- Opowiadanie: Francis Bloodline - Zamarznięte miasto

Zamarznięte miasto

Prosta opowieść o poszukiwaczce przygód przemierzającej lodowe pustkowia w celu odnalezienia zaginionego miasta. Napisana w trakcie zabawy z innymi piszącymi, gdzie celem było napisanie opowiadania ze słowami kluczami.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zamarznięte miasto

 Nix otworzyła oczy, otaczały ją ciemności. Tyłek, plecy, puszysty ogon bolały kemomomimi, jak po uderzeniu ojcowskim pasem. Przełknęła ślinę. Poczuła smak krwi sączącej się z przeciętego języka. Zastrzygła lisimi uszami pokrytymi białym, gęstym futerkiem, chroniącym przed zimnem. Usłyszała plusk na granicy słyszalności. Natychmiast poczuła przemożne pragnienie. Spróbowała wstać. Nogi dotknęły podłoża i rozjechały się w różne strony. Upadła i zaklęła w duchu. Wyciągnęła dłoń i dotknęła obuwia. Stalowe ostrze wzdłuż stopy mówiło samo za siebie. Miała na nogach łyżwy. Nix spróbowała wywołać w pamięci obraz ich zakładania, lecz ból głowy skutecznie ją powstrzymał. Machnęła niezadowolona ogonem, rozganiając kitą śnieg. 

W wysoko, nad głową dziewczyny, rozległ się wrzask dziecka. 

Lisica z trudem zacisnęła zgrabiałe palce. Niedobrze, pomyślała, trzeba się ruszyć. Zbadała dłońmi otoczenie. Siedziała na popękanym lodzie, jeszcze gorzej. Owinęła ogon wokół brzucha, by się odrobinę ogrzać. Wstała, ostrożnie z rozłożonymi rękoma, centymetr po centymetrze, zaczęła sunąć do przodu. Trafiła nogą na pakunek, czego omal przepłaciła upadkiem. Dziewczyna kucnęła, by przyjrzeć się przeszkodzie. Bryła składała się z wypustek i szorstkości, przywołującej przyjemne wspomnienia. Toporny kształt był nie do pomylenia. Znalazła własny, sfatykowany plecak, który towarzyszył jej od wieków. Opuszkami odnalazła kieszeń z naszywką i wyjęła świetlika – kamień napełniony energią świetlną z runem wzmocnienia działający jak lampa. Aktywowała symbol, po czym uniosła minerał.

Wszystko stało się wyraźne w magicznym świetle. Lód, gardziel gładka jak szkło, śnieg, sople, odłamki skalne ze śladami pazurów, czekan wbity w ciało białego i krew. Stanowiły obraz, zdjęcie z horroru powodujące ciarki na plecach.

Woda spływająca po lodowych stalaktytach przyciągnęła uwagę Nix, wzmagając dręczące ją uczucie pragnienia.

Nie powinna, lecz potrzeba okazała się silniejsza. Podeszła do sopla i otworzyła usta. Skosztowała lodowatej wody, nawilżając spękany język. Nix przełknęła łyk i tylko dzięki sile woli odsunęła się od życiodajnej śmierci. Zadrżała. Pragnęła więcej, chciała oderwać kawałek lodu i zacząć go ssać, wypełnić żołądek orzeźwieniem. 

Lisica zrobiła krok do tyłu, kuląc się z zimna. Spojrzała na drapieżnika z wbitym w bok czekanem. Rozpoznała narzędzie, a wraz z nim do głowy napłynęła fala bólu, obrazów kłów i pazurów majaczących na granicy poznania. Nix potrząsnęła głową, to nie był czas na ból, musiała się skupić na chwili obecnej, inaczej zginie.

W oddali usłyszała dyszenie białych oraz skrzyp śniegu pod ich łapami.

Znalezienie schronienia było ważniejsze. Lisica minęła truchło białego i brnęła dalej. Łyżwy ślizgały się bez zarzutu. Nix zdwoiła wysiłki, przyspieszając do zawrotnej prędkości. Zmuszała mięśnie do pracy, niwelując chłód.

Nagle dostrzegła koniec jaskini i trakt z wyciosanych kamieni. Zahamowała gwałtownie, wzbudzając chmurę lodu. Stanęła na krawędzi, dziękując Eldowi za niepołamanie nóg.

Uniosła świetlika do góry. Nad głową zauważyła szyld przedstawiający kufel piwa z stekiem w środku naczynia. 

Uśmiechnęła się od ucha do ucha jak małe dziecko. Zaskrzeczała z radości na granicy słyszalności. Nareszcie jej się udało, po tylu tygodniach poszukiwań odnalazła Torescam, zamarznięte miasto, zwane przez miejscowych krainą tysiąca schabowych.

Nix zdjęła płozy z butów i schowała je do plecaka. Wkroczyła do karczmy na palcach, najostrożniej jak potrafiła. Mimo starań deski zaskrzypiały jak zaniedbany przez lata zawias w drzwiach. Wnętrze zdradzało kataklizm, jaki przeszła ta ziemia. Każdą wolną przestrzeń przeszywał lód. Stoliki pokryła warstwa śniegu i zamarzniętej wody przeistaczając je w rzeźby z rodzaju zastygłych bursztynów z owadem wewnątrz. Z kontuaru powyrastały sople, zaś półki z alkoholem zamarzły tworząc ścianę nie do przebicia, ze szczeliną prowadzącą na zaplecze. Największą nadzieję Nix wzbudziły drewniane stoliki stojące w zasięgu dłoni, z lekka przyozdobione szronem. Gorzej, że miały swych rezydentów, w postaci szkieletów o upiornych uśmiechach.

Kemomomimi mocniej wtuliła ogon do ciała. Zadrżała. Wcześniejszy wysiłek zaczął działać przeciwko niej. Mokre od potu ubranie z każdą sekundą sztywniało, odbierając ciepło lisicy.

Nix sięgnęła po czekan. Zwaliła trupa z siedziska i połamała krzesło. Musiała się spieszyć, by rozpalić ognisko, zanim przybędą biali. Zajęła się drugim meblem, gdy usłyszała skrobanie pazurów po lodzie. Przyspieszyła, roztrzaskała krzesło i przystąpiła do układania stosu.

Odgłos ucichł. Lisica ostrożnie dołożyła drewienko i sięgnęła do plecaka. Na skraju kręgu światła świetlika zauważyła cień.

Spóźniła się.

Biały stanął w pełnej okazałości przed Nix. Z obnażonych kłów ciekła mu ślina. Pazury na przednich łapach zdobiła krew martwego brata. Czworo oczu czarnych jak pustka, przewiercało lisice bez cienia emocji. Stał tak i czekał. Jego niedźwiedzio-małpia sylwetka kołysała się z nogi na nogę.

Nix zrozumiała. Dotarł jako pierwszy i nie ma pojęcia, co począć. Lisica wykorzystała moment i ostrożnie otworzyła plecak. Sięgnęła do środka poszukując kofana. Drapieżnik przekrzywił łeb, jego ślepia podążały za ruchami kemomomimi. Palce dziewczyny natrafiły na kamień, biały zastygł w miejscu. Nadchodziła wataha. Zwierzę napięło mięśnie, po czym skoczyło na Nix.

Lisica wyjęła kamień energetyczny i cisnęła plecakiem w białego. Stwór zachwiał się, pazury wymierzone w gardło kemomomiego chybiły. Niedźwiedzio-małpa poślizgnęła się, po czym wylądował za plecami archeolog. Nix dopadła stosiku deseczek i przyłożyła do nich kamień. Płomienie buchnęły z drewna niczym z wulkanu idealnie w momencie, gdy Biali stanęli w progu karczmy.

Drapieżniki parskały, mlaskały i wrzeszczały, żłobiąc pazurami lód. Ogień je fascynował i przerażał. Bały się płomieni oraz ich zgubnego na nie wpływu. Jednak kwestią czasu było przełamanie lęku i atak.

Sięgnęła do plecaka leżącego na skraju kręgu światła. Zajrzała do środka. Prowiant, lina, kofany i kamienie z runami zwane ogólnie enchrabami, wraz z dziennikiem i kilkoma drobiazgami stanowiły cały dobytek lisicy. Kamienie aktualnie nie wchodziły w grę, chyba że by chciała pogrzebać się żywcem. Musiała odwrócić uwagę Białych, wydostać się z pułapki, po czym zgubić drapieżniki w sieci lodowych tuneli. Tylko jak tego dokonać? Front zagradzało stado. Uwaga Nix padła na szczelinę przy zamarzniętych alkoholach. Wyglądała obiecująco. Za ciasna dla białych, w sam raz dla człekokształtnej istoty, o chudej sylwetce.

Przyłożyła dłoń do brzucha. Zaczęła żałować tej ostatniej kanapki ze schabowym zjedzonej przed wyprawą. Musiała zaryzykować. 

Chwyciła prowiant i cisnęła go w białych. Drapieżniki rzuciły się na jedzenie, gryząc i szarpiąc się wzajemnie o dostęp do pożywienia. Wykorzystując moment, lisica doskoczyła do szczeliny, przerzuciła plecak, po czym przecisnęła nogę na drugą stronę. Zapomniała o białym po drugiej stronie ogniska. Drapieżnik machnął pazurami rozcinając rękaw Nix. Dziewczyna odparła atak czekanem i przeszła na drugą stronę. Upadła na ziemię unikając łapy potwora.

Potwór wierzgał, wrzeszczał, przepychając się na drugą stronę szczeliny. Jednak przejście okazało się za ciasne, co jeszcze bardziej rozsierdzało bestie.

Lisica odczołgała się poza zasięg drapieżnika. Wyjęła z plecaka kamień z runą ognia, wycelowała w przestrzeń ponad Białym i zawahała się przez moment. Użycie go odetnie drogę powrotu, być może uwięzi na zawsze, grzebiąc w krainie tysiąca schabowych. Los jednak zadecydował za nią. Szczelina pod naporem białego zaczęła pękać. Nix rzuciła enchrab za plecy stworzenia, chowając jednocześnie głowę i modląc się w duchu do Avanty – boskiej opiekunki jej rasy. 

Huk ogłuszył kemomomiego, ziemia się zatrzęsła. Lód wraz z deskami walić na głowę. Stado wrzeszczało i wyło z bólu. Po chwili było po wszystkim. Zamarznięta woda wraz ze śniegiem odcięła lisice od powierzchni. Po drapieżnikach nie zostało ani śladu.

Nix wstała, otrzepała spodnie i odemknęła z ulgą. Przy użyciu świetlika rozejrzała się po pomieszczeniu. Dostrzegła obiecującą szczelinę prowadzącą w głąb Torescam. Jednak nim ruszy dalej postanowiła odpocząć. Odsapnąć, nabrać siły i opatrzeć rany.

W końcu była Nix Ventus, archeolog, łyżwiarką przeszukującą lodowe pustkowia w celu odnalezienia zapomnianej wiedzy, dla której takie wyzwania stanowiły codzienny kotlet.

 * * *

 Torescam kraina tysiąca schabowych zyskała swe miano dzięki szeroko zakrojonej hodowli trzody chlewnej oraz produkcji najlepszej jakości mięsa na kontynencie. Aktualnie zapomniana i obecna wyłącznie w miejscowych legendach. Badając warianty opowieści, ustaliłam kilka faktów, które doprowadziły mnie do rzeczywistego położenia miasteczka. Torescam, wybudowano u podnóża Arengicoin słynącej z bogatych złóż srebra góry na południe od Katefors znane w dzisiejszych czasach pod nazwą Milas. Historia miasteczka urywa się nagle w…

 

Nix odłożyła ołówek, sięgnęła po gumkę i zmazała wszystko, co napisała. Spisanie historii Torescam chciała dokonać po wszystkim, gdy wydostanie się na powierzchnię, o ile tego dokona. Myśl o samotnej śmierci w zapomnianym przez bogów miejscu, dziesiątki metrów pod lodem napawała lisice lękiem. Dlatego zaczęła pisać. Zawsze to robiła, gdy czuła się źle, bądź miała problem, lecz nigdy nie publikowała tekstów.

Kemonomimi zaburczało w brzuchu. Sięgnęła do plecaka i wyjęła kilkuwieczny stek znaleziony w karczmie pośród zapasów oraz trupów gospodarzy. Wyglądał jak skamielina i zapewne dużo się od niej w smaku nie różnił. Chwyciła mięso w prowizoryczne szczypce, po czym zaczęła je przypiekać nad kilkoma drewnianymi lalkami znalezionymi na wystawie.

Nix żałowała tych arcydzieł sztuki, lecz nie miała wyboru. Sklep z kukiełkami okazał się najlepszym schronieniem, jakim do tej pory znalazła. To cud, że wydostała się z zaplecza karczmy. Przebiła przez ścianę lodu i przeżyła w korytarzach labiryntu. 

W dłoni spoczywał świetlik, który rozjarzał się i gasł jak pochodnia przy podmuchu powietrza. W końcu zgasł całkowicie i zapadł mrok, oświetlany ogniskiem nieco lepiej niż przez płomyk świecy. Mimo wszystko Nix widziała pomieszczenie wyraźnie. Lalki, ubranka, lód i zamarznięty kot pod ladą wyglądały w oczach lisicy jak za pełni dnia u ludzi. Dziewczyna nawet jak na kemomomiego posiadała ponadprzeciętnie dobry wzrok. Za to węch miała na poziomie człowieka, co w przypadku jedzenia kilkusetletniego schabowego okazywało się zaletą.

Lecz nawet ze swoimi zdolnościami potrzebowała odrobiny światła, by cokolwiek zobaczyć. Sięgnęła do plecaka. Wyjęła woreczek z kamieniami z naznaczonymi runami i rozdzieliła naładowane od pustych. Wśród naładowanych pozostał ostatni świetlik oraz dwa cieplniki służące do ogrzewania ciała. Woreczek z kofanami zgubiła podczas ucieczki przed Białymi. Szczęśliwym trafem jeden z kompletu wypadł i znalazł się na dnie plecaka, gorzej, że posiadał zgromadzoną energię potencjalną, bezużyteczną w aktualnej sytuacji.

Musiała znaleźć wyjście i to jak najprędzej inaczej podjęli los mieszkańców miasteczka.

Zjadła mięso. Wybrała najbliższą lalkę wielkości dziecka, wyrwała nogę zabawki, po czym owinęła ubraniem. Przyłożyła pochodnie do dogasającego ogniska. Materiał zapalił się szybko, szybciej niż lisica przypuszczała. Setki lat, w suchej lodowej jaskini, zdołało pozbawić tkaniny całej wilgoci. Pożegnała obozowisko, mając nadzieję, że do niego nie wróci.

Wkroczyła w odmęty zamarzniętego Torescam kierując się, ku ostatniej niezbadanej dzielnicy. Katastrofa, czas i woda przemieniły ulice miasteczka w zamarznięte tunele, po których dnie płynęły niezliczone strumyki biegnące do centralnego placu, niknące w niezliczonych szczelinach.

Mijane budowle, były proste, drewniane wykonane z bali, rzadziej desek. Pozamarzane tworzyły kryształy przywodzące na myśl bursztyny o wypolerowanej powierzchni. Z rzadka, który pęknięty ujawniał wnętrze zawierające relikty przeszłości wraz z mieszkańcami pogrążonymi w nieprzerwanym śnie.

W owej formie Torescam stanowiło spełnienie marzeń archeologów, potwierdzenie starego przypuszczenia historyków, o niegdysiejszej obfitości Matoni w leśne ostępy. Wszędzie dało się dostrzec bogactwo miejscowości w postaci brukowanych ścieżek oraz powszechnych szklanych okien będących w tamtych czasach fanaberią najbogatszych. 

Jednak największą uwagę i tajemnice stanowiło centrum miasteczka. Otoczone mórem, którą lód przemienił w przeszkodę zdolną powstrzymać bogów. Nadzieję na dostanie się do środka stanowiła brama wytworzona z brązu o srebrnych zdobieniach, pokryta licznymi grawerunkami. Nix rozpoznała w nich trzeciopoziomowe symbole, połączenie run wzmocnienia, siły i połączenia. Napełnione energią potencjalną stanowiły magiczną kłódkę niemożliwą do złamania bez pełnego zestawu kofanów oraz odpowiednio długich przygotowań.

Dziewczyna przejechała palcami po powierzchni grawerunków. Wyczuła nacisk na opuszkach, świadczący o naładowaniu symboli. Niedobrze ー pomyślała. Miała nadzieję, że minione setki lat pozbawią bramy mocy, czyniąc magiczną pieczęć bezwartościową.

Otworzenie przejścia stanowiło zagadkę, w samej konstrukcji. Ze studiów historycznych wiedziała o trzech stosowanych rodzajach klucza. 

Haśle, wytrychu i wykryciu. 

Hasło stanowiło różnego rodzaju słowo, znak, odpowiednie ułożenie płytek, kombinacja uruchamiająca mechanizm dezaktywujący magię. Nix zrobiła kilka kroków w tył, oglądając bruk pod cienką warstwą wody. Zwróciła uwagę na łuk o roślinnych zdobieniach oraz zwyczajne pale. Brak charakterystycznych run dźwiękowych, wystających kamieni oraz minerałów wskazywało na jedną z pozostałych opcji.

Wytrych był najprostszy i najpowszechniejszym rozwiązaniem. Wystarczyło posiadać odpowiedni przedmiot naznaczony wybraną runą, by wejść do środka. Jednak kemonomimi nie dostrzegła żadnego charakterystycznego zagłębienia.

Ostatnie rozwiązanie było najgorsze dla Nix, stosowane przy skarbcach bądź najtajniejszych komnat z najtajniejszych. Wykrycie. Pozwalało przejść jedynie istotą znanym, zaakceptowanym przez strażnika po drugiej stronie powiadomionego magią o przybyciu gościa.

Potarła palce o siebie. Marzła. Cieplnik wyładowywał się szybciej, niż przypuszczała. Poczuła dreszcz na karku. Czyżby to śmierć przybyła po swoją dolę? Nix bujała ze zdenerwowania ogonem. To była ostatnia szansa, pozostałe tunele zbadała. Wszystkie kończyły się ślepymi zaułkami.

Zacisnęła pięści, by lepiej się skupić. Musiała coś wymyślić. Może istniało drugie wejście słabiej zabezpieczone lub tajny tunel do ucieczki z wewnątrz w trakcie oblężenia.

Takie praktyki są stosowane nawet w dzisiejszych czasach.

Problem stanowił lód, odcinający możliwość poszukiwań. Nix chuchnęła na zmarznięte dłonie. Przedłużanie wymienienia cieplnika uznała za bezsensowne. Wyjęła kamień z plecaka i zamocowała u pasa. Natychmiast poczuła przyjemne ciepło rozlewające się po skórze przypominające zanurzenie w gorącej kąpieli. Ileż by teraz dała, by z takiej skorzystać. 

Westchnęła na samą myśl. Całemu temu miejscu przydałaby się gorąca kąpiel. Spojrzała na bramę. Fizyczne jej zniszczenie mogłoby przerwać runy i otworzyć dalszą drogę. Szkoda tylko, że ostatni wybuchowy enchrab wykorzystała do zawalenia wyjścia i pogrzebania białych. Gdyby miała kofan z wystarczającą ilością energii elektrycznej wykonałaby nowy. Niestety nic takiego nie posiadała.

Samotna jak jaskółka na wiosnę, zapomniana przez świat Nix przykucał, wyciągnęła notatnik i zaczęła pisać.

 

Brama z brązu o srebrnych zawijasach. Za kilogram tych zdobień dzisiaj mogłabym przeżyć rok bez pracy. Co to jest? Brąz to metal. Co niszczy metal. Rdza, czas i woda. Wszystkiego tu pełno, a ta stoi jak z fabryki. Muszę ją wygiąć, rozsadzić…

 

Odkrywczyni odłożyła ołówek. Rozsadzić, to było słowo klucz. Gdyby tak wcisnąć wodę w szczelinę między skrzydłami i zamrozić. Woda zwiększyłaby objętości i bęc. Może wtedy magiczna kłódka pęknie i droga stanie otworem.

Kemomomimi spojrzała na pochodnie. Przetrwa z pół, góra godzinę nim będzie zmuszona do sięgnięcia po świetlika. Nie miała czasu do stracenia. Wyrwała kartkę z notatnika. Nakreśliła symbol złożony z run połączenia, wzmocnienia i zwężenia. Wyjęła kofan, po czym napełniła znak energią potencjalną, aż do całkowitego opróżnienia kamienia energetycznego. Miała tylko jedną szansę. Podeszła do bramy. Zanurzyła palec w strumyku i dotknęła środka symbolu. Linie rozbłysły w odcieniu indygo. Magia zaczęła działać. 

Wcisnęła kartkę w wolnej przestrzeni między skrzydłami bramy. Strumyk niknący pod progiem zaczął się wspinać po szczelinie prosto do kartki, wypełniając każdą możliwą przestrzeń. Archeolożka zbliżyła kofan do stróżki i nakazując kamieniowi pobieranie energii cieplnej.

Woda zaczęła zamarzać, pęcznieć i napierać na brąz. Milimetr po minimetrze rozdzierała bramę, niszcząc strukturę misternego symbolu zabezpieczającego przejście. Trzasnęło. Runy wyryte na metalu błysnęły na ametystowo i zamilkły. Znak został przerwany.

Pchnęła bramę, po czym wkroczyła do serca Torescam z piersią wypełnioną nadzieją.

 * * *

 Niewiarygodne tylko to jedno słowo przychodziło na myśl Nix na widok centrum Torescam. Różniło się ono diametralnie od przedmieść i lodowych jaskiń wszechobecnych w okolicach góry Arengicoin. Stanowiło gigantyczną przestrzeń z filarami z zamarzniętej wody przywodzącej na myśl kryształy. Światło świetlika lśniło na oszronionych murach budynków. Zaś skierowane w głąb ulic nikło w ciemności nie potrafiąc dotrzeć do krańca starówki.

Chłód dało się odczuć na każdym centymetrze ciała. Zaś pod stopami zgrzytał piasek o szarej barwie przywodzącej na myśl popiół. Wreszcie po tylu miesiącach przygotowań, ciężkiej pracy, wyrzeczeń dotarła do celu wyprawy. Rozwikłania tajemnicy zniknięcia miasteczka z powierzchni Astonin. Jednak nim zagłębi się w rozwiązanie, musi spełnić obietnicę złożoną istocie, bez której wsparcia całość pozostałaby w strefie marzeń.

Poczuła mdłości na samo wspomnienie spojrzenia ślepi rzecznego demona oraz adoptowanej córusi pachnącej kwiatami pomarańczy. Takich osobników się nie oszukuje.

Zaczęła spełniać dziwaczne instrukcje, które musiała wykuć na pamięć i umieć powtórzyć wybudzona z głębokiego snu.

Sięgnęła do plecaka po kompas. Następnie skierowała się na wschód poszukując posągu Avanty w wilczej postaci. Podążyła za igłą, aż ta zaczęła wariować. Zaczęła kopać w piachu. Po chwili natrafiła na zawiniątko, w którym znalazła maskę wykonaną z zębatek, sprężynek i blaszek kompozycją przywodzącą na myśl królika. Wnętrze ktoś obłożył materiałem, by ochronić skórę. Zaś drobinki kofanów dawno już straciły blask. Lisica założyła konstrukcie i poprawiła sprzączki. Mimo starań była za duża na Nix i uwierała w uszy. Oddychało się w niej ciężko.

Pozostały dwa kroki i będzie mogła powiedzieć, że nic nie znalazła. Ogrzać się i pomyśleć co dalej.

Kemonomimi odnalazła wieżę zegarową i skierowała się w jej kierunku. Wkrótce dotarła do posągu z rozłupanym postumentem. Oczyściła kamień ze śniegu. Rozszyfrowała inskrypcje i zawahała się, słowa były dziwnie znajome. Stanowiły inkantacje dawno wymarłego kultu zapomnianego boga, pana równowagi i sprawiedliwości zwanego pod imieniem Monew. Jednak dotyczyły zupełnie czegoś innego.

Powróci mechanizm stworzenia, automat największy i kroczyć będzie wśród żywych. Góry drzeć zaczną pod ciężarem kości pierwotnej maszyny. Wybrańcy upadną, zaś z cienia wyłoni się płomień sprawiedliwości ー powtórzyła w myślach Nix nadal nic nie rozumiejąc. Następnie oczyściła dalszą część postumentu, zatrzymując się dopiero na jajowatym wgłębieniu. Ogrzała dłonie, po czym włożyła głowę w otwór.

Wiedziała czego się spodziewać, mimo wszystko i tak była zaskoczona. Lisicy zaparło dech. Poczuła szczypanie na policzkach. Odruchowo cofnęła głowę, jednak ta nadal pozostała przy kamieniu, przylepiona niczym za pomocą runu z energią potencjalną. Ręce Nix chwyciły za rzemienie. Naparła z całej siły, walczą z materiałem, znacznie mocniejszym niż ktokolwiek potrafiłby przypuszczać. Płuca paliły, mózg domagał się tlenu. Sekunda, za sekundą dudnienie w uszach narastało. Mięśnie osłabły. Tylko wola utrzymywała je na miejscu. Ciemność wszechogarniająca ciemność obejmowała horyzont lisicy.

Trzask. Nici puściły. Nix uwolniła głowę, łapiąc spazmatycznie powietrze. Kuło, paliło zimnem w tchawicy, a i tak smakowało jak najlepsza potrawa we wszechświecie.

Dopiero po chwili lisica zauważyła wysuniętą szufladę ze szkatułką w środku. Sięgnęła po pudełko i znalazła coś więcej, czego nie powinno być. Kompletnie zaskoczona schowała skarb zleceniodawcy do plecaka, dopiero po tym sięgnęła po znalezisko. Ciężkie tomiszcze pokryte kurzem kompletnie nie pasowało ani do miejsca, ani do czasów pochodzenia Torescam. Nix otworzyła księgę, na stronicach znalazła drukowane zdania pochodzące ze znacznie późniejszego okresu. Nasuwało to lisicy jedyny słuszny wniosek, ktoś musiał tu być przed nią, odkryć skarb rzecznego demona i schować tam księgę o dziwnym tytule. Tylko po co? Temat na później. Przetrwanie miało większy priorytet.

Lisicy na tom chwilę zbrzydło odgrywanie tajemnic Torescam. Schowała tomiszcze. Pragnęła znaleźć się w domu, owinąć kocem i pić czekoladę przy akompaniamencie trzaskającego drzewa w kominku i mieć cały ten świat gdzieś, zwłaszcza wszechogarniający całość śnieg oraz zimno.

Archeolożka skierowała się ku centrum miasteczka, rozmyślając nad przyjemnościami przyziemnego życia, byle tylko odsunąć się od konieczności rozważenia śmierci w tym miejscu.

Ten usłyszała furkot skrzydeł przywodzący na myśl stado gołębi wzbijające się do lotu. Gołębie w Matoni nie występowały, lecz żyło coś znacznie przydatniejszego. Coś, co napawającego lisice nadzieją. Nix skierowała się, ku odgłosom i odnalazła strugę światła zbyt wąską dla jakiejkolwiek istoty rozumnej zamieszkującej kontynent, za to w sam raz dla zwierząt zwanych lepusami.

Wchodząc w krąg światła, dostrzegła setki miniaturowych królików z błoniastymi skrzydłami, wznoszących się i opadających w chmarach przywodzących na myśl stado nietoperzy. Futerko zwierzaków mieniło się barwami nakrapianej bieli, tworząc zmysłową mozaikę od błękitu po sam fiolet. Lodową ścianę zdobiły nory, w których lepusy wychowywały młode. Niedostępna dla białych prowadząca od podnóża jaskini po samą powierzchnię stanowiło idealne schronienie dla ćmo-królików i wybawienie dla lisicy.

Uśmiechnęła się. Nie umrze z głodu, nie zamarznie bowiem odchody lepusów stanowiły świetny opał. Zaś odrobina światła u szczytu ściany dawała nadzieję na wydostanie się z lodowej otchłani Torescam.

Przygotowania trochę zajęły, ale już po niespełna godzinie zebrała odrobinę drewna na ognisko, kilka kamieni i skrawek materiału, który zamierzała wykorzystać do budowy prymitywnej procy. Kemomoimi rozdarła materiał i ciasno zwinęła, tworząc sznur odpowiedniej długości. Wykonała koszyczek dla pocisków w środkowej części broni, po czym zabezpieczyła wszystko supłami. Była gotowa. Chwyciła kamień i umieściła w procy. Idąc na palcach wyjrzała na polankę lepusów, jak zaczęła nazywać w myślach miejsce ich gniazdowania.

Kilka ze stworzeń grzało się w promieniach Donres, młode zaś ganiały wokół i szalały, jakby następny dzień, nigdy miał nie nadejść. Kemomomimi wybrała lepusa odwróconego do niej tyłem. Umieściła kamień w siodle, po czym rozkręciła procę i wypuściła pocisk. Spudłowała. Kamień poleciał za bardzo na prawo, kończąc lot w szarawym piachu. Królko-ćmy wzbiły się w powietrze, piszcząc, uciekając do norek poza zasięg lisicy. Zagryzła zęby ze złości. Powinna wypróbować broń, nim zacznie polowanie. To była czysta głupota z jej strony. Trudno stało się. Teraz musi odczekać kilka godzin, nim lepusy na powrót będą w zasięgu.

Zrezygnowana Nix pozbierała odchody i rozpaliła ognisko. Cuchnące gnojem, drażniące nos, ale jednak dające wystarczającą ciepłe, by się ogrzać. Siedząc tak i starając się nie myśleć o zapaszku oraz głodzie przypomniała sobie o księdze znalezionej wraz ze szkatułką. Papier nadawałby się idealnie by podsycić ogień oraz pokusić się o naładowanie kofana. 

Palenie książek, lisica w życiu nie przypuszczała, że kiedykolwiek się tego podejmie. Przynajmniej dla szacunku dla autora oraz jego pracy postanowiła zajrzeć do środka. 

Księga najwyższych ー kemonomimi przeczytała w myślach tytuł tomiszcza.  

Przełknęła ślinę. Księga musiała należeć do właściciela maski, kierownika wcześniejszej wyprawy poszukującej zaginionego miasteczka. Zleceniodawca o nich wspominał i ostrzegał przed sztuczkami zamaskowanych. 

Lisica zaczęła czytać. Tekst napisany drobnym maczkiem był zdumiewająco dziwny. Wręcz zakradał się o herezje w świetle nauki. Zaprzeczał wszystkim dotychczasowym badaniom historycznym jak i magicznym. Wmawiał prawdy będące kłamstwami, a kłamstwa nazywał prawdami. Indoktrynował czytelnika, nakazując jedyne słuszne postępowanie. Treść nie miała nic wspólnego z czymkolwiek wartym zapamiętania. Tezy budziły odrazę na samą myśl. Jaki to wszystko miało cel? Wywołanie kolejnej wojny ras? 

Dziewczyna zatrzasnęła, księgę ciesząc się, że najdzie jej koniec. Bełkot w niej zawarty budziły złość, fluatowały do tego stopnia, że Nix bez namysłu wyrwała kilka kartek i cisnęła w ogień. Traktowanie kemonomimi jako podrzędnych istot zasługiwało na stos. Indoktrynacja i zalecenia wychowywania w rasizmie także.

Nix wzięła głębszy oddech. Dzieje Astonin nie należały do kryształowych. Przyznała przed sobą, że obecne czasy także nie są pod tym względem idealne. Taka była prawda i musiała ją przełknąć. Patrząc w płonący papier, postanowiła mimo wszystko dalej czytać. Potraktować całość jak archeolog, z dystansem patrzący na to co minęło.

Najbardziej jednak ku temu popchnęła ją ciekawość, coś, z czym nie umiała walczyć do dzieciństwa. Wzmianka o masce, którą znalazła i pewnym kulcie zwanym sektą miedziorytu.

 * * *

 Kamień świsnął w powietrzu i uderzył prosto w głowę lepusa rozbijając ją na miejscu. Nix podskoczyła z radości, machając ogonem niczym szczeniak na widok smakołyka. Zgarnęła zdobycz i udała się do obozowiska położonego wewnątrz zniszczonego domostwa w połowie zatopionego w lodowym filarze. Od kilku dni zbierała zapasy, suszyła mięso i gromadziła wszystko, co zdołała znaleźć. Uważała też na białych, którzy kręcili się po miasteczku także polując na ćmo-kruliki.

 Ze zniszczonych koców odnalezionych w zawalonej przędzalni wykonała namiot, który chciała wykorzystać w drodze powrotnej. Połamaną beczkę przerobiła na kosz na amunicje do procy. Całą zaś wykorzystywała jako wychodek. Części kości lepusów wykonania śnieżek nabijanych „ostrzami” służących jako prymitywna broń przeciw białym. Drugą zaś wykorzystał do zrobienia prowizorycznych raków oraz ostrzegawczych połykaczy. Znalezione ubrania przerobiła na linę, której zawsze było za mało, taka tradycja wszystkich wypraw, jakich do tej pory dokonywała.

Cel w postaci wspięcia się na powierzchnię po lodowej ścianie był coraz bliższy spełnienia. Problem stanowiła uprząż, a dokładniej materiały, z jakich miałaby ją wykonać. Musiały być wytrzymałe i elastyczne, znacznie bardziej od szmat, z których wykonała linę. Pod tym względem eksperymenty z obręczami z beczki były obiecujące, lecz skończyły się przykrymi otarciami w niezbyt przyjemnych miejscach.

Nie zostało nic, tylko przeszukiwanie dalej Torescam i liczenie na łut szczęścia.

Spakowała kilka niezbędnych drobiazgów do plecaka, zostawiając czekan oraz nóż, i ruszyła w drogę, ku starówce miasteczka.

Tę część zamarzniętej miejscowości wypełniała łacha szarego pyły idealnie okrągła, wyrysowana od cyrkla co do milimetra. Budowle stojące na granicy przecięło jak nożem, zamieniając wewnętrzną stronę w nicość. Całość przywodziła na myśl dziecięcą piaskownicę z kijem wbitym w sam środek. Tylko w tym wypadku owym kijem był siedemnastometrowy kofan wypełniony energią cieplną, po tylu latach nadal obecną w magicznym kamieniu.

Tajemnica zamarznięcia Torescam okazała się banalnie prosta. Ktoś rozpoczął proces ładowania, zapominając o bezpieczeństwie, a minerał tej wielkości pochłoną wszelkie ciepło, pozbawiając życia miasteczko, zaś najbliższe otoczenie zmieniając w pył. Błahe z pozoru rozwiązanie wzbudziło jeszcze więcej pytań. 

Kto tego dokonał? Dlaczego proces przebiegł tak szybko i skąd mieszkańcy mieli tak nieprawdopodobnych rozmiarów kofan? Jednak najważniejsze spośród nich należało do najprostszych. Dlaczego? Dlaczego podjęli się całego procesu i co zamierzali osiągnąć? To ostanie, najbardziej spędzało sens z powiek archeolog.

Podeszła do siedemnastometrowego odłamka brodząc w pyle, trzeszczącym pod stopami, starając się nie myśleć, czym ów piasek był przed przemianą. Kofan lśnił przed lisicą karmazynowym blaskiem, mieniąc się w nim jak diament. Był wyjątkowo czysty pozbawiony skazy, na tyle, by mogła dostrzec w nim własne odbicie.

Archeolożka naładowała cieplniki przywołując w głowie stare porzekadło ー Senekimari przychodzi po tych, co karmią kofany energią żywych. Przesąd, jakich wiele usłyszała w trakcie poszukiwań Torescam. Musiało coś w nim być, bo gdy tylko naładowała kamień, uzupełniła energię w cieplnikach i oddała się słodkiemu uczuciu ich działania, usłyszała trzaski i wycie. Zlękła się i ciarki przeszły jej po plecach. Musiała się ukryć. Jeśli to byli biali i wpadli na jej trop, to tym razem się tak łatwo nie wywinie.

Pobiegła ku ruiną, pojedynczym ścianą, noszących niegdyś dumne miano domów. Przeskoczyła nad trupem przymarzniętym do podłoża. Zachwiała się i przez moment walczyła o utrzymanie równowagi. W końcu pobiegła dalej, dotarła do skrzyżowania, po czym skręciła w lewo. Przezornie zawczasu przebadała okolicę i znalazła najlepsze miejsce do obrony. Świątynie, która posiadała wystarczająco mocne drzwi, by powstrzymać pazury drapieżników. 

Weszła do środka, zabarykadowała przejście. Nie lubiła tego miejsca. Wyczuwała w nim niechęć, wyższość, co na kształt księgowego patrzącego z góry na petenta. Obcość. Przytłaczały ją strzeliste okna przywodzące na myśl ołówki postawione na sztorc. Od przemienionego w lodową bryłę ołtarza wiało chłodem. Sufitu zaś zwisały sople metrowej długości z czubkami ostrymi jak nóż. Ich obawiała się najbardziej, dlatego stąpała po posadce, najciszej jak potrafiła. Zamierzała dostać się do przedsionka, gdzie mogłaby spokojnie przeczekać, aż biali odejdą.

Idąc wzdłuż nawy, spostrzegła, że wcześniej była w błędzie. Posąg modlitewny, stojący za ołtarzem, nie należał do Elda, najważniejszego z bóstw, lecz kogoś innego. Zdumiona podeszła bliżej.

Poprzez lód śnieg przebijało się oblicze starca z laską zakończoną wagą. Wszechwidzące oczy posągu przeszywały ją aż do samego serca. Od pasa w dół miał nogę ślimaka z charakterystycznymi błonami bocznymi. Z mięczaka posiadał czułki i różki pozbawione oczu.

Westchnęła. Tego w Torescam się zupełnie nie spodziewała. Odnalezienia wizerunku Monewa pana sprawiedliwości, równowagi, praw i obowiązków zapomnianego boga, którego kult dawno wymarł. Znanego wśród naukowców jako bezkształtna sylwetka z symbolem spirali na piersi.

Była pierwszą od setek lat osobą widzącą jego prawdziwą twarz i właśnie tego dnia musiała postanowić notatnik w obozowisku. Musiała tu wrócić oraz bez dwóch zdań zlustrować posąg wraz ze świątynią.

