- Opowiadanie: MetronomeArthritis - Dźwięk Wody | Rozdział I

Dźwięk Wody | Rozdział I

Cześć, jestem tu nowy xD

 

Do tej pory wymieniałem się uwagami odnośnie naszych tekstów z dwójką przyjaciół, prosiłem też o opinie kilku bliższych znajomych, ale dojrzałem do momentu, gdy chciałbym, by ktoś zupełnie obcy rzucił na to okiem. szczególnie jeśli byłoby to oko wprawione w czytaniu takiej amatorskiej pisaniny. Od dłuższego czasu walczyłem z wątpliwościami nad wypuszczaniem fragmentów tego cudaka na światło dzienne, ale chyba nowa liczba na kalendarzu w końcu mnie przekonała. To niestety pierwszy rozdział historii, jaką produkuję od roku. Niestety, ponieważ jest bardzo stary, kuleje na obie nogi, w szczególności dialogi wydają mi się z dzisiejszej perspektywy mocno prymitywne, podobnie jak konstrukcja świata i narracja. Wtedy cały pomysł dopiero kiełkował w mojej głowie i próbowałem ułożyć z tego jakaś spójną historię właśnie przez pisanie, stąd dość mizerny stan. Mimo to postanowiłem wrzucić właśnie jego, głównie dlatego, że wypuszczanie jakiegokolwiek późniejszego fragmentu, nawet następnego rozdziału, wrzuciłoby czytelnika w świat już w jakiś sposób nakreślony, i tekst mógłby byc w wielu miejscach zbyt niezrozumiały. Zresztą, to w końcu pierwszy rozdział – jeśli ktoś miałby zdecydować czy czytać dalej, czy może odłożyć to czym prędzej na półkę, to chyba właśnie w czasie jego lektury. No, to skoro juz się przed samym sobą usprawiedliwiłem, to trochę o samym tekście.

 

Historia to sztampowe średniowieczne fantasy, podążajace podobnym tropem, co każda inna historia tego typu, jednak miałem ambicję, by duży nacisk położyć na przeżycia wewnętrzne bohaterów, ich psychologię, i w jakiś sposób zintegrować ten duchowy aspekt z systemem magii tego uniwersum.

Oceny

Dźwięk Wody | Rozdział I

Ciepłe, letnie powietrze powiewało zasłonami, przepływając bezgłośnie między kolumnami arkady, rozdzielającej pomieszczenie od obejmującego je balkonu. Salę wypełniał słodki i orzeźwiająco lekki zapach brzoskwiń, niesiony z kwitnących ogrodów i sadów, zdobiących teren gmachu. Aromat był niezwykle subtelny, rozproszony po długiej wspinaczce po omszałych, porosłych bluszczem bazaltowych murach, jednak wciąż dość wyraźny, by przenieść myśli zasiadających po zewnętrznej stronie pierścienia stołu daleko od tematu debaty, toczonej od południa. Noc powoli rozciągała swój gwieździsty całun po niebie, spychając słońce, teraz krwistopomarańczowe i skarlałe, pod płaski, równinny widnokrąg. Jego ostatnie promienie wpadały przez arkadę pod ostrym kątem, rozpływając się po przeciwległej ścianie i nadając jej matowym, bazaltowym płytom ciepłego, soczystego odcienia. Jeden z mężczyzn ziewnął przeciągle, po czym pociągnął łyk wody z kryształowej szklanki. Zmęczenie odbijało swój wyraźny ślad na członkach zgromadzenia, spowalniając ich ruchy i upośledzając uwagę. Błędne spojrzenia pełzały po obliczach sąsiadów, szukając pobudzenia wśród otępiającej monotonii gładkich ścian i sennego półmroku wieczora.

– Panowie, proszę was o ostatni wysiłek i skupienie. – W sali zabrzmiał miękki i łagodny, choć dostrzegalnie zniekształcony, jakby przytłumiony męski głos. – To już ostatni temat na dziś, później zamknę obrady. Wybaczcie mi tak przeciągające się spotkanie, jednak okoliczności zmusiły mnie do podjęcia szybkich działań.

Do tej pory niewidoczny mężczyzna, wystąpił zza perlistej zasłony. Cienka skóra czarnych rękawic skrzypiała tępo, gdy pocierał dłonie, okrążając wolnym krokiem stół. Zatrzymał się i oparł o blat.

– Doszły nas wieści, że odnalazł się Czwarty. – Wyprostował się i wznowił okrążenie. – Nie wiemy, gdzie dokładnie się znajduje, jednak poruszenie wśród Zakonu oraz wzmożone patrole po drugiej stronie Pogranicza świadczą o prawdziwości tych plotek. Ponadto – urwał na chwilę – zarówno ja, jak i wielu moich magów wyczuło pewne anomalie energetyczne, których naturą nie będę was nudził. Istotnym jest fakt, że najprawdopodobniej pojawiła się nasza szansa na zakończenie tego konfliktu raz na zawsze. Największa szansa, jaką mieliśmy od czasów Pierwszej Wojny.

Podszedł do okna i oparł ramieniem o kolumnę. Zgromadzeni mężczyźni nie odzywali się ani słowem od chwili, w której zabrał głos. Umilkły wszelkie prowadzone szeptem lub nieskrępowane dyskusje, wszelkie komentarze i opinie. Słuchali uważnie, nie chcąc utracić choćby ułamka wypowiadanej treści, jakby w tym zmęczonym, nienaturalnie basowym, zniekształconym i przytłumionym przez maskę głosie było coś hipnotyzującego, jakby czerpali niebywałą przyjemność z samego słuchania jego brzmienia. Mówca zdawał sobie z tego sprawę, w istocie umyślnie wysławiał się w taki sposób, by przykuć uwagę i wzbudzić silne emocje u słuchaczy. Omiótł spojrzeniem twarze zgromadzonych i kontynuował.

– Nie możemy zwlekać – powiedział, unosząc brodę nieco wyżej niż dotychczas. – Zarówno Raghnall, jak i za jego wpływem Vernvig, z pewnością podjęli już odpowiednie środki i wszczęli poszukiwania. Z każdą minutą nasze szanse na odnalezienie Czwartego maleją, być może nasi przeciwnicy już go znaleźli, a wtedy… – urwał i zwiesił głowę, jakby sama myśl zadała mu fizyczny ból. Ze spojrzeniem wciąż utkwionym w podłogę podjął: – Wtedy stracimy wypracowaną przez lata przewagę i koniecznym stanie się jak najszybsze wejście w otwarty konflikt. Manifestacja siły nie zda się nam już dłużej na nic, gdy będą mieli po swojej stronie tak wielki potencjał. – Odwrócił się i wpatrzył w horyzont. Słońce zdążyło już zupełnie schować się pod równiną, a niebo zasnuł rozgwieżdżony całun nocy, miejscami przysłonięty mglistym cieniem chmur. Mężczyzna westchnął głęboko i powiedział trzeźwym, surowym tonem: – Nie wolno nam dopuścić do rozlewu krwi. Poprzednia wojna wyniszczyła niemal do szczętu zarówno ludy i kraje Sojuszu, jak i naszych przyjaciół. – Przerwał na krótką chwilę, by zwrócić się z powrotem twarzą w stronę słuchaczy. – Nie możemy dopuścić do takiej tragedii.

– Panie! – powiedział jeden z mężczyzn, odsuwając od siebie szklanicę z wodą. – Jaką mamy gwarancję, że wojny da się uniknąć? Vernvig może myśleć w podobny sposób, co my. Wtedy, gdy tylko dowie się, że ubiegliśmy go w poszukiwaniach, uzna, że konieczne jest wejście w otwarty konflikt.

– Myrun, wątpię, by taki scenariusz miał miejsce – przerwał mu mężczyzna w masce, po czym podszedł do najbliższego krzesła i zacisnął dłonie na oparciu. – Pomijasz fakt, że w tym momencie to my mamy przewagę militarną. Dla nich Czwarty to ostatnia nadzieja na przechylenie szali na ich stronę, gdy tylko im ją odbierzemy, nie odważą się wystawić przeciw nam żadnej armii. Vernvig jest człowiekiem porywczym i lekkomyślnym, ale ma dobre serce, kocha swoich poddanych. Nie posłałby ich na pewną przegraną tylko po to, by ratować swój honor. Nie, nie sądzę, byśmy musieli obawiać się takiej sytuacji, choć bardzo dobrze, że poruszyłeś tę kwestię. Należy zachować ostrożność i nie działać pochopnie, brać pod uwagę każdą ewentualność – powiedział, po czym dodał żartobliwie – choć niekoniecznie każdej przypisywać równą wagę.

Myrun wysłuchał w ciszy, zamyślił się na krótką chwilę, po czym przytaknął.

– Tak, ufam, że masz rację, panie. – Uśmiechnął się lekko.

Zapadła krótkotrwała, lecz gęsta i ciężka cisza, naciskająca na myśli zebranych. Mężczyzna w masce sprawiał wrażenie niebywale łagodnego i wyrozumiałego, ale każde jego słowo uderzało w słuchaczy z tak wielką mocą, że wprawiało ich w przedziwne zakłopotanie, zmieszane z trwogą. Dopiero po chwili mężczyzna w bogato zdobionym stroju wstał od stołu, poprawił poły marynarki i zabrał głos.

– A co, jeśli do wojny postanowią przyłączyć się państwa Middenlandu? Suliskijscy gwayceffoni albo ramańscy claíomhowie stanowią poważną siłę, a władcy…

– Middenland jest już tylko wspomnieniem dawnej potęgi, lordzie Adeonie – przerwał mu brodaty starzec, wspierając się na sękatej lasce i podnosząc wzrok na rozmówcę. – Brynn i Halfdan od lat toczą spór o koronę, wolą marnować zasoby i ludzi na walkę o bezwartościowy tytuł. – Jego twarz wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia i pogardy. – Naprawdę ktoś z nas uważa, że przysięgi sprzed pięciu wieków sprawiłyby, że odpowiedzieliby na wezwanie? Nie – pokręcił głową, zaciskając mocniej drżące dłonie na lasce – dawne sojusze upadły, państwa zachodu są słabe i rozbite. Do kogo jeszcze Vernvig może zwrócić się o pomoc? Do elfów? – prychnął. – Od kilkuset lat niemal nie opuszczają swoich lasów. Krasnoludów? Ukryły się głęboko w swoich górach i wolą toczyć swoje własne wojny, już dawno przestali interesować się losami innych ras. Khenbish i jego hordy z północy tylko czekają, by odebrać swoje dawne ziemie od resztek cesarstwa, a Frode wspiera naszą sprawę. Zachód jest słaby i rozbity, od upadku cesarstwa nie ma już żadnej siły, która mogłaby go zjednoczyć. – Starzec westchnął głęboko, po czym kaszlnął gardłowo i skulił się, ponownie zatapiając w fałdach swojej szarej szaty.

– Żadnej, nie licząc Czwartego – podjął mężczyzna w masce. – Jego powrót stanowi dla nas niezwykłe zagrożenie, już same plotki o jego pojawieniu się wzbudziły nadzieję wśród władców Saentíru. Lord Folant ma słuszność – rzekł, przenosząc spojrzenie na starca, który skłonił nieznacznie głowę. – Werglo jest samo, przynajmniej na razie. Jednak nadzieje pokładane w przepowiedni stanowią potężną siłę, która jeśli odpowiednio ukierunkowana, może zjednoczyć seantírmannów pod jednym berłem. Musimy tego uniknąć za wszelką cenę – powiedział, po czym powolnym krokiem, szurając nogami, podszedł do wolnego krzesła i usiadł. – Należy niezwłocznie rozesłać patrole i rozpocząć poszukiwania we wszystkich miastach i wsiach, w szczególności przy zachodniej granicy. – Zrobił krótką pauzę, w której trakcie przeniósł wzrok na niewyraźną sylwetkę gór, widocznych za arkadą. – Obawiam się, że konieczne będą także poszukiwania na ziemiach Werglo, jednak musimy pozostać ostrożni, wykrycie naszych oddziałów za zachód od Maradian mogłoby zostać uznane za agresję.

– Mój panie, moi ludzie są na pańskie rozkazy – powiedział młody mężczyzna o jasnych oczach i słomianych włosach, wstając od stołu. Ukłonił się z ręką na piersi, po czym podjął: – Kilka brygad sciandiúirów z łatwością poradzi sobie z tym zadaniem.

– Tak – odparł spod maski – to dobra propozycja, Emyrze. Potrzebujemy do tej misji zaufanych i doświadczonych ludzi, którzy potrafią poruszać się niezauważenie. Każdy z twoich oddziałów będzie eskortował po dwóch magów. Sam ich wyznaczę i szczegółowo poinstruuję, czego mają szukać, twoi sciandiúirowie będą mieli jedynie ułatwić im przedostanie się do werglańskich wiosek i miast. Za godzinę wyślę do ciebie gońca ze szczegółowymi instrukcjami.

– Panie, w takim razie być może warto wyekspediować także kilka kompanii draoidiúirów? Lepiej współpracowaliby z naszymi magami – zaproponował Emyr, ponownie kłaniając się płytko.

– Nie – uciął ostro mężczyzna. – Nie szukamy doświadczonego maga, lecz młodego chłopca, nie ma potrzeby, by ryzykować odkryciem tych oddziałów.

Jasnowłosy oficer ukłonił się skromnie, po czym usiadł na swoim miejscu. Zapadła krótka chwila ciszy, w której czasie wszyscy utkwili wzrok w oczach mężczyzny w masce.

– Wydaje mi się, że omówiliśmy wszystko, co wymagało omówienia – podjął po chwili. – Zebranie uważam za zakończone. Do niektórych z was wyślę jeszcze dziś wiadomości z odpowiednimi rozkazami i poleceniami, proszę o dyspozycyjność. Tymczasem, żegnam, panowie. Oby nasza misja zakończyła się pomyślnie – podsumował łagodnym, jakby nieobecnym głosem. Wstał od stołu i wyszedł na balkon. Szurające krzesła i szczękający donośnie zamek w drzwiach komnaty grały nieznośnie w jego uszach, lecz ucichły szybko, pozostawiając jedynie delikatny, rozproszony przez odległość szum maluteńkich, ledwie rozwiniętych liści brzoskwiń oraz słodki zapach kwiatów. Odetchnął głęboko, zaciągając się chłodnym, nocnym powietrzem. Utkwił wzrok w rzece, wijącej się na zachód, rozświetlonej dziesiątkami maleńkich płomyków – statków, przepływających od Odejonu, aż do Soroc. Tuż nad linią widnokręgu wystawał większy obłok światła – ginące słońce.

– Larkin, coś cię trapi? – spytał zmęczony głos z głębi komnaty.

Mężczyzna odwrócił się i zobaczył starego lorda Folanta, wspierającego się obiema rękami na swojej bukowej, sękatej lasce. Larkin przez dłuższą chwilę chciał zaprzeczyć, lecz zdał sobie sprawę, że starzec już dawno odgadł powód jego zmartwień i wszelkie próby oszukania go nie mają żadnego sensu.

