- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Zwłoki ojca

Zwłoki ojca

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy IV, Finkla

Oceny

Zwłoki ojca

Sadybę tę polecił mi przyjaciel ojca. Powiedział, że choć daleko jest od jakiegokolwiek miejsca, gdzie można by znaleźć zatrudnienie (mówimy wszak o południu Hiszpanii), to warto je wykupić ze względu na koszta i na pogodę. Tak też zrobiłem.

Gdy tam zamieszkałem, zacząłem chodzić do pracy przez dwie godziny. Mimo to opłacało mi się to, ze względu na dobrze płatne wydobycie rudy żelaza, która, tak się złożyło, w tamtym okresie była w krótkotrwałym stanie niedoboru (kopalnię zaś w okolicach otwarto dopiero niedawno, co później miało dać początek innym tamtejszym przedsiębiorstwom).

Wspomniałem o “przyjacielu ojca”, który polecił mi ten rejon. W istocie był to przyjaciel rodziny – tyle o nim wiedziałem w stu procentach, bo ojciec mój zmarł dawno i nawet go nie znałem. W wieku ośmiu lat straciłem pamięć, rzekomo w wyniku wypadku. Sądzę, że należałoby to podkreślić, by opisane przeze mnie wydarzenia nabrały kontekstu odzwierciedlającego moje ówczesne odczucia.

Z początku nic straszliwego nie działo się w tej mojej sadybie na odludziu. Cieszyłem się jedynie samotnością i interesującą naturą. W ogóle nigdy nie przepadałem za miejscami tłocznymi i tętniącymi życiem – bo to na odosobnieniu czułem obecność Boga.

Pewnej nocy, zbudziwszy się na poły, trwając w tym dziwnym stanie między snem a jawą, ujrzałem w sąsiednim pokoju ciemną sylwetkę mężczyzny. Zdawał się stary, bo jedynymi cechami jego wyglądu, jakie zdołałem dostrzec w ciemnościach rozświetlanych jedynie nikłym księżycem, były broda i solidny garb.

Sądząc, że to moje przysenne halucynacje, zamknąłem oczy. Jednak rozglądając się nazajutrz po pokoju, zrozumiałem, że ktoś tam istotnie musiał się “rozgościć”. Krzesła były ewidentnie poprzestawiane.

Uznałem, że ponieważ znajdowałem się na pustkowiu, ale dwie godziny drogi od wielkiego ośrodka przemysłu, pewnie jakiś zagubiony robotnik, nie mając innego wyboru, wkradł się do środka i zabrał część mojego jedzenia. Jednak żywność, którą przechowywałem, była nietknięta.

Pozostawało pytanie – jak się do tego mieszkania wkradł? Bo choć sądziłem był, że szanse na włamanie w tym rejonie są na dobrą sprawę zerowe, to drzwi i okna zamykałem. Żadne z nich nie były zniszczone. Myślałem o tym długo, lecz żadnego sensownego wyjaśnienia nie znalazłem.

Wiedząc, że będę mógł spodziewać się takich wizyt znacznie częściej, zacząłem trzymać swój rewolwer tuż przy łóżku. Jakież więc było moje zaskoczenie, gdy zamiast pospolitego rabusia obudziło mnie coś zupełnie innego.

Był to płacz chłopca. Wstałem natychmiast z łóżka i wyjrzałem za okno. Noc była całkowicie ciemna, toteż nikogo nie widziałem. Wyciągnąłem więc latarnię elektryczną i wyszedłem w stronę, z której dobiegał dźwięk.

Stał tuż przy moim mieszkaniu.

Dopytywałem rzecz jasna, jak się tu znalazł. Długo nie odpowiadał. Zaproponowałem posiłek w moim mieszkaniu, lecz chłopak, zapewne z uzasadnionego poniekąd lęku, odmawiał.

W końcu wyjawił mi – były to jedne z nielicznych słów, jakie z siebie wydobył – że “skrzywdził go tata”, że “uciekł” i “ponoć kręcił się tutaj”.

Reszty się tylko domyślałem.

