- Opowiadanie: StefanX - Zimowe przesilenie

Zimowe przesilenie

Pierw­sze opo­wia­da­nie, na­pi­sa­ne w któ­ryś przy­dłu­gi je­sien­ny wie­czór. Będę wdzięcz­ny za wy­ro­zu­mia­łość :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zimowe przesilenie

Drzwi do karcz­my otwo­rzy­ły się. O tej porze ni­ko­go nie zdzi­wił widok okry­te­go ciem­nym płasz­czem go­ścia. Mi­go­czą­ce świa­tło, de­li­kat­nie oświe­tla­ją­ce za­śnie­żo­ne ulice Tarn­will, było obiet­ni­cą za­słu­żo­ne­go od­po­czyn­ku dla pra­gną­cych odro­bi­ny cie­pła po­dróż­ni­ków i zmę­czo­nych cięż­ką pracą miesz­kań­ców mia­sta.

 

Tego wie­czo­ru przy sto­łach sie­dzia­ło jed­nak nie­wie­lu gości. Go­spo­darz, nie­zwy­kle hoj­nie ob­da­rzo­ny przez Bogów brzu­szy­skiem i znacz­nie mniej ob­fi­cie wło­sa­mi na czub­ku głowy, spo­strzegł prze­my­ka­ją­ce­go w cie­niu wę­drow­ca, wciąż roz­my­śla­jąc nad wy­da­rze­nia­mi ostat­nich dni. Zwy­kle w pełnej gwaru sali wybrzmiewały krzy­ki pod­pi­tych kra­sno­lu­dów oraz śpiew pra­gną­cych za­rob­ku min­stre­li. Dzi­siaj izbę wy­peł­nia­ły je­dy­nie trzask pło­ną­ce­go ognia w ko­min­ku i ner­wo­we, ury­wa­ne szep­ty sta­łych by­wal­ców– grupy kra­sno­ludz­kich rę­ba­czy z po­bli­skie­go tar­ta­ku. Nagłe po­ja­wie­nie się kró­lew­skich wo­jow­ni­ków w mie­ście bar­dzo źle wpły­nę­ło na jego biz­nes.

Nie­zna­jo­my zajął miej­sce w rogu sali. Go­odwin, wpraw­nym okiem karcz­ma­rza, oce­nił jego wiek na nie wię­cej niż trzydzieści pięć lat. Ciem­ne włosy nieznajomego opa­da­ły do ra­mion, go­spo­darz za­uwa­żył rów­nież błyszczące klamry skó­rza­nej zbroi, którą wę­dro­wiec miał na sobie. Resz­tę ubio­ru go­ścia szczel­nie przy­kry­wał ciem­ny płaszcz, jed­nak do­świad­czo­ne ucho wo­jow­ni­ka mo­gło­by usły­szeć po­brzę­ki­wa­nie wi­szą­cej przy nodze broni.

Pod­cho­dząc do zaj­mo­wa­ne­go przez wę­drow­ca miej­sca mu­siał minąć sto­lik, jak za­wsze, za­ję­ty przez pra­cu­ją­cych w oko­licz­nym tar­ta­ku kra­sno­lu­dów.

– Piwa! – krzyk­nął rudy kra­sno­lud. Szyb­ko za­uwa­żył jed­nak, że krzy­kiem zła­mał pa­nu­ją­cą w go­spo­dzie po­nu­rą ciszę, za­kry­wa­jąc więc wiel­ką dło­nią usta dodał szep­tem:

– Go­odwin, przy­nieś no cały an­ta­łek. Trud­ny to dla nas wszyst­kich czas.

Go­spo­darz przy­tak­nął tylko i wsu­nął dło­nie w kie­sze­nie brud­ne­go far­tu­cha, z cie­ka­wo­ścią kie­ru­jąc się do sto­li­ka w rogu. Wi­dział teraz, że gość, oprócz skó­rza­ne­go pan­ce­rza, nosił wy­so­kie czar­ne buty– teraz ocie­ka­ją­ce wodą z top­nie­ją­ce­go śnie­gu.

Twarz wę­drow­ca nie oka­zy­wa­ła żad­nych emo­cji, a w sre­brzy­stych klam­rach spi­na­ją­cych rynsz­tu­nek de­li­kat­nie od­bi­ja­ły się pło­mie­nie z ko­min­ka. Gość, opar­ty ple­ca­mi o ścia­nę go­spo­dy, pa­trzył na zbli­ża­ją­ce­go się do niego karcz­ma­rza. Go­odwin zwró­cił w my­ślach uwagę na to, że z tego miej­sca po­dróż­nik miał do­sko­na­ły widok na całą salę i wej­ście do go­spo­dy. Sam był jed­nak do­brze ukry­ty, spo­wi­ty mro­kiem sali, oświe­tla­nej je­dy­nie słab­ną­cym ogniem ko­min­ka i świe­ca­mi zwi­sa­ją­cy­mi spod su­fi­tu obe­rży.

– Czym mogę słu­żyć panie? – szep­nął do nie­zna­jo­me­go go­ścia Go­odwin.

– Pokój masz wolny, go­spo­da­rzu? – spy­tał ci­chym, ni­skim gło­sem wę­dro­wiec.

Go­odwin za­zwy­czaj nie był zdzi­wio­ny takim py­ta­niem. Tarn­will nie było dużym mia­stem, a od­wie­dza­ją­cy je po­dróż­ni zwy­kle zo­sta­wa­li tu na noc, aby dać wy­tchnie­nie ko­niom i za­spo­ko­ić pra­gnie­nie. Teraz jed­nak sy­tu­acja w mie­ście ule­gła zmia­nie.

– Długo chciał­byś tu no­co­wać nie­zna­jo­my? W mie­ście po­ja­wi­ło się wielu zbroj­nych, za­ję­li więk­szość wol­nych miejsc w oko­li­cy. – Skła­mał Go­odwin.

Mia­sto wy­lud­ni­ło się w ostat­nich dniach a przy­by­cie kró­lew­skich wo­jow­ni­ków do­dat­ko­wo znie­chę­ca­ło ludzi do po­dró­ży. Wszyst­kie po­ko­je miał wolne.

