- Opowiadanie: tomaszg - Cyrk przyjechał

Cyrk przyjechał

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Cyrk przyjechał

– Odległość od wroga?

– Dziesięć mil.

– Bosmanie, piętnaście węzłów, trzysta pięćdziesiąt stóp i pełne wyciszenie.

– Tak jest, sir. Piętnaście, trzysta pięćdziesiąt i cisza na całym okręcie. – MacMurthy podszedł do marynarza obsługującego wolant i poczekał, aż wskazówki znalazły się w odpowiednim położeniu, i dopiero potem włączył tryb pracy pasywnej.

– Temperatura rdzenia wzrosła o dziesięć stopni. – Zameldował jeden z dyżurnych, patrząc z niepokojem na migającą kontrolkę, zdublowaną na wprost oczu dowódcy.

Komandor porucznik wziął do ręki gruszkę interkomu i wcisnął przycisk z boku konsoli:

– Maszynownia, meldować.

– Jezu, on rzucił się na porucznika! – W tle słychać było nieludzkie wycie i odgłosy uderzeń. – Aaa…

 

1968, Norfolk

– Komisja zebrała się, żeby omówić możliwe przyczyny zatonięcia okrętu USS Skorpion. Komandorze Wellington, proszę przedstawić fakty. – Przewodniczący spojrzał na doświadczonego podwodniaka, który pływał na jednostkach atomowych od samego początku.

– Tak jest, sir. Spodziewany czas powrotu do bazy dwudziesty maja trzynasta zero zero czasu lokalnego. Ostatni komunikat odebrano dwudziestego pierwszego maja w stacji w Nea Makri w Grecji. Okręt miał obserwować Sowietów. Zameldowano piętnaście węzłów i trzysta pięćdziesiąt stóp. Komunikaty z kodem wywoławczym odbierano nawet dwudziestego dziewiątego maja. Mogły pochodzić z innych jednostek. To wszystko, sir.

– Dziękuję. Co ustalono na temat samego wypadku?

– Komandor Shade zeznał, że przyczyną mogła być usterka jednostki usuwającej odpadki. Rozpatrujemy również wybuch wodoru podczas ładowania baterii Mark cztery sześć, przypadkową aktywację torpedy Mark trzy siedem albo eksplozję w wyrzutni.

– Na jakiej podstawie?

– Zeznania porucznika komandora Fountaina, który wcześniej służył na Skorpionie i dwa razy przeżył alarm z gorącą torpedą.

– Rozumiem. Czy z jednostkami na pokładzie były wcześniej problemy?

– Nie.

– Czy znaleziono szczątki okrętu?

– Na razie szuka ich cała czwarta flota, to samo robią ruscy.

– Czy stracili jakąś jednostkę? Czy mogła zderzyć się ze Skorpionem?

– Nie mamy raportów na ten temat.

– Co wykazały kontrole na innych jednostkach?

– W trzech wypadkach usunięto torpedy z pokładu. Są sprawdzane.

– A możliwość awarii reaktora? Albo zacięcie sterów?

– Na razie wykluczone.

– Dobrze. Proponuję zebrać się równo za miesiąc. Kto jest za? – Przewodniczący rozejrzał się po sali. – Dziękuję. To wszystko na dzisiaj. A pana, komandorze, proszę o pozostanie.

Mężczyźni wyszli, tymczasem Wellington spokojnie siedział i czekał na pytanie, które musiało w końcu paść.

– Doszło do mnie, że nieoficjalnie kwestionuje pan możliwość awarii.

– To najlepsze jednostki, jakie powstały, sir. Pamiętam, jak służyliśmy na puszkach na konserwy. To był złom, często z pierwszej wojny światowej. Wszystko rdzewiało i psuło się na potęgę, w maszynowni śmierdziało ropą i spalinami, w przedziale akumulatorów zbierały się gazy, do tego dochodziło regularne wybijanie szamba i oślizgłe solone mięso między kojami, którego nie dawało się zjeść. Ubieraliśmy się w paradne mundury do zdjęć, a potem chodziliśmy w jednych majtkach, śmierdzieliśmy, puszczaliśmy gazy i załatwialiśmy się w puszki. Skorpion to zupełnie inna klasa, z lodówkami i oddzielnymi kojami dla każdego. Wszyscy mogą krzyczeć, że cywile zawalili coś w stoczni, ale ja tego nie kupuję, sir. Znam Amerykanów. To ruscy załatwili naszych chłopców.

– Rozumiem i częściowo zgadzam się z panem. To, co powiem, objęte jest tajemnicą, ale myślę, że mogę się podzielić z uwagi na pański przebieg służby i poziom dostępu. Rosjanie stracili w tym roku K-129.

– Dziękuję za zaufanie, sir. A więc jednak. Czy uważa pan, że Skorpion był odwetem?

– Bóg mi świadkiem, że nie wiem. To mogło być wszystko, nawet przypadkowe zderzenie. Pozostawmy to prezydentowi, a sami wykluczmy usterki sprzętu i przynajmniej zyskajmy pewność, że ten nie zawiedzie w żadnej sytuacji.

– Rozumiem, sir. Może pan na mnie liczyć.

 

1986, główna siedziba FBI, Waszyngton

Maria Clarice, agentka z polskimi korzeniami i dwuletnim stażem, siedziała jak na szpilkach w sekretariacie na siódmym piętrze gmachu Hoovera. Kobieta była zdenerwowana, gdyż wezwanie mogło oznaczać coś bardzo dobrego albo wprost przeciwnie, surowe konsekwencje ze sprawą w sądzie i wydaleniem włącznie. Normalną praktyką wielu agentów w takim wypadku było zamienienie kilku słów z sekretarką, Maria nie chciała jednak tego robić, bo wiedziała, że kobieta o kamiennej twarzy pamięta Nixona, a może nawet JFK, i na pewno nie zdradziłaby się niczym oczywistym, a do tego natychmiast poinformowałaby przełożonego.

– Agentko Clarice, zapraszam.

Maria odruchowo podskoczyła, szybko wstała i wyprostowała się, bezwiednie poprawiając spódnicę, i spuściła wzrok, gdy przed nią stanął niewysoki, siwy, lecz wciąż przystojny mężczyzna, prawdziwa legenda, o której słyszeli wszyscy w biurze.

– Nie gryzę. Proszę wejść i usiąść. – Delikatnie się uśmiechnął i pokazał ręką, poczekał, aż Maria zajmie miejsce w gabinecie, i spytał, dokładnie zamykając drzwi: – Coś do picia? Kawę? Herbatę? Wodę?

– Nie, dziękuję.

– Jak się pani czuje po wydarzeniach w Idaho? – Mężczyzna usiadł za biurkiem i zapalił papierosa, cały czas uważnie ją obserwując.

– Lekarze potwierdzili zdolność do służby.

– Nie o to pytam.

– Nie rozumiem, sir. – Maria zacisnęła ręce na kolanach.

– Spotkanie seryjnego mordercy zawsze wpływa na psychikę.

– Jesteśmy do tego szkoleni.

– Nie wątpię. Rzecz w tym, że nawet najlepszy trening nie przygotowuje całkiem do różnych rzeczy. Czy jest pani naprawdę gotowa do podjęcia nowych zadań?

– Chyba… chyba tak.

– Prawie osiemdziesiąt procent agentów odpowiada bez wahania. Myślą, że jest tak jak z użyciem broni, gdzie nie może być żadnych wątpliwości. W takich wypadkach zawsze zastanawiam się, czy po drugiej stronie tego biurka nie siedzi psychopata. I właśnie dlatego bardzo podoba mi się pani odpowiedź. Jest szczera aż do bólu.

– Rozumiem, sir. – Maria trochę się rozluźniła.

– Nie sądzę, ale to nieistotne. – Dyrektor strzepnął popiół do popielniczki i przesunął w jej stronę cienką teczkę. – Mam tutaj zeznania niejakiego Johna Willowa, który jeździł z trupą magików po całym kraju. Mężczyzna zeznał na łożu śmierci, że woził ze sobą mumię kobiety, i ta mogła mieć wpływ na żyjących. Spotka się pani z jego córką, Marise.

– Takich zeznań i fantazji jest zapewne dużo, sir.

– Uwagę analityków zwróciły dwie daty i miejsca. Tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty trzeci Dallas i sześćdziesiąty ósmy Norfolk. Jak pani myśli, z czym się kojarzą?

– Pierwsza ze śmiercią prezydenta.

– A druga?

– Nie wiem.

– Tu trzeba mieć dogłębną wiedzę marynistyczną, a tej zapewne wam brakuje, agentko Clarice. W tym roku do bazy w Norfolk nie wrócił okręt atomowy USS Skorpion. To był ogólnie ciekawy czas i polecam o tym poczytać.

– Dlaczego, sir?

– W odstępie kilku miesięcy zatonął jeden okręt rosyjski, jeden amerykański, francuski i izraelski.

– Czy ustalono przyczyny?

– W przypadku Skorpiona do dziś mamy tylko spekulacje i kilka szczątków.

– Co to ma wspólnego z naszą sprawą?

– Może nic, a może wszystko. Trzeba pojechać i porozmawiać z rodziną. Wylatuje pani natychmiast. Bilet proszę odebrać u sekretarki.

 

Teksas

Maria miała bezpośredni lot do Dallas, podczas którego przeczytała krótkie zeznania umierającego i dokładnie obejrzała zdjęcie córki. W wypożyczalni na lotnisku wynajęła samochód, którym miała się udać na jedną z farm w pobliżu Smallville. Podróż upłynęła właściwie bez przygód, jeśli nie liczyć przebitego koła, które trzeba było wymienić na stacji benzynowej.

Farma Willowów wzbudziła w kobiecie miłe wspomnienia. Parterowy drewniany dom wyglądał na nieźle utrzymany, podobnie podwórko, a powitanie nie różniło się na jotę od tego, które serwował ojciec Marii, emerytowany pułkownik w stanie spoczynku.

– Dzień dobry. – Agentka wyciągnęła legitymację, gdy wysiadła i zobaczyła na ganku potężnie zbudowaną kobietę ze strzelbą w ręku. – Maria Clarice, agentka specjalna FBI. Przyjechałam w sprawie zeznań.

– Wszystko przekazałam policji. – Córka zmarłego, ubrana w buty z cholewami, jeansy, podwiązaną pod piersiami białą koszulę i brązowy kapelusz, wyraźnie się rozluźniła, ale strzelbę opuściła tylko na cal.

– Chciałam tylko porozmawiać. Może się pani coś przypomniało.

Marise zastanawiała się dłuższą chwilę, w końcu jednak skierowała lufę ku ziemi i krótko rzuciła:

– Zapraszam.

Clarice weszła do domu, gdzie wszystko, nawet broń na stojaku, wydawało się być na swoim miejscu.

– Ładny dom. – Rozglądała się z zawodową ciekawością, rejestrując nawet najdrobniejsze szczegóły.