Jednak wiedziałem, że nie mogę mu pomóc. Przyniosłem bochenek chleba i kazałem zostać przy moim domu (jeśli tak bardzo nie chce doń wchodzić), i radziłem wyruszyć do rodziców nie wcześniej niż z rana. Całe szczęście nawet noce w tym rejonie Hiszpanii są bardzo ciepłe, więc chłopak mógł spokojnie przespać się na zewnątrz. Postanowiłem dotrzymać mu towarzystwa i go ochronić, trzymając przy sobie rewolwer.

Choć się od tego powstrzymywałem, to siedząc obok niego z latarnią elektryczną u boku, zasnąłem niemal natychmiast. Gdy słońce poranka mnie zbudziło, chłopaka już w pobliżu nie było.

A oto nie koniec dziwnych wizyt. Nie dalej jak kilka dni później przyszedł do mnie starzec. Twierdził, że się zgubił, toteż go ugościłem. Domyślałem się, że to on włamał się do mnie i że to on porzucił tego chłopaka, jednak nie mając żadnych dowodów, nie wspominałem o tym. A że istotnie wyglądał na wychudzonego i zmęczonego, nie wahałem się mu pomóc.

Gdy jedliśmy razem, wyjawił mi w napadzie smutku, że zniszczył sobie życie. Ożenił się ponoć z młodszą kobietą. Była piękna, miała blond włosy, niebieskie oczy, rzecz wyjątkowo rzadka na południu Hiszpanii (sam powiedział, że jest tutejszym). Zmienił dla niej religię, bo ona była nienawidzącą Boga i kościoła Francuzką, rozpaloną ogniem ideałów ich krwawej rewolucji, on zaś był pobożnym katolikiem.

– Potem stałem się inny – rzekł, po czym zapadła długa tajemnicza cisza. Widać było, że wahał się wyjawić swoje dalsze sekrety.

W końcu zdradził mi, że bił swoją żonę, wykorzystał, zgwałcił… Zaczerwieniony od wstydu, nie wiedząc, jak na to zareagować, milczałem.

– Umarła z tego powodu – dodał po kolejnej długiej przerwie w opowieści.

Potem ponoć uwziął się na ich syna po jej śmierci. A on tego powodu uciekł.

– Czy odkupiliście swoje winy? – zapytałem starca. – Nie zasnę spokojnie, jeśli ot zwyczajnie mi wyjawicie tak potworne przewinienia i okaże się, że uszło wam to na sucho.

– Chodzi o więzienie?

– Tak.

– Więzieniem były dla mnie wyrzuty sumienia.

– Gdybym chciał się wymigać od odpowiedzialności, sam bym to powiedział.

– Gdybym chciał się wymigać od odpowiedzialności, to byłbym kłamał i zarzekał się, że swoje odsiedziałem.

– Słuszna uwaga – przyznałem niechętnie.

Po posiłku zapytałem, co teraz zamierza zrobić i czy trafi do swojej siedziby. Starzec odparł – ponownie zaskoczyło mnie to niezmiernie i zakłopotało; nie wiedziałem, jak zareagować – iż tu chce dokonać żywota, albowiem w tym miejscu żył jego ojciec. Nie wyjaśnił, w jaki sposób te dwie rzeczy się ze sobą łączą.

Oświadczyłem stanowczo, że nie pozwoliłbym nikomu targnąć się na swoje życie nawet na cudzej własności, nie wspominając o siedzibie obecnie należącej do mnie z punktu widzenia prawa (bo tego, jakoby dawniej dom należał do jego ojca, nie kwestionowałem). On odparł, że nie mówi o samobójstwie.

– Niedługo po prostu umrę – rzekł podniośle.

– Skąd to wiecie? – zapytałem skonfundowany. – Kiedy?

Nie odpowiadał.

– Jeśli wiecie, że wkrótce umrzecie – mówiłem – to pogódźcie się z synem… To wasza ostatnia szansa! Nie możecie zabrać synowskiej nienawiści do grobu, bo gdy staniecie przed Panem…

– Nie, już dawno go nie ma – odparł tajemniczo.

Nie dopytywałem, co miał dokładnie na myśli. Grzecznie poprosiłem, by wyszedł, na co on się zgodził.

 

 

 

Od tej pory nie przychodził do mnie ani chłopak, ani starzec. Modliłem się codziennie dziesiątką różańca o zgodę i pokój między nimi.

Choć długo nie widywałem ich obu, działy się rzeczy może nawet bardziej niezwykłe. Znalazłem w sadybie nieznane mi do tej pory ukryte przejście. Prowadziło do podziemi. Otwarłem je z zaskakującą łatwością, a w tej komnacie znalazłem ludzkie zwłoki. Właściwie same kości. Nie było nigdzie napisu informującego o tym, kim był zmarły.

Wystraszony, że – niecelowo, lecz mimo wszystko – zbezcześciłem miejsce spoczynku zmarłego, wyszedłem najszybciej, jak mogłem, zamknąłem komnatę i zastawiłem ją ciężkimi przedmiotami, tak, by nikt już więcej do niej się nie przedostał bez ważnego powodu.

 

 

 

Minęło kilka miesięcy. Chłopak odwiedził mnie ponownie. Tym razem nie był tak bardzo małomówny. Powiedział, że tęskni za ojcem.

– Wiem, że tu zginął – powiedział nieśmiało, wprawiając mnie w oszołomienie, jakiego do tej pory nigdy nie poczułem.

Powiedziałem, że w takim wypadku może spokojnie tu pobyć tak długo, jak zechce. Chłopak jednak zniknął po niecałej godzinie. Mówię “zniknął”, bo takie miałem wrażenie, jakby dosłownie rozpłynął się jak kamfora. Straciłem go ze wzroku na kilka bądź kilkanaście sekund, a on bez słowa pożegnania więcej się nie pojawił.

 

Minęło kilka kolejnych miesięcy, podczas których nie działo się absolutnie nic nadzwyczajnego. Na dobrą sprawę zdążyłem zapomnieć o tych wszystkich niezwykłych przygodach ze starcem i młodym chłopakiem. Przypomniała mi o tym dopiero wizyta na cmentarzu w “pobliżu” mojej siedziby. Ujrzałem tam grób ze zdjęciem owego starszego mężczyzny, który mnie odwiedził. Nie było napisanego imienia ani nazwiska, natomiast przy dacie śmierci ktoś musiał pomylić się o jakieś czterdzieści lat do przodu.

Chłopiec odwiedził mnie jeszcze potem kilka razy. Ponieważ otworzono nieopodal piekarnię, zacząłem chodzić do niej z chłopcem i częstować go chlebem.

Już wtedy mi kogoś przypominał. Sądziłem, że było to podobieństwo między nim a starcem. I w pewnym sensie miałem rację. Lecz nie była to cała prawda.

Potem otwierano w okolicach coraz więcej przedsiębiorstw, aż w pewnym momencie zatętniło tam życiem. Zacząłem spotykać się w pijalniach i teatrach z kobietami. Jedna szczególnie mi się spodobała, lecz że przypominała mocno opis dziewczyny, której zniszczył życie ów starzec, moja przesądna natura nakazała mi wstrzymać się ze smaleniem do niej cholewek.

Myślałem o tym długie miesiące, aż w końcu postanowiłem wstąpić do zakonu. Czekałem jednak z oficjalnym zgłoszeniem się do jakiegoś bractwa.

Wówczas chłopiec przestał mnie odwiedzać. Choć bałem się o jego los, stwierdziłem, że o ile nic się w istocie złego nie stało, to tak jest lepiej.

A gdy odwiedziłem wspomniany wcześniej cmentarz, stała się rzecz jeszcze bardziej niesamowita. Grób starca całkowicie zniknął.

Z tego powodu sprawdziłem, czy zwłok w starym mieszkaniu nie spotkał ten sam los. Były na miejscu. Ale oprócz nich znalazłem coś, co zdawało się wyjaśniać całą zagadkę: nazwisko mojego ojca.

I ostatnia rzecz: gdy po jakimś czasie odwiedziłem piekarnię, właściciel zdziwił się, gdy zobaczył, że kupuję o jeden bochenek mniej niż zwykle.

– To chyba sensowne, jeśli nie ma przy mnie chłopca – powiedziałem.

Właściciel nie wiedział, kogo miałem na myśli.

Wtedy zrozumiałem, że chłopiec ten przypominał mnie samego. Mnie, zanim w dzieciństwie straciłem pamięć.

Koniec

Komentarze

Już publikacja?

Anonimie, dzięki za tak szybkościową betę, gratuluję pomysłu, powtórzę, że tekst przypomina mi nieco “Szósty zmysł” i jest bardzo gorzki w swej wymowie.

Zauważyłam, że – mimo anonimowości – wyświetlił się teraz Twój nick na liście opowiadań. 

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Fajnie się czyta

Hej,

 

jest tutaj pomysł oraz klimat, brakuje za to, przynajmniej moim skromnym zdaniem, warsztatu.

 

Z jednej strony opisy oraz szczegóły otoczenia mają dziwną “synonimiczną” konstrukcję, tak jakby autor za wszelkę cenę starał się unikać powtórzeń, niestety z dość groteskowym skutkiem – np. bohater wychodzi w noc z lampą, która potem zmienia się w latarkę, a jeszcze później w latarnię; miejsce zamieszkania to sadyba, dom, mieszkanie. To nie są te wyrazy o tym samym znaczeniu.

Z drugiej strony otoczenie bohatera oraz warunki społeczne są słabo opisane i również pełne paradoksów – np. z jednej strony mamy odludzie, dwie godziny drogi od pracy, potem dowiadujemy się, że w pobliżu jest cmentarz, a następnie miejsce zaczyna “tętnić życiem”, właściwie bez żadnego uzasadnienia w tekście:

Potem otwierano w okolicach coraz więcej przedsiębiorstw, aż w pewnym momencie zatętniło tam życiem. Zacząłem spotykać się w pijalniach i teatrach z kobietami.

Pełno w tekście uproszczeń, skrótów myślowych, których nie byłem w stanie zrozumieć.

 

Polecam więcej pisać i starać się lepiej budować “otoczkę fabularną” wokół swoich pomysłów.

 

Pozdrawiam!

Hej, BasementKey

Z latarnią i lampą, to po prostu mi się pomyliło i to poprawiłem. Z sadybą, domem itp. będę musiał jeszcze popracować, by unikać powtórzeń; chyba całkowicie będę musiał przemienić zdania.

Dodałem wzmiankę o tym, że kopalnia została otwarta niedawno i że to dało początek innym przedsiębiorstwom w okolicach. Wcześniej faktycznie niejasnym było, dlaczego z jednej strony mamy całkowitą pustać, a nagle okolica zaczyna tętnić życiem.

Dzięki za uwagę i pozdrawiam! :)

Dzięki za odpowiedź.

 

Ja osobiście staram się rozsądnie podchodzić do powtórzeń i nawet wolę dla jasności czasem zostawić ten sam wyraz niż szukać innego, który ma niejasne znaczenie.

Budowanie kontekstu dla opowiadanej histrorii to nie lada wyzwanie, próbuj, a na pewno będzie coraz lepiej.

 

Życzę powodzenia!

Anonimie!

 

Jest klimat, jest uczucie samotności, a że tak miało być, to to na plus. Czytało się ok, chociaż tak jak BK napisał – czasem warto popełnić te kilka powtórzeń, zamiast silić się na sztuczne zamienniki. Ech, co ta szkoła podstawowa i wywalanie powtórzeń z nami zrobiło xD.

W pewnym momencie zajarzyłem, że może chodzić o bohatera, ale i tak twist ok.

Dam klika. ^^

Pozdrawiam!

Interesujący pomysł – pętla czasowa z dodatkowym twistem. Acz ta utrata pamięci wydaje się bardzo dogodnym rozwiązaniem. Nazbyt wygodnym. IMO, gdyby tę utratę jakoś umotywować (wypadkiem czy traumą), wyszłoby naturalniej.

Nowa Fantastyka