– Po­trze­bu­ję łóżka na noc. Podaj mi też kufel piwa i coś cie­płe­go do zje­dze­nia. Mróz dzi­siaj strasz­ny – cie­płym, spo­koj­nym gło­sem, od­po­wie­dział nie­zna­jo­my.

Ton z jakim wy­po­wie­dział te słowa znacz­nie uspo­ko­ił Go­odwi­na, który z ner­wo­wo­ścią wy­cze­ki­wał co przy­nie­sie przy­jazd zbroj­nych do mia­sta.

– A za­pła­cić czym macie, nie­zna­jo­my? – Z po­wa­gą w gło­sie spy­tał wpa­tru­ją­ce­go się w niego ciem­ny­mi ocza­mi go­ścia.

Wę­dro­wiec, de­li­kat­nym ru­chem ręki, od­chy­lił poły płasz­cza i z ci­chym brzę­kiem monet po­ło­żył ma­lut­ką sa­kiew­kę na stole. Go­odwin zaj­rzał do niej po­bież­nie i od­wró­cił się w stro­nę kuch­ni. Mi­ja­jąc stół kra­sno­lu­dów, z do­świad­cze­niem god­nym wy­bit­ne­go szpie­ga, nad­sta­wił ucha do roz­mo­wy pod­chmie­lo­nych rę­ba­czy. Oprócz pi­jac­kich czknięć, wy­ło­wił jed­nak kilka nie­po­ko­ją­cych in­for­ma­cji o zbli­ża­ją­cych się do mia­sta wo­jow­ni­kach.

 

Wra­ca­jąc nie­spiesz­nie do sto­li­ka nie­zna­jo­me­go zo­sta­wił an­ta­łek piwa kra­sno­lu­dom.

– Za wszyst­ko pła­ci­cie dzi­siaj! – groź­nie syk­nął Go­odwin. – U mnie nie ma picia na kre­dyt! – Dodał marsz­cząc brwi.

Od­po­wie­dzi jed­nak nie usły­szał, rudy kra­sno­lud za­ję­ty był wy­słu­chi­wa­niem re­la­cji swo­je­go to­wa­rzy­sza, który pod­chmie­lo­nym, ba­so­wym gło­sem opo­wia­dał o dziw­nych dźwię­kach do­cho­dzą­cych w ostat­nim cza­sie uszu pra­cu­ją­cych przy wy­cin­ce lasu.

– Będę miał dla cie­bie pokój – po­wie­dział, pod­cho­dząc do stołu wę­drow­ca i kła­dąc przed nim kufel piwa i pa­ru­ją­cą miskę zupy. – Mo­żesz zo­stać do jutra, nie­zna­jo­my. – Dodał, po­dejrz­li­wie ły­piąc spod krza­cza­stych brwi na ciem­no­wło­se­go go­ścia. – Pokój znaj­dziesz na pię­trze, ostat­ni po pra­wej stro­nie – szep­nął, kła­dąc duży klucz obok kufla z piwem.

Nie­zna­jo­my tylko ski­nął głową, po­grą­żo­ny w my­ślach. – Wy­glą­da jakby cze­kał na kogoś. – Za­sta­na­wiał się w gło­wie Go­odwin. – Nor­mal­nie nie by­ło­by to nic nie­zwy­kłe­go, teraz jed­nak każdy taki dzi­wacz­ny gość to po­ten­cjal­ny kło­pot – po­wie­dział do sie­bie pod nosem go­spo­darz, prze­ci­ska­jąc się mię­dzy miej­scem kra­sno­lu­dów a pu­stym dzi­siaj sto­łem, gdzie zwy­kle za­sia­da­li lo­kal­ni kupcy.

Tomas, pod­no­sząc drew­nia­ną łyżkę, spo­glą­dał jesz­cze przez chwi­lę na od­cho­dzą­ce­go gru­ba­sa. Za­pach pa­ru­ją­cej po­tra­wy wzdry­gnął nim, po­wo­du­jąc obrzy­dze­nie. Reszt­ki z ca­łe­go dnia mu­sia­ły lą­do­wać w kotle, two­rząc go­rą­cą masę o bli­żej nie­okre­ślo­nym ko­lo­rze i słod­kim, wy­wra­ca­ją­cym wnętrz­no­ści aro­ma­cie. Dzi­siaj po­trze­bo­wał jed­nak zjeść coś cie­płe­go.

 

Drzwi otwo­rzy­ły się z ło­sko­tem, ude­rza­jąc z dużą siłą o ścia­nę karcz­my. Ponury nastrój, podsycany ner­wo­wy­mi szep­ta­mi kra­sno­lu­dów, zbru­ka­ny zo­sta­ł na­głym wej­ściem zbroj­nych, któ­rzy z hu­kiem wpadli na salę.

– Piwa! – krzyk­nął sto­ją­cy na czele niski, ubra­ny w za­krwa­wio­ne barwy Kró­le­stwa wo­jow­nik. – Tylko szyb­ko, bośmy spra­gnie­ni i nie zwy­kli cze­kać długo na na­pi­tek! – wrza­snął kurdupel z ręką w górze, do przy­sy­pia­ją­ce­go przed chwi­lą Go­odwi­na.

– Przy­nieś pie­czy­ste, byle do­brze przy­pra­wio­ne! – pisz­czą­cym gło­sem syk­nął sto­ją­cy za nim szpa­ko­wa­ty mło­kos. Ten, mimo wieku, jako je­dy­ny ubra­ny był w czy­ste odzie­nie. Nie miał jed­nak na sobie rynsz­tun­ku wo­jow­ni­ka a dłu­gie, się­ga­ją­ce ko­stek, bru­nat­ne szaty.

Go­odwin, wy­da­jąc gło­śno ko­men­dy ku­char­kom, spo­glą­dał na pół tu­zi­na zmę­czo­nych wo­jow­ni­ków i mło­ko­sa w dziw­nym okry­ciu, zaj­mu­ją­cych miej­sce przy wol­nym stole obok kra­sno­lu­dów. Spo­dzie­wał się awan­tu­ry, a po ciszy pa­nu­ją­cej wcze­śniej w izbie już nie było śladu. Wo­jow­ni­cy wy­jąt­ko­wo gło­śno za­sia­da­li przy swo­ich miej­scach, ły­piąc groź­nie na ob­ser­wu­ją­cych ich po­dejrz­li­wie kra­sno­lu­dów.

