- Opowiadanie: Baku11 - Draoi - Rozdział 1

Draoi - Rozdział 1

Oceny

Draoi - Rozdział 1

Nad Londynem unosiło się słońce. Jego promienie zalewały niemal całe miasto.

W dzielnicy Croydon, na 19 Newark Road, mieszkała młoda dziewczyna. Spała na kanapie, na boku, okryta kocem, niemalże na krawędzi łóżka pod oknem. Pod białą ścianą stało biurko, na nim laptop, regał z płytami winylowymi i DVD, a na nim adapter i odtwarzacz CD/DVD i oparta obok niego gitara akustyczna i elektryczna z wzmacniaczem. Na ścianach wisiało kilka plakatów zespołów rockowych oraz kalendarz na rok 2013.

Telefon na podłodze zaczął grać Hello Goodbye Beatlesów. Dziewczyna poruszyła się i przewróciła się na drugi bok. Spadła z krawędzi łóżka i zbudziła się. Dźwignęła się z podłogi, sięgnęła po telefon, na który spadła i wyłączyła alarm. Na wyświetlaczu widniała godzina siódma.

Ospałym krokiem poszła do łazienki, przecierając oczy. Spojrzała w lustro nad umywalką.

W lustrze widziała Angielkę mającą koło metra siedemdziesiąt wzrostu, sięgające do końca szyi i lekko zakręcone na końcach rozwichrzone czarne włosy, zielone oczy, bladą cerę, pozostałości po nastoletnim trądziku na policzkach i mały brzuszek od zamiłowań do słodyczy.

Umyła zęby i wykąpała się. W kuchni wlała w siebie szklankę kakao i wchłonęła dwie kromki chleba z salami. Potem ubrała się w ciemnoszarą kurtkę jeansową, jeansy tego samego koloru i wysokie buty skejtowe.

Wychodząc z mieszkania, poczuła mały ranny chłód. Odpięła rower, założyła rękawiczki rowerowe bez palców i odjechała w kierunku City.

Lekki wiatr oraz uliczny gwar powoli ją rozbudzały z nocy zarwanej na graniu na gitarze.

Zatrzymała się pod jedną z ławek, by odpocząć chwilę. Usiadła, nałożyła wiszące jej na szyi słuchawki i zaczęła słuchać muzyki.

Później nie słyszała jak jakaś dziewczyna ją woła:

– Starr!

Poklepała ją po ramieniu. Starr odwróciła głowę do dziewczyny o ciemnobrązowych włosach sięgających do pleców.

– O, siema, Ash! – Zdjęła z uszu słuchawki.

Starr poznała się z Ashley, kiedy przeprowadziła się z swoją rodziną z Oksfordu do Londynu, mając skończone gimnazjum. Rodzina Ashley, która również niedawno się przeprowadziła, z Ossett, była ich sąsiadami. Jednak oprócz Ashley i chłopaka ze szkoły, którego dawno nie widziała, z nikim się za bardzo się nie spotykała. Kiedy poznawała nową klasę w gimnazjum czy collegu, była dla niej w miarę przyjazna, mimo że część dziewcząt obgadywała ją, głównie za ciuchy i odmienność charakteru. Jednak, gdy chciała się z kimś wyjść w weekend, wykręcano się, że nie mają czasu lub są zajęci, nie chcąc powiedzieć czym.

Po obgadaniu rzeczy w stylu „Co u ciebie?” i złożeniu życzeń urodzinowych, Ashley spytała:

– Słuchaj, ty robisz coś po pracy?

– Nie. A co?

– Na rower można by się przejechać, gdzieś poza miasto.

– No, spoko. A kiedy chcesz?

– Gdzieś o siedemnastej.

– Okej.

Ashley uśmiechnęła się.

– Słuchaj – zmieniła temat Starr – Znasz kogoś, kto chce gitarzysty w zespole?

 Ashley pomyślała przez chwilę.

– Hmm… nie. A co jest?

– Do kapeli bym chciała. Rockowej albo jakiejś takiej. Żeby się na wakacjach nie nudzić.

– Fajnie – Uśmiechnęła się – To weź Vinniego spytaj. Może on kogo zna.

Starr pokiwała głową.

– Dobra, to ja lecę. –Wstała z ławki i pożegnała się – Siema.

– No, hej.

 

⦿

 

Po pół godzinie była na miejscu. Sklep Camden Guitars był już otwarty. Weszła do środka. Przy ladzie widziała chłopaka o krótkich brązowych włosach.

Vinnie, brat Ashley, starszy od niej o parę lat. Dzięki niemu, Starr mogła zdobyć swoją pierwszą poważną pracę.

Pisał coś na komórce, gdy ją zobaczył.

– Cześć.

– Siema.

Sklep muzyczny wyglądał jak każdy inny. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, ot, ściany pomalowane na czerwono, pełne gitar różnego kalibru.

Podeszła do Vinniego i powtórzyła pytanie o kapelę i wyjaśnienia.

Odwrócił do niej głowę.

– Taką amatorską?

Kiwnęła głową. Chłopak odłożył komórkę, pomyślał przez chwilę.

– No… kojarzę, ale nie tu, tylko w Leeds, to nie wiem…

– A, to nie.

– Ale weź na fejsie poszukaj.

– Fejsa to ja nie mam. A tak w necie ogólnie coś będzie?

– Chyba tak – powiedział po chwili namysłu.

– Ok, dzięki.

– Dobra, to chodź, trzeba sklep ogarnąć. 

 

W sklepie było to co zawsze: klient co godzinę lub dwie, cała reszta czasu: pusto, gadki o niczym i wszystkim z Vinniem, oglądanie asortymentu sklepu, przesłuchiwanie muzyki z telefonu. Poza tym niewiele się działo. Przynajmniej płaca w miarę wynagradzała za to wszystko.

Gdy było już około godziny do zamknięcia sklepu, jej telefon zaczął dzwonić. Odebrała go.

– No hej, mama.

– Cześć. Mogłabyś po pracy nas odwiedzić?

– No, a co?

– Mamy prezent.

– Jaki?

– To niespodzianka.

 

⦿

 

Po pracy Starr pojechała w kierunku Greenwich. Zaczynało się ściemniać, latarnie zaczęły oświetlać ulice. W połowie drogi odczuła, że robi się senna. Co raz przecierała oczy, gdy zaczynały się jej kleić. Po pół godzinie dotarła na Roan Street, ulicę, na której mieszkała z rodzicami, dopóki rok temu wyprowadziła się od nich.

Zapukała do drzwi z numerem 45. Po chwili, drzwi otworzył mężczyzna, który był dość wysokim brunetem z lekkim zarostem na brodzie.

– Cześć – przywitał ją ojciec.

Starr przywitała się, weszła do mieszkania, do salonu. Na wersalce siedziała kobieta o czarnych kręconych włosach zawiązanych w kucyk, jej mama. Ucieszyła się na jej widok.

– No to co u ciebie? – spytali rodzice.

Starr opowiedziała o chęci wstąpienia do kapeli i co myśli o tym Ashley i Vinnie. Rodzice poparli pomysł, jednak mama trochę się martwiła.

– Nie będzie ci ciężko? Masz tę swoją pracę i chcesz jeszcze tam iść.

– E, tam – odparła Starr – Dam se radę.

– A ćwiczysz na gitarze? – spytał tata.

– No… co dzień. Parę piosenek się w miarę nauczyłam.

– To gdzieś cię powinni wziąć – powiedział z uśmiechem.

Starr podziękowała i zmieniła temat.

– Mówiliście coś o prezencie?

– A, tak – Mama poszła do kuchni i wróciła z małym, prostokątnym pudełkiem.

– Wszystkiego najlepszego.

Starr obejrzała pudełko. Było wykonane z ciemnego drewna, a na środku wieczka była płytko wydrążony pentagram wpisany w pięciokąt.

Otworzyła wieczko. W środku znajdował się zwinięty naszyjnik.

Na łańcuszku wisiał metalowy kształt rombu. Był on wygrawerowany w zawijające się wzory, a na środku znajdował się wykonany ze szkła symbol złożony z kółka i czterech spiczastych kształtów dookoła niego.

– Fajne – powiedziała, przyglądając się naszyjnikowi ze wszystkich stron. Gdzie żeście to kupili?

– Nie kupiliśmy – poprawiła ją mama – Dostaliśmy.

Starr zwróciła do niej głowę.

– Od kogo?

Ojciec usiadł na wersalkę i zaczął opowieść.

 

⦿

 

Majowe popołudnie, rok 2007. Kenneth Harrison, zmęczony po pracy jako konstabl na oksfordzkich ulicach, oglądał telewizję, jego żona Sylvia krzątała się w kuchni, a ich córka miała zaraz wracać do domu ze szkoły.

 Zadzwonił dzwonek do drzwi.

– Otworzysz? – odezwał się głos żony.

Wstał z wersalki, podszedł do drzwi i spojrzał w wizjer. Zobaczył nastoletniego chłopaka z plecakiem i dziewczynę. Otworzył drzwi.

– Dzień dobry – przywitali się z uśmiechem.

– Dzień dobry. Kim jesteście? O co chodzi?

Chłopak rozejrzał się, jakby się bał, że ktoś ich podsłuchuje albo śledzi.

– Moglibyśmy wejść do środka?

Mężczyzna przyjrzał się im. Nie wyglądali na kogoś, co by przyszli z czymś w stylu: „Czy wypełniłby pan ankietę o wpływie globalnego ocieplenia na środowisko?” lub ktoś w rodzaju Świadków Jehowy.

Zaprosił ich do mieszkania. Goście usiedli na wersalce. Wyłączył telewizor, by nie rozpraszał jego i gości.

– Jestem Trent – przedstawił się i wskazał głową dziewczynę – A to Nathalie.

Kenneth przedstawił siebie i żonę, gdy weszła do salonu.

– To o co chodzi? – zapytał.

– Ile macie dzieci?

– Jedno, córkę. – odpowiedział, nieco zdziwiony pytaniem.

– Ile ma lat?

– Piętnaście.

– No to… – Urwał, bojąc się reakcji mężczyzny, na to co zaraz powie. – Ona jest czarodziejką.

Harrisonowie zdumiali się.

– Że co?

– Wiem, co pan pomyśli. Ale my nie jesteśmy jakimiś sekciarzami czy coś w tym stylu. Jesteśmy czarodziejami – oznajmił chłopak – My to w sumie nazywamy się draojami, to z irlandzkiego właśnie czarodziej.

Małżeństwo milczało przez dłuższą chwilę, myśląc nad powagą sytuacji.

– Żartujecie? – spytała z lekkim uśmiechem Sylvia.

– Nie i zaraz to udowodnimy – odparł Trent.

– Hmm… – pomyślał Kenneth – No dobrze… A co wy… czarujecie?

– Magię żywiołów. Wody, Ognia, Ziemi, Powietrza.

Mężczyzna zaintrygował się. Gdzieś kiedyś obiło mu się o uszy coś o żywiołach, tyle że bardziej określano nimi osobowość i charakter.

– A skąd wy wiecie, że nasza córka to czarodziejka?

Chłopak wyciągnął z plecaka coś co co przypominało powiększoną busolę albo kompas. W środku był proszek, który mocno się świecił .

– O, stąd. – Pokazał przedmiot Kennethowi – To yielderan, zrobił go kiedyś Yielder, taki jeden… wynalazca od nas. – wyjaśnił – Wskazuje tych, co mają w sobie magię, dokładniej w genach. Z tym jest różnie, nie wszyscy ją mają, wie pan, genetyka i inne takie… Tam gdzie się tu świeci fosfor, tam są, im bardziej, tym są bliżej. No i mamy jeszcze u nas takich, co mogą takich ludzi wyczuć z daleka. I tak wiemy, kto i gdzie są przyszli draojowie.

– A czemu teraz? – dopytywał się Kenneth – Nie przychodzicie, jak… ten ktoś się urodzi?

– Magii od razu się nie wykrywa. Dopiero jak taki ktoś ma z… 15 lat, koło tego, to wtedy się ona aktywuje, coś w tym stylu.

– Rozumiem. A skąd w ogóle się wzięła ta magia?

Trent włożył yielderan do plecaka i wyciągnął złożoną kartkę i podał ją mężczyźnie.

– Tu pan potem zobaczy. Za dużo opowiadania.

– Rozumiem – Kenneth schował kartkę do kieszeni – A jak to wszystko u was wygląda?

– To jest tak – odezwała się milcząca dotąd Nathalie. – Mamy miasto w stylu pogańskim, u nas celtyckim. No i sobie tam żyjemy, uczymy się magii, kultury ludowej i innych takich. Ale większość draojów siedzi w miastach, mają tam teachy czyli coś w stylu harcówek, i tam jest prawie to samo.

Kenneth pomyślał. To co mówiła dziewczyna, brzmiało intrygująco.

– Jeśli pan ma wątpliwości, to słuchamy – dodała, widząc go zamyślonego.

– Nie no, to brzmi całkiem nieźle, ale… no, ta wasza magia, no i czy jak ona w to pójdzie to nie będzie tak, że ją nam zabierzecie czy coś?

– Pan się nie martwi – machnął ręką Trent – Nikt nie wie o nas i o magii, tylko rodziny draojów. A tak, to nie, jej nie zabierzemy od was, może robić co chce.

Kenneth zastanowił się przez chwilę.

– No dobrze. A gdzie macie to miasto?

– Ma pan mapę? – spytała Nathalie.

Mężczyzna wstał i poszedł do pokoju córki, w którym znalazł atlas geograficzny. Wrócił do pokoju, podając dziewczynie atlas.

– Proszę.

Kartkowała atlas przez chwilę, aż trafiła na stronę z mapą Walii.

– To mniej więcej tu – Wskazała palcem na okolice wybrzeża Zatoki Cardigańskiej – Niedaleko wsi Trefenter.

– Wsi? – Mężczyzna się zdziwił. – Nie wiedzą tam o was? Mówiliście, że rodziny tylko wiedzą.

– Nie no, tak, ale tam ludzie nic nikomu nie powiedzą. – odparła – Znamy ich, nie wypaplą o mieście nikomu.

Pomyślał przez chwilę, patrząc, a to na chłopaka, a to na dziewczynę, a to na mapę.

– No dobrze.

– A wasza córka… – Dziewczyna oddała Kennethowi atlas. – Jaka ona jest, co ją kręci, ma jakieś hobby?

– No… jest grzeczna, spokojna, za bardzo się nie kłóci, czasem się trochę leni. Interesuje ją muzyka, grywa na gitarze. A co?

– Od tego zależy, kto jaki żywioł dostanie – wyjaśnił chłopak.

– A jaki ona ma?

– Pan da mi chwilę.

 Znowu sięgnął do plecaka i wyciągnął drewniane pudełko i plik małych kartek. Przewertował je i jedną z nich włożył do pudełka. Podał je dla pana Harrisona – Proszę. Niech pan je da dla córki, kiedy chce. Ale według mnie najlepiej na urodziny.

Pan Harrison obejrzał pudełko z różnych stron.

– A co tam jest?

– Niech pan zobaczy – powiedziała Nathalie – W tym jest ta cała magia.

Kenneth otworzył pudełko i zobaczył medalion. Wziął go i obejrzał.

– Ładne, ale to jest to?

– Aaa, bo pan się różdżki spodziewał – zażartował Trent. – Sory, psze pana, ale my nie mamy jak ich robić. No chyba, że pan feniksy albo jednorożce hoduje.

Kenneth zaśmiał się pod nosem.

– I co on robi?

– O, i tu przejdziemy do udowadniania. – Chłopak wyciągnął spod bluzy własny medalion. Był trójkątny i widniał na nim płomień wykonany ze szkła. W środku znajdował się czarny proszek. Chwycił go w całości w dłoń i przytrzymał przez chwilę. Wypuścił z ręki medalion. Płomień, a raczej proszek w środku zaświecił się na pomarańczowo.

– Tak się aktywuje medalion.

Kenneth patrzył z szeroko otwartymi oczami ze zdumienia. Świecący płomień dodawał okazałości medalionowi.

– Nieźle.

– To nie wszystko.

 Zrobił dwa kółka dłońmi jedna nad drugą odwrotnie do ruchów wskazówek zegara. W prawej dłoni chłopaka pojawiła się lewitująca kula ognia wielkości piłki golfowej. – I proszę.

Kenneth otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Obejrzał kulkę. Było to wątpliwe lub wręcz niemożliwe, by to była sztuczka iluzjonisty. Nie wynaleziono jeszcze czegoś w stylu miniaturowego projektora hologramów, który mieściłby się w rękawie. Tak przynajmniej myślał.

– Jeśli ma pan jeszcze jakieś wątpliwości, może pan zbliżyć rękę do kuli.

Kenneth popatrzył na kulę z wątpliwością, czy to bezpieczne.

– Się pan nie boi – uspokajał go Trent – Nic nie będzie.

– W Hampstead też żeś to mówił – wytknęła mu Nathalie z uśmiechem.

– Co? – Trent popatrzył na nią i po sekundzie się zorientował i zaśmiał pod nosem. – Aaa, to. W Hampstead – zamknął dłoń z lewitującą kulą, jakby „coś było” – powiedzieliśmy takim jak wy, że mają córkę draojkę. Miała też młodszą siostrę i błagała Nathalie, żeby pokazała jak strzela wodą. Mówię do niej – wskazała głową dziewczynę – by pokazała i będzie z bani. To lecimy do ogrodu. I wzięła strzeliła wodą w krzaki, a tam był kot. Tak on zwiewał… Aż na ulicę, cały mokry – Machnął lewą ręką, gdy o mało co nie machnął prawą.

– O, masz! – Sylvia pokręciła głową, śmiejąc się pod nosem.

– No – Przyłożył rękę do nogi, by nią znowu nie machnąć – To idziemy tego kota znaleźć, słyszymy, ktoś mocno hamuje. Lecimy przed dom, a na ulicy jakiś wóz stoi na jezdni. Pytamy się przechodniów, czy widzieli gdzie kota. No i mówiono nam, że gdy sobie szli, zobaczyli że wóz jedzie, jedzie, a tu nagle kot wyskakuje na ulicę i takie było hamowanie, że poduszka strzeliła w środku jakiegoś wozu i kierowcę zemdliło. Kota szukamy, szukamy i go żeśmy znaleźli na takim drzewie, że trzeba było straż pożarną wzywać, bo drabinę przynieśliśmy i nie sięgała. Przyjechali, ściągnęli, pytali co się stało. A ojciec zmyślił, że córka chciała wykąpać kota, wsadziła go do wanienki i zwiał. No i idziemy do wozu, co zahamował, a tam jakąś dziewczynę policja spotkała, a potem wyszło, że jechała bez prawka. To wlepili jej mandat, przepraszaliśmy ją, ojciec chciał jej pokryć mandat, ale się nie zgodzili. No, i baliśmy się że nas facet zruga, no i się pytamy, czy nie jest zły. A on, że nie, ja na to czemu, a on, że to zemsta za to, że kocur tak mu podrapał ekran w telewizorze, że go zepsuł, jak oglądał pierwszy mecz mundialu i musiał kupować nowy, a jak już nazbierał i kupił, to było po, i chciał spuścić wpierd… znaczy się lanie dla kota, ale mała go broniła. I dał w łapę dychę dla nas obu.

Harrisonowie zaśmiali się.

– No, to co stanęło? – spytał Trent.

– Ta twoja kula ognia…

– A, tak – pokazał znowu prawą dłoń – Proszę, śmiało. Tylko ostrożnie.

– Zdecyduj się, albo śmiało, albo ostrożnie – wytknęła z uśmiechem Nathalie.

– A tam, laska, czepiasz się – odparł, odwzajemniając uśmiech. Zwrócił się do Kennetha – No, proszę.

 Kenneth powoli zbliżył dłoń do kuli. Po chwili poczuł na niej ciepło. Sylvia zrobiła to samo. Nathalie pokazała swój żywioł, wodę, również w postaci kuli. Harrisonowie zanurzyli palce w kuli. Poczuli na nich chłód. Wyjęli je. Palce były mokre.

– Nie trzeba już być nigdy spragnionym, co? – spytała Sylvia.

– Tak fajnie to nie ma – odparła Nathalie. – Wyczarowana woda szybciej paruje od zwykłej. Można się jej napić, ale szybko będzie się znowu spragnionym. Ale wciąż się można nią oblać i ochłodzić. – Oznajmiła z uśmiechem.

– Dobra – odezwał się Trent – Teraz pokażę dezaktywację żywiołu i medalionu. 

Zrobił ten sam ruch rękoma, co przy aktywacji, ale w drugą stronę. Pokazał rękę. Ognista kula zniknęła. Chwycił medalion, przytrzymał i wypuścił. Płomień zgasł.

– Ot, tyle.

– A z tym żywiołem… – dopytywał się Kenneth – To jaki ma nasza córka?

– Światła – odparła Nathalie.

– Nie kojarzę.

– Bo u nas oprócz czterech jest jeszcze parę innych.

– A co te światło ma z tymi hobby i w ogóle?

– Bo, na przykład ogień – wyjaśniała dziewczyna – Tak, jak szybko się rozprzestrzenia i jego płomień ciągle jest w ruchu i taki ktoś z tym, lubi szybkość, dynamiczność. Ze światłem jest podobnie, jest tylko w pewnym sensie spokojniejsze i wolniejsze.

– Hmm… A się tym światłem strzela się z ręki, jak ogniem?

– Tak. Jak prawie całą resztą żywiołów.

– Hmm… No… to brzmi nieźle, no to… jak? – Zwrócił się do żony. Po chwili zastanowienia kobieta zgodziła się.

– No – Trent podał rękę Kennethowi – To dobili targu. Mówię panu, pana córka będzie się dobrze bawiła. – A, jeszcze jedno – przypomniał sobie chłopak – Pan może mówić o tym wszystkim tylko rodzinie lub komuś, kogo pan bardzo dobrze zna.

 Pan Harrison pokiwał głową.

– A, i jeszcze drugie.

Chłopak wyciągnął z plecaka kartkę z wypisanymi na niej adresami.

– Proszę – Podał kartkę – To adresy teachów, miejsc w których państwa córka może spotykać z innymi draojami.

– A kiedy ma przychodzić? – spytał Kenneth, przyglądając się liście na której widniały adresy z mniejszych i większych miejscowości brytyjskich i irlandzkich.

– Jak chce. Tam można sobie posiedzieć, odpocząć, bo spotkania są czasami po południu, czasami rano.

 Pan Harrison wybrał jeden z adresów londyńskich i podał dla chłopaka.

– Londyn?

– Będziemy się tam przeprowadzać.

Trent kiwnął głową ze zrozumieniem. On i Nathalie wstali z kanapy.

– No, to chyba wszystko. Do widzenia. – Pożegnali się i wyszli z mieszkania.

Niedługo potem Starr wróciła do domu. Rodzice nie powiedzieli jej, kto i po co do nich przyszedł. Myśleli poczekać z tym do ósmego lipca.

 

⦿

 

Starr zdumiała opowieść. W jej trakcie, przez chwilę myślała, że od senności jej odbija.

– A czemu żeście tego w dzień urodzin mi nie daliście?

– Bo to wtedy się gdzieś zapodziało jak się wprowadzaliśmy i znaleźliśmy je dopiero z… trzy miesiące temu.

Kiwnęła głową. Obejrzała wnętrze pudełka. W środku była złożona kartka.

Wyciągnęła ją i rozłożyła. Okazało się to być czymś w rodzaju listu powitalnego. Zapisany był on atramentem, napisany sądząc po stylu kreski piórem wiecznym.

 

 

Gratulujemy otrzymania szansy na dołączenie do społeczności Draojów. Skorzystaj z niej i odkryj magię żywiołów oraz poznaj kulturę, zwyczaje, tradycje i wierzenia naszych przodków, Celtów. Prosimy przyjść pod ten adres:

17 Cranham Rd, Hornchurch, Londyn

 

 

 Celtyckie Miasto Plaendraig

 

Poniżej był nastemplowany taki sam symbol jak na wieczku pudełka od medalionu.

– To jak? – odezwał się głos ojca.

Starr oderwała wzrok od listu i przetarła oczy.

– No… spoko.

– To kiedy chcesz tam pojechać?

– Chyba jutro – powiedziała po chwili namysłu – Spać mi się chce. Mogę u was przenocować?

 

⦿

 

Ashley Raccle siedziała przy biurku. Szkicowała jakiś rysunek na kartce. Rozmyślała o tym, gdzie pojechać rowerem poza miasto. Cieszyła się, że Starr będzie miała coś więcej niż „Najlepszego!”. Planowała również zaprosić koleżankę z uczelni, Susan Hallcraft.

Telefon leżący na biurku zadzwonił. Odebrała.

– Hej. Co tam?

– Słuchaj – Głos Starr brzmiał sennie – Z tym rowerem to chyba nie wyjdzie.

– A co? – Ashley zmarszczyła brwi.

– Bo… ja się tak średnio czuję.

– A co ty, chora?

– Nie no, tylko ja jakaś się… – słychać było głośne ziewnięcie – senna zrobiłam.

Dziewczyna nie bardzo jej wierzyła. Myślała, że zmyśla.

– E, no weź – nalegała – Co ci jest?

– Nie no, serio mówię. Mnie się w pracy chciało spać.

– To kiedy się kładłaś?

– Yyy… – W tonie głosu Starr brzmiało zakłopotanie. – No, gdzieś koło czwartej. Ale słuchaj, się weźmy w tą sobotę umówmy, bo robotę mam, okej?

– No, dobra – zgodziła się – Ale weź się wyśpij.

– Mhm – Znowu ziewnęła – No, to nara.

– No hej.

Rozłączyła się i wróciła do rysowania. Wiedziała, że na razie zaoszczędziła trochę czasu na więcej rysowania. Wiedziała, że Susan będzie musiała poczekać. Ale nie wiedziała, że Starr miała coś jeszcze na głowie prócz niedospania.

Koniec

Komentarze

Baku11, skoro to tylko pierwszy rozdział Twojego dzieła, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Baku11

Przebrnąłem, czyli jest światełko w tunelu. Masz pasję i cierpliwość a w pisaniu to ważne…

Jednak, nawet na mój amatorski poziom, za dużo punktowania, choćby:

Spała na kanapie, na boku, okryta kocem, niemalże na krawędzi łóżka pod oknem

To na kanapie spała czy na łóżku…

Trochę się wystraszyłem, że to dopiero pierwszy rozdział…heh

Krew pójdzie z pióra, trzy klawiatury do recyklingu i będzie dobrze…wink

Pozdrawiam.

dum spiro spero

Zamienię – częściowo – enigmatyczny komentarz fascynatora na konkret. Powykreślaj większość nudnych jak flaki z olejem i zbędnych doszczegółowień. Przykładowo: » Spała na kanapie, na boku, okryta kocem, niemalże na krawędzi łóżka pod oknem « ---> Nakryta kocem, spała na kanapie, ustawionej pod oknem. I to wystarczy, obrazuje tę samą sytuację, to samo położenie dziewczyny i kanapy. Potem podasz info, że na brzeżku, gdy spadła z kanapy.

Czy z tego, czyli planowanej powieści, coś będzie, tego nikt Tobie nie powie, bo nikt nie wie. 

Nowa Fantastyka