Z zamyślenia wyrwało ją drapanie pazurów o wrota. Przełknęła ślinę, biali wpadli na jej trop. Zdecydowanie za długo pozwoliła sobie na rozmyślania. Ostrożnie, na palcach, najciszej jak potrafiła, przeszła dystans dzielący ją od przedsionka. Wkroczyła do środka, szukając drzwi, których nie było.

Była sama, w miejscu zapomnianym przez świat, kompletnie odcięta od jakiejkolwiek drogi ucieczki. W sytuacji znacznie gorszej niż po wpadnięciu do lodowej szczeliny. Bez ekwipunku, na kiepskiej diecie i jak na złość silnym parciem na pęcherz.

Zwłaszcza ostatnie domagało się uwagi. Rozejrzała się za ustronnym kontem. Mnogość ostrzy, tasaków i zamarzniętej krwi nijak pasowała do przyjaznej świątyni z podręczników. Ze studiów pamiętała o rytualnych ofiarach dla bogów zwłaszcza obecnych w kulturze Aphenów, Powszechne też były mniemania o łagodności zapomnianego bóstwa pod tym względem. Tymczasem oczy kazały jej zweryfikować pogląd o przyjaznym dziadku z laseczką. Obok beczki wypełnionej zamarzniętą krwią. Na stole pośród noży i czerwonego szronu leżała miska z błękitnym kamieniem oprawionym w złoto.

Nie wiele myśląc, schowała ozdobę do kieszeni, po czym użyła naczynia jako prymitywnego nocnika. Następnie przyjrzała się ostrzą. Część z nich pordzewiała do tego stopnia, że nie nadawała się do niczego. Inne były tępe i kompletnie niewyważone. Tylko jeden sztylet wyglądał na nienaruszony zębem czasu. Zdobiona rękojeść i głownia w kształcie muszli ślimaka wraz z kofanem umieszczonym w środku mówiły same za siebie.

Broń rytualna sprawiedliwego boga.

Zacisnęła dłonie na rękojeści, w końcu znalazła coś porządnego w całym miasteczku, co nadaję się do obrony bardziej niż czekan. Niestety wątpiła, czy byłaby w stanie zbliżyć się na tyle do białego, by ostrze stanowiło jakiś użytek.

Usłyszała przytłumiony trzask. Belka zagradzająca wejście do katedry okazała się, mniej wytrzymała, niż sądziła, biali zaś bardziej zdeterminowani niż zazwyczaj.

Postanowiła się bronić w przejściu, gdzie będzie stawać naprzeciw jednego drapieżnika na raz. Poczuła charakterystyczny swąd mokrego psa połączony z pobekiwaniem owcy. Biali też ją wyczuli, była, tego pewna. Wdziała w głowie obraz poruszających się nosów drapieżników, krok za krokiem podążającym za jej zapachem.

Zacisnęła palce na rękojeści sztyletu. Lada chwila wszystko miało się wyjaśnić. Rozstrzygnąć, kto przeżyje. W ten przypomniała sobie o soplach wiszących u sklepienia katedry. Najprościej byłoby krzyknąć jak najgłośniej i sprawa byłaby pozamiatana. Problem polegał na tym, że nie mogła krzyczeć, ani mówić.

Przeklinając w duchu lisią ospę, która permanentnie zniszczyła jej krtań, wychyliła się i rzuciła jednym z tasaków w sufit. Ostrze zawirowało i doleciawszy do połowy wysokości, spadło na ziemię z brzdękiem. 

Przeklęłaby gdyby mogła.

Kilkoro białych dostrzegło ją i zawyło z wściekłości, po czym rzuciło się na lisice.

Dziewczyna w ukryła się w przedsionku idealnie, w momencie gdy sople zaczęły spadać na drapieżniki. Ranne stworzenia poprzebijane lodem wznosiły jeszcze większy raban, potęgując własną zgubę. Nastał popłoch, w którym niedoszli zabójcy zaczęli, uciekać pozostawiając za sobą trupy pobratyńców.

Nix spięta jak nigdy, z kołaczącym sercem, czekała dobrą chwilę nim pozwoliła sobie wyjść z kryjówki.

Na zewnątrz czekał ją krew, lód i śmierć, w ilości, jakiej to miejsce nie spotkało od setek lat. Poskręcane ciała białych w agonii wiły się pośród szczątków mebli. Pod wpływem kroków dziewczyny bryły lodu ślizgały się po posadzce niczym kamienie kerningowe. Jednak pośród wszystkiego najbardziej przyciągał wzrok odsłonięte sklepienie katedry, przedstawiające dzieje Torescam. Przybycie pierwszych osadników, którzy przemierzając góry i uciekając przed białymi odnaleźli siedemnastometrowy kofan. Założyli wioskę wokół kamienia, wykorzystując jego moc do ogrzania ziemi i uczynienia jej żyzną. Uprawiali rolę, rośli w siłę nie obawiając się zimna. Jednak z czasem ciepło zaczęło zanikać, a plony marnieć w nieprzyjaznym klimacie. Konieczne stały się ofiary, aby utrzymać energię z początku małe, by z czasem stać się coraz większe aż do istot rozumnych wybieranych przez zapomnianego boga.

 * * *

Nix wyrzuciła pozostałość po ołówku w śnieg. Portret Monrewa był gotowy. Odkąd odkryła prawdziwe przeznaczenie kofana na środku Torescam dzieje miasteczka zaczęły układać się w logiczną całość. Zaczęła dostrzegać zależności, które wcześniej jej umykały. Choćby ułożenie pozostałości lamp ulicznych połączonych prymitywnym zasilaniem parowym tworzyły gwiazdę z centrum w postaci ogromnego kamienia energetycznego. Takie rozwiązanie zapewniało łatwe dostawy energii niezbędnej do działania. Ułożenie budowli tarze zyskało nowy sens. Nieliczne ocalałe budynki wskazywały na budowę kręgową powszechnie wykorzystywaną wśród wróżek. Całokształt przywodził na myśl wędrowców zgromadzonych wokół ogniska po ciężkiej podróży. 

Dzięki tej wiedzy Nix z łatwością zaczęła się poruszać po centrum Torescam i zgromadziła wszystko, co niezbędne do opuszczenia miasteczka. Brakowało jej tylko odwagi, by podjąć próbę, przynajmniej tak sobie wmawiała. W głębi wiedziała, że chodzi o coś zupełnie innego. Zagadkę, której jeszcze nie rozwiązała.

Schowała notatnik do plecaka, po czym sięgnęła po rytualny sztylet i odcięła kawałek wędzonego mięsa białego. Smakował okropnie i dałaby wiele za urozmaicenie w postaci cebuli czy pomidora. Jednak natura jest brutalna w swojej prostocie. Zjedz, albo bądź zjedzony. Przystosuj się albo zgiń. Nix pocieszała myśl, że to ona jest górą, przynajmniej na razie.

Wstała, otrzepała nogi, po czym opuściła katedrę. Biali odkąd przetrzebiła połowę ich stada, trzymali się z daleka traktując centrum miasteczka jako tereny łowieckie śnieżnej lisicy. Zyskała tym względny spokój pozwalający przeprowadzać badania.

Wiele osób brało pracę Nix za przygodę rodem z powieści najznamienitszych autorów. Częściowo mieli racie, a nawet zdarzały się momenty, które przebijały ich dzieła. Bynajmniej istniała jeszcze druga strona zawodu, która umykała większości autorów i fanom gatunku przygody. Należało do niej żmudne badania, obliczenia i składanie faktu po fakcie prowadzących do odkrycia prawdy. Ironicznie właśnie ta praca przyniosła najznamienitsze efekty.

Dlatego lisica spędziła sporo czasu na rachunkach obliczając zasięg oddziaływania kofana możliwość pobierania energii, pojemność jednocześnie uwzględniając wszelkie drobne czynniki tak subtelne jak kształt czy położenie względem Donres. 

Wnioski z nich były następujące.

 Krańce miasteczka pokrywały się ze strefą naturalnego pobierania energii kamienia. Szary piach wyznaczający strefę anihilacji wynosi w przybliżeniu sto pięćdziesiąt metrów, co kompletnie nie zgadzało się z pomiarem strefy, która była zdecydowanie o połowę mniejsza. Jedną czwartą mocy aktualnie posiadaną przez kofan pochodzi z nieznanego źródła.

Mając to wszystko w głowie oraz drobną notatkę, by pakować na wyprawy więcej ołówków niż jeden, Nix ruszyła ku centrum miasteczka. Dotarła do granicy szarego piasku, by przez następną godzinę podążać wzdłuż brzegu, poszukując wskazówki rozwiązującej problem strefy anihilacji. Podejrzewała runy, w głównej mierze symbol zwężenia i połączenia. Nie wykluczała także znaku odwrócenia, znacznie prymitywniejszego, działającego niczym niewidzialne lustro przy odrobinie wprawy pozwalającego kierować energią kofanów. Także zwracała uwagę na pozornie zwykłe przedmioty oddziaływające na magie w szczególności na wszelkiego rodzaju kawałki metalu osłabiające działanie energii cieplnej.

Pustka, nic. Żadnych run, kawałków metalu ani niczego poza piaskiem, lodem i kośćmi. Lisica zaczęła wątpić w słuszność dokonanych obliczeń. Jednak o pomyłce nie mogło być mowy. Sprawdzała rachunki siedmiokrotnie. Różnica była za duża, by pochodziła od źle postawionego przecinka, czy pomiaru kamienia. Nawet najprostsza metoda promienia oddziaływania doskonałego wskazywała na większy zakres anihilacji niż archeolożka zastała.

Nix zacisnęła pięści, poruszała ogonem w tę i z powrotem w geście irytacji. Coś takiego nie miało prawa się wydarzyć. Gdzieś tkwił błąd, albo to albo kofanologia się myli.

Archeolog wzięła głęboki oddech. Jej cierpliwość względem zaginionego miasteczka miała się ku końcowi. Musiała zacząć myśleć, marudzenie niczego nie zmieni. Na początku rozprostowała palce, dziękując bogom za cieplnik ogrzewający ciało. Następnie przestała postrzegać nieznalezienie runów jako porażkę, tylko jako wykluczenie jednej z możliwości.

Sama ta myśl, kolejnego kroku ku prawdzie odjęła Nix irytację jak kamień z serca. Przywołała w głowie słowa mentora z uczelni. Kemonomimiego, któremu zawdzięczała fascynacie historią oraz to, kim się stała. 

Zmień perspektywę leniwa klucho i rusz głową.

Nix uśmiechnęła się na wspomnienie profesora z kozią bródką. Rozprostowała kości i rozejrzała się po objętych w pół domostwach. Postanowiła pójść na całość, zmienić położenie z przytupem. Dlatego wróciła do obozowiska po uprząż wykonaną z pierścieni beczek owiniętą futrem białych oraz linę. Wyciągnęła czekan i wróciła do katedry. Spojrzał w górę na pokrytą śniegiem ścianę wieży dzwonniczej, nie była imponująca, ale nadawał się w sam raz na przetestowanie sprzętu. Lisica wbiła czekan w lód, rozpoczynając wspinaczkę. Napięła mięśnie, podciągnęła się wyżej i zaczepiła prowizorycznymi rakami o ścianę. Oparła się na stopach i ponownie wbiła czekan. Na policzkach czuła chłód, który szczypał ją niczym kochanek spragniony pieszczot. Metr nad ziemią wbiła szpikulec, do którego przymocowała linę. Szła w górę metr po metrze, minuta po minucie ostrożnie stawiając krok za krokiem, aż dotarła na miejsce. Dopiero na dachu pozwoliła sobie na odpoczynek.

Stojąc chwiejnie na lodowej tafli, otarła pod z czoła. Zastrzygła uszami, nasłuchując najdrobniejszych szmerów. Poruszając w międzyczasie puszystym ogonem dla zachowania równowagi. Oblizała spękane wargi smakujące solą. Była na miejscu. Rada starego profesora okazała się strzałem w sedno problemu.

Dopiero z tego miejsca przy użyciu świetlika połączyła kropki w całość i uzupełniła braki wyobraźnią. Znowu była w błędzie. Lampy owszem ułożono tak by kofan stanowił centrum ich obecności, lecz ich umiejscowienie nie było przypadkowe. Wraz z domostwami, traktem i pomnikami układały się w wielki run, gdzie najlichsza chałupka miała swe konkretne zadanie i miejsce. Składały się na symbol odwrócenia, nieco inny niż współczesny, ale nadal spełniający swoją rolę. Wielkość Torescam zapewniała mu stabilność, jednocześnie nadrabiając braki w dokładności. Był to klucz do rozwiązania zagadki.

Ten symbol rozwiązywał problem martwej strefy i odpowiadał na podstawowe pytanie dlaczego miasteczko zniknęło tak nagle bez wiedzy okolicznych wiosek. W trakcie katastrofy zadziałał jak kopuła zwężająca obszar działania i potęgując jego siłę. Wszystko składało się w jedną całość. Pozostało tylko odnaleźć pierwszą kostkę domina początkującą katastrofę.

Archeolog była pewna, że chodzi o błąd w rytuale napełniania kamienia, bałagan w katedrze na to wskazywał. Toresaczycy także byli zbyt dokładni by była to ich winna. Pozostawało tylko celowe działanie strony trzeciej. Sabotaż mający doprowadzić do katastrofy. 

Nix wiedziała z historii, że czasy zniknięcia miasteczka należały do tych mniej spokojnych. Niepokoje społeczne. Wisząca w powietrzu wojna między Afiord a trójprzymierzem Laureyri, Nesi oraz Anterland zwanym sojuszem trzech braci. Z racji położenia ojczyzny na granicy konfliktu każda ze stron chciała przeciągnąć Matonie na swoją stronę. Katastrofa w Torescam byłaby świetnym pretekstem do zaangażowania państwa do konfliktu, gdyby tylko ktoś o niej wiedział.

Archeolog zagryzła wargi, wiedziała, że jest blisko, naprawdę blisko rozwiązania. Oczywiste dla niej było, że ktoś zatuszował sprawę, ktoś o wielkich wpływach. Nix poczuła, jakby wdepnęła w wielkie gówno cuchnące na kilometr, zbyt duże jak na jej zgrabne stopy. Ta sprawa wymagała wyjaśnienia, lecz obecnie należało ją odłożyć na później. Być może nawet o niej zapomnieć dla własnego bezpieczeństwa.

Lisica skupiła się na sabotażu. Zeszła na ziemie i poszła ku obozowisku, w głowie notując, aby wyposażyć się w dodatkowe kolce do wspinaczki. Po drodze zwracała uwagę na szkielety, podosypywane kości świadczące o czyimś istnieniu. Dowodzie masowej kaźni. Zaczęła je liczyć, w wyobraźni odważając ostatnie chwile.

Widziała chłopca biegnącego za piłką wraz z kolegami. Starszą kemonomimi niosącą kosz z owocami. Zgromadzenie wyznawców zapomnianego towarzyszących w ofiarnym rytuale. Słyszała ich śpiewy, gniew, słowa radości. Czuła pot i zapach kadzideł drapiących gardło wymieszany z wszechobecnym swądem trzody chlewnej. Wszystko zatrzymane w czasie, skute lodem w zaledwie kilka sekund.

Kto śmiał się dopuścić takiego czynu?

Nix dotarła na miejsce w półśnie, zła na świat, jednocześnie nie wiedząc, co począć usiadła. Patrzyła na lepusy i lodową szczelinę. Kiedyś w tym miejscu przebiegała rzeka, obecnie pozostało suche koryto wraz z resztkami piasku. Z historii pamiętała, lawinę stulecia wywołaną łagodnym trzęsieniem ziemi, niespotykanym w tych okolicach. Katastrofa była tak potężna, że pogrzebała sześć wiosek, pół miasta oraz zmieniła tor płynięcia rzeki. Czyżby aż do takich zniszczeń doprowadził jeden sabotażysta w Torescam? 

Lisica usiadła na dywanie w obozowisku. Rozmyślając, sięgnęła do notatnika. Miała ogromną ochotę rozpisać swoje przemyślenia, zanotować wszystkie fakty i połączyć kropki w spójne rozwiązanie zagadki. Była już tak blisko, czuła to całym ciałem. Poszukała ołówka, którego nie było. Zaklęła na samą siebie. Cisnęła szkicownik w kąt. Sięgnęła po kość ćmokrulika i zaczęła rysować po tkaninie, w wyobraźni łącząc niewidzialne linie. Dłoń sama nakreśliła run odwrócenia. Wszystko pasowało jak ulał, nawet rzeczny łuk w granicach miasteczka stanowił część symbolu.

Nix olśniło, nie było żadnego sabotażysty, spisku ani kosmitów sterujących losami świata. Cały spisek wymyśliła sama. Lawina zmieniła bieg rzeki, uszkodzona magia zwęziła ochroniła ziemie na zewnątrz Torescam, jednocześnie potęgując działanie we wnętrzu. Noke pan nieszczęść zaś chciał, aby stało się to akurat w dniu składania ofiary, co doprowadziło do katastrofy.

 * * *

 

 Nix owinęła ogon wokół ciała. Prawe ucho archeolożki zdobił błękitny kamień w złotej oprawie. Pamiątka po wyprawie poszukiwawczej. W dłoniach trzymała kubek z gorącą czekoladą, idealnym lekarstwem na poranny chłód panujący w przedziale pociągu.

Minął miesiąc odkąd wydostała się z Torescam i dotarła z powrotem do cywilizacji. Miesiąc raportów, wypełniania dokumentów, załatwiania wszelkich „niezbędnych” formalność. Godziny tłumaczeń i opowieści przed urzędnikami dłubiącymi paluchami w nosie. Dopiero ostatni tydzień spędziła spokojnie w rodzinnym gronie, pod ciepłymi kołdrami śpiąc do południa, czytając książki przed kominkiem i regenerując organizm. Odpoczywałaby jeszcze kolejne siedem dni, a może nawet dwa razy dłużej odwlekają nieuniknione, gdyby nie list od sponsora wyprawy. List wraz z biletem pierwszej klasy do Holga Fall i gorącym zapewnieniem przewiezienia wprost pod drzwi samej rezydencji potentata kofanowego.

Kemonomimi, wróciła myślami do teraźniejszości, sięgnęła po kanapkę z dżemem i ugryzła kawałek, delektowała się słodyczą, tak odmienną od smaku mięsa ćmo-królików jak się tylko dało. Siedząc przy oknie i jedząc śniadanie, patrzyła na krajobraz za szybą. Na granicy widzenia majaczyły drobne gwiazdki, na które kompletnie nie zwracała uwagi. Rozmyślała nad prezentem na urodziny brata oraz szkatułą, za której zdobycie prawie zapłaciła życiem.

Dokończyła śniadanie i wyciągnęła ołówek wraz z nowiuśkim notatnikiem i zaczęła pisać wiersz o mieszkańcach Torescam. Dotarła do drugiej strofy, gdy drzwi przedziału otworzył człowiek w białym garniturze i cylindrze z tacą świeżych brzoskwiń.

ー Dżentelmen z sąsiedniego przedziału prosił, aby przekazać ten skromny podarek prosto do Panny dłoni z wyrazami szczerego szacunku. Mam nadzieje, że będą smakować.

Nieznajomy postawił tace na stoliku przed poszukiwaczką przygód. Nix, natychmiast sięgnęła po ulubiony owoc i zatopiła w nim zęby, pozwalając lepkiemu sokowi spłynąć po brodzie.

ー Widzę, że trafił idealnie w Panny gust.

Człowiek uśmiechnął się serdecznie, mimo to lisica poczuła ciarki na ogonie. Przerwała posiłek i napisała kilka słów na kartce, po czym pokazała je nieznajomemu.

ー Oczywiście przekaże podziękowania. Jednak zgodnie z prośbą, nie mogę zdradzić jego miana.

Nix przytaknęła, po czym wskazała palcem linijkę niżej.

ー Dokładnie za kwadrans. Hmmmm… przypuszczam, że spirala będzie najlepszym słowem.

Archeolożka natychmiast zabrała notatnik sprzed nosa stewardesa, jednocześnie odwracając z zawstydzenia głowę. Nieznajomy zamknął przedział pozostawiając kemonomimi samą. Nix śledziła kroki człowieka, aż do opuszczenia wagonu. Dopiero potem zasrzygła uszami, rozluźniając ciało, sięgnęła po brzoskwinie i oddała się uczcie zmysłów. W głowie zaś miała ostatni wers pisanego wiersza wraz ze słowem białego kapelusznika, które ni jak jej nie pasowało do całości.

 

Przeznaczenie jest jak spirala,

Łączy losy, serca drogi,

Spręża życia w jedność scala,

Niszczy i wyzwala.

 

* * *

 

 Archeolożka wkroczyła na dworzec w Holga Fall pewnym siebie krokiem, po czym zatrzymała na platformie pośród tłumu pasażerów, wypatrując obiecanego w liście przewodnika. W jednej dłoni trzymała walizkę, w drugiej zaś parasolkę, którą wzięła według zaleceń mecenasa. 

Apheni, rzeczne demony, wróżki, ludzie, kemonomimi, a nawet jedna kidsume potrącali się i spieszyli w tylko sobie znanych kierunkach. Nix stała potrącana przez istoty jak ten przysłowiowy kołek na środku jeziora, dopóki jakiś pasażer nie nadepnął jej na ogon. Zagryza zęby z bólu i uniosła wyżej kite. Następnie poszła ku automatom z przekąskami, by jako tako odgrodzić się od podróżujących. Brzuch miała pełny i nawet nie spojrzała na ofertę umieszczoną za szybą. Zamiast niej dostrzegła chudego chłopaka o psich uszach chrapiącego między maszynami. Na piersi małolata spoczywała tektura z wypisanym jej imieniem.

Śnieżna lisica potrząsnęła dzieciakiem. Młokos otrząsnął się i oszołomiony wstał gotowy do ucieczki. Uspokoił się, dopiero gdy dostrzegł Nix. Przez moment patrzył, na nią oczekując, jakiegoś słowa reprymendy. Dopiero po chwili zrozumiał, że przespał przyjazd pociągu.

ー Przepraszam, może Pani się odsunąć? ー Nie czekając na odpowiedź, ominął poszukiwaczkę przygód i zatrzymał się przed tłumem pasażerów, krzycząc i podskakując niczym piłeczka kauczukowa.

ー Panna Nix Ventus proszę tutaj!! Panna Nix Ventus, śnieżna lisica z Matonii!!!

Kemonomimi pokręciła głową podeszła do nieokrzesanego młodzieniaszka i dotknęła jego ramienia.

ー Dziękuję za obudzenie, ale proszę mi nie przeszkadzać, mam teraz ważne zadanie do wykonania.

Archeolożka przytrzymała chłopaka, nie pozwalając się mu odwrócić, po czym stuknęła palcem w karton i wskazała na swoją pierś. Oczy posłańca natychmiast się powiększyły.

ー To pani! Dlaczego szanowna pani nic nie mówi?!

Nix wskazała gardło i pokręciła głową, po czym dla podkreślenia przekazu skrzyżowała przedramiona.

ー Rozumiem, tak to jest, jak się chodzi po mrozie bez szalika. Mama zawsze mi to powtarzała, i miała rację. Bo u was śnieg jest cały rok?

Matonianka przytaknęła, tłumaczenie całej zawiłości, pogodowej ojczyzny na gesty oraz domysły mijało się z celem.

ー Ale gdzie moje maniery. Mama uczyła manier, a ja zapomniałem. Jestem Mokson miło mi Panią poznać Panno Nix. ー Dziesięciolatek wyciągnął dłoń.

Archeolożka uśmiechnęła się i uścisnęła rękę psiego kemonomimi. Etykieta w Damalen nakazywał z kobietami witać się inaczej i wielu uznałoby takie zachowanie za niedopuszczalne zwłaszcza tutaj w Afjord, jednak jej to nie przeszkadzało.

ー Proszę za mną, zaprowadzę Panią do rezydencji Pana Agatopteryxa i niech się Pani nie martwi nic nie będzie musiała Pani mówić.

Mo ruszył jako pierwszy, wysoko podnosząc nogi niczym kurczak z błotem przyczepionym do nóg.

ー Wie Pani, uczę się maszerować, bo jak dorosnę, to będę żołnierzem, tak jak mój wujek, a żołnierze dużo maszerując, więc muszę ćwiczyć, kiedy się tylko da. Zobaczy Pani, zostanę generałem i będę pokazywał innym jak się to robi.

Ventus wraz ze swoim osobistym wojskowym opuściła dworzec i stanęła na bruku centrum Holga Fall.

Padało. Dziesiątki, setki kropel uderzało w dachy aglomeracji, rury parowe i przechodniów skrytych pod parasolami. Śmierdziało smarem i stęchlizną gnijących resztek. Po kocich łbach płynęły strumyki zbierające wszelkie miasteczkowe śmieci. Ulicami chodziły parobusy o stalowych koniczynach grubości pni rozchlapujące kałuże we wszystkie strony świata. Gwizdy pojazdów zagłuszały wszelkie myśli. Mechmobile człapały w jedną i drugą stronę, tworząc las stalowych nóg. Przechodnie przeklinali, pod parasolami przechodząc na drugą stronę. Jakiś alkoholik chwiał się i śpiewał na całe gardło, wyciągając dłonie po drobne. Istny armagedon dla kogoś chcącego pozostać suchym.

Archeolożka rozłożyła, parasol ciesząc się z posiadanej ochrony.

ー Nie trzeba Panno Nix. Dotrzemy na miejsce taksomobilem mojego taty. ー Chłopak wskazał palcem pojazd w oddali. ー Ooo spójrz, jest tam. Zaledwie kilka metrów od nas. 

W skazanym przez chłopca miejscu stał mechmobil o charakterystycznym zielonych barwach najemnych pojazdów chodzących. Dwuczłonowe nogi maszyny otaczały cylindryczny korpus rosnący w oczach z każdym pokonanym krokiem. Deszcz omywał siłowniki miedziane rury, spirale oraz zębatki wielkości głowy archeolożki, wydobywając naturalny blask szkła i metalu. Z tyłu pojazdu wystawała lej zwrócony do nieba, przywodzący na myśl waltornie. Majstrował przy nim psi kemonomimi o brązowym ubarwieniu.

ー Tato, tato, Panna Nix już przyjechała.

Poszukiwaczka przygód dygnęła na powitanie.

ー Miło mi poznać madam, wiele pochlebnych słów o pannie słyszałem. Mo wprowadź naszego gościa do kabiny.

ー Dobrze tato. Proszę za mną.

Chłopak pomaszerował do cylindra, po czym pociągnął za pierwszą dźwignię. Zaświszczało, zębatki poszły w ruch część walca tworzącego korpus pomału opadła na ziemię. Pociągną za mniejszą dźwigienkę, tym razem zagruchotało jak w zepsutym automacie, z opadłego łuku wysunęły się schodki.

Syn taksówkarza tylko na to czekał. Dwoma susami wskoczył do środka i otrzepał się z wody jak zwierze.

ー Mo, ile r a z y ci mówiłem. Klientów przepuszcza się jak pierwszych, nie wspominając już o kobietach i starszych. 

ー Przepraszam tato.

ー Nie mnie masz przeprosić.

ー Przepraszam Panno Nix ー rzekł młodzieniec z miną, jaką potrafi zrobić jedynie skruszony urwis.

Lisica odpowiedziała skinieniem głowy. Następnie weszła do środka, kątem oka dostrzegając, jak gospodarz składa wodozbieracza w otoczeniu miniaturowych gwiazdek. 

Pierwszy raz miała okazje przebywać w tak luksusowym taksomobilu. 

Wnętrze okazało się bardziej przestronne, niż archeolożka przypuszczała. Skórzana kanapa należała do tych z rodzaju, kładziesz się i momentalnie zasypiasz. Otaczała ona stolik o prostym ascetycznym wykonaniu. Znalazły się też haczyki na kapelusze i płaszcze oraz mini biblioteczka dla samotnych podróżujących. Nix zauważyła, że nie zabrakło także podróżnej chłodziarki z napojami wyskokowymi. Wszystko zaś urozmaicały srebrne zdobienia w stylu późnego cesarstwa Damalen charakteryzującym się symetrycznym połączeniem obłych wzorów. Uroku dodawały też okna o framugach niemal z żywa wziętych ze świątyń starożytnego imperium.

Matonianka odłożyła walizkę, złożyła parasolkę, zdjęła płaszcz. Następnie zatrzymała się przy jednej z ram, podziwiając rzemieślniczą robotę nieznanego artysty. Zauważyła kilka różnic względem oryginałów, mimo to nie zmieniła zdania o autorze, bowiem szczegóły, które dostrzegła, znane były jedynie garstce specjalistów. 

ー Ręcznik?

Poszukiwaczka przygód odwróciła się do chłopca, po czym przyjęła podarek, dziękując dygnięciem. Dla kemonomimi mokry ogon był prawdziwym utrapieniem, zwłaszcza gdy należał do tych o puszystej oraz gęstej sierści jak w przypadku śnieżnych lisów.

Nix wdzięczna za pamięć wykorzystała należycie prezent i zadowolona rozprostowała plecy. Do środka wszedł ojciec Mo, zamykając za sobą drzwi.

ー Proszę usiąść, za pół godziny powinniśmy być na miejscu.

Poszukiwaczka przygód pokręciła głową, jednocześnie rozglądając się za czymś do pisania. Z doświadczenia wiedziała, że mało kto zna migowy.

ー Pani Nix ma chore gardło i nie może mówić. Pewnie chcę poprosić o poduszkę i kubek herbaty z miodem.

Starszy psi kemonomimi rozczochrał włosy syna, szczerze się śmiejąc.

ー Nie, Mo, Panna Nix jest niema.

ー Naprawdę? ー chłopak odwrócił się do archeolożki, robiąc wielkie oczy. Oczekując, że jakimś cudem Eld pozwoli jej słowami potwierdzić ten fakt.

Lisica prztyknęła w odpowiedz.

ー Łaaaaał nie oszukuje. Naprawdę nie może mówić.

Taksomobilarz podał pasażerce notatnik z wiecznym piórem. Następnie odebrał naprędce napisane pytanie.

ー Rozumiem, żaden problem. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pani stała. Zapewniamy podróżnym pełen komfort, niezależnie od pozycji, w jakiej podróżują. Mo bądź tak łaskaw zachowuj się grzecznie i nie zasypuj Panny Nix pytaniami.

ー Dobrze tato ー odpowiedział łobuziak, merdając ogonem na samą myśl zostania sam na sam z archeolożką.

Ojciec zamknął za sobą śluzę do kabiny operatorskiej. Wkrótce po tym korpus mechmobilu uniósł się do góry. Maszyna rozpoczęła marsz, a poszukiwaczka przygód stanęła do starcia z dziecięcą ciekawością bezwzględniejsza od stada Białych z Torescam.

 

* * *

Podróż zakończyła się pod wrotami pałacyku położonego kilkaset metrów poza granicą Holga Fall. Przez całą drogę Nix odpowiadała na setki pytań Mo dotyczącej jej niepełnosprawności, zawodu, a nawet samego Torescam i tego, jak odnalazła miasteczko. Dociekań było tak dużo, że zapisała pół notatnika. Nauczyła chłopaka też kilku prostych gestów języka migowego takich jak dzień dobry i przepraszam.

Wychodząc z taksomobilu pożegnała się przytulając chłopaka. Mo zaś wykonał, kilka gestów przekręcając pożegnanie na przywitanie, czym rozbawił lisice.

Archeolożka odwróciła się ku posiadłości Agatopteryxów i cały dobry humor prysł jak bańka mydlana. Poszukiwaczka przygód chciała mieć to jak najszybciej za sobą. Podeszła do lokaja, czekającego przed głównymi drzwiami.

ー Śnieżna lisica Nix jak dobrze pamiętam. Wygląda Panienka tak samo dobrze, jak przy pierwszym spotkaniu. Proszę za mną, gospodarz oczekuje w salonie. ー Lokaj pociągnął za klamkę i przekroczył próg domostwa.

Ventus podążyła za nim, przytłoczona ogromem rezydencji, zastrzygłała uszami, wyłapując, każdy najdrobniejsze skrzypienie i szelest tkanin. Pozornie byli sami otoczeni gobelinami, rzeźbami i jedwabnymi dywanami bez żywej duszy. Mimo to Nix dostrzegła wszechobecną pracę dziesiątek służących usuwających najdrobniejsze pyłki kurzu. Weszli na pierwsze piętro. 

Usłyszała echa szeptów pracujących pokojówek, a potem muzykę, klasyczny utwór Filarego Chopienko sprzed ponad czterystu lat.

Lokaj otworzył drzwi i gestem zaprosił Nix do środka. Klasycznego gabinetu z szeregami szaf pod ścianami. Zasłonami sięgającym do ziemi i wielkim biurkiem zdobionym masą perłową z lampą stojącą pod oknem. Dziewczyna weszła do wnętrza przepełnianego wonią pomarańczy, po czym wzdrygnęła się na trzask przekręcanego zamka.

ー To nic takiego. Środek bezpieczeństwa nie chcemy przecież, żeby ktoś nam przeszkadzał. Proszę, rozgość się i napij herbaty. Gabriela, aniołku, bądź tak miła i nalej naszemu gościu naparu.

Dziewczynka o lemurzych uszach i błąd włosach sięgnęła po złoty dzbanek, nalała bursztynowej cieczy do filiżanek i usiadła naprzeciw archeolożki, składając dłonie na kolanach. Gospodarz uśmiechnął się demonstrując szpakowate szeregi zębów typowe dla Aphenów. Podniósł igłę gramofonu, po czym dołączył do córki.

Migdałowate oczy Agatopteryxa wywoływały ciarki na grzbiecie lisicy.

ー Aniołek będzie tłumaczył. Od ostatniego spotkania zdążyła, podszkolić się w migowym na tyle by nie stanowiło to problemu. ー Bonanut rozsiadł się w fotelu, po czym pociągnął łyk herbaty. ー Proszę się częstować.

Nix sięgnęła po filiżankę z niemal przezroczystej porcelany, po czym pociągnęła łyk naparu. Smakował wyśmienicie z idealną równowagą słodyczy i kwaśnego posmaku bez ani odrobiny gorzkiej nuty.  

ー Stuprocentowa abinos ahajono tylko młode listki, sprowadzane prosto od słonecznych wróżek. Sam nadzoruje dostawy.

Matonianka skinęła z uznaniem. 

ー Przejdźmy do interesów. Ptaszki wyćwierkały mi całą historię wyprawy i co tam Pana odnalazła. Co prawda znalazło się tam parę niejasności wymagających sprostowania, lecz, tak naprawdę, mało mnie one obchodzą. Chcę tylko kilku odpowiedzi i szkatułki. Jeśli zaś chodzi o honorarium, to zostanie przelane na Pani konto następnego dnia wraz ze sporym bonusem, za zachowaną dyskrecję.

Archeolożka przytaknęła.

ー Dobrze, że się rozumiemy. Jest w walizce? ー Apchen zaczął wybijać rytm palcami na hebanowym blacie.

Nix potwierdziła gestem dłoni, który nie wymagał przetłumaczenia. Następnie sięgnęła po bagaż i spośród rzeczy osobistych wyjęła artefakt zabezpieczony materiałem, który rozwiązała na oczach gospodarzy. Poczuła ukłucie w skroni. Przez sekundę ujrzała jasne punkciki na ciałach gospodarzy.

Drobne pudełeczko, które wyłoniło się z tobołka, zdobiły ornamenty o niespotykanych wzorach i układach. Magiczne runy wraz z symbolami bóstw oplatały drewniane ścianki pozbawione jakichkolwiek zawiasów i dziurki od klucza. Krawędzie ozdobiono miedzią. W wieko wprasowano trzy kółka zębate umieszczone w czwartym.

Na widok artefaktu palce potentata kofanowego zatrzymały się w pół drogi, Gabriela zaś pochyliła się ze skrzącymi źrenicami, tracąc poprzednio wystudiowaną pozę.  

Lisica wymigała kilka słów.

ー Mówi, że nie znalazła w skrytce niczego więcej, ani nie wie, jak to otworzyć ー przetłumaczyła córka potentata słodkim dziecięcym głosikiem.

ー To nasze zmartwienie aniołku. Zresztą to bardzo proste. Wystarczy zrozumieć znaczenie symboli i wszystko okazuje się jak wychodzenie na ląd. ー Aphen przez moment wpatrywał się w intensywnie błękitne oczy lisicy. Następnie wziął szkatułkę i schował ją do szuflady, napawając się jednocześnie niezaspokojoną ciekawością gościa. 

ー Przejdźmy do pytań. Co się stało z załogą? Wiem, pisałaś w raporcie, o Białych, lawinie i szczelinie, ale chcę ー morski elf uśmiechnął się półgębkiem ー zobaczyć to na własne oczy.

Nix omal nie zrobiła zeza, za dużo razy słyszała w życiu takich powiedzeń, żeby było to nadal śmieszne. Wzięła głębszy oddech i zaczęła od ósmego dnia poszukiwań trwającej trzy dni śnieżycy, wszechogarniającego chłodu oraz upadłych morale załogi. 

ー Przekroczyliśmy właśnie północny stok Arengicoin ー Gabriela tłumaczyła migowy na bieżąco w pierwszej osobie z wprawą wieloletniego specjalisty. ー gdy na moment pogoda się uspokoiła i dostrzegliśmy chmarę ćmo-królików krążących po niebie. Slawnik je dostrzegł, zobaczył jeszcze coś, stado białych w dolinie tak liczne, jak za dawnych czasów, kiedy napadały wsie. Wtedy nie stanowiły zagrożenia, były za daleko. Wierzyliśmy, że dwa sztucery w zupełności wystarczą i ruszyliśmy dalej.

Nix pokręciła głową, po czym wolniej powtórzyła gesty.

ー Przepraszam ojcze. ー Gabriela przez chwilę miała zagwozdkę, jakiego słowa użyć. ー Możesz powiedzieć to inaczej?

Lisica rozejrzała się za czymś do pisania.

ー Nieistotne, pokazuj dalej ー rzekł Bonanut pociągając łyk herbaty ー Czas to pieniądz, zwłaszcza mój czas.

ー Ehe, Ehe ー lemurza kemonomimi kontynuowała swe zadanie ー Byliśmy na dole zbocza, gdy Biali obrali nas sobie za cel. Mówiłam im, żeby nie strzelali. Na łyżwach spokojnie uciekniemy, lecz zielononodzy z nizin, wiedzieli lepiej. Głupcy wypalili raz i drugi. Echo wystrzałów poniosło się po szczytach, wywołując lawinę. Przeżyłam tylko dlatego, że w ostatniej chwili odnalazłam szczelinę i się w niej ukryłam. Reszta nie miała szans.

ー Rozumiem, tyle mi wystarczy. Mniejsze koszty dla mnie. Na miejscu w Torescam znalazłaś coś jeszcze, czego nie ujęłaś w raportach? Jakąś księgę, a może jeszcze jedną szkatułkę? ー palce Aphena wróciły do przerwanej monotonii. 

Ogon lisicy zauważalnie drgnął, lecz twarz pozostała bez zmian podczas migania.

ー Dużo zwłok pozamykanych w domach, wymalowane znaki o zarazie, sporo zamarzniętego mięsa. Świnie w domach trzymane jak zwierzęta domowe. Pewnie nie to masz na myśli. ー przetłumaczyła z migowego Gabriel.

Potentat przemysłu kofanowego przytaknął. Lubił konkretne, szybkie informacje. Pociągnął łyk herbaty, po czym nachylił się nad stolikiem, przewiercając oczami gościa.

ー Ostatnie pytanie i jest pani wolna. Dlaczego Pani uważa, że to była zaraza?

Nix wzruszyła ramionami, po czym wykonała kilka gestów.

ー Mówi, że to ma największy sens i wszystko na to wskazuje. Izolacja, omijanie miasteczka, wykreślenie go z mapy. Takie było postępowanie w tamtych czasach.

Przemysłowiec odchylił się do tyłu i rozciągnął plecy. Posłał lisicy uśmiech, który spowodował u poszukiwaczaki przygód mdłości. Gabriel siedziała bez ruchu, jak lalka odłożona na półkę. Nix pociągnęła łyk naparu, zakasłała. Ani Aphen, ani jego córka nie drgnęli. Archeolożka wolała Białych, od tych dwoje, po nich przynajmniej wiedziała czego się spodziewać.

Usłyszała kroki za ścianą i przekręcenie zamka w drzwiach. Do środka wszedł lokaj z ciastem na tacy.

ー Pomyślałem, że zgłodnieliście.

ー Analiferecie nie trzeba, Panna Nix już wychodzi. Taksomobil czeka w ogrodzie. Kurs powrotny oczywiście na mój koszt.

ー Cytrynowe? ー zapytała Gabriela.

ー Panienki ulubione.

ー Proszę, zostaw kawałek dla mnie.

ー Panienki życzenie jest dla mnie rozkazem. ー Bobrzy kemonomimi położył cisto na blacie biurka, po czym skłonił w kierunku archeolożki. ー Proszę za mną, mechmobil już czeka. 

Śnieżna lisica pożegnał się, zostawiając niewypitą herbatę, wzięła walizkę, po czym opuściła salon. Przeszła korytarzami, pokonała schody i przekroczyła próg rezydencji. Dopiero pod wpływem świeżego powietrza rozluźniła ramiona uszy i ogon, który zaczął podrygiwać. Właśnie została milionerką i nie mogła w to uwierzyć. Będzie mogła prowadzić własne wykopaliska, sama decydować co jest istotne w badaniach a co nie. Wyznaczać cele ekspedycji, a nawet założyć własne muzeum historyczne. Bez stresu o jutro i własny byt.

Słońce ogrzało twarz dziewczyny, a świat stał się o wiele piękniejszym miejscem.

Taksomobil stał nieopodal zaparkowany obok rzeźby lokota nizinnego. Mo pomachał na przywitanie do lisicy.

ー Kurs na stację w Holga Fall? ー zapytał ojciec chłopaka.

Nix odpowiedziała w języku migowym, czym rozpromieniła chłopca.

ー To oznacza tak tato.

ー W takim razie zapraszam. 

Kemonomimi weszła do środka taksomobilu, zerkając na zegar zabudowany w ścianie. Było wcześnie, zdecydowanie cała rozmowa zajęła znacznie mniej czasu, niż przypuszczała. Bilety miała zarezerwowane na osiemnastą, co oznaczało, że mogła pozwiedzać miasteczko, albo zrobić zupełnie coś innego.

Nix wzięła leżący na blacie stolika notatnik, szturchnęła taksówkarza, po czym wskazała palcem słowa, konstruując pytanie.

ー Oczywiście. Najlepszym miejscem będzie ulica trzech kopyt. Są tam antykwariaty, sklepy z odzieżą, zabawkami, a nawet jubilerzy.

Lisica zadała kolejne pytanie.

ー To znacznie trudniejsze. Nie słyniemy z tego rodzaju rzeczy, ale daje słowo, że na pewno coś Pani tam znajdzie odpowiedniego na prezent.

Poszukiwaczka przygód dygnęła w geście podziękowania. W krotce potem taksomobil podniósł zawieszenie i ruszył w drogę. Natomiast szczęśliwy Mo ściągnął planszówkę z półki.

 

* * *

Taksomobil przekroczył granice między obrzeżami a Holga Fall.

Matoniaka rzuciła kostką do gry. Sześcian potoczył się po planszy, po czym zatrzymał z czterema oczkami do góry. Sięgnęła po pionek i przesunęła wyznaczoną ilość pól do przodu.

ー Teraz moja kolej.

Nix położyła uszy, opierając głowę o dłoń. Świat się zachwiał, głowa lisicy eksplodowała bólem. Do tej pory w życiu nie czuła się tak źle. Wypuściła ze świstem powietrze.

ー Źle się pani czuje?

Archeolożka złożyła palce w literę c i uniosła dłoń do ust.

ー Już idę. ー Blady Mo wyciągnął z szuflady butelkę z lodówki i wręczył podróżniczce. Lisica opróżniła zawartość jednym haustem, zamrugała. Ból zniknął pod wpływem chłodnej wody, jakby nigdy nie istniał, lecz świat stał się zupełnie innym miejscem.

Chłopak patrzył na Nix przestraszony. Kemomomimi podziękowała i posłała małemu dżentelmenowi uspokajający uśmiech. Na ciele Mokson pojawiły się małe punkciki przywodzące na myśl miniaturowe gwiazdy umieszczone w dość specyficznych miejscach. Wewnątrz pojazdu też było ich pełno. Zignorowane nie rzucały się w oczy, lecz gdy archeolożka skupiła się na jakimś, ten stawał się wyraźny jak na dłoni.

Przed lisicą pojawiło się odbicie chłopaka, które wstało, podeszło do planszy i rzuciło kostką do gry, uzyskując najwyższy wynik. Dwie sekundy później sam Mo podniósł się z podłogi i podszedł do stolika.

Archeolożka potrząsnęła głową, strzyżąc uszami. Znowu dostrzegła fantoma przyszłego żołnierza zmierzającego ku niej. Coś było bardzo nie tak. Zwariowała? Została otruta? Serce biło jak szalone. Musi wyjść na zewnątrz, odetchnąć świeżym powietrzem to na pewno pomoże.

Mo stał przed nią, bardziej zaniepokojony niż poprzednio. Nix wskazała wyjście z taksomobilu.

ー Tato! Stój!

Pojazd stanął w pół kroku. Chłopak nie czekając na ojca, pociągną za dźwignie, wpuszczając świeże powietrze. Archeolożka natychmiast wybiegła na ulice Holga Fall łapiąc powietrze i patrząc na przechodniów. Miasteczko wrzało, szumiało i dudniło od nóg żywych oraz mechanicznych. Wszędzie było pełno gwieździstych kropek, fantomów, odbić, duchów krążących po każdym zakamarku istniejącej powierzchni.

ー Mo co się stało? ー zawołał taksówkarz, wychodząc z kabiny kierowcy.

ー Pani Nix bardzo źle się czuje, będzie wymiotować. Chyba zjadła coś nieświeżego…

Ojciec chłopaka nachylił się nad pasażerką.

Archeolożka zmierzwiła włosy. Zwariowała? Dlaczego akurat teraz? Coś było w herbacie? Uniosła głowę.

Fantomy chodzące po ulicy zaczęły padać na ziemie, a gwiazdki na ich ciałach powoli znikać. Dziwny atak zaczął ustępować? Lisica rozluźniła się, dziękując Avancie za miłosierdzie.

Tik, tak, Tik tak. 

Skąd ten dziwny dźwięk? ー pomyślała, strzyżąc uszami.

Poczuła dłonie na plecach. Taksówkarz pchnął Nix z całej siły na ziemię, po czym zasłonił ciałem syna.

KA-BUM!

Taksomobil za plecami lisicy wybuchł, rozsiewając śmiertelne odłamki dosięgające przechodniów, dzieci i dorosłych. Ogień wzniósł się ku przestworzom. Istoty padły na ziemie, martwe, z rozciętymi gardłami, połamanymi rękoma, przebite na wylot żelastwem. Pojazdy stanęły w korkach. Kto mógł, chował się w uliczkach, dziękując bogom za przychylność.

Archeolożka wyłapywała krzyki uciekających, jęki rannych wołających o pomoc. Sama czuła rwanie w boku. Usiadła. Dotknęła głowy, palce poznaczyła krew. Drżąc opuściła głowę z ramienia wystawała miedziana rurka pokryta czerwienią. Poruszyła ogonem, czego natychmiast pożałowała.

Jęknęła, próbując w jakikolwiek sposób zawołać o pomoc, tak bardzo chcąc odzyskać dawno utracony głos. Przebić się przez narastającą kakofonię rannego miasta. 

Obok spoczywał taksówkarz ze spalonymi plecami i metalem wystającym z ciała jak kolce u jeżozwierza. Zasłoniony Mo leżał nieprzytomny, uszy mu krwawiły, z nogi wystawała spirala skrętna mechmobilu.

Rozbrzmiały syreny nadciągających karetek. Świadek całego zajścia podbiegł do lisicy, chwycił dłoń i odciągnął od wraku. Wkrótce, ktoś zajął się Mo. Nadeszła pomoc, lekarze przejęli rannych, odwożąc ich do szpitala.

Żywa archeolożka miała przed sobą długie godziny rozmyślań nad przyszłością.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Z technicznych – moje sugestie:

Tyłek, plecy, puszysty ogon bolały kemomomini (przecinek) jak po uderzeniu ojcowskim pasem. – czy tu czasem nie ma literówek?

Poniżej jest: Kemomomimi mocniej wtuliła ogon do ciała. (…) jego ślepia podążały za ruchami kemomomimi. – piszesz potem inaczej i też jest raczej błędnie

 

Poczuła krew, (zbędny przecinek) z przeciętego języka.

 

Strzyknęła lisimi uszami pokrytym białym (przecinek) gęstym futerkiem, chroniącym przed zimnem. – literówka

 

Miała na nogach łyżwy, lecz po co komu one w takim miejscu jak to? (…) Siedziała na popękanym lodzie. – tutaj nie zrozumiałam, skoro jest na lodzie, czemu „w takim miejscu” niepotrzebne jej łyżwy? Zwłaszcza, ze potem piszesz: Łyżwy orały lód niczym skiba ziemię.

 

W ten trafiła nogą na pakunek, czego omal nie przepłaciła upadkiem. – tutaj są dwa wyrażenia niepoprawne; wtemprzypłaciła

 

Wszystko stało się widoczne na raz. – tutaj jedno

 

Znalazła plecak, nie byle jaki własny po wielu przejściach, który towarzyszył jej, (zbędny przecinek) od wieków. – tu jakby brak części zdania

 

Lisica odsunęła się, kuląc się z zimna. – powtórzenie

 

Spojrzała na drapieżnika ze wbitym w bok czekanem. – literówka

 

… czekan wbity w ciało białego i krew (…) Lisica minęła truchło Białego i brnęła dalej. – różnie piszesz ten sam wyraz przez cały tekst, trzeba to ujednolicić, gdyż są to błędy ortograficzne

 

Stanęła na krawędzi, dziękując Eldowi, (zbędny przecinek) za niepołamanie nóg.

 

… odnalazła Torescam, zamarznięte miasto, zwane przez miejscowych krainą tysiąca schabowych. – skoro to nadana nazwa, może kursywą albo ująć w cudzysłów?

 

Ni zdjęła płozy z butów i schowała je do plecaka. – tutaj posypała się kompletnie składnia, płoza to liczna pojedyncza, a buty to mnoga, zatem do końca nie wiadomo, co schowała; do tego jest literówka

 

Z kontuaru powyrastały sople, zaś pułki z alkoholem zamarzły tworząc ścianę nie do przebicia, ze szczeliną prowadzącą na zaplecze. – ortograficzny

 

Czworga oczu, czarnych jak pustka, wpatrywało się w lisice bez cienia emocji. – tutaj także posypała się składnia zdania

 

Przebić się przez narastającą, (zbędny przecinek) kakofonie rannego miasta. – literówka

Obok leżał taksówkarz ze spalonymi plecami i metalem wystającym z ciała jak u kolce u jeżozwierza. Osłoniony Mo leżał nieprzytomny, uszy mu krwawiły, z nogi wystawała spirala skrętna mechmobilu. – literówki i powtórzenie

 

Wypuściła ze świtem powietrze. – literówka, która całkowicie wypacza sens zdania

 

Posłał lisicy uśmiech, na który chciała zwymiotować. – styl

 

Gabriel siedziała spokojnie nienaturalnie, jak laleczka odłożona na półkę. – styl

 

Co prawda znalazło się tam parę nie jasności (razem) wymagających sprostowania, lecz, (zbędny przecinek) tak naprawdę, mało mnie one obchodzą.

 

Chce tylko kilku odpowiedzi i szkatułki. – literówka

 

Jeśli zaś chodzi o honorarium, to zostanie przelane na Pani konto następnego dnia wraz ze sporym bonusem, za zachowaną dyskrecje. – literówka

 

 

 

A zatem pod tym kątem należy przejrzeć cały tekst i go popoprawiać, bo usterek jest sporo. :)

 

Opisany świat z fantastycznymi nazwami oraz bohaterami jest interesujący, jak i sama bohaterka główna, lecz obszerność opowiadania na pewno odstraszy wielu Czytelników, a ilość usterek może zniechęcić. Warto na początku zamieścić teksty krótsze i dokładniej sprawdzone, np. betowane.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

 

 

 

Pecunia non olet

Bardzo dziękuję za komentarz. :) I odnalezienie błędów, które dzięki Pani poprawiłem. 

Francis Bloodline, to ja dziękuję Ci bardzo; tu wszyscy zwracamy się do siebie po nickach, Pani jest zbyteczne, aczkolwiek bardzo dziękuję, bo to świadczy o wysokiej kulturze osobistej. ;) 

 

Na pewno jeszcze będą tu Czytelnicy, zainteresowani opowiadaniem, jednakże ogólnie przyjęło się, że lepiej początkowo zamieszczać opowiadania krótsze. 

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę Ci powodzenia. :)

Pecunia non olet

Popełniasz mnóstwo błędów, które tak utrudniają lekturę, że trudno się skupić na jakiejkolwiek fabule, czy bohaterach. Drugi powód „progów” trudnych do pokonania, to  przeznaczenie tego tekstu – odbiorcy docelowi, którymi, jak sam piszesz są osoby rozpoznające znaczenie słów kluczy czyli, jak sądzę,  miłośnicy mangi i anime. Ja do nich nie należę. Kemonomimi – musiałam wyguglać, a i to nie wiem czy trafiłam, bo ty używasz nazwy „kemomonimi”.

Pisanie to bardzo fajne hobby i jeśli sprawia ci frajdę, powinieneś pisać. Z czasem podszlifujesz swój warsztat na tyle, że forma tego, co wyjdzie spod klawiatury, wzbudzi aprobatę i sprawi czytającemu satysfakcję porównywalną do twojej – autorskiej.

Nie wystarczyło mi czasu na przejrzenie całości tekstu, przykro mi. Tylko na godzinny przerywnik mogłam sobie pozwolić. Jeśli moje uwagi do czegoś ci się przydadzą, będzie miło.  Pzdr. KT

 

 Nix otworzyła oczy. Dziewczynę otaczały ciemności.

 

Z jednej postaci zrobiłaś dwie: Nix, która otworzyła oczy i i dziewczynę, którą otaczały ciemności. Zaimek załatwiłby sprawę. Plus np. przydawka “nieprzeniknione”, żeby zdanie miało szansę wybrzmieć.

 

Przełknęła ślinę. Poczuła krew z przeciętego języka.

 

Poczuła – przynajmniej w tym konkretnym przypadku – smak krwi sączącej się z przeciętego języka, nie samą krew. Nadmiernie „drobisz” zdania – obydwie informacje wiążą się ze sobą i doskonale by się poczuły we wspólnym zdaniu.

 

Strzyknęła lisimi uszami pokrytymi białym, gęstym futerkiem, chroniącym przed zimnem. Usłyszała plusk na granicy słuchu.

 

Można strzyknąć śliną [obrzydliwe, szczególnie, gdy wcześniej żuło się np. betel ;)], dziadusia mogło strzyknąć w kościach, można również strzykać wodą etc. Jednak lisy, konie i inne czujne zwierzątka strzygą uszami.  Forma dokonana nie brzmi więc: „strzyknęła” lecz „zastrzygła”.

Co najmniej dwukrotnie użyłeś w tekście tej dziwnej „granicy słuchu”. Zakładam, że chodziło ci o informację, iż coś tam wydawało dźwięk na granicy słyszalności, a to robi dużą różnicę. Mocne przemeblowanie się w tych zdaniach przyda.

 

Wyciągnęła dłoń i zbadała obuwie. Stalowe ostrze wzdłuż stopy mówiło samo za siebie. Miała na nogach łyżwy.

 

„Zbadać” – w tym przypadku obuwie, raz można byłoby  zaakceptować, choć jest parę celniejszych czasowników, ale  Nix  oprócz obuwia zbadała także otoczenie, po chwili zbadała przeszkodę, a potem i tunel. Poważny nadmiar „badań”.

Stalowe ostrze wzdłuż stopy mówiło samo za siebie. – Oczywiście, że samo za siebie mówiło, więc po co o tym pisać? Poświęciłeś sześć zdań pojedynczych trzem banalnym czynnościom: Lisiczka wstała, ale natychmiast runęła. Dotknęła butów i ze zdziwieniem odkryła przymocowane do nich łyżwy.

 

 Powinieneś kondensować informacje  i panować nad chęcią objaśniania czytelnikowi rzeczy oczywistych, np. tego, że „wstała(…) i zaczęła sunąć do przodu”, „pochyliła się (…) i zbadała”, „opuszkami odnalazła kieszeń z naszywką i wyjęła świetlika” [Tu dodatkowo: opuszki to część palców, można coś nimi wyczuć np. po ciemku, ale „odnaleźć kieszeń opuszkami” to przesada. Całą kwestię załatwia jedno słowo: „wymacała”  kieszeń i wyjęła (…)],Podeszła do sopla i otworzyła usta.” – czyli chwyciła w usta kilka kropel wody kapiącej z sopla, ostrożnie otworzyła plecak (…)Sięgnęła do środka

Wiadomo przecież, że skoro chciała iść, to wcześniej musiała wstać, jeśli obmacywała coś leżącego na ziemi, to musiała się pochylić, żeby chwycić w usta krople wody, musiała je otworzyć, żeby dostać się do wnętrza zamkniętego plecaka, musiała go otworzyć itd.

 

 Nix spróbowała wywołać w pamięci obraz ich ubierania, lecz ból głowy skutecznie ją powstrzymał.

 

 Klasyka “ubierania”, rzekłabym, więc także klasycznie zapytam: W co ubrane były łyżwy? Polarek i ciepłe legginsy?

 

W oddali, nad głową dziewczyny, rozległ się wrzask dziecka. 

 

I w oddali i nad głową jednocześnie – niemożliwe. Tak prymitywnie tłumacząc – „dal” to odległość w „poziomie”, „wysoko” – odległość w „pionie”.

 

Lisica zacisnęła palce, które mocno stawiały opór.

 

Szukaj wyrazów, które precyzyjnie nazywają to, „co poeta chce powiedzieć”. Ten „mocny opór  jaki stawiają zmarznięte palce” nazywa się dość prosto i popularnie: Lisica z trudem zacisnęła zgrabiałe palce/dłonie. (U nas ma się ku wiośnie! Dodatni plus siedem na termometrze!)

 

Wszystko stało się widoczne naraz. Lód, gardziel gładka jak szkło, śnieg, sople, odłamki skalne ze śladami pazurów, czekan wbity w ciało białego i krew. Stanowiły miraż, zdjęcie z horroru przywołujące ciarki na plecach.

 

Nie rozumiem. To wszystko faktycznie stało się widoczne, czy było mirażem – złudzeniem?

przywołujące ciarki na plecachwywołujące ciarki na plecach /ale/ przywołujące  np. wspomnienia

 

Nix zwróciła uwagę na wodę spływającą po lodowych stalaktytach, czym wzmocniła odczuwane pragnienie.

/Woda spływająca po lodowych stalaktytach przyciągnęła uwagę Nix, wzmagając dręczące ją uczucie pragnienia./ Z zasady nie poprawiam w ten sposób cudzych tekstów, ale tak będzie krócej, a czas mi się kończy. 

 

Zimno wpadło do gardła, nawilżając spękany język ceną bólu.

 

Nie zimno wpadło jej do gardła tylko krople lodowatej wody. Język zwilżyła woda, nie cena bólu. Reasumując – udało jej się nieco ugasić pragnienie, ale za cenę bólu, jaki sprawiły jej – z jakiegoś nieznanego mi powodu – krople lodowatej wody.

W oddali usłyszała dyszenie, wymieszane ze skrzypieniem śniegu.

 

Usłyszała jedno i drugie – dyszenie i skrzypienie śniegu. W różny sposób można ująć tę informację, ale na pewno nie przy pomocy „mieszania” dyszenia ze skrzypieniem.

 

Nad głową zauważyła szyld przedstawiający kufel piwa ze stekiem.

 

Staraj się zobaczyć to, o czym piszesz, tak dosłownie – kufel, w kuflu piwo, w piwie stek. Piwo z pianką – OK, piwo ze stekiem – nie, piwo i stek – tak.

 

Mimo starań deski zaskrzypiały jak starowina podnosząca się z fotela.

 

A tu, muszę przyznać, parsknęłam śmiechem. Pardon! Skrzypiąca starowina mnie rozbawiła. Założyłam, że fotel był nowy, więc nie mógł skrzypieć, starowina stara – miała obowiązek zaskrzypieć wszystkimi zreumatyzowanymi zawiasami. Sprawdzaj, czy porównanie, które tworzysz ma sens.

 

Zaskrzeczała z radości na granicy ludzkiego słuchu.

 

Tu błąd, o którym wspominałam wcześniej, obrósł w piórka, a nawet się podwoił: Lisica stanęła na  granicy – a była to granica ludzkiego słuchu – i zaskrzeczała z radości.  Jak wyżej: granica słuchu to nie to samo co granica słyszalności.

 

Rozpoznała narzędzie, a wraz z nim do głowy napłynęła fala bólu, obrazów kłów i pazurów majaczących na granicy poznania.

 

Dla odmiany mamy „granicę poznania”. Jakoś dziwnie lubisz te granice. Zdanie, którego nijak pojąć nie mogę. 

 

I tu, niestety, finito. Moja przerwa się skończyła.Pzdr. 

Edit

Dotarłam do Torescam, ale wrócę;)

Co prawda jestem za stara na mange i anime, ale Twoja opowieść wciąga. Może dlatego, że czytam kawałki po łapance, ale poczułam to zimno.

 

 

Nix zwróciła uwagę na wodę spływającą po lodowych stalaktytach, czym wzmocniła odczuwane pragnienie.

 

Przez co odczuwane pragnienie stało się nie do zniesienia?

 

Zmuszała mięśnie do pracy, a te wytwarzały ciepło, niwelując chłód.

 

W końcu była Nix Ventus, archeolog, łyżwiarką przeszukującą lodowe pustkowia w celu odnalezienia zapomnianej wiedzy, dla której takie wyzwania stanowiły codziennego kotleta.

 

Raczej codzienny kotlet.

 

Lożanka bezprenumeratowa

W_baskerville, Ambush dziękuję za komentarze i poprawki związane z tekstem.

Fantasy jestem słabo zainteresowany, więc fakt, że przeczytałem Twoje opowiadanie jednym ciągiem świadczy o dość wysokim poziomie – pod względem fabularnym – tekstu.

Jedno mnie zastanawia, bo słabo nie pasuje, moim zdaniem, do całej tej historii. Zakończenie. Czy była to próba otrucia Nix? Czy nawet zamach na nią, aby zlikwidować świadka i nie musieć wypłacać honorarium? Nix przeżyła, więc mogła przemyśliwać nad tym, co dałoby czytelnikom przynajmniej wskazówkę, jeśli nie konkretną odpowiedź.

Medale mają dwie strony. Więc kilka zdań o tej gorzej się przedstawiającej. Za często zdarzają się Tobie językowe potknięcia. Bruce, w_baskerville, Ambush wymieniły ich sporo, ja mógłbym dołożyć chyba nawet drugie tyle, ale zwrócę Twoją uwagę na błąd, polegający na “pisaniu ze słuchu”. Chodzi o końcówki słów. Przykładowo: nie “wzią” lecz “wziął”. I temu podobnie, według tego schematu. Cóż, tylko prawidłowa dykcja, pełen wygłos strzeże przed takimi “kwiatkami”. Masz kłopoty z dykcja – to bywa – pomoże słownik ortograficzny.

Reasumując: nieźle skonstruowana fabuła poświadcza, że masz tak zwany potencjał. Rozwijaj go, to cenny dar. A nad pisownią i językiem, jak to najczęściej na początku, trzeba popracować…

Powodzenia życzę.

Nowa Fantastyka