– Na co się ga­pi­cie?! – krzyk­nął, pod­no­sząc do góry za­ci­śnię­tą pięść niski.

– Klę­kać wam przed kró­lew­skim wo­jow­ni­kiem a nie wspól­nie za­sia­dać w go­spo­dzie, chamy! – Dodał, wy­ma­chu­jąc rę­ka­wi­cą któ­ryś z żoł­nie­rzy.

– Takiś cwany? – Od­po­wie­dział, prze­wra­ca­jąc z hu­kiem krze­sło rudy kra­sno­lud. – To może spró­bu­jesz się z kimś silniejszym niż nasz grubaśny karczmarz? – wrza­snął zło­śli­wie, z sze­ro­kim uśmie­chem na ustach do ni­skie­go.

Gło­śny, dud­nią­cy nie­sa­mo­wi­cie w pra­wie pu­stej sali re­chot rę­ba­czy, prze­to­czył się przez izbę go­spo­dy. Nawet nie­zna­jo­my nie krył uśmiesz­ku, cho­ciaż przez pół­mrok pew­nie nikt go nie za­uwa­żył. Niski jed­nak nie od­po­wie­dział. Pio­ru­nu­ją­cy wzrok to­wa­rzy­szą­ce­go mu mło­ko­sa szyb­ko po­sta­wił go do pionu. Niski, cały czer­wo­ny ze zło­ści, zdjął po­chwę z mie­czem z pasa i z wy­raź­nym hu­kiem po­ło­żył go na stole, pa­trząc jed­no­cze­śnie pro­sto w twarz ru­de­go kra­sno­lu­da. Z jego oczu bu­cha­ła czy­sta nie­na­wiść.

– Co was do nas spro­wa­dza, pa­no­wie? – za­py­tał cicho obe­rży­sta, prze­ry­wa­jąc wy­mia­nę uprzej­mo­ści i pod­cho­dząc z tacą pach­ną­ce­go, go­rą­ce­go mię­si­wa. Kra­sno­lu­dzi pa­trzy­li z za­zdro­ścią na za­war­tość stołu obok. Deska z se­ra­mi, świe­że pie­czy­wo i dwa an­tał­ki ciem­ne­go piwa wy­peł­nia­ły po­wo­li drew­nia­ne misy i kufle żoł­nie­rzy.

– Wojna, drogi karcz­ma­rzu – od­po­wie­dział bez­na­mięt­nie mło­kos. – Wróg u bram, trze­ba zbie­rać siły na długą walkę – wy­ce­dził prze­żu­wa­jąc jed­no­cze­śnie kawał ocie­ka­ją­ce­go tłusz­czem mięsa chło­pak.

Go­odwin oce­niał jego wiek na nie wię­cej niż dwadzieścia lat, był zde­cy­do­wa­nie za młody, żeby kró­lew­scy żoł­nie­rze słu­cha­li się go tak jak ci tutaj.

– Jaki wróg? – spy­tał z opie­ra­jąc dło­nie na po­kaź­nym brzu­chu karcz­marz. Widok za­krwa­wio­nych pan­ce­rzy żoł­nie­rzy i ścią­ga­ją­cych w ostat­nim cza­sie do mia­sta woj­sko­wych mocno ude­rzył w jego biz­nes. Po­dróż­ni, wy­stra­sze­ni wid­mem walki, po­śpiesz­nie opusz­cza­li mia­sto.

 

Mło­kos nie od­po­wie­dział.

 

Tomas, wspi­na­jąc się po scho­dach go­spo­dy, wciąż od­czu­wał obrzy­dli­wy po­smak zupy w ustach. Nie po­mógł ko­lej­ny kufel zim­ne­go piwa, który do­star­czył mu karcz­marz. Smak pew­nie bę­dzie jesz­cze mu to­wa­rzy­szył przez jakiś czas. Jed­nak nie to było teraz jego naj­więk­szym pro­ble­mem. Idąc w głąb oświe­tlo­ne­go tylko kil­ko­ma przy­ga­sa­ją­cy­mi świe­ca­mi ko­ry­ta­rza mijał puste po­ko­je.

– To zde­cy­do­wa­nie za wcze­śnie. – po­my­ślał Tomas, prze­krę­ca­jąc wiel­ki klucz. Ten, z gło­śnym szczę­kiem, przeskoczył w zamku drzwi, umoż­li­wia­jąc wej­ście do po­ko­ju.

– Walki w oko­li­cy miały roz­po­cząć się nie wcze­śniej niż za mie­siąc. – po­wie­dział do sie­bie po cichu, po­wo­li roz­pi­na­jąc srebr­ne klam­ry wy­so­kich butów. – Będę mu­siał wy­je­chać stąd z sa­me­go rana. – dodał w my­ślach, sia­da­jąc na za­pad­nię­tym sien­ni­ku.

Po­wo­li zdej­mo­wał buty, ostroż­nie zsu­wa­jąc je z obo­la­łych stóp.

– Czeka mnie długa noc – po­wie­dział, tro­chę za gło­śno, jakby mówił do kogoś sto­ją­ce­go obok. Bar­dzo po­wo­li ale z w wy­raź­nym brzdę­kiem me­ta­lu odło­żył długi miecz, który znaj­do­wał się na skó­rza­nym pasie, w czar­nej, po­sre­brza­nej po­chwie.

 

Wo­jow­ni­cy na dole bar­dzo szyb­ko i po cichu roz­pra­wi­li się z kra­sno­lu­da­mi. Mło­kos, teraz już wy­glą­da­ją­cy znacz­nie sta­rzej, z ja­sny­mi ocza­mi scho­wa­ny­mi bar­dzo głę­bo­ko w po­marsz­czo­nej, po­kry­tej pul­su­ją­cy­mi ży­ła­mi, wy­chu­dzo­nej twa­rzy szyb­ko unie­ru­cho­mił kra­sno­lu­dów cza­rem. Wy­ma­ga­ło to od niego wielu sił, bo rę­ba­cze nie chcie­li od­pu­ścić, ale z magią nie mieli szans.

