- Opowiadanie: król - Iskra nadziei

Iskra nadziei

Witam Serdecznie. Miło mi zaprezentować Wam kolejne moje opowiadanie, tym razem w klimacie grozy. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu przynajmniej tak, jak poprzednie publikacje ;)

 

Z góry dziękuję za wszelkie komentarze. Nie ukrywam, że uwagi oraz sugestie, jakie otrzymałem przy poprzednich publikacjach na łamach forum NF, były dla mnie bardzo cenne. Wnioski wyciągnąłem, co mam nadzieję będzie widoczne na przykładzie poniższego tekstu.

 

pozdrawiam SK

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Iskra nadziei

 

 

– Nie podoba mi się tutaj – woźnica splunął na ziemię, zmierzył pobliski budynek nieprzychylnym spojrzeniem. – Oj, nie podoba. 

Majacząca na tle pobliskiego lasu ruina prezentowała się wyjątkowo posępnie w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Pradawna budowla straszyła zmurszałymi, obrośniętymi bluszczem murami, na wpół zawalonym dachem i krzywą, piętrzącą się pokracznie ku niebu wieżą. Przez rozwarte na oścież drzwi i porozbijane okiennice można było dostrzec pogrążone w ciemności wnętrze, w którym zdawała się czyhać jakaś mroczna, złowroga obecność. Nieprzyjemne wrażenia potęgował zawodzący wokół zimny wiatr, oraz zbierająca się pod lasem lepka mgła. 

– Dajcie pokój panie woźnica – pucułowaty mężczyzna machnął z lekceważeniem dłonią. – Lepszego miejsca na popas próżno nam szukać. A przecie po nocy nie będziem jechać. 

– Co prawda, to prawda – przyznał niechętnie woźnica po dłuższej chwili milczenia. – Kunie kulasy połamią w ciemnicy i dopiero będzie ambaras. 

– No, to ugadane! – pucułowaty mężczyzna zeskoczył z wozu, wyciągnął dłoń ku jednej z dwóch pozostałych na nadwoziu kobiet. – No dawajcie mamuśka. Żwawo, żwawo. Bo trzeba nam jeszcze drew na opał nazbierać, zanim zupełna ciemnica nastanie. 

Młoda dziewczyna wstała z ociąganiem z siedziska, przeniosła zalęknione spojrzenie z pobliskich ruin na męża. Wymownie przycisnęła zawiniątko z niemowlęciem do piersi i ledwie zauważalnie pokiwała przecząco głową. Ponaglana karcącym wzrokiem mężczyzny przełamała się jednak, uchwyciła wyciągniętą ku niej dłoń i niezgrabnie zeskoczyła z wozu.

– No a wy babo, co? – pucołowaty mężczyzna odstawił żonę, po czym zwrócił się do siedzącej na wozie staruchy. – Na specjalne zaproszenie czekacie?

Starucha zmierzyła mężczyznę pogardliwym spojrzeniem. Wstała i ignorując wyciągnięta ku niej asekuracyjnie rękę, przeskoczyła przez barierkę. Gracja z jaką to zrobiła zaskoczyła przyglądającego się sytuacji woźnicę, który pokiwał głową i aż zagwizdał z uznaniem. Kobieta poprawiła bufiastą spódnicę i nie zważając na gesty uznania bez słowa ruszyła w stronę ponurej budowli.

W ślad za kobietą podążyła zaraz czarna kotka – nierozłączna towarzyszka podróży staruchy. Zwierz wygramolił się z pozostawionego na nadwoziu koszyka, przeciągnął leniwie, po czym równie zgrabnie co jej właścicielka zeskoczyła na drogę. Kotka otarła się ogonem o nogę kobiety z dzieckiem, przemknęła obok pucołowatego mężczyzny i dzwoniąc zawieszonym na szyi dzwoneczkiem pognała za starą.

– Cholerne babsko – skwitował pucułowaty mężczyzna odprowadzając staruchę wzrokiem, po czym zwracając się do żony rzucił: – A ty przestań się trząść jak osika jaka. Powiedziałem przecie głupia, że nie ma się czego obawiać!

 

***

 

 Puma podążała za płomieniem tlącym się we wnętrzu swej Przewodniczki. Płomień rozjaśniał nieco zalegające wokół ciemności, lecz te zdawały się napierać na nią zewsząd niczym czarny całun pogrzebowy. Przewodniczka nie lękała się jednak ani mroku, ani majaczących na granicy widoczności Pomniejszych Widmowych Istot, więc Puma także nie czuła strachu. Instynktownie wyczuwała, że Widma wciąż jeszcze się wahały, analizowały sytuację, oceniały swoje szanse. Najpewniej wcale nie odważą się zaatakować i pozostaną bierne, dopóki “coś” potężniejszego nie udzieli im wsparcia. Coś, co jak przypuszczała mogło czaić się w pobliskim Jądrze Ciemności – złowrogim miejscu, do którego właśnie zmierzali. 

 

***

 

– Zachowajcie czujność dobry panie. To złe miejsce. 

Na dźwięk głosu staruchy woźnica wzdrygnął się. Kobieta milczała od chwili, gdy wsiadła na wóz i uiściła opłatę za podróż. A teraz nie dość, że się nagle odezwała, to jeszcze w jej zachrypniętym głosie pobrzmiewała wyjątkowo niepokojąca nuta. Równie niepokojąca co spojrzenie starczych, pokrytych bielmem oczu, oraz nieprzyjemny grymas, jaki zdawał się wykrzywiać pooraną zmarszczkami, naznaczoną licznymi bliznami i brodawkami twarz. 

– Dajcie babo pokój panu woźnicy! – warknął gniewnie pucułowaty mężczyzna, który podobnie jak woźnica także szykował się do wyprawy po chrust. – Nie siejcie paniki. To tylko stary, rozsypujący się budynek. Ruiny jakich wiele w okolicznych lasach. A las, jak las. Nie ma się czego obawiać. 

 Jakby na potwierdzenie swych słów mężczyzna zarzucił siekierkę na ramię i ruszył dziarsko ku wyjściu z budynku. Woźnica zawahał się, lecz zaraz podążył w ślad za nim. Szedł szybkim krokiem starając się nie zwracać uwagi na ustawione wzdłuż ścian upiorne rzeźby, ale te mimowolnie przyciągały jego wzrok. 

Kamienne wyobrażenia humanoidalnych, acz wyjątkowo pokracznych istot, wypełniały niemal każdą z licznych naw podłużnego pomieszczenia. Większość posągów była mocno już nadgryziona zębem czasu, porośnięta mchem, a niektóre prawie całkowicie się rozpadły. W kilku przypadkach wciąż jednak można było jeszcze dostrzec odrażające szczegóły, takie jak wyrastające z twarzy macki, szponiaste dłonie, czy pokrywające ciało łuski. 

Woźnica odetchnął z ulgą, gdy po zdającej się ciągnąć w nieskończoność chwili, opuścił wreszcie ruiny. Na zewnątrz zmierzchało, zawodził zimny wiatr, a ciągnąca od strony lasu mgła z każdą chwilą gęstniała, a mimo to czuł się tu lepiej niż w ponurym wnętrzu. Pradawna budowla budziła w nim jakieś pierwotne, bliżej nieokreślone lęki. I nie chodziło tylko o szkaradne posągi, wyobrażające najpewniej jakieś dawno już zapomniane bóstwa, ale o specyficzną, nieuchwytną zmysłami acz instynktownie wyczuwalną atmosferę tego miejsca. Atmosferę, przytłaczającą, przygnębiającą, złowrogą. 

“To złe miejsce” – przypomniał sobie słowa staruchy. 