– Tak – odparł krótko głębszym niż zwykle głosem. – Masz rację. Niestety, to nic, na co mógłbym coś poradzić.

– Obawiasz się, że nie odnajdziemy Czwartego? – spytał starzec, wychodząc na balkon i stając po prawej stronie od mężczyzny. – Że Werglo lub Raghnall nas ubiegną?

Larkin pokręcił głową, wciąż wyglądając daleko na zachód.

– Nie, Folant – odparł wyraźnie przygnębionym głosem. – Dręczy mnie przeczucie, że znacznie gorsze konsekwencje czekają nas, gdy go jednak odnajdziemy.

Starzec zacmokał, jakby właśnie ćmił fajkę, i położył swoją pomarszczoną, drżącą dłoń na ramieniu Larkina.

– Dlaczego tak sądzisz? – spytał.

– Nie wiem – odparł błyskawicznie, bez zastanowienia. – To tylko przeczucie. Jednak lękam się go. – Spojrzał w ogorzałą, pooraną głęboko zmarszczkami i bliznami twarz mężczyzny. – Lękam się, bo nie widzę sposobu, jak mogę temu zapobiec, nie wiem nawet czemu mam zapobiec! – niemal wykrzyczał z irytacją.

Folant powoli cofnął rękę, wyczuwając złość w napiętych mięśniach towarzysza. Po krótkiej chwili zauważył, że mężczyzna odetchnął głęboko, długo wypuszczając powietrze. Starzec rozpoznał w tym jedną z podstawowych technik relaksacyjnych, których nauczył się od niego przed wielu laty. W końcu, po trwającej odrobinę za długo, ciążącej na duszy ciszy, zdecydował się coś powiedzieć.

– Chciałbym pojechać tam z nimi, zrobić to samemu – ubiegł go Larkin.

Folant zamarł z na wpół otwartymi ustami, które zamknął z miękkim plaśnięciem, przypominając rybę wyciągniętą z wody i próbującą złapać powietrze.

– Czemu więc tego nie zrobisz? Skoro miałoby ci to przynieść spokój ducha, to może…

– Nawet ja nie potrafiłbym przebywać w tak wielu miejscach naraz, zachowując pełnię sprawności mentalnej i fizycznej – znów przerwał mu Larkin. – Zbyt duże odległości, zbyt duże wymagania percepcyjne… – Zamyślił się.

Starzec wydał z siebie westchnienie, dostrzegając źródło problemu.

– Mój drogi przyjacielu – powiedział – tak długi czas władasz tym państwem, a jednak wciąż ulegasz tak prostym pułapkom umysłu. – Zaśmiał się ochryple.

– Co masz na myśli? – spytał Larkin, ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

– Nie jesteś w stanie kontrolować wszystkiego, mój drogi – odparł. – Musisz zaufać zdolnościom swoich podwładnych. Przecież sam szkoliłeś wielu z nich, są ci oddani i wierni, z pewnością podołają temu zadaniu – rzekł, ponownie kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny. – Zaufaj im i ich zdolnościom, nie zaprzątaj sobie zbytecznie głowy, i tak już dość obciążonej innymi zmartwieniami.

Larkin zamilkł na dłuższą chwilę, zastanawiając się nad słowami Folanta. Ufał w ich słuszność, wiedział o niej, a jednak wciąż w jego sercu tkwiła wątła igła niepewności.

– Masz rację – odparł, nie chcąc dłużej martwić starczego umysłu. Wierzył, że wkrótce upora się z resztkami zwątpienia i niepokój opuści go całkowicie. – Masz rację. Dziękuję ci, że zechciałeś ze mną porozmawiać – dodał po chwili.

– Lepiej odpocznij – powiedział Folant. – Całodzienne spotkanie z pewnością cię zmęczyło, a to nie pomoże ci w zachowaniu trzeźwego umysłu. Żegnaj, panie. – Obrócił się, stukając laską o kamienne płytki i ruszył do wyjścia.

– Mam do ciebie prośbę – zawołał Larkin, wciąż wpatrzony w sylwety łańcucha Gór Wysokich.

Starzec zatrzymał się z ręką na mosiężnej, nieco zmatowiałej klamce.

– Tak, panie? – spytał.

– Poślij po Rheinallta, niech za pół godziny przyjdzie do moich komnat – powiedział nieobecnym głosem, po czym dodał żywo: – I po raz kolejny proszę, nie nazywaj mnie panem.

Folant uśmiechnął się złośliwie, pokazując kilka czarnych dziur po brakujących zębach.

– Dobrze, niezwłocznie – odparł, po czym wyszedł z sali.

*~*~**~

Srebrna ćma zatrzepotała swoimi drobnymi skrzydełkami, strącając z nich błyszczący pyłek na rękę chłopaka. Przypatrywał jej się od dłuższej chwili, nie zaprzątając sobie głowy żadnymi myślami, jedynie chłonąc bodźce i emocje. Czuł ostre i twarde źdźbła młodej trawy wbijające się w plecy, wciągnął głęboko powietrze, wychwytując ciężki, mdlący zapach rumianku i ziół. Obrócił się twarzą do góry i dał oślepić zimnemu błękitowi wiosennego nieba. Uśmiechnął się.

– Uwielbiam cię, wiesz? – powiedziała dziewczyna, wtulając się w jego ramię.

– Wiem – odparł chłopak po krótkiej chwili. Zmrużył oczy i objął towarzyszkę, po czym powtórzył: – Wiem. Ja ciebie też.

Przytulił ją mocniej, jakby bał się, że inaczej zaraz odejdzie. Poczuł zapach mydła na jej włosach, wybijający się swoją łagodnością i świeżością ponad parne aromaty łąki.

– Musisz już wracać? – spytał, po czym pocałował ją w głowę.

– Tak, ale chcę zostać jeszcze chwilę. – Obróciła się i przywarła ustami do jego ust.

– Ja też – odpowiedział i uśmiechnął się.

Oparł dłoń na jej policzku, wsuwając palce we włosy nad uchem. Leżeli w milczeniu przez długą chwilę, aż usłyszeli głosy zza pagórka. Podnieśli się żwawo na nogi, pocałowali jeszcze raz, po czym rozbiegli w dwóch różnych kierunkach –– dziewczyna w stronę pobliskiej stodoły, a on w niewielki zagajnik. Gdy tylko wbiegł w gęstwinę, zatrzymał się i obserwował biegnącą dziewczynę. Uśmiechnął się, czując błogie rozluźnienie w całym ciele. Kryjąc się między drzewami, przekradł się pod swoją chatę. Był to niski budynek, wkopany w płaski pagórek dla lepszej ochrony przed mrozem i wiatrem. Niewielkie, kwadratowe okna o jaskrawoniebieskich ramach ledwo wystawały ponad ziemię, a ich zielone okiennice zdobiły liczne wizerunki polnych kwiatów i zwierząt gospodarskich. Gęsta strzecha pokrywająca dach niemal stykała się z czubkami co większych krzewów, wyrastających przy grubych, bielonych wapnem ścianach z okorowanych drewnianych bali. Chłopak okrążył budynek i zszedł po ułożonych z kamieni schodach do niewielkiego zagłębienia, i stanął przed stanowczo zbyt niskimi, by mógł przez nie przejść wyprostowany mężczyzna, drzwiami pomalowanymi na ten sam soczyście niebieski kolor, co ramy okienne. Wszedł do środka i od razu w nos uderzył go wilgotny zapach gotowanego posiłku, suszonych warzyw i mięs, zwisających z rozwieszonych między belkami sufitowymi sznurków oraz struganego drewna i żywicy. Grube deski, zaskrzypiały pod jego stopami i wydały z siebie głuche stuknięcie, ujawniając przestrzeń pod nimi, przeznaczoną na składowanie dobytku.

– Dobrze, że już wróciłeś – powiedział donośny i głęboki męski głos. – Będę cię potrzebował przy pracy.

– Jasne – odparł chłopak, przechodząc do kuchni. Nie pytając o nic więcej, zaczął zaglądać pod pokrywkę parującego garnka. Domyślał się, że znów będą pomagać Silasowi w obrabianiu zwierzyny.

Dało się słyszeć skrzypienie drewnianego krzesła, gdy mężczyzna wstał i dołączył do chłopaka w kuchni. Przekraczając próg pomieszczenia, wstąpił w snop światła, wpadający przez matowe, rogowe szyby. Miękkie, mleczne światło rozświetliło jego brodatą, ogorzałą twarz. Zacisnął dłoń na ramieniu chłopaka.

– Nie zajmie nam to długo, szybko będziesz mógł wrócić do swoich zajęć – powiedział, po czym odszedł do drzwi. – I do Aisling – dodał z uśmiechem, trzymając rękę na klamce, po czym wyszedł na zewnątrz.

Młodzieniec zastygł zaskoczony, z łyżką zawieszoną w połowie drogi między garnkiem a ustami. Ostatnie słowa wzbudziły bardzo znajome mu uczucie. Jego gardło skurczyło się drastycznie, jakby ściśnięte niewidzialnym imadłem, do tego stopnia, że ledwo mógł przełknąć ślinę. Dziwny stupor ogarnął wszystkie jego członki, przytwierdzając go do miejsca za kuchennym paleniskiem; w istocie jego umysł nie był teraz nawet w stanie wytworzyć myśli o poruszeniu się, skupiony był na jednej, natarczywej myśli, odbijającej się echem po świadomości. Ciepły rumieniec w jednej chwili wystąpił na jego twarz, podobnie jak jego tajemnica wypłynęła na wierzch.

Otrząsnął się po dłuższej chwili, gdy zza uchylonego okna dobiegł go przenikliwy gwizd, po czym radosne okrzyki powitań i rżenie koni. Zaskoczony, że wciąż trzyma w ręku drewnianą łyżkę, odłożył ją na stół i potarł oczy knykciami. Skąd o tym wiedzą? – pomyślał. – I czy w ogóle wiedzą? Może tylko ojciec coś zauważył, ale nie powiedział nic matce? – Wiadomość, że ktoś poznał ich sekret, nie dawała mu spokoju. Być może jego rodzina zaakceptowałaby fakt, że od dłuższego czasu spotyka się z Aisling, ale gdyby tylko ta wiadomość dotarła do uszu jej ojca, oznaczałoby to szybki koniec ich związku. Muszę porozmawiać o tym z ojcem. Dobrze, że akurat nadarzy się okazja – stwierdził z przekonaniem, myśląc o żmudnym i przykrym skórowaniu zwierząt. Wyszedł z domu i z radością powitał rześkie powietrze, przesycone zapachem pączkujących roślin. Uśmiechnął się orzeźwiony i udał do domu Silasa. Mieszkał on w chacie łudząco podobnej do domostwa chłopaka, w zasadzie większość chat w wiosce przybrała podobną formę osadzonej głęboko w ziemi piwnicy o grubych, drewnianych ścianach i niewielkich oknach. Zwykle największą różnicę między budynkami poszczególnych rodzin stanowił kolor drzwi i okiennic – Silas wybrał bardzo kosztowny brązowy barwnik – oraz dekorujące ściany wzory. Mężczyzna, prawdopodobnie z przekory do swojej profesji, wymalował na bielonych balach pędzące jelenie. Chłopak obszedł budynek, stając przed niewielkim ogródkiem, przed którym na jednym ze stołów rozłożono ustrzelone zwierzę, drugi stał pusty.

– O, Edan, już jesteś! – zakrzyknął tubalnym głosem brzuchaty mężczyzna. – Podałbym ci rękę, ale sam widzisz – dodał, ocierając obie dłonie z krwi o skórzany fartuch.

– Nie szkodzi – odparł chłopak, wpatrując się tępo w wypatroszony brzuch jelenia. Czuł się przytłoczony energicznym zachowaniem Silasa. Zawsze krępowała go jowialność i towarzyskość myśliwego, odnosił nieodparte wrażenie, że są one wymuszone lub nawet wyuczone, jakby miały skrywać pod sobą znacznie mroczniejsze emocje i myśli. – Nic nie szkodzi – dodał, odruchowo siląc się na uśmiech.

– Łap za nóż – powiedział jego ojciec, wręczając mu narzędzie, po czym spojrzał na truchło leżące przy płocie. – Pomożesz mi oskórować tego drugiego.

Edan wsunął ostrze za pasek spodni i pomógł ojcu przenieść ciało na drugi stół. Upadło z miękkim plaśnięciem, najwyraźniej zwierzę zastrzelono niedawno i nie zdążyło jeszcze zesztywnieć. Stanęli z ojcem po dwóch stronach stołu i wsparli się o niego rękami, wpatrując w stworzenie.

– Piękne zwierzę – skomentował ojciec, po czym przeniósł wzrok na Silasa i spytał: – Nie było ci go szkoda?

– Tylko jak wypuściłem już strzałę i zauważyłem obok jeszcze piękniejszego – zaśmiał się rubasznie, zręcznie manewrując nożem przy grandlach. Usunął zęby i odłożył do kubełka z wodą.

– Zacznij nacinać na brzuchu – powiedział do Edana ojciec. – Ja go przytrzymam.

Chłopak pokiwał głową, po czym przysunął nóż do skóry. Spojrzał na zwierzę i niespodziewanie poczuł głęboki żal. To w istocie było piękne zwierzę. Zapragnął dotknąć go, pogłaskać po sierści, nie wiedząc do końca, czy chce tym sprawić przyjemność sobie, czy zadośćuczynić krzywdzie, jaka przytrafiła się stworzeniu. Przesunął powoli palcami po miękkim boku, po czym położył na nim płasko dłoń i zastygł, czując pod nią zimne ciało. Skupił wzrok na martwym oku zwierzęcia. Matowe ślepie wpatrywało się w niego niepokojąco, zdając się sięgać głęboko, może głębiej niż sam decydował się sięgnąć, i trącając te struny jego charakteru, które starannie ukrył przed sobą samym. Nieświadomie wykrzywił twarz w grymasie obrzydzenia. Nagle smutek przerodził się w coś innego, jeszcze nieokreślonego. Edan poczuł silną potrzebę odrzucenia noża, odsunięcia się od truchła, ale trupie spojrzenie nieżyjącego stworzenia uwięziło go swoją siłą, nie pozwalając uciec. Poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach i osiadający w pachwinach. Poczuł lęk przed zwierzęciem, jego gniew, jakby obwiniało go ono o swoją śmierć. Zadrżał, nie będąc w stanie się poruszyć. Czuł swoją winę, choć nie wiedział czemu, przecież to Silas ustrzelił to zwierzę. Nie potrafił uargumentować wyrzutów swojego sumienia i wstydu, jakie odczuwał, a jednak dręczyły go teraz niemal fizycznie. Chciał zamknąć oczy, wyzwolić się spod hipnotyzującego terroru spojrzenia jelenia, lecz ciało zupełnie go nie słuchało.

– Edan, możesz ciąć – powiedział ojciec, podtrzymując nogi zwierzęcia.

Te słowa wybudziły chłopaka z transu, nagle przywracając mu władzę nad kończynami i otrzeźwiając umysł. Jego mięśnie spięły się mimo woli i cięły na odlew przez biały brzuch stworzenia. Niezakrzepła wciąż krew polała się obficie po blacie na nogi i buty Edana, a w jej potoku na wierzch wytoczyły się ciężkie, gumowate wnętrzności i miękko plaskając po deskach, rozwinęły się w pofałdowany, różowy sznur, zwisający posępnie z rogu stołu. Chłopak odstąpił o krok w tył, wypuszczając nóż z ręki, nie do końca świadomy, że to on wypatroszył nim zwierzę. Popatrzył z obrzydzeniem na swoje zabrudzone czarną, gęstą krwią dłonie i poczuł silny ucisk w żołądku i gardle.

– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Silas z mieszanką przerażenia i wściekłości w głosie. Doskoczył żywo do stołu i pospiesznie zbadał jelita i narządy jelenia. – Na całe szczęście nie zapaskudziłeś mięsa – rzucił niezadowolony.

– Nic ci nie jest? – spytał ojciec, łapiąc chłopaka za ramiona; Edan nie zauważył kiedy ten do niego podszedł. – Edan? – dodał, gdy syn przez dłuższą chwilę wciąż wpatrywał się w swoje ręce.

– Dobrze się czujesz? – zainteresował się Silas, który dopiero teraz odwrócił się od tuszy, leżącej na stole.

– Nie czuję się najlepiej – powiedział chłopak, który wcale nie słyszał pytań obu mężczyzn. Upadł na ziemię i oparł się plecami o płot. – Niedobrze mi.

– Nic dziwnego! – zawołał Silas, próbując złożyć jelita w jedno miejsce na blacie. – Mi też się podniosło, jak zobaczyłem takie przedstawienie. – Jednak jego żywiołowe zachowanie zupełnie na to nie wskazywało. – Przyniosę ci wody, żebyś się opłukał – powiedział, po czym odszedł do studni.

Edan trochę oprzytomniał i rozejrzał się wokół. Ojciec klęczał obok niego i trzymał za ramię.

– Słabo ci? – spytał troskliwie. – To przez słońce? Wyjątkowo dziś gorąco jak na tę porę roku.

– Nie… tak – odparł. – Ale już mi trochę lepiej.

– Na pewno? – Ojciec przekręcił głowę, jakby sam inaczej oceniał stan syna.

– Tak. Daj mi chwilę i będę mógł wrócić do pracy. Po prostu… – urwał, zorientowawszy się, że w zasadzie sam nie wie, dlaczego tak się zachował. Zupełnie nie rozumiał, co się stało wtedy przy stole.

Silas wrócił z wiadrem pełnym wody. Położył je na ziemi, po czym nabrał wody w dłonie i chlusnął nią chłopakowi w twarz. Edan podskoczył, zaskoczony zimnem na twarzy, lecz po chwili poczuł się bardziej rześki i świadom otoczenia.

– No, umyj się, chłopaku, i wracaj do pracy. Mamy jeszcze trochę do zrobienia – rzucił myśliwy, po czym oddalił się do swojego stanowiska.

Ojciec spojrzał z przejęciem na twarz syna i przemył ją delikatnym ruchem swojej masywnej, twardej dłoni.

– Jeśli źle się czujesz, pójdź do domu. Nikt nie będzie ci miał tego za złe – powiedział.

– Nie, naprawdę, już mi lepiej – odparł Edan, który faktycznie czuł się już całkiem normalnie. Podniósł się i zmył skrzepniętą już krew z twarzy i rąk, po czym z grubsza opłukał spodnie i buty.

Ojciec przez cały czas uważnie mu się przyglądał, jednak widząc, że chłopakowi nic nie dolega, także wrócił do pracy, mówiąc tylko: – Czekam na ciebie przy stole.

Edan dołączył do niego po krótkiej chwili i wrócił do oprawiania zwierzęcia. Przez chwilę poczuł lęk, że niezrozumiałe uczucie obrzydzenia i wstyd wrócą, lecz nic takiego się nie stało.

– Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? – spytał znów ojciec.

– Tak – odparł odruchowo, czując irytację, rosnącą przez powtarzane pytania. – Ja… – chciał wyjaśnić, co się stało, lecz gdy tylko zaczął, wizja przyznania się do tego, że to widok martwego zwierzęcia tak na niego wpłynął, wprawiła go w zakłopotanie. Zamilkł, mechanicznie wykrawając narządy.

– Ty? – podjął ojciec cichszym głosem, nachylając się nad stołem. Spojrzał w twarz syna. Jego szaro-zielone oczy błysnęły szkliście w rozproszonym między gałęziami świetle.

Chłopak odpowiedział spojrzeniem i zaczął szukać innego tematu, który oddaliłby go od konieczności tłumaczenia swojego zachowania.

– Boję się – powiedział niemal nieświadomie, zamyślony, jakby jego usta same wyznały dręczące go, głęboko ukryte myśli. Zdziwił się, nieco wystraszył dzielenia się tak intymną informacją, ale zdecydował się kontynuować. – Boję się, że rodzina Aisling dowie się o nas. Lub że już wie – dodał po krótkiej pauzie.

Mężczyzna zmarszczył czoło, skupiony na słowach syna. Podrapał się przegubem pod okiem i zamyślił. Jego spojrzenie przeskakiwało nerwowo po tuszy zwierzęcia.

– Wiem – odparł po chwili, z powrotem podejmując kontakt wzrokowy z Edanem. Spiął mięśnie twarzy, szukając odpowiednich słów. – Wiem i doskonale cię rozumiem, synu. Jednak myślę, że nie masz się czego obawiać.

Chłopak przyjrzał mu się uważnie. Z początku obawiał się niezręcznej i jałowej w skutki rozmowy z ojcem, ale teraz coś przykuło do niej jego uwagę. Sposób, w jaki ojciec wypowiadał poszczególne słowa, troska i odcień wzruszenia w jego głosie upewniły Edana o jego szczerości i przejęciu.

– Zróbmy sobie chwilę przerwy – rzucił ojciec. – O takich sprawach nie rozmawia się nad krwią i mięsem.

Edan przytaknął i podążył za mężczyzną na ławkę. Obmyli ręce w wiadrze z wodą i usiedli w rozproszonym cieniu młodej brzozy. Obaj milczeli jakiś czas, namyślając się nad formą wypowiedzi.

– Boisz się, że Quade przyspieszy wyjazd Aisling, jak tylko się dowie o was? – odezwał się ojciec.

– Tak – odpowiedział chłopak bez namysłu – że wyśle ją do miasta, zanim będzie miała czas by zaprotestować – urwał, jakby nagle uświadomił sobie prawdziwą głębię problemu. – Nie, to tylko pozór – powiedział zamyślony. Obrócił się i spojrzał w oczy mężczyźnie. Zgarbił się, jakby chciał ukryć się w materiale koszuli. Mimo pięknej pogody zrobiło mu się nieznośnie zimno. – Tak naprawdę obawiam się, że nie ma żadnego sposobu, żebyśmy pozostali razem.

Spuścił wzrok na ziemię, przytłoczony nagłym napływem smutku, niezdolny, by znieść ciężar spojrzenia ojca. Czuł, że jeśli tylko spojrzy znów w jego przejrzyste, przenikliwe oczy, dojrzy w nich potwierdzenie swych obaw. Poczuł jak twarda, ciepła ręka obejmuje go i przyciąga bliżej siebie. Mężczyzna objął go delikatnie, wtulił w swoją pierś. Edan poczuł wstyd rozciągający swoje długie, pajęcze kończyny od piersi coraz dalej, aż po czubki palców, lecz szybko stłumił go, widząc, że Silas wszedł po coś do domu i nie może ich zobaczyć. Umościł głowę pod gęstą, łaskoczącą brodą i uścisnął ojca. Poczuł ciężkie ciepło jego oddechu na swoim karku, szorstkie gorąco rąk, obejmujących jego tułów. Znów poczuł się jak mały chłopiec, uspokajany w ojcowskich objęciach po przebudzeniu się z koszmaru. Zapomniał na chwilę o swoim smutku i strachu, miał wrażenie, jakby jego serce rozpłynęło się i rozlało ciepłą, piżmową falą po całym ciele. W jego oczach pojawiła się pojedyncza łza i już sam nie do końca wiedział, czy była to łza szczęścia, czy przeciwnie.

– Kocham cię, tato – wyszeptał, czując całym sobą siłę i znaczenie tych słów. Zabrzmiały miękko i łagodnie, nasycone miłością.

– Ja ciebie też, Edan – odpowiedział i mocniej przycisnął syna do piersi. – Nie możesz pozwolić, by strach cię unieruchomił. Musisz go pokonać i zawalczyć o Aisling. – Uniósł głowę, spoglądając na gałęzie brzozy. – Musisz dążyć do spełnienia swoich marzeń, bo inaczej zawsze ktoś ci je odbierze.

– Ale jak mam o nią walczyć? – spytał chłopak słabym, łamiącym się głosem, jakby znajdował się na granicy płaczu. – Przecież nie mogę wpłynąć na Quade’a, wyśle ją do miasta czy tego chcę, czy nie. Zdecydowali o tym już dawno temu, jeszcze zanim byliśmy ze sobą. – Schował głowę pod ramieniem ojca, wbijając wzrok w oparcie ławki.

Ojciec zastanowił się chwilę, jakby czując kruchość syna, gotowego załamać się pod naporem emocji.

– Ależ możesz – podjął po chwili. – A przynajmniej powinieneś spróbować. Przecież skoro wysyła córkę do miasta, to robi to, żeby zapewnić jej lepszą przyszłość, żeby nie marnowała się na wsi.

– Wiem – rzucił krótko, widząc, dokąd zmierza argumentacja ojca – ale też z pewnością woli zapewnić jej szczęście poprzez edukację i dostatnie życie, a nie związek ze mną. – Zwiesił głowę, przygnębiony. Mężczyzna pogładził go okrężnym ruchem po plecach.

– Porozmawiaj z Quadem, powiedz mu o was i zobacz, jak zareaguje. Jeśli się boisz, pójdę tam z tobą, w końcu jestem twoim ojcem – dodał, czując, jak chłopak spina mięśnie tułowia.

– Ale co to da? – spytał Edan nieco rozeźlony. Wstyd i strach podsuwały mu myśli o ucieczce od takiego rozwiązania, nawet jeśli było ono jedynym, do którego żywił jakieś nadzieje. Uświadomił sobie, co robi i zaczął oddychać miarowo, starając się opanować nerwy. Powtarzał sobie uparcie w głowie, że musi tam pójść, że chce to zrobić, próbując przekonać swoją przerażoną i wycofaną podświadomość. Ten myślowy mętlik trwał dłuższą chwilę, którą ojciec cierpliwie przeczekał, dostrzegając wewnętrzny konflikt w głosie syna. Chłopak westchnął głęboko, choć drżąco, zdoławszy odzyskać świadomą władzę nad sobą. Wyślizgnął się z ciepłego, kojącego uścisku. Wraz ze świeżym powietrzem wypełnił go spokój i odwaga, czuł się pewny swojej decyzji i pragnął już teraz ruszyć do domu Aisling. – Masz rację – powiedział, wyprostowawszy się – zróbmy tak.

Ojciec uśmiechnął się i położył dłoń na jego ramieniu.

– Jesteś moim synem, Edan. Zawsze będę cię wspierał – powiedział. – Jeśli będzie trzeba, ja i matka pomożemy ci w przeprowadzce do miasta. Będziesz musiał sam się utrzymać, znaleźć pracę i dom, nie stać nas na taki wydatek, ale nie będziemy cię powstrzymywać od wyjazdu.

– Co? – spytał zaskoczony chłopak, jednak szybko zdziwienie ustąpiło skromności. – Nie, nie, nie mogę, jestem potrzebny wam tutaj, w domu.

– Daj spokój – odparł rozbawiony. – Twoi bracia mają już po trzynaście lat. Pora, żeby cię zastąpili. I tak za dwa, najwyżej trzy lata ożeniłbyś się i zajął własnym domem i ziemią.

Edan z początku nie poczuł nic, zbyt zszokowany słowami ojca. Dopiero po chwili, gdy pojął ich znaczenie, poczuł ogromną wdzięczność, którą chciał okazać ojcu, jednak nie wiedział jak. Wszystkie nasuwające mu się pomysły wydawały się płytkie i niewystarczające. W końcu, nie widząc lepszego sposobu, objął go mocno i wtulił się w jego ramię.

– Dziękuję – powiedział, drżąc ze wzruszenia, które znikąd opanowało cały jego umysł. – Kocham cię.

– Ja ciebie też, synu. – Poklepał go po plecach, uśmiechnięty. – Ja ciebie też.

Gdy tylko usłyszeli szczękający zamek w drzwiach, wstali i wrócili do pracy. Silas podszedł dziarsko do swojego stanowiska i następne kilka godzin spędzili, pogwizdując i nucąc znane im wszystkim melodie. Edan czuł się zupełnie rozluźniony, wizja rozłąki z Aisling nagle wydała się niezwykle odległa, niemal zażegnana. Nawet konieczność rozmowy z jej rodzicami i oświadczyny nie wydawały się tak straszne, gdy czuł za swoimi plecami obecność ojca i matki. Od kilku miesięcy czuł się sam ze swoim problemem, bojąc się zwierzyć z niego komukolwiek, lecz teraz w końcu osiągnął spokój ducha.

Razem z ojcem ustalili, że przy wieczerzy omówią z resztą rodziny całą sprawę dokładnie i ustalą dalsze szczegóły. Gdy niebo powoli ciemniało, zachodząc gwiazdami, a świeże, ciepłe powietrze przewiał wilgotny, wieczorny wiatr, skończyli oprawiać zwierzynę. Przenieśli mięso, skóry, podroby i rogi w komorę pod deskami w kuchni Silasa, po czym umyli się i ruszyli w stronę domu. Słońce, wiszące już nisko nad ziemią, rozświetlało bielone ściany budynków na pomarańczowo, oślepiając przechodniów ciepłym, odbitym blaskiem. Do uszu Edana dobiegł cichy, miarowy stukot. Zbyłby ten odgłos i poszedł dalej, gdyby nie jego ojciec, który zatrzymał się, chwytając go za ramię. Odwrócili się i spostrzegli przy wschodnim wjeździe do wioski dwójkę jeźdźców w długich, zwisających aż poniżej końskich brzuchów ciemnoszarych płaszczach. Nieznajomi podjechali bliżej, kołysząc się na grzbietach wierzchowców, powiewając połami materiału. Dopiero gdy znaleźli się bliżej, Edan dostrzegł więcej szczegółów ich wyglądu. Byli to mężczyźni, obaj nosili luźne, wełniane szaty. Ochrowy strój tego po lewej, dodatkowo nasycony ostrym, wieczornym światłem, silnie kontrastował z bladością jego gładko ogolonej twarzy. Długie blond włosy związał z tyłu głowy w ciasny kucyk. Spoglądał na chłopaka i jego ojca z zainteresowaniem błyszczącymi, niebieskimi oczami, Edanowi zdawało się nawet, że przez chwilę się uśmiechnął. Jego towarzysz, znacznie starszy i postawniejszy, mógł pochwalić się opadającą na pierś gęstą, rudą brodą, gdzieniegdzie poprzetykaną srebrnymi nitkami siwizny, oraz zaokrąglonym, wzdymającym fałdy śliwkowej szaty brzuchem. Sprawiał wrażenie ponurego – twarz miał ściągniętą i poważną, poprzecinaną płytkimi zmarszczkami. Słońce odbijało się od jego łysej czaszki. Zatrzymali swoje konie kilka stóp przed Edanem i zsiedli. Starszy utkwił wzrok na twarzy ojca chłopaka; stojąc na ziemi, okazał się bardzo niski, nie sięgał głową nawet ramienia mężczyzny.

– Dobry wieczór – rzekł, a jego szare, zmęczone oczy błysnęły. – Nazywam się Aidan, a to mój uczeń – wskazał ręką na blondyna – Galvyn.

Galvyn ukłonił się płytko i uśmiechnął przyjaźnie.

– Witajcie – odparł nieufnie ojciec Edana. – Nazywam się Evan, a to mój najstarszy syn Edan. – Obaj odkłonili się uprzejmie. – Czego szukacie w tych stronach? Nie wyglądacie na kupców ani podróżników.

– Masz rację, nie jesteśmy nimi – odpowiedział spokojnie Aidan. – Jesteśmy magami zakonu A’dul. Zostaliśmy wysłani z poleceniem odszukania pewnego dziecka, przejawiającego umiejętności magiczne. Czy ta wioska to Taren? – spytał, rozglądając się z zainteresowaniem po okolicznych domach, z których okien całą scenę obserwowało spore grono ciekawskich gapiów.

– Magowie?! – pomyślał zaskoczony Edan. Jeszcze nigdy nie widział maga, a ostatni raz słyszał o nich jako mały chłopiec, z opowieści wioskowych starców. Uważnie badał stroje i zachowanie przybyszy, dostrzegając pod płaszczem starszego rękojeść miecza, owiniętą brązowym, cienkim rzemieniem. Poczuł chłodne ukłucie niepokoju, świadom obecności dwóch uzbrojonych mężczyzn, w dodatku władających nieznaną magią, w jego wiosce.

– Tak, Taren – odparł ojciec. – Z czyjego rozkazu przybywacie?

– Króla Vernviga, władcy Werglo – powiedział starszy z magów. – Jednak nie z rozkazu, a na prośbę. Nasz zakon nie podlega jego władzy – dodał dumnie, jakby pytanie go uraziło.

– Czy możemy rozmawiać z przedstawicielem starszyzny wioski? Z sołtysem? – spytał jego uczeń. – Przebyliśmy bardzo długą drogę, chcielibyśmy możliwie szybko dopełnić formalności, napoić konie i odpocząć.

Edan dopiero teraz dostrzegł ślady znużenia po obu nieznajomych – stali dość chwiejnie, z szeroko rozstawionymi nogami, zesztywniałymi od długiej jazdy, ich oczy, choć błyszczące i żywe, były podkrążone i wyraźnie zmęczone, patrzące spod przymrużonych powiek.

– Tak, w zasadzie już do was idzie – powiedział Evan, wskazując brodatego, siwego mężczyznę, kroczącego ku nim od wschodu.

Starzec podszedł powoli, choć pewnie i stanął obok Evana. Oparł się pewnie na sękatej lasce i zlustrował spojrzeniem przybyszy. Nieco zmrużył oczy, ściągając krzaczaste brwi.

– Dobry wieczór – zaczął Aidan i ukłonił się uprzejmie, tuż po nim ten sam gest powtórzył jego towarzysz. – Nazywamy się Aidan oraz Galvyn – magowie A’dul. Przybyliśmy tu na prośbę króla Vernviga. Z kim mamy przyjemność? – spytał, próbując ukryć zmęczenie zaciekawieniem.

Starzec namyślał się krótką chwilę, po czym zacmokał.

– Witajcie. – Jego głos brzmiał staro i drżąco, ale mimo to dało się w nim wyczuć niezwykłą pewność siebie i siłę charakteru. Edan nawet przez chwilę nie wątpił, że choćby magowie próbowali ich w jakiś sposób oszukać, nijak nie udałoby im się okpić tego starca. – Moje imię to Wilbur. W czym możemy pomóc tak zacnym gościom? – spytał. Edan wyczuł szczerość w jego głosie; propozycja nie była jedynie wymuszoną uprzejmością.

– O ile nie stanowi to problemu, z chęcią omówimy tę kwestię dokładnie pod dachem – odparł Aidan z uśmiechem. – Temat jest obszerny, a słońce zaraz schowa się za drzewami.

– Oczywiście, w moim domu znajdzie się posłanie dla dwu gości – zaproponował Wilbur, podchodząc krok w stronę przybyszów. – Z pewnością jesteście panowie bardzo głodni i zmęczeni, to dobrze, akurat zasiadaliśmy do wieczerzy, wystarczy i dla was.

– Bardzo dziękujemy. – Obaj magowie ukłonili się nisko.

Wilbur przebiegł bystrym wzrokiem po ich wierzchowcach. Ledwie trzymały się na ubłoconych nogach, a ich grzywy posklejał nagromadzony przez długie dni wędrówki brud i kurz.

– Dla waszych koni również znajdziemy coś do jedzenia. Mamy tu stodołę dla bydła, powinno znaleźć się tam dla nich miejsce – dodał. – Zaprowadzę was do domu, a potem przyślę kogoś po konie. Chodźcie za mną, panowie – rzekł, odwracając się ociężale i odszedł, postukując laską o ubitą ziemię. Magowie pożegnali się z Edanem i jego ojcem skłonieniem głowy, po czym ruszyli za Wilburem. Edan stał jeszcze chwilę, wpatrując się w odchodzących przybyszów. W jego głowie krążyło teraz wiele różnych myśli, ale wszystkie skupiały się wokół tych dwóch nieznajomych. Czego chcą? Dlaczego zainteresowali się tak maleńką osadą jak Taren? Czy nie przynoszą ze sobą jakiegoś nieszczęścia?

– Nie przejmuj się – rzekł Evan, kładąc rękę na ramieniu syna. – Wilbur najwidoczniej im ufa. To starzec, ale zna się na ludziach. Jeśli on nie widzi w nich zagrożenia, my też nie powinniśmy.

Edan odpłynął daleko myślami, nie słyszał słów ojca. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ktoś do niego mówi i że powinien odpowiedzieć.

– Tak, pewnie masz rację – odparł, kiwając głową, nie mając pojęcia, z czym właściwie się zgadza.

Evan poklepał go po plecach swoją masywną, twardą dłonią i uśmiechnął się szeroko.

– Chodźmy już do domu, matka od dawna czeka już na nas z kolacją – powiedział, odchodząc w stronę chaty.

Edan stał nieruchomo jeszcze przez pewien czas. Od chwili, gdy ujrzał dwójkę przybyszów, stał się nieobecny, jakby oczarowany tajemnicą, jaka ich otaczała. Przeczuwał, że z jakiegoś powodu ich pojawienie się jest dla niego niezwykle istotne, nie potrafił jednak znaleźć źródła tego uczucia i budziło to w nim silny niepokój. Potrząsnął głową i zamrugał, próbując strząsnąć z siebie resztki stuporu, jaki ogarniał go przed chwilą. Ruszył w stronę domu, zostawiając niepewność i lęk za sobą. Przez uchylone drzwi na podwórze wylewało się ciepłe, mrugające światło paleniska.

*~*~**~

– Więc to już oficjalne? – spytała matka ożywionym, radosnym głosem. – Oświadczysz się?

Edan zakrztusił się ostentacyjne kaszą.

– Spokojnie – podjął, chichocząc. – Najpierw muszę porozmawiać z jej ojcem.

– Och, daj spokój! – Kobieta machnęła ręką, przechodząc obok męża z dzbankiem kompotu. – To przecież tylko formalność – dodała, nachylając się, by napełnić szklankę Evana. – Zresztą, ojciec oczywiście pójdzie z tobą, nie musisz się niczym przejmować. Och, nie sądziłam, że to się stanie tak prędko! Masz dopiero szesnaście lat! – zawołała podniecona. Usiadła, po czym znów wstała i zaczęła krzątać się wokół stołu, próbując dać ujście emocjom.

– Wydaje mi się, że matka przeżywa tę wiadomość za nas wszystkich – rzucił szczupły chłopiec, siedzący obok Edana. – A w szczególności za Edana. – Uśmiechnął się szeroko i wypełnił usta kolejną łyżką kaszy.

Edan puścił te słowa mimo uszu, ale również zauważył w sobie nienaturalną oziębłość, nieczułość na emocje. Wydawało mu się nie na miejscu, by tak spokojnie przeżywał myśl o oświadczynach. Spoglądał na swoich rodziców – ojca uśmiechającego się dyskretnie nad miską, matkę zaaferowaną do tego stopnia, że nie potrafiła nawet usiąść. Nawet jego bracia wydawali się bardziej zaangażowani niż on. Nie uśmiechał się i niemal nie tknął posiłku. Zbytnio pochłaniały go myśli o dwu magach, przybyłych do Tarenu. Nie potrafił nazwać uczucia, które w nim budzili, ale odczuwał jednocześnie silną potrzebę zaimponowania im oraz ukrycia się przed ich spojrzeniem. Nie obawiał się ich –– byli przyjaźnie nastawieni –– obawiał się konsekwencji ich przybycia.

– Jutro po obiedzie pójdziemy do jej domu – stwierdził Evan. – Wy, Jesper, Everett, wyręczycie nas wtedy przy pracy, dobrze? – bardziej rozkazał, niż spytał.

Dwóch chłopców, do tej pory beztrosko żartujących z oświadczyn brata, zwiesiło teraz głowy nad kolacją i jęknęło cicho, zgadzając się z ojcem.

– Edan, nic nie powiesz? – spytał mężczyzna.

Chłopak na chwilę ocknął się z zamyślenia i zaskoczony rozejrzał po pokoju. Widząc wpatrzone w niego oczy ojca, odpowiedział mu spojrzeniem i przytaknął, nie dosłyszawszy pytania.

– Pytałem, czy nie zamierzasz nic powiedzieć? Zdecydowaliśmy, że jutro pójdziemy razem do Quade’a – powtórzył, uważnie przyglądając się synowi. – Jesteś zdenerwowany?

– Nie, tylko… Czuję się nieco zmęczony, nie potrafię się skupić – odparł, mrużąc oczy, udając znużenie. – Pójdźmy jutro. Chciałbym już odpocząć – rzucił, wstając od stołu. – Dziękuję za kolację.

Zasunął za sobą krzesło i udał się do sąsiedniego pokoju, który dzielił z braćmi. Zdjął ubranie i położył się na swoim sienniku pod uchylonym oknem. Noc była chłodna, nawet pod grubą, zimową kołdrą czuł zimno, ale mimo to nie myślał nawet o zamykaniu okna. Obrócił się na drugi bok i wsunął dłoń pod poduszkę. Próbował skupić myśli na Aisling i na jutrzejszych oświadczynach, ale co chwila się dekoncentrował, zaczynał powtarzać w myślach te same sceny w nieskończoność, nie potrafiąc pociągnąć historii dalej. W końcu zasnął.

*~*~**~

Mimo wczesnej pory słońce mocno grzało w kark; Edana zaczynała boleć głowa. Czuł pustkę w brzuchu i suchość na języku, rano zdążył jedynie umyć się, zanim na zewnątrz wyciągnęło go bicie w dzwon i ojciec z wyraźnie zaniepokojoną miną kazał mu dołączyć do reszty młodzieży na placu w centrum wioski. Edan rozejrzał się, chcąc na chwilę zapomnieć o tępym pulsowaniu w skroniach i piekących od ostrego światła oczach. Stało koło niego blisko dwadzieścioro chłopców i dziewczyn w różnym wieku; nie dostrzegał nikogo dorosłego, nie licząc dwójki młodych rodziców, trzymających swoje maleńkie dziecko na rękach. Poczuł, jak lęk ściska mu gardło, odruchowo napiął mięśnie. Chcą nas rekrutować do wojska – pomyślał, a chwilę później odetchnął głębiej i się rozluźnił. – Nie, to nie ma sensu. Po co zbieraliby tutaj niemowlaki i kobiety?

– Cześć, Edan – powiedział ktoś spokojnym, nieco znużonym głosem. – Można? – spytał, przepychając się do niego między dwójką młodszych chłopców.

– Cześć, Nolan, jasne – odparł cicho i przesunął się odrobinę. – Zrobiłem ci trochę miejsca.

Nolan stanął tuż obok niego i odrzucił włosy z czoła. Wydawał się bardzo rozluźniony i lekko znudzony.

– Masz jakiś pomysł, co tu robimy? – spytał.

– Nie do końca – pokręcił głową. – Tylko przeczucie, że ma to jakiś związek z tymi magami.

– Magami? – zdziwił się Nolan. Wyprostował plecy i zdawał się wyraźnie ożywiony wiadomością o magach. – Są w naszej wiosce?

– Nie wiedziałeś o tym? – zdziwił się Edan. – Wydawało mi się, że wszyscy zdążyli już o tym usłyszeć. Przybyli wczoraj wieczorem, tuż przed zachodem słońca – wyjaśnił, patrząc w kierunku chaty sołtysa. – Udało mi się z nimi nawet porozmawiać. No, bardziej mojemu ojcu, sam nie zamieniłem z nimi słowa – dodał, uśmiechając się krzywo, jakby nieco zawstydzony.

– No tak, to do ciebie podobne. – Nolan odgadł, gdzie spogląda przyjaciel i również utkwił wzrok na domu sołtysa. – Myślisz, że tam się zatrzymali?

– Tak, staruszek Wilbur sam zaproponował im nocleg – odparł, po raz pierwszy spoglądając na towarzysza. – Wydawał się im ufać.

– Nie wiem co o tym sądzić. – Nolan pokręcił głową i przetarł oczy. – Magowie w Tarenie, kto by się tego spodziewał. To bardzo nietypowe. – Uśmiechnął się, po czym dodał: – Ale muszę przyznać, że jestem nawet ciekaw tego, jak wyglądają. Nigdy żadnego nie widziałem.

– Nie chcę cię rozczarowywać, ale bardzo zwyczajnie – odpowiedział Edan, szurając butem po ziemi. Zaczynał się już nieco niecierpliwić.

– Ech – rzucił chłopak, machając ręką w powietrzu. – Niemożliwe, przecież to magowie. Muszą być w jakiś sposób… niezwykli.

Edan zamyślił się, wspominając uczucie, jakie towarzyszyło mu po spotkaniu z przybyszami, niezrozumiałą niepewność i niepokój.

– Hmm… Tak, chyba masz rację – powiedział nagle, po dłuższej chwili, gdy jego przyjaciel już niemal zdążył zapomnieć o swoich słowach. Widząc zdziwienie na jego twarzy, Edan dodał: – Są niezwykli.

– Co masz na myśli? – zaciekawił się.

– Odkąd zniknęli mi z oczu, zacząłem czuć się… dziwnie. Nie wiem jak to dobrze opisać – zamyślił się. – Znasz to wrażenie, gdy matka kazała ci coś zrobić i wykonałeś już wszystkie zadania z listy, ale wciąż czujesz, że o czymś zapomniałeś, jednak nie potrafisz sobie przypomnieć o czym? Taki dziwny, niewytłumaczalny niepokój, który nie pozwala ci zasnąć, ale którego przyczyny nijak nie potrafisz znaleźć? – spytał, po czym spojrzał na przyjaciela.

– Mhm – mruknął Nolan. – Chyba wiem, o czym mówisz. Ale nie jestem pewien, czy…

– Witajcie! – zakrzyknął tubalnym głosem Wilbur, przerywając wszystkie prowadzone cichcem rozmowy. Starzec rozejrzał się po zgromadzonych i uśmiechnął. – Do naszej wsi przybyło wczoraj dwóch niespodziewanych gości. Sprowadzające ich w te strony sprawy są niezwykle istotne dla całego królestwa, także dla nas, zatem proszę was o uważne wysłuchanie ich próśb i poleceń – powiedział, przebiegając wzrokiem po zgromadzeniu. Gdy skończył, odwrócił się i zaprosił gestem dwójkę magów, do tej pory ukrytych za półotwartymi drzwiami jego domu.

Mężczyźni żwawym i pewnym krokiem podeszli do sołtysa i stanęli obok niego. Wilbur machnął ręką, oddając głos przybyszom, i odsunął się o krok w tył. Magowie skłonili się płytko przed zebranymi.

– Witajcie – zaczął Aidan. – Nazywamy się Aidan oraz Galvyn – powiedział, wskazując ręką. – Przybyliśmy tu na prośbę króla Vernviga, reprezentując zakon A’dul, by odszukać osoby, przedstawiające pewne zdolności magiczne. – Splótł palce w koszyczek i rozejrzał się wkoło, badając reakcje słuchaczy.

Przez zgromadzenie przebiegł szmer podnieconych i zaskoczonych szeptów. Po chwili podjął: – Każdy z was zostanie poproszony o udział w teście. Nie obawiajcie się jednak – dodał, dostrzegłszy poruszenie wśród tłumu. – To bardzo prosty, bezpieczny i zupełnie bezbolesny test. – Uśmiechnął się delikatnie. – Będziemy was zapraszać po imieniu.

Obaj magowie ukłonili się i powolnym krokiem weszli do wnętrza chaty. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi wśród zgromadzonych wybuchły ożywione dyskusje. Edan stał jednak niewzruszony, przemówienie magów nie zrobiło na nim większego wrażenia.

– Cholera, będziemy musieli stać tu dobrą godzinę – mruknął z irytacją Nolan.

Westchnął ciężko, po czym zwinnie przycupnął na ziemi i skrzyżował nogi, po drodze szturchając niechcący kilka osób. Odpowiedziały mu ich znaczące spojrzenia. Edan usiadł tuż obok i zaczął dłubać w ubitym piachu patykiem.

– Rolan Swanson! – zawołał głos z wnętrza budynku. Z tłumu wystąpił niski chłopiec, najwyżej ośmioletni, i nerwowym krokiem udał się w stronę chaty, od czasu do czasu oglądając się przez ramię, jakby upewniając się, że na pewno chodzi o niego.

– Dobra, wracając – rzucił Nolan, trącając Edana w łokieć. – Chyba wiem, o czym mówiłeś wcześniej, wiesz, o tym dziwnym niepokoju, jaki czujesz. Wczoraj wieczorem czułem to samo, jakby ktoś cały czas mi się przyglądał z ukrycia. Nie jestem jednak pewien, czy to wina magów – stwierdził zamyślonym głosem, po czym zaczął pocierać brodę dłonią.

– W takim razie kogo? – spytał Edan, ciągle wodząc oczami za śladem, jaki pozostawiał w piasku patyk.

– Nie mam żadnego pomysłu – odparł bez zastanowienia. – Ale odnoszę wrażenie, że czułem się… inaczej, jeszcze zanim pojawili się w wiosce. Mówiłeś, że kiedy przybyli?

– Tuż po zachodzie słońca, na niebie było już widać pierwsze gwiazdy.

– Tak… z pewnością czułem się dziwnie już wcześniej. Byłem nerwowy, gdy wracałem z braćmi z pola. Byłem poddenerwowany, spięty, czułem pustkę w brzuchu, jakbym przeczuwał, że tej nocy wydarzy się coś bardzo złego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem coś podobnego. To uczucie nie minęło, nawet gdy kładłem się spać. Dopiero rano poczułem się rozluźniony. – Zaśmiał się cicho. – Ha, jestem nawet pewien, że śnił mi się jakiś koszmar, choć nie pamiętam nic z dzisiejszego snu.

Edan już chwilę temu przestał rysować ósemki w piasku, skupiając uwagę na słowach Nolana. Gdy tamten skończył, zamyślił się na chwilę, siedząc w bezruchu, aż w końcu zaczął:

– Hmm, to faktycznie bardzo interesujące. – Teraz to on zaczął pocierać nerwowo brodę. – Przypomniałeś mi, że również czułem się niezwykle, jeszcze zanim pojawili się magowie. Zupełnie o tym zapomniałem, wczorajszego wieczoru moją uwagę zaprzątnęło wiele innych spraw, ale teraz pamiętam wyraźnie. Wszystko zaczęło się, gdy miałem pomóc z ojcem w oprawianiu jelenia. – Opowiedział dokładnie wczorajszą historię, kończąc jednak na swoim zasłabnięciu. Przez chwilę wahał się, czy nie zwierzyć się ze swoich uczuć do rodziny i Aisling, jakie nim wtedy zawładnęły, ale szybko odepchnął od siebie to pragnienie – nie czuł się dość swobodnie w towarzystwie Nolana, by wtajemniczyć go w tak intymne tematy.

– Dobra, wygrałeś konkurs na najdziwniejsze przeżycie ubiegłego dnia – powiedział Nolan poważnym głosem po dłuższej ciszy. – Nie słyszałem o nikim, kto tak źle zareagowałby na martwe zwierzę. To prawda, zawsze jest mi smutno, gdy widzę ubitego jelenia czy inną kuropatwę, ale to wrażenie szybko mija, gdy przypomnę sobie, jak dobrze smakują – zażartował, po czym szybko spoważniał. – Ale faktycznie, to już dwie osoby, które czują się… zaniepokojone w tym samym czasie i w różnych okolicznościach. Może warto byłoby zapytać jeszcze kogoś, bo cała ta sprawa coraz bardziej mnie interesuje. – Rzeczywiście, ściągnął brwi, jak zwykle w chwilach, gdy coś ogromnie pochłaniało jego uwagę.

– Tak – zgodził się Edan. – Jak tylko nas stąd wypuszczą, chodźmy porozmawiać z Kevinem i Bernem.

Nolan przytaknął bez słowa i oboje skupili wzrok na ciemnych oknach budynku. Po chwili wyszedł z niego młody Swanson, wywołany jako pierwszy. Poruszał się nieco śmielej niż poprzednio, jednak jego twarz pobladła i przybrała zmęczony wyraz. Chłopiec oddalił się pospiesznie od drzwi i dołączył do grupki swoich kolegów. Edan, początkowo spięty, rozluźnił się, widząc że nawet tak małe dziecko nie przejęło się nazbyt spotkaniem z magami.

– Frederic Carlan! – zawołał starszy z magów.

Tłum powoli rzednął w miarę upływu czasu, każdy jak najprędzej wracał do swojego domu, gdy tylko udało mu się opuścić chatę. Słońce stało już niemal w zenicie, świecąc prosto w oczy zgromadzonych. Rozgrzane trawy uwalniały swoje duszne aromaty, wprawiając nimi wszystkich wokoło w stan sennego otępienia.

– Edan Maevros!

Edan nagle otrzeźwiał, jakby włożył głowę do wiadra z zimną wodą. Poczuł ssącą pustkę w brzuchu, nerwowo omiótł wzrokiem otoczenie, raczej wiedziony impulsem, niż usiłując coś wypatrzyć. Nolan oparł dłoń na jego łopatce i delikatnie pchnął.

– No, lepiej nie każ im czekać – powiedział.

Edan nie odwrócił się. Przytaknął i zorientował się, że nogi same niosą go w stronę chaty. Zatrzymał się na krótki moment na środku placu, otrząsając się z letargu, po czym ruszył przed siebie, tym razem już zupełnie, niemal boleśnie świadom każdego ruchu. Nie spodziewał się, że nagle uderzy go tak silne, dezorientujące uczucie stresu. Umysł, jakby wyczuwając jego napięcie, zaczął zalewać świadomość chłopaka dziesiątkami doznań, na co dzień zbywanych jako trywialne, jednak teraz skutecznie odwracających jego uwagę od źródła niepokoju. Edan czuł, jak szorstki materiał spodni opina jego uda przy każdym kroku, jak gryzący zapach pyłu miesza się ze słodyczą kwitnącej koniczyny. Jednak w chwili, gdy jego ręka spoczęła na klamce, już żaden bodziec nie zdołał go rozproszyć. Poczuł, że drżą mu ręce, a krew pulsowała w uszach tak głośno, że niemal nie słyszał skrzypienia starych drzwi. Wszedł do środka.

– Doskonale – powiedział ktoś z wnętrza chaty. – Proszę, usiądź tutaj.

Edan był pewien, że ktoś właśnie wskazuje mu miejsce, lecz nie potrafił tego dostrzec. Wewnątrz panował półmrok, a oczy chłopaka jeszcze nie zdążyły przyzwyczaić się do braku światła. Stopniowo z ciemności zaczęły się wyłaniać niewyraźne kształty postaci i przedmiotów. Po jego lewej stronie tuż przy oknie siedział stary mag. Prawą rękę wyciągnął nad blatem, wskazując na niewielki zydel naprzeciwko. Edan podszedł powoli we wskazanym kierunku, szukając wzrokiem drugiego maga. Dostrzegł go dopiero po dłuższej chwili, siedzącego przy grubej, pionowej belce. Wygrzebywał z opasłej, skórzanej torby narzędzia, których przeznaczenia Edan się nawet nie domyślał, fiolki oraz butelki najróżniejszych kształtów, i ustawiał je na stoliku obok. Chłopak zatrzymał się tuż obok swojego krzesła, przypatrując się młodszemu z magów.

– Naprawdę, lepiej jeśli usiądziesz, to może nam zająć trochę czasu – powiedział Aidan rozbawionym tonem. – Śmiało!

Edan usiadł, starając się skupić uwagę na rozmówcy, jednak wciąż co chwila zerkał kątem oka na jego ucznia, teraz mieszającego zawartości kilku fiolek długą, szklaną szpatułką. Chłopak odetchnął głęboko, próbując uspokoić nerwy – bezskutecznie. Otworzył szerzej oczy gdy, obserwując młodszego maga, nagle pojął powód swojego lęku. Obawiał się nie samych magów, bez cienia wątpliwości byli przyjaźnie nastawieni, obawiał się tego, po co przybyli – obawiał się, że być może to on okaże się być tym, którego szukają. Zorientował się, że od dłuższej chwili mimo woli oblizuje wargi, które zdążyły już wyschnąć do tego stopnia, by wydawać satysfakcjonujący dźwięk, gdy je przygryzał. W jego głowie przewijała się w kółko jedna myśl – co się z nim stanie, jeśli przejdzie tę tajemniczą próbę. Usiłował odegnać od siebie to pytanie, jednak mimo ogromnego wysiłku, jaki wkładał w próby skupienia się na czymś odległym, ono ciągle powracało, świdrując jego głowę jeszcze głębiej niż dotychczas.

– Co się stanie, jeśli rozpoznacie kogoś jako maga? – wyrzucił z siebie nagle, nieświadomy tego, co mówi. Dopiero teraz pojął, że przez cały ten czas siedzący przed nim mag coś do niego mówił, lecz on sam był zbyt zaabsorbowany swoimi przemyśleniami, by w ogóle to dostrzec.

Mag przerwał wypowiedź w pół słowa i zastygł z otwartymi ustami. Powoli obrócił głowę, spojrzał prosto w oczy Edana i wygiął usta w przyjazny uśmiech.

– W zwykłych okolicznościach ta decyzja pozostaje w rękach samego zainteresowanego i jego opiekunów. – Splótł dłonie i oparł na nich brodę. Widać było, że wkłada wysiłek w utrzymanie na twarzy uśmiechu. – Jednak tutaj nie możemy pozwolić sobie na ten luksus. Z rozkazu króla Vernviga, pana tych ziem, osoba przejawiająca zdolności magiczne musi natychmiast zostać objęta opieką zakonu. Niestety – powiedział, nachylając się nad stołem – wiąże się to z rozpoczęciem nauki w siedzibie zakonu, a więc opuszczeniem tych stron.

Edan pokiwał głową, trawiąc odpowiedź maga. Czuł ucisk w gardle, ale potok myśli w jego głowie ustał, pozostawiając po sobie oślepiająco białą pustkę. Strach rozluźnił swój uścisk, rozproszony przez gęste i gorzkie doznanie smutku. Chłopak westchnął głęboko, zmrużył oczy.

– Cóż – podjął mag – Galvyn, czy wszystko już gotowe?

– Tak, zaraz wszystko przyniosę – odparł młodzieniec, po czym przelał do niewielkiego flakonika gęsty, fioletowy jak sok z jagód płyn. W środku unosiły się perłowe strzępy białej, galaretowatej mazi.

Galvyn umieścił flakonik na stole na niewielkim stojaku, mrugając nieznacznie w stronę Edana. Chłopak uśmiechnął się gorzko w odpowiedzi i skupił uwagę na stojącą przed nim substancją. Nigdy wcześniej nie spotkał się z niczym, co by ją przypominało choćby w najmniejszym stopniu. Jej zwiewna, przypominająca dym natura hipnotyzowała go i pobudzała ciekawość.

– To åbdud – powiedział Aidan. – Mikstura pozwalająca niewyszkolonym w tej sztuce skupić w sobie manę. Nie musisz się niczego obawiać, nie jest to nic groźnego – dodał, źle interpretując zmartwienie na twarzy Edana. – Nie poczujesz absolutnie nic, gdy ją wypijesz. Pozwoli nam jednak zauważyć, jak silna jest twoja więź z maną.

Edan poczuł ukłucie ciekawości.

– To znaczy, że pozwoli wam ocenić, czy jestem magiem, tak?

– Tak.

– W jaki sposób?

Aidan uśmiechnął się szerzej, słysząc to pytanie.

– Jak mówiłem, ty sam najprawdopodobniej nie poczujesz absolutnie nic, gdy wypijesz tę miksturę. Efekty jej spożycia są widoczne tylko dla tego, który wie, czego szukać. – W jego głosie dało się usłyszeć, że nie pierwszy raz udziela tej odpowiedzi, i że za każdym razem sprawia mu to tyle samo satysfakcji. – Znaki, jakie zobaczymy, mogą być bardzo wyraźne, fizyczne, jak na przykład zmiana koloru oczu. Jednak znacznie częściej są zdecydowanie subtelniejsze, wyczujemy jedynie wpływ many w twoim ciele na otoczenie. – Przeniósł wzrok gdzieś za okno, w kierunku nieba, jakby namyślając się przez chwilę. – Można by powiedzieć, że powietrze w pokoju stanie się cięższe – powiedział w końcu, po czym dodał, widząc że Edan podniósł flakonik ze stołu i teraz obraca go w dłoni: – Możesz go już wypić, dopiero po kilku minutach będziemy mogli zaobserwować pierwsze efekty, więc będziemy mieli jeszcze chwilę czasu na rozmowę.

– Prawdopodobnie nic?

– Och, nie przejmuj się tym aż tak bardzo – zaśmiał się Aidan. – Czasami, bardzo rzadko, mikstura może spowodować osłabienie, bóle głowy, może nawet krótkie omdlenia. Nie bój się jednak, po to tu jesteśmy, żeby upewnić się, że nic złego się nie stanie. Potrafimy ocucić cię w mgnieniu oka, jeśli zajdzie taka potrzeba, w co zresztą wątpię.

Edan kiwnął głową, odpowiadając mu wątłym uśmiechem. Odkorkował buteleczkę. Spodziewał się, że mikstura natychmiast uleci w powietrze, pozostawiając po sobie jedynie perlistą mgiełkę, lecz nic takiego się nie stało – wciąż leniwie wirowała w środku naczynia. Zbliżył ją do nosa, ale nie wyczuł żadnego zapachu. W końcu ostrożnie przyłożył ją do warg i wlał zawartość do ust. Płyn okazał się niespodziewanie oleisty, lecz kompletnie pozbawiony smaku. Pozostawił na języku gładki osad. Edan przełknął miksturę i zapadł się w oparciu krzesła. Zmrużył oczy, skupiając na doznaniach płynących ze swojego ciała, ale nie wyczuł niczego niezwykłego.

– Dobrze – zaczął Aidan, kręcąc dłonią młynka w powietrzu. – Galvyn!

Jego uczeń wyprostował się na swoim krześle, po czym wyciągnął z torby gruby notes w skórzanej oprawie. Wiele kartek wystawało poza jego oprawę, jakby przełożono je z innego zeszytu. Przekartkował go, szukając pierwszej wolnej strony, po drodze poruszając kilka luźnych stron, które zatrzepotały ochoczo, jakby czekając na okazję, by wyfrunąć poza ramy notesu. Galvyn wysunął krótki, mocno zużyty ołówek z kieszonki w okładce i przyłożył grafit do kartki, w oczekiwaniu na pierwsze słowa wywiadu.

– Nazywasz się Edan Maevros, syn Evana i Milvy? – spytał Aidan, a w powietrzu uniósł się cichy dźwięk szurania grafitu po papierze.

– Tak.

– Urodzony w Tarenie w 2631 roku kalendarza Cesarskiego?

– Tak.

– Czy w twojej rodzinie pojawiali się magowie lub osoby o podobnych uzdolnieniach?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Czy kiedykolwiek byłeś uczestnikiem zdarzeń, które można by określić mianem magicznych? To znaczy, czy zauważyłeś u siebie niespotykaną siłę fizyczną, wytrzymałość lub szybkość w sytuacji zagrożenia, potrafiłeś wzniecić lub podsycić ogień samą myślą, poruszać przedmiotami na odległość? – dodał, dając znać dłonią Galvynowi, by nie zapisywał tej części wypowiedzi.

– Nie – odparł Edan bez zastanowienia, po czym zastygł w bezruchu. – Chwileczkę – rzucił, wyciągając przed siebie dłoń. – Wcześniej nie myślałem, by tłumaczyć to w ten sposób, ale od wczoraj, na niedługo przed państwa przybyciem zauważyłem u siebie dziwne uczucie niepokoju. Nie potrafię jednak wytłumaczyć jego źródła, mam jedynie wrażenie, jakbym przeczuwał, że ma się wydarzyć coś niezwykłego lub – urwał, nie będąc pewnym, czy powinien to mówić – strasznego. Czy to może mieć jakiś związek z magią?

Aidan zastygł, ściągając brwi i oparł brodę na splecionych dłoniach. Utkwił wzrok w suficie, jakby próbował sobie coś przypomnieć. Edan poczuł zimne ukłucie niepokoju w dole brzucha. Jednocześnie odniósł wrażenie, jakby ktoś zdjął z jego karku wielki ciężar. Strumień myśli płynął wartko przez jego umysł, miarowo drążąc coraz głębsze i szersze koryto. Milczenie Aidana może oznaczać tylko jedną z trzech rzeczy – pomyślał. – Albo ma to oczywisty związek z magią, albo nie ma go wcale. W obu przypadkach mógłby wahać się nad udzieleniem mi odpowiedzi, nie będąc pewnym tego, co wolałbym usłyszeć. Nie, to nie może być to. Ten człowiek widzi mnie po raz pierwszy i najpewniej ostatni, dlaczego więc miałby w ogóle zastanawiać się nad takim problemem? 

Odchylił się nieco bardziej do tyłu, zaskoczony klarownością własnych myśli. Drzwi od chaty otworzyły się bezdźwięcznie. Zaskoczenie jednak szybko zostało odrzucone przez niedający się zatrzymać potok myśli.

Pozostaje trzecia opcja – odpowiedź nie jest prosta i wymaga przemyślenia. Ale w jaki sposób tłumaczy to jego napiętą twarz? To pytanie wyraźnie go poruszyło. To by mogło oznaczać, że odpowiedź jest nie tylko nieoczywista, ale także nieprzyjemna. –– Przyjrzał się uważnie magowi, jego napiętej twarzy i przymrużonym oczom. Ciało chłopaka zanurzyło się w miękkiej jak zagrzana pościel statysfakcji. 

Na jego twarz wypłynął ledwie dostrzegalny cień uśmiechu, jednak rozpłynął się momentalnie, przegnany przez inne uczucie. Suchy, szorstki wiatr rozgonił wszystkie myśli, z wyjątkiem jednej. 

Przecież nie ma z czego się cieszyć, odpowiedź była oczywista – pomyślał. – Wcale nie zauważyłem niczego, co nie byłoby zupełnie trywialnym spostrzeżeniem.

– Mistrzu Aidanie! – powiedział z ożywieniem młody chłopak, stojący w progu chaty, nie pozwalając Edanowi zanurzyć się w fali zaprzeczenia. – Do wioski przybyli inni magowie.

Aidan otrząsnął się z zamyślenia i wymienił szybkie spojrzenia ze swoim uczniem. W oczach Galvyna można było zauważyć mieszankę zaskoczenia i zaniepokojenia.

– To nie mogą być magowie z A'dul, zostalibyśmy poinformowani – skomentował i westchnął głęboko. Powoli wstał z krzesła i zaczął wiązać płaszcz pod szyją. – Galvyn, zostaniesz proszę tutaj z Edanem i naszym miłym informatorem. Bardzo ci dziękuję, chłopcze – zwrócił się do stojącego w progu młodzieńca. – Proszę, zostań tutaj, dopóki nie wrócę. Galvyn, zawołam cię, gdyby sprawy poszły nie po naszej myśli.

Wyszedł z chaty, zamykając za sobą drzwi. Zapadła cisza, przerywana jedynie skrzypieniem drewna na suficie. Edan nachylił się nad blatem stołu, próbując wyjrzeć przez zabrudzoną szybę na podwórze. Oprócz Aidana dostrzegł jeszcze dwie postaci w czarnych szatach i płaszczach.

– Mogę?

Edan obejrzał się za siebie. Drugi chłopak stał obok stołu, wskazując ręką na krzesło. Dopiero teraz rozpoznał w nim Marvina, swojego sąsiada.

– Tak, jasne.

Teraz obaj nachylili się nad stołem, obserwując sytuację na zewnątrz. Z pominięciem Aidana i przybyszy plac był zupełnie pusty. Wszyscy mieszkańcy musieli schować się w swoich chatach, zaniepokojeni przybyciem kolejnych w tak krótkim czasie nieznajomych, jednak Edan był pewien, że podobnie jak on i Marvin, każdy z nich siedział teraz z nosem przylepionym do okna i z ciekawością oglądał rozwój wydarzeń. Do ich uszu dobiegł przytłumiony, męski głos.

– Jestem Grimnir z Odejonu, a to mój uczeń, Fratenis. Przybyliśmy do tej wioski z rozkazu wielmożnego mistrza Larkina, w poszukiwaniu osób, posiadających potencjał magiczny. Widzę jednak, że spóźniliśmy się. Czy możemy dowiedzieć się, kto nas ubiegł? – spytał miękkim, pełnym szacunku głosem.

– Aidan, mistrz A'dul – odparł. – Jak zapewne się domyślacie, przybywam tu w tym samym celu, co wy. Dlatego muszę was poprosić o opuszczenie tej osady,

Przez dłuższą chwilę nie padło żadne słowo. Cała trójka stała po przeciwnych stronach placu, nie wykonując najdrobniejszego ruchu. Słońce stanęło już w zenicie. Żadna z postaci ani obiektów na zewnątrz nie rzucała cienia, co nadawało im niepokojąco nadnaturalny wyraz.

– Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, że nie możemy spełnić tej prośby – odparł Grimnir poważnym tonem, w którym pobrzmiewała jednak nuta smutku.

– Oczywiście.

– I oczywiście my zdajemy sobie sprawę, że ty także nie możesz ustąpić.

– Tak – odpowiedział Aidan krótko, niemal doskonale tuszując drżenie głosu.

Zapadła kolejna chwila ciszy, jeszcze cięższej niż poprzednia, tak ciężkiej, że był w stanie niemal poczuć, jak uciska jego ciało. Galvyn podszedł do stołu i oparł się o niego rękami, lustrując scenę za oknem.

– W takim razie chyba nie mamy wyboru – rzekł Grimnir. W jego głosie również wybrzmiewała coraz głębsza gorycz. – Zgodnie z regułami zakonu. Czy tyle miejsca nam wystarczy?

– W zupełności nam wystarczy.

Magowie nadal nie ruszyli się z miejsca, stali w bezruchu, jakby szukali zmysłami jakiegoś sygnału do działania. Galvyn szybkim ruchem porwał z krzesła swój płaszcz i narzucił na ramiona. Twarz miał napiętą, a jego wzrok wydawał się nieobecny.

– Wybaczcie mi, chłopcy. Muszę dołączyć do swojego mistrza – rzucił.

Podszedł wartkim krokiem do drzwi, po czym znieruchomiał z klamką w dłoni. Spojrzał w stronę Edana i przywołał na twarz pogodny uśmiech.

– Nie martwcie się. Mistrz Aidan nosi ten tytuł nie bez powodu. Możecie być spokojni, że wrócimy niebawem.

Wyszedł z pomieszczenia i stanął obok starego maga.

– Rozumiesz coś z tego? – spytał Edan.

Marvin pokręcił głową.

– Tylko się domyślam. Nie wygląda to, jakby miało się skończyć na samej rozmowie.

Edan przytaknął. Uczucie nacisku na jego ciało nabrało na sile, wzmożone przez duszne, zakurzone powietrze w chacie. Zaczął oddychać przez usta. Zauważył, że Aidan zmienił pozycję, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. Zdjął płaszcz i oparł dłoń na rękojeści miecza,

– To pojedynek? – Głos Marvina zdradzał podniecenie.

– Na to wygląda – Edan odparł beznamiętnie, bardziej odruchowo, niż chcąc podtrzymać rozmowę. Coraz trudniej było mu złapać oddech.

– W samym środku naszej wioski!

Marvin jeszcze bardziej przywarł do szyby, spłaszczając sobie o nią nos. Z zewnątrz znowu dobiegły ich głosy magów.

– Jesteś gotów? – spytał Aidan.

– Tak, zaczynajmy.

Magowie ukłonili się sobie nisko, ciągle utrzymując kontakt wzrokowy. Ich ruchy były niemal perfekcyjnie zsynchronizowane, płynne i rzewne, jakby odgrywali po raz setny ten sam element choreografii bardzo smutnego tańca. Przesunęli prawe nogi w tył, obaj chwytając pewnie w dłoń rękojeści mieczy. Zamarli w tej pozie z twarzami pełnymi skupienia i spokoju. Edana zdziwiło ich zachowanie.Dotychczas wyobrażał sobie pojedynki jako pełne agresji starcia, których sama idea i forma budziła głęboką odrazę i przerażenie. Nie potrafił zrozumieć, co może popchnąć człowieka, by zdecydował się na udział w czymś tak odpychającym, by postanowić zabić człowieka lub samemu stracić życie. Skrzywił się. Jaki trzeba mieć powód, co musi leżeć na szali, by zaryzykować własnym życiem? – pomyślał. – Możliwe, że los innej osoby, jej życie lub śmierć zależałyby od tej decyzji, jednak co innego może mieć taką wartość? A przecież ci magowie właśnie zamierzają stoczyć walkę o coś. Być może żaden z nich nie zginie, może to nie pojedynek na śmierć i życie? Ostatnia myśl wydała mu się najbardziej sensowna, wciąż jednak czuł niedosyt. Przecież nawet jeśli byłoby to prawdą, co wtedy tłumaczyłoby pojedynek na śmierć i życie?

– Na dziesięć gwiazd, Aidanie, mistrzu A'dul i Grimnirze z Odejonu, na siedem cnót, przysięgnijcie, że stoczycie pojedynek zgodnie ze starożytnym prawem i nie zhańbicie imienia Pierwszego niegodnym postępowaniem! – zawołał Galvyn podniosłym tonem. Zdawał się spięty, jakby wkładał sporo sił w opanowanie głosu przed drżeniem.

– Przysięgam – powiedział uroczyście Aidan, nie ściągając oczu z przeciwnika.

– Na dziesięć gwiazd, przysięgam – zawtórował mu Grimnir.

– Magowie, nie lękajcie się i z radością oddajcie dusze Maishy.

Galvyn dokończył formułę, po czym wycofał się o kilka kroków. Edan dostrzegł zuchwały uśmiech na twarzy Fratenisa i skrzywił się z niesmakiem. Magowie zastygli w swoich pozach z lekko ugiętymi nogami i dłońmi obejmującymi pewnie rękojeści mieczy. Edan zauważył, że wstrzymuje oddech, bezwiednie próbując wpasować się we wszechobecną ciszę. Zakręciło mu się w głowie. Dostrzegł, jak Aidan na chwilę przeniósł oczy z przeciwnika na swojego ucznia, po czym skinął nieznacznie głową, jakby dając mu jakiś znak. Napięcie zaczęło znikać z twarzy Galvyna, gdy tylko to zauważył. Odpowiedział gestem swojemu mistrzowi i wtedy Edan zrozumiał, że to nie był żaden znak – Aidan próbował go uspokoić, tym jednym, subtelnym gestem mówiąc, że wszystko będzie w porządku. Zadrżał, a jego gardło ścisnęło się nieznacznie, gdy poczuł wzruszenie na myśl o tym, jak bliska więź musi łączyć tych dwoje magów, jak bezgranicznie muszą sobie ufać, by samo spojrzenie wystarczyło, żeby przywrócić spokój w sercu drugiego z nich. Na krótką chwilę jego myśl swobodnie przepłynęła do Aisling. Uśmiechnął się mimo woli, jakby próbował odpowiedzieć na jej uśmiech.

W jednej chwili magowie zerwali się, wysuwając miecze z pochew. Stało się tak szybko, że nie sposób było stwierdzić, który poruszył się pierwszy. Edanowi udało się usłyszeć jedynie szczęk zderzającego się metalu, po czym smuga barw, w jaką zamienili się magowie nabrała kształtu. Mężczyźni przylegli do siebie blisko, stykając się ciałami. Patrzyli sobie prosto w oczy,[]. Poruszyli się nieznacznie po chwili, odsłaniając szeroką klingę, wystającą z ciała Grimnira. Jego twarz wykrzywił ból. Aidan podłożył rękę pod plecy maga, po czym ostrożnie położył go na ziemi. Wydobył ostrze z rany i odłożył na ziemię. Nachylił się nad jego twarzą i wyszeptał kilka słów. Grimnir uśmiechnął się delikatnie po czym zakasłał ostro, a z kącika ust pociekła mu strużka jasnej krwi. Powiedział coś cicho, po czym zmrużył oczy i odchylił głowę w tył. Jego rysy wygładziły się i zastygły już na zawsze. Aidan oparł dłoń na czole poległego.

– Niech twoja dusza odnajdzie nowy cel w korzeniach Maishy – powiedział.

– Nie! – krzyknął Fratenis.

Wszyscy zwrócili się w jego stronę. Ściągnął brwi i wyprostował się, zaciskając rękę na rękojeści miecza.

– Nie zgadzam się. Wyzywam cię na pojedynek, Aidanie!

Stary mag westchnął, wstajac z klęczek i otrzepał kurz z kolan.

– Chłopcze, twój mistrz przegrał zgodnie z regułami pojedynku. Proszę, uszanuj jego pamięć i zaniechaj.

– Wyzywam cię na pojedynek!

Czoło Aidana przecięły głębokie zmarszczki. Na dłuższą chwilę utkwił wzrok w martwym ciele Grimnira, oddychając głęboko.

– Nie – odparł.

Fratenis zamarł w połowie ruchu, z ustami składającymi się do krzyku.

– Co? – spytał cicho. Zastygł na chwilę, po czym jego oczy zabłysnęły, a rysy twarzy wyostrzyły. – Nie słyszałeś, co mówiłem? Wyzywam cię na pojedynek!

– Słyszę doskonale – powiedział głosem tak donośnym i pełnym mocy, że Edan aż zatrząsł się w krześle. Twarz maga zaszła cieniem, gdy postawił krok w stronę Fratenisa. – I nie zamierzam odpowiedzieć na twoje wyzwanie. Czy nie rozumiesz, chłopcze, co uczynił twój mistrz? Czy tak bardzo zaślepia cię złość i ból, że chcesz sprawić, by jego śmierć poszła na marne?

Młodzieniec cofał się pospiesznie, wodząc nerwowo wzrokiem po otoczeniu, unikając spojrzenia Aidana. Zatrzymał się niespodziewanie, wbijając mocno piętę w ziemię. Spiął ramiona i wciągnął głęboko powietrze, jakby szykował się do skoku w zimną wodę. Galvyn odsunął połę płaszcza, trzymając miecz w pogotowiu.

– Fratenisie – zaczął Aidan, stawiając kolejny krok w stronę maga. – Czy wiesz, dlaczego Grimnir stoczył ze mną pojedynek?

Chłopak wciąż wpatrywał się w ziemię pomiędzy swoimi stopami. Nie odpowiedział.

– Twój mistrz rozumiał, że tak naprawdę nie jesteśmy wrogami. – Zbliżył się do młodzieńca o krok, dzieliło ich już co najwyżej dwanaście stóp. – Ale jesteśmy magami i służymy nie tylko sobie samym. Wykonaliście swoje zadanie i zawiedliście, nie mogliście zrobić nic więcej…

Urwał, widząc jak Fratenis zareagował na jego słowa. Chłopak przeniósł wzrok na twarz Aidana i wypiął pierś, wciągając powietrze głęboko. Jego spojrzenie było inne niż przed chwilą, spokojne i zdecydowane.

– Masz rację, służymy czemuś znacznie większemu niż my sami – powiedział. – A ja służę i wierzę w słuszność mojej misji. Dlatego wykonam swoje zadanie, choćbym miał polec.

Wyrwał miecz z pochwy ze świstem, a na jego dłoni zajaśniała kula białego światła.

– Galvyn! – krzyknął Aidan, skacząc w stronę Fratenisa i wykręcając jego rękę do ziemi.

Kolory utonęły w powodzi czystej bieli, jakby w środek placu ugodził piorun. Edan zasłonił uszy rękami, gdy z siłą świątynnego dzwonu uderzył w nie grzmot. Powiew wiatru rozwiał tuman pyłu, odsłaniając trzech magów, wymieniających ciosy mieczami. Klingi przecinały powietrze, rozmywając się w srebrzyste smugi, jak szprychy w kołach pędzącej karety. Obserwowali scenę, wychylając ostrożnie głowy zza framugi okna.

– Musimy się schować, Edanie! – zawołał Marvin, gdy ziemia zadrżała od kolejnej eksplozji światła.

Edan skinął głową i omiótł pomieszczenie, szukając kryjówki. Jego czaszkę przebił na wylot lodowaty promień bólu, oślepiając go białym, zimnym rozbłyskiem. Spadł z krzesła, targnięty nagłym spazmem.

– Edan! – krzyknął Marvin, rzucając się za nim na ziemię. – Co się stało? Mistrzu Adanie, Galvynie! Pomocy!

Chłopak miotał się bezwładnie po podłodze, podrzucany niekontrolowanymi spięciami mięśni. Marvin przycisnął go całym swoim ciężarem, niemal kładąc się na jego piersi, nie potrafiąc opanować ataku.

– Aidanie! Pomo…!

Edan wierzgnął mocno nogami, odrzucając go w kierunku stołu. Mebel zadygotał, gdy głowa chłopaka ugodziła w krawędź blatu, a pusty flakonik po miksturze roztrzaskał się w drobniejszy od kurzu pył. Marvin osunął się bezwładnie na ziemię, spuszczając głowę. Potarł potylicę, wodząc nieobecnym wzrokiem między swoimi kolanami. Po jego palcach ściekała krew. Edan wymamrotał coś niezrozumiale przez zaciśnięte zęby, ale Marvin nie zareagował w żaden sposób. Blady pomarańcz rozlał się przed oczami Edana, jak płomień trawiący pergamin, po czym wzrok zaszedł matową czernią.

Koniec

Komentarze

Witaj, Autorze.

Z niemałą przyjemnością zacznę od stwierdzenia, że zaprezentowany pierwszy rozdział napisany jest zaskakująco porządnie. Piszę o warstwie językowej, żeby było jasne. Dlaczego zaskakująco? Bo najczęściej w przypadkach podobnych do Twojego znajdowałem wiele błędów różnego rodzaju i różnej wagi. Napisane nie oznacza, że Twój tekst jest całkowicie wolny od językowych niedoskonałości, ale są to właśnie tylko niedoskonałości. Możliwe, że ktoś, kto jeszcze zainteresuje się Twoim opowiadaniem, wskaże ich więcej, bo mnie zostały w pamięci – to w końcu długa lektura… – dwa szczególiki. Powtarzasz jak mantrę “płytkie ukłony”. Edana sadzasz na zydlu i w pewnej chwili każesz mu się wtulić w oparcie. Otóż zydle występowały w dwóch odmianach – z oparciem i bez niego, więc warto zaznaczyć, że mag wskazał Edanowi, by siadł na zydlu z oparciem. No i trochę trudno wtulić się… Raczej przycisnąć, oprzeć się plecami o pręty oparcia, jakoś tak, bo wtulenie się oznacza częściowe zagłębienie się w tym w co się wtulamy.

Piszący fantasy zwykle ulegają pokusie, by długo, drobiazgowo i barwnie opisywać pojedynki, zwłaszcza magów. Bardzo dobrze, że tej pokusie nie uległeś. Twój opis, krótki, jest wystarczająco przekonywający i na dodatek bez dodatkowych wskazówek mówi czytelnikowi, że walczą nie lada przeciwnicy a nie byle kto. 

Edana można dość wcześnie, aż za wcześnie, wskazać jako posiadacza / nosiciela magii. Skoro udało się to mnie, uda się to innym, lepszym ode mnie znawcom gatunku. Ale to nie zarzut, to tylko uwaga, której może odebrać wszelkie znaczenie nieznany jeszcze rozwój wydarzeń.

Ale, ale! Magowie zgromadzili całą młodzież, nawet małe dzieci. Dlaczego ani słowa o ukochanej Edana? Jeśli jej nie było, trzeba uzasadnić. Jeśli była – a być moim zdaniem powinna – to chociaż by spojrzenia z Edanem wymienili…

Tyle ode mnie na początek. Pozdrawiam.

Hej, Autorze o Długim Nicku Muzyczno-Medycznym ;)

 

Na początek marchewka: może napiszesz coś – zamkniętego fabularnie! ale jak najbardziej może być z Twojego uniwersum – na portalowy konkurs high fantasy → [KONKURS] Magia i Miecz

To przyciągnie do Twojego tekstu znacznie liczniejszych czytelników, ponieważ konkursy w ogóle tak mają, a poza tym fragmenty nie cieszą się tu wzięciem, Twój zaś na dodatek jest bardzo długi.

 

A teraz po marchewce kije, bo u mnie będzie mniej różowo niż u Adama, jako że poległam m.in. na języku. Nie na technikaliach, choć interpunkcja tu i ówdzie kuleje, ale na stylu.

Rozumiem, że chcesz pisać high fantasy z całym dobrodziejstwem inwentarza, niemniej tekst cierpi na tzw. “purpurę” (purple prose) czyli nadmierną ozdobność plus zazwyczaj patos. Tego jest w nadmiarze w pierwszym akapicie (potem się na szczęście rozmywa, niemniej ma tendencje do wyskakiwania co jakiś czas). Po drugie, skądinąd bezpośrednio powiązane z pierwszym – nadmiar przymiotników, wręcz przymiotnikoza. To zaś sprawia, że w tekście przeważa opisywanie nad pokazywaniem, a warto zapoznać się z zasadą “show, don’t tell”.

 

Co do fabuły (a i świata), to w sumie nie jestem w stanie nie zgodzić się z opinią, którą sam wyraziłeś w przedmowie ;) Na razie jest bardziej sztampowa niż średniowiecze, ale może trzymasz w rękawie jakieś fajne, oryginalne pomysły. Niemniej moje osobiste wrażenie jest takie, że ten kawałek jest mocno przegadany, poszczególne sekwencje długie, rozciągnięte i mało wciągające, głównie przez to, że sytuację pt. gdzieś na jakimś pograniczu pojawia się zagrożenie, więc magowie szukają właściwego młodzieńca, który się z nim zmierzy, znamy z miliona powieści fantasy. Bohater, który mieszka sobie gdzieś tam w ukryciu – też znane. Uwielbiam Eddingsa, ale on napisał de facto pastisz takiego schematu…

Część z tego, co opisujesz i opowiadasz na prawie dwóch arkuszach tekstu, można by wprowadzić w retrospekcjach, a niekoniecznie opisywać wszystko liniowo, krok po kroku, zwłaszcza że w tym fragmencie naprawdę niewiele zaskakującego się dzieje. Dwa arkusze to jest bardzo dużo, piętnaście to już spora książka, a Ty na tych prawie 80k nie wyszedłeś w zasadzie poza ekspozycję. (80k to zresztą za dużo na “rozdział”, to trzy rozdziały, lekko licząc).

Nie masz wprawdzie – na szczęście – wielkich infodumpów, ale sporo informacji i tak mógłbyś przemycić sprytniej niż w rozmowach bohaterów. 

Kolejny problem: masz sporo head hoppingu. Piszesz kawałek “oczami” Edana, po czym nagle wiemy, co myśli Wilbur. Albo zdecyduj się na tradycyjnego narratora wszechwiedzącego, albo personalizuj kawałki narracji.

Bohaterowie niestety też nie są mocnym elementem tego tekstu: żaden z nich nie został przedstawiony tak, żebyśmy o nim coś zajmującego wiedzieli, a wszyscy też są dość sztampowi. Plus uczestniczą w scenach, a nie żyją. Nie twierdzę, że to źle pomyślani bohaterowie, aczkolwiek typy są mocno, no, typowe ;) dla fantasy, ale po prostu ich nie poznajemy. Scena Edana z dziewczyną, miło, że subtelna, niewiele wnosi, choć jest jakimś punktem wyjścia dla charakterystyki bohatera. Tu zresztą spersonalizowana narracja wiele dobrego by wniosła. Edyta: teraz doczytałam w przedmowie, że chciałeś “duży nacisk położyć na przeżycia wewnętrzne bohaterów, ich psychologię”. No, to nie wyszło. Może właśnie przez brak show, don’t tell. Nie ma introwersji, nie ma psychologii :( Jedna czy druga scena, kiedy przedstawiasz myśli Edana (nie najgorzej napisane, więc potencjał jest) to za mało, zwłaszcza w tak długim fragmencie. 

 

Podsumowując: nie jest bardzo źle, ale przed Tobą dużo pracy zarówno nad stylem, jak i prowadzeniem fabuły i budowaniem bohaterów. Dlatego tym bardziej zachęcam do poćwiczenia na opowiadaniach (i do udziału w konkursie), choćby właśnie z tego uniwersum, zwłaszcza jeżeli je sobie lepiej przemyślałeś przez lata.

 

Łap też poradnik survivalu portalowego: Portal dla żółtodziobów

 

A teraz rozbierzmy nieduży kawałek tej kolubryny na części pierwsze.

 

Ciepłe, letnie powietrze powiewało zasłonami, przepływając bezgłośnie między kolumnami arkady, rozdzielającej pomieszczenie od obejmującego je balkonu.

Nie jest to porywające pierwsze zdanie, zwłaszcza że ta bezgłośność jest troszkę komiczna (powietrze samo z siebie dźwięków nie wydaje, natomiast skoro powiewa zasłonami, to jest jakiś cichy szum itd.).

Plus co to znaczy “obejmujący balkon”?

Plus oddzielające a nie rozdzielające.

 

niesiony z kwitnących ogrodów i sadów, zdobiących teren gmachu.

Nie dość, że końcówka brzmi technicznie, to na dodatek gmach to po prostu wielki budynek, więc ogrody raczej nie zdobią jego terenu, ale albo go otaczają, albo znajdują się na różnego rodzaju dziedzińcach, czyli na zewnątrz samego budynku. No, nie wyszło to zgrabnie.

 

Aromat był niezwykle subtelny, rozproszony po długiej wspinaczce po omszałych, porosłych bluszczem bazaltowych murach, jednak wciąż dość wyraźny, by przenieść myśli zasiadających po zewnętrznej stronie pierścienia stołu daleko od tematu debaty, toczonej od południa.

 

Jeśli chcesz podkreślić, że bardzo bardzo subtelny, to znacznie lepiej poszukać czegoś innego, np. ledwie wyczuwalny, choć imho to ogólnie kłóci się z poprzednim zdaniem, gdzie podajesz cechy aromatu i sugerujesz, że był wyrazisty i rozpoznawalny (słodki i orzeźwiający, dla mnie to skądinąd trochę przeciwstawne, ale może to moja idiosynkrazja).

Podkreślony kawałek to właśnie przykład purpury. Aromaty nie wspinają się po murach, ale unoszą w powietrzu.

Poza tym nie jestem geologiem ani biologiem, ale z tego, co kojarzę bazaltowe skały, to ich akurat mech nie porasta. Nawet z ciekawości zajrzałam sobie pod tym kątem w internety i wychodzi na to, że sproszkowany bazalt stosuje się w ogrodnictwie dla powstrzymywania wzrostu mchów na trawnikach (barbarzyństwo, uwielbiam mchy na trawnikach). Ergo omszały bazalt chyba jest niemożliwy.

 

W drugiej części zdania widać nieporadność w budowaniu długiego, złożonego zdania z kilkoma podmiotami. Głównym problemem jest to, że masz sekwencję sześciu dopełniaczy:

myśli [kogo?] zasiadających po zewnętrznej stronie [czego?] pierścienia [czego?] stołu daleko od [czego?] tematu [czego?] debaty, toczonej od [kiedy? ale gramatycznie to też D.] południa

Na dodatek powstaje wrażenie, że stół jest daleko od tematu.

 

Noc powoli rozciągała swój gwieździsty całun po niebie, spychając słońce, teraz krwistopomarańczoweskarlałe, pod płaski, równinny widnokrąg.

Purpura. Plus warto wyrobić sobie przyzwyczajenie do wycinania słów śmieci w rodzaju swój, jakiś itp., oraz zasadniczo zaimków dzierżawczych, które w polszczyźnie są rzadko potrzebne. Akurat zaimkozy u Ciebie nie zauważyłam w stopniu zaawabsowanym, ale zwracam uwagę.

Plus to zdanie składa się w jednej trzeciej z przymiotników, choć chcesz powiedzieć po prostu, że zbliżał się zachód słońca. Można, oczywiście, poświęcić temu cały akapit, ale może nie za pomocą najprostszej metody, czyli przymiotników? Masz tu przykład mistrzowskiego, choć długiego opisu zachodu słońca: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/pan-tadeusz/motyw/slonce/ 

Oraz krwisto pomarańczowe, chyba że masz na myśli czerwone pomarańcze sycylijskie, ale one nie są pomarańczowe. No i dalibóg, krew nie jest nijak pomarańczowa. Więc może krwisto-pomarańczowe? Ale imho to jeden z przymiotników, które nic nie wnoszą, więc osobiście wnioskowałabym o off with its head.

 

pod płaski, równinny widnokrąg. Jego ostatnie promienie wpadały

Promienie widnokręgu? 

Uważaj na pomieszane podmioty i inne części zdania. Na początku drugiego rozdzialiku masz podobny kłopot na linii ćma – ręka.  

 

Jego ostatnie promienie wpadały przez arkadę pod ostrym kątem, rozpływając się po przeciwległej ścianie i nadając jej matowym, bazaltowym płytom ciepłego, soczystego odcienia.

Hmm. Trochę purpury. Oraz nie jestem fetyszystką dynamizmu i tego, że wszystko w tekście ma czemuś służyć, wbrew przeciwnie, ale jednak ten rozwleczony opis skłonił mnie do zadania sobie pytania, czy to wszystko jest potrzebne?

Nie jestem też przekonana do tego ostrego kąta. Na dodatek w łukach arkady powiewają zasłony, co powinno wpływać na padanie światła.

Plus znów policz przymiotniki.

Plus już wiemy, że bazaltowe, a ten przymiotnik, ze względu na to, że jest “techniczny”, szczególnie się wybija.

I jeszcze jedno: uważaj na konstrukcje z imiesłowem przysłówkowym współczesnym. On oznacza czynności dziejące się równocześnie, a nie wynikające z siebie czy następujące po sobie. Tymczasem promienie najpierw wpadają, następnie rozpływają się i nadają, nawet jeżeli robią to z prędkością światła. Dalej w tekście masz sporo takich niedobrych imiesłowów.

 

Jeden z mężczyzn ziewnął przeciągle, po czym pociągnął łyk wody z kryształowej szklanki.

To zdanie wyskakuje w tym akapicie jak filip z konopi. Wcześniej byli enigmatyczni “zasiadający”, którym tam skądinąd przydałoby się dookreślenie (ludzi, osób, mężczyzn?), a tu nagle w środku tego zachodu słońca trach, ziewnięcie wybija nas z transu. To zdanie powinno zaczynać nowy akapit, bo od opisu przechodzisz do akcji.

Kryształowa szklanka… Hmm, szklanka jest zasadniczo szklana, choć pewnie plastikowa już też bywa, podobnie jak miednica dawno nie jest tylko miedziana. Niemniej jakoś mnie razi ten kryształ i tak pospolita szklanka.

I jeszcze taki drobiazg: napisałeś w przedmowie, że to “sztampowe średniowiecze” fantasy, a wszyscy piją wodę? Woda zdatna do picia była wówczas rzadkością, dlatego pito na co dzień np. słabe piwo. Jeśli w tym miejscu mają krystalicznie czystą i zdrową wodę, to jest element świata zasługujący na znacznie większą uwagę niż zachód słońca i bazaltowe mury ;)

 

Zmęczenie odbijało swój wyraźny ślad na członkach zgromadzenia, spowalniając ich ruchy i upośledzając uwagę. Błędne spojrzenia pełzały po obliczach sąsiadów, szukając pobudzenia wśród otępiającej monotonii gładkich ścian i sennego półmroku wieczora.

Imiesłowy :(

Zauważyłam też, że masz tendencję do personalizowania czy animizowania – nie ma w tym nic złego, ale nie przegnij. Na krótkiej przestrzeni u Ciebie coś robi powietrze, noc, promienie, zmęczenie i parę innych rzeczy. I to w sposób przyciągający uwagę, bo opisujesz te “czynności” szczegółowo i wpadasz w manieryzm oraz niezamierzony komizm zamiast uzyskać ciekawy efekt.

Na dodatek wychodzi na to, że spojrzenia pełzały (?) po innych spojrzeniach ;)

 

W sali zabrzmiał miękki i łagodny, choć dostrzegalnie zniekształcony, jakby przytłumiony męski głos.

Naprawdę wszystkie te przymiotniki są konieczne? Czytelnik nie będzie rozkminiał, co przez te wszystkie dookreślenia miałeś na myśli, prześlizgnie się po nich. Czasem warto się zastanowić, czy jedno dobrze dobrane określenie nie jest lepsze. Albo w ogóle pokazanie tego pośrednio, bez opisywania – tu po raz pierwszy kłania się na dobre zasada “show, don’t tell”. Pokaż zmęczenie poprzez zachowania, nie opisuj go. 

 

Do tej pory niewidoczny mężczyzna[-,] wystąpił zza perlistej zasłony.

Perlistej??? Perlisty to frazeologicznie jest śmiech ;) Nie mam pojęcia, co tu miałeś na myśli, ale jeśli zasłona byłaby z koralików, to cała sugerowana na początku cisza w poruszającym się powietrzu idzie się bujać. 

W kwestii interpunkcji: po polsku nie oddzielamy przecinkiem nawet bardzo rozbudowanej grupy podmiotu. Np. po angielsku tak, ale tam interpunkcja jest swobodniejsza i dyktowana intonacją. Po polsku nie.

No i tu jest też problem fabularno-narracyjny. Rozumiem, że temu miało służyć to nagromadzenie przymiotników, żeby następnie wyprowadzić mówiącego zza zasłony, za którą się znajdował. No nie wiem, mnie nie przekonało.

Konstrukcja zdania zaś zyskałaby na odwróceniu szyku:

Niewidoczny do tej pory mężczyzna wystąpił zza zasłony.

Albo lepiej:

Zza zasłony wystąpił niewidoczny do tej pory mężczyzna.

 

Cienka skóra czarnych rękawic skrzypiała tępo

Tępo? Ogólnie przysłówki też licz i wycinaj połowę ;) Nie wszystko potrzebuje dookreślenia i epitetów, naprawdę :)

 

po drugiej stronie Pogranicza

Na pewno? Pogranicze to obszar, drugą stronę zazwyczaj ma granica, ale jeśli to element światotwórstwa, to sugerowałabym przeformułowanie tak, żeby nie było wątpliwości, że jest to celowe.

 

Podszedł do okna i oparł ramieniem o kolumnę.

Brakuje “się” po oparł.

 

Zgromadzeni mężczyźni nie odzywali się ani słowem od chwili, w której zabrał głos.

→ Zgromadzeni mężczyźni nie odzywali się ani słowem, od kiedy zabrał głos.

 

Umilkły wszelkie prowadzone szeptem lub nieskrępowane dyskusje, wszelkie komentarze i opinie.

Nic wcześniej nie wskazywało na to, że w sali panował gwar związany z tymi wszystkimi czynnościami paszczowymi ;) I znów: więcej nie znaczy lepiej. Ta wyliczanka niczego nie wnosi, a opinie na dodatek są z innej beczki, bo opinię co najwyżej wyrażamy słowami.

 

 

Dalej już nie robię łapanki, powiem tylko, że bardzo źle nie jest, choć dialogi momentami nieco drętwe, a wszystko można by skrócić o co najmniej jedną trzecią i tekst by na tym zyskał fabularnie i dynamicznie.

 

Gdzieś po drodze nie zabrzmiało mi dobrze “zebranie” – może jednak “narada”?

 

A w sekwencji w wiosce fraza “nazywamy się Aidan oraz Galvyn” robi się elementem komicznym – celowo? I jednak raczej “i”, a nie “oraz”, chyba że to ma być elementem komizmu. Niemniej poza tym nie wyczuwa się w tekście komicznej ani ironicznej nuty.

 

Ostatnie zdanie z tym bladym pomarańczem nie należy do bardziej udanych w tym tekście ;)

Blady pomarańcz rozlał się przed oczami Edana, jak płomień trawiący pergamin, po czym wzrok zaszedł matową czernią.

http://altronapoleone.home.blog

Upsss… Oberwało się mi także, rykoszetem, ale jednak. Dlatego że pozytywnie oceniłem język. Więc czuję się w obowiązku wytłumaczyć i niejako usprawiedliwić: podstawą takiej oceny był (i pozostaje) fakt praktycznej nieobecności w tekście bełkotów zarówno wzniosłych, jak i kompletnie miałkich w treści.

Co nie oznacza polemiki ze zdaniem drakainy. Oznacza jedynie zasadniczą różnicę w kryteriach oceny. Inaczej tekst wygląda przy takim najogólniejszym rzuceniu okiem, ocenie, jak się go czyta, inaczej po wejściu w szczegóły.

Podobnie z fabułami. Trzyma się tak zwanej kupy czy rozlatuje się na kawałki, niekoniecznie powiązane ze sobą?

Pozdrawiam.

Przede wszystkim witam Cię serdecznie na Portalu, MetronomeArthritisie. ;)

 

Opowieść imponująca, taki debiut zasługuje na pozytywną ocenę. ;) Zgadzam się z moimi Przedmówcami, opowieść jest poprowadzona porządnie i wciągająco, zaciekawiając czytelnika. I rzeczywiście, jak radzi Drakaina, w przypadku takiej tematyki warto zerknąć na zasady Konkursu Magia i Miecz

Mnie spodobał się zarówno zaprezentowany w Twoim fragmencie świat oraz fabuła, jak i nazwy własne, w tym imiona bohaterów. 

Kwestie techniczne pojawiły się już wcześniej. 

 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Bardzo dziękuję wszystkim za wyczerpujące odpowiedzi. Serduszko trochę mnie zabolało przy czytaniu wypowiedzi drakainy, ale mimo wszystko cieszę się, że wasze uwagi potwierdziły moje wątpliwości co do jakości tego tekstu, zmotywowało mnie to do jeszcze pilniejszej pracy nad moim stylem. Cóż, pozostaje mi chyba tylko otwarcie edytora tekstu i klepanie kolejnych fragmentów, może nawet się skuszę na ten konkurs, dzięki za informację o nim ;)

Ej, nie jest bardzo źle, bywa gorzej, a w przedmowie zaznaczyłeś, że tekst jest stary i masz wątpliwości. Poza wszystkim to nie jest nic, czego by się nie dało poprawić, naprawić i ogólnie wyjść na prostą.

 

W sumie wszystko sprowadza się do podstawowych zasad:

– keep it simple (to np. do niepotrzebnego udziwniania języka, o ile nie piszesz parodii, ale i do rozwlekania scen)

– show, don’t tell

 

Pamiętaj też, że w przypadku “zwykłej” publikacji ostatecznie zostaje tekst i czytelnik, a autor nie ma jak się tłumaczyć (i po to między innymi jest ten portal, żeby autor mógł podyskutować z czytelnikami celem nauki).

Korzystaj z bet.

A poza tym unikaj infodumpów oraz zaimkozy, pomieszanych podmiotów, imiesłowów współczesnych i będzie git.

 

Powodzenia!

 

PS. Fajnie, że się zgłosiłeś do konkursu! 

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka