– Do diabła, gdzie oni są? – narzekał głośno Angus, chodząc tam i z powrotem po zniszczonym linoleum. – Wiedzą, jakie to ważne.
– Przyjdą. – Rita szorowała talerze, każdy z innego zestawu. Nawet nie spojrzała na małżonka.
– Już późno. Zaraz zrobi się ciemno. Za ciemno na podróże. – Angus mruczał już bardziej do siebie. Poprawił szelki, które podtrzymywały zbyt szerokie spodnie i oparł lufę strzelby na ramieniu.
Stanął naprzeciwko drzwi wejściowych, zabarykadowanych ciężkim kredensem, ale nie usłyszał znajomego odgłosu kroków na ganku. Westchnął. W końcu opuścił milczącą żonę i ruszył do salonu, który od kuchni dzielił tylko nieduży przedsionek.
– Dalej się na mnie gniewasz, Bianka?
– Tak! Jesteś głupi i tyle, wiesz?! – fuknęła na oko dziesięcioletnia dziewczynka. Ostentacyjnie odwróciła głowę od klęczącego przy jej krześle młodzieńca. Dzielili te same ciemne włosy, poskręcane w niesforne kosmyki. Obydwoje byli chudzi i wysocy jak tyczki.
– Bianka – burknął Angus, posyłając córce ostrzegawcze spojrzenie. Zaraz jednak tego pożałował. Choć obrzuciła go gniewnym wzrokiem, nie mógł nie zauważyć zapuchniętych od płaczu powiek.
– W porządku, tato. Ma prawo się złościć – powiedział łagodnie Sebastian i posłał mu słaby uśmiech.
Udawał.
Angusa coś zakłuło w piersi. Zacisnął szczęki i bez słowa ruszył do zabitego dechami okna. Wyjrzał przez wąską szparę, udając, że patroluje teren. Odetchnął kilka razy. Trzymał się jakoś ostatnie dwa dni, to i da radę jeszcze kilka godzin.
– Masz gorączkę – wyszeptała Bianka do brata.
– Nie, wcale nie. Skąd taki dzieciuch może to wiedzieć?
Angus zerknął przez ramię. Sebastian próbował żartobliwie zbyć siostrę, ale ta patrzyła na niego w milczeniu.
Chłopak słabnie. Jest coraz bledszy, pomyślał mężczyzna. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale wtedy zamigotały lampki rozwieszone w korytarzu.
– Niech to szlag! Nawet w święta skurwysyny nie odpuszczą! Zostańcie z matką.
– Ja pójdę. I tak… – zaczął Sebastian, ale ojciec ostro mu przerwał.
– Zostańcie z matką.
Angus odsunął kredens, po czym zniknął za drzwiami. Słońce niemal schowało się za horyzontem.
Bianka dotknęła czoła brata i pokręciła głową. Bez słowa ruszyła w kierunku kuchni. Zastała Ritę z ręcznie skręcanym papierosem w ręku. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, a jej twarz była pusta i pozbawiona wyrazu. Szara, pomarszczona.
– Mamo. Wszystko w porządku? – szepnęła dziewczynka i stanęła niezdecydowana w progu.
Kobieta powoli odwróciła głowę. Z trudem uniosła usta w sztucznym uśmiechu.
Udawała.
– Oczywiście. Nakryte do stołu? Musimy być gotowi, gdy w końcu przybędą goście.
Bianka jedynie kiwnęła głową. Przez moment miała ochotę podbiec do matki i po prostu się przytulić, ale zdusiła w sobie ten impuls.
– Zobaczmy zatem.
Rita wytarła dłonie w poplamiony fartuch i ruszyła do salonu. Spojrzała na długi stół, który otaczało czternaście krzeseł. Czternaście nakryć. Nerwowo poprawiła włosy, ale niewiele to dało. Były nieumyte i zebrane na czubku głowy w praktyczny kok.
– A więc zostały tylko zdjęcia – powiedziała kobieta. Podeszła do jedynego regału i sięgnęła po niewielkie, metalowe pudełko. Wyciągnęła z nich zwitek powyginanych fotografii, które przycisnęła do piersi na jeden oddech, po czym wyprostowała się i odwróciła do dzieci.
– W samą porę.
Rita zerknęła wyczekująco na męża, który właśnie wszedł i uniosła zdjęcia. Angus pokiwał głową.
– Zmierzcha. Nie możemy dłużej czekać, siadajmy do stołu. Jak dojadą, to dojadą.
Oboje zerknęli na Sebastiana, który odpłynął gdzieś myślami i nie zauważył zatroskanego spojrzenia.
Kobieta poczekała, aż pozostała trójka zajmie swoje miejsca.
– Choć was z nami nie ma, to pamiętamy.
Nie dodała nic więcej. W ciszy obserwowana przez rodzinę zaczęła na niektórych talerzach układać fotografie.
Siwowłosa para siedząca na ławce z kotem. Kobieta w średnim wieku z burzą rudych włosów. Dwulatek tulący misia w łóżeczku. Każdy z nich miał swoje miejsce przy stole, choć krzesła pozostały puste.
Rita usiadła. Zerknęła na rodzinę, ale każdy patrzył gdzieś w bok, pogrążony we wspomnieniach.
– Zmówmy modlitwę.
Wyciągnęła dłonie do Angusa i Bianki.
– Pobłogosław, Panie, nas, ten posiłek, tych, którzy go przygotowali i naucz nas dzielić się chlebem i radością ze wszystkimi. Amen.
Mimowolnie westchnęła, gdy spojrzała na kilka obitych konserw i niewielki półmisek ziemniaków. Ich świąteczna kolacja. Świąteczna kolacja po tym, jak świat się skończył.
Przebiegła wzrokiem po wyszczerbionych i pochodzących z różnych zestawów talerzach. Po wytartym stole, na którym brakowało obrusa. Na swoją rodzinę w poplamionych ubraniach i ciężkich buciorach.
– W tym roku mamy chociaż choinkę – powiedziała w końcu i wszyscy spojrzeli na karłowate drzewko obwieszone kilkoma ozdobami, które udało im się zdobyć. – Jak się czujesz? – Zerknęła na Sebastiana.
– Ma gorączkę!
Kobieta wymieniła spojrzenie z Angusem, a jej czoło na moment przecięła pionowa zmarszczka. Ułożyła usta w nieszczery uśmiech.
– To na pewno nic takiego.
Udawali.
– Ale mamo, pogarsza mu się, musimy…
– To nic takiego, Bianko. Jedzmy – powiedział z naciskiem Angus.
Dziewczynka otworzyła usta, jakby chciała jeszcze dyskutować, ale po chwili je zamknęła. Wbiła spojrzenie w talerz, walcząc ze łzami zbierającymi się pod powiekami.
Bianka nie potrafiła jeszcze dobrze udawać.
– Już dobrze, młoda, jest okej.
Cichy głos brata, zamiast pocieszyć, wywołał u dziewczynki szloch. Gniewnymi ruchami zaczęła wycierać łzy cieknące po policzkach. Zapadła cisza.
Rita drżącymi rękami sięgnęła po konserwę i zaczęła ją otwierać. Gdy kończyła nakładać skromne porcje, usłyszeli kroki na ganku. Angus chwycił strzelbę, ale zaraz ją odłożył.
– To Billy i Marge – powiedział z ulgą.
Ruszył do drzwi, ale przed odsunięciem kredensu dla pewności wyjrzał przez szpary w oknach.
– Już myślałem, że nie dotrzecie.
Do przedsionka wparowała wysoka brunetka o orlim nosie. Mocno wyściskała brata.
– Za nic w świecie byśmy tego nie przegapili.
Zaraz za nią do pomieszczenia wszedł łysy i niższy niemal o głowę Billy. Wymienił uścisk dłoni z gospodarzem.
Zapanował rozgardiasz, pełen powitań i uścisków. Pojawiły się nieliczne uśmiechy, choć tym razem szczere. Na moment zepchnęło to w kąt ciężką i przepełnioną smutkiem atmosferę.
– Och, chłopcze – powiedziała Marge z troską, opierając dłonie na ramionach Sebastiana. – To nie tak miało być. Nie tak.
Młodzieniec wykrzywił usta w nikłym uśmiechu. Objął ciotkę i trwali w tym uścisku kilka długich sekund.
– Nie wyglądasz dobrze – mruknęła, unosząc jego podbródek i oglądając pod światło skórę w kolorze wosku oraz pogłębiające się z każdą chwilą cienie pod oczami.
– Jak droga? – zapytał Angus szwagra.
– Ciężka. Dlatego jesteśmy tak późno. Dużo intruzów.
Gospodarz pokiwał głową i mimowolnie zerknął na zakrwawioną siekierę, którą Billy nadal trzymał w dłoni.
– Siadajmy, zanim znowu jakiś skurwesyn uruchomi alarm.
– Angus! Słownictwo!
– Skarbie, myślę, że dzieciaki mają teraz gorsze problemy niż przekleństwa. – Marge stanęła w obronie brata. Poklepała bratową po ramieniu i zajęła jedno z wolnych miejsc przy stole.
Rita westchnęła.
– Ja wiem, ale… są święta. Moglibyśmy poudawać, że jest normalnie. Tak jak kiedyś.
Wesoła atmosfera zniknęła, tak nagle jak się pojawiła. Słowa Rity przyniosły efekt odwrotny do zamierzonego. Do wszystkich jeszcze boleśniej dotarła świadomość, że już nigdy nie zasiądą przy suto zastawionym stole, nie posłuchają kolęd i nie uściskają tych, po których zostały tylko wymięte zdjęcia. Już nigdy nie zaczną świątecznej kolacji bez broni u boku i bez nerwowego nasłuchiwania.
– Pamiętam kolejkę, którą mieliśmy pod choinką – powiedział nagle Sebastian. – Jeździła wokół prezentów i małych budynków, które mi kupowaliście. Ostatniego roku, zanim to wszystko się zaczęło, zbudowaliśmy całe miasteczko.
Chłopak zerknął na ojca, szukając potwierdzenia. Angus skinął głową i ledwie zauważalnie westchnął. Ze smutkiem zerknął na córkę, która była zbyt mała, aby pamiętać choć jedne normalne święta.
Zapadło milczenie. Sebastian zerkał to na rodziców, to na wujostwo, ale nikt nie chciał pociągnąć tematu. Jakby nikt nie chciał rozgrzebywać wspomnień, jakby było to zbyt bolesne. Grzebał widelcem w talerzu, ale mdliło go na sam widok. Robiło mu się coraz zimniej, choć ogień w kominku dawał wystarczająco ciepła. Odetchnął gwałtownie, gdy pokój zawirował. Chwycił krawędzi stołu, gdy nagły spazm bólu szarpnął jego ciałem.
– Nic mi nie jest – powiedział, choć wcale tak nie było.
Udawał.
Wujostwo spoglądało na niego z bezbrzeżnym smutkiem, ale matka i ojciec odwrócili wzrok. Jakby nie mogli na to patrzeć. Bianka spuściła głowę i ciężkie kędziory zasłoniły jej twarz, ale wiedział, że z trudem hamuje płacz. Jego dzielna, mała siostra.
Wszyscy odwrócili głowy, gdy usłyszeli czyjeś ciężkie kroki na ganku. Angus podniósł się i powoli ruszył do okna.
– Otwierać tam! Piździ tutaj, jak nie wiem!
Odetchnęli.
– Wujek Sam – szepnęła Bianka.
Angus ponownie przesunął kredens blokujący drzwi i wpuścił brodatego przybysza. Rude kosmyki powoli znikały wśród siwizny, ale postawna sylwetka i potężne ramiona dobrze ukrywały jego wiek.
– Przedrzeć się do was to gorzej niż po zapasy do Jersey. Jeden sukinkot prawie mnie ugryzł – narzekał Sam, zdejmując oblepione resztkami krwi i flaków futro. Dopiero wtedy wymienił mocny uścisk dłoni z gospodarzem i porwał Ritę w niedźwiedzi uścisk. Bianka zerkała na niego z obawą znad stołu, ale Sebastian podszedł się przywitać.
Nowoprzybyły zmierzył chłopaka wzrokiem.
– Nie tak się umawialiśmy, młody. To ty miałeś przeżyć mnie, nie na odwrót.
Sebastian wzruszył jedynie ramionami, ale z ulgą dał się wyściskać.
– Widzę, że ledwo zdążyłem – szepnął mu do ucha Sam, a młodzieniec potwierdził ledwie zauważalnym skinieniem głowy.
– Czekałem na wszystkich. Chciałem się pożegnać.
Brodacz stęknął, gdy poczuł, że dzieciakowi zmiękły nogi. Przytrzymał go. Żyły na jego twarzy przybrały czarny, zgniły odcień, a tęczówki powoli zasnuwało bielmo.
Nikt się nie ruszył, nikt nie krzyknął.
Sam wniósł chłopca do salonu i ułożył na podłodze.
– Dziękuję, że poczekałeś, dzieciaku. Wiem, ile to musiało cię kosztować. Ale już nie musisz walczyć.
Rita cofnęła się o krok i przycisnęła dłoń do ust. Nie zareagowała, gdy Marge objęła ją ramieniem.
– Mamo, proszę, nie płacz – powiedział dziwnym, bezbarwnym głosem Sebastian. – Tato? Tato, jesteś tu?
Angus przyklęknął przy nim i mocno ścisnął jego dłoń.
– Przepraszam. Nie chciałem. Myślałem, że sobie z nimi poradzę…
Głos mu drżał. Wzrok miał wbity w sufit, ale wiedzieli, że nic już tak naprawdę nie widzi.
– To nieważne, synu. Nie masz za co przepraszać.
– Tato… Nie chcę się przemienić. Nie chcę być taki jak oni.
Urwał, mówienie przychodziło mu z coraz większym trudem.
– Zabij mnie. Chce umrzeć jako człowiek.
Sebastian mocno ścisnął rękę ojca. Szum narastał, a kontury stojących nad nim postaci zabrał mrok.
Angus pochylił się i pokiwał głową. Zaraz jednak doszło do niego, że chłopiec nie może tego zobaczyć.
– Zabiję – wydukał i drżącą ręką wziął rewolwer, który podał mu Sam. Musiał zniszczyć mózg, aby jego syn pozostał wśród martwych.
– Nie! Nie wolno wam! Nie znowu! Nie Sebastiana!
Bianka rzuciła się z rozpaczą ku bratu, ale silne ramię Billy’ego powstrzymało ją w miejscu. Dziewczynka szarpała się i zawodziła. Nie chciała pozwolić na to, co musiało zostać zrobione, choć widziała to już tak wiele razy.
– Nie jego. Proszę – załkała.
Nikt jej nie odpowiedział. Nikt jej nie pocieszył.
Sam dotknął ramienia Angusa.
– Mogę to zrobić.
– Nie. To mój syn.
Sprawdził kaburę i odciągnął kurek. Przez moment patrzył, jak ciało jego syna szarpie się w przedśmiertnych konwulsjach.
– Odwróćcie wzrok.
– Powinienem był cię ochronić – dodał już ciszej Angus i pociągnął za spust.
*
Czternaście krzeseł i czternaście nakryć. Zaledwie sześć z nich było zajętych. Jedli w ciszy, przerywanej jedynie stukaniem sztućców. I urywanym szlochem małej dziewczynki. Nikt nie patrzył na stygnące ciało w kącie.
Nagle Angus odezwał się i z trudem wydusił z siebie kilka słów.
– Rita miała rację. Poudawajmy. Poudawajmy, jeszcze trochę.