– Czego się pani napije? – Gospodyni zdobyła się na coś na kształt uśmiechu i pokazała ręką, żeby przeszły do kuchni.

– Herbatę poproszę. Problemy z sąsiadami?

– Kręcą się tu różne podejrzane typy, i nigdy nie wiadomo, na jakiego klauna można trafić.

– Rozumiem. – Maria patrzyła, jak gospodyni wprawnie wyciąga porcelanową zastawę, gotuje wodę i zalewa listki w małym czajniczku, a ten stawia z filiżankami na metalowej tacy.

– Usiądźmy w salonie. – Gospodyni zaproponowała, równocześnie biorąc tacę w ręce.

Kobiety przeszły do ogromnego pokoju, w którym stała kanapa, dwa fotele, kilka trofeów i kominek ze zdjęciami. Obie usiadły, a Marise nalała herbaty i spojrzała pytająco.

– Ojciec zeznał, że początkowo mieszkaliście w pobliżu poligonu prób nuklearnych. Dlaczego? – Maria przeszła do rzeczy i dopiero po zadaniu pytania skosztowała gorącego płynu.

– Gdy byłam mała, myślałam, że chodzi o pieniądze. Teraz nie jestem tego taka pewna.

– Pieniądze? Dlaczego?

– W takich miejscach zawsze coś się działo, i można było dużo zarobić. – Kobieta zamieszała cukier w filiżance i powoli odłożyła łyżeczkę. – Legalnie oczywiście.

– Oczywiście.

– Dlaczego nie chodziło o pieniądze?

Marise nic nie odpowiedziała, tylko odstawiła herbatę, wyszła i po chwili wróciła z cienkim zeszytem:

– To pamiętnik ojca. Mumię znaleźli u jakiegoś handlarza. Chciał się jej pozbyć. Mówił, że przyniosła nieszczęście. Ojciec z kolegami wierzył, że rozkręcą świetny interes. Przez lata jeździli większą grupą i robili występy. John pisał, że czasem urwał mu się film. Budził się w miejscach, których nie pamiętał. Raz odjechał od trupy na dwadzieścia kilometrów. Myślał, że to od wódki. Gdy byli w Dallas, pokłócił się ze wspólnikami, potem sam zwiedził kraj i w końcu wrócił tu, do domu po dziadkach.

– A pani?

– Byłam trudnym dzieckiem, trochę z nimi jeździłam, trochę uciekałam i podróżowałam na gapę. Kilka razy złapano mnie za włóczęgostwo. Dostałam nadzór i dopiero wtedy skończyłam szkołę.

– Co się stało z mumią?

– Spalili ją.

– Bali się czegoś?

– Najlepiej będzie przeczytać dziennik.

– Rozumiem. Dlaczego nie oddała go pani wcześniej?

– Nie chciałam, żeby spoczął w jakimś zakurzonym archiwum. Pani przyjechała, a to oznacza, że sprawę potraktowano poważnie. Czy po wszystkim mogę dostać go z powrotem?

– Oczywiście. Na razie nie mam więcej pytań, no może poza jednym. Gdzie tu da się dobrze wyspać?

– Przy autostradzie są dwa hotele, nie polecam tego u kulawego Johna, bo nie znosi glin.

– Technicznie nie jestem policjantem.

– On ich nie rozróżnia. Kobieta z odznaką to dla niego coś gorszego niż dżuma i cholera razem wzięte.

– W Teksasie?

– W Teksasie.

– To gdzie mam spać?

– Pojedzie pani główną drogą, przy domu z zielonymi oknami skręci w prawo i do końca. Tam jest bar, a po przeciwnej stronie motel.

– Dziękuję. – Maria dopiła herbatę, pożegnała się, przejechała dwie mile i zaparkowała przed typową restauracją dla kierowców ciężarówek, które czekały na parkingu tuż obok.

– Co podać? – Kobieta, która podeszła do stolika, miała mocno znudzoną minę, przetłuszczone włosy, brudny biały fartuch, dużą nadwagę i żylaki na nogach.

– Kawę i steka z frytkami poproszę. Wysmażonego. – Maria zamówiła po przestudiowaniu krótkiej karty dań. – Gdzie tu jest telefon?

– Przy kiblach, na zewnątrz i z tyłu. Nie sposób nie trafić. – Kelnerka przez chwilę przestała żuć gumę.

– To ja zadzwonię, a potem wrócę.

– Jasne, złotko. Wszyscy wracają. – Kobieta zrobiła balona. – Idź, tylko zapłać z góry. Siedem pięćdziesiąt.

– Oczywiście. I rachunek poproszę. – Maria położyła pieniądze i poszła do automatu, zawieszonego w niewielkiej budce, gdzie wrzuciła monety, wykręciła numer i odczekała kilka sekund.

– Centrala – usłyszała w słuchawce.

– Agentka Maria Clarice, numer legitymacji sześć dziewięć dziewięć jeden. Poproszę z dyrektorem Stromstomem.

– Łączę.

– Agentko Clarice, jak się mają sprawy w Teksasie?

– Rozmawiałam z córką. Dała mi pamiętnik ojca. Zatrzymam się w hotelu i przestudiuję go. Może coś znajdę, a jak nie, to spróbuję porozmawiać z nią jeszcze raz.

– Powodzenia. – Dyrektor odłożył słuchawkę, a Maria wróciła do stolika, na którym chwilę potem pojawiło się jedzenie.

Kobieta zjadła, potem podjechała na parking po drugiej stronie drogi zaraz przed długim budynkiem typowego, jednopiętrowego hotelu, który zdecydowanie domagał się remontu.

Nie miała ze sobą dużo rzeczy, jedynie małą torbę podróżną. Mężczyzna w recepcji spojrzał się na nią znudzonym, choć łakomym wzrokiem.

– Piętnaście za noc, dolara za dodatkowy ręcznik, po północy bez hałasów, mogę dać pokój dalej od innych, ale to kosztuje ekstra.

– Poproszę na trzy dni, obojętnie gdzie.

– Jak sobie chcesz. Płatne góry. I bez hałasów, bo wezwę gliniarzy.

– Oczywiście.

Zapłaciła i dostała klucz do pokoju numer czterdzieści dwa, który znajdował się na pierwszym piętrze. Środek nie wyglądał zbyt zachęcająco, ale był przynajmniej wolny od karaluchów. Zasłonka pod prysznicem odpadała, a telewizor wymagał wrzucenia monet do automatu przy łóżku, niemniej jednak nic nie powiedziała, tylko zasłoniła rolety, odświeżyła się, usiadła i zaczęła czytać wybrane wpisy z zeszytu:

 

listopad, 5, 1955

Stary dobry buick nie chciał zapalić. Zadzwoniłem po ślepego Johna, żeby przyjechał i wziął mnie na warsztat. Stary ramol nie wiedział, co jest grane. Podejrzewał świece, potem kable i gaźnik, a na końcu chciał naciągnąć na cały dół silnika. Pozostawiłem go z problemem i zacząłem chodzić po złomowisku. Moją uwagę zwróciła blaszana furgonetka, zwykły ford z czterdziestego drugiego, z wielką kłódką na pace. Krzyknąłem do Johna, że taki złom lepszy niż mój grat. Rzucił, że ma coś, czego chce się pozbyć. Myślałem, że się nabija, on jednak przykuśtykał, otworzył i pokazał najprawdziwszą trumnę.

 

listopad 12, 1955

Wszystko kosztowało piętnaście dolców, za to John powiedział, że następnym razem policzy mniej pięć dolców, jak wezmę gościa z trumną. Na początku myślałem, że chodzi o kolesia, który dostał kulkę w łeb, ale ślepy John na dowód wyciął kawałek palucha u nogi. Wyglądał cholernie staro i był wysuszony.

Zrozumiałem, że trzeba pogadać z chłopakami z wojska. Nadal dało się skombinować sprzęt z demobilu. To mogłoby być coś. Jeździlibyśmy ciężarówką i pokazywali cudaka po połówce za łebka. Taka okazja nie zdarza się co dzień.

 

styczeń 15, 1956

Jechałem na pamięć. Cholerne światła powinienem był wymienić w grudniu, ale zawsze miałem coś innego. Samochód w coś przygrzmocił, a ja pomyślałem, że to jeleń. Uciekłem.

 

styczeń 17, 1956

Był u nas szeryf. Gadał coś o jakimś wypadku po drodze. Podobno znaleźli kobietę, którą przejechał ten stary od MacWillów. Facet miał się powiesić. Wypiliśmy kielicha za zdrowie kuternogi.

 

styczeń 30, 1956

Mamy trzech chłopaków, mumię i starego dodge z paliwem dla weteranów. Plan jest prosty. Śpimy na pace, wszędzie bierzemy wachę z kuponów i szukamy naiwniaków na oglądanie kolegi. Brent początkowo chciał go wrzucić na przyczepkę, ale go wyśmiałem.

 

styczeń 1, 1957

Znalazłem się w motelu na godziny. Nic nie pamiętałem. Chłopaki mówią, że wyszedłem z jakąś cizią.

 

kwiecień 10, 1957

Trzeba przestać pić.

 

kwiecień 15, 1967

Wielki dzień. Zajechaliśmy do Norfolk z wielką pompą. Była muzyka przez tubę i fajerwerki. Marynarze mają klawe życie. Tyle dziewczyn. Mnie też się kilka razy udało. Zostaniemy tu na dłużej.

 

marzec 28, 1977

Mówią, że Miles Island to przyszłość. Jak dla mnie to kolejny wielki zakład. Coś mnie do niego ciągnie. Nie można budować tylko rakiet, trzeba myśleć o ludziach. Dobrze, że mamy za darmo prąd.”

 

Maria czytała, robiła notatki, wielokrotnie wracała do poprzednich stron i tak długo pracowała, aż w końcu się zmęczyła i zasnęła.

 

***

 

Obudziła się rano, umyła i ubrała. Przed wyjściem zaczepiła na drzwiach nitkę, a przed śniadaniem zadzwoniła z baru do biura.

– Agentko Clarice, jak postępy w śledztwie?

– Stary odwiedzał miejsca związane z wypadkami atomowymi. I mam coś jeszcze. W pamiętniku brakuje części stron.

– Ja też mam coś ciekawego. Joanna Willow zniknęła.

– Jak to zniknęła? Wyjechała?

– Nie. Rano była umówiona z weterynarzem. Ten przyjechał, ale nikt nie otwierał. Mężczyzna zobaczył krew na ganku, więc zbił szybę i wszedł do środka. Ktoś musiał zaskoczyć Joannę w domu. Pozostały niedojedzone kanapki i kawa w kubku. Szeryf twierdzi, że w środku nic nie zginęło, ale widać bałagan, zupełnie, jakby walczyła.

– Dlaczego nikt mnie nie powiadomił? Powinnam uczestniczyć w poszukiwaniach.

– Nie było takiej potrzeby. Jeżeli ona jest w pobliżu, powinni ją szybko znaleźć. Pani ma zająć się pamiętnikiem i znaleźć wszystkie możliwe wskazówki. To nasz jedyny ślad.

– Podjadę do szeryfa po śniadaniu.

– Dobrze.

– Ktoś musiał się dobrze przygotować albo ją znał. Zrobiła na mnie wrażenie mocnej kobiety, która nie da się podejść byle komu.

– Czy może to być związane z pamiętnikiem?

– Tak.

– To wszystko na razie, agentko.

– Rozumiem. – Maria odłożyła słuchawkę i szybko zjadła śniadanie, a potem wróciła do pokoju.

Nitka była na swoim miejscu, ale kobieta po przekroczeniu progu poczuła uderzenie w tył głowy i straciła przytomność.

 

***

 

– To sole trzeźwiące, suko, nic ci nie będzie.

Smród powodował, że miała ochotę się cofnąć albo zwymiotować. Zaczęła się szarpać, ale to nic nie dało. Próbowała krzyczeć, ale też nie była w stanie.

Bolała ją głowa.

Nie mogła pozbierać myśli, zrozumiała tylko, że ma zaklejone usta, a przed sobą czyjąś głowę, którą ktoś owinął czarną błyszczącą taśmą, pozostawiając małą szparkę na oczy.

– Nie uciekniesz.

Dotarło do niej, że to jej własna głowa. Najwyraźniej otoczona została lustrami, a do tego unieruchomiona.

– Zamkniesz oczy i nic ci nie będzie albo nie zamkniesz i oślepniesz. Twój wybór.

Nagle w zasięgu jej wzroku znalazły się dłonie w żółtych rękawiczkach z paskiem czarnej taśmy. Posłusznie wykonała, co jej nakazano, i po chwili znalazła się w świecie całkowitej ciemności.

– Ładna jesteś.

Ktoś przystawił zimny metal w okolice majtek. Zesztywniała. Poczuła, że napastnik zaczyna je przecinać, a potem zabiera się za stanik.

– Niewiele tu przyjeżdża gładkich miastowych panienek.

Znów próbowała krzyczeć i się wyrywać, ale w obecnej sytuacji nie mogła nic zrobić. Ukłucie w rękę było niespodziewane. Zapadła ciemność.

 

***

 

W taśmie, która szczelnie sklejała jej usta, pojawiła się szpara, przez którą wsunięto słomkę.

– Pij, bo jak nie, to czeka cię kara.

Ręka w miejscu intymnym nie pozostawiała wątpliwości, o co chodzi, więc zaczęła ssać.

– To sok pomarańczowy. Musisz mieć siłę. Zastanawiasz się pewnie, co z tobą zrobię, czy będę się zabawiał czy może zabiję. Zastanawiaj się dalej.

Poczuła ukłucie i zapadła w sen.

 

***

 

Nadal była całkowicie skrępowana, mogła za to patrzeć prosto do przodu. Stała przywiązana sznurem do słupa na ganku domu, ale coś tu się mocno nie zgadzało. Wokół było przeraźliwie cicho, nie czuła wiatru ani słońca, do tego łąkę najwyraźniej namalowano.

– Już zrozumiałaś? – Głos był wyraźny, dokładnie przy jej lewym uchu, a po chwili poczuła tam coś ciepłego i śliskiego. – Spędzisz tu resztę swojego życia. Nie zobaczysz nigdy światła dziennego.

Powietrze wokół przez chwilę się poruszało, zupełnie, jakby napastnik odszedł.

Słyszała o schronach budowanych przez farmerów, zawsze jednak były małe i wyglądały jak pojedynczy pokój. Tutaj miało się wrażenie przebywania w dużej sali, i już to samo w sobie było niepokojące, a równocześnie dawało nadzieję na szybki ratunek. Policjanci na pewno musieli znać takie miejsca, z drugiej strony, jeżeli to była stara opuszczona fabryka czy kopalnia, to całość niekoniecznie musiała być uwzględniona w dokumentach.

Po jakimś czasie zasnęła.

 

***

 

Jej głowa została częściowo uwolniona z krępującej taśmy, i choć miała zaklejone usta, to przynajmniej mogła się rozglądać. Zobaczyła, że leży na przechylonym wózku do przewożenia paczek. Poczuła się jak mumia. Miała założony wenflon, do tego prawie cała owinięta została czarną taśmą klejącą. Odsłonięta pozostała jedynie pupa, piersi i miejsce intymne, ale nie było jej specjalnie zimno.

– Jeżeli poczujesz potrzebę, nie krępuj się. – Znajomy głos, który usłyszała, był zniekształcony, zupełnie jakby wydobywał się z głośników. – Wszystko dla ludzi.

Zapadła cisza. W kilku miejscach poczuła nieznośne swędzenie, do tego zaczęły drętwieć jej członki. Żeby nie zwariować, próbowała przypomnieć sobie szczegóły głośnych morderstw i szukać podobieństw. Jak dotąd nie okaleczył jej, nie zmusił do otwarcia oczu, nie użył owadów ani nie zastosował wymyślnych tortur. Musiało chodzić o coś innego, tylko nie mogła zgadnąć, co to mogło być.

Poczuła głód, coraz bardziej przeszkadzał też spierzchnięty język.

Nie wiedziała, jak długo to trwało, ale w końcu usłyszała głośne Bohemian Rhapsody, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Sukinsyn najwyraźniej chciał ją wpierw złamać i zmusić do uległości. Przestała liczyć po pięćdziesięciu powtórzeniach. Miała ochotę wyć. Nie zrobiła tego, bo wtedy by wygrał.

W końcu zemdlała.

 

***

 

Chyba nie wszystko poszło po jego myśli, bo jej głowa ponownie była unieruchomiona, a na uszach miała słuchawki.

– Popatrz, co się stanie, jak nie będziesz się słuchać.

Usłyszała zapętlone Stairway to Heaven, a nad sobą zobaczyła mały lejek, z którego w pewnym momencie zaczęły kapać na czoło krople wody.

To oznaczało eskalację brutalności. Stara chińska tortura łamała nawet największych twardzieli i agentka wiedziała, że jej sytuacja jest bardzo poważna. Woda wywoływała frustrację i lęk. Maria próbowała się skupić i modlić, ale była coraz bardziej rozbita. W pewnym momencie nie wytrzymała i chciała się wyrwać. Wtedy straciła oddech i przytomność.

 

***

 

Obudziła się naga na łóżku.

– Dobrze, że wstałaś, kochanie. – Głos był metaliczny, zupełnie jak wcześniej. – Mocna jesteś. Dobra w te klocki. Długo wytrzymałaś, a ja lubię takie cizie.

Obok łóżka znalazła białą bieliznę, lakierowane buty na płaskim obcasie i kolorową sukienkę. Ubrała się, a potem zaczęła rozglądać. Wszystko przygotowano na kształt niewielkiego domu z werandą, przed którą stała drewniana huśtawka. W środku ani na zewnątrz nie było narzędzi, zaś meble przygotowano tak, żeby nie miały cienkich desek. Nie znalazła nic ostrego ani kruchego, żadnych sznurków ani szyb. Uderzał brak podstawowych sprzętów, z kranu nie leciała woda, tak samo sucho było w metalowej toalecie, podobnej do tych w więzieniach. Mężczyzna na pierwszy rzut oka pomyślał o wszystkim i choć sufit był wysoko, nawet żarówki przykrył siatką.

Coś zaczęło do niej docierać. Ubrania wyglądały jak z poprzedniej epoki, podobnie meble i czarno-biały telewizor, który stał w udawanym salonie. Zrozumiała, że sukinsyn chciał z niej zrobić gosposię z lat pięćdziesiątych, a klamry przy łóżku były nad wyraz sugestywne i pokazywały, co będzie dalej. Zacisnęła pięści.

– Chcę jeść! – krzyknęła. – Muszę coś jeść i pić!

– Codziennie będziesz dostawać ode mnie jeden dar. Jak będziesz grzeczna, nawet częściej.

Nad werandą otworzyła się mała klapa, a przez nią opuścił się metalowy ruszt z plastikową butelką z wodą i papierowym talerzem z ryżem i jakimś sosem.

– Nie jestem psem! – krzyknęła.

– Do tego też dojdziemy. Widelec dostaniesz, jak zasłużysz. Talerz i butelkę wyrzuć przy zlewie.

Maria wzruszyła ramionami i zebrała wszystko z rusztu, a ten podniósł się do góry. Ostrożnie skosztowała. Jedzenie było ostre. Wyglądało jak zrobione w jednym z przydrożnych barów szybkiej obsługi i chyba nie było doprawione niczym szkodliwym, więc zjadła, a potem usiadła na werandzie i zaczęła się zastanawiać.

Głos nie przypominał nikogo, kogo widziała, ale to nie świadczyło zupełnie o niczym. Na razie nie groziło jej chyba nic większego, nie była jednak pewna, czy to się nie zmieni. Psychopaci zawsze byli nieprzewidywalni. Nie czuła, żeby ją zgwałcił, i to dawało nadzieję, ale było pewnym zaskoczeniem. W kilku miejscach domu zauważyła jakby ślady krwi, co sugerowało, że nie przebywała tu jako pierwsza. Nie chciała nawet myśleć, co działo się wcześniej, ale wydawało się, że mężczyzna niezbyt lubił kobiety. Nie radził sobie z nimi albo miał głęboki uraz, może nawet z dzieciństwa.

Nie wiedziała jeszcze, jak i kiedy ją obserwuje. Spodziewała się kamer, które musiały zostać ukryte pod sufitem. Mógł ją regularnie usypiać i obmacywać albo przychodzić w nocy, gdy spała, i rozkoszować się dreszczykiem emocji. Potrzebowała broni, być może dywersji, i to szybko, póki miała siłę.

Światła zaczęły gasnąć.

– Teraz pójdziesz spać.

 

***

 

Nie wiedziała, ile dni minęło. Miała wrażenie, że mężczyzna dobiera czas snu losowo albo dosypuje jej czegoś do jedzenia. Śmierdziała, bo nie kąpała się, a ubranie nosiła po kilkanaście dni. Była coraz bardziej zmęczona, kilka razy miała gorączkę i nudności. Nie podejrzewała, że jest w ciąży, ale nie mogła tego wykluczyć. Nudziła się niemiłosiernie, a on dał jej tylko „Alicję z krainy czarów” i „Biblię”.

– Czego ty chcesz?! – krzyknęła za którymś razem, gdy nakazał jej iść spać.

– Kobieta z bronią to wynaturzenie.

Zamknęła na chwilę oczy, potem ruszyła do toalety, którą zaczęła zapychać papierem.

– Przestań!

– Nie!

– Idź do łóżka!

– Nigdy!

Zrobiła, co chciała, potem wróciła na werandę i usiadła, czekając.

Nagle z sufitu opuścił się ruszt z kajdankami na ręce i nogi.

– Przykuj się do łóżka.

– Ty chory sukinsynu! Nigdy!

– Przykuj się, suko! Rozkazuję!

– NIE!

Światło w pomieszczeniu zaczęło błyskać w dwusekundowych cyklach, a z głośników wydobył się głośny pisk. Maria zatkała uszy i pobiegła do toalety, w której pozostały kawałki papieru. Kobieta zaczęła zapychać sobie nimi bębenki. Nie pomogło to zbyt dużo, ale przynajmniej mogła się skupić.

 

***

 

To był najgorszy czas w jej życiu. Maria nie wiedziała, ile siedziała na werandzie. W środku zrobiło się chłodno, a ona opatuliła się kołdrą. Drżała, obserwując parujące powietrze jej oddechu, próbowała nie zasnąć i czuwała, tymczasem nagle wszystko się uspokoiło.

W środku zrobiło się cicho i ciemno.

Mimowolnie naprężyła mięśnie i czekała na nieuniknione.

– FBI! – W suficie otworzyła się klapa i Maria usłyszała liczne głosy, i zaraz potem zobaczyła światła latarek, czerwone nitki celowników i mężczyzn, którzy wychylali się, lustrując otoczenie. – Schodzimy!

– Jestem agentką! Sama! – Odetchnęła i podniosła ręce.

– Nie ruszaj się!

Do pomieszczenia opuściła się lina, i po chwili zaczęli po niej zjeżdżać agenci w pełnym wyposażeniu bojowym.

– Czysto! Czysto! Czysto! – Mężczyźni potwierdzali z różnych miejsc domu.

– Agent specjalny Jones. Czy jest pani ranna albo chora? – Najbliższy z nich zapytał się i od razu sięgnął do krótkofalówki przy pasku: – Mamy ją.

– Jestem słaba. Nie wiem, czy mnie nie faszerował jakimś świństwem. Ile? Ile czasu minęło?

– Sześć miesięcy.

Maria osunęła się na ziemię.

Zemdlała.

 

Siedziba FBI, gabinet dyrektora, miesiąc później

– Agentko Clarice, i znowu się spotykamy. To dla mnie zaszczyt. Doskonale się pani spisała. – Stromstom uścisnął jej rękę. – Proszę siadać.

– Co z tym zwyrodnialcem?

– Jest w więzieniu. Jego adwokat próbuje różnych sztuczek, ale nie ma wielkich szans.

– Co mówi weterynarz?

– Nie może uwierzyć, że nieśmiały pomocnik dopuścił się czegoś takiego.

– A Joanna Willow?

– Nie ma dowodów, żeby ją zabił.

– Może żyć?

– Nie pojawiła się u rodziny, nie skorzystała z kart ani nie pobrała pieniędzy z konta.

– Obok jest jezioro.

– Nurkowie dwukrotnie wszystko sprawdzili. – Mężczyzna pokręcił przecząco głową.

– Przecież się nie rozpłynęła.

– Kapsch miał piec i mógł ją spalić.

– Pozostałyby jakieś ślady.

– Niekoniecznie. Rozpatrujemy teorię, że chciał ją uwięzić, ale coś poszło nie tak.

– I ja trafiłam na jej miejsce?

– Możliwe.

– Sir, myślę, że wiem, dlaczego interesował się Joanną.

– Słucham uważnie.

– Jego matka zginęła wiele lat wcześniej. W pamiętniku był fragment o wypadku samochodowym. Kapsch musiał go czytać w pokoju w motelu albo wiedział o nim wcześniej i zobaczył, że go zabrałam. Wtedy zdecydował, że mnie porwie, a ją zabije.

– To bez sensu. Uprowadzono panią drugiego dnia, przygotowania musiałyby trwać miesiącami.

– Nawet amatorom czasem pomaga przypadek. Chociaż motel stoi naprzeciwko baru, to nadal jest na odludziu. Kapsch włamał się do pokoju rano, a resztę zna pan z raportu.

– Z doprowadzeniem go do pasji to była mistrzowska zagrywka. Obserwowaliśmy go w sprawie leków, ale dopiero nagła zmiana planów pozwoliła ustalić, że na farmie jest coś więcej niż świnie i krowy.

– To było zwykłe wytrącenie z równowagi. Tego uczą w akademii na pierwszym roku. Co z dowodami?

– Znaleźliśmy pamiętnik i pół nogi mumii.

– Czyli ojciec Joanny kłamał.

– Najwyraźniej. Pojedzie pani do laboratorium. Zobaczmy, co ustalili.

 

Laboratorium FBI, ten sam dzień

– Ludzie ubrani są jak w kosmosie. – Agentka Clarice spojrzała z podziwem na agenta Speeda, który stał w ubraniu ochronnym po drugiej stronie szyby i porozumiewał się z nią przez skomplikowany system nagłośnienia.

– Tak, mają nawet własny system oddychania. To najnowocześniejszy ośrodek do badań nad bronią chemiczną. – Mężczyzna nagle zbladł i bez wahania wcisnął czerwony przycisk.

– Co się dzieje?!

– Zamykamy całą sekcję. Proszę zobaczyć. – Wskazał na telewizor, na którym widać było grupy lekko poruszających się punkcików.

– Co to jest?

– Nigdy czegoś takiego nie widziałem, ale wygląda na to, że jest tu tego o wiele więcej. Proszę zobaczyć pod powiększeniem. Widzi pani? To wygląda jak miniaturowe maszyny z haczykami, które dopiero co zaczęły ruch. Skąd pani to ma?

– To fragment mumii z Egiptu.

– Nie wiem, co to cholerstwo robi albo jak zostało aktywowane, ale może być niezwykle niebezpieczne.

– I co teraz?

– Musimy wszystko spalić.

– To są dowody!

– Jesteśmy na amerykańskiej ziemi, nie możemy dopuścić do epidemii.

– Co z pamiętnikiem?

– Nie wiem, proszę mi dać pracować.

– Muszę zadzwonić do przełożonego.

– Jasne. Czerwony telefon i zero.

Maria złapała za słuchawkę i zadzwoniła bezpośrednio do gabinetu dyrektora.

– Agentko, słyszałem o jakichś problemach w laboratorium. – Stromstom był jak zawsze konkretny.

– Uważają, że przywiozłam bardzo niebezpieczny materiał. To jakaś technologia, a oni wszystko chcą zniszczyć.

– Czy Kaptsch może być źródłem zakażenia biologicznego?

– Niewykluczone. Musimy przebadać każdego, kto mógł mieć styczność z nim i szczątkami.

– Czyli musimy potraktować słowa starego Willowa na poważnie?

– Niestety tak. Trzeba przejrzeć całą trasę. Jestem pewna, że mamy powody do obaw.

– Dlaczego?

– Wypadek w Miles Island w siedemdziesiątym dziewiątym, do tego informacje o spotkaniu z senatorem Reaganem i gubernatorem Trumpem.

– Proszę powtórzyć.

– Dużo wskazuje, że Willow spotkał się z prezydentem Stanów Zjednoczonych.

– O mój Boże.

Koniec

Komentarze

– Temperatura rdzenia wzrosła o dziesięć stopni. – Zameldował jeden z dyżurnych, patrząc z niepokojem na migającą kontrolkę na wprost oczu dowódcy.

Po co meldował skoro była na wprost oczu dowódcy? Dziwne zdanie.

 

 

Stała przywiązana sznurem do słupa na gangu domu, ale coś tu się mocno nie zgadzało.

 

Toś poszedł na całość;)

 

Mam wrażenie, że wrzuciłeś w barszcz za wiele grzybów, mumia, milczenie owiec i łodzie podwodne. Nie spięło mi się to w całość i nie przekonało.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

Mocno zawiła opowieść, szybkie przeskoki w czasie oraz miejscach, wielu bohaterów i sporo szczegółowych faktów późniejszego śledztwa agentki – to na pewno nakazuje czytelnikowi niezwykle uważne zapoznanie się z całością.

Dość realistycznie opisujesz wielce scen, szczególnie uwięzienie Clarice. Przez moment miałam wrażenie, że zaklejanie jej (akurat w becie też jedną „moją” bohaterkę zaklejam obecnie taśmą :) ) przyniesie uczynienie z agentki nowej mumii. :))

Dla mnie nadal większość faktów pozostaje zagadką, takimi informacjami typu „ścisłe łamane przez poufne”, jak to zwykle była w wywiadzie. Trochę tu cech serii o Agencie 007, trochę cech „Wszystkich ludzi prezydenta” o słynnej aferze Watergate i innych, podobnych filmów/książek. Kryminał z mumią w tle. :))

 

Z technicznych (sugestie):

Skorpion to zupełnie inna klasa, z lodówkami i oddzielnymi kojami dla każdego. Każdy może krzyczeć, że cywile … – powtórzenie

 

W tym roku do bazy w Norfolk nie wrócił do bazy okręt atomowy USS Skorpion. – i tu także

 

Kobieta wyciągnęła legitymację, gdy wysiadła z samochodu i zobaczyła na ganku potężnie zbudowaną kobietę ze strzelbą w ręku – i tu

 

Obie usiadły, a Marise nalała herbaty i spojrzała się (moim zdaniem zbędne) pytająco.

 

– W takich miejscach zawsze coś działo, i można było dużo zarobić. – a tu z kolei brak „się”

 

Kilka razy złapało mnie za włóczęgostwo. – literówka?

 

Teksasie/ Texasie – różny zapis, dobrze jest ujednolicić

 

Zrozumiałem, że trzeba pogadać z chłopakami wojska. – literówka

 

. Dobrze, że mamy za darmo prąd” (kropka)

 

Stała przywiązana sznurem do słupa na gangu domu, ale coś tu się mocno nie zgadzało. – ganku?

 

Głos był wyraźny, dokładnie przy jej lewym uchu, a po chwili poczuła tam coś ciepłego i śliskiego (kropka)

 

Ubrania wyglądały jak z poprzedniej epoki, podobnie jak meble i czarno-biały telewizor, … – powtórzenie

 

To był najgorszy czas w jej życiu. Maria nie wiedziała, ile czasu siedziała na werandzie. – tu też

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć!

 

Czy jest to tekst konkursowy?

Pytam, bo dałeś taga ale opko póki co wyświetla się w grafiku dyżurnych.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

OK, całkiem fajny początek historii. Początek, bo opowieść wygląda na urwaną. Nie widać, co zaginione okręty podwodne mają do mumii. W jaki sposób agresywna mumia zastrzeliła prezydenta? Przed dzielną agentką jeszcze wiele zagadek do rozwiązania.

Babska logika rządzi!

Też nie potrafię połączyć okrętów podwodnych z mumią. Czytało się nieźle. Zakończenie zostawia możliwość kontynuacji. Napisz. 

Nowa Fantastyka