- Opowiadanie: Shanti - Poudawajmy

Poudawajmy

Dzię­ku­ję Mor­te­cius za be­to­wa­nie i ci­śnię­cie o to, aby dodać to opo­wia­da­nie :)

Nieco mi się za­rdze­wia­ło i był rok to  “po­su­chy”, ale udało się jesz­cze coś skoń­czyć w tym roku. 

 

27. W kra­inie ciem­no­ści, gdzie za­le­gły cie­nie + 3. Ro­dzin­ny zjazd (Shan­ti)

 

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Poudawajmy

– Do dia­bła, gdzie oni są? – na­rze­kał gło­śno Angus, cho­dząc tam i z po­wro­tem po znisz­czo­nym li­no­leum. – Wie­dzą, jakie to ważne.

– Przyj­dą. – Rita szo­ro­wa­ła ta­le­rze, każdy z in­ne­go ze­sta­wu. Nawet nie spoj­rza­ła na mał­żon­ka.

– Już późno. Zaraz zrobi się ciem­no. Za ciem­no na po­dró­że. – Angus mru­czał już bar­dziej do sie­bie. Po­pra­wił szel­ki, które pod­trzy­my­wa­ły zbyt sze­ro­kie spodnie i oparł lufę strzel­by na ra­mie­niu.

Sta­nął na­prze­ciw­ko drzwi wej­ścio­wych, za­ba­ry­ka­do­wa­nych cięż­kim kre­den­sem, ale nie usły­szał zna­jo­me­go od­gło­su kro­ków na ganku. Wes­tchnął. W końcu opu­ścił mil­czą­cą żonę i ru­szył do sa­lo­nu, który od kuch­ni dzie­lił tylko nie­du­ży przed­sio­nek.

– Dalej się na mnie gnie­wasz, Bian­ka?

– Tak! Je­steś głupi i tyle, wiesz?! – fuk­nę­ła na oko dzie­się­cio­let­nia dziew­czyn­ka. Osten­ta­cyj­nie od­wró­ci­ła głowę od klę­czą­ce­go przy jej krze­śle mło­dzień­ca. Dzie­li­li te same ciem­ne włosy, po­skrę­ca­ne w nie­sfor­ne ko­smy­ki. Oby­dwo­je byli chu­dzi i wy­so­cy jak tycz­ki.

– Bian­ka – burk­nął Angus, po­sy­ła­jąc córce ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie. Zaraz jed­nak tego po­ża­ło­wał. Choć ob­rzu­ci­ła go gniew­nym wzro­kiem, nie mógł nie za­uwa­żyć za­puch­nię­tych od pła­czu po­wiek. 

– W po­rząd­ku, tato. Ma prawo się zło­ścić – po­wie­dział ła­god­nie Se­ba­stian i po­słał mu słaby uśmiech. 

Uda­wał.

An­gu­sa coś za­kłu­ło w pier­si. Za­ci­snął szczę­ki i bez słowa ru­szył do za­bi­te­go de­cha­mi okna. Wyj­rzał przez wąską szpa­rę, uda­jąc, że pa­tro­lu­je teren. Ode­tchnął kilka razy. Trzy­mał się jakoś ostat­nie dwa dni, to i da radę jesz­cze kilka go­dzin. 

– Masz go­rącz­kę – wy­szep­ta­ła Bian­ka do brata.

– Nie, wcale nie. Skąd taki dzie­ciuch może to wie­dzieć?

Angus zer­k­nął przez ramię. Se­ba­stian pró­bo­wał żar­to­bli­wie zbyć sio­strę, ale ta pa­trzy­ła na niego w mil­cze­niu. 

Chło­pak słab­nie. Jest coraz bled­szy, po­my­ślał męż­czy­zna. Otwo­rzył usta, aby coś po­wie­dzieć, ale wtedy za­mi­go­ta­ły lamp­ki roz­wie­szo­ne w ko­ry­ta­rzu. 

– Niech to szlag! Nawet w świę­ta skur­wy­sy­ny nie od­pusz­czą! Zo­stań­cie z matką.

– Ja pójdę. I tak… – za­czął Se­ba­stian, ale oj­ciec ostro mu prze­rwał.

– Zo­stań­cie z matką.

Angus od­su­nął kre­dens, po czym znik­nął za drzwia­mi. Słoń­ce nie­mal scho­wa­ło się za ho­ry­zon­tem. 

Bian­ka do­tknę­ła czoła brata i po­krę­ci­ła głową. Bez słowa ru­szy­ła w kie­run­ku kuch­ni. Za­sta­ła Ritę z ręcz­nie skrę­ca­nym pa­pie­ro­sem w ręku. Pa­trzy­ła gdzieś w prze­strzeń, a jej twarz była pusta i po­zba­wio­na wy­ra­zu. Szara, po­marsz­czo­na.

– Mamo. Wszyst­ko w po­rząd­ku? – szep­nę­ła dziew­czyn­ka i sta­nę­ła nie­zde­cy­do­wa­na w progu. 

Ko­bie­ta po­wo­li od­wró­ci­ła głowę. Z tru­dem unio­sła usta w sztucz­nym uśmie­chu.

Uda­wa­ła.

– Oczy­wi­ście. Na­kry­te do stołu? Mu­si­my być go­to­wi, gdy w końcu przy­bę­dą go­ście.

Bian­ka je­dy­nie kiw­nę­ła głową. Przez mo­ment miała ocho­tę pod­biec do matki i po pro­stu się przy­tu­lić, ale zdu­si­ła w sobie ten im­puls. 

– Zo­bacz­my zatem.

Rita wy­tar­ła dło­nie w po­pla­mio­ny far­tuch i ru­szy­ła do sa­lo­nu. Spoj­rza­ła na długi stół, który ota­cza­ło czter­na­ście krze­seł. Czter­na­ście na­kryć. Ner­wo­wo po­pra­wi­ła włosy, ale nie­wie­le to dało. Były nie­umy­te i ze­bra­ne na czub­ku głowy w prak­tycz­ny kok. 

– A więc zo­sta­ły tylko zdję­cia – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta. Po­de­szła do je­dy­ne­go re­ga­łu i się­gnę­ła po nie­wiel­kie, me­ta­lo­we pu­deł­ko. Wy­cią­gnę­ła z nich zwi­tek po­wy­gi­na­nych fo­to­gra­fii, które przy­ci­snę­ła do pier­si na jeden od­dech, po czym wy­pro­sto­wa­ła się i od­wró­ci­ła do dzie­ci. 

– W samą porę. 

Rita zer­k­nę­ła wy­cze­ku­ją­co na męża, który wła­śnie wszedł i unio­sła zdję­cia. Angus po­ki­wał głową.

– Zmierz­cha. Nie mo­że­my dłu­żej cze­kać, sia­daj­my do stołu. Jak do­ja­dą, to do­ja­dą.

Oboje zer­k­nę­li na Se­ba­stia­na, który od­pły­nął gdzieś my­śla­mi i nie za­uwa­żył za­tro­ska­ne­go spoj­rze­nia. 

Ko­bie­ta po­cze­ka­ła, aż po­zo­sta­ła trój­ka zaj­mie swoje miej­sca.

– Choć was z nami nie ma, to pa­mię­ta­my.

Nie do­da­ła nic wię­cej. W ciszy ob­ser­wo­wa­na przez ro­dzi­nę za­czę­ła na nie­któ­rych ta­ler­zach ukła­dać fo­to­gra­fie. 

Si­wo­wło­sa para sie­dzą­ca na ławce z kotem. Ko­bie­ta w śred­nim wieku z burzą ru­dych wło­sów. Dwu­la­tek tu­lą­cy misia w łó­żecz­ku. Każdy z nich miał swoje miej­sce przy stole, choć krze­sła po­zo­sta­ły puste.

Rita usia­dła. Zer­k­nę­ła na ro­dzi­nę, ale każdy pa­trzył gdzieś w bok, po­grą­żo­ny we wspo­mnie­niach. 

– Zmów­my mo­dli­twę.

Wy­cią­gnę­ła dło­nie do An­gu­sa i Bian­ki.

– Po­bło­go­sław, Panie, nas, ten po­si­łek, tych, któ­rzy go przy­go­to­wa­li i naucz nas dzie­lić się chle­bem i ra­do­ścią ze wszyst­ki­mi. Amen.

Mi­mo­wol­nie wes­tchnę­ła, gdy spoj­rza­ła na kilka obi­tych kon­serw i nie­wiel­ki pół­mi­sek ziem­nia­ków. Ich świą­tecz­na ko­la­cja. Świą­tecz­na ko­la­cja po tym, jak świat się skoń­czył.

Prze­bie­gła wzro­kiem po wy­szczer­bio­nych i po­cho­dzą­cych z róż­nych ze­sta­wów ta­ler­zach. Po wy­tar­tym stole, na któ­rym bra­ko­wa­ło ob­ru­sa. Na swoją ro­dzi­nę w po­pla­mio­nych ubra­niach i cięż­kich bu­cio­rach. 

– W tym roku mamy cho­ciaż cho­in­kę – po­wie­dzia­ła w końcu i wszy­scy spoj­rze­li na kar­ło­wa­te drzew­ko ob­wie­szo­ne kil­ko­ma ozdo­ba­mi, które udało im się zdo­być. – Jak się czu­jesz? – Zerknęła na Se­ba­stia­na.

– Ma go­rącz­kę! 

Ko­bie­ta wy­mie­ni­ła spoj­rze­nie z An­gu­sem, a jej czoło na mo­ment prze­cię­ła pio­no­wa zmarszcz­ka. Uło­ży­ła usta w nie­szcze­ry uśmiech. 

– To na pewno nic ta­kie­go.

Uda­wa­li.

– Ale mamo, po­gar­sza mu się, mu­si­my…

– To nic ta­kie­go, Bian­ko. Jedz­my – po­wie­dział z na­ci­skiem Angus.

Dziew­czyn­ka otwo­rzy­ła usta, jakby chcia­ła jesz­cze dys­ku­to­wać, ale po chwi­li je za­mknę­ła. Wbiła spoj­rze­nie w ta­lerz, wal­cząc ze łzami zbie­ra­ją­cy­mi się pod po­wie­ka­mi. 

Bian­ka nie po­tra­fi­ła jesz­cze do­brze uda­wać.

– Już do­brze, młoda, jest okej. 

Cichy głos brata, za­miast po­cie­szyć, wy­wo­łał u dziew­czyn­ki szloch. Gniew­ny­mi ru­cha­mi za­czę­ła wy­cie­rać łzy ciek­ną­ce po po­licz­kach. Za­pa­dła cisza. 

Rita drżą­cy­mi rę­ka­mi się­gnę­ła po kon­ser­wę i za­czę­ła ją otwie­rać. Gdy koń­czy­ła na­kła­dać skrom­ne por­cje, usły­sze­li kroki na ganku. Angus chwy­cił strzel­bę, ale zaraz ją odło­żył. 

– To Billy i Marge – po­wie­dział z ulgą.

Ru­szył do drzwi, ale przed od­su­nię­ciem kre­den­su dla pew­no­ści wyj­rzał przez szpa­ry w oknach.

– Już my­śla­łem, że nie do­trze­cie.

Do przed­sion­ka wpa­ro­wa­ła wy­so­ka bru­net­ka o orlim nosie. Mocno wy­ści­ska­ła brata.

– Za nic w świe­cie byśmy tego nie prze­ga­pi­li.

Zaraz za nią do po­miesz­cze­nia wszedł łysy i niż­szy nie­mal o głowę Billy. Wy­mie­nił uścisk dłoni z go­spo­da­rzem.

Za­pa­no­wał roz­gar­diasz, pełen po­wi­tań i uści­sków. Po­ja­wi­ły się nie­licz­ne uśmie­chy, choć tym razem szcze­re. Na mo­ment ze­pchnę­ło to w kąt cięż­ką i prze­peł­nio­ną smut­kiem at­mos­fe­rę.

– Och, chłop­cze – po­wie­dzia­ła Marge z tro­ską, opie­ra­jąc dło­nie na ra­mio­nach Se­ba­stia­na. – To nie tak miało być. Nie tak. 

Mło­dzie­niec wy­krzy­wił usta w ni­kłym uśmie­chu. Objął ciot­kę i trwa­li w tym uści­sku kilka dłu­gich se­kund. 

– Nie wy­glą­dasz do­brze – mruk­nę­ła, uno­sząc jego pod­bró­dek i oglą­da­jąc pod świa­tło skórę w ko­lo­rze wosku oraz po­głę­bia­ją­ce się z każdą chwi­lą cie­nie pod ocza­mi. 

– Jak droga? – za­py­tał Angus szwa­gra.

– Cięż­ka. Dla­te­go je­ste­śmy tak późno. Dużo in­tru­zów.

Go­spo­darz po­ki­wał głową i mi­mo­wol­nie zer­k­nął na za­krwa­wio­ną sie­kie­rę, którą Billy nadal trzy­mał w dłoni.

– Sia­daj­my, zanim znowu jakiś skur­we­syn uru­cho­mi alarm.

– Angus! Słow­nic­two!

– Skar­bie, myślę, że dzie­cia­ki mają teraz gor­sze pro­ble­my niż prze­kleń­stwa. – Marge sta­nę­ła w obro­nie brata. Po­kle­pa­ła bra­to­wą po ra­mie­niu i za­ję­ła jedno z wol­nych miejsc przy stole.

Rita wes­tchnę­ła.

– Ja wiem, ale… są świę­ta. Mo­gli­by­śmy po­uda­wać, że jest nor­mal­nie. Tak jak kie­dyś. 

We­so­ła at­mos­fe­ra znik­nę­ła, tak nagle jak się po­ja­wi­ła. Słowa Rity przy­nio­sły efekt od­wrot­ny do za­mie­rzo­ne­go. Do wszyst­kich jesz­cze bo­le­śniej do­tar­ła świa­do­mość, że już nigdy nie za­sią­dą przy suto za­sta­wio­nym stole, nie po­słu­cha­ją kolęd i nie uści­ska­ją tych, po któ­rych zo­sta­ły tylko wy­mię­te zdję­cia. Już nigdy nie za­czną świą­tecz­nej ko­la­cji bez broni u boku i bez ner­wo­we­go na­słu­chi­wa­nia. 

– Pa­mię­tam ko­lej­kę, którą mie­li­śmy pod cho­in­ką – po­wie­dział nagle Se­ba­stian. – Jeź­dzi­ła wokół pre­zen­tów i ma­łych bu­dyn­ków, które mi ku­po­wa­li­ście. Ostat­nie­go roku, zanim to wszyst­ko się za­czę­ło, zbu­do­wa­li­śmy całe mia­stecz­ko. 

Chło­pak zer­k­nął na ojca, szu­ka­jąc po­twier­dze­nia. Angus ski­nął głową i le­d­wie za­uwa­żal­nie wes­tchnął. Ze smut­kiem zer­k­nął na córkę, która była zbyt mała, aby pa­mię­tać choć jedne nor­mal­ne świę­ta.

Za­pa­dło mil­cze­nie. Se­ba­stian zer­kał to na ro­dzi­ców, to na wu­jo­stwo, ale nikt nie chciał po­cią­gnąć te­ma­tu. Jakby nikt nie chciał roz­grze­by­wać wspo­mnień, jakby było to zbyt bo­le­sne. Grze­bał wi­del­cem w ta­le­rzu, ale mdli­ło go na sam widok. Ro­bi­ło mu się coraz zim­niej, choć ogień w ko­min­ku dawał wy­star­cza­ją­co cie­pła. Ode­tchnął gwał­tow­nie, gdy pokój za­wi­ro­wał. Chwy­cił kra­wę­dzi stołu, gdy nagły spazm bólu szarp­nął jego cia­łem. 

– Nic mi nie jest – po­wie­dział, choć wcale tak nie było. 

Uda­wał.

Wu­jo­stwo spoglądało na niego z bez­brzeż­nym smut­kiem, ale matka i oj­ciec od­wró­ci­li wzrok. Jakby nie mogli na to pa­trzeć. Bian­ka spu­ści­ła głowę i cięż­kie kę­dzio­ry za­sło­ni­ły jej twarz, ale wie­dział, że z tru­dem ha­mu­je płacz. Jego dziel­na, mała sio­stra. 

Wszy­scy od­wró­ci­li głowy, gdy usły­sze­li czy­jeś cięż­kie kroki na ganku. Angus pod­niósł się i po­wo­li ru­szył do okna.

– Otwie­rać tam! Piź­dzi tutaj, jak nie wiem!

Ode­tchnę­li.

– Wujek Sam – szep­nę­ła Bian­ka.

Angus po­now­nie prze­su­nął kre­dens blo­ku­ją­cy drzwi i wpu­ścił bro­da­te­go przy­by­sza. Rude ko­smy­ki po­wo­li zni­ka­ły wśród si­wi­zny, ale po­staw­na syl­wet­ka i po­tęż­ne ra­mio­na do­brze ukry­wa­ły jego wiek. 

– Prze­drzeć się do was to go­rzej niż po za­pa­sy do Jer­sey. Jeden su­kin­kot pra­wie mnie ugryzł – na­rze­kał Sam, zdej­mu­jąc ob­le­pio­ne reszt­ka­mi krwi i fla­ków futro. Do­pie­ro wtedy wy­mie­nił mocny uścisk dłoni z go­spo­da­rzem i po­rwał Ritę w niedź­wie­dzi uścisk. Bian­ka zer­ka­ła na niego z obawą znad stołu, ale Se­ba­stian pod­szedł się przy­wi­tać. 

No­wo­przy­by­ły zmie­rzył chło­pa­ka wzro­kiem.

– Nie tak się uma­wia­li­śmy, młody. To ty mia­łeś prze­żyć mnie, nie na od­wrót. 

Se­ba­stian wzru­szył je­dy­nie ra­mio­na­mi, ale z ulgą dał się wy­ści­skać. 

– Widzę, że ledwo zdą­ży­łem – szep­nął mu do ucha Sam, a mło­dzie­niec po­twier­dził le­d­wie za­uwa­żal­nym ski­nie­niem głowy.

– Cze­ka­łem na wszyst­kich. Chcia­łem się po­że­gnać. 

Bro­dacz stęk­nął, gdy po­czuł, że dzie­cia­ko­wi zmię­kły nogi. Przy­trzy­mał go. Żyły na jego twa­rzy przy­bra­ły czar­ny, zgni­ły od­cień, a tę­czów­ki po­wo­li za­snu­wa­ło biel­mo. 

Nikt się nie ru­szył, nikt nie krzyk­nął. 

Sam wniósł chłop­ca do sa­lo­nu i uło­żył na pod­ło­dze.

– Dzię­ku­ję, że po­cze­ka­łeś, dzie­cia­ku. Wiem, ile to mu­sia­ło cię kosz­to­wać. Ale już nie mu­sisz wal­czyć. 

Rita cof­nę­ła się o krok i przy­ci­snę­ła dłoń do ust. Nie za­re­ago­wa­ła, gdy Marge ob­ję­ła ją ra­mie­niem.

– Mamo, pro­szę, nie płacz – po­wie­dział dziw­nym, bez­barw­nym gło­sem Se­ba­stian. – Tato? Tato, je­steś tu?

Angus przy­klęk­nął przy nim i mocno ści­snął jego dłoń. 

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łem. My­śla­łem, że sobie z nimi po­ra­dzę…

Głos mu drżał. Wzrok miał wbity w sufit, ale wie­dzie­li, że nic już tak na­praw­dę nie widzi.

– To nie­waż­ne, synu. Nie masz za co prze­pra­szać.

– Tato… Nie chcę się prze­mie­nić. Nie chcę być taki jak oni.

Urwał, mó­wie­nie przy­cho­dzi­ło mu z coraz więk­szym tru­dem.

– Zabij mnie. Chce umrzeć jako czło­wiek. 

Se­ba­stian mocno ści­snął rękę ojca. Szum na­ra­stał, a kon­tu­ry sto­ją­cych nad nim po­sta­ci za­brał mrok. 

Angus po­chy­lił się i po­ki­wał głową. Zaraz jed­nak do­szło do niego, że chło­piec nie może tego zo­ba­czyć.

– Za­bi­ję – wy­du­kał i drżą­cą ręką wziął re­wol­wer, który podał mu Sam. Mu­siał znisz­czyć mózg, aby jego syn po­zo­stał wśród mar­twych. 

– Nie! Nie wolno wam! Nie znowu! Nie Se­ba­stia­na! 

Bian­ka rzu­ci­ła się z roz­pa­czą ku bratu, ale silne ramię Billy’ego po­wstrzy­ma­ło ją w miej­scu. Dziew­czyn­ka szar­pa­ła się i za­wo­dzi­ła. Nie chcia­ła po­zwo­lić na to, co mu­sia­ło zo­stać zro­bio­ne, choć wi­dzia­ła to już tak wiele razy. 

– Nie jego. Pro­szę – za­łka­ła.

Nikt jej nie od­po­wie­dział. Nikt jej nie po­cie­szył. 

Sam do­tknął ra­mie­nia An­gu­sa.

– Mogę to zro­bić. 

– Nie. To mój syn. 

Spraw­dził ka­bu­rę i od­cią­gnął kurek. Przez mo­ment pa­trzył, jak ciało jego syna szar­pie się w przed­śmiert­nych kon­wul­sjach.

– Od­wróć­cie wzrok. 

– Po­wi­nie­nem był cię ochro­nić – dodał już ci­szej Angus i po­cią­gnął za spust.

 

*

 

Czter­na­ście krze­seł i czter­na­ście na­kryć. Za­le­d­wie sześć z nich było za­ję­tych. Jedli w ciszy, prze­ry­wa­nej je­dy­nie stu­ka­niem sztuć­ców. I ury­wa­nym szlo­chem małej dziew­czyn­ki. Nikt nie pa­trzył na sty­gną­ce ciało w kącie. 

Nagle Angus ode­zwał się i z tru­dem wy­du­sił z sie­bie kilka słów. 

– Rita miała rację. Po­uda­waj­my. Po­uda­waj­my, jesz­cze tro­chę.

 

Koniec

Komentarze

Och Shanti aleś zrobiła mi świąteczny nastój… aż oko mi się zaszkliło.

Hohoho postapo… – krzyczał Mikołaj potrząsając trzema rękami;)

Poczułam bliskość z Twoimi bohaterami, dlatego też zabolało. Dobrze napisane.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Shanti! Na początek kilka drobnych uwag:

– Bianka – burknął ostrzegawczo Angus, posyłając córce ostrzegawcze spojrzenie.

Racja, przy dzieciach to warto się upewnić.

 

– W tym roku mamy chociaż choinkę – powiedziała w końcu i wszyscy spojrzeli na karłowate drzewko obwieszone kilkoma ozdobami, które udało im się zdobyć.

– Jak się czujesz? – zapytała Rita, zerkając na Sebastiana.

A to nie Rita wypowiedziała pierwszą kwestię? Jeśli to ona – a tak mi wynika z reszty tekstu – to połączyłabym obie kwestie i usunęła “zapytała Rita”, bo zbędne.

 

Do wszystkich jeszcze boleśniej dotarła świadomość, że już nigdy nie zasiądą przy suto zastawionym stole, nie posłuchają kolęd i nie uściskają tych, po których zostały już tylko wymięte zdjęcia.

Powtórzenie.

 

W jednej scenie masz też randomowy headhopping do głowy Bianki. W tak krótkim tekście jednak razi, zwłaszcza że następuje na przestrzeni dosłownie dwóch linijek i znika bezpowrotnie chwilę później.

 

Dobrze napisany i przyjemnie ponury tekścik. Informacji serwujesz niewiele, zostawiasz szerszy kontekst za drzwiami, skupiając się na tym, co dzieje się przy świątecznym stole, ale to w sumie dobrze, jest więcej miejsca na opisanie sytuacji w środku. Motyw jest już na tyle ograny, że nie trzeba wielu klocków, by zbudować sobie w głowie obraz świata na zewnątrz. Jednocześnie ten brak informacji też buduje klimat.

Z drugiej strony – nie udało Ci się uśpić mojej czujności na tyle, bym wyłączyła wszystkie radary. I jeden się uruchomił; ten nastawiony na wykrywanie gry na emocjach. Nie jest to gra bardzo nachalna, niemniej dostrzegalna. Za drzwiami apokalipsa, a w środku kochająca się rodzinka, ostatni bastion ciepła i człowieczeństwa, spotyka się przy świątecznym stole, by udawać normalność. To jest taki obrazek, który w założeniu ma wzruszyć i wywołać współczucie.

Z trzeciej strony – jak już wspomniałam, wrażenie grania na emocjach nie jest bardzo nachalne. I pewnie nie da się go uniknąć w przypadku tekstu, który łączy postapo z klimatem świątecznym.

Sumując, szorciak jest niezły, skondensowany. Trochę brakuje oryginalności, ale zdecydowanie wolę takie klimaty niż pogodne bajeczki o szczęśliwych reniferkach.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wyobraziłem to sobie i poczułem. 

Dobrze, że nie czytałem przed snem, choć pewnie atmosfera będzie mi towarzyszyć cały dzień.

Mi siadło, dobry pomysł zdecydowanie z tytułem oraz “udawał, udawała”. Reszta opinii była na priwie, więc nie będę przeklejał, bo ktoś skopiuje do swojego komentarza i będzie się mądrzył moim kosztem

Ależ smutne. Podoba mi się lekko zarysowana tylko sugestia tego, co dzieje się na zewnątrz, daje wyobraźni pole do działania, można się domyślać czego tylko dusza zapragnie. Bardzo mi się kojarzy z filmem “Jestem legendą”. Tylko tam bohater zabijał swojego psa. Dobrze się czyta, sprawnie napisane. Fabuła w sam raz na takie krótkie opowiadanie. laugh

Dziękuję za odwiedziny! Odniosę się do poszczególnych komentarzy pewnie dopiero do świętach, gdy będę miała dostęp do klawiatury :)

Pomimo że fabuła składa się na jedną scenę i do tego dość ograną to potrafiłaś wzbudzić ogrom emocji. Jestem pod wrażeniem. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to narracja. Do końca nie byłam pewna, z czyjej perspektywy chciałaś opowiedzieć tę historię.

Tak jak Ośmiornica, mam problem z narracją. Np.

fuknęła na oko dziesięcioletnia dziewczynka

Wiemy, że w pokoju jest tylko ojciec i brat, więc czy narrator wie mniej niż ojciec? A czy ojciec nie wie, ile córka ma lat?

 

Można byłoby przemyśleć styl:

Zastała Ritę z ręcznie skręcanym papierosem w ręku.

Czy nie lepiej i bardziej naturalnie brzmi: ze skrętem?

 

oparł lufę dzierżonej strzelby na ramieniu.

Jeśli oparł strzelbę na ramieniu, to wiemy, że ją dzierżył…

 

 

Najsilniejszą stroną opowiadania jest pozostawienie domysłom wszystkiego, co dzieje się na zewnątrz. W ten sposób budujesz napięcie, którego prawie nie czuć wewnątrz przy stole, aż do ostatniej sceny. Żałuję Sebastiana. Chyba próbował być bohaterem…

Pozdrawiam!

Witaj.

Bardzo dobre. Doskonałe. Trudno tu cokolwiek więcej dodać. cryingcryingcrying

Brawa za pomysł i nadwrażliwość. heart

Pozdrawiam, klikam grudniowo. 

Pecunia non olet

Bardzo mocne opowiadanie, pełne grozy, jedne z lepszych post-apo jakie widziałem i obyło się bez złożonego światotwórstwa.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

 

 

(jak naprawdę przeczytam opowiadanie, to będzie drugi, prawdziwy obrazek jurorski)

Слава Україні!

Szkoda, że Mortecius nie napisał czegoś więcej w komentarzu. Nie mogłem nic skopiować i musiałem faktycznie przeczytać tekst :<

Fajne to-to, umiejętnie budujesz klimat i zainteresowanie, byłem ciekaw, dlaczego bohaterowie muszą udawać i co się właściwie dzieje. Niezły pomysł z fotografiami zostawianymi na talerzach. Tekst niewątpliwie ponury i mało świąteczny, bardzo dobrze daje radę jako postapo. 

Byłoby wcale miodzio, gdyby nie momentami niezręczne wykonanie. Mam wrażenie, że zbyt dużo tych spojrzeń, posyłania uśmiechów, min, czasami za bardzo wykładasz kawę na ławę i piszesz, w mojej opinii, zbyt oczywiście (kilka przykładów będzie poniżej). Można byłoby też klepać niektóre fragmenty i zapisać je płynniej.

 

Poprawił szelki, które podtrzymywały zbyt szerokie spodnie i oparł lufę dzierżonej strzelby na ramieniu.

Skasowałbym słowo dzierżonej. Wybór na nie padł zapewne dlatego, bo chciałaś uniknąć powtórzenia po podtrzymujących szelkach, ale zastanawiam się, czy wcale jest potrzeba podkreślania, że bohater trzymał/dzierżył strzelbę – musiał to robić, aby oprzeć ją na ramieniu :)

 

W końcu opuścił milczącą żonę i ruszył do salonu, który od kuchni dzielił tylko nieduży przedsionek.

Zapisałbym tak: ruszył do salonu oddzielonego od kuchni tylko niedużym przedsionkiem. Ale to tylko moja osobista preferencja i tak moim zdaniem byłoby płynniej i zręczniej :)

 

Angusa coś zakuło w piersi.

Aj, aj, kuć to można żelazo, a tutaj chyba raczej zakłuło :D

 

Wyjrzał przez wąską szparę, udając, że patroluje teren

Patrol kojarzy mi się raczej z potrzebą osobistego udania się w dane miejsce i sprawdzenia, czy panuje tam porządek, a tutaj po prostu bohater wyjrzał przez okno. Może udając, że obserwuje teren?

 

Rita zerknęła wyczekująco na męża, który właśnie wszedł i uniosła zdjęcia trzymane w dłoni.

Chwilę potem było o tym, że podniosła te zdjęcia przy użyciu dłoni, więc chyba nie ma potrzeby tego podkreślać.

 

Angus chwycił strzelbę, którą wcześniej oparł o nogę krzesła, ale zaraz ją odłożył. 

Też bym wywalił to, co w środku.

 

Wujostwo patrzyło na niego z bezbrzeżnym smutkiem, ale matka i ojciec odwrócili wzrok. Jakby nie mogli na to patrzeć.

Powtórzenie.

 

Pójdę do wątku bibliotecznego, bo kto mi zabroni. Klimatyczne opko.

Zacznę od stwierdzenia, że motyw apokalipsy zombie nie należy, najoględniej mówiąc, do moich ulubionych. Wspominam o tym dlatego, że tym trudniej mnie przekonać opowiadaniem w podobnych klimatach. Tobie się udało: tekst teoretycznie ma mnóstwo motywów, za którymi nie przepadam, a mnie kupiło, przeczytałam bez zatrzymań i z przyjemnością. Udało ci się stworzyć klimat, emocjonalnie czytelnika trochę zaszantażować, ale nie na tyle, żebym to odebrała jako granie na uczuciach. Efektownie poprowadziłaś fabułę, punktując ją wariantami słowa “udawać”. Generalnie, naprawdę ciekawy i udany tekst, zwłaszcza biorąc pod uwagę świąteczną konwencję.

ninedin.home.blog

Święta, święta i po świętach. Nareszcie dopadłam klawiaturę :)

 

Ambush,

dzięki za odwiedziny i cieszę się, że się podobało, choć klimat raczej ponury i mało świąteczny.

 

Gravel,

dzięki za odwiedziny i łapankę – poprawione. 

W tym tekście wiedziałam, że biorę ograny motyw, ale miał być on tłem do tego co dzieje się przy stole. Bardzo chciałam uniknąć “taniego” grania na emocjach, ale widzę, że wyszło tak 50/50. Chodziło mi o ten element udawania, udawania szczęśliwej rodziny (bo czy tacy w sumie są? czy mogą?) i do ostatniej chwili zaprzeczania, że jedno z nich umiera. Kto z nas tego nie zna? Święta, z jednej strony radosny czas, a z drugiej zamiatania problemów pod dywan i udawania, że nie istnieją.

Ale cieszę się, że suma sumarum wyszło nieźle :)

 

ManeTekelFares,

miód na moje uszy oczy. Mam jednak nadzieję, że ponury nastrój Cię jednak szybko opuścił. 

 

mortecius,

dzięki jeszcze raz za betę i fajnie, że taka drobna zmiana zmieniła tekst na plus.

 

JolkaK,

dzięki za odwiedziny i miło poznać, bo chyba jeszcze się nie znamy portalowo (ale to pewnie moja wina, bo rzadko tu zaglądam ostatnio). Nie miałam w głowie “Jestem legendą” (aczkolwiek baaardzo lubię ten film), ale jak o tym powiedziałaś to faktycznie widać podobieństwa. 

 

ośmiornica,

dziękuję za odwiedziny i mega się cieszę, że tekst wzbudził emocje – szczególnie taki krótki i w sumie rzadko mi się to udaje surprise

Co do narracji – biorę to na klatę, czułam, że coś tu nie gra. Miała być bezosobowa, potem jednak nie. I wyszło jak wyszło, a mi brakło czasu na poprawki. Także karnie przyjmuję uwagę :)

 

chalbarczyk,

 

co do narracji powtórzę to co pisałam ośmiornicy:

Co do narracji – biorę to na klatę, czułam, że coś tu nie gra. Miała być bezosobowa, potem jednak nie. I wyszło jak wyszło, a mi brakło czasu na poprawki. Także karnie przyjmuję uwagę :)

Cieszę się jednak, że czuć napięcie, które chciałam zbudować, że jest klimat i że pozostawienie wiele rzeczy w domyśle jednak całkiem nieźle zagrało.

 

Bruce,

heart tylko tyle mogę napisać, nie można nic lepszego usłyszeć na temat swojego opowiadania!

 

Radek,

O! No to teraz połechtałeś moje ego surprise super to słyszeć, choć lekkie zaskoczenie mam, bo jest to opko napisane dość na szybko, wpadł mi do głowy pomysł, ale nie było kiedy porządnie przemyśleć. A ile innych porządnie rozplanowałam i wychodziło mocno średnio…

 

Golodh, 

dzięki za pikantny obrazek tak jak obiecałeś :D

 

AmonRa,

Fajne to-to, umiejętnie budujesz klimat i zainteresowanie, byłem ciekaw, dlaczego bohaterowie muszą udawać i co się właściwie dzieje

heart jeżeli jest klimat i napięcie, to to najważniejsze 

 

Z uwagami technicznymi masz rację, zaraz poprawię wskazane miejsca. Niestety bardzo mało pisałam w tym roku i to widać w takich niezgrabnościach, o czym pisano mi już na betach (i mniejsza płynność niż wcześniejsze teksty). Ale cóż wracam po przerwie, zaciskam zęby i piszę dalej bo samo się nie zrobi. 

I dziękuję za klik do biblioteki!

 

ninedin,

uff zaczęłaś tak, że zaczęłam mieć obawy, czy zaraz nie oberwę kubłem zimnej wody surprise

bardzo miło mi czytać taki pozytywny feedback od “weteranki”, w zasadzie to wspominając moje pierwsze opowiadanie na portalu i opinie pod nim, to prawie mam uczucie “my job is done here”. Prawie bo wiadomo, że do perfekcji daleko, ale póki warsztat nie zakłóca zbytnio odbioru tekstu to jest już naprawdę dobrze :) 

Cieszę się, że nie przesadziłam z balansowaniem emocjami. To miał być trochę tekst o emocjach, relacjach, ale jednocześnie bardzo mi zależało, aby był jednak dość stonowany.

Mam jednak nadzieję, że ponury nastrój Cię jednak szybko opuścił. 

Nie. :-)

Dobry tekst, podoba mi się jak powolutku wprowadzasz kolejne elementy, które pokazują, że coś jest głęboko nie tak, zwłaszcza z Sebastianem. Może co najwyżej wzmocniłabym rolę tych uwag kursywą, punktowania rzeczywistości.

A na dodatek w sumie jakkolwiek mamy tu na koniec kawę na ławę postapo z zombiakami, to jednak można ten tekst czytać także jako metaforę czy alegorię rozpadu więzi międzyludzkich czy też ostracyzmu wobec członków rodziny (czy innych społeczności), których życiowe wybory nie podobają się reszcie. I takich ludzi nierzadko “eliminuje się”, wprawdzie w naszym kręgu kulturowym nie dosłownie, ale symbolicznie, przez zerwanie z nimi kontaktów.

 

PS. Wyedytuj może sobie w przedmowie:

zalęgły → zaległy

bo wyszło troszkę komicznie

http://altronapoleone.home.blog

Nie lubię, nie trawię postapo, ale takie doceniam.

Nie jestem targetem tego typu tekstów. Za dużo tu grania na emocjach i takiego powolnego opadania w beznadzieję przy jednoczesnym absurdzie całej sytuacji – Ci ludzie przedzierający się do rodziny oblepieni krwią i flakami tylko żeby razem spędzić święta. Mam wrażenie, że sytuacja byłaby dużo bardziej przekonująca, gdyby jedynymi bohaterami była rodzina w zabarykadowanym domu. Bo bardzo fajnie grasz motywem udawania, zastawionym stołem i zdjęciami bliskich, których zabili. Sporo naprawdę bardzo ciekawych elementów, nie udało mi się jednak zawiesić niewiary.

It's ok not to.

Uch, ponury tekst.

Zombie-apokalipsa to dość zużyty motyw. Połączenie go ze świętami już nie jest tak ograne, ale i to się zdarzało. Pewnie trudno, żeby było inaczej, skoro co roku mamy konkurs świąteczny. Dopiero udawanie wybija się z tła, chociaż chyba nie aż tak, żeby zapamiętać tekst na długo.

Do prezentu nawiązałaś, acz do pierwszej części raczej metaforycznie.

Babska logika rządzi!

Shanti!

 

Mi siadło, dobry pomysł zdecydowanie z tytułem oraz “udawał, udawała”. Reszta opinii była na priwie, więc nie będę przeklejał, bo ktoś skopiuje do swojego komentarza i będzie się mądrzył moim kosztem

 

Erm, znaczy co…

No, toś kurde zaserwowała klimacik. Świąteczny – też. Ale klimacik apokalipsy zombie – super wyszedł. Może i, tak jak ktoś zauważył, nie jest to najoryginalniejszy motyw, ale nie znaczy to, że nie można niczego powtarzać. Jest to tekst skupiony na emocjach i mający na celu emocje czytelnika złapać, ale nie uważam, żeby było to jakieś ostentacyjne granie na emocjach – ot, taki zamysł, który Ci wyszedł. :3

Fajny tekścior, czytało się dobrze.

Aż mnie naszło na 7D2D xD Nie mogę się doczekać nocy hordy!

Pozdrówka ^^

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Mocny tekst, bardzo dobrze się udało stworzyć atmosferę napięcia i smutku, dodatkowo podkreślaną jeszcze tymi wstawkami kursywą. Motywy apokalipsy zombie oraz człowieka, który został ugryziony i chce zginąć, nie są zbyt oryginalne, ale przedstawiłaś je na swój własny sposób i wyszło zgrabnie, a nawet w pewnym momencie chwyciło mocniej za serduszko. Atmosferę tego opowiadania można odnieść nie tylko do tego, co ludzie mogliby czuć podczas takiej apokalipsy zombiaków, ale też bardzo mi się skojarzyła z atmosferą podczas wojny, a zwłaszcza ten fragment: 

Świąteczna kolacja po tym, jak świat się skończył. 

A to oznacza, że opowiadanie jest wielowymiarowe i posiada naprawdę poważne i dające do myślenia odniesienia. Nie jest to tekst, który miałby w sobie świąteczną atmosferę, jest bardzo gęsty, pełen niepokoju i kryjącej się gdzieś między wierszami grozy. Naprawdę dobre opko. 

Brrr… Nie lubię historii o zombie, upiorne to. Ale wciągające, niestety. Klimat kojarzy mi się z obrazem Malczewskiego “Wigilia na Syberii” – też jest w nim taki smutek, bieda i próba “świętowania” wbrew sytuacji, taka namiastka uroczystej kolacji mimo beznadziejnej sytuacji.

Niestety, nie kupiło mnie.

Głownie dlatego, że zbyt długo budujesz tę atmosferę tajemniczości. Gdy przybył wuj Sam to zacząłem się zastanawiać ilu członków rodziny jeszcze przyjdzie, zanim dowiem się czegokolwiek o tym świecie. 

A jak już rozwiązujesz zagadkę, to rozwiązanie nie jest dla mnie zaskoczeniem (ok, prawdopodobnie nie zamierzałaś czytelnika zaskakiwać, bo w jakiś sposób go na to przygotowujesz) a i scena kulminacyjna mnie nie wzrusza, prawdopodobnie przez swoją sztampowość.

Również motyw przewodni, czyli “udawanie” nie wywołuje u mnie jakiej głębszej refleksji. To, co najbardziej doceniam, co moim zdaniem powinno bardziej wybrzmieć, to motyw czekania, który ogrywasz pod koniec w dwóch zdaniach.

Może zamiast “udawania” powinnaś się skupić na “czekaniu”?

Może to nie konieczność zabicia syna, a wdzięczność za wytrwanie, powinna wybrzmiewać w scenie końcowej?

Przepraszam, że tak marudzę, ale to dla tego, że dobrze mi się czytało, bo umiejętnie kreujesz świat i jesteś świetna w dialogi – a niestety pozostałem z odczuciem niedosytu. 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Poudawajmy, że zamiast po amerykańskiej ziemi, opowieść toczy się nieco bliżej. Goście przedzierają się tunelami warszawskiego metra – element komiczny, choć może w przyszłości będzie więcej nitek, gdzie cienie rzucają się agresywnie na ściany.

Hamburgery z zombie nieco się mi przejadły, choć w wersji europejskiej chętnie bym skosztował.

Jakkolwiek jednak bym nie prychał i kręcił nosem: ciekawym był puenty.

Dostałem z dwururki w okolice serca, nie w sam środek, bo zdążyło się jeszcze z żalu ścisnąć.

Dopisałabym, bo fabuła ciągle do mnie wraca. :)

Bardzo trudno mi pisać coś więcej, kiedy komentuję teksty, jakie – moje określenie – “bolą”, a ten jest tego klasycznym przykładem. 

Przyznam szczerze, mocno zdumiały mnie niektóre komentarze, bo ja, skupiając uwagę na całkiem innych treściach, nie wyczułam tutaj zombie. Jakoś tak podświadomie spodziewałam się (czemu? nie wiem….) wilkołaków. Jednak to i tak był dla mnie pomniejszy aspekt. 

Największym atutem opowiadania jest dla mnie tytuł w odniesieniu do konkretnej sytuacji. To właśnie ten – genialny w moim odbiorze – tytuł dosłownie “boli i pali” (w stuprocentowo pozytywnym znaczeniu). Ukazane zostało całkowite przeciwstawienie radosnej zazwyczaj atmosfery świątecznej, tragedii wręcz trudnej do opisania. Każdy bohater tekstu wie, że dziecko czeka śmierć. Czasem podczas takich spotkań milczy się, czasem udaje, żartuje, zbywa wszystko tematami zastępczymi. A czasem właśnie, jak i tu, mówi wprost o naturalnych odczuciach życzliwych i szczerze kochających oraz współczujących krewnych, że: “młody, nie tak miało być”, “że ty miałeś przeżyć mnie, a nie odwrotnie”. A do tego odczucia matki. I ojca. I wreszcie zachowanie samego chłopaka. No, po prostu tutaj mamy ich genialne opisanie! Każdy trzyma się ostatkiem sił, aby nie popaść w skrajną rozpacz. Każdy rozumie, że to nieuchronne, że nadejdzie wcześniej czy później, że nie można tego zatrzymać ani naprawić. A przecież Autorka podała nam to zwięźle, nie przesadziła, nie emanowała “sztucznym wyciskiwaniem łez”… 

Mnie Shanti kupiła w tym tekście, obok wspomnianego zestawienia atmosfery świątecznej oraz masy fantastyki i samego pomysłu, mimowolnym, bardzo mocnym poruszeniem kwestii godności umierania nastolatka oraz problemem najgorszego według mnie uczucia, jakie może spotkać człowieka – całkowitej bezradności. Jeśli ta bezgraniczna bezradność dotyczy na dodatek śmierci, i to jeszcze powolnej śmierci dziecka, odbieram to tak, jak przy pierwszym moim komentarzu. Trudno pisać i komentować dłużej, kiedy tak wiele jest tu pokazanej krzywdy, ale i tragedii rodziny. 

Pozdrawiam i ponownie gratuluję nadwrażliwości. :)

 

Pecunia non olet

Dobrze, że czytałam tekst już po świętach. Napisane przejmująco.

Cześć!

 

Udany tekst, pomysłowe i nastrojowe opko. Udawanie intryguje, choć tag postapo nieco demaskuje (no dobra, naprowadza na) temat. Początkowe zagubienie w nieco topornym świecie szybko mija, kiedy zaczynamy rozumieć jaki to trudny temat wisi nad stołem i dlaczego świat jest toporny. Dobrze wprowadziłaś czytelnika i pokazałaś problem. Nie popędzasz, co mi bardzo się spodobało, pozwalasz delektować się domysłami i zbierać kolejne okruszki.

Fabularnie uwiera jedynie wizja postświata: ludzie żyjący w zabarykadowanych, jak rozumiem od iluś już lat domach. Ograne to, wyeksploatowane imho i jak się nad tym logicznie zastanowić nie do końca sensowne (ale też dobrze pasuje do sytuacji, więc niech będzie).

Z kwestii warsztatowych kilka razy mi się rzuciło:

Na moment zepchnęło to w kąt ciężką i przepełnioną smutkiem atmosferę.

Stwierdzasz w narracji coś, co właśnie całkiem sprawnie pokazałaś. Zbędne imho (i w dodatku trochę zaburza flow).

Wesoła atmosfera zniknęła, tak nagle jak się pojawiła. Słowa Rity przyniosły efekt odwrotny do zamierzonego.

Jak wyżej. To widać po pokazanym zachowaniu. Jeszcze kilka razy coś podobnego widziałem, ale nie rzucało się w oczy aż tak bardzo, warto zwrócić uwagę przy kolejnych tekstach.

Nie licząc tego jest naprawdę nieźle. Świat i bohaterowie zarysowani wystarczająco, atmosfera dobrze zbudowana, logicznie wszystko pasuje. Ciekawe, świąteczne opko (z chęcią przeczytałbym więcej).

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Podobało mi się tempo tej historii. Choć fabułę można by streścić w jednym dłuższym zdaniu, to udało Ci się sporo wokół niej zbudować. Pragnienie zachowania choćby pozorów normalności w obliczu beznadziei ładnie tutaj zagrało. Skojarzenia z The walking dead są oczywiste, choć ja akurat znam tę markę od strony gier – i tam, podobnie jak w Twoim tekście, się nie szczypano. Może dlatego to, co spotkało Sebastiana, nie uderzyło mnie aż tak bardzo. Ale przyznaję, że ładunek emocjonalny jest w tym zdecydowanie udanym opowiadaniu niemały.

Pozdrawiam! 

Szalenie przygnębiające.

I niezmiernie głupio mi pisać, że dobrze się czytało.

 

Dzie­li­li te same ciem­ne włosy… → Mieli takie same ciem­ne włosy

 

Za­sta­ła Ritę z ręcz­nie skrę­ca­nym pa­pie­ro­sem w ręku. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Za­sta­ła Ritę z ręcz­nie skrę­ca­nym pa­pie­ro­sem w dłoni.

 

się­gnę­ła po nie­wiel­kie, me­ta­lo­we pu­deł­ko. Wy­cią­gnę­ła z nich zwi­tek… → Piszesz o jednym pudełku, więc: …się­gnę­ła po nie­wiel­kie, me­ta­lo­we pu­deł­ko. Wy­cią­gnę­ła z niego zwi­tek

 

Wy­mie­nił uścisk dłoni z go­spo­da­rzem.

Za­pa­no­wał roz­gar­diasz, pełen po­wi­tań i uści­sków. → Nie brzmi to najlepiej.

 

zanim znowu jakiś skur­we­syn uru­cho­mi alarm. → Literówka?

 

dzie­cia­ki mają teraz gor­sze pro­ble­my niż prze­kleń­stwa. → Raczej: …dzie­cia­ki mają teraz większe pro­ble­my niż prze­kleń­stwa.

 

nikt nie chciał roz­grze­by­wać wspo­mnień, jakby było to zbyt bo­le­sne. Grze­bał wi­del­cem… → Nie brzmi to najlepiej.

Chwy­cił kra­wę­dzi stołu… → Chwy­cił kra­wę­dź stołu… Lub: Chwy­cił kra­wę­dzie stołu… Albo: Chwy­cił się kra­wę­dzi stołu

 

Wu­jo­stwo spo­glą­da­ło na niego z bez­brzeż­nym smut­kiem… → Wu­jo­stwo spo­glą­da­li na niego z bez­brzeż­nym smut­kiem

 

Bian­ka zer­ka­ła na niego z obawą znad stołu… → Co to jest obawa znad stołu?

A może miało być: Bian­ka z obawą zer­ka­ła na niego znad stołu

 

– Zabij mnie. Chce umrzeć jako czło­wiek. → Literówka.

 

dodał już ci­szej Angus i po­cią­gnął za spust. → A może: …dodał już ci­szej Angus i nacisnął spust.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Drakaina,

dzięki za odwiedziny i cieszę się, że się podobało :)

 

metaforę czy alegorię rozpadu więzi międzyludzkich czy też ostracyzmu wobec członków rodziny (czy innych społeczności), których życiowe wybory nie podobają się reszcie.

Tak, chodziło mi o temat rozpadu więzi, choć chyba bardziej pod kątem udawania, że są, że są silne. Takie odgrywanie dobrej rodziny, powierzchowne relacje i ignorowanie problemów. 

 

Koala75,

cieszę się zatem bardzo, najważniejsze, że czas na czytanie nie był zmarnowany!

 

dogsdumpling,

Za dużo tu grania na emocjach i takiego powolnego opadania w beznadzieję przy jednoczesnym absurdzie całej sytuacji – Ci ludzie przedzierający się do rodziny oblepieni krwią i flakami tylko żeby razem spędzić święta. Mam wrażenie, że sytuacja byłaby dużo bardziej przekonująca, gdyby jedynymi bohaterami była rodzina w zabarykadowanym domu. Bo bardzo fajnie grasz motywem udawania, zastawionym stołem i zdjęciami bliskich, których zabili. Sporo naprawdę bardzo ciekawych elementów, nie udało mi się jednak zawiesić niewiary.

Hej! Pewnie masz trochę racji – ale jednocześnie jeden z nich umierał, ostatnia szansa, aby się pożegnać. Plus ta apokalipsa może wyglądać inaczej niż przedstawiły nam to filmy. Może poruszanie się nie jest aż tak niebezpieczne? Aczkolwiek przyjmuję uwagę i rozumiem, że pozostałaś sceptyczna do tego konkretnego aspektu. Niemniej, fajnie, że były elementy, które wydały Ci się jednak ciekawe :)

 

Finkla,

dzięki za odwiedziny :) liczyłam się z takim odbiorem wybierając ten motyw. Przyznam jednak, że to tekst na powrót do pisania po przerwie, chciałam napisać cokolwiek, dobrze się przy tym bawić i skończyć. Oryginalność pomysłu stała nieco niżej na liście priorytetów, ale rozumiem zarzut.

 

BarbarianCataphract,

jak klimat się udał stworzyć i udało się wzbudzić chociaż delikatne emocje, to mission accomplished.

 

Sonata,

 

Mocny tekst, bardzo dobrze się udało stworzyć atmosferę napięcia i smutku, dodatkowo podkreślaną jeszcze tymi wstawkami kursywą. Motywy apokalipsy zombie oraz człowieka, który został ugryziony i chce zginąć, nie są zbyt oryginalne, ale przedstawiłaś je na swój własny sposób i wyszło zgrabnie, a nawet w pewnym momencie chwyciło mocniej za serduszko.

bardzo mnie to cieszy, bo rzadko mi się to udaje heart

Atmosferę tego opowiadania można odnieść nie tylko do tego, co ludzie mogliby czuć podczas takiej apokalipsy zombiaków, ale też bardzo mi się skojarzyła z atmosferą podczas wojny, a zwłaszcza ten fragment: Świąteczna kolacja po tym, jak świat się skończył. 

Miałam z tyłu głowy wojnę, nie ukrywam, więc celne spostrzeżenie.

 

Sabina Anto,

przyznam, że musiałam wygooglować wspomniany obraz, ale masz rację. Z niego również bije pewnego rodzaju beznadzieja i tym bardziej miło mi, że skojarzył się z tak pięknym obrazem.

 

fizyk111,

Niestety, nie kupiło mnie.Głownie dlatego, że zbyt długo budujesz tę atmosferę tajemniczości. Gdy przybył wuj Sam to zacząłem się zastanawiać ilu członków rodziny jeszcze przyjdzie, zanim dowiem się czegokolwiek o tym świecie. 

Żałuję, ale oczywiście, nie każdemu mu się spodobać. Tym bardziej dzięki za odwiedziny i poświęcony czas.

 

Również motyw przewodni, czyli “udawanie” nie wywołuje u mnie jakiej głębszej refleksji. To, co najbardziej doceniam, co moim zdaniem powinno bardziej wybrzmieć, to motyw czekania, który ogrywasz pod koniec w dwóch zdaniach.

Może to nie konieczność zabicia syna, a wdzięczność za wytrwanie, powinna wybrzmiewać w scenie końcowej?

Ciekawa uwaga, ale w tym konkretnym opowiadaniu zależało mi na udawaniu. Jeżeli nie przekonało, to trudno, ale tego aspektu będę bronić :)

Super, że spodobały się dialogi. Choć przyznam, że niestety nie czuję się w nich zbyt mocna.

 

PanKratzek,

 

Hamburgery z zombie nieco się mi przejadły, choć w wersji europejskiej chętnie bym skosztował.

Słuszna uwaga. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ale niemal z automatu myślałam o klimatach USA, a nie Europy. Zdecydowanie warte zapamiętania na przyszłość.

 

bruce,

naprawdę najlepsze co może usłyszeć autor, to to, że tekst wraca i skłania do głębszych przemyśleń.

I tak chodziło o zombie, ale stanowią one tutaj mocne tło, raczej środek do celu, bo skupiałam się na emocjach i bohaterach. 

Każdy trzyma się ostatkiem sił, aby nie popaść w skrajną rozpacz

Dokładnie. Plus chciałam też nieco pokazać, że człowiek rozpaczliwie zaprzecza do końca pewnym zdarzeniom. Jakby udawanie, że wszystko jest w porządku zatrzyma zbliżającą się katastrofę.

 

Monique.M,

dziękuję za odwiedziny i bardzo dziękuję!

 

krar85,

dzięki za odwiedziny i wszystkie uwagi. Pochylę się nad technikaliami – tutaj niestety zawsze coś mi się wkradnie lub coś przeoczę.

Cieszę się, że tekst ogółem się spodobał – nie miałam z nim dużych nadziei, trochę eksperymentowałam z formą. Bardzo obawiałam się, czy uda mi się ująć odpowiednio klimat, bez przesadzenia z emocjami (trochę się udało, trochę nie). Ryzykowałam z ogranym pomysłem – biorę to na klatę, ale od dawna chciałam napisać coś, co choć trochę nawiązuje do zombie.

 

adam_c4,

Pragnienie zachowania choćby pozorów normalności w obliczu beznadziei ładnie tutaj zagrało.

dokładnie o to mi chodziło i tym bardziej cieszę się, że wyszło mi całkiem nieźle!

 

regulatorzy,

dzięki za odwiedziny – niezmiernie się cieszę, że się podobało. Uwagi niezmiennie przeanalizuję i wprowadzę poprawki :)

 

Krokus,

ahoj, marynarzu!

 

 

 

Nie lubię historii o zombiakach, jednym z wielu powodów jest to, że autorzy/scenarzyści zdają się zapominać, że te wstrętne zombiaki, które ludzcy bohaterowie zabijają hurtowo, sami byli ludźmi. Mieli marzenia, plany, rodziny i nie prosili się o status bestii. Ty popatrzyłaś z innej strony, złapałaś dzieciaka i jego rodzinę w momencie przemiany, a tym samym dostrzegłaś w nich ludzi właśnie.

Opko mocno działa na emocje, szczególnie kiedy czyta się je w okresie świątecznym, ale wynika to z samej historii i czasie, w którym ona się toczy. Nie ma tu natomiast prób autorskiego grania na emocjach czytelnika. Językowo jest powściągliwie, w samej fabule też nie przeginasz. To wrzucone w tekst poudawajmy w pierwszym momencie trochę mnie nawet irytowało, przynajmniej dopóki nie dotarło do mnie, jaką funkcję pełni.

Jeśli opko traktować metaforycznie, to widzę tutaj nie tyle rozpad więzi, co bardziej rodzinę, którą sytuacja przerosła i kurczowo trzyma się dawnych przyzwyczajeń i nawyków, w nadziei, że pomogą przetrwać.

Dobre opko :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

heart Tytuł nie mógłby być lepszy, Shanti. :))

Pecunia non olet

Cieszę się, że trafiłam tutaj już po świętach, bo nie takiego nastroju się spodziewałam po tekstach świątecznych ;)

Niemniej budujesz nastrój bardzo sprawnie, jest beznadziejnie i depresyjnie, ale czuć też coś więcej… może nie napięcie, ale wyczekiwanie: na gości (co bardzo świąteczne) i na śmierć syna (już mniej świątecznie).

Jedyne co mi lekko zazgrzytało to flaki na płaszczu. Wyszły trochę groteskowo na tle reszty tekstu, który raczej oszczędnie podchodzi do tematu zombie.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Słowa Rity przyniosły efekt odwrotny do zamierzonego. Do wszystkich jeszcze boleśniej dotarła świadomość, że już nigdy nie zasiądą przy suto zastawionym stole, nie posłuchają kolęd i nie uściskają tych, po których zostały tylko wymięte zdjęcia. Już nigdy nie zaczną świątecznej kolacji bez broni u boku i bez nerwowego nasłuchiwania. 

Ja jestem z tych, których opowiadania określane są jako mętne. Ma to swoje plusy i minusy. Jednym z nich – plusem albo minusem – jest to, że takie wstawki narratora, który nam w kilku linijkach dokładnie wyjaśnia, co myślą i czują bohaterowie, nie za bardzo mi się podobają.

Opisałaś wszystko sprawnie, można się domyślić, dlaczego atmosfera zniknęła.

 

Bardzo dobre opowiadanie, nie dziwię się nominacji. 

Świetnie wykorzystałaś klasyczny, żeby nie powiedzieć absolutnie standardowy, motyw apokalipsy zombie, by przedstawić nam historię rodzinną. I przy którym z tych poudawajmy zacząłem się zastanawiać, jak często moi rodzice tak udawali, jak często podejmowałem z nimi tę grę, jak często udawaliśmy, że jest dobrze, choć wszyscy wiedzieli, że nie jest. Moje dzieci jeszcze są za małe, by umieć tak udawać, może to i dobrze… Zastanawiam się, czy nawet ten motyw nie wybrzmiały lepiej bez tej całej zombie apokalipsy albo bez choroby Sebastiana, w końcu powodów do zmartwień mieli aż nadto.

Pomysł złączenia postapo i świąt wyszedł bardzo sprawnie, elementy zgrały się ze sobą i pewnie w innych warunkach mógłbym ten element bardziej pochwalić, ale coroczne konkursy świąteczne zdążyły już przyzwyczaić nas do takich miksów. :)

Udała ci się postać dziewczynki. Żałuję, że w pewnym momencie trochę zeszła na boczny tor, ale to chyna z dwóch powodów: Po pierwsze, w drugiej części, czy może trzeciej, jeśliby tekst podzielić na trzy, opowiadanie wyraźnie przyspiesza. Po drugie, wielokrotnie doświadczamy headhoppingu, więc i głowę dziewczynki też opuszczamy, aby poznać myśli kogoś innego. Nie jestem fanem tego zabiegu, mówię szczerze, choć w niektórych sytuacjach był on tutaj uzasadniony. Za to do końca nie zorientowałem się, do kogo należą zapisane kursywą myśli. Jakby był jeszcze jakiś obserwator z zewnątrz. 

Największa szkoda, że trochę nie urozmaiciłas tekstu swiatotwórczo. Jesteśmy zalewani tekstami, komiksami, grami, serialami, filmami o zombie i aby taki pomysł nie nosił znamion wtórności, nie wywoływał takiego ważenia, że już to gdzieś – jako epizod serialu, albo historia z komiksu, albo coś – widziałem. Nie musiałoby to być coś wywracającego całą historię do góry nogami, ale… czegoś mi zabrakło, by tekst z interesującego stał się porywającym, intrygującym, zaskakującym w jakimś aspekcie.

Dlatego tym razem będę na NIE, choć jest to bez wątpienia solidne postapo. 

I wiem, że pomysły to masz, nadal pamiętam twojego szorta. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. Po przeczytaniu obficie popijać (niekoniecznie wodą).

Ostrzeżenie dla alergików: ze względu na fakt, że w głowie krwiożerczego Osvalda produkowane są w dużych ilościach wredne myśli, komentarz może zwierać śladowe ilości takich zwrotów jak: bzdura, grafomania, bezmyślne, idiotyczne, efekciarskie, nijakie, bez sensu.

 

Dzielili te same ciemne włosy, poskręcane w niesforne kosmyki.

Zapewne chodziło o to, że posiadali takie same włosy, ale zastosowali “dzielili” w tym kontekście wyszło niefortunnie.

W końcu opuścił milczącą żonę i ruszył do salonu, który od kuchni dzielił tylko nieduży przedsionek.

– Dalej się na mnie gniewasz, Bianka?

– Tak! Jesteś głupi i tyle, wiesz?! – fuknęła na oko dziesięcioletnia dziewczynka. Ostentacyjnie odwróciła głowę od klęczącego przy jej krześle młodzieńca. Dzielili te same ciemne włosy, poskręcane w niesforne kosmyki. Obydwoje byli chudzi i wysocy jak tyczki.

Zapis jest mylący, bo pierwsza wypowiedź wygląda jak wypowiedziana przez Angusa.

Dwulatek tulący misia w łóżeczku.

Zmieniłbym szyk: Tulący misa dwulatek w łóżeczku.

 

Didaskalia lub narracja znajdują się przy prawie każdej wypowiedzi i są rozbudowane, to sprawia, że lektura staje się toporna, trudno jest śledzić wymianę zdań i zrozumieć jej sens. Opisy czynności odwracają uwagę od tego, co postaci mówią. 

Niestety, ale wybitnie mi się to opowiadanie nie podobało, wpisuje się w coś, czego nie dzierżę, czyli niejako emocjonalne “szantażowanie” czytelnika. Jest to scena opisująca śmierć chłopca i do tego ojciec musi mu strzelić w głowę. W pewnym momencie myślałem, że będzie to naprawdę dobry tekst, bo pomysł na święta podczas apokalipsy zombie, to mogło być coś naprawdę nietuzinkowego. Pokazanie obchodzenia świąt w zupełnie innych realiach byłoby ciekawe, można by zahaczyć o niezwykłą zdolność przystosowawczą jaką mają ludzie.

W dłuższym opowiadaniu pokazującym historię tej rodziny i ciąg przyczynowo-skutkowy śmierć chłopca nie sprawiałaby wrażenia bezcelowej i przejaskrawionej. Niestety w tej formie opowiadanie okazało się tylko miałką i depresyjną opowiastką.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

A, nie napisałem jeszcze o jednej rzeczy, która mi się spodobała. Umiejętnie wprowadzasz postaci, świetnie wplatasz didaskalia w dialogi w pierwszej części tekstu. Całe to zmywanie talerzy, zachowanie ojca i dzieci zostało opisane bardzo naturalnie, nie tak “mechanicznie” jak często wygląda to w opowiadaniach, kiedy didaskalia wydają się dodane po to, aby to nie był tylko suchy dialog. Dzięki temu łatwo sobie wyobrazić całą scenę. Szkoda, że pod koniec tekst dostał trochę zadyszki, przez to zapomniałem wcześniej o tym wspomnieć.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Jeszcze jedna rzecz mnie nurtuje. Niedawno przeczytałem opowiadanie świąteczne z zeszłego roku i tam też była apokalipsa, depresja i śmierć dziecka, choć mniej brutalna niż tutaj. Dlaczego ludzie tu piszą teksty świąteczne z motywem śmierci dzieci? Święta według fantastów jakieś takie mało optymistyczne wychodzą.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Osvaldzie, może dlatego, że w czasie świąt dzieci też umierają. Kiedy miałam czternaście lat, na zapalenie opon mózgowych zmarła moja rówieśniczka, sąsiadka zza ściany. Pogrzeb był w Wigilię.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Osvaldzie, może dlatego, że w czasie świąt dzieci też umierają. Kiedy miałam czternaście lat, na zapalenie opon mózgowych zmarła moja rówieśniczka, sąsiadka zza ściany. Pogrzeb był w Wigilię.

Tylko że śmierć dziecka niezależnie od pory roku jest tak samo wielką tragedią. To nie jest tak, że bliscy będą cierpieć mniej w zwykły dzień. 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

To prawda, Osvaldzie. Ale czy potrafisz wczuć się w nastrój bliskich, siadających do kolejnych wieczerzy? Czy nie masz wrażenia, że panujący wokół radosny nastrój świąteczny jeszcze potęguje odczucia bliskich.

A to że święta w takich opowiadaniach wybrzmiewają mało optymistycznie – cóż, takie jest życie i wola piszących.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To prawda, Osvaldzie. Ale czy potrafisz wczuć się w nastrój bliskich, siadających do kolejnych wieczerzy? Czy nie masz wrażenia, że panujący wokół radosny nastrój świąteczny jeszcze potęguje odczucia bliskich.

Owszem, potrafię, ale tak samo będzie w przypadku straty dziecka w każdym innym dniu. Po takiej stracie Święta nie będą radosne, zwykłe dni też nie. Tak samo będzie na dzień dziecka, Wielkanoc czy urodziny.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Osvaldzie, czy to znaczy, że opowiadania, w których dziecko ginie w wypadku są dozwolone, a przed opisem śmierci w święta autor powinien się powstrzymać?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Osvaldzie, czy to znaczy, że opowiadania, w których dziecko ginie w wypadku są dozwolone, a przed opisem śmierci w święta autor powinien się powstrzymać?

Nie. Nic takiego nie napisałem. Zdziwiła mnie tylko zbieżność tematyczna tekstów świątecznych w kilku aspektach.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Rozumiem, Osvaldzie. Wcześniej zauważyłam Twoje zdziwienie, ale moje zrozumienie objawiło się teraz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Osvald

Nie. Nic takiego nie napisałem.

Owszem, Osvaldzie, napisałes.

Zdziwiła mnie tylko zbieżność tematyczna tekstów świątecznych w kilku aspektach.

 Tak było w pierwszym Twoim poście, natomiast w następnych kilkukrotnie poddajesz w wątpliwość zasadność (czy też sensowność) łączenia śmierci dziecka ze świętami:

śmierć dziecka niezależnie od pory roku jest tak samo wielką tragedią

To nie jest tak, że bliscy będą cierpieć mniej w zwykły dzień. 

tak samo będzie w przypadku straty dziecka w każdym innym dniu.

Tak samo będzie na dzień dziecka, Wielkanoc czy urodziny.

Tak, więc moim zdaniem dość wyraźnie wyrażałeś, że, jak sugerowała Reg:

przed opisem śmierci w święta autor powinien się powstrzymać

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Tak, więc moim zdaniem dość wyraźnie wyrażałeś, że, jak sugerowała Reg:

przed opisem śmierci w święta autor powinien się powstrzymać

Fizyk111, jest niezwykle daleko od zdziwienie, do wyrażania poglądu, że ktoś powinien się od czegoś powstrzymać. To że dziwi mnie coś, oznacza, że mam jedynie inne skojarzenia, a nie że zabraniam komuś czegoś lub nakazuję. Nie ma nic złego w stwierdzeniu, że akurat tak się złożyło, że dwa teksty świąteczne są zbieżne w pewnych aspektach. Jest to nawet ciekawe. I jedynie z ciekawości i chęci dyskusji wynika podniesienie tej kwestii.

A skoro już tak wnikliwie analizujesz mój komentarz, to może zwróć uwagę na pierwsze zdanie: “Jeszcze jedna rzecz mnie nurtuje”. Dalsza natomiast dyskusja z Regulatorzy dotyczyła poczucia straty i jej potęgowania przez okres świąteczny. 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nie ma nic złego w stwierdzeniu, że akurat tak się złożyło, że dwa teksty świąteczne są zbieżne w pewnych aspektach.

Absolutnie się zgadzam i nie tego dotyczy mój komentarz.

Dalsza natomiast dyskusja z Regulatorzy dotyczyła poczucia straty i jej potęgowania przez okres świąteczny.

I tutaj już się nie dziwisz koincydencji, tylko ją krytykujesz w dwóch następnych komentarzach – Twoje prawo i tego też się nie czepiam, chociaż popieram argumenty Reg. Jednak w następnym komentarzu próbujesz się z tej dyskusji "wysmyknąć", pisząc, że " Zdziwiła mnie tylko zbieżność tematyczna tekstów". I ten zabieg erystyczny mi się nie spodobał.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Fizyk111, te dwa wpisy masz na myśli?

Tylko że śmierć dziecka niezależnie od pory roku jest tak samo wielką tragedią. To nie jest tak, że bliscy będą cierpieć mniej w zwykły dzień. 

Owszem, potrafię, ale tak samo będzie w przypadku straty dziecka w każdym innym dniu. Po takiej stracie Święta nie będą radosne, zwykłe dni też nie. Tak samo będzie na dzień dziecka, Wielkanoc czy urodziny.

Powiem tak, wskaż tu choć jedno słowo krytyki. To nadal jest dyskusja, na tym ona polega, żeby mówić o tym jak się pewne rzeczy odbiera.

Jednak w następnym komentarzu próbujesz się z tej dyskusji "wysmyknąć", pisząc, że " Zdziwiła mnie tylko zbieżność tematyczna tekstów". I ten zabieg erystyczny mi się nie spodobał.

Wysmyknąć? Odpowiedziałem Regulatorzy wprost, że nigdzie w moim wpisie niczego o powstrzymywaniu się nie napisałem i nie to miałem na myśli. I wydaje mi się nawet, że przyjęła moje wyjaśnienie, chyba że ja źle rozumiem jej ostatni wpis.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

To nadal jest dyskusja, na tym ona polega, żeby mówić o tym jak się pewne rzeczy odbiera.

Pewien aspekt opowiadania – tutaj łączenie śmierci dziecka ze świętami – odbierasz negatywnie i wyrażasz to w komentarzu. Czy nie jest to pewnego rodzaju krytyka? Nie używasz wprawdzie wyrażeń wartościujących (nawet subiektywnego – “nie podoba mi się”), ale to nie zmienia faktu, że Ci się nie podoba.

Drugi aspekt, to stwierdzenie, że “Tak samo będzie na dzień dziecka, Wielkanoc czy urodziny.” – jeśli tak, to dlaczego nie w Wigilię?

No i po trzecie, ostatni wpis Reg odebrałem raczej jako niechęć do ciągnięcia dalej dyskusji, jaką właśnie toczymy.

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Pewien aspekt opowiadania – tutaj łączenie śmierci dziecka ze świętami – odbierasz negatywnie i wyrażasz to w komentarzu. Czy nie jest to pewnego rodzaju krytyka?

Gdzie napisałem, że odbieram negatywnie łączenie śmierci dziecka ze świętami? Napisałem, że te opowiadania, do których nawiązuję, są mało optymistyczne. 

Nie używasz wprawdzie wyrażeń wartościujących (nawet subiektywnego – “nie podoba mi się”), ale to nie zmienia faktu, że Ci się nie podoba.

Taka argumentacja nie ma najmniejszego sensu.

Drugi aspekt, to stwierdzenie, że “Tak samo będzie na dzień dziecka, Wielkanoc czy urodziny.” – jeśli tak, to dlaczego nie w Wigilię?

Nic z tego nie wynika.

No i po trzecie, ostatni wpis Reg odebrałem raczej jako niechęć do ciągnięcia dalej dyskusji, jaką właśnie toczymy.

Tu wątpliwości mogłaby rozwiać tylko Regulatorzy.

 

Fizyku111, chcesz mi wmówić, że wiesz lepiej, co miałem na myśli niż ja sam? Nie jest to nowa dla mnie sytuacja na tym portalu. Wiem więc, że do niczego konstruktywnego to nie doprowadzi. Najpierw, wbrew temu co napisałem, twierdzisz, że uważam, że należy się powstrzymać przed łączeniem śmierci dziecka i Świąt, potem zarzuciłeś mi wysmyknięcie się i stosowanie zabiegów erystycznych, a teraz, że odbieram to negatywnie i jeszcze mi się nie podoba, mimo że nie piszę, że mi się nie podoba. Przy czym ani razu nie zahaczasz o temat dyskusji i nie wyrażasz swojego zdania.

Jestem nawet ciekaw, co jesteś w stanie jeszcze wymyślić, ale już widzę, że to tylko kolejna przepychanka niemająca sensu ani celu. I nie wiem, czemu postanowiłeś ją rozpocząć.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Fizyku, Osvaldzie – obaj odebraliście prawidłowo mój wpis z 14:59. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiesz, Osvaldzie, po uważnym przeczytaniu Twoich komentarzy, doszedłem do wniosku, że masz rację.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Opowiadanie nostalgiczne za prześnionymi, a może tylko wyobrażanymi czasami, pewnym rodzajem iluzji, której nigdy nie było. Przełamujesz je grozą, serwowaną dawkami, aby uzasadnić końcowy twist. Zapowiadasz i zaciekawiasz. 

Niestety opowiadanie jest za krótkie, aby sprawy wybrzmiały choć trochę i nie ześlizgnęły się po przypadkowym śladzie. Tak jakbyś stała na wypłaszczeniu ośnieżonej, miała wiele tras do wyboru i musiałbyś szybko podjąć decyzję. Zimno, wiatr przewiewa. Uciekajmy stąd w dół. Co zrobi czytelnik, zgadnij? Skieruje się w preferowaną stronę i popędzi w dół. Co stanie się wtedy? Zły lub dobry wybór, trafi, nie trafi w zamysł autorski.

 

Trudno było mi utożsamić się z bohaterami: Angusem, Biancą, jej bratem i resztą rodziny. 

Przyznam się, że całości nie zrozumiałam. Zabija, bo niby co, dlaczego jest zupełnie pozbawiony dylematów? Ot, łezkę zetrze koronkową chusteczką, gdy zabije kolejną osobę ze swojej rodziny. Bo to już było, się zdarzyło – odpowiesz. Tak, lecz niektórzy czytelnicy tego nie wiedzą. Shanti, wyolbrzymiam sprawę, może nawet bardzo, żeby wyjaśnić odbiór, który może być podzielany tylko przez część czytelników, do których zapewne należę. Chcesz zagrać na emocjach świątecznych – graj, mocno graj, lecz ich nie ogrywaj, proszę, bo wtedy zsuwasz się w stronę sztampy i w jakimś kościele dzwoni. W jakim, co dzwoni, komu, trudno powiedzieć. 

Z jednej strony podajesz kochającą się, chyba zżytą rodzinę, z drugiej okrucieństwo bądź bezlitosne prawa świata przedstawianego/natury. Jest konflikt, więc ok, lecz potem używasz tak cienkiego rapidografu, żeby jego linie pokazać, że słabo je widzę. Bardziej sobie wyobrażam po swojemu, pogrubiając kreski przenikania wielu wymiarów. Dla mnie "puszczasz oko" np. do amatorów zombi.

Wiem, że pewnie za wiele nie dałoby radę przedstawić w szorcie, lecz chyba tym ważniejsza staje się praca nad tekstem, żeby pokazać rodzica zabijającego dziecko przy pełnym przyzwoleniu rodziny oraz wybór ich syna – człowiek albo X (przemiana). Właściwie nie wiem, co zdecydowało.

 

Sam motyw udawania mi się spodobał, ponieważ oddaje charakter wielu współczesnych (i nie tylko) rodzinnych świąt, spotkania dalekich czasami o lata świetlne osób, choć krwią bliskich. Poza tym komponuje się z pomysłem, który powzięłaś – tu domniemuję. ;-)

Myśli Angusa (jeśli są jego, bo stuprocentowej pewności nie mam?) nie zapisywałabym kursywą. Początkowo nie wiedziałam kto to mówi, bo narrację prowadzisz właściwie tylko z jego punktu widzenia – nawiasem mówiąc dobry wybór – więc wprowadzenie nagle innego zapisu może mylić, równie dobrze mogłyby pojawić się w tekście jako mpz, jak inne jego myśli.

Zastanowiłabym się również nad tytułem, ponieważ sporo zdradza.

 

Warsztatowo czyta się dobrze, choć skręciłabym gałkę głośności w atrybucjach dialogowych i w narracji. Przykładowe: łkała, sztucznym, nerwowo, pusta i pozbawiona wyrazu.

 

Drobiazgi:

,– Dalej się na mnie gniewasz, Bianka?

– Tak! Jesteś głupi i tyle, wiesz?! – fuknęła na oko dziesięcioletnia dziewczynka. Ostentacyjnie odwróciła głowę od klęczącego przy jej krześle młodzieńca. Dzielili te same ciemne włosy, poskręcane w niesforne kosmyki. Obydwoje byli chudzi i wysocy jak tyczki.

Nie wprowadzasz tej pary i pierwsza wypowiedź wydaje się być pochodzącą od Angusa.

Młodzieniec jest jej bratem i synem Angusa?

,Angus zerknął przez ramię. Sebastian próbował żartobliwie zbyć siostrę, ale ta patrzyła na niego w milczeniu. 

Chłopak słabnie. Jest coraz bledszy, pomyślał mężczyzna.

Który z nich pomyślał: Angus czy Sebastian? Tu powrócę do często przeze mnie wałkowanej sprawy używania w tekście zamienników na konkretne osoby, naprawdę warto trzymać się konkretnej postaci. ;-)

,Zastała Ritę z ręcznie skręcanym papierosem w ręku.

,jakiś skurwesyn

Celowo?

 

Decyzja, niestety na nie.

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Слава Україні!

Hej, hej

Co ja tu mogę więcej dodać? Jest bardzo ok, ale nie idealnie.

Tego rodzaju historię trudno nie okaleczyć limitem. Piszesz tak, jak lubię – używając wielu didaskaliów, opisując niemal każdy ruch członków rodziny. Budujesz w ten sposób autentyczność sceny, jednocześnie jest to „książkowy” sposób pisania, bardziej przeznaczony do dłuższych form.

I widać to szczególnie w głównej tajemnicy opowiadania, w sprawie syna zmieniającego się w zombie. Miałaś świetny pomysł, aby połączyć udawanie świąt z umierającym światem na zewnątrz. Dysonanse zawsze przyciągają uwagę i tutaj umiejętnie budujesz tajemnicę. COŚ się wydarzyło na zewnątrz i tym razem święta nie są normalne. Oczywiście, trzeba nieco zawieszenia niewiary, aby uwierzyć, że podczas apokalipsy zombie samotna rodzina sprowadza znajomych, by jeszcze raz przeżyć święta, ale Tobie jakoś to wychodzi.

Wracając do syna – wydarzenia potoczyły się zbyt szybko. Nie nazwę tego szantażem emocjonalnym, bo od początku było wiadomo, że nie chodzi o zwykłe święta z zombie. Niestety, długość tekstu nie pozwoliła mi poczuć tych emocji. Za późno w tekście dowiadujemy się, że choroba syna to przemiana w zombie, za krótko trwa przejście od ujawnienia tajemnicy do pociągnięcia spustu.

Myślę, że Twój styl znacznie lepiej poradzi sobie w dłuższej formie.

Pozdrawiam serdecznie

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

wymienił mocny uścisk dłoni z gospodarzem i porwał Ritę w niedźwiedzi uścisk.

Ech. Niestety parę dni temu skończyłem ogrywać The last of us 2, majstersztyk w dziedzinie zombie-obyczajówki, stąd siłą rzeczy, porównania cisnęły mi się na usta same. Postaram się to jednak rozgraniczyć.

Szybko zorientowałem się, do czego to wszystko zmierza. Wskazówek, że mamy do czynienia z apokalipsą zombie pojawia się kilka i to dość wcześnie. Liczyłem, że zaskoczysz być może jakimś happy endem, np. kolejnym wujkiem wparowującym z antidotum (albo chociaż doniesieniem o antidotum – ależ to podbiłoby dramaturgię!). Niestety historia, jak po sznurku, potoczyła się wprost do oczekiwanego zakończenia.

Jak na tak króciutki tekst, IMO jest tam za dużo postaci. Mylą się, siłą rzeczy nie sposób je sportretować jakoś sensownie na tak małym limicie, część jest więc tam całkowicie zbędna. Na przykład rolę Sama i szwagra można by z powodzeniem połączyć w jedną.

Tekst w zasadzie jest dramatyczną sceną, która jednak nie wybrzmiewa pełnią swojej mocy, bo brakuje kontekstu. Metraż opowiadania to jedno, ale reakcje bohaterów także mogłyby być bardziej wiarygodne. Zwłaszcza matka wypada jako jakaś taka zblazowana, a wszak zaraz umrze jej pierworodny syn.

Podsumowując, myślę, że skrzywdził Ci to opowiadanie limit, Shanti. W obecnej formie uważam, że jest to raptem scenka do przeczytania, a szkoda, bo widać potencjał na coś naprawdę zapadającego w pamięć. Może, gdy wyrwiesz się z okowów limitów, wrócisz do tej historii? :>

Piórkowo jestem na NIE, choć tekst mi się podobał. Bez wątpienia jest udany i nie mam żadnych wątpliwości co do jego biblioteczności, ale do piórka brakuje mi w nim czegoś – nowatorskiego. Nie zrozum mnie źle: doskonale zdaję sobie sprawę, że tekst absolutnie oryginalny nie istnieje i nie o to się upominam. Chodzi raczej o nowe podejście, o spojrzenie trochę inaczej na znane motywy. “Poudawajmy” jest o pół kroku od włączenia tego nowego elementu, przez pomysłowe oparcie tekstu na powtarzającym się odwołaniu do udawania. Pociągnięcie tego, skupienie się w jeszcze nieco większym stopniu na sposobie ujęcia / formie dałoby tekst, który miałby mój piórkowy głos. W obecnej postaci jest to tekst, powiedzmy, biblioteczny plus, znacząco lepszy od średniej biblioteki.

ninedin.home.blog

Hej, hej, hej!

Dziękuję Ci, Shanti, za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

Mocno pesymistyczny tekst, troszkę powiało „Drogą” McCarthy’ego.

Ciekawie wykorzystałaś Motyw świąteczny i hasło przewodnie – nie są nachalnie wrzucone w tekst, ale gdy popatrzyłem na nie po lekturze – wszystko się zgadzało. Same Święta stanowią troszkę tło, ale też pogłębiają pesymizm tekstu.

Świat jest ledwie naszkicowany, ale do samego tekstu starcza. Zostaje wiele pytań, na które nie odpowiadasz, wręcz puszczasz je mimochodem.

Solidnie wykonane, natknąłem się na dokładnie jedno powtórzenie ;)

Dobry tekst!

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Wybaczcie wszyscy opóźnienie w odpowiedzi, ale mam mało czasu przy klawiaturze, a pisanie komentarzy na telefonie, szczególnie do kilku osób nie ma racji bytu :(

 

Irka_luz,

dziękuję za odwiedziny i za głos w lożowym głosowaniu heart 

bardzo się cieszę, że się podobało!

 

 Językowo jest powściągliwie, w samej fabule też nie przeginasz. 

Tak, to celowe zabiegi. Uznałam, że w tekście jest sporo emocji i że powściągliwy język dobrze może tu zadziałać.

 

Jeśli opko traktować metaforycznie, to widzę tutaj nie tyle rozpad więzi, co bardziej rodzinę, którą sytuacja przerosła i kurczowo trzyma się dawnych przyzwyczajeń i nawyków, w nadziei, że pomogą przetrwać.

Dokładnie – rodziny, która udaje, że nadal wszystko jest dobrze, choć nie jest.

 

mindenamifaj,

dzięki za odwiedziny!

Kurczę zastanawiałam się nad tymi flakami, ale ostatecznie je zostawiłam i chyba nie do końca to była dobra decyzja. 

Dobrze, że po świętach zajrzałaś, niestety totalnie nie umiem pisać wesołych i bardziej optymistycznych opowiadań.

 

Gekikara,

 

Świetnie wykorzystałaś klasyczny, żeby nie powiedzieć absolutnie standardowy, motyw apokalipsy zombie, by przedstawić nam historię rodzinną. I przy którym z tych poudawajmy zacząłem się zastanawiać, jak często moi rodzice tak udawali, jak często podejmowałem z nimi tę grę, jak często udawaliśmy, że jest dobrze, choć wszyscy wiedzieli, że nie jest.

U mnie niestety udawało się bardzo dużo, szczególnie w święta i to była jedna z inspiracji. Wiem, że motyw ograny, ale jednocześnie sama uwielbiam motyw zombie i chciałam go jakoś przemycić. Ja tu jeszcze kiedyś wrzucę opko z zombie na pożarcie ;p 

 

Największa szkoda, że trochę nie urozmaiciłas tekstu swiatotwórczo. Jesteśmy zalewani tekstami, komiksami, grami, serialami, filmami o zombie i aby taki pomysł nie nosił znamion wtórności, nie wywoływał takiego ważenia, że już to gdzieś – jako epizod serialu, albo historia z komiksu, albo coś – widziałem. Nie musiałoby to być coś wywracającego całą historię do góry nogami, ale… czegoś mi zabrakło, by tekst z interesującego stał się porywającym, intrygującym, zaskakującym w jakimś aspekcie.

Dlatego tym razem będę na NIE, choć jest to bez wątpienia solidne postapo. 

Światotwórstwo zeszło całkowicie na dalszy plan w tym opku, ale nie pierwszy zwracasz na to uwagę, więc coś w tym jest i muszę mocniej zwracać na to uwagę. Ale zadowolę się “solidne postapo” laugh bo pisząc nie miałam żadnych aspiracji, poza tym aby coś skończyć i być w miarę zadowoloną z opowiadania.

 

Osvald,

tyle straszenia, a nie było tak źle. Jakoś przełknęłam i nie wylądowałam w kącie z żyletkami :)

 

Niestety, ale wybitnie mi się to opowiadanie nie podobało, wpisuje się w coś, czego nie dzierżę, czyli niejako emocjonalne “szantażowanie” czytelnika. Jest to scena opisująca śmierć chłopca i do tego ojciec musi mu strzelić w głowę. W pewnym momencie myślałem, że będzie to naprawdę dobry tekst, bo pomysł na święta podczas apokalipsy zombie, to mogło być coś naprawdę nietuzinkowego. Pokazanie obchodzenia świąt w zupełnie innych realiach byłoby ciekawe, można by zahaczyć o niezwykłą zdolność przystosowawczą jaką mają ludzie.

Rozumiem – nie jesteś pierwszym, któremu opowiadanie nie siadło i przyjmuję. Dzięki jednak za konkretną informację zwrotną. Celem nie był emocjonalny szantaż, ale nie pierwszy się na to skarżysz więc, choć nie zamierzenie, trochę jednak ostatecznie tak wyszło.

I tak obchodzenie świąt w innych realiach to ciekawy trop, może za rok do wykorzystania.

 

W dłuższym opowiadaniu pokazującym historię tej rodziny i ciąg przyczynowo-skutkowy śmierć chłopca nie sprawiałaby wrażenia bezcelowej i przejaskrawionej. Niestety w tej formie opowiadanie okazało się tylko miałką i depresyjną opowiastką.

 

Auć. No ale cóż, nie podoba się, rozumiem. Dzięki za odwiedziny i konkretny komentarz. 

 

Asylum,

dzięki za odwiedziny!

 

Sam motyw udawania mi się spodobał, ponieważ oddaje charakter wielu współczesnych (i nie tylko) rodzinnych świąt, spotkania dalekich czasami o lata świetlne osób, choć krwią bliskich. Poza tym komponuje się z pomysłem, który powzięłaś – tu domniemuję. ;-)

Ciszę się, że mimo krytyki, były elementy, które jako tako wyszły. Na pewno muszę sobie przemyśleć wytknięte przez Ciebie zabiegi – niektórym spodobały się bardzo, do innych nie przemówiło wcale. I tak pewnie dłuższy tekst, związanie się z bohaterami mógłby wyjść dużo lepiej.

 

Warsztatowo czyta się dobrze, choć skręciłabym gałkę głośności w atrybucjach dialogowych i w narracji. Przykładowe: łkała, sztucznym, nerwowo, pusta i pozbawiona wyrazu.

I tutaj sama nie wiem, bo od innych osób mam komentarze, że językowo jest powściągliwie. Także nieco sprzecznie i tutaj już chyba złotego środka nie znajdę. 

 

,jakiś skurwesyn

Celowo?

Celowo celowo :)

 

Zanais,

I widać to szczególnie w głównej tajemnicy opowiadania, w sprawie syna zmieniającego się w zombie. Miałaś świetny pomysł, aby połączyć udawanie świąt z umierającym światem na zewnątrz. Dysonanse zawsze przyciągają uwagę i tutaj umiejętnie budujesz tajemnicę. COŚ się wydarzyło na zewnątrz i tym razem święta nie są normalne. Oczywiście, trzeba nieco zawieszenia niewiary, aby uwierzyć, że podczas apokalipsy zombie samotna rodzina sprowadza znajomych, by jeszcze raz przeżyć święta, ale Tobie jakoś to wychodzi.

Super, że wyszło choć jak cytuje niżej to nie idealnie :D

 

Wracając do syna – wydarzenia potoczyły się zbyt szybko. Nie nazwę tego szantażem emocjonalnym, bo od początku było wiadomo, że nie chodzi o zwykłe święta z zombie. Niestety, długość tekstu nie pozwoliła mi poczuć tych emocji. Za późno w tekście dowiadujemy się, że choroba syna to przemiana w zombie, za krótko trwa przejście od ujawnienia tajemnicy do pociągnięcia spustu.

“Przyjmuję na klatę” te uwagi. Po czasie widzę, że nie zadziałało to tak jak chciałabym, ale lekcja na przyszłość. 

Dzięki za czas i odwiedziny :)

 

Anet,

heart

 

MrBrightside,

Szybko zorientowałem się, do czego to wszystko zmierza. Wskazówek, że mamy do czynienia z apokalipsą zombie pojawia się kilka i to dość wcześnie. Liczyłem, że zaskoczysz być może jakimś happy endem, np. kolejnym wujkiem wparowującym z antidotum (albo chociaż doniesieniem o antidotum – ależ to podbiłoby dramaturgię!). Niestety historia, jak po sznurku, potoczyła się wprost do oczekiwanego zakończenia.

HAPPY END? Nie no proszę, nie skalam się happy endem nigdy :D ale rozumiem, że nieco oryginalności jednak zabrakło.

 

Jak na tak króciutki tekst, IMO jest tam za dużo postaci. Mylą się, siłą rzeczy nie sposób je sportretować jakoś sensownie na tak małym limicie, część jest więc tam całkowicie zbędna. Na przykład rolę Sama i szwagra można by z powodzeniem połączyć w jedną.

Rozważałam to, ale chciałam też, aby rodzina była jednak kilkuosobowa. Aby ktoś tam jeszcze przetrwał.

 

Tekst w zasadzie jest dramatyczną sceną, która jednak nie wybrzmiewa pełnią swojej mocy, bo brakuje kontekstu. Metraż opowiadania to jedno, ale reakcje bohaterów także mogłyby być bardziej wiarygodne. Zwłaszcza matka wypada jako jakaś taka zblazowana, a wszak zaraz umrze jej pierworodny syn.

Rita nie jest zblazowana, ale raczej w głębokim zaprzeczeniu. Nie przyjmuje do wiadomości tego, co się dzieje i ma wydarzyć.

Podsumowując, myślę, że skrzywdził Ci to opowiadanie limit, Shanti. W obecnej formie uważam, że jest to raptem scenka do przeczytania, a szkoda, bo widać potencjał na coś naprawdę zapadającego w pamięć. Może, gdy wyrwiesz się z okowów limitów, wrócisz do tej historii? :>

Obawiam się, że wątek ten rodziny zakończyłam, ale do zombi wrócę na pewno, bo tak wszyscy narzekają na ten temat, a mam do niego słabość :)

 

ninedin,

Piórkowo jestem na NIE, choć tekst mi się podobał. Bez wątpienia jest udany i nie mam żadnych wątpliwości co do jego biblioteczności, ale do piórka brakuje mi w nim czegoś – nowatorskiego. Nie zrozum mnie źle: doskonale zdaję sobie sprawę, że tekst absolutnie oryginalny nie istnieje i nie o to się upominam. Chodzi raczej o nowe podejście, o spojrzenie trochę inaczej na znane motywy. “Poudawajmy” jest o pół kroku od włączenia tego nowego elementu, przez pomysłowe oparcie tekstu na powtarzającym się odwołaniu do udawania. Pociągnięcie tego, skupienie się w jeszcze nieco większym stopniu na sposobie ujęcia / formie dałoby tekst, który miałby mój piórkowy głos. W obecnej postaci jest to tekst, powiedzmy, biblioteczny plus, znacząco lepszy od średniej biblioteki.

Jeżeli jest lepszy od średniej to i tak bardzo miły komplement. 

Super, że się podobał tekst i przyjmuję informację zwrotną – pisząc go, absolutnie nie miałam ambicji piórkowych i nominacja mnie zaskoczyła, ale pozostaje mi się tylko z niej cieszyć. Uwagi są celne i do rozważenia dla mnie przy kolejnych opowiadaniach.

 

 

pisząc go, absolutnie nie miałam ambicji piórkowych i nominacja mnie zaskoczyła, ale pozostaje mi się tylko z niej cieszyć.

Ja “zawiniłam” i dla mnie nadal to opowiadanie jest piórkowe. :)

Pecunia non olet

tyle straszenia, a nie było tak źle.

Ech, to wina moderacji, ciągle mi tu piłują pazury. Zrobiłem się już miły do obrzydliwości.

Celem nie był emocjonalny szantaż, ale nie pierwszy się na to skarżysz więc, choć nie zamierzenie, trochę jednak ostatecznie tak wyszło.

Rozumiem. Po prostu gdy masz w opowiadaniu scenę zamordowania dziecka, to bardzo trudno jest uniknąć takiego wrażenia, zwłaszcza w krótkim tekście.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Osvaldzie, to wina edukacji polonistycznej, która karmi naszą podświadomość historiami pobitego na śmierć nieletniego geniusza muzycznego, dziecka z którego chcą wypędzić gorączkę wsadzając do pieca, albo zderzając na kartach nowelki zgryźliwego staruszka z niewidomą dziewczynką. A na koniec biją biednego ucznia łopatą nachalnego morału w łeb.

Osvaldzie, to wina edukacji polonistycznej, która karmi naszą podświadomość historiami pobitego na śmierć nieletniego geniusza muzycznego, dziecka z którego chcą wypędzić gorączkę wsadzając do pieca, albo zderzając na kartach nowelki zgryźliwego staruszka z niewidomą dziewczynką. A na koniec biją biednego ucznia łopatą nachalnego morału w łeb.

Jeszcze gorsze są baśnie, gdzie mała, bosa dziewczynka umiera samotnie na mrozie, a inna jest sierotą dręczoną przez macochę, już nie mówiąc o chłopcu, któremu matka odcina głowę wiekem od skrzyni.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Hej Shanti!

Smutny tekst na który składa się właściwie jedna scena. Fajnie zarysowujesz świat między wierszami, nic o nim nie mówisz, a wiadomo wszystko. Motyw zombie, choć oklepany, należy do jednych z moich ulubionych ;P

Mam jednak parę zarzutów. Mimo, że tekst ma wywoływać smutek, u mnie nie do końca zadziałał. A jeśli tekstowi nie uda się wywołać emocji, to niewiele ma do zaoferowania. Jak wspomniałam, sztampowy motyw mi nie przeszkadzał, ale też nie znalazłam tam nic zachwycającego.

Podobała mi się jednak kursywa przy Udawać. Bardzo fajny pomysł, winszuję. Pomysł z fotografiami też dobry. Zabrakło tu imo większego limitu znaków. Bo jeśli byłby to fragment większej całości, to świetnie by zagrał, ja jednak za słabo znałam Sebastiana, by przejąć się jego losem.

Podsumowując, dobry tekst, fajny technicznie, czytało się szybko ;)

Dziękuję za lekturę!

 

Nowa Fantastyka