Żoł­nie­rze szyb­ko pod­cię­li gar­dła kra­sno­lu­dom, krew try­ska­ła na drew­nia­ną pod­ło­gę, wpra­wia­jąc w osłu­pie­nie Go­odwi­na. Cho­ciaż chciał coś po­wie­dzieć i za­trzy­mać rzeź zna­jo­mych rę­ba­czy, zimna stal ostre­go jak brzy­twa szty­le­tu przy­tknię­te­go do tcha­wi­cy sku­tecz­nie za­mknę­ła mu usta. Wi­dział, jak ostat­ni wi­szą­cy tuż nad zie­mią w ma­gicz­nym uści­sku rudy kra­sno­lud na­pi­na wszyst­kie mię­snie, wi­dział żyły wy­cho­dzą­ce na jego silne, po­kry­te bli­zna­mi ra­mio­na, jed­nak wie­dział że jest bez szans. I rudy też to wie­dział. Na­prze­ciw­ko niego stał niski, krępy wo­jow­nik w kró­lew­skich bar­wach. Z obrzy­dli­wym uśmie­chem na ustach zbli­żał szty­let do ge­ni­ta­liów przy­ja­zne­go zwy­kle kra­sno­lu­da.

Go­odwin uro­nił łzę i ci­chut­ko, le­d­wie sły­szal­ne wes­tchnął, gdy krew ru­de­go za­le­wa­ła pod­ło­gę jego karcz­my. Niski wydał z sie­bie coś na kształt śmie­chu – I co teraz powiesz, świ­nio­pa­sie? – wy­krzyk­nął w ga­sną­ce oczy rę­ba­cza, wy­cie­ra­jąc jed­no­cze­śnie szty­let o jego kurtę.

– Zo­stał jesz­cze ten czar­ny na górze – wy­dy­szał przez zęby wy­raź­nie zmę­czo­ny cza­ro­dziej. – Gdzie go znaj­dzie­my? – syk­nął do prze­ra­żo­ne­go Go­odwi­na.

Karcz­marz, spo­ty­kał zwy­kłych ban­dy­tów i awan­tur­ni­ków, ale nigdy nie wi­dział ta­kie­go mor­der­stwa z zimną krwią. I to w swo­jej obe­rży.

– Spy­tam raz jesz­cze, drogi go­spo­da­rzu. – Zwró­cił się do niego szpa­ko­wa­ty mag, ła­piąc Go­odwi­na dłu­gi­mi chu­dy­mi pal­ca­mi za twarz. Wpa­tru­jąc mu się głę­bo­ko w oczy, jakby chcąc doj­rzeć wnę­trza jego duszy, wy­ce­dził – Gdzie no­cu­je wo­jow­nik, który sie­dział z nami w sali? Wię­cej pytać o to nie za­mie­rzam, sami go znaj­dzie­my – szep­nął bar­dzo zim­nym, nie­mal lo­do­wa­tym gło­sem. – Za­wsze mo­żesz po­dzie­lić los tych par­szy­wych kra­sna­li, dla moich kom­pa­nów to tylko praca – to ostat­nie wy­po­wie­dział ci­chut­ko, bar­dzo po­wo­li, pro­sto do ucha Go­odwi­na.

Z kuch­ni sły­chać było piski i krzy­ki ku­cha­rek. Chwi­lę póź­niej obrzy­dli­wy, gło­śny re­chot żoł­nie­rzy.

– Ostat­ni pokój, po lewej stro­nie– brzę­cząc zę­ba­mi ze stra­chu, skła­mał szyb­ko obe­rży­sta. Wi­dział w oczach maga, że ten do­brze wie, gdzie noc miał spę­dzić nie­zna­jo­my wo­jow­nik. – Bła­gam, zo­staw­cie ko­bie­ty. To moja żona i córki– płacz­li­wym gło­sem wy­dy­szał Go­odwin.

Na­cisk szty­le­tu na tcha­wi­cę jakby ze­lżał. Mag od­su­nął twarz od gru­ba­sa, pu­ścił też jego głowę, po­ka­zu­jąc naj­cie­plej­szy uśmiech jaki Go­odwin wi­dział w swoim życiu.

 

Ostat­nim, co po­kaź­nej wiel­ko­ści karcz­marz zo­ba­czył była krew, jesz­cze go­rą­ca, pa­ru­ją­ca ni­czym wrzą­tek na mro­zie, bu­cha­ją­ca z dziu­ry, którą zo­sta­wił miecz ni­skie­go w jego brzu­chu. Karcz­marz opa­da­jąc na ko­la­na i pró­bu­jąc reszt­ka­mi sił za­kryć ogrom­ną ranę nie mógł już sły­szeć strasz­li­wych, nie­ludz­kich krzy­ków, do­bie­ga­ją­cych z kuch­ni, prze­ry­wa­nych je­dy­nie po­wta­rza­ją­cym się dźwię­kiem me­ta­lo­wych ele­men­tów zbroi obi­ja­ją­cych się o twar­dą po­wierzch­nię blatu. Nie sły­szał też cięż­kich kro­ków, wbie­ga­ją­cych po scho­dach wo­jow­ni­ków, któ­rzy mieli zna­leźć nie­zna­jo­me­go go­ścia w jed­nym z po­ko­jów na górze.

 

Go­ścia, który spro­wa­dził nie­szczę­ście nie tylko na jego lokal.

Koniec

Komentarze

Zwykle pełną gwaru salę wypełniały krzyki podpitych krasnoludów oraz śpiew pragnących zarobku minstreli.

Dźwięki co do zasady nie wypełniają. Sala mogła raczej rozbrzmiewać.

 

 

Nieznajomy gość zajął miejsce w rogu sali, delikatny półmrok okrył jego twarz gdy zdejmował kaptur.

Wywaliłabym gościa. Oczywiście nie z karczmy, tylko ze zdania. Nieznajomy wystarczy.

 

Nieznajomy gość zajął miejsce w rogu sali, delikatny półmrok okrył jego twarz gdy zdejmował kaptur.

Czepiłabym się. Bo jak się ściąga kaptur, to raczej twarz rozjaśnia światło, no chyba że czary.

Cyfry zapisz słownie.

 

Ciemne włosy opadały mu do ramion, gospodarz zauważył również metalowe elementy skórzanej zbroi, którą wędrowiec miał na sobie.

A tu widzisz, przez wrzucenie zdania z karczmarzem, czytelnik sądzi, że to karczmarz miał długie ciemne włosy, a już wydało się wcześniej, że niekoniecznie;) Dodatkowo metalowe elementy skórzanej mylą. Wiem, że skórzane zbroje miały metalowe elementy, ale albo trzeba napisać, że to ćwieki, klamry, czy naramienniki, albo sobie darować.

 

– Goodwin, przynieś no cały antałek. Trudny to dla nas wszystkich czas. – Westchnął smutno krasnolud.

Wprowadziłeś krasnoluda przed dialogiem, więc jego wzdychanie w dialogu jest zbędne.

 

Gospodarz widział teraz, że gość, oprócz skórzanego pancerza, nosił wysokie czarne buty– teraz ociekające wodą z topniejącego śniegu.

Wywal gospodarza. Był w poprzednim zdaniu, wiemy że to dalej on.

 

– Długo chciałbyś tu nocować nieznajomy? W mieście pojawiło się wielu zbrojnych, zajęli większość wolnych miejsc w okolicy. – Skłamał Goodwin.

Uciekło do wcześniejszego akapitu.

 

Dodał marszcząc brwi karczmarz.

Karczmarz zbędny, wiemy że to on.

 

Panująca w środku cisza, przerywana jedynie nerwowymi szeptami krasnoludów, zbrukana została nagłym wejściem zbrojnych, którzy z hukiem weszli na salę.

O tej ciszy już było, więc może nie trzeba. Natomiast masz dwa wejścia, jedno usuń.

 

 

– Na co się gapicie?! – krzyknął, podnosząc do góry zaciśniętą pięść niski. – Klękać wam przed królewskim wojownikiem a nie wspólnie zasiadać w gospodzie, chamy! – Dodał, wymachując rękawicą któryś z żołnierzy.

 

Tu gość jednocześnie podnosi pięść i macha rękawicą, co byłoby trudne lub komiczne. Rozdziel na dwa akapity, wtedy będzie zamieszanie.

 

– Takiś cwany, kurduplu? – Odpowiedział, przewracając z hukiem krzesło rudy krasnolud. – To może spróbujesz się z kimś swojego wzrostu? – wrzasnął złośliwie, z szerokim uśmiechem na ustach do niskiego.

 

Tu coś jest nie tak. Wcześniej nie dostrzegłam niskiego wojownika, za to krasnolud wyzywający kogoś od kurdupli brzmi dziwnie. Wystarczy, jak krasnolud powie, że jego topór poradzi sobie z ich mieczami, albo że nisko siekąc wyrąbie sobie drogę i efekt zatargu będzie, a mniej kontrowersyjny;)

 

To zdecydowanie za wcześnie. – pomyślał Tomas, przekręcając wielki klucz w zamku drzwi. Ten, z głośnym szczękiem, przekręcił się z niemałym oporem, umożliwiając wejście do pokoju.

 

Jeśli bohater mówi do siebie, ale mówi, to warto zapisać jak dialog.

 

Żołnierze szybko podcięli gardła krasnoludom, krew tryskała na drewnianą podłogę sali, wprawiając w osłupienie Goodwina.

Goodwin uronił łzę i wydał cichutkie, ledwie słyszalne westchnięcie, gdy krew rudego zalewała podłogę jego karczmy. Niski wydał z siebie coś na kształt śmiechu – I kto teraz jest kurduplem, świniopasie? – wykrzyknął w gasnące oczy rębacza, wycierając jednocześnie sztylet o jego kurtę.

 

syknął do przerażonego Goodwina mag.

 

Już wcześniej był czarodziej, więc wiemy kto. Poza trym nie jest dobrze mieszać pojeciami, bo się czytelnik gubi.

 

Poczułam lekki niedosyt, bo nie wiem ostatecznie co z czarnym. Mam nadzieję, że ukarze ich za wszystkie łajdactwa. Polecam betowanie w celu wyłapywania błędów, ale czyta się przyjemnie.

Opowieść jest spójna i fajnie budujesz napięcie.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

 

Odnoszę wrażenie, że to fragment, niczym wstęp (lub pierwszy rozdział) do obszerniejszej opowieści. Wojny, zasygnalizowanej w tagach, jest tu nie za wiele, ale za to rzeź , śmierć i potworne zbrodnie kładą pokotem większość bohaterów. Morze krwi! Makabra! 

Też mam niedosyt, podobnie jak Ambush, która wypisała już technikalia, zatem tego nie robię. Fabuła jest jakby urwana. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hej Ambush, bruce,

 

Bardzo dziękuję za uwagi– przy kolejnej okazji spróbuję betowania, żeby wyłapać jak najwięcej błędów przed publikacją. 

Mam w szufladzie jeszcze drugą część opowiadania, tutaj chciałem zostawić czytelnika z niepewnością co do dalszych losów.

To proponuję rozszerz, bo opowiadanie masz króciutkie, a jak oznaczysz jako fragment, to mało kto się zjawi. Pisząc rozszerz mam na myśli doklej ciąg dalszy.

Lożanka bezprenumeratowa

Mam w szufladzie jeszcze drugą część opowiadania, tutaj chciałem zostawić czytelnika z niepewnością co do dalszych losów.

 

Aa… wiedziałam. wink

Teraz będziemy z Ambush drżeć, czy czarnego zabili. Ja obstawiam, że nie. Może powinieneś pobierać opłaty od typowań? laugh

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Jasne, dokleję dalszą część. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiedzie laugh

 

Dziękuję smiley

Z pewnością nie zawiedzie. :)

Pecunia non olet

Początek jak dla mnie trochę cierpi od abstrakcyjnej narracji – “Nikogo nie zdziwił widok”, “Światło było obietnicą”.

 

 Gospodarz, niezwykle hojnie obdarzony przez Bogów brzuszyskiem i znacznie mniej obficie włosami na czubku głowy, spostrzegł przemykającego w cieniu wędrowca, wciąż rozmyślając nad wydarzeniami ostatnich dni.

Przydługie, za dużo nie powiązanych ze sobą rzeczy się dzieje w tym zdaniu.

 

bardzo źle wpłynęło na jego biznes.

Współczesne.

 

Ta broń by tak brzęczała, jak siedzi?

 

“Zastanawiał się w głowie” – to się wie, wystarczy, że zastanawiał.

 

“Nieznajomy” powtarza się wiele razy, czasem zdanie po zdaniu.

 

“Nastrój zbrukany”, “Cisza złamana” – raczej to nie brzmi.

 łypiąc groźnie na obserwujących ich podejrzliwie krasnoludów.

Trochę komicznie wychodzi :)

wrzasnął złośliwie, z szerokim uśmiechem na ustach do niskiego.

Brakuje jakiegoś określenia poza przymiotnikiem.

 

Głośny, dudniący niesamowicie w prawie pustej sali rechot rębaczy, PRZECINEK ZBĘDNY przetoczył się przez izbę gospody.

Zaznaczone powyżej zgrzyta mi.

Wojownicy na dole bardzo szybko i po cichu rozprawili się z krasnoludami. Młokos, teraz już wyglądający znacznie starzej, z jasnymi oczami schowanymi bardzo głęboko w pomarszczonej, pokrytej pulsującymi żyłami, wychudzonej twarzy szybko unieruchomił krasnoludów czarem. Wymagało to od niego wielu sił, bo rębacze nie chcieli odpuścić, ale z magią nie mieli szans.

Najpierw pieczołowicie i powoli budujesz atmosferę napięcia i niepokoju, wręcz jak dla mnie za dużo czasu na to poświęcasz, potem walka szast-prast załatwiona kilkoma zdaniami.

 

Polecam napisać coś niedługiego, ale mającego sens jako całość, bo tu długo krążymy po karczmie, potem jest rzeź nie wiadomo czemu i po co, przez bohatera, którego nie znamy. Polecam też tzw. betę, bo widzę potencjał, ale jednak stylistycznie jest sporo do poprawy, więcej, niż zaznaczyłem.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Stefanie!

 

Drzwi otworzyły się z łoskotem, uderzając z dużą siłą o ścianę karczmy.

Wystarczy albo z łoskotem albo uderzyły w ścianę karczmy. W tej wersji zdania powtórzyłeś jedynie tę samą informację. ^^

 

– Klękać wam przed królewskim wojownikiem a nie wspólnie zasiadać w gospodzie, chamy! – Dodał, wymachując rękawicą któryś z żołnierzy.

dodał z małej

Generalnie przejrzyj sobie dialogi pod kątem prawidłowych zapisów.

 

Niski, cały czerwony ze złości, zdjął pochwę z mieczem z pasa i z wyraźnym hukiem położył go na stole, patrząc jednocześnie prosto w twarz rudego krasnoluda. Z jego oczu buchała czysta nienawiść.

Tutaj jest mowa o pochwie z mieczem, a więc o niej – położył ją

 

Ten, z głośnym szczękiem, przeskoczył w zamku drzwi, umożliwiając wejście do pokoju.

Niepotrzebne.

 

– Walki w okolicy miały rozpocząć się nie wcześniej niż za miesiąc. – powiedział do siebie po cichu, powoli rozpinając srebrne klamry wysokich butów.

Gdy ktoś coś powiedział, to nie dajemy kropki po wypowiedzi.

 

– Będę musiał wyjechać stąd z samego rana. – dodał w myślach, siadając na zapadniętym sienniku.

Tutaj to samo.

 

Wymagało to od niego wielu sił, bo rębacze nie chcieli odpuścić, ale z magią nie mieli szans.

wielkiej siły?

 

I tak jak moi poprzednicy – potencjał jest, masz kilka fajnych cech warsztatu, które należałoby podszlifować. Tworzyłeś napięcie, przykułeś uwagę czytelnika postacią nieznajomego, więc fajnie.

Jest nad czym pracować, ale myślę, że wyjdzie z tego coś fajnego! Także polecam betowanie, bo to naprawdę potrafi znacznie poprawić jakość tekstu przed jego publikacją. Warto spróbować. ^^

Ważna uwaga – staraj się wrzucać opowiadania od razu w całości, z zamkniętym przynajmniej głównym wątkiem. Jednak gdy wrzucasz fragment – oznacz to jako fragment.

Ludzie tutaj raczej nie przepadają za fragmentami, fragmentów też nie można przenosić z Poczekalni do Biblioteki, więc lepiej skupiać się na konkretnych historiach. ^^

Życzę powodzenia i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

GreasySmooth, BarbarianCataphract,

 

Wielkie dzięki za cenne uwagi! Uzupełnię tekst i poprawię, tak jak napisałem wcześniej, i kolejne próby będą już opracowywał poprzez betowanie :)

“Gospodarz, niezwykle hojnie obdarzony przez Bogów brzuszyskiem”… – to znaczy, ze się taki już urodził? Dziwacznie brzmi.

“ – Czym mogę służyć panie? – szepnął do nieznajomego gościa Goodwin”.

Moim zdaniem “panie” zbędne, a jeśli już, to z przecinkiem. Ale dlaczego “szepnął?” I “nieznajomego” też zbędne.

“Drzwi otworzyły się z łoskotem, uderzając z dużą siłą o ścianę karczmy. Ponury nastrój podsycany nerwowymi szeptami krasnoludów, zbrukany został nagłym wejściem zbrojnych, którzy z hukiem wpadli na salę”.

Drugi człon pierwszego zdania całkowicie zbędny. I to “Z HUKIEM”, podajesz po raz trzeci tą samą informację! Słówko “zbrukany” nie pasuje do wyrażenia “ponury nastrój podsycany nerwowymi szeptami”… I dlaczego wszyscy w tej karczmie tak ciągle szepcą?

 

Cały tekst sprawia nie naturalne wrażenie, przyczyną tego jest koślawy styl, czasem niewłaściwy dobór wyrazów, drętwe dialogi, ciężko to się czyta po prostu. Nie wspominając już, że to ponoć fragment. Nie wiadomo, dlaczego królewscy wojownicy zabili krasnoludów. No i jeszcze to “królewscy wojownicy” brzmią nie najlepiej, dałbym gwardzistów albo strażników.

Oj, oj…

Sporo się tu zadziało, niestety niekoniecznie w wyniku zwrotów fabularnych. Prosisz o wyrozumiałość, więc postaram się to wziąć pod uwagę. Dlatego mój komentarz będzie dość ogólny.

Z jednej strony widać zaczątki całkiem niezłego pisania, ale z drugiej – pojawia się sporo błędów, typowych dla początkujących adeptów pióra. 

Na początku szczególną uwagę zwróciłbym na ilość pojawiających się w tekście przymiotników. Czy na pewno każdy z nich jest potrzebny? 

Zwróć też uwagę na to, czy zdania z podmiotem domyślnym w przejrzysty sposób opisują sytuację. 

 

Może mam jakąś chwilę zaćmienia intelektualnego, ale przykładowo:

Nagłe pojawienie się królewskich wojowników w mieście bardzo źle wpłynęło na jego biznes.

Nie mam tu stuprocentowej pewności, czy masz na myśli działalność tartaku, w którym pracowały krasnoludy, czy też interesy właściciela karczmy. Domyślam się, że to drugie, ale postaraj się być bardziej jednoznaczny. 

Tomas, podnosząc drewnianą łyżkę, spoglądał jeszcze przez chwilę na odchodzącego grubasa.

Tutaj mnie zatrzymało. Jaki Tomas u licha? Masz na myśli wędrowca? Domyślam się, że tak, ale sposób zdradzenia czytelnikowi jego imienia niezbyt przypadł mi do gustu.

 

Na pocieszenie – widać, że bardzo się starasz. Ale na początku lepiej pisać prostym, przejrzystym językiem, niż stosować zawiłe, pełne przymiotników konstrukcje językowe, na których łatwo się potknąć.

Co do fabuły: grzechem pierworodnym każdego piszącego fantasy jest rozpoczynanie akcji w karczmie. Na tym forum powstał niejeden żart na ten temat. Straszna sztampa, radziłbym unikać tego typu rozwiązań.

 I staraj się, bardzo Cię proszę, wrzucać skończone opowiadania :D 

Mimo wszystkich przedstawionych przeze mnie niedociągnięć, udało Ci się we mnie rozpalić iskierkę ciekawości, co się będzie działo dalej, więc poniekąd jako autor dopiąłeś swego… Zatem – czekam na dalszy ciąg :)

StefanieX, przeczytałam Zimowe przesilenie i stwierdziłam z niejakim zdumieniem, że to chyba ledwie początek czegoś większego, a nie skończone opowiadanie. Lektura komentarzy potwierdziła to przypuszczenie.

Jeśli, jak twierdzisz: Mam w szufladzie jeszcze drugą część opowiadania, tutaj chciałem zostawić czytelnika z niepewnością co do dalszych losów. – uważam, że uczciwie byłoby, abyś albo zmienił oznaczenie na FRAGMENT, albo zaprezentował całość.

To, co przeczytałam, nie wzbudziło mojego entuzjazmu, bo krwawych historii zaczynających się w karczmie były już całe kopy, a ta, jak na razie, kończy się niczym.

Z przykrością stwierdzam, że tekst jest napisany bardzo źle – jest tu wiele usterek, a najbardziej przeszkadzają nie zawsze nieczytelnie złożone zdania, źle zapisane dialogi i nie najlepsza interpunkcja.

 

nie­zwy­kle hoj­nie ob­da­rzo­ny przez Bogów brzu­szy­skiem… → Dlaczego wielka litera?

 

szep­ty sta­łych by­wal­ców– grupy kra­sno­ludz­kich… → Brak spacji przed półpauzą.

 

bar­dzo źle wpły­nę­ło na jego biz­nes. → To słowo nie ma racji bytu w opowiadaniu, jest zbyt współczesne.

 

Go­odwin, wpraw­nym okiem karcz­ma­rza, oce­nił jego wiek na nie wię­cej niż trzy­dzie­ści pięć lat. → Kim jest Goodwin i dlaczego ocenia cudzy wiek przy pomocy oka karczmarza?

 

…mu­siał minąć sto­lik, jak za­wsze, za­ję­ty przez pra­cu­ją­cych w oko­licz­nym tar­ta­ku kra­sno­lu­dów. → W dawnych karczmach nie było stolików. W karczmach ustawiano duże, ciężkie stoły i takież ławy.

 

z cie­ka­wo­ścią kie­ru­jąc się do sto­li­ka w rogu. → …z cie­ka­wo­ścią kie­ru­jąc się do stołu w rogu.

 

wy­so­kie czar­ne buty– teraz ocie­ka­ją­ce wodą… → Brak spacji przed półpauzą.

 

Twarz wę­drow­ca nie oka­zy­wa­ła żad­nych emo­cji, a w sre­brzy­stych klam­rach spi­na­ją­cych rynsz­tu­nek de­li­kat­nie od­bi­ja­ły się pło­mie­nie z ko­min­ka. → Jaki jest związek między pozbawioną emocji twarzą gościa, a tym, co odbija się w klamrach jego rynsztunku?

 

– Długo chciał­byś tu no­co­wać nie­zna­jo­my? W mie­ście po­ja­wi­ło się wielu zbroj­nych, za­ję­li więk­szość wol­nych miejsc w oko­li­cy.Skła­mał Go­odwin. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia mała literą.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

spo­koj­nym gło­sem, od­po­wie­dział nie­zna­jo­my.

Ton z jakim wy­po­wie­dział te słowa… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wra­ca­jąc nie­spiesz­nie do sto­li­ka nie­zna­jo­me­go… → Wra­ca­jąc nie­spiesz­nie do stołu nie­zna­jo­me­go

 

– U mnie nie ma picia na kre­dyt! – Dodał marsz­cząc brwi.– U mnie nie ma picia na kre­dyt! – dodał, marsz­cząc brwi.

 

kła­dąc przed nim kufel piwa i pa­ru­ją­cą miskę zupy. → …stawiając przed nim kufel piwa i miskę pa­ru­ją­cej zupy.

Z położonego naczynia zawartość wylałaby się. Miski nie parują, parować może gorąca potrawa w nich się znajdująca.

 

– Wy­glą­da jakby cze­kał na kogoś. – Za­sta­na­wiał się w gło­wie Go­odwin. – Nor­mal­nie nie by­ło­by to nic nie­zwy­kłe­go, teraz jed­nak każdy taki dzi­wacz­ny gość to po­ten­cjal­ny kło­pot – po­wie­dział do sie­bie pod nosem go­spo­darz… → Myśli nie zapisuje się jak dialogu. Zbędne dookreślenie – czy mógł zastanawiać się inaczej, nie w głowie? Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Proponuję:

Wy­glą­da jakby cze­kał na kogoś – za­sta­na­wiał się Go­odwin.

– Nor­mal­nie nie by­ło­by to nic nie­zwy­kłe­go, teraz jed­nak każdy taki dzi­wacz­ny gość to po­ten­cjal­ny kło­pot – po­wie­dział do sie­bie pod nosem go­spo­darz…

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Tomas, pod­no­sząc drew­nia­ną łyżkę… → Kim jest Tomas?

 

syk­nął sto­ją­cy za nim szpa­ko­wa­ty mło­kos. → Czy młokos na pewno był szpakowaty? A jeśli tak, to dlaczego posiwiał?

 

Wo­jow­ni­cy wy­jąt­ko­wo gło­śno za­sia­da­li przy swo­ich miej­scach… → Wo­jow­ni­cy wy­jąt­ko­wo gło­śno za­sia­da­li na miej­scach… Lub: Wo­jow­ni­cy wy­jąt­ko­wo gło­śno zajmowali miej­sca

 

krzyk­nął, pod­no­sząc do góry za­ci­śnię­tą pięść niski. → Masło maślane – czy mógł podnieść pięść do dołu?

Proponuję: …krzyk­nął niski, pod­no­sząc za­ci­śnię­tą pięść.

 

– Klę­kać wam przed kró­lew­skim wo­jow­ni­kiem a nie wspól­nie za­sia­dać w go­spo­dzie, chamy! – Dodał, wy­ma­chu­jąc rę­ka­wi­cą któ­ryś z żoł­nie­rzy. → Didaskalia małą literą.

 

– Takiś cwany? – Od­po­wie­dział, prze­wra­ca­jąc z hu­kiem krze­sło rudy kra­sno­lud. → – Takiś cwany? – od­po­wie­dział rudy krasnolud, odsuwajac z hu­kiem ławę.

W dawnych karczmach nie było krzeseł.

 

wrza­snął zło­śli­wie, z sze­ro­kim uśmie­chem na ustach do ni­skie­go. → Co to są usta do niskiego?

A może miało być: …wrza­snął do ni­skie­go, złośliwie się przy tym uśmiechając.

 

Gło­śny, dud­nią­cy nie­sa­mo­wi­cie w pra­wie pu­stej sali re­chot rę­ba­czy, prze­to­czył się przez izbę go­spo­dy. → Piszesz o jednym wnętrzu gospody, a przecież sala i izba to nazwy dwu różnych pomieszczeń.

 

zdjął po­chwę z mie­czem z pasa i z wy­raź­nym hu­kiem po­ło­żył go na stole… → Piszesz o pochwie, która jest rodzaju żeńskiego, więc: …zdjął po­chwę z mie­czem z pasa i z wy­raź­nym hu­kiem po­ło­żył na stole

 

pa­trząc jed­no­cze­śnie pro­sto w twarz ru­de­go kra­sno­lu­da. Z jego oczu bu­cha­ła czy­sta nie­na­wiść. → Czy dobrze rozumiem, że nienawiść buchała z oczu krasnoluda?

 

Kra­sno­lu­dzi pa­trzy­li z za­zdro­ścią… → Kra­sno­lu­dy pa­trzy­li z za­zdro­ścią

 

wy­ce­dził prze­żu­wa­jąc jed­no­cze­śnie kawał ocie­ka­ją­ce­go tłusz­czem mięsa chło­pak. → Czy tu aby nie miało być: …wy­ce­dził chłopak, prze­żu­wa­jąc jed­no­cze­śnie kawał mięsa ocie­ka­ją­cy tłusz­czem.

 

żeby kró­lew­scy żoł­nie­rze słu­cha­li się go tak jak ci tutaj. → …żeby kró­lew­scy żoł­nie­rze słu­cha­li go tak, jak ci tutaj.

 

– Jaki wróg? – spy­tał opie­ra­jąc dło­nie na po­kaź­nym brzu­chu karcz­marz.– Jaki wróg? – spy­tał karczmarz, opie­ra­jąc dło­nie na po­kaź­nym brzu­chu.

 

mocno ude­rzył w jego biz­nes. → W czasach o których piszesz, karczmarze nie wiedzieli co to biznes.

 

– To zde­cy­do­wa­nie za wcze­śnie. – po­my­ślał Tomas, prze­krę­ca­jąc wiel­ki klucz. → Zbędna półpauza przed myśleniem, zbędna kropka po myśleniu.

 

– Walki w oko­li­cy miały roz­po­cząć się nie wcze­śniej niż za mie­siąc. – po­wie­dział do sie­bie… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Będę mu­siał wy­je­chać stąd z sa­me­go rana. – dodał w my­ślach… → Zbędna półpauza przed myśleniem, zbędna kropka po myśleniu.

 

Na­prze­ciw­ko niego stał niski, krępy wo­jow­nik… → Zbędne dookreślenie – ktoś krępy jest niski z definicji.

 

Niski wydał z sie­bie coś na kształt śmie­chu – I co teraz po­wiesz, świ­nio­pa­sie? – wy­krzyk­nął w ga­sną­ce oczy rę­ba­cza… → Brak kropki na końcu zdania. Wypowiedź dialogowa w nowym wierszu.

Niski wydał z sie­bie coś na kształt śmie­chu.

– I co teraz po­wiesz, świ­nio­pa­sie? – wy­krzyk­nął w ga­sną­ce oczy rę­ba­cza

 

– Ostat­ni pokój, po lewej stro­nie– brzę­cząc zę­ba­mi ze stra­chu, skła­mał szyb­ko obe­rży­sta. → Brak spacji po wypowiedzi. Zęby nie brzęczą, zębami można dzwonić.

– Ostat­ni pokój, po lewej stro­nie skłamał szybko oberżysta, dzwoniąc zę­ba­mi ze stra­chu.

Dzwonić zębami to frazeologizm, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

– Bła­gam, zo­staw­cie ko­bie­ty. To moja żona i córki– płacz­li­wym gło­sem… → Brak spacji po wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka