nie wie.

Może powinnam pogadać o tym z Ash, pomyślała.

W sklepie dalej się zamyślała. A zamyślała się tak, że jeden z klientów, powiedział jej, że wydała o parę funtów reszty więcej. A potem drugi klient upominał się o niewydane dwadzieścia. Gdy przez dłuższy czas nikt nie wchodził do sklepu, Vinnie zagadał do Starr:

– Coś ty taka rozkojarzona?

– Yyy… No wiesz, myślę ja o tej kapeli – skłamała.

– A sprawdzałaś coś?

– Nie, wczoraj coś mnie wzięło na spanie.

Vinnie mruknął ze zrozumieniem. Już miał się zabierać do przeliczania pieniędzy z kasy, gdy kątem oka zauważył łańcuszek schowany za bluzą na szyi dziewczyny.

– Ej, a to co? – Wskazał głową szyję – Na szyi.

– Aaa, to – wyciągnęła medalion spod bluzki – Rodzice mi dali, na urodziny.

– Daj zobaczyć – poprosił chłopak.

Zdjęła medalion z szyi i dała Vinniemu.

– Ładny – pochwalił prezent, przyglądając się ornamentom i symbolowi – Gdzie ci go kupili?

– Nie wiem – skłamała z obawy przed zdradzeniem pochodzenia – W jakimś sklepie folkowym.

Vinnie po dłuższych oględzinach oddał Starr medalion, zawiesiła go z powrotem na szyję.

– Ej, a weź daj jeszcze raz – poprosił raz jeszcze. – Bo coś mi przypomina.

On też jest draojem?, pomyślała. Podała mu medalion.

– Ty, mam kuzynkę, co ma podobny – powiedział po rzuceniu okiem.

– Serio? – zdumiała się Starr – A która to?

– No… Sissy. Była na osiemnastce Ash. Nie kojarzysz?

Starr próbowała sobie przypomnieć. Ashley zaprosiła oksfordkę na swoją osiemnastkę. Był tam, rzecz jasna, Vinnie i ich rodzice, Racclowie. Niedługo potem przyjechał również wujek z ciocią, którzy mieszkali w Ossett. I mieli córkę, młodszą od kuzynki o rok albo dwa. Sissy Yearly była drobną, nieśmiałą dziewczyną o blond włosach.

– A, tak. No, kojarzę.

– I chyba ma taki jak ten, ale coś tam miała innego.

– O – zaskoczyła się Starr – No ładnie.

Oddał jej medalion i wrócił do przeliczania kasy.

Sissy to też draojka, pomyślała.

 

⦿

 

Reszta dnia przeleciała, jak zwykle, bez szału. Po pracy, sprawdziła w Mapach Google drogę do teachu i ruszyła. Po godzinie była w Romford, na High Road. Nagle poczuła znowu senność.

Co jest? – pomyślała. Toż się wyspałam. 

Zaczynało być coraz gorzej. Oczy jej się kleiły i po chwili przysnęła za kierownicą. Rower zaczął zjeżdżać w bok, na znak informacyjny. Rower walnął kołem w słupek, ona sama wyrżnęła głową w tablicę i wpadła w przydrożne krzaki, boleśnie rozbudzona. Syknęła z bólu, rozcierając przez dłuższy czas bolące jak diabli czoło, wpatrując się w trawę.

– Hej, wszystko okej? – odezwał się nieznajomy dziewczęcy głos.

Starr przewróciła się na plecy. Zobaczyła dziewczynę o kasztanowych włosach sięgających do szyi, ubraną w krótkie spodenki, niebieską koszulkę i adidasy z białymi skarpetkami.

– Wszystko gra? – powtórzyła i wyciągnęła rękę do Starr.

– Ta, ta – Chwyciła rękę i wstała. Gdy podnosiła rower, zauważyła, że znak, o który wyrżnęła, głosił:

 

Witamy w Gminie Londynu

Havering

Prosimy o ostrożną jazdę

 

– Co jest? – spytała dziewczyna. – Nic ci nie jest?

– Nie, nie – Starr dalej rozcierała czoło – Ja… przysnęłam i w znak przywaliłam.

Dziewczyna uśmiechnęła się rozbawiona.

– O, ja to gorzej miałam.  Jak biegałam wczoraj, to wdepnęłam na jakiegoś pieska za ogon, się wkurzył i mnie chapnął – Pokazała na nodze zagajające się ślady małych zębów. – A odczepić się to on za Chiny nie chciał.

Starr zaśmiała się pod nosem. Dziewczyna patrzyła na nią, wyszukując na głowie guza, chcąc na niego zaradzić. Nagle wypatrzyła kawałek łańcuszka na jej szyi.

– Co tam masz? Na szyi?

– To? – Wyciągnęła medalion – Aaa, taki tam naszyjnik.

– Możesz pokazać?

Angielka niechętnie wyciągnęła spod bluzki medalion. Nieznajoma obejrzała go.

– Nie taki tam. Magiczny.

Starr spojrzała na nią, zdziwiona trafnością.

– A ty skąd wiesz?

– Bo ja też jestem draojką – powiedziała cicho, uśmiechając się po chwili, widząc, że Starr zatkało – Fajno, nie?

– No… no fajno – mruknęła zakłopotana.

– Jesteś nowa?

– Yyy, tak. Mam pojechać na Cranham Road, tam jest harcówka czy coś w tym stylu.

– Ooo, to ja tam jestem. – ucieszyła się nieznajoma. – Chodź, wezmę cię podprowadzę.

Starr nieco zaskoczyło to pierwsze, ale podziękowała. Sprawdziła, czy coś w rowerze jej nie odpadło lub zepsuło od upadku i ruszyły, prowadząc rower na piechotę.

– Tak w ogóle, to Holly jestem – wyciągnęła rękę. Starr podała ją i się przedstawiła. – Jestem Draojką Wody, a ty?

– Światła.

– Jesteś stąd?

– Nie, ja z Oksfordu. A ty?

– Z Ynysybwl.

– A co to jest? – zdziwiła się pokręconą nazwą.

– Takie tam miasteczko w Walii.

Szły dalej w milczeniu przez London Road. Gdy docierały do zabudowanej części drogi, Starr odezwała się:

– A co jest z tym waszym miastem? Bo tata mi mówił, jak przyszły do niego typki z medalionem i gadali o nim.

– Plaendraig? – Starr mruknęła twierdząco – No, miasto jak miasto, to w sumie bardziej osada… No, są sklepy, są karczmy, szkoła magiczna…

– A do szkoły mam chodzić?

– Jak cię to bardziej kręci czarowanie, to tak, ale jak nie, to nie.

– I jak jest w mieście?

– No… mieszka się, pracuje, jak to w mieście.

– A w tym… teachu? – dopytywała się Angielka.

– Są zbiórki i na nich się uczysz o kulturze celtyckiej, magii i w ogóle.

– A są inne takie miasta?

– Tak, na przykład we Francji też jest miasto jak nasze, jest galijskie, też pogańskie. Albo w Szwajcarii jest germańskie.

– To ile ich tam jest?

– Gdzieś tak… – pomyślała Holly – z osiem, dziewięć. Każdy z własną kulturą. Dobrze nie powiem, jak tam jest, zapytasz w teachu.

Starr pokiwała głową.

Szły dalej, póki nie doszły do przystanku Romford Stadium, czekając na autobus.

– A w tym teachu, to ilu was jest? – zapytała oksfordka.

– Ze mną, to sześciu.

– A kim są?

– To niespodzianka.

Starr uśmiechnęła się.

– Mama mi wczoraj to mówiła, jak pytałam co na urodziny mam. To jak w tych filmach, jak się pyta co się stało i się mówi że długa historia.

– Moja koleżanka jest od filmó… Ło, żesz – Holly udała przejęcie się gafą – Wypaplałam.

Starr zaśmiała się pod nosem.

– A co w ogóle dostałaś?

– Medalion. Choć w sumie miałam go dostać sześć lat temu, ale rodzice go zgubili, jak się wprowadzali do Londynu i niedawno go znaleźli.

– Uuu, to przyfarciło ci się.

– A jakby go nie znaleźli, to bym nie jechała tam, gdzie jadę?

– Nie, bo medalion był cały czas w pobliżu. Gdybyś go zgubiła gdzieś daleko, przyniesiono by ci nowy.

– A to czemu?

– W Plaendraig albo w ogóle we wszystkich miastach są draojowie, którzy potrafią namierzyć medaliony. Gdyby namierzyli je gdzieś w polu albo w domu, gdzie mieszka rodzina, której nie dano medalionu, wysłano by nowy.

– A jakby taka rodzina znalazła medalion?

– Gdyby coiteannie znaleźli medalion, to w sumie nic. Medalion na nich nie reaguje, i uznaliby go za zwykły naszyjnik.

– Coiteannie?

– Tak się mówi na ludzi nie będących draojami. Wiesz, tak jak w Harrym Potterze nazywa się niemagicznych ludzi mugolami. Choć nasze określenie jest mniej obraźliwe – Uśmiechnęła się. – To po irlandzku „pospolity”

– Sporo tego irlandzkiego – zauważyła Starr.

– W Plaendraig to, można by powiedzieć, lingua franca.

– Ale Plaendraig jest w Walii.

– Bo to irlandzki jest najpopularniejszym językiem celtyckim. – Uśmiechnęła się Walijka. – O ile języki celtyckie można nazwać popularnymi.

Starr zgodziła się z nią. Języki celtyckie rzadko wychodziły poza kraj pochodzenia. Angielce zdarzało się jednak słyszeć parę razy, jak ktoś mówił po irlandzku, walijsku czy szkocku gaelijsku. Co prawda, nic a nic z tego nie rozumiała, ale uznała, że te języki brzmią ciekawiej od angielskiego. Próbowała się nauczyć irlandzkiego, ale niewiele zapamiętała. To nie było takie łatwe jak nauka francuskiego w szkole. Może w Plaendraig lepiej by się go nauczyła?

– A ile ty kończysz, jak już wspomniałaś o urodzinach? – spytała Holly.

– Dwadzieścia jeden.

– Ja też mam tyle – Uśmiechnęła się – Ale minus jeden.

Autobus linii 86 jechał w oddali w kierunku przystanku i się zatrzymał.

Wsiadły do autobusu, a raczej Holly wsiadła, bo Starr gramoliła się przez wąskie wejście z rowerem. Mimo pomocy Walijki, trwało to z paręnaście sekund, nim się przecisnęła, widząc kątem oka zdziwione spojrzenia pasażerów.

Dojechały do Western Road, gdzie przesiadły się do 165-tki, gdzie cyrk z przeciskaniem się powtórzył. Autobus zawiózł dziewczyny w pobliże teachu. Po skręceniu z Brentwood Road w lewo, były na miejscu.

Dom numer 17 na Cranham Road, połączony z brązowym mieszkaniem, był biały z brązowymi dachówkami i ceglanym kominem. Posiadał garaż przed którym stał szary Vauxhall Insignia.

– Czyj to wóz? – spytała Starr.

– Da… Aa, miałam nie paplać. – przypomniała sobie o niespodziance z uśmiechem.

Weszły do środka, słyszały jak ktoś w jednym z pokojów ktoś rozmawia. Holly weszła do pokoju.

– Hej.

Przywitały ją trzy głosy, dwa męskie i jedno dziewczęce.

– Nowa do nas przyszła. – Holly zaprosiła Starr ruchem głowy.

Starr podeszła do wejścia do pokoju i zobaczyła dwóch chłopaków i dziewczynę siedzących po turecku na podłodze.

– Hej. – przywitała się.

Przedstawił się jej jako pierwszy Dash. Był szatynem, o gęstych włosach i zadbanej brodzie, miał na sobie ciemnoczerwoną koszulę polo, potem Shaun, mający niewielką nadwagę, z tym sam kolorem włosów, ale nieco jaśniejszym odcieniem, nosił szarą, zapinaną na guziki luźną bluzę, na końcu Anais, chuda, również brunetka, mająca najjaśniejszy odcień włosów, które sięgały do końca pleców, nosiła staroświecką bluzę z długim rękawem, a na niej równie staroświecką skórzaną kamizelkę.

– Starr jest z Oksfordu i mieszka tu, w Londynie – przedstawiła ją Holly.

Trójka przyjrzała się jej.

– Okej, to ja idę pobiegać, niedługo wrócę – Holly zostawiła Starr samą z trójką.

– Ty jesteś z Oksfordu? – chciała się upewnić Anais. Starr przytaknęła. – A jesteś na uniwerku?

– Chciałam, ale za cieńko maturę zdałam – odparła Starr. A wy skąd jesteście?

– Ja z Belfastu, Shaun z Leixlip, Dash z Rochester.

Starr popatrzyła po nich.

– Holly mówiła że was jest sześciu.

– Bo jeszcze mamy Setha i Rhysa. Ten drugi to nasz opiekun.

Angielka opiekuna nie kojarzyła, ale pierwsze imię przypomniało jej o kimś.

– A ten Seth… ma na nazwisko McAteer?

Irlandka szerzej otworzyła oczy z zaskoczenia.

– Tak… Znacie się?

– Był ze mną w gimnazjum, w jednej klasie.

– O, nieźle – odezwał się Dash – On chyba coś wspominał o tobie.

– A co?

– Mówił, że w klasie w gimnazjum była dziewczyna, z którą często siedział w ławce.

– To ja. A od kiedy u was jest?

– Gdzieś tak z… dwa lata.

– Och… A on w Londynie mieszka?

– Tak, dokładniej tu.

Mruknęła twierdząco. Parę ładnych lat minęło odkąd Starr poznała Setha w gimnazjum. Była ciekawa jak się ma po takim czasie.

– Co teraz robicie? – zmieniła temat.

– Opowiadamy historię – powiedział Shaun.

– Okej – Dziewczyna zamieniła się w słuch.

 

⦿

 

– Dawno temu – zaczęła Anais – na Zielonej Wyspie, nazywanej dziś Irlandią, żył młody chłopak, zwał się Setanta. Był to chłopak dzielny, psotny, którry chciał doświadczyć przygód. Więc poprosił on rodziców, by mógł dołączyć do grupy chłopców podobnych do niego w Emain Macha. Nie pozwolili mu jednak, więc poszedł tam sam. Gdy tam dotarł, chłopcy grali na polu w grę zwaną hurling. Setanta dołączył do nich, nie wiedząc że będąc gościem ma prawo się bronić przed zaczepkami. Grupa zaatakowała go, mając go za słabszego, on jednak był silniejszy, na tyle silniejszy, że odważono się mu ubliżyć. Widział to Conchobar, ówcześny król. Niedługo potem, kowal zwany Culann zaprosił króla na ucztę w jego domu. Gdy Conchobar ruszył tam, zaszedł na pole do hurlingu, gdzie widział Setantę, proponując mu udział w uczcie. Chłopak się zgodził.

Gdy dotarli na miejsce, Setantę zaatakował pies. Jednak źle skończył, gdyż wojowniczy młodzian, broniąc się rozerwał zwierzęciu szczęki, zabijając go.

Gdy kowal to zobaczył, załamał się śmiercią towarzysza, Setanta jednak obiecał, że dostanie on nowego obrońcę jego domostwa. On sam miał jednak pilnować włości Culanna. Druid Cathbad, ojciec Conchobara, nazwał go Cúchulainn czyli Pies Culanna.

Gdy Cúchulainn wyrósł na młodzieńca, był tak przystojny, że Ulsterczycy bali się, że jeśli nie będzie miał żony, poderwie ich własne i zrujnuje, ich zdaniem, ich córki. Szukano więc żony dla niego, lecz on już znalazł kandydatkę, Emer, córkę dumnego bogacza Forgalla. Jednak on nie się nie zgodził, gdyż jego starsza córka nawet nie zdążyła wyjść za mąż i proponuje by młodzieniec wyruszył na trening do Szkocji pod okiem wojowniczki Scathach, myśląc, że nie przeżyje morderczego szkolenia.

Cuchulainn wyruszył na wyspę Skye. Scathach nauczyła go wszelkiej sztuki wojennej, w tym posługiwanie się Gae Bulg, śmiertelnie skuteczną włócznią. Wraz z nim trenował Ferdiad, który z czasem został jego najlepszym przyjacielem, a nawet bratem przyrodnim.

W tym czasie Scathach przygotowywała się do walki z Aife, jej siostrą i zarazem rywalką. Znając jej siłę, wojowniczka usypia Cuchulainna, by go uchronić przed walką. Jednakże eliksir zdołał go uśpić jedynie przez godzinę, przez co dołącza do walki. Pokonuje on Aife, jednak ją oszczędza, pod warunkiem, że zgodzi się ona na zaprzestanie walki z Scathach i spłodzi mu syna.

Cuchulainn wraca do Irlandii, lecz Forgall odmawia ręki Emer, przez co młodzieniec wścieka się, napada na jego zamek, porywając ukochaną i kradnąc kosztowności w zamku.

Kilka lat później, Connla, syn Aife, szukał swojego ojca w Irlandii. Znalazł go, lecz Connla, odmówił zdradzenia kim jest. Cuchulainn zaczął z nim walczyć i w końcu go zabił, lecz gdy zobaczył pierścień na palcu chłopca, który niegdyś podarował Aife, zdał sobie sprawę ze swojego błędu i zrozpaczony wyprawił mu pogrzeb.

 

⦿

 

– Fajne – oceniła Starr. – O tym typku chyba czytałam w Strrrasznej Historii.

– No dobra – odezwał się Dash. – Trzeba cię przećwiczyć. Rhys jest od tego.

– A jest tu?

– Ta, na górze – wskazał głową schody.

Dziewczyna wstała i ruszyła w ich stronę, weszła na piętro i rozejrzała się po pokojach.  W jednym z nich zobaczyła szaroburego kota o puchatej sierści. Leżał na kanapie, patrząc na nieznaną mu osobę. Starr nie mogła się oprzeć, by nie spróbować pogłaskać sierściucha. Podeszła do niego powoli, choć już wiedziała, że się jej nie uda. Ilekroć próbowała pogłaskać koty gdzieś na ulicy, te zawsze uciekały, zanim zdążyła się wystarczająco zbliżyć.

Ten akurat był wyjątkiem. Nie szykował się, by czmychnąć, obserwował Starr swoimi zielonymi oczyma. Wyciągnęła rękę, by go pogłaskać, i pozwolił jej na to. Z cichą radością głaskała go po całej długości ciała i drapała go za uszami, a zwierzak zamknął oczy i zaczął mruczeć. Starr spędziła tak parę minut i go zostawiła. Kocur zeskoczył z kanapy i otarł się o jej nogi. Potem poszedł w kąt pokoju, zwinął się w kłębek i zasnął.

 W kolejnym pokoju zobaczyła mężczyznę o brązowych włosach, mającego koło trzydziestki. Siedział przy biurku pod oknem, odwrócony do niej plecami.

– Eee, dobry. Pan jest Rhys?

Mężczyzna odwrócił się. Miał na na twarzy mały zarost.

– Tak, jestem opiekunem teachu.

– Jestem nowa, Holly mnie tu przyprowadziła. Chcę się przeszkolić z magii.

– Jasne, poczekaj chwilę.

Starr wyszła z pokoju. Minęło parę chwil, gdy Rhys Cauldron wyszedł z pokoju.

– Jedziemy do lasu – oznajmił – Tam będziesz ćwiczyła.

– Czemu nie tu? – Oboje schodzili po schodach.

– Za mało miejsca.

Rhys zajrzał do Anais, Dasha i Shauna.

– Dash, mogę wziąć twój wóz?

– Ta – Anglik wyciągnął kluczyki z kieszeni spodni i rzucił mu je.

Rhys złapał je i podziękował. Wraz ze Starr wyszli z domu i wsiedli do Vauxhalla.

Samochód wyjechał na ulicę i kierował się do pobliskiego lasu Hainault.

Rhys wypytał Starr o imię, żywioł, kiedy dostała medalion. Potem dziewczyna zaczęła go wypytywać. Dowiedziała się, że Rhys był Draojem Błyskawic, kiedyś był w tej grupie, lecz jego koledzy i opiekun dorośleli i zaczęli opuszczać grupę i wyjeżdżać do Plaendraig lub zajmując się czymś  innym. Rhys jednak chciał zostać i tak został opiekunem teachu, do którego dołączali kolejno Dash Rennell, Shaun Flaherty, Anais O’Callahan, Holly Griffiths i Seth McAteer.

– A w lesie nas nikt nie zauważy? Jak będę ćwiczyć? Bo wyście z tą magią tacy skryci i w ogóle.

– Nie, jak pójdziemy głęboko w las.

Jechali tak w ciszy, a Starr próbowała wymyślić temat, by ją przerwać.

– W domu na górze widziałam kota. Czyj on jest?

– Anais. Wabi się Phelan.

– Dał mi się pogłaskać, inne ode mnie uciekały.

– To syberian – wyjaśnił Rhys – Ta rasa ma w zachowaniu więcej z psa niż kota. Tak przynajmniej mówi Anais.

– Też kiedyś miałam zwierzaka.

– Tak? Jakiego?

– Chomika dżungarskiego.

Rhys uśmiechnął się.

– To fajnie. Kiedy go miałaś?

– Dostałam go, jak miałam 10 lat. Niestety chomiki żyją maks 3, 4 lata. Jak umierał, miał zaropiałe oczy.

– Tak, słyszałem, że chomiki mają często z tym problem.

– Potem odechciało mi się zwierzaka.

– No, ale teraz będziesz się mogła bawić z Phelanem – pocieszył ją Rhys.

– Ale on jest Anais.

– Jest jej, ale tak właściwie to jest wszystkich. Podobnie jak teach, należy do mnie, ale na rachunki składamy się wszyscy.

– Ja też?

– Jeśli chcesz tam mieszkać to tak.

To było kuszące. Teach był dość daleko od jej mieszkania. Ale w sumie dopiero się zadomowiła na Newark Road, trochę bez sensu było dla niej opuścić miejsce, do którego ledwo się wprowadziła. No i długi dystans między domem, a teachem był w sumie zaletą, jeśli chodziło o utrzymanie formy.

 

⦿

 

Po kilkudziesięciu minutach byli już w głębi lasu Hainault.

Starr czuła zapach lasu, słyszała świergotanie ptaków, i szum lekkiego wiatru poruszającego korony drzew.

– Dobrze, najpierw trzeba aktywować medalion – Wyciągnął spod ubrania medalion w kształcie trapezu, na środku znajdowała się błyskawica. – Robisz to tak – Chwycił medalion w rękę i trzymał przez parę sekund i wypuścił. Błyskawica świeciła się na jasnoniebiesko – A żeby przywołać żywioł, o tak – Zrobił dwa kółka dłońmi jedna nad drugą odwrotnie do ruchu wskazówek zegara. W jego prawej ręce pojawił się mały, lewitujący piorun kulisty, który zaczął syczeć i wydawać dźwięki wyładowań elektrycznych.

Starr wpatrzyła się w nie ze szeroko otwartymi oczyma. Piorun kulisty był bardzo rzadkim zjawiskiem meterologicznym, który nie został jeszcze dogłębnie zbadany, a na świecie była garstka ludzi, którzy widzieli go na własne oczy. A Rhys wywołał go kilkoma ruchami rąk.

– Robi wrażenie, co? Teraz ty.

Aktywowała medalion, symbol na nim zaświecił się na biało, powtórzyła ruch rękoma, w prawej pojawiła się świecąca kula, która oświetliła ją i powoli ściemniające się otoczenie lasu.

– Żeby wystrzelić, zrób tak – Zwrócił się do jednego z drzew, wyciągnął rękę w jego kierunku, szybko ją rozłożył. Ze pioruna kulistego wystrzeliły iskrzące błyskawice, które uderzały w drzewo. Trzymał rękę tak przez parę sekund, po czym przestał.

– Teraz ty. Mocno się skup na wystrzeleniu.

Starr powtórzyła ruch rękoma. Nad prawą dłonią lewitowała kula białego światła. Wycelowała ręką w te samo drzewo, które Rhys zaatakował błyskawicami i szybko ją rozłożyła. Z kuli wystrzelił bardzo jasny snop światła o średnicy kilkudziesięciu centymetrów. Gdy to ujrzała, wiedziała jedno. Latarka nie będzie już jej potrzebna do czegokolwiek.

– Łoł – Starr kierowała snopem światła po całym lesie – Fajne.

– Ale niebezpieczne – ostrzegł Rhys – Takie światło jest mocy potężnej latarki, potrafi mocno oślepić, więc uważaj, gdzie celujesz, gdy jesteś z kimś. No chyba, że ten ktoś chce cię napaść lub skrzywdzić.

Starr mruknęła ze zrozumieniem, po czym kierowała snopem po całym lesie.

– Na początku każdy może strzelać żywiołem, ale lepiej, jak robi się z nim coś innego.

– Czyli co?

– Na początek, można przerobić twoją „latarkę” na „latarnię”.

– Okej… – Złożyła rękę.

– Przyłóż ręce do siebie, potrzyj je okrężnie i policz do trzech.

Starr zrobiła co mówił. W dłoni zobaczyła nieco powiększoną kulę, ale świecącą nieco słabiej, ale na tyle, że ciężko było jej spojrzeć na nią od razu bezpośrednio.

– O kurne…

– To nie wszystko. Spróbuj ją podrzucić do góry.

Zrobiła to, co prosił i uniosła głowę. Rzucona na parę metrów kula zawisła na chwilę, opadła, i znów zawisła, około metra centralnie nad głową Angielki.

Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. Teraz miała latarnię i wolne obie ręce. Kula przypominała jej kryształy, które unosiły się nad sterowanymi postaciami w Simsach.  

Starr ruszyła drogą, potem biegała, potem wróciła do Rhysa. Kula lewitowała nad jej głową wraz z tempem jej ruchu.

– Jeśli chcesz ją przywołać z powrotem, spójrz na nią i rozłóż rękę w jej kierunku.

Posłuchała go i kula wróciła do ręki.

– Możesz ją również rzucać nad inne osoby, wtedy kula zawiśnie nad nimi, lub możesz ją rzucić na ziemię w charakterze flary.

Wypróbowała to. Kula zawisła nad Rhysem. Przywołała ją i rzuciła w stronę maltretowanego wcześniej drzewa. Kula odbiła się od niego i potoczyła się kawałek dalej jak piłka.

Gdy tak wypróbowywała swoją moc przez dłuższy czas, poczuła, że ręka jej lekko drętwieje, jak noga przyciśnięta drugą przez dłuższy czas. Wróciła do Rhysa.

– Psze pana, ręka mi drętwieje.

– To przez używanie magii. Ręka się zaczyna męczyć. I nie musisz mi mówić „pan”, mów po imieniu. Dezaktywujesz magię tak samo jak aktywujesz, tylko na odwrót.

Starr przywołała kulę i dezaktywowała magię odwrotnym ruchem.

– To co zrobić, by się tak nie męczyła?

– Trzeba poprawić sprawność fizyczną. Same rzucanie czarów nie jest trudne. Ale jest co innego jeśli chodzi o dłuższe korzystanie z nich, światło wymaga trochę energii do czarowania. Woda, ogień, ziemia i tak dalej wymaga nawet jej więcej.

– Czyli, że jakbym miała ogień, to by mi ręka szybciej padła?

– Mniej więcej.

Starr poczuła senność. Na dziś chyba starczyło praktyki.

– Spać mi się chce. Możemy iść?

– Tak, chodźmy.

Wyszli z lasu i wrócili do samochodu. Wyjechali na drogę.

– Jak chcesz, to nocuj u nas – zaproponował Rhys.

– Przecież mówiłeś o płaceniu.

– Mówiłem o nim, jeśli chcesz mieszkać na stałe. Nocleg dzień lub dwa to co innego.

– Dzięki. Ale wy macie tu miejsce?

– Coś się znajdzie.

Starr przez resztę drogi wpatrywała się przez okno na rozświetlone ulice. Myślała o tym co ją czeka jako draojka.

Jak te Plaendraig jest celtyckie, myślała, to może na wieś się pojedzie. I może będą te stożki… Tylko jak to pogodzić z pracą… A, dobra… Umiem robić światełko, mogę sobie pozwolić.

Po kilkunastu minutach wrócili. W domu była już Holly, przebrana w niebieską bluzę z kapturem, ale był też ktoś jeszcze.

Z Holly rozmawiał chłopak, szatyn o wzroście nieco większym od niej. Odwrócony był do niej plecami. Holly ją zauważyła, ale wolała zostawić powitanie Angielce.

– Hej, Seth.

Chłopak odwrócił się i uśmiechnął.

– Starr! Siema! – W głosie było słychać mocny szkocki akcent. – A ty tu skąd? Też jesteś draojką?

– Taa…

Seth przeprosił Holly, usiadł na kanapę.

– No, to jak tam ci się wiedzie? Dalej mieszkasz w Oksfordzie?

– Nie, przeprowadziłam się do Londynu. Mówiłam ci, że rodzice mieli zamiar.

– Tak? Musiało mi wylecieć z głowy.

– Czemu się nie odzywałeś tak długo?

– A wiesz, jak wróciłem do Inverness, do rodziny, a potem na studia, to jakoś o tobie zapomniałem. – Na twarzy Szkota widać było zawstydzenie -A ja, debil, wciąż miałem do ciebie numer. Sory, do dupy ze mnie kolega.

– Nie, to nic takiego. Ja też zapomniałam o tobie, jak byłam na studiach. Zresztą, Inverness jest daleko, pogadać przez telefon można było, ale to nie to samo co osobiście.

– No to mamy farta, że na siebie wpadliśmy.

– Ale czemu tutaj? Czemu nie jesteś w Szkocji?

– No wiesz, jak trochę pomieszkałem w Oksfordzie z tatą na czas gimnazjum, to czemu by nie w Londynie? Wybrałem akurat ten teach, no i tu mieszkam i utrzymuję go na spółkę z resztą. A ty, jak tam, byłaś na studiach?

– Byłam, na muzycznych, niedługo będę kończyć.

– Jaki kierunek? – spytał.

– Występy muzyczne. No, a ty?

– Ja byłem w mundurówce – odparł z dumą.

– Do armii chcesz iść?

– No tak, jak mnie te militaria interesują… Ale w sumie jeszcze pracuję w sklepie z airsoftem, to jeszcze się waham. Ale dobra, jak tam się czujesz z tą swoją magią?

– Tak z deka dziwnie… – mruknęła. – I jeszcze mi mówiono, żeby się z tym kryć poza rodziną i bliskimi. Po co to?

– Miasto boi się, że jak się ludzie dowiedzą, to zrobi się z tego wielka sensacja, ludzie będą się do nas złazić, rząd będzie się wtrącał w nasze sprawy, wiesz, takie tam banały.

– A ci twoi koledzy? – szepnęła. – Są spoko?

– Są, są – uśmiechnął się – Sama zobaczysz.

I zobaczyła. Odtąd po pracy przychodziła w miarę możliwości raz do teachu, raz spotkać się z Ashley. Poznawszy bliżej swoją grupę, okazało się, że Dash, draoj Ognia, najstarszy z grupy, 25-latek był fanem motoryzacji, bo ilekroć leciał w telewizji Top Gear lub inne tego typu programy, to on wlepiał oczy w telewizor, rozmawiał z innymi, czytał o motoryzacji bądź majstrował przy swoim Vauxhallu. Jednego dnia nawet pokazał Starr pokaźną kolekcję modeli samochodów. Holly, draojka Wody, najmłodza z grupy, 20-latka była pogodną, aktywną fizycznie duszą. Zawsze zdawała się mieć dobry humor, i co raz rzucała jakimś dowcipem, a jeśli nie miała humoru, nie dawała tego po sobie zbytnio poznać. Anais, draojka Ziemi, starsza od Holly o 3 lata, była molem książkowym, bo gdy nie rozmawiała z nikim, zazwyczaj trzymała przy sobie książkę, najczęściej detektywistyczną bądź kryminalną. Interesowała się również filmami i serialami, a zwłaszcza tropami, czyli motywami znajdującymi się w nich. Shaun, starszy o rok od Anais, draoj Powietrza, w wolnym czasie grał często na PlayStation 3 lub swoim laptopie i gadał z chłopakami o grach, najczęściej z Sethem, draojem Plazmy, młodzym od Shauna o dwa lata. Irlandczyk miał również słabość do urban exploringu. A sama Starr po jakimś czasie znajomości też chciała czymś się wykazać i przyniosła gitarę akustyczną, za co ją pochwalono, bo żaden z grupy nie umiał lub nie miał ochoty grać na gitarze, ale lubili jej dźwięk.

– Można by ci dać do zagrania jakieś piosenki – zaproponowała któregoś dnia Anais.

– Mogę grać melodię, ale nie lubię śpiewać.

– To Holly będzie.

I tak po opowiadaniach celtyckich czy lekcjach o magii, Angielka grała, a Holly, lub czasami Rhys śpiewali.

W czasie pobytu w teachu Starr dowiedziała się więcej o żywiołach i do kogo zazwyczaj należał.

Ogień należał do ludzi dynamicznych, szybko podejmujących decyzję, dążących do celu, chcących przejąć inicjatywę. Czasem jednak mogą się zapędzić w kłopoty przez swój pośpiech.

Woda kierowana była do ludzi emocjonalnych, lecz wrażliwych, potrzebujących społecznej interakcji, skorych do pomocy innym oraz pozytywnie nastawionych do świata. Mogą jednak czasami nie panować nad swoimi emocjami.

Ziemia cechuje ludzi inteligentnych, posiadających dużą wiedzę, ciekawych świata. Są wytrwali i często korzystają z zdrowego rozsądku oraz logiki. Mogą jednak nie przykładać dużej wagi do uczuć oraz nie być zbyt popularni w społeczeństwie.

Powietrze to ludzie wyluzowani, nie przejmujący się drobnostkami czy nawet większymi problemami. Są towarzyscy, nie szukają kłopotów, lecz przez swoją lekkomyślność mogą w nie wpaść. Są jednak podatni na lenistwo.

 Dusza należała do ludzi często nieśmiałych lub tajemniczych. Są niepozorni, często wiedzą i umieją więcej, niż na to wygląda.

Z czasem stworzono nowe żywioły, które były połączeniem dwóch żywiołów, przez co pojawiły się nowe umiejętności i cechy osobowości.

Żywioł Plazmy to połączenie Ognia i Wody. Posiadający ten żywioł są dość niecierpliwi i nerwowi w razie stresu. Łatwo ich wyprowadzić z równowagi przez co mogą zrobić, coś czego mogą potem żałować. Są jednak lojalni i nie pozwolą, by ktoś krzywdził bliskich im ludzi.  

Żywioł Światła to połączenie Ognia i Powietrza. Ludzie ci pragną wrażeń, ale również cenią sobie spokój. Są koleżeńscy i wyrozumiali. Mogą mieć nietypowy styl bycia. Przez to mogą być uznani za dziwnych lub odmiennych.

Żywioł Błyskawicy to połączenie Wody i Powietrza. Ich cechy to pogodność, opiekuńczość i mądrość. W razie zagrożenia mogą jednak dostosowywać swoje zachowanie. Czasami mogą pokazać swoją ciemniejszą stronę.

Był również żywioł Radiacji, który powstał przypadkiem, gdy ludzie, w większości pochodzący z białoruskiej i ukraińskiej części ówczesnego ZSRR, mający czarodziejski gen, wchłonęli cząsteczki opadu radioaktywnego wyrzuconego w powietrze przez katastrofę z roku 1986, w elektrowni jądrowej w Czarnobylu, niedaleko północnej granicy z Białorusią. Żywioł ten losowo pojawiał się u przyszłych czarodziejów z okolic Europy, gdzie zdmuchnięty został opad radioaktywny.

Podkreślić należało jednak, że cechy osobowości z reguły nie były w całości z jednego żywiołu i pojedyncze cechy pochodziły z różnych żywiołów.

Wyjaśniono również moce żywiołów. Ognia można było użyć jako palnika, Powietrze mogło wytworzyć bańkę powietrzną, dzięki której można było oddychać pod wodą bądź wytworzyć tarczę odpychającą lecące w stronę korzystającego z żywiołu przedmioty. Woda potrafiła zamrażać wodę i inne płyny, Ziemia odpowiadała za telekinezę, zdalne używanie przedmiotów i przyspieszanie wzrostu roślin. Dusza potrafiła wejść w umysł istot, nie tylko ludzi i przekonać go do swoich życzeń lub czytać w jego myślach. Co zdolniejsi potrafi również wywołać duchy zmarłych osób. Światło potrafiło to, co Rhys wyjaśnił Starr, Plazma tworzyła pociski z podgrzanego gazu, czyli właśnie plazmy.  Błyskawica robiła to, co pokazał Rhys Starr. Radiacja nakładała na materię promieniowanie jonizujące. Można było neutralizować owe promieniowanie, lecz wymagało to posiadania silnego organizmu do wchłonięcia owego promieniowania. Dodatkowo czarodzieje obdarzeni Radiacją byli odporniejsi na promieniowanie jonizujące oraz choroby popromienne.

Angielkę nauczono również o bóstwach, mitologii i świętach celtyckich. Dowiedziała się również, że nawet rok w Plaendraig był liczony inaczej. Zamiast liczenia lat od naszej ery, liczono je od czasu, gdy Celtowie przybyli do Brytanii, czyli około VII wieku p.n.e., a dodatkowo Celtowie liczyli początek roku od listopada, więc początek roku 2013 był dla Plaendraiczyków wciąż rokiem 2712.

Wspomniano też o teachach. Były to zwykłe mieszkania, których właścicielem był opiekun. W mniejszych miastach był zazwyczaj jeden. W średnich po dwa lub trzy. W większych miastach, takich jak Londyn mogło być ich nawet sześć i więcej.

⦿

 

Był 22 lipiec. Starr opuściła mury Uniwersytetu Kingston. Szesnaście lat szkolnej nauki w końcu dobiegły końca. Zaczęły się wakacje.

Przypomniała sobie, że szeroko trąbiono o narodzeniu się dziecka księżnej Kate i księcia Williama. Z braku ważniejszych spraw udała się pod szpital św. Marii w Paddington, gdzie narodziło się dziecko. Pod szpitalem było tylu ludzi, że wydawało się że zbiegła się tu cała populacja Brytanii. Po przeciśnięciu się przez tłum ludzi zobaczyła parę królewską, z której księżna trzymała noworodka, oboje uśmiechający się szeroko do nieustannie błyskających aparatów i kamer dziennikarzy.

Chciałabym ich spytać, pomyślała, jak się oni czują jak oni tak wszyscy za nimi łażą.

Rzecz jasna nie mogła, bo strażnicy by ją zatrzymali, a nawet jeśli nie, byłaby w gazetach podpisanych w stylu „Młoda kobieta podejmuje rozmowę z parą królewską. Państwo w szoku!”, jakkolwiek idiotycznie i niesensacyjnie by to nie brzmiało. Nie mówiąc o tym, że była draojką, przez co utrzymanie tajemnicy byłoby wtedy dla niej niemal niemożliwe.

– Hej, Starcia – usłyszała.

Rozejrzała się i zobaczyła Holly.

– O, hej. Też przyszłaś popatrzeć?

– Ta – Holly stanęła obok niej i wpatrywała się parę uśmiechającą się i machającą do ludzi.

– Wiesz – szepnęła Walijka – jak ja na to patrzę, to aż chcę przybiec, zabrać im dzieciaka i gdzieś zwiać.

– A nie wsadzą cię za to? – uśmiechnęła się Starr.

– E tam, dla sławy warto. Dobra, a tak na serio, to dziś o osiemnastej jedziemy do miasta.

– Do Plaen…

– Tak, tak, tak – szybko jej przerwała i szepnęła – Nie przy ludziach.

Starr skinęła głową.

– No dobra, spoko. A kto nas zawiezie?

– Mój tata. On mieszka niedaleko miasta.

 

⦿

 

Zaczynało się ściemniać. Cała grupa stała spakowana pod teachem, czekając na tatę Holly. Dash zadzwonił do swojej młodszej siostry, Iris, by popilnowała domu. Rhys stwierdził, że w takim razie odwiedzi swoją rodzinę.

Wkrótce z zza zakrętu wyjechał do nich Volkswagen T3. Z vana wysiadł ojciec Walijki, koło piędzieściątki z krótkimi włosami koloru podobnego do córki.

Przywitał się ze wszystkimi ciepło.

– Ty jesteś ta nowa, tak? – zwrócił się do Starr.

Mruknęła twierdząco. Mężczyzna pokiwał głową.

– Wchodźcie – zaprosił grupę na tył vana.

W środku podłoga była wyściełana materacami, ściany miały dość szerokie okna. Mimo ciasnoty wszyscy jakoś się pomieścili. Silnik zapalił, trzęsąc nieco pojazdem.

Po wyjechaniu z Londynu, Starr spytała:

– My jedziemy od razu do miasta?

– Nie – odparła Anais – Do domu rodziców Holly. Pojedziemy jutro rano.

– A jak daleko jest stąd do miasta?

– Gdzieś z 90 mil.

Starr otworzyła szerej oczy z zdumienia. Spojrzała przez szybkę na przedzie paki, gdzie Holly rozmawiała z tatą, a Dash zapewne wypytywał go o szczegóły dotyczące pojazdu. Potem wyjrzała przez okienko, wpatrując się w wiejski krajobraz, który składał się głównie z zielonych równiń i mniejszych pagórków, z rozmieszczonymi gdzieniegdzie krzakami.

Po dłuższej chwili znudziła się widokami.

– Tak w ogóle to ty pytałaś się o uniwerek – zwróciła się do Irlandki – A ty się tam zgłaszałaś?

– Nie, dla mnie to było za daleko.

– Z Belfastu?

– Nie, ja mieszkałam w Holandii.

– Och… – zdziwiła się – Rodzicom się nie podobało u siebie?

– To nie tak… – mruknęła – Słuchaj, to trochę drażliwy temat, opowiem ci później.

– A powiesz gdzie studiujesz?

– Studiowałam – poprawiła Angielkę – W Delft.

– A co?

– Film. Kinematografię.

– A po studiach? Też mieszkasz tu?

– Nie, rodzice przeprowadzili się do Kanady, do Vancouver, ja mieszkam tam, w teachu, razem z resztą go utrzymujemy.

– Okej… Shaun, a ty?

– Ja nie studiuję. Dla mnie to bez sensu.

– Czemu?

– Jakoś nie mam do niczego pociągu. Chciałem być na informatyce, ale jak się dowiedziałem, jak się trzeba męczyć to se odpuściłem. No i sobie znalazłem robotę w sklepie komputerowym, bo składać coś tam potrafię.

– A co cię tutaj ciągnie?

– Dublin miałem już oblatany, ale chciałem zobaczyć jak dobry jest ten Londyn.

– I?

– Nie jest jakoś super, ale jest spoko. A u ciebie? Wszyscy tam żyją tym uniwerkiem?

– Nie no, nie bardzo – powiedziała z uśmiechem. – Nic takiego tam się nie dzieje.

– Może i dobrze, że cię nie przyjęli – Dla mnie te Oksfordy i Cambridge są przereklamowane.

– A ty co chcesz robić? – spytał Seth Angielkę.

– Iść do kapeli.

– To nieźle – przyznał Shaun. – I co, będziesz jeździć z nią po świecie?

– Może…

– Czemu się tu przeniosłaś? – spytała Anais.

– Tata zmienił pracę z policjanta w Oksfordzie na dźwiękowca w studiu nagraniowym w Londynie. No to się przeprowadziliśmy.

– Z policjanta na dźwiękowca? – zdziwiła się nieco Anais.

– Tata też studiował muzykę jak ja. – Uśmiechnęła się. – Nie na uniwerku, od razu mówię. Ale chciał też pomagać ludziom, to został gliniarzem. Potem mu się to znudziło, bo okazało się, że więcej było nudzenia się niż pomagania.

Anais mruknęła ze zrozumieniem.

– A Dash i Holly? Czemu tutaj są? – dopytywała się Starr.

– Dash – zaczął Irlandczyk. – ma tatę mechanika, i po prostu się przeprowadzili dla większej kasy. Holly, jak była mała, pojechała z rodzicami do Londynu i była nim tak zauroczona, że chciała w przyszłości tam mieszkać. No i nadarzyła się okazja.

Starr pokiwała głową, chwilę później zebrało jej się na sen.

– Zdrzemnę się – oznajmiła. – Weźcie mnie obudźcie, jak dojedziemy.

 

⦿

 

Gdy zapadał zmrok, dojechali do Ynysybwl, miasta rodzinnego Holly. Seth zbudził Starr i grupa wysiadła z vana. Byli na tak walijsko, że bardziej się nie da, brzmiącej ulicy Heol-Y-Pwylf. Weszli do mieszkania numer 5.

Mimo że z zewnątrz mieszkanie wyglądało na ciasne, w środku było dość przestronnie. Wnętrze było urządzone staromodnie, jakby czas zatrzymał się tu w latach pięćdziesiątych, jedynie nowocześniejsze urządzenia w domu wybijały z iluzji.

Po wypakowaniu rzeczy i poznaniu reszty domowników, czyli mamy Holly i rozszalałego z radości na widok gości teriera walijskiego Rigby’ego, grupa rozgościła się, uraczono ich skromną kolacją, a niedługo potem wszyscy poszli spać. Starr przed snem przeczytała kartkę, którą draoj dał jej tacie. Głosiła:

 

Zastanawiasz się pewnie, czemu akurat ty jesteś draojem bądź draojką?

W 1919 roku, gdy Wielka Brytania i jej mieszkańcy otrząsali się ze skutków wyniszczającej Wielkiej Wojny, jeden z mieszkańców, Walijczyk Geraint Rheon, wróciwszy z niej, zajął się swoją pasją, alchemią i chemią. Interesował się też kulturą ludową swojego narodu, a zwłaszcza jego przodkami, Celtami. Te oba zainteresowania chciał połączyć, chcąc stworzyć społeczeństwo oparte na kulturze celtyckiej i magii. Lecz to drugie było dość sporym problemem i Geraint podjął się tego szalonego zadania.

Po latach wymagających prób i błędów z substancji przynależących do żywiołów (w sensie alchemicznym), w 1926 roku stworzył magiczny proszek, który nazwał skromnie „reonium”. Jego działanie przetestował na sobie i narzeczonej Gwen Hennion. Skutki były… cóż… magiczne.

Potem zaczął podróżować po Wyspach, opowiadając historie i legendy celtyckie, obdarowując innych owym proszkiem. Wśród słuchaczy był pewnie któryś z twoich (pra)dziadków lub (pra)babć, gdyż to oni przekazali tobie w genach moce magiczne. Rheon zaczął budować miasto wzorowane na celtyckich koło swojej rodzinnej miejscowości, Trefenter. Nazwał je Plaendraig, czyli równina smoków w języku walijskim. Czemu smoków, pewnie się domyślasz.

Rheon potem pomyślał, by swój pomysł wprowadzić w całej Europie. I tak dzięki niemu, jego potomkom i innym ludziom mającym podobny pomysł powstało galijskie Renoix we Francji, germańskie Schär w Szwajcarii, romańska Farécla w Hiszpanii, nordyckie Kallsjö w Szwecji, słowiański Leszyn, Svarolje i Peruńsk w Polsce, Serbii i Rosji, ugrofińska Tälvisää w Finlandii i bałtyjski Neviratai na Litwie. Ostatnimi laty założono również w Grecji miasto Ierótita, praktykujące starożytne greckie wierzenia.

Draojowie lub ogólniej czarodzieje działają po dziś dzień, pielęgnując swoją pierwotną kulturę, których ty stałeś bądź stałaś się ich częścią.

 

Starr, przeczytawszy kartkę, w myślach czuła coś dziwnego, mając świadomość, że tacy jak ona i jej koledzy są niemalże w całej Europie. Nie mogła tego określić, czy to radość, zdziwienie lub szok. Z tymi przemyśleniami położyła się spać.

Koniec

Komentarze

Czy topografia Londynu i okolic jest aż taka ważna dla fabuły? Sypiesz drobnymi szczegółami, a nie widać, żeby były niezbędne.

Takie bezpośrednie odwołanie do Harry’ego Pottera tylko osłabia efekt.

Drugie podejście też nielekkie, sory…

 

– Jak biegałam wczoraj, to wdepnęłam na jakiegoś pieska za ogon, się wkurzył i mnie chapnął

– Jak cię to bardziej kręci czarowanie, to tak, ale jak nie, to nie.

 

”Cieńko”… Na szczęście dotarłem do wyjaśnienia…

 

Ty jesteś z Oksfordu? – chciała się upewnić Anais. Starr przytaknęła. – A jesteś na uniwerku?

– Chciałam, ale za cieńko maturę zdałam – odparła Starr

 

 Może do trzech razy sztuka?

I z tymi przemyśleniami położę się dzisiaj spać…wink

dum spiro spero

Adam, myślałem że takie drobne szczegóły urozmaicają tekst. W wielu książkach pojawiają się szczegóły wszelakich przedmiotów czy postaci nie będących zbyt istotnymi dla fabuły, więc nie rozumiem, w czym problem. I gdzie jest odwołanie do HP, bo też nie rozumiem?

» – Coiteannie?

– Tak się mówi na ludzi nie będących draojami. Wiesz, tak jak w Harrym Potterze nazywa się niemagicznych ludzi mugolami. Choć nasze określenie jest mniej obraźliwe – Uśmiechnęła się. – To po irlandzku „pospolity” « 

Kropka by się przydała na koniec…

<> 

Nie przeczę, że drobne szczegóły potrafią urozmaicić tekst, ale przeważnie tylko wtedy, gdy są podawane w charakterze dookreśleń danej sytuacji, uszczegółowienia opisu postaci – inaczej ujmując, są przyprawą, a nie daniem głównym. Oczywiście to tylko moje zdanie, oparte o doświadczenia z lektur (a nie tak mało ich było). Decydujesz Ty, jaki będzie styl i jaka treść Twojego tekstu.

Pozdrawiam

Tak sobie zajrzałam z ciekawości na to, co tak pilnie wrzucasz po rozdziale i – mam, delikatnie mówiąc, mieszane uczucia.

 

Adam napisał o odwołaniu wprost do HP, są też inne odwołania (W.I.T.C.H., którego nie znam), i niby one są takim mrugnięciem okiem, że autor/narrator wie, w jaki nurt się wpisuje, i okej, niemniej miałam potężne poczucie wtórności tego tekstu.

Jasne, schemat magicznej szkoły czy grupy magicznych dzieci i tak dalej, jest popularny i eksploatowany, znany też w Polsce – i tu akurat mam bardzo duże doświadczenie, bo tłumaczyłam większość Riordana oraz kilka innych YA, a także z ninedin popełniłyśmy jak na razie dwa tomy własnej serii w tym rodzaju. Jestem więc ostatnią osobą, która mogłaby krytykować sam pomysł stworzenia nowej serii w tej konwencji.

Niemniej po zajrzeniu jeszcze do rozdziału pierwszego i trzeciego mam wrażenie, że brakuje tu czegoś naprawdę oryginalnego. W sumie nawet bardziej mi to przypomina Riordana niż HP, ale brakuje pazura. Wprowadzasz nieco inne motywy, celtyckie, a potem fińskie, ale nie powiem, żebyś zdołał mnie zainteresować losami bohaterów tak jak robił to Riordan – do tego stopnia, że pędziłam z tłumaczenie, żeby wiedzieć, co dalej.

 

Mam wrażenie, że byłoby dla Ciebie jak początkującego autora lepiej, gdybyś popróbował sił w opowiadaniach, a nie formie zamierzonej na coś długiego, bo może i masz jakieś pomysły, ale one się w tym rozmywają. Plus nie potrafisz się ustrzec podstawowych błędów narracyjnych, np. w tym kawałku (2), kiedy bohaterka dowiaduje się, czym są draoi – to jest kliniczny przykład infodumpu. Owszem, czasem trzeba zrobić większą ekspozycję i bohaterka może czytać list. Ale autor może tę scenę urozmaicić, żeby była choć trochę bardziej literacka: np. przerywać czasem “lekturę”, żeby pokazać reakcje bohaterki, kazać jej się nad czymś zastanowić itd., a potem wrócić do przytaczanego tekstu.

Także w (3) scena z wypowiedziami po fińsku… Po co? Po jednym takim zdaniu wiemy, że bohaterowie nie mogą się z osobą dogadać, a wprowadzenie tych kolejnych, nietłumaczonych, wypowiedzi, sprawia, że czytelnik przeskakuje nad całą sceną (nie przeskoczy tylko ktoś, kto zna fiński, ale czy zamierzyłeś sobie, że mały odsetek czytelników będzie wiedziało, o co chodzi?). To akurat mogłeś streścić z korzyścią dla tekstu.

Adam ma też rację z tymi szczegółami. Fajnie jest nasycać świat szczegółami, ale one powinny być w sposób naturalny wplecione w narrację, żeby czytelnik czuł się tak, jakby szedł ulicami danego miasta. Same nazwy to mało.

Słowem: zabrałeś się za powieść, a masz spore braki warsztatowe, a do nauki warsztatu opowiadania nadają się znacznie lepiej.

 

Może więc zamiast wrzucać kolejne rozdziały, napisz krótkie (20-30k) opowiadanie z tego świata, jakiś epizod, w którym nie będziesz tłumaczył infodumpowo, jak ten świat działa, ale spróbujesz zasugerować to, co istotne, a poza tym po prostu opiszesz jakąś pojedynczą przygodę któregoś z bohaterów (albo kogoś z innych czasów, obojętne)? Na pewno znajdziesz tu więcej czytelników, bo tu fragmenty nie cieszą się wzięciem, no i dzięki uwagom będziesz mógł popracować nad warsztatem do zamierzonej powieści.

 

Zwłaszcza że warsztat kuleje też na poziomie stylistycznym, choć tragedii nie ma. Ale np. ten akapit jest stylistycznie bardzo niezgrabny:

 

Starr, przeczytawszy kartkę, w myślach czuła coś dziwnego, mając świadomość, że tacy jak ona i jej koledzy są niemalże w całej Europie. Nie mogła tego określić, czy to radość, zdziwienie lub szok. Z tymi przemyśleniami położyła się spać.

Pierwsze zdanie zawiera aż dwie konstrukcje imiesłowowe (z czego druga niepoprawna), jest źle ułożone, a ogólnie wszystko się w drugiej części sypie. Drugie jest po prostu nieporadne. Trzecie – troszkę naiwne, bo tego, co zawarłeś w dwóch pierwszych nie da się na poważnie nazwać “przemyśleniami”.

Ergo, nad stylem też powinieneś popracować.

 

Polecam też portalową instytucję bety.

 

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka