- Opowiadanie: politekat - Korona Oczyszczenia

Korona Oczyszczenia

Przedstawiam wam nie tyle opowiadanie co wstęp do noweli. Jeśli lubicie motywy baśniowo, mitologiczno-biblijne to może być coś dla was.

Oceny

Korona Oczyszczenia

 

 Korona z ciemnego kamienia spoczywała na głowie króla niczym atrybut milczącej sprawiedliwości. W swej istocie jednakże nie tyle była atrybutem ile artefaktem, pełnym sprawczej mocy, w milczeniu niosącym sprawiedliwość. Korona nie potrzebowała słów, by oczyszczać tak jak i sprawiedliwość nie potrzebuje słów. A jednak przemawiała. Jej obsydianową, gładką obręcz kalały runy, zbiegające się w znaki strużki płynnej magmy. To z ich płytkich koryt dobiegały szepty. Niestrudzone przemijaniem, nawarstwiające się głosy. Prorokujące jednocześnie przekleństwo i błogosławieństwo. Z obręczy korony wyrastało sześć zdobień uczynionych na podobieństwo wież. Wznosiły się ku górze niczym upiorne szpony, smukłe i strzeliste, przypominające siedziby potężnych czarnoksiężników. Osadzone u szczytów wież pyszniły się kryształowe kule. Ich wnętrza tętniły złowrogimi, mętnymi rozbłyskami. Niekiedy też ukazywały się w nich mamiące oczy obrazy, malujące się szkarłatem jęki plugawych mocy.

 

 W kryształach bowiem uwięzionych zostało sześć sprawiedliwych wyroków, sześć plugawych narzędzi, sześć zasiewów pomsty. Sprowokowane ludzką niegodziwością poczynały się wściekle szamotać. I choć nie były w stanie się uwolnić, ich skowyt przyprawiał monarchę o obłęd, zamieniał go w szaleńca.

***

– Za górami Ormelios i lasami Skwath żył sobie pewien młody rycerz imieniem Lancetok. – szeptał kojąco znękany wiekiem głos Medriany

 

Izba tonęła w aksamitnym półmroku. Rozświetlał ją jedynie pełgający w kamiennym piecu żar i płomyk wiszącego na ścianie kaganka. Za oknem chatki rozhulała się wichura. Zdoławszy wedrzeć się przez szczeliny w ścianach, zabawiała się z drgającym płomykiem, subtelnie nim potrącając. Isian leżał na swym posłaniu od stóp do głów okutany w niedźwiedzią skórę. Czuł ciepło bijące od swej troskliwej opiekunki, tulącej go do piersi starej zielarki i wieszczki. Ze ściany naprzeciw łoża wystawała pojedynczą półką, na niej zaś zalegała samotna księga. Zarys jej ciemnej, skórzanej oprawy ledwie majaczył w pozbawionym światła zakątku. Mimo to Isian już od godziny uporczywie przewiercał ją swym wzrokiem. Od kilku dni, wszystkim, czego pragnął, było poznanie jej treści.

 

Jego opiekunka Medriana na co dzień trudniła się sporządzaniem ziołowych naparów, maści i mikstur, lecz nad to była kobietą obdarzoną darem wnikliwego wejrzenia w przyszłość. Chłopiec intuicyjnie wyczuwał, iż Medriana zatyka swe usta bajaniem po to, by nie wypowiedzieć przy nim żadnego proroctwa, pod wpływem niechcianego natchnienia nie zdradzić mu sekretu jego przyszłości. Naznaczona przez Stwórcę kobieta robiła wszystko by oszczędzić chłopcu poznania rzeczy nieuchronnych. Chociaż przychodziło jej to z trudem. Wiedza ta w jej rozumieniu była najczęściej zbyteczną, niewystarczającą do tego, by wymazać choćby literę z niezmywalnego zapisu ludzkich dziejów.

 

Wieszczka zdawała się znać na pamięć tysiące różnych bajek. W ten sposób niemal każdego wieczora przyprawiała Isiana o sen, towarzysząc mu wiernie aż do chwili jego odpłynięcia w krainę sennych marzeń. Tym razem jednak chłopiec nie mógł zasnąć. Toczył bitwę z rozognionymi myślami. Roztrząsał w sobie czy uda mu się nakłonić zielarkę by ta ściągnęła z półki przykuwające jego myśli tomiszcze i czy przekona ją, by poczytała mu je do snu. Kiedyś już raz ją o to poprosił, lecz odmówiła mu, udając, że boli ją kolano. Być może jednak od tamtego czasu coś się zmieniło.

 

Stara zielarka przygarnęła matkę chłopca, gdy ta nosiła go pod sercem, napiętnowana znamieniem hańby przez własny ród. Przyjęła ją pod swój skromny dach razem z nienarodzonym jeszcze dziecięciem i zaopiekowała się obydwojgiem. Wyklęta przez ojca, zamożnego sukiennika matka Isiana, przejawiała od lat dziecięcych niepojęty wręcz talent do tworzenia poezji. Gdy dziewczyna odkryła u Medriany dar wieszczenia, zaczęła nękać zielarkę, by ta wyjawiła jej przyszłość. Mediana opierała się mężnie, lecz w końcu zniecierpliwiona rzuciła w Alesję proroctwem, wróżąc jej wielką sławę. Jak również to, że pewnego dnia na jej drodze pojawi się mężczyzna wielce znaczący, o którym powiedziała'' lękają się go tysiące' 'Na pytanie Alesji czy rzeczy te uczynią ją szczęśliwą, Medriana pogrążyła się w milczeniu, a w kilka dni później, zaklęła swą przybraną córkę, by ta nigdy więcej nie pytała jej o przyszłość.

 

Odkąd Isian ukończył trzecią wiosnę życia, Alesja nie poświęcała mu zbyt wiele uwagi. Poetka zaciągnęła się bowiem do wędrownej trupy magików i artystów dając występy po różnej maści zajazdach, karczmach, rynkach i dworach Królestwa Meakori. Kobieta poświęciła swe serce zdobywaniu poetyckich szczytów, a ono z rozkoszą drżało na dźwięk aplauzu i okazywanego zachwytu, z każdym dniem pęczniejąc coraz bardziej od narastającej dumy. Cały ciężar opieki nad malcem przypadł więc dobrotliwej wieszczce. Stara zielarka najwyraźniej jednak nie miała nic przeciwko. Gdy Alesja powracała do domu, ślęczała nad piórem, inkaustem i kosztownym jak na owe czasy pergaminem, na którego zakup było ją już wówczas stać. Wobec chłopca pozostawała oschła i chłodna. A gdy już przyszło jej zajmować się Isianem, uczyła go pisać i czytać. Na okazywaną niesubordynację czy też niefrasobliwość reagowała stanowczo, beznamiętnie wymierzając jego pulchnym dłoniom chłostę, wyliczone razy cienkiej, klonowej rózgi. Zależało jej, by chłopak jak najszybciej posiadł należyte wykształcenie. Na czas swojej nieobecności ową naukę powierzała zielarce, która o dziwo jak na zielarkę potrafiła czytać i pisać.

 

– Nie mogę zasnąć – poskarżył się Isian

 

– Opowiadam ci już trzecią z kolei bajkę, od tego gadania zaschło mi w ustach – uśmiechnęła się Medriana, przerywając zmierzające ku końcowi przygody rycerza Lancetoka – Co Ci nie daje zasnąć robaczku?

 

– Zastanawiam się, jakie jest pierwsze i ostatnie słowo tamtej księgi.– Isian wystrzelił palcem ku górze – Nie chce już słuchać bajek. Chciałbym posłuchać o czymś prawdziwym. Powiedziałaś kiedyś, że to ''almanach źródeł'' i że zapisano w nim dzieje naszego ludu.

 

– Tak to prawda – zgodziła się – ale moje oczy są już stare i zmęczone. Ciężko mi się czyta przy świetle świecy.

 

– Medriano?

 

Zwróciła ku niemu przeoraną troskami twarz.

 

– Masz świetny wzrok. – zarzucił jej – Nawlekasz igłę w pochmurne popołudnia i nie potrzeba Ci do tego nawet kaganka. Poprzednim razem udawałaś, że łupie Cię w kolanie.

 

Bursztynowe oczy chłopca zalśniły w półmroku połyskującą taflą łez.

 

– No dobrze robaczku – przyznała ze słodką skruchą. – Nie będę cię dłużej zwodzić. Może w to nie uwierzysz, ale gdy dotykam Almanachu, w moich starych kościach odzywa się boleść.

 

– Dlaczego? – zdziwił się Isian.

 

– Widzisz… na jego ostatnich stronach zapisane są dwa proroctwa. To przez nie – odpowiedziała, najprościej jak potrafiła.

 

– Proroctwa? – chłopiec nie do końca był pewien znaczenia tego słowa – W takim razie to ja będę trzymał Almanach, a ty będziesz mi tylko czytać – wpadł na pomysł.

 

Chłopcu wydało się, że słyszy natrętny szept własnego sumienia. Przeczuwał, że postępuje źle, skazując wieszczkę na kontakt z księgą. Jednakże ciekawość zatriumfowała w jego dziecięcym sercu, zalegając w nim niczym drobny okruch lodu. Z głębi jego woli dobiegło ciche przyzwolenie, by obarczyć Medrianę ceną własnej zachcianki. Zielarka bez słowa uniosła swe stare lędźwie, wynurzając się spod ciepłego nakrycia. Chłód lodowatego klepiska momentalnie ostudził jej stopy. Każda cząstka ciała wieszczki wzbraniała się przed zbliżaniem się do źródła swego lęku. Tym razem jednak postanowiła postąpić wbrew sobie. Uznała, że lekcja, jaką wyniesie chłopiec, warta jest jej poświęcenia. Isian obserwował jej kruchą postać w ledwo rozproszonym mroku, sunącą z wolna ku ścianie. Ujrzał, jak wspina się na palcach, by dosięgnąć wiszącej wysoko półki. Medriana nim zwróciła się ku posłaniu, wcisnęła tomiszcze pod pachę i ujęła z niskiej ławy świecę, po czym zanurzyła jej knotek w pomarańczowym płomieniu kaganka. Od chwili, gdy wzięła do rąk almanach, zimny pot namaścił jej plecy, a całe ciało poddało się dreszczom. Gdy zielarka zbliżyła się do łóżka, serce chłopca zabiło mocniej.

 

– Proszę robaczku. Trzymaj !- pochyliła się, z trudem wręczając mu obiekt jego westchnień. W nozdrza Isiana wdarła się tajemniczo-nęcąca woń starego pergaminu i wosku. Na przedzie wypłowiałej, skórzanej oprawy wyżłobiono wizerunek dziwacznej korony. Isian nie zwlekając długo, otworzył księge. Medriana przysunęła się i uniosła świecę. Jej blask wydobył z cienia zapis odręcznej, iluminowanej czcionki, pokrywający cienką, welinową stronę. Zielarka zaczęła czytać:

 

''Królestwo Meakoria uginało się słodko pod ciężarem tkwiących pośród skał bogactw i chełpiło się przepychem wydźwigniętych z ich bezmiaru miast. W krainie tej miodem i mlekiem płynącej nawet chłopi cieszyli się dostatkiem. Wszyscy władcy i możni świata pożądali pochodzących z Meakori klejnotów i diamentów, rosnących tam przypraw i nade wszystko jedwabiu, strzeżonego sekretu Meakorinijskich tkaczy. Kto jednak myślał o tym, by posiąść owe dobra na własność, musiał za nie sowicie zapłacić. Meakoria była potężną wyspą, osadzoną samotnie pośrodku wzburzonych wód oceanu Agapas. W ciągu tysiąca lat nikomu nie udało się wydrzeć jej skarbów siłą. Nacierające nań floty miażdżyły zachłanne śmierci sztormy albo też rozbijał w drzazgi łańcuch ostrych niczym brzytwy, podwodnych raf. Z czasem wyspa obrosła mitem niezdobytej twierdzy, przeklętej dla wszystkich usiłujących stanąć u jej wrót. Toteż koniec końców takowych prób na dobre zaniechano''

 

Hipnotyzujący głos Medriany zniewolił myśli chłopca, kołysząc nimi, niby łagodna fala kołysze porzuconą na morzu łódką.

 

'' Powiadano, iż prawdziwym źródłem pomyślności Meakornijczyków było ich potężne bóstwo. Meakornijczycy nazywali je Pieśnierzem Wszechtchnienia. W przeciwieństwie do innych ludów i narodów świata wyznawali oni jedynie Pieśniarza, w pogardzie mając cały panteon pradawnych bożków i duchów żywiołów, przed którymi bito pokłony na całej ziemi. Podobno to sam Pieśniarz wyśpiewał im drogę ku krainie obfitości, swym powabnym głosem uciszając sztormy, wygładzając zmarszczki oceanu przed nawałnicą ich tratw i czółen. Wyspiarze wierzyli, że ich bóstwo mogłoby zakończyć istnienie wszechrzeczy jednym zaśpiewem a kolejnym na nowo wykrzesać je z nicości. Wierzyli, iż nie istnieją żadne granice więżące moc jego śpiewnego rozkazu.''

 

Zasłuchany chłopiec nie wychwycił, jak głos jego opiekunki z wolna cichnie i blednie. Jak jej usta nieznacznie rozciągają sylaby. Nagle zanurzony po uszy w opowieści Isian spostrzegł jak słowo ''moc'' plami czerwona kropla, ściekając cieniutką strużką w dół strony. Po chwili krótszej niż jeden oddech, pożółkły pergamin zrosił deszcz identycznych kropel, naznaczając go ciemnym karmazynem. Skurczony z przerażenia chłopiec obrócił się na bok i spojrzał na Medrianę. Z kącików jej bladoniebieskich oczu skapywał potok krwistych łez. Jej oblicze stężało w paskudnym grymasie bólu, a zamglony wzrok wydawał się nieobecny. Usta wieszczki bezwolnie podążały za słowami. Cienki, piskliwy falset Isiana rozdarł martwe powietrze izby. Chłopak zamknął z hukiem almanach, po czym cisnął nim na oślep, przed siebie. Rozedrgany i niepewny chwycił wieszczkę za ramię, potrząsając nią z całych sił. Po chwili jej usta zamilkły, a głowa osunęła się bezwładnie. Isian odczuł, jak życiodajne ciepło umyka z jej dłoni. Pochylił policzek nad jej lekko rozwartymi wargami i nie musnął go nawet najsubtelniejszy powiew. Nim Medriana otworzyła powieki, dla chłopca minęła niemal wieczność.

 

– Wybacz mi robaczku – przemówiła ochrypłym, łamiącym się głosem. – Nie sądziłam …że aż tak… Chciałam tylko…chciałam, tylko byś wiedział.

 

– Wiedział? Co? – zapytał, przecierając czerwone, zapuchnięte od łez oczy.

 

– Że nie wolno płacić za własne pragnienia cudzym bólem. – jej słowa wybrzmiały niczym ciernisty wyrzut.

 

– Nie chciałem Ci tego zrobić. – zaszlochał.

 

– Wiem. Już nie płacz. – Poruszyła obolałą ręką, próbując go pogłaskać.

 

– Te dwa proroctwa…– mówiła wciąż z trudem – Gdy są zbyt blisko, moje myśli rozdzierają się na dwoje jak poduszka z pierzem. Oh! Gdybyś wiedział, jak bardzo to boli.

– Już nigdy więcej nie będzie Cię boleć – odrzekł pełen żalu.

 

Wichura na zewnątrz gwałtownie się wzmogła. Jej szemrzące zawodzenie nagle wzbiło się w jęk. Zbite z lichych desek drzwi chatki zaczęły szamotać się we framudze, żałośnie trzeszczeć i łoskotać.

 

– Robiłam zawsze co w mej mocy, by oszczędzić Ci niepotrzebnej wiedzy – odezwała się po chwili. – Lecz wiedz jedno. Jakiekolwiek dziecko mogło trafić pod moją opiekę. Ale trafiłeś właśnie Ty. Ten, który poruszy rzeką zmian. Dlatego też, zwłaszcza Tobie nie wolno dotykać się zła.

 

– Poruszę rzeką? – Zaniepokoił się Isian.

 

– Powiedziałam Ci, żebyś nie dotykał się zła – odrzekła surowo. – Cała reszta jest bez znaczenia.

 

Zdezorientowany chłopiec zrozumiał, iż tym razem musi dać za wygraną. Na chwilę wkradła się pomiędzy nich zasłona ciszy niezmącona zawodzeniem wiatru.

 

– Uważam – podjęła Medriana– że skoro już zaczęłam Ci czytać …Byłoby dobrze, gdybyś poznał tę historię do końca.

 

– Jak to? – Przeraził się chłopiec…przecież nie możesz…

 

– Nie martw się robaczku – uspokoiła go głosem kojącym niczym balsam – Znam tę historię na pamięć.

 

Medriana zmierzwiła opuszkami palców brązowe loczki chłopca. Po czym, nie czyniąc żadnych wstępów, zaczęła opowiadać:

 

– Gdy tylko Pieśniarz przywiódł naszych przodków ku brzegom nowej ojczyzny w ich uszach rozbrzmiała harmonijna pieśń pouczenia. Władca czasu przestrzegł Meakornijczyków, aby wystrzegali się nieprawości. Wytłumaczył im że nieprawość sprowadziłaby na ich nową krainę wiele nieszczęść.

 

– A oni Go nie wysłuchali? – wtrącił Isian.

 

– Masz rację robaczku – przytaknęła mu cierpko. – Nie wysłuchali. Im dłuższy cień rzucały, coraz to wznioślejsze pomniki meakornijskiej chwały, tym ohydniejsza nikczemność kalała ich serca. Pieśniarz posyłał im przeróżne znaki, ale oni, zamiast je odczytać, woleli pogrążyć się w słodkim zapomnieniu. I tak upłynęło tysiąc lat. Aż doszło do tego, że ohyda występku stała się dla Meakornijczyków czymś zupełnie zwyczajnym tak, iż utrwalono ją zapisem praw i obyczajów.

 

– A na czym polegała ta ich ohyda? – chłopiec nie miał bladego pojęcia.

 

– Na wielu okropnych zwyczajach – rzuciła, tchnąc niemal namacalnym smutkiem – Matki odbierały życia ułomnym noworodkom, po czym spijały z nich krew. Zniedołężniałych, schorowanych starców zrzucano z wysokich urwisk, porzucając ich ciała na pastwę kruków i wron. Co trzecie dziecko odbierano rodzinom z niższych sfer i przeznaczano na służbę w przybytkach lubieżnej rozkoszy. Gawiedź oddawała się zabawie w dręczenie bezbronnej zwierzyny, konkurowano się w wymyślaniu coraz to okrutniejszych tortur.

 

– Musieli tym strasznie rozgniewać Pieśniarza. – Wykrzywił się Isian.

 

– Otóż nie! – zaprzeczyła łagodnie wieszczka. – Zamiast gniewu w jego sercu zapłonęła litość.

 

– Litość ? – zdziwił się.

 

– Tak robaczku – objaśniła z czułym poruszeniem – Serce krwawiło Pieśniarzowi, gdy widział, jak jego lud zamyka przed sobą bramę ''przystani wieków''. By zawrócić ich ze zgubnej ścieżki, zmuszony był tchnąć na siebie ducha gniewnej zagłady. Władca czasu pochwycił za lutnie rozpaczy i roztrzaskał jej pudło o zębate góry Amrot. Z jej pękniętego wnętrza rozpełzło się po wyspie sześć plag.

 

– To pewnie musiało być coś okropnego. – Chłopiec wyobraził sobie właśnie opadające z nieba chmary oślizłych, skrzydlatych węży.

 

– Każda z plag była niczym miecz pomsty wymierzony w poszczególne winy – orzekła surowo Medriana. – Na początku przemówił ocean. Jego wody uniosły się i pochłonęły wszystkie portowe miasta. Następnie na chciwych bogaczy spadła klątwa obłędu. Zamiast pokarmem napełniali swe żołądki klejnotami i złotem. Potem zło zstąpiło na przetrzymywane w klatkach zwierzęta. Ich umysły zostały natchnięte ludzką przebiegłością, przez co w okrutny sposób mściły się na swych oprawcach. Pomsta nie ominęła też rozpustników. Owładnięci wstrętem do własnych ciał, odcinali sobie członki kawałek po kawałku. Noworodki przemawiały językiem proroków, a ich matki ze strachu traciły władzę w rękach i nogach. Na koniec niewidzialna zaraza zaczęła zmieniać rosłych mężów w starców, szybciej niż jasny dzień przyobleka się w ciemność.

– I co się stało później? – Ciekawość chłopca wzmagała się wówczas gdy nie był w stanie przewidzieć dalszego biegu zdarzeń.

 

– Plagi wyniszczyły i zdziesiątkowały Meakornijczyków. A ci, którzy przetrwali pierwsze sto dni, udali się w podróż ku podnóżom samotnej góry Tenirjia. Na jej ośnieżonym szczycie wznosiła się świątynia, jedyne ocalałe miejsce czci Najwyższego. Podobno niekiedy zstępował tam z niebios sam Pieśniarz. Dlatego też zwykłym śmiertelnikom nie wolno było przekraczać jej progów. Mogli to robić wyłącznie bardwieszczowie-kapłani, którzy na własne uszy usłyszeli przecudny śpiew Pieśniarza.

 

– A więc wysłano na szczyt bardwieszcza ? – Niecierpliwił się Isian.

 

– Jedyny, ocalały bardwieszcz miał na imię Aganwah i był zlękniętym, nieśmiałym młodzieńcem. Pobladł śmiertelnie na wieść, iż to on ma wejść po wyżłobionych w zboczu góry schodach, by zadać Wszechwiecznemu pytanie.

 

– O co miał się zapytać? – Dociekał chłopiec.

 

– Co lud ma uczynić, by Pieśniarz powstrzymał dręczące go plagi. – Medriana powiedziała dokładnie to, czego się spodziewał.

 

– Czy Aganwah spotkał tam Pieśniarza? – Isian zastanowił się, jakby się poczuł, gdyby to jemu przyszło stanąć twarzą w twarz z Najwyższym.

 

– Tego nie wiadomo. – Zielarka wzruszyła ramionami – Wiadomo, tylko że otrzymał odpowiedź. Pieśniarz obiecał, że powstrzyma plagi, o ile tylko, lud przysięgnie mu, iż nigdy więcej nie dopuści się plugawości, za którą został ukarany.

 

– Powiedzieć przysięgę to błahostka – doszedł do wniosku Isian.

 

– Otóż właśnie – westchnęła wieszczka. – Gdy Aganwah przyniósł Meakornijczykom wieść, o tym, jak lekki do spełnienia warunek stawia przed nimi Pieśniarz, rozpromienili się radosnym uśmiechem ulgi. Jednakże później zaczęli rozstrzygać to między sobą i gdy zapadł zmierzch, postanowili, że nie złożą przysięgi.

 

– Jak to? Dlaczego? – nie mógł zrozumieć chłopiec.

 

– Sto dni nieszczęść nauczyło Meakornijczyków dostrzegania własnej słabości. Zrozumieli, że gdy tylko ucichnął plagi, ich oczy na nowo zwrócą się ku bogactwom ziemi. Po czasie zaś zapomną, co przysięgali. Uznali, że wolą umrzeć w męczarniach niż skalać się wiarołomstwem. Gdy powiedzieli o tym Aganwahowi, młodzieniec uniósł się gniewem. Zgromił ich srodze, że zamiast odrzucać ofertę Pieśniarza, powinni lepiej rzucić się w przepaść. I że nie zamierza zabierać ich słów z powrotem do świątyni. Meakornijczycy odczytali gniew młodzieńca jako gniew samego Władcy Czasu. Zaczęli już przygotowywać się do opuszczenia otaczającej Tenirję równiny. Zrozpaczony Aganwah wylewał łzy przez pół nocy, lecz w końcu zdjęty litością udał się schodami w górę.

 

– Poszedł błagać Pieśniarza, żeby się nad nimi ulitował? – domyślał się chłopiec.

 

– Tak robaczku i usłyszał od niego coś, czego się zupełnie nie spodziewał – Medriana błysnęła uśmiechem – Gdy tylko przekroczył próg świątyni, jego uszu dobiegł wdzięczny zaśpiew: ''Dzieci moje podążyły w końcu ścieżką mądrości i nauczyły się sczytywać prawdę z prochu skruszonych serc''– zielarka wyrecytowała z pamięci.

 

– Jak to?– Nie rozumiał Isian.

 

– Pieśniarz dobrze wie, co kryje się w ludzkich sercach. – Medriana obróciła głowę, przeniknąwszy chłopca błękitem swego spojrzenia – Wiedział jak wielkiego cierpienia, przysparzają ludowi plagi i jak bardzo spragniony jest on wytchnienia. Gdyby Meakornijczycy mieli na względzie wyłącznie własne pragnienie, bez zmrużenia oka złożyliby przysięgę. Jednakże oni wznieśli się ku czemuś większemu. Wiedzieli, że o własnych siłach nie zdołają dochować danego słowa. Woleli już ponieść śmierć niż obrazić Wszechwładcę zdradą i wiarołomstwem. Dlatego też Pieśniarz postanowił ich wynagrodzić. Aganwah przestraszył się, gdy ujrzał jak ciemny, rzucający złowieszcze rozbłyski przedmiot przedziera się przez obłoki, spływając wprost w jego ręce.

 

– Co to było?– Isian zapragnął dowiedzieć się czym prędzej.

 

– Potężny artefakt zwany koroną oczyszczeni – zaspokoiła jego ciekawość – Pieśniarz pozbierał z wyspy wszystkie sześć plag, po czym uwięził je w kryształowych kulach, zastygniętych kroplach swych boskich łez. Kryształy zaś osadził u szczytów zdobień wykutej w obsydianie obręczy. Był to dar wielkiej miłości, bowiem Pieśniarz zrzekł się swojego narzędzia pomsty, powierzając je w ręce ludu – gdy to powiedziała, jej wzrok tak jakby się rozpłynął, ulatując bezwiednie ku obelkowanemu stropowi chaty.

 

– Jaką moc miała ta korona? – To pytanie nasunęło się Isianowi jako pierwsze.

 

– Jej przeznaczeniem było nieść ludowi nieustanne, acz łagodne oczyszczenie – Pytanie chłopca natychmiast otrzeźwiło wieszczkę – Tak, aby Meakornijczycy już nigdy nie popadli w ohydę plugawość i aby na Meakorię nie spadł więcej żaden kataklizm. Metoda jej działania miała być mniej więcej taka:Jeśli Meakornijczycy będą postępować sprawiedliwie, noszący koronę władca rządzić będzie krajem roztropnie, pozwalając ludowi korzystać z zasobnej w bogactwo ziemi. Gdy tylko jednak zaczną zbaczać ze ścieżki prawości, uwięzione w kryształach plagi przebudzą się, a ich skowyt zaćmi myśli króla Ogarnie go wówczas obłęd, a jego zabawa w gospodarzenie doprowadzi Meakornijczyków do nędzy. Za każdym razem gdy lud powróci na ścieżkę prawości, skowyt plag ucichnie, a panujący na nowo odzyska rozum. W ten oto sposób odkąd Aganwah namaścił pierwszego władcę,ubóstwo i nędza stanęły na straży sumień ludu, spływając nań z rąk ich władców.

 

– Dlaczego akurat ubóstwo? – Isian pochylił się nad tym w myślach.

 

– W ubóstwie człowiek lepiej niż w dostatku widzi, że wcale nie jest panem własnego losu. – Medriana zaśmiała się gorzko – Bardziej niż w dostatku odczuwa na swych barkach ciężar istnienia zła. Każde popełniona nieprawość zaciąga w naszym świecie dług cierpienia. Każdy zaś dzień życia w ubóstwie jest łagodną formą jego spłaty.

– A co jeśli ktoś nie popełnił żadnego zła, a musi żyć w ubóstwie? – Drążył temat chłopiec.

 

– Wtedy pomaga spłacać długi innych. – Medriana nie musiała zastanawiać się nad odpowiedzią.

 

– Co się stało z koroną oczyszczenia, czy ona naprawdę istniała?

 

– Istnieje po dziś dzień – odparła wieszczka.– Cały czas noszą ją nasi wybierani spośród ludu władcy.

 

– Naprawdę? – był śmiertelnie zaskoczony – Nigdy mi o tym nie mówiłaś.

 

– Bo jeszcze do niedawna byłeś w wieku, w którym nie odróżnia się bajek od rzeczywistości. – rozpromieniona uśmiechem pogładziła go po czole – A to jest taki jej fragment, który brzmi niczym bajka. Niektórzy na własne oczy widzieli pojawiające się w kryształach obrazy, lecz nie wystarcza im to by uwierzyć w ich boskie pochodzenie. Uważają, że to jakiś misternie wykonany iluzjonerski twór, narzędzie służące do mamienia ciemnego ludu. A cała ta historyjka to dobry pretekst, żeby usprawiedliwić postępowanie władców.

 

– A Ty nie myślisz tak jak oni? – spytał, bo dziwił go fakt, że taka korona rzeczywiście istnieje i działa w obecnym czasie.

 

– Okno prawdy uchyliło się dla mnie zbyt mocno, bym mogła tak myśleć.

 

Wichura ustała a panująca na zewnątrz ciemność wchłonęła w siebie całą ciszę wzgardzoną przez dźwięczący życiem dzień. Czarny jak noc kruk przysiadł na wbitej w słomiany dach gałęzi, w jednej chwili niwecząc wysiłki ciemności. Jego rozdzierający ciszę wrzask wytrącił Isianowi myśl.

 

– Czy to już koniec tej historii? – zapytał, gdyż zrobił się bardzo senny, a jego ciekawość powoli dogasała.

 

– Tak… Z wyjątkiem… Tego, co zapisano na ostatnich stronach – Jej zmęczony głos zadrżał mimowolnie niczym szarpnięta struna.

 

– Proszę, nie opowiadaj mi o tym! – jęknął.

 

– Nawet gdybym chciała, nie zdołałabym tego zrobić.

 

Koniec

Komentarze

politekat smiley

 

Nie za bardzo lubię rzeczone motywy, ale nie to jest problemem.

Czyta się ciężko, niestety. Przecinkoza, etc…

 

młody rycerz imieniem Lancetok. – szeptał  > brzmi jak Lancelot-2  > Szeptał

 

Sterczały chyżo   > dołujące określenie, szczególnie dla panów – bardziej optymistycznie

(ale równie niepoprawnie) brzmiałoby – sterczały z wigorem…

 Bez chyżo i poszukałbym zgrabnego synonimu do sterczeć..

 

- leżał na swym posłaniu od stóp do głów okutany w niedźwiedzią skórę. Czuł ciepło bijące od swej troskliwej opiekunki, tulącej go do piersi starej zielarki  > leżał czy był tulony do piersi?…

 

Ale co ja tam wiem, biedny żuczek…Pozdrawiam.

dum spiro spero

Szanowny politekacie. Udało mi się przebrnąć przez całość zaprezentowanego przez Ciebie fragmentu. Dlaczego przebrnąć? Dlatego że co kawałek na przeszkodzie płynnemu czytaniu stawały  różnorakie błędy językowe. Od ich eliminacji, nie tylko w tym fragmencie, ale w planowanej przez Ciebie całości należałoby zacząć.

Powyższy pierwszy rozdział wydaje się zapowiadać historię klasyczną. Porzucony przez matkę, oddany na wychowanie wieszcze chłopiec okaże się, prędzej czy później, zbawcą i królem Meakorii. Nic złego w tym nie ma, lecz schematy trzeba twórczo wykorzystywać i zręcznie modyfikować., aby przyciągnęły uwagę czytelników. Może uda się Tobie ta sztuka?

Powodzenia

Witaj politekat !!!

 

Świetne! Ale dlaczego uważam, że świetne? Po prostu czytało się super. Historia wciągnęła mnie na maxa. Nie było tu w ogóle nudy. A przecież jakby się tak zastanowić to nie było tu jakiejś wielkiej akcji. Po prostu opowieść kobiety… Masz talent i zdolności.

 

Serdecznie pozdrawiam!!! :)

Jestem niepełnosprawny...

Podrzucam informacje o prawidłowym zapisie dialogu.

https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Spacje dajemy po przecinku, a nie przed.

 

Fragment jest nierówny, są w nim intrygujące fragmenty, ale też słabe.

 

Kobieta poświęciła swe serce zdobywaniu poetyckich szczytów a ono z rozkoszą drżało na dźwięk aplauzu i okazywanego zachwytu, z każdym dniem pęczniejąc coraz bardziej od narastającej dumy.

To jest przykład kiepskiego zdania. Przegadanego i nic nie wnoszącego.

 

beznamiętnie wymierzając jego pulchnym dłoniom chłostę, wyliczone razy cienkiej, klonowej rózgi.

 

To też zbyt kwieciste. Wystarczyłaby połowa tych słów.

 

Ogłada to dobre wychowanie.

Stylizujesz tekst na starodawny, co na dłuższą metę jest dla czytelnika uciążliwe, ale zarazem masz współczesne wtrącenia typu: “która o dziwo jak na zielarkę wcale nie była analfabetką.”

 

Na coś trzeba się zdecydować.

 

zszargana krtań

Popłakałam się;)

 

całe ciało jakby tąpnęło pod naporem dreszczy.

Tu już drugi raz.

 

Masz też ortografy, które wyłapują edytory tekstu.

Lożanka bezprenumeratowa

Witam:)Dziękuje wam wszystkim za bardzo konstruktywne, krytyczne i też w jakiejś mierze pokrzepiające komentarze. Przede wszystkim uświadomiłam sobie, iż popełniłam błąd, wstawiając tu tekst bez uprzedniej, skrupulatnej korekty, wszelkiego rodzaju językowych błędów. Ich nagromadzenie jest w stanie przesłonić zawartą w tekście treść. Tekst zostanie poprawiony. Fragment ów stworzyłam na początku swojej przygody z pisaniem. Nie wahałam się używać wtedy, językowo ryzykowanych sformułowań jak ‘’sterczały chyżo’’, ‘’ciało jakby tąpneło pod naporem dreszczy’’, zszargana krtań’’. Ta odważna bezkrytyczność zaprowadziła mnie na manowce błędów i nieco niezręcznego czy wręcz komicznego brzmienia. Zasad interpunkcji, wstyd się przyznawać, muszę nauczyć się od nowa, aczkolwiek istnieją też dostępne w internecie korektory, z których powinnam była skorzystać. Ambush mam pytanie. Które konkretnie fragmenty uważasz za słabe, a które za intrygujące? Sądzisz, że dałoby radę z tego nierównego tekstu zrobić tekst dobry?

Pomysł ciekawy, ale wymaganie złe.

Masz wyobraźnię, ale radziłabym zacząć od mniejszej i łatwiejszej do ogarnięcia formy, niż powieść.

 

 

Wstęp nieco purpurowy, jak tu mówią (czyli nadęte), ale mi się podoba.

 

Korona nie potrzebowała słów, by oczyszczać tak jak i sprawiedliwość nie potrzebuje słów.

Powtórzenia generalnie nużą, warto coś zmienić. Np. końcówka „mieć ich nie musi”, albo dla sprawiedliwości nie są niezbędne/konieczne.

 

Dla tych, którzy pisali runy, słowo kalały, byłoby pewnie obrazoburcze.

 

Masz błędy w zapisie dialogu. Odsyłam tu: https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Isian leżał na swym posłaniu od stóp do głów okutany w niedźwiedzią skórę.

Czuł ciepło bijące od swej troskliwej opiekunki, tulącej go do piersi starej zielarki i wieszczki.

Mimo to Isian już od godziny uporczywie przewiercał ją swym wzrokiem.

 

Masz dość zaawansowaną zaimkozę. Popatrz na tekst pod tym kątem. Zwykle co drugi da się wywalić. Na przykład, ultra rzadko przewiercamy coś cudzym wzrokiem;D

 

lecz nad to była kobietą obdarzoną darem wnikliwego wejrzenia w przyszłość.

 

Kobietę można sobie darować. Gdybyś chciał zaszokować i byłaby smoczycą, ogrzycą, myszą polną, to warto pisać, ale skoro opiekunka i Meridiana, to na bank kobieta.

 

Chłopiec intuicyjnie wyczuwał, iż Medriana zatyka swe usta bajaniem po to, by nie wypowiedzieć przy nim żadnego proroctwa, pod wpływem niechcianego natchnienia nie zdradzić mu sekretu jego przyszłości.

 

Do przeredagowania, bo informacja cenna, ale brzydko brzmi.

 

Naznaczona przez Stwórcę kobieta robiła wszystko by oszczędzić chłopcu poznania rzeczy nieuchronnych. Chociaż przychodziło jej to z trudem.

 

Te dwa zdania według mnie są zbędne. To co przed i to co po, wyjaśnia co trzeba.

 

W ten sposób niemal każdego wieczora przyprawiała Isiana o sen, towarzysząc mu wiernie aż do chwili jego odpłynięcia w krainę sennych marzeń.

 

A czemu nie prościej usypiała Isiana?;)

 

Toczył bitwę z rozognionymi myślami. Roztrząsał w sobie czy uda mu się nakłonić zielarkę by ta ściągnęła z półki przykuwające jego myśli tomiszcze i czy przekona , by poczytała mu je do snu.

 

Pierwsze zdanie purpurowe i dziwne, Mały chłopiec roztrząsał?  Popatrz na wyboldowane słówka. Nie czytała z powodu kolana?!

 

Przyjęła ją pod swój skromny dach razem z nienarodzonym jeszcze dziecięciem i zaopiekowała się obydwojgiem

 

To zdanie powtarza poprzednie, niewiele wnosząc.

 

Wyklęta przez ojca, zamożnego sukiennika matka Isiana, przejawiała od lat dziecięcych niepojęty wręcz talent do tworzenia poezji.

 

 

Jeśli piszesz o niepojętym talencie, to należałoby to jakoś wyjaśnić, opisać.

 

Poetka zaciągnęła się bowiem do wędrownej trupy magików i artystów dając występy po różnej maści zajazdach, karczmach, rynkach i dworach Królestwa Meakori. Kobieta poświęciła swe serce zdobywaniu poetyckich szczytów, a ono z rozkoszą drżało na dźwięk aplauzu i okazywanego zachwytu, z każdym dniem pęczniejąc coraz bardziej od narastającej dumy.

 

Jeśli już wymieniasz tyle instytucji, to możesz darować sobie różną maść, bo to komplikuje i tak rozbudowany opis.

Jakoś nie wiem, co ma wspólnego serce z deklamowaniem poezji i życiem wędrownego aktora.

Nie bardzo wiem, co wpędzało ją w taką dumę? Jeśli w Twoim świecie to zajęcie jest niezwykle opłacalne, albo daje chwałę i glorię, należy to opisać, bo średniowiecznych kuglarzy chowano za cmentarzem????

 

Rozumiem, że stara była zielarką i przepowiadała przyszłość, ale nazywanie jej różnymi przydomkami powoduje, że czytelnik zaczyna podejrzewać, że jest ich więcej (przynajmniej ja????

 

Oschła i chłodna są bardzo zbliżone.

 

Na okazywaną niesubordynację czy też niefrasobliwość reagowała stanowczo, beznamiętnie wymierzając jego pulchnym dłoniom chłostę, wyliczone razy [za pomocą] cienkiej, klonowej rózgi.

 

 

Gadulstwo.

 

Nie potrzebnie rozstrzeliłeś dialog. Ma być akapit, po akapicie.

 

Jednakże ciekawość zatriumfowała w jego dziecięcym sercu, zalegając w nim niczym drobny okruch lodu.

 

Troszkę zerżnięte z Andersena i za długie. Chętnie wywaliłabym wszystko po sercu.

 

Kawałek z chodzeniem po księgę jest dla mnie nieznośnie nadęty i również wymaga odchudzenia. Lędźwie to dół pleców, ale w znaczeniu biblijnym też łono, więc podnoszenie jakoś brzmi dziwnie.

 

– Proszę robaczku. Trzymaj !-

I po tym podniosłym jak msza pogrzebowa prezydenta wstępie, ona mówi jak współczesna babcia.

Czcionka jest w druku, nie w ręcznym piśmie.

To, że babka czyta, mimo że się boi jest dziwne i mało wiarygodne. Zwłaszcza, że on już potrafi czytać.

 

otworzył księgę

 

''Królestwo Meakoria uginało się słodko pod ciężarem tkwiących pośród skał bogactw i chełpiło się przepychem wydźwigniętych z ich bezmiaru miast.

 

 

Jak się można słodko ugiąć?

Jak się można ugiąć pod czymś co jest pod nami?

Z czego te miasta się wydźwignęły?

 

Nacierające nań floty miażdżyły zachłanne śmierci sztormy albo też rozbijał w drzazgi łańcuch ostrych niczym brzytwy, podwodnych raf. Z czasem wyspa obrosła mitem niezdobytej twierdzy, przeklętej dla wszystkich usiłujących stanąć u jej wrót.

 

Sztormy były zachłanne śmierci? No proszę Cię…

Jakby była przeklęta, to by nie handlowała.

 

Hipnotyzujący głos Medriany zniewolił myśli chłopca, kołysząc nimi, niby łagodna fala kołysze porzuconą na morzu łódką.

 

Głos kołysał myślami?

 

To Pieśnierz, czy Pieśniarz?

 

 

Czemu potrzebowali pieśniarza, skoro mieli brylanty, jedwab i wszystko inne?

 

Bo jeśli przybyli na tę wyspę, to to nie wynika.

 

Cienki, piskliwy falset Isiana rozdarł martwe powietrze izby.

Czemu powietrze było martwe i na czym to polegało?

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka