- Opowiadanie: JPolsky - Robale

Robale

Krótki, surrealistyczny eksperyment. Z góry dzięki za przeczytanie i komentarze.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

drakaina, Krokus

Oceny

Robale

– Żyjesz?

– Żyję.

– Jasna cholera! Ile tu trupów…

– Tak… ale co tak śmierdzi? Czujesz to?

– Ehe… śmierdzi i gryzie w gardło.

Udaje mi się podnieść z ziemi. Właściwie to nie jest ziemia, a błotna maź zmieszana z litrami ludzkiej krwi. Rozczłonkowane ciała żołnierzy i spadające bomby, o dziwo nie martwią mnie tak mocno, jak ten unoszący się w powietrzu odór. Do makabrycznego widoku i stałego napięcia nerwowego zdążyłem się już przyzwyczaić. Domyślać się natomiast tylko mogę, co za cholerstwo rozpyla w powietrzu przeciwnik i jakie będą tego skutki.

– Ehhggrr – odchrząkam.

Czuję jak piecze mnie twarz, a gdy spoglądam na stojącego obok towarzysza niedoli, dostrzegam jego przekrwione oczy oraz czerwone plamy na policzkach.

Ranny w nogę, wspieram się rękoma o bark kolegi, po czym jak najszybciej zaczynamy opuszczać pole walki.

– Spierdalamy… – wypowiada głośno jakąś wiązankę przekleństw, ale poza tym jednym słowem nic więcej do mnie nie dociera, gdyż ostrzał z wyrzutni rakietowych wszystko zagłusza.

– Czy sami nie jesteśmy sobie winni? Zachciało mi się być żołnierzem… Dokąd zmierzamy, my ludzie? – Różne, egzystencjalne myśli przechodzą mi przez głowę.

Wkraczamy do lasu, gdzie jest już względnie bezpiecznie i całkiem niedaleko od naszych stałych pozycji. Wtedy też, po raz pierwszy doznaję tej okropnej wizji.

– Co to jest do cholery?! – pytam zdziwiony i zdenerwowany.

– Jak to co? Martwa gnida i taka być powinna… tfu! – słyszę w odpowiedzi i widzę jak mój kompan w celu podkreślenia swojej nienawiści do żołnierzy przeciwnika, przymierza się do zadania trupowi siarczystego kopniaka, ale w ostatniej chwili powstrzymuje się.

Nie dostrzega zatem tego, co jest moim udziałem. Na ziemi leży bowiem nie człowiek, a odziany w strzępy wrogiego munduru, wielki, ohydny robal, o zielonkawej barwie. Coś… co przypomina owadzią larwę, ale martwą i powiększoną do ludzkich rozmiarów! A fuj!

– Idziemy! – stanowczo oświadcza kumpel z jednostki, a że jestem częściowo zdany na jego łaskę, podporządkowuję się natychmiast.

Obracam jednak głowę do tyłu, aby raz jeszcze zobaczyć to… jak mi się zdaje urojenie.

 

 

– Mocno dostałeś? Postrzałowa czy wybuch?

– Postrzałowa. Jest kiepsko, ale podobno będę mógł chodzić o własnych siłach.

– Hmm… miałeś zatem więcej szczęścia. Mnie już to nie grozi – zagaduje do mnie jegomość z amputowanymi nogami, okupujący sąsiednie łóżko na prowizorycznej, szpitalnej sali pooperacyjnej.

Rzeczywiście mam farta, gdyż słyszałem, że rzadko wychodzi się stąd w jednym kawałku i o własnych siłach. Poleżę kilka tygodni, potem trochę pokuśtykam, ale przynajmniej odeślą mnie na jakiś czas do domu. Na do widzenia przybiją w papierach stempel z napisem: „czasowo niezdolny do uczestnictwa w dalszych działaniach bojowych”. Może nawet w międzyczasie ta cholerna wojna się skończy i nigdy więcej tu nie wrócę?

Szpital polowy to nie hotel, ale nie mogę narzekać. Jedzenie jest całkiem znośne, personel względnie uprzejmy, a co najważniejsze, czas nie dłuży mi się w ogóle. Mam dostęp do telefonu z internetem, udaje mi się wyprosić jakieś czytadło, a chłopaki z sali wykazują oznaki inteligencji, więc jest o czym rozmawiać.

Mija równy miesiąc, gdy wstaję z łóżka i za pomocą kul rehabilitacyjnych zaczynam się przemieszczać. Często wychodzę z budynku, gdzie patrzę w niebo i wypuszczam kłęby nikotynowego dymu. Czasami przesiaduję w telewizorni, beznamiętnie gapiąc się w szklany ekran.

Któregoś dnia, podczas oglądania relacji z przemówienia polityków wrogiego państwa, po raz drugi w życiu doznaję tej przedziwnej halucynacji.

– Robal! Robal! – krzyczę do telewizora, gdy widzę jak w nienagannie skrojonym garniturze, ludzkim głosem, przemawia wielki, ohydny i obślizgły stwór, przypominający larwę.

– Co do diabła? – pyta i odwraca się w moim kierunku jakiś siedzący z boku facet. Jego twarz nawet nie ukrywa oznak pogardy i zniesmaczenia.

– Aaa… nic – milknę, gdyż nie potrafię wytłumaczyć się sensownie ze swojego zachowania.

– Co się ze mną dzieje? Czy to ten cholerny gaz? – próbuję dociekać w myślach.

Niepokoję się… Wszelkimi siłami chcę zbagatelizować te zwidy, co nie jest łatwe. Już niedługo mam zamiar opuścić to całe zoo i wrócić do domu, więc dodatkowe kłopoty nie są mi na rękę. Widok przeklętego robala wryje mi się jednak w pamięć już na zawsze.

 

 

– Śpisz?

– Nie. Zawiesiłem się tylko.

– Cały czas jesteś jakiś nieobecny…

– Jestem? Jestem. Przepraszam.

Powrót do społeczeństwa nie jest łatwy. Czuję się rozdrażniony, rozkojarzony i totalnie zagubiony. Taki najczęściej jest zresztą los weterana wojennego. Psychiatrzy nazywają to stresem pourazowym. Ale Katlin? Ile ona jeszcze ze mną wytrzyma? Z wariatem, który zasypia z otwartymi oczami w ciągu dnia, lub budzi się z krzykiem w środku nocy.

Żyję, ale tak naprawdę jestem martwy w środku. Oddycham, ale niczego wokół nie kontroluję. Udawany optymizm jest tylko zasłoną dymną, realnym upadkiem.

Nieliczne rzeczy sprawiają mi satysfakcję. Wstaję wcześnie rano i wykonuję nudne, monotonne czynności, okłamując się, że jakoś to będzie. Szukam swojego miejsca, punktu oparcia.

Zapisuję się do grupy terapeutycznej. Początkowo idzie mi nie najgorzej i odczuwam nawet poprawę samopoczucia. Niejeden tutaj ma podobne problemy. Wymiętoleni, niedopasowani, odrzuceni, jest nas mnóstwo. Zwierzamy się sobie, dyskutujemy, żartujemy. Pewnego dnia wszystko jednak się zmienia, a przeszłość wraca.

– Pozwólcie państwo, że przedstawię wam nowego gościa. To doktor Smith, który będzie pełnił funkcję konsultanta.

– Robal! Robal! – oznajmiam po cichu, tłumiąc okrzyk, gdy zza ściany ukazuje mi się ohydna gęba pseudolekarza. Do głównej sali ośrodka wchodzi zielona, obślizgła, wielka larwa, ubrana w biały kitel.

Z trudem wytrzymuję do końca sesji, wzbraniając się od okazywania emocji. Nie chcę napytać sobie biedy. Wracam do domu. Zamykam się na klucz i odtąd już rzadko opuszczam pozornie bezpieczną przystań. One są wszędzie. Prześladują mnie, chcą nami zawładnąć.

Boję się coraz bardziej. Odsuwam się od świata i ludzi. Jak ich powstrzymać? Okropne robale, które powoli wtapiają się w tłum. Dlaczego nikt inny ich nie zauważa? Jak ostrzec społeczeństwo i gdzie szukać wsparcia?

Katlin mi nie wierzy. Nie chce nawet o tym rozmawiać. Jest na skraju wyczerpania.

Czuję, że to wszystko zbliża się do końca, że zaraz nastąpi jakaś nieunikniona katastrofa. Zostałem sam i nie wiem co dalej ze sobą począć.

 

 

– Znowu stoisz i gapisz się przez szybę…

– Tak, gapię się. Bo nie mogę tego zrozumieć i zaakceptować!

Robale są wszędzie. W telewizji, w internecie, widuję je z okna mieszkania, gdy przechodzą ulicą. Obślizgłe, ohydne potwory o ludzkich rozmiarach, namnażające się z prędkością światła. Od dłuższego czasu nigdzie nie wychodzę. Może lepiej już teraz to zakończyć?

Mijają kolejne godziny, dni, tygodnie… Zmieniam się fizycznie i psychicznie. Nie dbam o wygląd, brzydnę. Nie ufam nikomu i nie lubię ludzi. Lęk, złość, egoizm, stają się dominującymi uczuciami. 

Słyszę dzwonek. Otwieram drzwi i widzę wielkiego robala, przebranego w strój listonosza. Nie wytrzymuję.

– Ty podła kreaturo! – krzyczę i wymierzam siarczyste uderzenie z pięści wprost w owalny ryj potwora.

Zamykam drzwi. Dostaję szału i wydzieram się na całego. Nie chcę tak dłużej żyć. Już więcej tego nie zniosę. Otwieram okno i skaczę…

 

 

– Obudził się, a więc żyje. – Dopada mnie czyjś głos.

– Hmm… chyba rzeczywiście żyję. – Zastanawiam się jeszcze.

Wyciągam ku górze prawą rękę i przyglądam się swojej dłoni. W tle dostrzegam zgromadzonych i dyskutujących medyków. Próba samobójcza okazała się nieudana. Ale gdzie teraz jestem? Znowu szpital… Taki zwyczajny czy psychiatryczny?

Po chwili zostaję sam. Nie ma już nikogo w pobliżu. Z trudem podnoszę się z łóżka. Czuję ból na całym ciele, coś strzyka mi w kręgosłupie. Kieruję się w stronę drzwi. Przechodzę obok umywalki i zawieszonego nad nią lustra. Miga mi przed oczyma coś zielonego. Zatrzymuję się i patrzę w zwierciadło. Nie dowierzam własnym oczom, a serce bije jak szalone. W lustrzanym odbiciu widzę obślizgłą, okropną larwę, opatuloną bandażami. Czy to ja? Kręcę powoli głową, od lewa do prawa, a robal z precyzyjną dokładnością naśladuje ten ruch. Nie ma już żadnych wątpliwości. Kiedy dokonała się transformacja? Jak mogłem tego wcześniej nie dostrzec?

Lustro zbija się, gdy uderzam w nie pięścią. Myślę, zastanawiam się dlaczego…

Coś jednak we mnie pęka. Ku swojemu zaskoczeniu szybko przyzwyczajam się i akceptuję nowy stan rzeczy. A więc jestem robalem, jednym z nich… Nie! Jednym z nas!

Tak będzie jednak lepiej. Zrobimy to razem. Zakończymy nasze wojny, opanujemy światowe rynki, przejmiemy władzę nad ludźmi. I tak już wygrywamy…

Koniec

Komentarze

obślizgły ---> to jest pisownia wariantywna względem bardziej powszechnej “oślizgły”, i szczerze pisząc, lepiej by mi brzmiała wersja częściej stosowana.

Ale to praktycznie nie ma znaczenia.

Tak mi jakoś mistrzem Francem zaleciało… Celowo czy przypadek?

Nie jest źle, chociaż “poleciałeś” po prostej bez zakrętów i klasycznym schematem wojny z nie wiadomo kim / czym. Wychodzi mi na to, że przedstawiłeś proces przemiany w psychice bohatera pod wpływem wojennych traum, aż do pełnej transformacji (również fizycznej?). Zgadza się?

Pozdrawiam.

Witaj.

Bardzo lubię rozmaite horrory z zabójczymi zwierzakami w roli głównej. Z tytułem oraz początkowo fabułą skojarzyłam taki właśnie film sprzed lat o monstrualnych dżdżownicach.

 

Tutaj jednak cała opowieść przypomina mi bardziej jeden z odcinków „Z Archiwum X”– w nim kilku nadwrażliwców (w tym agent Fox Mulder) widziało to, czego inni nie dostrzegali – obrzydliwe robale, panoszące się wśród ludzi, a przybierające dla innych kształty zwyczajnych śmiertelników. Tam również były skoki z okna, posądzanie o chorobę psychiczną, walki… O ile dobrze pamiętam, robale (wyglądające nieco inaczej niż te w niniejszym tekście) zamieniały swoje ofiary w zombie. To był znakomity horror.

 

Poruszyłeś przy okazji ważną problematykę: tragedię żołnierzy, tracących kończyny i stających się po wojnie inwalidami, niezdolnymi do samodzielnej egzystencji (choćby z powodów psychicznych, ale i fizycznych) oraz losów takich weteranów, nie potrafiących otrząsnąć się z przeżytego koszmaru i tym samym nie umiejących powrócić do życia sprzed wojny.

 

Ogólny wydźwięk opowiadania jest przygnębiający i bardzo przykry. Znieczulica, ogarniająca świat oraz ludzi, na pewno z czasem wygra. Wszyscy staną się nieczułymi, identycznymi, potwornymi robalami.

 

 

Z technicznych dostrzegłam:

… ale poza tym jednym słowem nic więcej nie do mnie nie dociera, gdyż ostrzał z wyrzutni rakietowych zagłusza całą okolicę. – powtórzenie

 

… a że jestem częściowo zdany na jego łaskę, podporządkowuje się natychmiast. – literówka

Obracam jednak głowę do tyłu, aby raz jeszcze zobaczyć to… jak mi się zdaję urojenie. – literówka

Mija równy miesiąc, gdy wstaje z łóżka i za pomocą kul rehabilitacyjnych zaczynam się przemieszczać. – literówka

Wszelkimi siłami chcę zbagatelizować te zwidy, ale nie jest to łatwe. Już niedługo mam zamiar opuścić to całe zoo i wrócić do domu, więc dodatkowe kłopoty nie są mi na rękę. – powtórzenie

Nie jeden tutaj ma podobne problemy. – razem?

Zostałem sam i nie wiem (przecinek?) co dalej ze sobą począć.

– Tak, gapie się. – literówka

Zatrzymuje się i patrzę w zwierciadło. – literówka

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Władzę nad ludźmi – jak sądzę miało być

Zastanawiam się, czy bohater ma osobliwe omamy na skutek przeżytych wydarzeń i doznanych urazów, czy może wojenny przeciwnik właśnie dopiął swego…

Czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.

 

ostrzał z wy­rzut­ni ra­kie­to­wych za­głu­sza całą oko­li­cę. → Nie wydaje mi się, aby można zagłuszyć okolicę.

Proponuję: …ostrzał z wy­rzut­ni ra­kie­to­wych wszystko za­głu­sza.

 

Afuuj!A fuj!

 

udaję mi się wy­pro­sić ja­kieś czy­ta­dło… → Literówka.

 

Czę­sto wy­cho­dzę z bu­dyn­ku, gdzie pa­trzę się w niebo… → Czę­sto wy­cho­dzę z bu­dyn­ku, gdzie pa­trzę w niebo

 

Cza­sa­mi prze­sia­du­ję w te­le­wi­zor­nii… → Literówka.

 

– Co się ze mną dzie­je? Czy to ten cho­ler­ny gaz? – Pró­bu­ję do­cie­kać w my­ślach. → A może: Co się ze mną dzie­je? Czy to ten cho­ler­ny gaz? – pró­bu­ję do­cie­kać w my­ślach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Nie jeden tutaj ma po­dob­ne pro­ble­my.Niejeden tutaj ma po­dob­ne pro­ble­my.

 

Oni są wszę­dzie. → Jeśli masz na myśli robale, to: One są wszę­dzie.

 

Boję się coraz moc­niej. → A może: Boję się coraz bardziej.

 

Prze­cho­dzę obok zlewu i za­wie­szo­ne­go nad nim lu­stra. → Skoro to sala szpitalna, to chyba: Prze­cho­dzę obok umywalki i za­wie­szo­ne­go nad nią lu­stra.

Zlew montuje się w kuchni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Łapanki już dokonano lepiej niż ja bym był w stanie to zrobić.

Co do formy – czytało się praktycznie gładko, bez jakichś potknięć.

Co do treści – z początku trochę nie przemawiała do mnie przedstawiona psychologia postaci, dialogi itp. ale gdzieś tak w połowie sobie przypomniałem, że to przecież szort i jako taki musi być uproszczony – więc te uproszczenia, “schematyzmy”, drętwe dialogi – zaakceptowałem i czytałem w nadziei na jakiś zwrot akcji. Niestety trochę wcześniej się domyśliłem zakończenia – ale to moja wada a nie tekstu – jak utwór jest poprawnie napisany i pozostawia tropy co do swego dalszego ciągu – bardzo często mi się zdarza zgadnąć “co będzie dalej” – więc to chyba nawet zaleta.

Brakowało mi jakiegoś mocnego akcentu na koniec.

Ogólnie całość oceniam dość pozytywnie, mimo początkowego “oporu materii” ze względu na uproszczoną psychologię i niezbyt porywające dialogi.

 

entropia nigdy nie maleje

Czytało się przyjemnie. Technicznie oczywiście zawsze mogło być lepiej, ale oczy mnie nie zabolały.

Udało Ci się stworzyć klimat i nawet się wciągnąłem. Lekka psychoza w realistycznej formie nie wyszła źle, ale mam wrażenie, że mogłeś albo zdecydować się na większy obłęd albo pójść w drugą stronę i napisać o o zaburzeniach psychicznych bardziej profesjonalnie. Tutaj wyszło to trochę nijako.

Niemniej jednak pomysł mi się podobał jak i kwestia czym tak naprawdę były robale i czy faktycznie bohater przemienił się w jednego z nich.

Pozdrawiam

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Witam,

 

Serdecznie dzięki za wskazanie literówek i błędów – zwłaszcza Bruce i Regulatorzy – zostały już poprawione.

 

AdamKB, Bruce, Regulatorzy – oczywiście tekst przez swoją krótką formę jest mocno uproszczony, dlatego poszedłem trochę “po prostej”. Nie sugerowałem się akurat Franzem Kafką, aczkolwiek rzeczywiście duszny klimat może i jest podobny do jego twórczości. Chodziło mi oczywiście – zgodnie z tym co zauważyła Bruce – o takie podejście do tematu, aby do końca nie było wiadomo czy to nasz bohater zwariował pod wpływem traum i wszędzie widzi robale, czy to rzeczywiście robale przejmują kontrolę nad ludzi. Taka dość schematyczna psychoza. 

Druga warstwa tekstu to ukazanie tragedii, pozostawionych bez pomocy i jakiejś alternatywy, weteranów wojennych oraz metafora robali, jako społeczeństwa tracącego powoli swoją “ludzkość” w ogólnym, szerszym znaczeniu.

 

Jim, Nikodem Podstawski – jasne, że z powodu zwięzłej formy, musiałem uprościć dialogi i psychologię postaci, stąd jest pewnie nieco drętwo. Aby lepiej i efektowniej ukazać obłęd czy chorobę psychiczną, musiałbym jednak zdecydować się na trochę dłuższy tekst i mocno zmienić jego formę. Co do zakończenia to zdawałem sobie sprawę, że czytelnik może je wcześniej lub później przewidzieć, ale i tak wydało mi się najlepsze.

 

Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam

 

Dziękuję również i serdecznie pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bardzo proszę, JPolsky. Niezmiernie mi miło, że mogłam się [przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pierwsza część tekstu była poprawna, dobrze się czytało, konsekwentnie odhaczało oznaki stresu pourazowego, ale wtedy zaczęło to zmierzać w ciekawszym kierunku. Myślałam, że robale to wtapiający się w otoczenie zbrodniarze wojenni, których z jakichś powodów bohater rozpoznaje. Zaintrygowało mnie to. Ostatecznie zakończenie mnie zaskoczyło, ale żeby było “wiarygodne” zabrakło mi stopniowej przemiany bohatera: zmian zwyczajów, dziwnych zachcianek, które mogłyby być uważane za konsekwencje traumy, a byłyby stopniową przemianą w robala…

Podsumowując – podobało mi się, wróciłabym jeszcze coś twojego przeczytać, ale czuję, że możesz bardziej zagęścić historię, bo technicznie nie mam się do czego przyczepić.

Napisane poprawnie, czyta się gładko, Kafka oczywiście się narzuca, a Bruce przypomniała mi ulubiony serial, w którym rzeczywiście był podobny motyw.

I w sumie nie miałabym większych uwag, bo to przyzwoicie wykonany szort ze znanymi wątkami i na niewątpliwy plus anonimowością konfliktu oraz osób.

Nie miałabym, gdyby nie jeden fragment.

 

– Jak to co? Martwa gnida i taka być powinna… tfu! – słyszę w odpowiedzi i widzę jak mój kompan w celu podkreślenia swojej nienawiści do żołnierzy przeciwnika, wymierza trupowi siarczystego kopniaka.

Otóż czytam bardzo dużo pamiętników, listów itp. żołnierzy z okresu od końca XVIII w. po I wojnę światową, i nigdy się nie spotkałam z takim podejściem. Przyznaję, że drugowojennych prawie nie znam, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby tam coś takiego było.

Owszem, zdarza się, rzadziej lub częściej, wyklinanie wroga jako grupy, niemalże abstrakcyjnej, mówienie niemiłych rzeczy o żywych nieprzyjaciołach.

Ale nie o poległych. Tu jest tabu. Nie takimi słowami. I nie takie traktowanie. I właśnie w tym okresie, którym się zajmuję, u jego początków, pojawia się idea wspólnego chowania poległych, a lekarze, najpierw francuscy, a potem inni, zaczynają zajmować się rannymi z wszystkich armii, powstaje idea triażu, potem Czerwony Krzyż, ewoluuje kwestia pochówków i upamiętnień ku demokratyzacji.

 

Ktoś o nastawieniu kumpla Twojego bohatera prawdopodobnie by się nie uchował, bo to jest wbrew etosowi. Wojna jest zła i brudna sama z siebie, a ten etos pozwala zachowywać w niej człowieczeństwo. Jasne, zdarzają się wynaturzenia, jasne, poległych zawsze rabowano i tak dalej. Ale nie kopano, nie poniżano. I gdyby jeszcze w tekście było tak, że to jest oznaką czegoś bardzo złego, co się stało z tym człowiekiem – właśnie wynaturzenia, załamania nerwowego itd., czyli sytuacja, która może się zdarzyć, ale nie jest zwyczajna – gdyby główny bohater nawet jak przez mgłę miał poczucie, że coś jest nie w porządku, to nie miałabym problemu.

A tak mam ;)

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Cześć,

 

M.G.Zanadra – Dzięki za opinię. Miło mi, że się podobało. Oczywiście celowa, krótka forma tekstu wymusiła na mnie spłycenie tego przejścia od weterana z pogruchotaną psychiką do tytułowego robala. Historię jak najbardziej można bardziej zagęścić i lepiej uwiarygodnić.

 

drakaina – Co do wspomnianego przez Ciebie fragmentu, to rzeczywiście jest on kontrowersyjny, ale m. in. świadczy o braku pewnego “etosu”, w coraz bardziej “nieludzkim” świecie, o którym jest opowiadanie. Chyba też różnych ludzi na wojnie się spotyka… wystarczy posłuchać informacji o bieżącym konflikcie za naszą wschodnią granicą, żołnierze rosyjscy dopuszczają się dużo gorszych rzeczy niż kopanie zwłok. Po namyśle, jestem skłonny przemyśleć ten fragment i może zmienić na to “że chciał kopnąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał”;) Również dzięki za przeczytanie

 

Pozdrawiam

Tak, pisałam nawet, że to się zdarza – ale zawsze tego rodzaju zachowania spotykały się z negatywnymi reakcjami: towarzyszy broni, oficerów, opinii publicznej itd. I nie kontestuję samego faktu, że ten drugi mógł się tak zachować, ale to, że główny bohater nijak na to nie reaguje albo też nie ma jakiegoś narracyjnego sygnału, że temu drugiemu odwaliło.

To, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, jest oczywiście pogwałceniem wszelkich zasad, plus tam jeszcze wchodzi w grę okrucieństwo wobec cywilów, no i różne zagrywki charakterystyczne dla terroru czy walk prowadzonych przez oddziały partyzanckie albo najemnicze, a nie regularne, ale to jeszcze zupełnie osobna sprawa.

http://altronapoleone.home.blog

Zgadzam się z resztą wyżej i tak jak drakaina, uważam, że czyta się gładko. To kwestia gustu ale moim zdaniem zakończenie mogłoby być lepsze. Nie mówię o tym, że okazał się robakiem.

Chodzi bardziej o fragment:

 

Tak będzie jednak lepiej. Zrobimy to razem. Zakończymy nasze wojny, opanujemy światowe rynki, przejmiemy władzę nad ludźmi. I tak już wygrywamy…

Gdzieś w głębi duszy liczyłem na załamanie głównego bohatera. Tymczasem protagonista zaczyna akceptować to wraz z upływem czasu (mam wrażenie, że okres akceptacji jest zbyt krótko opisany, ponieważ ja jako czytelnik nie odczułem jego stopniowego przyzwyczajenia, może dlatego mam taki problem do zakończenia) i dowiaduje się o co naprawdę chodziło. Rozumiem, że w jakiś logiczny sposób chciałeś wytłumaczyć działalność robaków. Po prostu koniec mnie nie kupił. Kogoś innego mógł, ale mnie nie. Nadal jednak tekst jest wizją pisarza.

 

Kto wie? >;

Hej,

 

Dzięki za opinię. Dokonałem ostatecznych, kosmetycznych zmian, m. in. pod wpływem waszych sugestii:)

 

Pozdrawiam

Cześć, właśnie widzę różnice w zakończeniu i bardziej mi się podoba. Stoją teraz za tym także emocje, a nie tylko pogodzenie się z faktem. Pozdrawiam

Kto wie? >;

– Cały czas jesteś jakiś nieobecny

Jestem? Jestem. Przepraszam.

Eej, świetne. Wiarygodne, faktycznie był zamyślony. Fantastyczne.

 

Udawany optymizm, jest tylko zasłoną dymną, realnym upadkiem.

Zbędny przecinek.

 

– Robal! Robal! – oznajmiam po cichu

To mi nie pasuje. Wykrzyknik a jednak po cichu?

 

– Hmm… chyba rzeczywiście żyję. – Zastawiam się jeszcze.

Chyba miało być “zastanawiam”.

 

 

W tym krótkim opowiadaniu poruszyłeś wiele ważnych tematów: znieczulicę, bezsens wojen, traumy powojenne… Zakończenie jest smutne, poruszające, i dobrze.

Podobało mi się, nie zmęczyło mnie (a zdarza się, że nawet niektóre szorty mnie męczą), schludnie napisany tekst, bardzo zacny.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Hej,

 

HollyHell91 – dziękuję za opinię i miło mi, że tekst ci się podobał. Takie komentarze są bardzo mobilizujące;)

 

skryty – no i właśnie po to się wspieramy oraz komentujemy nasze teksty… bo niby taka mała zmiana a jednak cieszy:) Dzięki

 

 

Cześć, JPolsky!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

– Czy sami nie jesteśmy sobie winni? Zachciało mi się być żołnierzem… Dokąd zmierzamy, my ludzie? – Różne, egzystencjalne myśli przechodzą mi przez głowę.

Polecam odróżnić zapis myśli od dialogów – łatwiej się czytelnikowi zorientować w sytuacji. No i masz narrację w pierwszej osobie, czasie teraźniejszym, więc na dobrą sprawę nie musisz wcale tego wyróżniać.

– Co się ze mną dzieje? Czy to ten cholerny gaz? – próbuję dociekać w myślach.

Cholernie się niepokoję…

powtórka

Jest na skraju wytrzymania.

Może lepiej “wyczerpania”, bo teraz mi to zgrzyta

 

Osobliwa wizja stresu pourazowego, początek był ciekawy, fajnie napisany. Ale później miałem wrażenie, że nieco przyspieszyłeś i dobrnąłeś do końca, który mi nie siadł. Zabrakło ciekawszej transformacji bohatera, jakiegoś rozszerzenia, by widzieć, że oprócz tego, że widzi robale, to sam się nim staje.

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokus

 

Dzięki za przeczytanie i propozycję poprawek. Aj no tak sobie przyjąłem, bardzo krótką formę opowiadania i chyba już tak zostanie. Pewnie, że można było trochę rozszerzyć proces transformacji i tego “przejścia” mentalnego. Na pewno wezmę to pod uwagę przy kolejnych tekstach.

 

Dzięki i pozdrawiam!

Fajny szort. Ciekawy pomysł, czytało się przyjemnie. Jak wspominali inni, dialogi i psychologia postaci faktycznie dość proste ale osobiście mi to nie przeszkadzało.

Podobnie jak Bruce, ja także miałem skojarzenie z kilkoma odcinkami “Z Archiwum X”. Chyba najbardziej z tym o infolinii.

Powiem szczerze, że pierwsza scena mnie nie kupiła. Rozumiem, co chciałeś opisać – ostrzał, jucha, chaos i tempo działań – ale właśnie tych dwóch ostatnich mi zabrakło. Wszystko toczyło się kapkę za wolno.

Potem przechodzimy do dnia codziennego i tu tempo scen bardziej pasuje do samej fabuły. Nieźle przedstawiasz psychikę bohatera, kupuję jego powolne spadanie w głąb. Dobrze tu działa mechanizm, że jako czytelnik wiem tylko tyle, co on – przez to do końca nie wiadomo, czy to wszystko to omam, czy może faktycznie bohater przemienia się fizycznie.

Technicznie jest poprawnie, czyta się dobrze.

Podsumowując: początek mnie jakoś nie kupił, ale potem jest lepiej. Dobry koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cześć,

 

Storm – dzięki i fajnie, że się podobało. W tak krótkim tekście musiałem sporo rzeczy uprościć, w tym dialogi, także tym bardziej cieszę się, że dobrze Ci się czytało.

 

NoWhereMan – A więc finalnie tekst się podobał, co bardzo mnie cieszy. Z tym początkiem to faktycznie mogłem lepiej go wykonać, jakoś bardziej spektakularnie, ale dobrze że chociaż dalsza część rehabilituje to i jest lepsza. Serial “Z archiwum X” również oglądałem, ale było to już tak dawno temu, że uczciwie przyznam, iż nie pamiętam zbyt dobrze podobnego motywu. Może warto byłoby sobie co nieco przypomnieć?:)

 

Pozdrawiam

Hmmm. Jeśli chciałeś zatrzeć granicę między omamami a rzeczywistymi robalami, to Ci się udało, bo mam wątpliwości co do fantastyki w tekście. I raczej to wygląda na chorobę.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla,

 

Taki dokładnie miałem zamiar, żeby nic nie było do końca jasne. Czy to rzeczywistość, czy tylko halucynacje/wyobraźnia chorego człowieka, czym są robale, czy naprawdę istnieją i czy narrator faktycznie się w niego przemienił. I zgadza się, trochę to taka “fantastyka oniryczna”. 

 

Pozdrawiam

Ja się skłaniam ku chorobie – gdyby się naprawdę zamienił w robala, powinien przejść jakieś stadium przepoczwarzania, posiedzieć w kokonie… Tego mi brakło, żeby uwierzyć, że to coś więcej niż halucynacje.

Babska logika rządzi!

No i de facto tak jest. Nie napisałem przecież, jaki to był szpital, miejsce, gdzie trafił, czemu był w bandażach i co to za ludzie. Nie chodziło tylko o to, żeby zmieścić się w krótkiej formie, ale po prostu dłuższy, jednoznaczny opis przemiany byłby dla mnie zbyt prostym i łopatologicznym objaśnieniem tematu. Poza tym fantastyczne halucynacje to też przecież fantastyka:)

Nowa Fantastyka