- Opowiadanie: Vacter - Mumifikacja z wielkiej płyty

Mumifikacja z wielkiej płyty

Mumie... Pierwszy konkurs, w którym chciałem wziąć udział, ale trafiłem na jakiś sekretny tunel Faraona. Może to była klątwa? Rozpoczęty tekst okazał się zbyt obszerny, a założenia i snuta intryga przerosły ciężar ostatecznego rozwiązania. Stąd napisałem tekst alternatywny, który zdecydowałem się jednak opublikować. Nie rozkręcając formuły wstępu, zapraszam do lektury.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Mumifikacja z wielkiej płyty

Próbowałem doczyścić lustro, w którym dostrzegałem jakieś nędzne jajo. Żylaste, dziwnie porowate. Tarłem szmatą w szaleńczym tempie i zdołałem jedynie uderzyć się łokciem w pralkę. Nadal wyglądałem źle, a przecież umówiłem się z Anną, miała dla mnie przygotowaną niespodziankę. Niedawno ją poznałem, fascynowała się Egiptem, ale nie wiem, ile w tym było powagi. Zjadłem kawałek kaszanki, szorstkiej na wierzchu i jakby podpieczonej od samego leżenia. Pierwszy kęs nasycił obrzydliwością, drugi przebiegł ze względną przyjemnością. Na trzeci musiałem sobie zasłużyć poprzestając na wyobrażeniach, mieląc resztki rozlazłej kaszy. Przepłukałem usta, domyłem zęby i zbiegłem klatką schodową na dół, trąc ręką gumowaną obręcz, którą niejeden opluł, polizał, ścierał monetą. Wspólne, czyli niczyje. Klatka schodowa była miejscem partyzanckiej walki o wyrażenie swojego niezadowolenia.

 

Na ulicy jesień zagrała jak ze strony B kasety magnetofonowej. Ciepłe hity mieliśmy już za sobą, zostały tylko dogorywające dźwięki pożegnanego dawno lata. Podniosłem głowę żeby zobaczyć słońce, ale tam wisiały chmury i nagle dotarła do mnie woń spirytusu. Sąsiad wracał – nieważne skąd. Była wolna sobota, oaza człowieka pracy. Pomachałem sąsiadowi ręką i widząc uniesiony lekko kaszkiet, poczułem, że sąsiedzki obowiązek został wypełniony. Utrzymałem społeczną więź. Został jeszcze tylko chłód i ranek do pogodzenia. Z nimi musiałem wyrównać rachunki i ufałem, że niespodzianka Ani mi w tym pomoże. Zawinąłem się bardziej w płaszcz, aż w końcu dotarłem do sklepiku z różnymi dziwactwami pana Antoniego. Przy otwieraniu zadzwonił zaczepiony dzwonek na druciku. Powitał mnie właściciel:

– O dzień dobry Marcinku! Co tak wcześnie dzisiaj? – zapytał odrywając się od malowania małych dzbaneczków.

– Dzień dobry. Przyszedłem po pamiątkę, ten specjał dla kobiety.

Sprzedawca spojrzał mrużąc oczy i wykrzywiając usta w uśmieszek. Sięgnął do szuflady i po chwili na ladzie stanęła drewniana piramidka.

– Proszę bardzo. Jest ostatnia, już takich więcej nie będę miał. Co ty na to? – zapytał zerkając spod przymrużonych oczu.

– Dziwny zbieg okoliczności, prawda? Ostatnia, akurat jak sobie wymyśliłem, że potrzebuję – odpowiedziałem, niezbyt wierząc w takie brednie. Sprzedawca nie przestał się uśmiechać:

– Możesz mi nie wierzyć, co za różnica. Człowiek, który je robił już nie żyje. Trzymałem dla siebie, ale przy takiej historii nie mogłem odmówić. Ta dziewczyna… Ona jest jeszcze dziennikarką, jak mówiłeś? Może coś nagrają o moim sklepiku?

– Może coś się uda załatwić, jak dorzuci pan trochę do taśmy nagraniowej.

– Taśma się znajdzie i bez dorzucania.

– Nie wątpię. Trzeba jeszcze ją nawinąć, ale pan chyba się bardziej na naciąganiu zna?

– Na tym też się znam, ale tobie nie trzeba tego. Ty sam się wciągniesz, naciągniesz i co tam jeszcze w słownikach wymyślą. W każdym razie… życzę powodzenia z moją córką! – dodał Antoni domalowując jakieś kółko w dzbaneczku.

– Córką? No tak, wszystko jasne.

Pożegnałem się i wyszedłem ze sklepiku myśląc o konflikcie zimna z ciepłem.

Pod sklepem stał sąsiad, a z jego ust wydobył się trupi odór, po czym uleciał wraz z dymem w przestrzeni. Prawdopodobnie połowa papierosa, którą dopiero co wypalił, przykryła ogrom skali rozkładu w jego jamie ustnej. Chciałem przejść obok, ale wyciągnął rękę obejmując mnie. Nie mogłem się ruszyć i zniecierpliwiony zapytałem się:

– O co chodzi, panie Staszku? Pan też już żebra, czy o co chodzi?

Staszek zabrał rękę i odpowiedział:

– Ty mnie tutaj gówniarzu nie obrażaj. Ja bym mógł ci kupić chatę i tam jeszcze wstawić bursztynową komnatę, a ty tu jałmużnę proponujesz. Lepiej powiedz mi, co tam masz zawinięte.

Chytrość w jego oczach przekonała mnie, że trzeba się stąd zwijać.

– Nie pańska sprawa!

Nie zważając na konwenanse przyśpieszyłem kroku, ale Staszek szedł za mną. Zacząłem biec, ale on też przyśpieszył. Po jakichś trzystu metrach biegu zziajany zatrzymałem się, dostrzegając, że pan Staszek został daleko w tyle. Machał tylko groźnie ręką, ale nic poza tym. Poczułem jakiś glut w gardle, zacząłem kaszleć. Przyłożyłem rękę do ust i kaszlnąłem jakbym miał wypluć płuca. Na ręce zauważyłem dziwne strzępki wśród zakrzepłej krwi. Dotknąłem twarzy drugą ręką. Coraz bardziej przypominała szorstką powierzchnię, trochę jak papier ścierny średnioziarnisty.

 

Doszedłem do przystanku autobusowego i po chwili przyjechał mój numer. Po kilkunastu minutach wysiadłem i stałem już pod klatką Anny, ściskając piramidkę ukrytą pod warstwą papieru. Zadzwoniłem przez domofon, ale prawie dostałem drzwiami w twarz. Anna wybiegła z klatki, złapała mnie za ramię i pociągnęła w dal. Biegliśmy przez park i tylko usłyszałem jej syknięcie:

– O nic nie pytaj, leć za mną.

Odwróciłem się na chwilę i zauważyłem, że ktoś za nami biegnie. Przyśpieszyliśmy, ale czułem coraz bardziej jak charczy mi w płucach. Może to była cholerna astma. Zapluwałem się coraz bardziej. Zatrzymałem się przy parku, Anna mnie ponaglała, ale nie dawałem już rady. Goniący nas mężczyzna zwolnił kroku, ale zbliżał się coraz bardziej. Nagle z alejki, obok krzaku róży wyjechał z impetem beżowy Wartburg plując spalinami. Walnął w idącego mężczyznę, który momentalnie zwalił się na ziemię, rąbiąc głową w maskę. Została krwawa plama. Anna szybko podbiegła do samochodu i próbowała zetrzeć plamę chustą. Efekt był taki, że chusta ubrudziła się krwią, a maska raczej nie wypiękniała. Kierowca otworzył drzwi i krzyknął nisko:

– Anka, dawaj do samochodu. Tam jest tyle rdzy, że nikt nie będzie pytał o taką plamkę. Wsiadajcie i jedziemy od razu.

Dziewczyna wyrzuciła chustę na leżące ciało. Wsiedliśmy do samochodu i wśród trzasków, ruszyliśmy alejką parku w stronę ubitej drogi. Wśród drzew jechaliśmy dość długo, czasami przekopując się przez błotne wgłębienia. Anna przytuliła się do mnie, ale na jej twarzy nie widziałem już zaniepokojenia. Była uśmiechnięta. Trasa stawała się coraz łagodniejsza. Gdy jazda wydała już się całkiem przyjemna, zatrzymaliśmy się pod wielką bramą. Wyłaniała się spośród drzew i krzewów.

 

Kierowca wysiadł z samochodu i pomachał w stronę jednego z drzew. Brama otworzyła się. Po drugiej stronie nie rosło już nic, poza przyciętą trawą. Przez szybę samochodu widziałem dokładnie całe otoczenie. Anna szturchnęła mnie w ramię i wysiadła z pojazdu. Otworzyłem drzwi od swojej strony i stanąłem na równe nogi. Zrobiłem kilka kroków w stronę kierowcy, spoglądając na cały teren za bramą. Na środku stały ogromne dźwigi, jakby trwała budowa. Gotowe prefabrykowane ściany były stawiane, ale nie prosto jak na osiedlu mieszkaniowym. One były ustawiane pod kątem, w formie piramid. Kierowca ruszył w stronę sporego budynku, złożonego z kontenerów. Z zewnątrz widoczne były uruchomione wiatraki chłodnicze. Poszliśmy za nim. Wyszedł do nas mężczyzna ubrany w lekarski kitel.

– Wszystko gotowe. Myślę, że możemy zaczynać – powiedział, rozgniatając wyrzuconego papierosa na ziemi.

– W porządku, ale czy wszystko zostało przygotowane? – zapytał kierowca.

– Oczywiście szefie. Jednego z wydziału zawieźli już jakiś czas temu, przerzucili go z dziesięć razy przez płot. Jednemu zaszyliśmy w ciele pełną popielniczkę. Mamy też tego z wpisanymi niemieckimi słowami wewnątrz skóry.

– Czy to na pewno potrzebne? Nie można inaczej przekazać instrukcji?

– Szefie, może jest sposób. Jednak zdecydowaliśmy się na treningi zaraz po mumifikacji, jakim cudem mamy teraz przemawiać do świeżo wydrążonych towarzyszy? Przetrenujemy ich w taki sposób, a jak się wybudzą na tamtym świecie, będą już wszystko wykonywać jak należy.

Słuchałem tych opowieści z niedowierzaniem. Jakiej mumifikacji? Co to za domy dziwaczne? Jakiś ośrodek dla bogatych dygnitarzy? Widziałem gdzieś już takie pochyłe konstrukcje w jednym z kurortów. Anna wzięła mnie za rękę i pociągnęła do kontenera. Szeptała mi do ucha:

– Marcinie, nie chciałam cię martwić. Po studiach wciągnęli mnie w ten cały program. My po prostu potrzebujemy ludzi na tamtym świecie, rozumiesz? Wydaje mi się, że to dla ciebie szansa.

– Na jakim tamtym świecie?

Dziewczyna usiadła na kanapie przy szklanym stoliku. Wyciągnęła rękę do mnie.

– Masz dla mnie prezent, prawda? Podaj mi go.

Przypomniałem sobie o piramidce. No tak, teraz już rozumiałem. Fanka Egiptu, a może jednak wariatka. Trudno, odwinąłem figurkę z papieru i postawiłem na stoliku. Anna uśmiechała się, ucałowała mnie nawet delikatnie w usta.

– Dziękuję Marcinie. przepiękna ręczna robota. Trudno taki towar dostać.

Złapała mnie za rękę i położyła ją na swoim kolanie, przysunęła ją bliżej uda. Drugą ręką dotknęła piramidki i przechyliła jej szczyt na bok. Rzeźba otworzyła się, odkrywając dwie pastylki w futerale. Anna wyciągnęła jedną, zbliżyła moją rękę nieco wyżej swojego ciała, pocałowała mnie po czym wcisnęła pastylkę w moje usta. Drugą sama połknęła i zaczęła mnie całować znacznie mocniej. Próbowałem ją powstrzymać, ale kiedy zabrałem rękę z jej ciała, złapała mój język zębami jak zwierzę, chcące pożreć ofiarę kawałek po kawałku. Nie byłem w stanie się wyrwać. Zabrała rękę z powrotem na swoje ciało. Połknąłem pastylkę, żeby się nie udławić i poczułem jak pocałunek na nowo staje się przyjemny. Złapałem ją teraz mocniej, dwiema rękami. Traciłem przytomność.

 

***

 

Obudziłem się nagle w jakiejś zimnej sali. Obraz był dziwaczny, jakbym patrzył przez siatkę. Ciało miałem zesztywniałe, mogłem wyłącznie obserwować. Widziałem ludzi, którzy wyglądali jak mumie. Wszyscy byli usadzeni przy dość dużym stole, ale tak, że każda mumia była w zasadzie skierowana w stronę każdej innej. Stół był okrągły. Rycerze okrągłego stołu w bandażach? Słyszałem rozmowy, to był głos Anny, ale jakiś charczący:

– Nie, nie… Nie chcę!

– Cicho siedź, na razie nie żyjesz, mamy jeszcze trochę czasu do północy. Muszę cię uśpić.

– Ale ja już się przebudziłam, po co mam dosypiać. Czy to już jest nowy świat?

Mężczyzna zaczął się śmiać. Słychać było szuranie krzesła, szarpaninę i jęki Anny.

– Tutaj jeszcze nie Europa, nie szarp się. Musimy cię odstawić na bok. Towarzyszu? – zwrócił się do drugiego mężczyzny – proszę wymienić ją na zapasowego.

– Jak to na zapasowego? To już ostatnia kobieta, którą mieliśmy. Jak to będzie wyglądało?

Mężczyzna znowu się zaśmiał.

– Będzie bardzo dobrze wyglądało towarzyszu. My jeszcze nie Ameryka, na razie po staremu załatwimy, z chłopami. Zanieś ją do małej sali, może się przyda do czegoś. I zaraz tego szampana dawaj. Za godzinę kończymy ten cholerny osiemdziesiąty ósmy i zaczniemy od balu. Trzeba podlać te truchła, a potem podtrzymywać ile potrzeba. Pamiętaj, zawsze trzeba im lać, przy każdej okazji.

 

Dobrze usłyszałem, osiem osiem. Minęło niemal dziesięć lat od mojego pocałunku z Anną. Przynajmniej to się udało. Myślałem chwilę o tym, gdzie ją wynieśli, ale starałem się nie zwracać na siebie uwagi. Zasypiając słyszałem w oddali wybuchy przedwcześnie odpalonych fajerwerków. Nie czułem płuc, nie czułem ciała, jednak dziwna powinność kazała mi trwać w milczeniu.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Jeszcze z przyjemnością powrócę, teraz nie dam rady (bo mam na razie od rana lekki maratonik), ale już mi się mega podoba:

(…) zbiegłem klatką schodową na dół, trąc ręką gumowaną obręcz, którą niejeden opluł, polizał, ścierał monetą. Wspólne, czyli niczyje. Klatka schodowa była miejscem partyzanckiej walki o wyrażenie swojego niezadowolenia.

laugh

 

Pozdrawiam. :)

 

Edit. :)

A zatem wracam:

Takie zdania są jedyne w swoim rodzaju, naprawdę:

Prawdopodobnie połowa papierosa, którą dopiero co wypalił, przykryła ogrom skali rozkładu w jego jamie ustnej.laugh

 

Z technicznych:

– O co chodzi (dałabym przecinek) panie Staszku?

 

Lepiej powiedz mi (tu też) co tam masz zawinięte.

 

Wsiedliśmy do samochodów… – czy tu nie miała być liczba pojedyncza?

 

Złapałem ją teraz mocniej, dwoma rękami. – rodzaj żeński

 

…ale tak, że każde mumia była w zasadzie … – literówka

 

Cóż, tekst bardzo osobliwy, szkoda, że nie zgłoszony w konkursie, niezwykły w zakończeniu. Od pewnego czasu czuje się narastający niepokój bohatera i podświadomie oczekuje się czegoś złego, co może lada moment mu się przytrafić, lecz ja osobiście podobnych wydarzeń się nie spodziewałam. Zagadkowa jest też dla mnie owa córka sklepikarza.

 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Hej Bruce!

 

Poprawiłem wskazane usterki. Na konkurs nie dałem rady niestety. Z racji, że to publikacja spóźniona, nie będę ukrywał jak to się zaczęło. Pierwotny tekst zaczynał się w wydziale propagandowym, gdzie przygotowywano całą operację naboru potencjalnych mumii (z dość mocno złożonym systemem prasa-radio-telewizja). Niestety, tak mocno skupiłem się na kręceniu intrygi, że zdałem sobie sprawę z dość istotnego problemu. Żeby uzasadnić pełnię założeń, musiałbym naprodukować tyle znaków, że nie zmieściłbym się w konkursie (lub wyjaśnienia byłyby zbyt słabe). Kiedy udało mi się dokończyć jakąś wersję, uznałem, że wyszło nie do końca dobrze. Może zrewiduję to co napisałem wcześniej i uzupełnię w przyszłości. Niektóre momenty wydają się niezłe.

 

Z faktami, które wynikają z reszty zapisków, Anna nie jest do końca “czysta”. Natomiast nie była jedyną osobą biorącą udział w akcji. Wersja opublikowana jest nowym podejściem do tematu (od innej strony), ale nadal jest zgodna (nie licząc doboru imion) z poprzednim tekstem (a raczej dwoma wersjami). Oczywiście wrzucone opowiadanie możemy traktować osobno, podpieranie się niepublikowanymi fragmentami byłoby przesadą z mojej strony ;)

 

Nauczyłem się na pewno, że do konkursu trzeba usiąść odpowiednio wcześnie ;). Przynajmniej na moim poziomie. Wrzuciłem ostatecznie ten tekst pod tagiem, ponieważ bez konkursu w ogóle bym czegoś takiego nie zaczął pisać (nie wpadłbym na pisanie o mumiach). Również z racji tego, że taką furtkę zostawiła Drakaina, choć teraz może już przez tę furtkę przeskoczyłem ;)

Czytało mi się dobrze do całowania. Tam się coś zapętliło, bo go pocałowała, by potem zacząć całować. Opowiadanie dla mnie nieco nierówne. Początek wciągający, potem trochę mniej i końcówka też fajna. Miałam wrażenie nierzeczywistości, nie wiedziałam co się dzieje, a co zdaje bohaterowi.

Troszkę naturalizm za duży jak na mój gust, te wszystkie flegmy, krew, trupy.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush!

 

Ten moment całowania to właściwie jest rodzaj walki, może dałoby się opisać zgrabniej niż jakieś tango z językiem. Anna próbuje wymusić na nim połknięcie tabletki w ten niezwykle subtelny sposób :).

 

W całym opowiadaniu nie zakładałem wyobrażeń bohatera (jeżeli chodzi o części kluczowe dla ruchu). Każda zaprezentowana rzecz “dzieje się”. Chyba, że weźmiemy pod lupę spostrzeżenia subiektywne zawarte w narracji. Jeżeli widzi w lustrze jajko, to jest to subiektywne spojrzenie bohatera na swój stan. Po drodze między rzeczy, które “dzieją się”, mamy wplecione wyobrażenia o otaczającym świecie, subiektywne spojrzenie. Nie ma jednak tutaj jakiegoś skrajnego delirium, które wpłynęłoby na podejmowane decyzje (Gonitwy są realne, tak bardzo jak realny może być opis za pomocą słów.)

 

Naturalizm związany jest częściowo z ową mumifikacją. Po drodze temat rozkładu jest powtarzany, nie tylko w przypadku bohatera. Jest to pewne niedopowiedzenie. Dlaczego ci ludzie się rozkładają? A może mamy jakiś schyłek ludzkości, którą znamy i każdy świadomy chciałby przetrwać w najbardziej dogodnej formie. Oczywiście taki opis może nie pasować i utrudniać lekturę, jeżeli ktoś nie chce takich rzeczy oglądać oczyma wyobraźni.

 

Dzięki za lekturę i to, że coś się jednak spodobało (choć to już rzecz poza podziękowaniami). Fajnie też dyskutować o tekście w kwestii takich rzeczy jak naturalizm czy nawet spostrzeżenia bohatera.

Rozumiem. :)

Przeskoczenia furtek mają zawsze kolosalną przyszłość. :))

Cóż, chyba nie ma złotego środka. :)) Ja niby “zasiadłam wcześniej” do dwóch konkursów, ale przy mieczu ilość zgłoszeń tak mnie przeraziła (w sensie – wow! – nie zdołam przeczytać), że teraz wywalam, co popadnie, aby dojść do niższego limitu. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Bruce, ja doceniłem wywalanie dopiero jak pojawiłem się tutaj. Wcześniej traktowałem słowo napisane własnoręcznie lepiej niż dychę w portfelu.

Też tak miałam, Vacterze. :)

Pecunia non olet

Trochę przemyślałem sprawę, bo sprawa znaleziona przez Ambush nie dawała mi spokoju. Zmodyfikowałem nieco pocałunek:

 

Anna wyciągnęła jedną, zbliżyła moją rękę nieco wyżej swojego ciała, pocałowała mnie po czym wcisnęła pastylkę w moje usta. Drugą sama połknęła i zaczęła mnie całować znacznie mocniej.

 

Mam nadzieję, że ta drobna modyfikacja rozjaśnia przekaz. Widzisz bruce, trzeba sobie dać szansę z tymi wycinankami.

Hmmm. Skojarzyło mi się ze snem. Ta sama pokrętna logika, według której nic człowieka nie zaskakuje, a świat składa się z różnych fragmentów, jak faktura kaszanki. Obrót o kilka stopni i wszystko się zmienia. Nadal mamy w polu widzenia żółty kawałek plastiku, ale teraz już tworzy gwiazdkę, a nie trójkącik. Bohater wydawał się akceptować każdą nowość z podobnym spokojem – mnie goni facet, to naturalne, że i moją dziewczynę goni, więc musimy wiać spod jej bloku.

A mnie w tym wszystkim brakło zależności przyczynowo-skutkowych.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla.

Faktycznie może bohater powinien się bardziej dziwić, reagować na otoczenie. Z doświadczenia wiem, że ten rodzaj apatii jest możliwy w życiu i spotkałem się z podobnymi reakcjami. Jednak wierzę, że może być to niewiarygodne. Bohater spotyka osoby, które zna, więc w pewien sposób jego reakcje mogą być mniej ostre. Z drugiej strony muszę się zgodzić, że z pewnością wiele jest tu momentów wymagających większych reakcji, a całość zbliża się do logiki snu. Jednak ten wszechobecny rozkład, który nie jest wyjaśniony do końca, musi mieć jakiś wpływ na zachowania.

 

Myślę, że sytuacja z Anną może być bardziej podkreślona. To chyba sprawa, która najbardziej powinna zdziwić bohatera. Jeżeli chodzi o sąsiadów, to myślę, że jest tu trochę folkloru, do którego każdy “lokals” się przyzwyczaja i nie zadaje pytań. Mamy jednak ucieczki i wyczucie, że sprawy się wymykają z rąk.

Nie twierdzę, że takie reakcje są niemożliwe, tylko że we mnie wywołały wrażenie snu, więc co się miałam przejmować…

Babska logika rządzi!

Właściwie nie ma co się przejmować, bohater najwyraźniej sam niezbyt się interesował swoim losem (patrząc co się z nim dzieje, to ja się nie dziwię). Potem już była inna bajka.

ale nie wiem PRZECINEK ile w tym było powagi.

Przeczytałem, ale nie trafiło do mnie. Oczekiwałem bardziej ‘mumiowego’ tekstu.

 

Cześć Koala!

 

Być może napisany łaciną byłby bardziej zmumifikowany (martwy język, hehe). Jednak zatrzymując się przy języku polskim, tak tekst został napisany i miał być bardziej mumiasty w założeniu. Pierwsza scena dotyczyła wprowadzenia do tematu mumifikacji w kraju oraz dość prostackiego wykładu na temat.

 

Jeżeli uznam to za wartościowe, kiedyś wypuszczę pełną pierwotną wersję.

Nowa Fantastyka