 

***

 

Puma obserwowała krzątających się pod lasem mężczyzn. Ich wewnętrzny żar wydawał się ledwie ognikiem w porównaniu do płomienia Przewodniczki, a mimo to na tle wszechobecnego mroku widziała ich jak na dłoni. Równie dobrze musiały ich widzieć Pomniejsze Widmowe Istoty, które podobnie jak ona przyglądały się dwóm mężczyznom z ukrycia. W pobliżu czuła obecność wielu pomniejszych istot ze Świata Pomiędzy, wyczuwała ich ciekawość, ale również charakterystyczną dla nich nienawiść do wszystkiego co żywe. 

Równie mocno co obecność Widm wyczuwała odór strachu bijący od zbierających chrust mężczyzn. A ich lęk działał na złowrogie stwory ze Świata Pomiędzy niczym czerwona płachta byka. Kolejne Widma przybywały, wynurzały się z nicości i zaciskały wokół mężczyzn coraz ciaśniejszy krąg. Prędzej czy później wśród tchórzliwych istot mroku znajdzie się taka, która odważy się sięgnąć po tlący się w ludziach wewnętrzny żar. A jeśli mężczyźni ulegną, to w najlepszym wypadku ich żar zostanie splugawiony, a w najgorszym – stłamszony raz na zawsze, co dla śmiertelnika oznaczało rychłą śmierć.

Puma nie mogła na to pozwolić. Ośmielone takim sukcesem Widma mogą spróbować porwać się na płomień Przewodniczki. I o ile jej pani bez trudu poradzi sobie z zakusami istot, których obecność wyczuwała aktualnie w pobliżu, to nie można było przecież wykluczyć, że wkrótce przybędą ich znacznie potężniejsze wersje. Przybędą zwabione przez zamęt, chaos i przemoc, w których tak bardzo lubowały się stwory ze Świata Pomiędzy. A być może będą nawet wśród nich istoty na tyle potężne, aby stanowić realne zagrożenie dla Przewodniczki. 

 Dlatego właśnie musiała zdusić niebezpieczeństwo w zarodku. Nie dopuszczać Widmowych stworów do mężczyzn, ochraniać ich, nawet jeśli nic dla niej nie znaczyli. Musiała pilnować ich do czasu, aż opuszczą miejsce na skraju światów. Miejsce, w którym się obecnie znajdowała, miejsce pradawnego kultu, miejsce gdzie granica pomiędzy Światem Niosących Płomień a Światem Pomiędzy była cienka niczym pergamin. “Złe miejsce” – jak określiła je Przewodniczka. – “To bez wątpienia było złe miejsce”.

 

***

 

 – A niechże szlag! – słysząc za plecami przeciągłe miauczenie, pucułowaty mężczyzna obejrzał się nerwowo przez ramę. – A niechże szlag tego kocura.

 – Może zwierz co wyczuwa? – woźnica przykucnął i pogłaskał czarną kotkę, która wyszła z krzaków i miaucząc zaczęła ocierać mu się o nogę. – Może próbuje nas ostrzec? Albo jakie licho od nas odpędzić?

 – Nie bądźcie niemądrzy panie woźnica. Kocur drze morde, bo pewnie głodny je, albo co. Pójdzie stąd, a kysz!

 – Ech panie, co pan?!

 – Ja tam się z darmozjadem patyczkować nie będę. 

 – Ale żeby tak od razu, niewinnego zwierza, z laczka traktować?

 – Niewinnego, też mi co. Jakbym nie pogonił sierściucha, to będzie w ślad za nami łaził i mordę darł. Domagał się będzie jakiego kąska, zamiast sobie sam gryzonia złapać. A jak się tak będzie darł, to jeszcze nam tu zwabi jakiego wilka, albo inną leśną bestyję, co to do konia wam się dobierać zacznie. Tego chcecie panie woźnica? Tego chcecie?

– Ja tam chcę tylko te drwa zebrać, ognisko rozpalić, noc przeczekać w cieple i skoro świt opuścić to miejsce przeklęte. 

– A poza tym, to kocur tej, tfu, staruchy – kontynuował pucułowaty mężczyzna ignorujący wywód woźnicy. – Szczwane babsko próbuje nas nastraszyć. Pewno po to, żeby nam zara spróbować jakie swoje amulety wcisnąć. Powiadam wam panie woźnica, amulety albo inne jakie magiczne barachło. Widziałem, ma babsko tego badziewia cały kosz ze sobą. Złe miejsce, phi, też mi coś.

– Jak dla mnie, to coś jest na rzeczy. Nie podoba mi się tutaj. 

– Widzi mi się, że już panu babsko w głowie pomieszało. Powiadam wam panie woźnica, skończcie z tymi zabobonami.

– Żadne tam zabobony panie. No bo co wy, może we wnętrzu ruin nie widzieliście tych plugawych posągów? 

– Zaraz tam plugawe. Jak dla mnie posągi, jak posągi.

– A przyjrzeliście się dobrze panie? A wystające z gęby macki widzieli? Łuski widzieli? Szpony widzieli? Te posągi panie, to jak nic stare bożki przedstawiają. Bożki czczone przed wiekami w zakazanych kultach. A wiecie panie, dlaczego zakazanych? Wiecie dlaczego Cesarscy zrobili z tym kultami porządek? Dlaczego całe to towarzystwo rozgonili, a świątynie zrównali z ziemią? No?

– Ech panie woźnica, co mnie to w ogóle…

– Krwawe kulty. Mówi to panu co? 

– No coś mi się tam o uszy obiło. Ale jak dla mnie, to bajdy zwykłe. 

– Żadne to bajdy panie. Starszy z mojej rodzinnej wioski opowiadał historie o krwawych kultach. Historie co je sam zasłyszał w dzieciństwie od swojego Starszego. Opowiadał o pradawnych bożkach i ich szalonych wyznawcach. Opowiadał o ofiarach ze zwierzyny, o stosach układanych z martwych dzików, jeleni, saren, wilków, wszystkiego co tylko udało im się złapać w okolicznych lasach. A to co złapali, wyrzynali w ofierze dla swych plugawych bożków. A potem jak jakie zwierzęta jedli surowe mięso, krew spijali, spółkowali ze sobą na ołtarzach wśród całego tego truchła. Mówię wam panie, tutaj nie takie chore rzeczy się działy, nie takie rzeczy…

– Panie woźnica – pucułowaty mężczyzna prychnął pogardliwie. – Nawet jeśli w tym co mówicie jakie ziarno prawdy jest. Nawet jeśli coś takiego się tu ongiś wydarzyło. To było to dawno temu. Bardzo, bardzo dawno temu. Tak dawno, że jak dla mnie, to równie dobrze mogło i w ogle się nie wydarzyć. Powiadam wam panie woźnica, tak dawno, że aż nieprawda. A teraz bądźcie tak dobrzy i dajcie mi trochę prywatności. 

– Prywatności? 

– No co się tak dziwicie panie woźnica? Kichy muszę opróżnić. A przecie nie będę przy was robił. 

 

***

 

Skryta w wysokich trawach Puma podążała niezauważona za człowiekiem zwanym przez pozostałych woźnicą. Mężczyzna z naręczem chrustu szedł w stronę posępnych ruin i wydawało się, że na ten moment nic mu nie zagrażało. Zdążyła naznaczyć go znakami ochronnymi i cienie – po tym jak rykiem oznajmiła im swoją obecność, raczej nie odważą się go niepokoić. A nawet gdyby się odważyły, to będzie miała go na oku do czasu, aż dotrze do ruin. Tam przebywała Przewodniczka, która nie pozwoli aby stała mu się jakaś krzywda. 

Zdecydowanie bardziej obawiała się o gburowatego towarzysza woźnicy. Ten, nie tylko zlekceważył ostrzeżenie Przewodniczki, ale także nie pozwolił jej naznaczyć się znakami ochronnymi. Pozostał sam, bezbronny, nieświadomy czyhającego na niego niebezpieczeństwa, a ona może nie zdążyć udzielić mu pomocy na czas. Nawet pomimo swej nadzwyczajnej szybkości i zwinności nie zdoła być w dwóch miejscach równocześnie. Pozostawało więc mieć jej tylko nadzieję, że gburowaty mężczyzna pozostanie bezpieczny do czasu, aż woźnica dotrze do ruin i będzie mogła o niego zadbać.

 

***

 

– Panie woźnica, co pan? Przecie prosiłem, żebyście dali mi trochę prywatności. Panie woźnica? Panie woźnica, to nie jest śmieszne. Panie woźnica…? O bogowie, o bogowie, bogowie miejcie mnie w swojej opiece…

 

***

 

 Konie jak na komendę uniosły łby i strzygąc uszami zaczęły nerwowo zerkać w kierunku wyjścia z budynku. Dziwne zachowanie zwierząt zwróciło uwagę woźnicy, który rzuciwszy na ziemię naręcze chrustu zastygł w wyczekujących bezruchu i z niepokojem przyglądał się swym podopiecznym. 

Siedząca nieopodal starucha przerwała szeptane pod nosem tajemnicze inkantacje i w milczeniu wsłuchiwała się w dochodzące z zewnątrz dźwięki. Zawodzący za murami wiatr ucichł nagle, podobnie jak nocne zwierzęta, których odgłosy do tej pory przebijały się raz za razem do świadomości schronionej w ruinach gromadki. 

Dzwoniącą w uszach nienaturalną, złowieszczą ciszę przerwało zawodzenie trzymanego przez kobietę na rękach dziecka. Pomimo usilnych starań matki noworodek płakał coraz mocniej i mocniej, a po chwili darł się już niczym żywcem obdzierany ze skóry. Jakby w reakcji na dziecięce wrzaski konie zaczęły rżeć, prychać, walić kopytami w kamienną posadzkę, rzucać nerwowo na boki łbami. I gdyby nie interwencja woźnicy, który doskoczył do zwierząt i sprawnie zaczął je oporządzać, zapewne zerwałyby wiążące je do ściany postronki i rzuciły do panicznej ucieczki. 

Tulone przez matkę dziecko, podobnie jak konie zaczęło się w końcu uspokajać. Nerwowa, trzymająca w napięciu atmosfera nieco się rozluźniła. Starucha odetchnęła z ulgą, zaczęła rozglądać się po kątach, nawoływać swego kota. Matka zanuciła cicho melancholijną kołysankę, woźnica głaskał czule konie, szeptając im do ucha uspokajające “zaklęcia”. 

I gdy wydawało się już, że wszystko wróciło do normy, na zewnątrz rozległ się wrzask. Przeciągły, mrożący krew w żyłach krzyk, w którym pobrzmiewało zarówno przerażenie jak i niewyobrażalne wręcz cierpienie patroszonego żywcem człowieka. 

 

***

 

 Puma pędziła niczym wystrzelona z łuku strzała. Dziarsko przedzierała się przez zarośla, zgrabnie omijała drzewa i krzewy, z gracją przeskakiwała nad parowami i powalonymi pniami. Gnała ją nadzieja, że zdąży, że wciąż jeszcze nie jest za późno. Za późno, aby ocalić człowieka, którego zobowiązała się chronić. 

W uszach wciąż jeszcze rozbrzmiewał jej krzyk. Krzyk będący świadectwem, że wydarzyło się to, czego najbardziej się obawiała. Pucołowaty mężczyzna został zaatakowany, gdy odprowadzała jego towarzysza woźnicę do bezpiecznego miejsca. Zaatakowany w chwili, gdy nie mogła mu w żaden sposób pomóc. Wciąż łudziła się jednak, że ostatecznie uda jej się wybawić mężczyznę z opresji. Zrozumiała swą naiwność, gdy tylko dotarła na miejsce ataku. 

Zanim jeszcze zdążyła zobaczyć co się stało, w nozdrza uderzył ją charakterystyczny odór krwi. Przemknęło jej wówczas przez myśl, że skoro zapach jest tak intensywny, to krwi musi być naprawdę dużo. Nie wróżyło to niczego dobrego i rzeczywiście, jej złe przeczucia szybko się potwierdziły. Leżące w krzakach ciało, a raczej to co z niego zostało, ledwie przypominało mężczyznę, którego obserwowała z ukrycia ledwie chwilę temu. 

Puma zamarła w bezruchu. Napięta niczym struna, gotowa w każdej chwili rzucić się do walki, uważnie lustrowała wzrokiem okolicę. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na rozwleczony w krzakach krwawy strzęp, aby zrozumieć, że człowiek nie miał szans przeżyć ataku. 

Zaraz też dotarło do niej, że napastnik, kimkolwiek lub czymkolwiek był, opuścił już miejsce zbrodni. Bo choć dostrzegała liczne oznaki niedawnej obecności agresora – odciśnięte w ziemi ślady zbrojnych w pazury łap, wciąż unoszący się w powietrzu zapach sierści, oraz złowrogą, pochodzącą bez wątpienia ze Świata Pomiędzy aurę, to samej istoty nie było już w pobliżu. 

 

***

 

– Powinienem sprawdzić co tam się stało – rzucił woźnica przerywając pełną napięcia ciszę.

Od chwili gdy przebrzmiał rozlegający się gdzieś pod lasem krzyk, zebrana we wnętrzu ruin gromadka prawie się do siebie nie odzywała. Woźnica krzątał się niespokojnie przy koniach, starucha rozpalała ognisko mrucząc pod nosem swe tajemnicze inkantacje, a kobieta z dzieckiem, jakby przeczuwając co się wydarzyło, kwiliła cicho spoglądając tęsknie w stronę wyjścia z pomieszczenia. Wszyscy mieli silne przeczucie kto i dlaczego tak wrzeszczał, ale żaden z nich nie nie odezwał się ani słowem. I dopiero woźnica, nie mogąc już wytrzymać przeciągającego się milczenia, odważył się wreszcie zabrać głos:

– Tak, powinienem iść i go poszukać.

– Zostańcie przy ognisku dobry człowieku – ożywiła się nagle starucha. – Zostańcie przy ognisku jeśli wam życie miłe. Zostańcie, albo skończycie jak i on. Jak ten niedowiarek. Skończycie martwi, powiadam wam dobry panie, martwi!

Na te słowa kobieta z dzieckiem wybuchnęła płaczem. Nie próbowała zaprzeczać, nie próbowała zaklinać rzeczywistości, bo podobnie jak pozostali po prostu wiedziała. Wiedziała, że jej towarzysz podróży – świeżo upieczony mąż i jednocześnie ojczym trzymanego na rękach dziecka, nie żyje. Podobnie jak pozostali wiedziała także, że to co zabiło pucołowatego mężczyznę wciąż stanowi zagrożenie. Śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich, którzy tak jak ona zdecydowali się przenocować w ruinach świątyni pradawnego kultu. 

– Nie mogę go tak zostawić – mimo targających nim złych przeczuć woźnica nie zamierzał odpuszczać. – Po prostu nie mogę…

Mężczyzna sięgnął po swój bagaż, wyciągnął ze środka podłużne zawiniątko. Pieczołowicie rozwinął materiał, uchwycił ozdobną rękojeść, przyjrzał się uważnie błyszczącej w ogniu stali. Na próbę zamachnął się mieczem, a gdy ostrze z sykiem przecięło powietrze, twarz wykrzywił mu grymas świadczący o zadowoleniu. Skinął głową, jakby utwierdzając się w przekonaniu, że podjął właściwą decyzję, po czym z bronią w ręku ruszył w stronę wyjścia z budynku. Odprowadzany przez nerwowe parskanie koni, lament kobiety z dzieckiem i zawodzące inkantacje staruchy, starał się nie myśleć o tym, jak lekkomyślnie postępuje. 

 

***

 

Puma tropiła. Próbowała zorientować się dokąd udała się Zła Istota – jak nazwała w myślach tajemniczą istotę ze Świata Pomiędzy, która zaatakowała pucołowatego mężczyznę. Miała zamiar podążyć jej śladem, przekonać się czym właściwie była, sprawdzić jakie miała zamiary i jakiego rodzaju zagrożenie stanowiła. Odcisków było jednak sporo, a dokładne rozeznanie utrudniała ciemność, tłamszący zapachy odór krwi, oraz wszędobylskie błoto.

Spieszyła się. Wiedziała, że czas grał na jej niekorzyść. Zła Istota najpewniej czmychnęła w gęsty las, ale istniała również szansa, że ruszyła w stronę ruin. Mogła przecież minąć ją, gdy zwabiona krzykiem pędziła co sił na miejsce zbrodni. Było mało prawdopodobne, aby przeoczyła coś takiego, aby nie wyczuła w porę zagrożenia. A jednak musiała brać pod uwagę każdą ewentualność. Musiała brać pod uwagę, że pomimo obecności Przewodniczki, tajemnicza istota odważy się zaatakować kolejną osobę.

 

***

 

Resztki pewności siebie opuściły Woźnicę, gdy tylko wyszedł na zewnątrz. Ruiny, pomimo znajdujących się w środku odrażających, budzących niepokój rzeźb, mimo wszystko dawały mu pewne poczucie bezpieczeństwa. Odgradzające od lasu grube mury, dach nad głową, rozświetlające mroki ognisko, towarzystwo innych ludzi – wszystko to sprawiało, że poczucie zagrożenia nieco bladło. Tymczasem na zewnątrz czekała na niego ciemność, chłód, zawodzący żałośnie wiatr, samotność i bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo. 

Tajemnicze niebezpieczeństwo, któremu w przypływie szalonej odwagi zdecydował się stawić czoła. Stawić czoła w pojedynkę i to uzbrojony jedynie w miecz – a tym nie umiał się nawet dobrze posługiwać. Jego doświadczenie bojowe ograniczało się do obowiązkowej, dwumiesięcznej służby w straży miejskiej, w trakcie której mierzył co najwyżej z bazarowymi rabusiami i karczniennymi awanturnikami. Gdy sobie to uświadomił, trzymany w dłoni oręż wydał się nagle ciężki i nieporęczny. Cała odwaga momentalnie prysła, lecz duma nie pozwalała mu się już wycofać. Mimo wszystko postanowił brnąć w to dalej, sprawdzić co przytrafiło się towarzyszowi podróży.

Woźnica niepewnie ruszył naprzód. Rozglądał się uważnie wokoło, raz za razem nawołując pucołowatego mężczyznę. Na początku odpowiadało mu jedynie echo jego własnych słów. Gdy jednak oddalił się nieco od ruin, coś zareagowało wreszcie na jego wezwanie. Był jednak pewien, że nie był to mężczyzna, którego szukał. Usłyszał dzikie, przepełnione nienawiścią, przeciągłe wycie, które – jak przypuszczał, nie mogło pochodzić od żadnej istoty ze świata żywych. Jego najgorsze obawy potwierdziły się, gdy tylko obrócił się w stronę źródła niepokojącego dźwięku.

Na skraju lasu zobaczył bestię. Na pierwszy rzut oka przywodziła na myśl olbrzymiego dzikiego kota. Lecz wystarczyło przyjrzeć się nieco uważniej, aby dotarło do niego, że szkaradna istota nie była po prostu zwierzęciem. Długie, wystające z paszczy na dobre pół łokcia kły, nienaturalne, przypominające kolce zgrubienia kostne na grzbiecie, łaty na szarym futrze do złudzenia przypominające trupie czaszki, a przede wszystkim umiejscowione w centralnym miejscu na podłużnym pysku, jarzące się czernioną trzecie oko. Wszystko to dobitnie świadczyło o tym, że miał do czynienia z potworem rodem z najgorszych koszmarów. 

Bestia nie próbowała nawet się przed nim kryć. Wynurzyła się z mroku lasu dziarsko wstępując w krąg rzucanego przez księżyc światła i zaprezentowała mu się w całej swej upiornej krasie. Wydała z siebie mrożący krew w żyłach ryk, po czym wyszczerzyła kły i na krótką chwilę zatrzymała się w miejscu. Zlustrowała go uważnie trzecim okiem, którego spojrzenie – jak mu się zdawało, przeniknęło go na wskroś. Miał wrażenie, że wdziera mu się do głowy, odgaduje myśli, czyta w nim niczym w otwartej księdze. 

Bestia musiała w ten sposób wyczuć jego paniczny strach, słabość i brak woli do walki, bo zaraz spięła się i wystrzeliła ku niemu niczym z procy. Mgnienie oka później była już w połowie dzielącej ich odległości. I gdy wydawało się, że bestia lada moment go dopadnie, że rzuci na niego i rozerwie na strzępy, to niespodziewanie się zatrzymała. Wyhamowała z trudem pęd orając mokrą ziemię długimi pazurami, po czym cofnęła się o kilka kroków, nastroszyła grzbiet i zastygła w wyczekującym bezruchu. 

Woźnica był tak zdezorientowany, że nie od razu zrozumiał co się właściwie wydarzyło. W pierwszym chwili przyszło mu do głowy, że szarżujący potwór wystraszył się jego broni, lecz zaraz uświadomił sobie, że nie wiedząc nawet kiedy wypuścił oręż z rąk. Zdając sobie z tego sprawę zaczął rozglądać się nerwowo za mieczem i wtedy zauważył kota. 

Czarna kotka – bez wątpienia należąca do podróżującej wraz z nim staruchy, stała nastroszona na drodze bestii i wściekle syczała. I choć nie potrafiłby tego w żaden sposób racjonalnie wyjaśnić, to niemal dziesięciokrotnie większy stwór z jakiegoś powodu zdawał się obawiać niepozornego zwierzaka.

 

*** 

 

Puma zagrodziła drogę Złej Istocie, otwarcie rzucając jej wyzwanie. Nie miała wątpliwości, że takie zachowanie było lekkomyślne w sytuacji, gdy nie do końca wiedziała z czym właściwie miała do czynienia. Musiała jednak podjąć ryzyko, jeśli chciała ocalić mężczyznę nazywanego przez pozostałych woźnicą. W przeciwnym wypadku Zła Istota rozerwała by go na strzępy, podobnie jak zrobiła to wcześniej z pucułowatym mężczyzną. 

Zła Istota nie próbowała uciekać, ale też nie rzuciła się do szaleńczego ataku. Wyglądało na to, że także czuje przed nią swego rodzaju respekt. Trzymała bezpieczny dystans, sondowała i oceniała swego przeciwnika. Być może nawet już zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo były do siebie podobne. Wiedziała już, że ma przed sobą istotę, która podobnie jak ona może przebywać jednocześnie na dwóch płaszczyznach istnienia. Umiejętność utrzymywania fizycznej formy w kilku wymiarach była przecież na tyle rzadka, że musiała zaintrygować nawet coś tak tak przesiąkniętego nienawiścią jak Zła Istota. 

Puma czuła w nozdrzach bijącą od Istoty nienawiść niczym odór świeżego łajna. Nienawiść do świata żywych, a w szczególności do istot ludzkich i wszystkiego co sobą reprezentowali. Nienawiść czystą, pierwotną, mającą swe źródło w niewyobrażalnych wręcz cierpieniach. Cierpieniach doznanych przed wiekami z rąk wyznawców krwawych kultów, którzy składali życia niewinnych istnień na ołtarzu pradawnych bogów. Cierpieniach ofiar, których echa skumulowane w postać Złej Istoty domagały się krwawego zadośćuczynienia za swe krzywdy.

"Zejdź nam z drogi” – zażądała Istota, lecz Puma ani drgnęła. Wyszczerzyła kły i syknęła wściekle, nie zamierzała ustąpić. Wyraźnie dała do zrozumienia, że będzie bronić człowieka. Walczyć o jego życie, nawet jeśli przyjdzie jej za to zapłacić najwyższą możliwą cenę. Jej opór jeszcze mocniej rozjuszył Złą Istotę, która zaczęła wiercić się niespokojnie, kręcić łbem, sapać i drapać pazurami po mokrej ziemi. Gdzieś pod płaszczem gniewu i nienawiści wykiełkowały jednak także inne uczucia, którym Zła Istota dała upust pytając: 

“Dlaczego chronisz przed nami te żałosną kreaturę?”

Puma nie odpowiedziała, a brak odpowiedzi jeszcze mocniej rozjuszył Istotę:

“Dlaczego stajesz nam na drodze zemsty?” – nie ustępowała. – “Dlaczego stajesz na drodze sprawiedliwości?”

“To nazywasz sprawiedliwością?” – odrzekła Puma, wskazując łbem w kierunku miejsca pod lasem, gdzie zamordowany został pucułowaty mężczyzna. 

“To jedyna sprawiedliwość, jaka im się należy. Jedyna, na jaką sobie zasłużyli za swe bezmyślne okrucieństwo. Za unicestwienie tysięcy niewinnych istnień. Istnień przez dziesięciolecia szlachtowanych na tutejszym ołtarzu. Szlachtowanych nie po to, aby nasycić się ich mięsem. Nie po to, aby zgodnie z prawami natury czerpać z ich życiodajnej siły. A szlachtowanych jedynie dla rozrywki, dla bezsensownych ideałów. Składanych w ofierze ku chwale plugawych, bezimiennych bożków. Bożków z odmętów nicości, którzy za nic mają ofiary. Za nic mają ofiary od głupich, żałosnych, okrutnych ludzi.”

“Nie wszyscy ludzie są tacy. Nie wszyscy zasługują na potępienie.”

“Nie wszyscy tacy są?” – gdzieś z odmętów jestestwa Złej Istoty wydobył się odgłos przypominający śmiech, lecz nie było w nim ani odrobiny wesołości. – “Każdy jeden człowiek jest taki sam. Każdy jeden zdolny jest do dowolnego, najbardziej nawet perwersyjnego okrucieństwa. Gotowi są mordować, patroszyć, ćwiartować i gwałcić, wszystko i wszystkich. Jeśli tylko zdjąć z nich okowy ludzkich praw i norm społecznych natychmiast zamieniają się w bestie. W bezwzględne, brutalne bestie, przy których nawet najdziksze leśne stworzenia, wydają się niepozorne i łagodne."

Puma przysłuchiwała się Złej Istocie z rosnącym niepokojem. I wcale nie chodziło o to co słyszała, ale jakie wrażenie robiło to na otaczających ją Widmach. Ciekawskie z natury Pomniejsze Widmowe Istoty zaczęły gromadzić się wokoło, gdy tylko zastąpiła drogę Złej Istocie. Nie miała wątpliwości, że z każdą upływającą chwilą przybywało ich więcej i robiły się coraz odważniejsze. Na początku tylko przyglądały się jej z zainteresowaniem z oddali, zachowywały bezpieczną odległość. Lecz w miarę upływu czasu ten dystans niebezpiecznie się skracał. I teraz otaczał ją już ciasny krąg rozochoconych, podnieconych Widm. 

Wiedziała z doświadczenia, że Pomniejsze Widmowe Istoty nie odważyłaby się jej zaatakować w normalnych okolicznościach. Tyle, że okoliczności, w jakich się znalazła dalekie były od normalności. Już sama Zła Istota była przeciwnikiem, z którym musiała się liczyć i wcale nie była pewna, jak zakończyłaby się ich ewentualna konfrontacja. Konfrontacja, która będzie jeszcze trudniejsza, jeśli wtrącą się do niej Widma. “Jeśli ocenią mnie jako słabą i postanowią wesprzeć mojego przeciwnika, przegram” – dotarło do niej nagle. W tym samym momencie Zła Istota, jakby wyczuwając jej wątpliwości, ponownie zażądała:

– Zejdź nam z drogi! Odstąp póki jeszcze mo…”

Bestia urwała w pół słowa, a otaczające Pumę Widma zaszemrały niespokojnie, zafalowały i zaczęły się rozpraszać. Jeden za drugim znikały jej z pola widzenia i pośpiesznie – jakby w panice, wycofywały się w głąb lasu. Stojąca naprzeciw niej Zła Istota, jeszcze przed momentem pyszna i pewna siebie, nagle jakby skurczyła się w sobie. W pierwszym momencie nie wiedziała dlaczego tak się dzieje, co spowodowało tak nagłą zmianę sytuacji. Podążyła za przestraszonym spojrzeniem Istoty, odwróciła się tak, aby móc zerknąć w stronę ruin nie tracąc przeciwnika z oczu. I wówczas zobaczyła zmierzającą w jej stronę kobietę w bieli. Zobaczyła swoją panią, Przewodniczkę.

 

***

 

 – Nie podchodźcie pani! – mężczyzna próbował powstrzymać Staruchę, lecz ta zdawała się go nie słyszeć. – Nie widzicie tego, tego stwora?!

 Bestia z jakiegoś powodu zatrzymała się w połowie szarży, lecz nie czyniło to jej bynajmniej mniej niebezpieczną. Kręciła się nerwowo, warczała wściekle, sapała, ryła pazurami ziemię, całą uwagę skupiając na stojącej jej na drodze kotce. Obecność czarnego kocura staruchy zdawała się irytować bestię, lecz jednocześnie absorbowała na tyle, że na jakiś czas zaniechała ataku. 

Woźnica początkowo zamierzał wykorzystać tą chwilę wytchnienia. Zbierał się na odwagę, aby rzucić się do ucieczki. Zamierzał zabarykadować się w ruinach i stamtąd spróbować odeprzeć atak Bestii. Już miał obrócić się i zacząć biec co sił w nogach, lecz wtedy minęła go starucha. 

Kobieta przemknęła bezgłośnie tuż obok, a jej obecność tak bardzo go zaskoczyła, że nie zdążył w porę właściwie zareagować. Wiedział, że powinien ją zatrzymać, złapać i jeśli będzie taka konieczność – siłą zaprowadzić w bezpieczne miejsce. Lecz gdy próbował ją pochwycić, to jedynie musnął czarny materiał bufiastej spódnicy. Starucha minęła go i zupełnie ignorując jego nawoływania oraz stojącą nieopodal bestię, przykucnęła przy swojej kotce i jak gdyby nigdy nic zaczęła ją czule głaskać.

 

***

 

 Bijący od Przewodniczki blask rozświetlał mroki Świata Pomiędzy niczym kaganek noc. Cienie czmychały jakby świetlista obecność kobiety w bieli sprawiała im fizyczny ból – i być może rzeczywiście tak właśnie było, a oślepiona Zła Istota mrużyła swe plugawe trzecie oko nie mogąc skupić na niej wzroku. 

Puma poczuła rozlewające się wzdłuż grzbietu ciepło, a zaraz potem zaczęła ją ogarniać przyjemna błogość. W miarę jak Przewodniczka się do niej zbliżała znikał gdzieś strach i niepewność. A gdy kobieta w bieli przystanęła przy niej i zmierzwiła czarną grzywę, momentalnie zapomniała o wszelkich troskach i zaczęła ocierać się o nią mrucząc niczym kociak. 

 

***

 

 Woźnica bił się z myślami. Miał ogromną ochotę czmychnąć byle dalej od śmiertelnego zagrożenia, lecz jego męska duma nie pozwalała mu zostawić staruchy na pastwę bestii. Z drugiej strony strach powstrzymywał go przed rzuceniem się na pomoc kobiecie, która w obliczu niebezpieczeństwa najwyraźniej postradała zmysły. 

 – Na Boga, kobieto, wracajcie! Wracajcie natychmiast, jeśli wam życie miłe!

 Starucha wciąż ignorowała jego ostrzeżenia, co więcej zdawała się w ogóle nie dostrzegać zagrożenia. Z zasnutymi bielmem oczami i bełkocząc coś cicho pod nosem, wyglądała na nieobecną, pogrążoną w transie lub śniącą na jawie. Patrząc na nią można było odnieść wrażenie, jakby oderwany od ciała duch kobiety przebywał w jakimś innym, równoległym świecie. Świecie, w którym nie musiała się przejmować czyhającym na nią nieopodal trójokim potworem. 

 Mężczyzna przyglądał się z rosnącym niedowierzaniem, jak Starucha wymienia czułości z czarną kotką – równie nieobecną i tajemniczą jak jej właścicielka. Jak głaszcze i przytula zwierzaka, który odwdzięcza się strosząc grzbiet, ocierając i głośno mrucząc. A gdy w kolejnej chwili kobieta wstała i bez lęku ruszyła w stronę bestii, zupełnie już osłupiał. Tym bardziej, że potwór, wbrew temu czego mógłby się po nim spodziewać, nie rzucił się do ataku, lecz cofnął się wyraźnie speszony, jakby odczuwał przed staruchą lęk. 

 

***

 

Puma odprowadzała wzrokiem Przewodniczkę. Emanująca od niej pewność siebie sprawiała, że postanowiła się nie wtrącać. Kobieta w bieli bez wątpienia wiedziała co robi, ruszając na spotkanie Złej Istocie. Dostrzegła w niej coś, czego ona – zwykła wojowniczka, najwyraźniej nie potrafiła dostrzec i miała jakiś plan, który wymykał się jej zrozumieniu. Wiedziała to wszystko a mimo to, spoglądała na swą oddalającą się panią z rosnącym niepokojem. 

– Odstąp Ariochu – zażądała Przewodniczka, lecz w jej głosie nie było słychać złości. – Odstąp…

Zła Istota nazwana Ariochem nie zamierzała jednak ustąpić. Początkowo jakby się zawahała, cofnęła nieco, ale zaraz odzyskała rezon i ostentacyjnie szczerząc kły wyczekiwała nadejścia kobiety w bieli. Istota wzdrygnęła się i warknęła wściekle gdy Przewodniczka wyciągnęła ku niej rękę, lecz zaraz wyraźnie się rozluźniła i pozwoliła, aby ta położyła dłoń na jej grzywie. Uspokajający gest zdawał się przynosić pożądany skutek, bo trący się w czerwonych ślepiach żar nienawiści, z każdą upływającą chwilą zdawał się przygasać. 

– O Ariochu demonie zemnsty, ja Xalzadan oferuję ci ukojenie – Puma nadstawiła uszu wsłuchując się w słowa szeptane przez Przewodniczkę do Złej Istoty. – Ukojenie w zamian za twą pobłażliwość. 

– Twoja oferta jest szczodra dostojna Xal. Szczerze ci za nią dziękujemy. Lecz sprawiedliwość musi zostać wymierzona.

– Nie mogę na to pozwolić Ariochu. Ci śmiertelni są pod moją ochroną. 

– Ochroną? – Arioch prychnął pogardliwie. – A czym sobie dostojna Xal zasłużyli ci, ci żałośni… Czym sobie zasłużyli na twoją ochronę? 

– Wśród tych Niosących Płomień jest dziecię. Mam podstaw przypuszczać, że może być kolejnym Manadanem. 

– Manadan? – Zła Istota pokręciła łbem jakby z niedowierzaniem, po czym skierowała spojrzenie trzeciego oka w stronę pobliskich ruin i przez chwilę lustrowała je w milczeniu. – Tak, teraz także to wyczuwamy. Silna aura. Lecz Manadan? Tu? Z nimi?

– Tak jak mówiłam Ariochu, mam podstawy przypuszczać, że to może być on. 

Puma przysłuchiwała się w napięciu. Nie rozumiała znaczenia większości tego co właśnie usłyszała, lecz nie miała wątpliwości, że rozmowa dotyczyła spraw najwyższej wagi. Spraw, które nie dotyczą takich jak ona i których nie będzie potrafiła pojąć, nawet gdyby bardzo tego chciała. Nie musiała jednak rozumieć, aby oddać za sprawy Przewodniczki życie. Już samo to, że pani w bieli w coś się zaangażowała w zasadzie jej wystarczało, aby w razie konieczności poświęcić dla jej sprawy to, co miała najcenniejsze – swój wewnętrzny Płomień, swoje życie. 

Wszystko wskazywało jednak na to, że nie będzie musiała się dziś poświęcać. Wyczuwała, jak w trakcie rozmowy z Przewodniczką Zła Istota wyraźnie się uspokajała. Doskonale znała ten stan, wiedziała, że bliskość pani w bieli, jej dotyk i szept wystarczą, aby dać ukojenie najbardziej nawet cierpiącej duszy. I wyglądało na to, że nawet Arioch – jakby wbrew swojej naturze, jest bliski zaznania takiego właśnie ukojenia. Widziała to już teraz nie tylko w jego oczach, w których nie było już śladu wcześniejszej nienawiści, ale także w tonie głosu, postawie i przede wszystkim – w rozmiarze ciała. 

Z każdą upływającą chwilą Zła Istota jakby zapadała się w sobie. Ogromne cielsko dosłownie nikło w oczach, przekształcało się, zupełnie jakby wraz ze złością znikała masa mięśniowa, a szkielet i ścięgna się kurczyły. I zanim jeszcze rozmowa z panią w bieli dobiegła końca, w miejscu strasznej, masywnej bestii, stała istota rozmiarów nie większych niż kot domowy. I poza trzecim, czerwonym ślepiem umiejscowionym pośrodku czoła, w zasadzie niewiele się od domowego kota różniąca. 

 Patrząc na Ariocha w postaci kociaka Puma odetchnęła z ulgą. Zaczęła wierzyć, że pomimo złych przeczuć wszystko jednak dobrze się skończy. Że udobruchany demon zemsty odstąpi, zostawi Niosących Płomień w spokoju i uda się uniknąć rzezi. I być może rzeczywiście tak by się stało, gdyby nie tak charakterystyczna dla ludzi pycha i głupota. Pycha i głupota, przez którą mieszają się do spraw, do których nigdy mieszać się nie powinni. 

 

***

 

Przez jakiś czas woźnica stał i po prostu obserwował rozwój wydarzeń. Oczom nie wierząc gapił się z rozwartymi na oścież ustami na poczynania staruchy. Nie miał pojęcia jak do tego doszło, ale kobiecie najwyraźniej udało się okiełznać bestię. Jakimś zupełnie dla niego niezrozumiałym sposobem obłaskawiła ją i zmusiła go do uległości. Bo zamiast atakować, zamiast gryźć i szarpać pazurami, pokornie spuściła łeb i po prostu pozwoliła się głaskać. 

Wyglądało na to, że bestia straciła wolę walki, straciła rządzę mordu, lecz przede wszystkim – straciła także czujność. A on nie byłby sobą, gdyby nie spróbował wykorzystać okazji. Wiedział, że taka szansa może się już nie powtórzyć. Że bestia zapewne zaraz otrząśnie się z marazmu i przystąpi do dzieła zniszczenia. I jeśli miał temu zapobiec, ocalić siebie i pozostałych podróżnych, musiał zebrać się na odwagę i odpowiednio zadziałać. Sięgnął więc po upuszczony miecz i powoli, niespiesznie, krok za krokiem, tak aby nie zwracać na siebie uwagi, ruszył w stronę potwora i obejmującej go kobiety.

 

***

 

Puma zauważyła go, gdy było już za późno. Za bardzo zaabsorbowała ją obserwacją pani w bieli i Ariocha, zbyt mocno skupiła uwagę na tym co się działo w Świecie Pomiędzy. I gdy w świecie Niosących Płomień przemknął obok niej mężczyzna nazywany woźnicą, nie zwróciła na niego należytej uwagi. Zarejestrowała jego aurę, wyczuła obecność Płomienia, lecz był on tak słaby, tak mało interesująca w porównaniu do tego na co patrzyła, że nie uznała za stosowne podjąć wobec niego jakiekolwiek działania. I to karygodne zaniechanie, kosztowało Przewodniczkę życie. 

Spięła się do skoku w momencie, gdy woźnica zamachnął się trzymanym oburącz mieczem. Niemalże w tej samej chwili mężczyzna zwrócił uwagę Ariocha, który widząc atakującego śmiertelnika zareagował w najgorszy możliwy sposób. Demon zemsty warknął wściekle i z rozpalonym na nowo żarem nienawiści w ślepiach rzucił się pani w bieli do szyi. Przewodniczka – najwyraźniej równie zaskoczona takim obrotem spraw, nie zdążyła w porę zareagować. Kły demona zacisnęły się na jej smukłej szyi, buchnęła błękitna posoka. 

Puma mknęła z prędkością tornada, aby pomóc swej pani. Niczym w zwolnionym tempie widziała, jak w dłoni Przewodniczki materializuje się Świetlisty Sztylet i jak jego ostrze zanurza się w brzuchu demona. Patrzyła, jak zawarta w sztylecie moc rozrywa masywne cielsko i jak Arioch w ostatnim, desperackim ataku zaciska mocniej szczęki miażdżąc krtań i tchawicę jej pani. I zanim doskoczyła, zanim zdołała cokolwiek zrobić, było już po wszystkim. 

Demona jakby rozsadziło od środka – przez mgnienie oka rozpadał się na coraz mniejsze kawałki i w końcu zniknął. Smukłe ciało Przewodniczki w tym samym czasie rozpłynęło się w błękitnych oparach niczym poranna mgła na wietrze. I poza upuszczonym przez panią w bieli sztyletem, leżącym teraz w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem stał Arioch, nie pozostał po walczących żaden widoczny ślad. I gdyby nie potężna aura, aura której echo musiało odbijać się najdalszych zakamarkach Świata Pomiędzy, można by odnieść wrażenie, że nic się właściwie nie wydarzyło. 

 

***

 

– Nie mam pojęcia, cholera, co tam się właściwie wydarzyło – Woźnica potarł skroń w znużonym geście, dorzucił do ognia. – W jednej chwili zamierzałem się ostrzem na bestyję, a w drugiej nie było już przede mną nikogo. Po prostu, po prostu zniknęli. Stara i bestia. Byli tam, a zaraz potem ich nie było. Niech to wszystko szlag…

Siedząca przy ognisku kobieta nie skomentowała jego wywodu. Przyciskając do piersi zawiniątko ze śpiącym dzieckiem zerknęła niepewnie w stronę wyjścia z ruin, jakby chcąc upewnić się, że zagrożenie rzeczywiście minęło. Mężczyzna mimowolnie podążył za jej spojrzeniem i wydało mu się wówczas, że panujący na zewnątrz mrok na skraju lasu rozjaśnia blada łuna – oznaka nadchodzącego świtu. 

Świadomość rychłego świtania na nowo obudził w jego sercu nadzieję. Nadzieję na to, że być może jednak przeżyje tą noc. Że zapomniani bogowie oszczędzą jego i towarzyszącą mu kobietę z dzieckiem, że jeszcze nie wszystko było stracone. I jakby na potwierdzenie tych dobrych przeczuć, o nogę zaczęła ocierać mu się kotka. Należąca do staruchy czarna kotka, która została na dworze i przez dłuższy czas miaucząc żałośnie “rozpaczała” po stracie swej pani. Teraz jednak przyszła do niego i mimo wszystko postanowiła obdarzyć go pieszczotą. 

Przeniósł wzrok na zwierzaka, wyciągnął rękę i delikatnie zmierzwił czarne futro na grzbiecie. Miał wrażenie, że w dużych, zielonych oczach dostrzega bezgraniczny smutek i żal. Było tam jednak coś jeszcze, coś z czego nie od razu zdał sobie sprawę. I dopiero po dłuższej chwili, gdy kot w odpowiedzi na głaskanie zaczął miarowo mruczeć, uświadomił to sobie. Dotarło do niego, że w oczach kotki tliła się iskra, która nie była po prostu tylko odbiciem płomienia z ogniska. 

“Iskra nadziei” – przemknęło mu przez myśl. 

 

Koniec

Komentarze

@Krokus tak już poprawiłem. Dzięki za info ;)

Czy ten zabieg, żeby opowiadanie dać do opisu, a opis do opowiadania jest celowy?

 

A teraz nie dość, że się nagle odezwała, to jeszcze w jej zachrypniętym głosie pobrzmiewała wyjątkowo niepokojąca nuta. Równie niepokojąca co spojrzenie starczych, pokrytych bielmem oczu, oraz nieprzyjemny grymas, jaki zdawał się wykrzywiać pooraną zmarszczkami, naznaczoną licznymi bliznami i brodawkami twarz. 

Grymas na twarzy się ma, albo się nie ma. Nie może się zdawać, że krzywi gębę. Powtórzenie.

 

– Dajcie babo pokój panu woźnicy! – warknął gniewnie pucułowaty mężczyzna, który podobnie jak woźnica także szykował się do wyprawy po chrust

Albo podobnie jak, albo także, bo tak to masło maślane masz.

 

Stosujesz taką manierę, że po użyciu słowa używasz go szybko kilkakrotnie, co trochę nuży.

 

Przeszkadza mi też nieco pomieszanie klimatu polskiej wsi z jakimś latino i pumą.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej @Ambush, dzięki za czas poświęcony na opowiadanie i celne uwagi.

 

Czy ten zabieg, żeby opowiadanie dać do opisu, a opis do opowiadania jest celowy?

Nie, po prostu błędnie wkleiłem tekst ;)

 

Przeszkadza mi też nieco pomieszanie klimatu polskiej wsi z jakimś latino i pumą.

Napisz mi proszę, gdzie to latino? :)

 

Zastanowiłam się skąd mi się wzięło latino i mam dwie odpowiedzi puma i prastare świątynie, bo u nas nic potężnego, kamiennego z prastarych nie zostało. Ledwie jakieś ułomki, kopce, czy kawałki rzeźb.

Gdyby to był wilk, ryś, żbik , ale puma przenosi mnie na drugi koniec świata.

 

Zostańcie, albo skończycie jak i on.

Usunęłabym i.

Na oścież to jednak stodoła nie usta.

Wydaje mi się, że gdyby opowiadanie ścisnąć do połowy, to by zyskało. Bo dużo jest dłużyzn, nie obrażając Cię jak w polskim Wiedźminie. Gdzie facet jedzie, wiatr wieje, a człowiek czeka na coś, co go poruszy.

Lożanka bezprenumeratowa

@Ambush generalnie to świat przedstawiony miał być na swój sposób unikatowy. Nie chciałem za bardzo iść w “słowiańskość” bo mam wrażenie, że ten schemat jest obecnie aż nadto eksploatowany. Stąd taki miszmasz, w którym ktoś może nawet i “latino” się doszukać. BTW puma, to imo taka najdoskonalsza forma kota, stąd w Świecie Pomiędzy kotka przybiera taki a nie inny avatar. 

 

Błędy poprawię – dzięki za zwrócenie uwagi. 

 

Czy opowiadanie zyskałoby przy skróceniu? Być może. Generalnie miał to być tekst do antologii Samowydawców, ale mniej więcej w połowie przyszło mi do głowy, żeby wycisnąć ze świata przedstawionego “coś więcej” – może nawet zrobić z tego opowiadania jakiś prolog do czegoś większego, no i trochę się rozpisałem. Bo świat ma imo potencjał, a dalsza historia gdzieś już w głowie mi się układa w większą całość.

 

Na koniec mam jeszcze pytanko. Czy na forum zagląda jeszcze Reg (@Regulatorzy)? Bo nie ukrywam, że to właśnie na jej opinie zawsze najbardziej czekałem, ale z tego co wiem ma już swoje lata i może nie chcieć się już jej czytać tych wszystkich wypocin ;)

Reg wciąż jest najaktywniejszym dyżurnym na forum.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Faktycznie trudno odgadnąć miejsce i czas opowiadania, mnie się kojarzy z osiemnastowieczną Europą. A jeśli tak, to trochę gryzie ten miecz u woźnicy. Ani nie pasuje do rodzaju profesji, woźnice jeśli w ogóle posiadali broń, to broń palną, a sam miecz wyszedł już wówczas z użycia.

 

Opowiadanie trochę przyciężkie, miejscami nużące, zwłaszcza scena konfrontacji na końcu jest stanowczo przegadana. Atmosfera grozy niby jest, ale nie ma emocji, było mi doskonale obojętne, kto tam na końcu zginie.

I w końcu styl, nadużywasz wyświechtanej frazy w rodzaju – 

“Przeciągły, mrożący krew w żyłach krzyk”…

“…odrażających, budzących niepokój rzeźb”

“…dzwoniącą w uszach nienaturalną, złowieszczą ciszę…”

I jeszcze: “Tajemnicze niebezpieczeństwo, któremu w przypływie szalonej odwagi zdecydował się stawić czoła”. Całe zdanie jest okropnie pompatyczne, ale chodzi mi o to “czoła”. Jest to niby poprawne, ale w 9 na 10 przypadków lepiej brzmi “stawić czoło”.

Witaj.

 

Horror i koty – musiałam przeczytać. ;))

 

Z technicznych:

Zwierz wygramolił się z pozostawionego na nadwoziu koszyka, przeciągnął leniwie, po czym równie zgrabnie co jej właścicielka zeskoczyła na drogę. – literówka i gramatyczny

 

Tak dawno, że jak dla mnie, to równie dobrze mogło i w ogle się nie wydarzyć. – też

 

Za późno, aby ocalić człowieka, którego zobowiązała się chronić. W uszach wciąż jeszcze rozbrzmiewał jej krzyk. Krzyk będący świadectwem, że wydarzyło się to, czego najbardziej się obawiała. Pucołowaty mężczyzna został zaatakowany,… – tu mi trochę nie pasuje – CZYJ krzyk?

Leżące w krzakach ciało, a raczej to co z niego zostało, ledwie przypominało mężczyznę, którego obserwowała z ukrycia ledwie chwilę temu. – powtórzenie

 

Wszyscy mieli silne przeczucie kto i dlaczego tak wrzeszczał, ale żaden z nich nie nie odezwał się ani słowem. – tu też

 

Odprowadzany przez nerwowe parskanie koni, lament kobiety z dzieckiem i zawodzące inkantacje staruchy, starał się nie myśleć o tym, jak lekkomyślnie postępuje. – styl

 

Próbowała zorientować się dokąd udała się Zła Istota – jak nazwała w myślach tajemniczą istotę ze Świata … – powtórzenie

 

Resztki pewności siebie opuściły Woźnicę, gdy tylko wyszedł na zewnątrz. – czemu tu wielką literą?

 

Ruiny, pomimo znajdujących się w środku odrażających, budzących niepokój rzeźb, mimo wszystko dawały mu pewne poczucie bezpieczeństwa. – powtórzenie

 

Tu sporo powtórzeń zdanie po zdaniu:

Tymczasem na zewnątrz czekała na niego ciemność, chłód, zawodzący żałośnie wiatr, samotność i bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo. Tajemnicze niebezpieczeństwo, któremu w przypływie szalonej odwagi zdecydował się stawić czoła. Stawić czoła w pojedynkę i to uzbrojony jedynie w miecz – a tym nie umiał się nawet dobrze posługiwać.

Jego doświadczenie bojowe ograniczało się do obowiązkowej, dwumiesięcznej służby w straży miejskiej, w trakcie której mierzył (czy tu miało być jeszcze „się”?) co najwyżej z bazarowymi rabusiami i karczniennymi awanturnikami. – nie wiem, czemu podkreśla, czy to celowy neologizm?

 

… na podłużnym pysku, jarzące się czernioną trzecie oko. – czy tu także?

 

Wyhamowała z trudem pęd orając mokrą ziemię długimi pazurami, .. – nie mam do końca pewności, czy to poprawna forma

 

W pierwszym chwili przyszło mu do głowy, że szarżujący potwór wystraszył się jego broni, lecz zaraz uświadomił sobie, że nie wiedząc nawet kiedy wypuścił oręż z rąk. – literówki

 

Zdając sobie z tego sprawę (przecinek) zaczął rozglądać się nerwowo za mieczem i wtedy zauważył kota. 

 

W przeciwnym wypadku Zła Istota rozerwała by go na strzępy, … – razem

 

Tu znowu sporo powtórzeń:

Wiedziała już, że ma przed sobą istotę, która podobnie jak ona może przebywać jednocześnie na dwóch płaszczyznach istnienia. Umiejętność utrzymywania fizycznej formy w kilku wymiarach była przecież na tyle rzadka, że musiała zaintrygować nawet coś tak tak przesiąkniętego nienawiścią jak Zła Istota. Puma czuła w nozdrzach bijącą od Istoty nienawiść niczym odór świeżego łajna. Nienawiść do świata żywych, a w szczególności do istot ludzkich i wszystkiego co sobą reprezentowali.– dodatkowo jeszcze mamy błąd gramatyczny, bo istota to rodzaj żeński

 

Nie wypisuję już dalej. Co do kwestii technicznych, warto po prostu pod tym kątem posprawdzać całe opowiadanie.

 

Atmosfera horroru oddana świetnie. :) Podobają mi się magiczne właściwości kotów, które uważam za najinteligentniejsze stworzenia. :) Dobrze oddałeś grozę, czające się niebezpieczeństwo, ponure i przerażające otoczenie gromadki chroniących się ludzi, magiczne stwory, do tego starszą kobietę, która – jak się okazuje – nie jest taka znowu zwyczajna.

Pewne fragmenty przywodzą mi na myśl horror „Wzgórza maja oczy”, szczególnie owa matka z dzieckiem i jej mąż.

 

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Hej @Bruce, dzięki za wskazanie błędów, uwagi i ciepłe słowa – bardzo krzepiące to co napisałaś. Opowiadanie nie było betowane, wrzuciłem na gorąco po napisaniu, w wolnej chwili uwzględnię uwagi i wrzucę poprawioną wersję – powinno wówczas już tak nie kłuć w oczy. 

 

BTW można powiedzieć, że niniejsze opowiadanie powstało z miłości do kotów :) Uważam, że historia, całe to specyficzne “uniwersum” ma potencjał, być może zrobię z tego coś większego, powieść w stylu dark fantasy, w której wspomniany w opowiadaniu kot / puma “zakulisowo” strzegł będzie swojego właściciela przed kultystami, demonami i innymi istotami nie z tego świata. Myślę, że taka forma powinna przypaść do gustu nie tylko kociarzom takim jak my :)

BTW można powiedzieć, że niniejsze opowiadanie powstało z miłości do kotów :)

Da się wyczuć i chwała Ci za to. :) 

 

Uważam, że historia, całe to specyficzne “uniwersum” ma potencjał, być może zrobię z tego coś większego, powieść w stylu dark fantasy, w której wspomniany w opowiadaniu kot / puma “zakulisowo” strzegł będzie swojego właściciela przed kultystami, demonami i innymi istotami nie z tego świata. Myślę, że taka forma powinna przypaść do gustu nie tylko kociarzom takim jak my :)

Miód na moje serce, czekam z nadzieją na równie świetne opowiadanie. :)

 

Pozdrawiam noworocznie. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka