– A w zeszłe Święta zrobiliśmy jubilera! – Blondyn z pełną twarzą i dużymi, miodowymi oczami mówił szybko, rwąc słowa, ale w jego głosie czuć było dumę. – Od zaplecza! Debile nie mieli alarmu! Marcel to wymyślił!
– Zawrzyj ryj Tomek! – Na wpół zajęczał, na wpół zacharczał tamten.
– No, ale powiedz mu! Niech wie, że mamy gang!
– Miałeś zabić psa! – powiedział Marcel przez zaciśnięte zęby.
Tomek spuścił głowę.
– Moja wina, wiem… ale on był taki miły.
Leżący przy drzwiach willi jasny labrador zapiszczał i zamerdał ogonem, jakby potwierdzał prawdziwość tych słów.
– Miły?! Widziałeś moją dupę?!
– Zaskoczyłeś go! Poza tym może…
– Miałeś zabić psa! – uciął Marcel.
Tomkowi opadły ramiona i latarka.
To zaś wzburzyło trzeciego mężczyznę, tyczkowatego bruneta o ospowatej twarzy.
– Nie chcę marudzić – burknął – ale świecisz na panel, czy dajesz jakiś pokaz światło i dźwięk?!
– Sorry! – Tomek poprawił ustawienie latarki.
Marcel, zerkając gniewnie na nowego, mruknął:
– Złej baletnicy… Pieprzysz się z tym alarmem już godzinę!
– Jestem hakerem. Do efektywnej pracy potrzebuję ciszy, komfortu i kawy. A tu jest ciemno, ktoś wyje, a Tomkowi zbiera się na gawędy.
– Też byś wył, jakby ci brytan żarł dupę!
– Dobra – powiedział ugodowo nowy. – Dajcie mi jeszcze kwadrans. Znalazłem problem.
– Poczekamy, ale niech nas tu nie zastanie Sylwester! Mam wtedy inne plany.
– Barbados! Wiesz stary?! – Rozmarzony Tomek zwrócił się do nowego. – Plaża, drinki i zero ekstradycji.
Marcel walnął Tomka od tyłu w głowę. Gdy pies zawarczał, cofnął się o krok.
– Mówcie mi Megazarąbisty i Wspaniały Pogromca Kodów, a Nawet Kwinto! – krzyknął nowy.
– A nie Paweł? – spytał Tomek.
– Lubię cię stary – powiedział Paweł. – Ogromnie cię lubię, choć nie za lotność.
***
Weszli do olbrzymiego holu, oświetlając ściany smugami światła z czołówek.
Mignęły im złocone ramy obrazów i mocno uszkodzony posąg dziewczyny z łukiem.
Parkiet skrzypiał cicho w rytmie ich kroków, gdzieś dalej słychać było równy mechanizm zegara. Pachniało choinką, pastą do podłóg i tytoniem dobrej jakości.
Paweł bez zwłoki podpiął swój tablet do małej skrzynki przy drzwiach i uruchomił aplikację. Urządzenie kilkakrotnie zapiszczało, a na całym parterze domu opuściły się żaluzje, w tym samym momencie rozbłysło światło.
Marcel popatrzył na nowego z niechętnym uznaniem i zdjął czołówkę.
– To opuść też na górze – polecił. Potem rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i dodał: – Dobra robota. Super! Fachura z ciebie!
Przez moment chciał podejść do nowego i klepnąć go w plecy, ale rozmyślił się po kilku krokach. Za to spoglądając porozumiewawczo na Pawła, powiedział cierpko:
– Ściągnij czołówkę, Tomek i przestań kręcić głową! Niepotrzebny nam tu pokaz świateł.
Gdy haker dał znak, wspięli się po szerokich, wyłożonych dywanem schodach i ruszyli przez pokoje.
Tomek jak zauroczony podszedł do dużej komody i zaczął oglądać rozmaite bibeloty. Musnął maskę afrykańskiego czarownika i szklaną tubę osłaniającą złoty zegar. Na końcu ujął mosiężnego sokoła naturalnej wielkości. Pogładził grzbiet ptaka i zaglądnął w zielone, emaliowe oczy.
– Przestań wszystko macać! – krzyknął Marcel. – Smyrałeś poręcz, teraz obściskujesz bibeloty! Odciski palców!
Tomek bez słowa wyciągnął zza pazuchy torbę z Ikei i zapakował do niej dotykane skarby.
Paweł obserwował całą sytuację, nie kryjąc zdumienia, a Marcel tylko teatralnie wzruszył ramionami. Jakby mówił: „Nie moja wina, że mam brata idiotę!”.
– Otwórz sejf! – rozkazał.
– Zróbcie mi świeżej kawy – odparł Paweł i rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu za wielkim biurkiem.
Tomek bez słowa kiwnął głową. Z namaszczeniem odłożył torbę pod ścianę, potem wziął pod pachę sokoła i podreptał do kuchni w poszukiwaniu ekspresu do kawy.
– Poradzi sobie sam?
– No chyba nie myślisz, że ja ci podam kawę?!
– A potrafisz otworzyć sejf? Jak nie, to niech każdy robi, co potrafi!
Marcel zacisnął zęby, ale ruszył w stronę schodów. Zawrócił, gdy usłyszał basowe buczenie ekspresu i poczuł zapach świeżo parzonej kawy.
Czasem nawet on sobie poradzi – pomyślał.
Zamierzał usiąść przy oknie i zlustrować okolicę, ale pogryziony tyłek wciąż go bolał. Poszedł do łazienki założyć sobie opatrunek.
Gdy wrócił, sprawdził, że Paweł pracuje. Nie podobał mu się ten sepleniący, nadęty chudzielec. Był też zły na brata, bo podejrzewał, że wygadał mu nie tylko plan skoku. Tomek zawsze za dużo paplał… Wściekał go fakt, że to nieudany Tomek znalazł człowieka niezbędnego do realizacji skoku. Być może również irytowała go łatwość, z jaką „kretyn” znajdował sobie przyjaciół.
Po kwadransie usłyszał kroki na schodach i głos Tomka:
– W sumie nie lubię upału, ale nasz boss mówi, że zawsze mogę schłodzić się w oceanie, albo w basenie.
Po chwili roześmiany brat wszedł do gabinetu, niosąc w rękach metalową tacę.
– Świeżo parzona kawusia, śmietanka, ciemny cukier. – W jego głosie zabrzmiała nieskrywana duma.
– Jak na Barbadosie. – Paweł podszedł do stołu, ujął filiżankę termiczną i nalał kawy aż po brzeg.
Widząc zmarszczone brwi Marcela, wrócił bez zwłoki za biurko.
***
Noc mijała spokojnie, lecz mimo to Marcel był coraz bardziej niespokojny.
Po dwóch godzinach Tomek ponownie zszedł na dół, by zaparzyć kawę. Tym razem nie było go trochę dłużej.
– Nie dotykałeś tam niczego?! – spytał surowo brat.
Tomek zaczerwienił się i spojrzał w bok.
– Chyba mi się zdarzyło, ale potem pozbieram do torby te rzeczy. To będzie mój łup. OK?
– Tylko żebyś czegoś nie zapomniał!
– Ale mówisz o rzeczach? – spytał niepewnie.
– A o czym?! Ekspres i naczynia sam przetrę. Jak zawsze, wszystko na mojej głowie! Co ty byś beze mnie zrobił?!
– Jesteś moim bratem. – Tomek spojrzał na niego z uznaniem.
***
Gdy zegar w holu wybił trzecią, Marcel podszedł do Pawła i powiedział:
– Niedługo wstanie słońce! Kiedy wreszcie skończysz?!
– Przeszedłem cztery zabezpieczenia z pięciu. Tomek, czy mam szansę na kolejną kawę? – Uśmiechnął się blado, trąc oczy.
– Pewnie, zaraz przygotujemy cały dzbanek – odparł wesoło Tomek.
Wydawało się, że świetnie się bawi. Kilkakrotnie zaglądał do torby i uśmiechał się rozmarzony.
– Sam idź!
– Pójdę! Przy okazji zapytam Heli, może ona zna sposób na to zabezpieczenie.
– Tomek, do cholery! – Nie wytrzymał Marcel. – Do nikogo nie dzwoń, nikogo nie proś! Nikomu więcej nie mów o moich planach!
– No, Helce to już sporo powiedziałem… – mruknął niepewnie tamten.
– Kim ona jest?!
– Dziewczyną…
– Czemu ja obiecałem matce, że się tobą zajmę?! Za dobre serce mam pryszcza na dupie! – Na policzkach Marcela wykwitły ceglaste rumieńce. – Nie krzyw się, tylko idź, zrób kawę dla mądrali! Potem mi opowiesz o dziewczynach.
Przez dłuższą chwilę w gabinecie słychać było jedynie stukot klawiatury i cichy potok bluzgów wypływający z ust Marcela. Po pół godzinie dołączyły do tego subtelne dźwięki piosenki „Last Christmas”, zapach kawy i pieczonej ryby.
– Co ja mam z tym debilem! – warknął Marcel i ruszył na schody.
Po pokonaniu kilku stopni, usłyszał głos Tomka:
– Boję się, że będę bardzo tęsknił za Rebusem. Bardzo się boję. Brat mówi, że jestem, jak baba…
– To nieprawda – powiedział kobiecy głos. – To dobrze, że martwisz się o tych, których kochasz.
– Czyś ty do reszty zgłupiał?! – wrzasnął Marcel i puścił się biegiem.
Wpadł do kuchni i stanął osłupiały.
Na wyłożonym błękitnym marmurem blacie Tomek kroił w kostkę warzywa. W piekarniku coś się piekło. Na kuchence gotował się barszcz czerwony. Obok stała młoda, dość ładna, ubrana w małą czarną dziewczyna i odgrzewała pierogi na patelni.
– Co tu się do cholery wyprawia?! – wrzasnął, czując jak z nerwów, plącze mu się lekko język.
Podbiegł do brata, ale zobaczył, że z kąta obserwuje go pies.
– Witaj! – dziewczyna skinęła mu głową. – W lodówce mieli tyle smakołyków, że bez trudu coś przygotowałam. To żaden kłopot, choć nie dałabym sobie rady z tymi wszystkimi sprzętami, gdyby nie Tomasz! – powiedziała z uznaniem.
Tomek pokraśniał i spojrzał na nią zachwycony.
– Kto to jest?! – zapytał Marcel przez zaciśnięte zęby.
– Helena, przecież ci mówiłem.
– I co ona tu robi?!
– Mówi, że już tu była…
– Posłuchaj mnie uważnie. Zrobiłem dokładne rozpoznanie, bo jestem profesjonalistą! Cała rodzina hrabiego Wrońskiego wyjechała na tydzień, a służba ma wolne do wtorku! Dom jest pusty!
– Nie ma się co tak gorączkować. – Helena uśmiechnęła się, prezentując równe zęby i mrużąc zielone oczy. – Zjemy sobie wieczerzę, a potem każdy otrzyma prezent. Kto wie, może zdołam wam pomóc…
Marcel kilkakrotnie zaciskał dłonie w pięści, obracając się na przemian w stronę Tomka i dziewczyny. Jego twarz miała barwę dojrzałego pomidora, otwierał i zamykał usta, niczym wyciągnięty z wody karp. Wreszcie westchnął głęboko i – wciąż jeszcze czerwony na twarzy – spytał:
– Jak niby chcesz nam pomóc?
– Być może znam hasło – szepnęła, przy „O” składając usta jak do pocałunku.
Dopiero teraz dostrzegł jej kształtną pupę i oczy w kształcie migdałów.
Skąd ten młotek wyciągnął taką pannę?! I czemu ona tak na niego patrzy?!
Przełknął ślinę, przestąpił z nogi na nogę i mruknął, siląc się na wyluzowany ton:
– To może chodź…
Kiedy wrócili do gabinetu zastali zgaszonego Pawła pochylonego nad komputerem. Spojrzał z niedowierzaniem na szczebioczącą w drzwiach parę i zwrócił się do Marcela:
– Czy to jest otwarta impreza?! Może trzeba było zrobić to w Sylwestra, zaprosiłbym znajomych!
– Mój głupawy brat wyszukał fachowca od komputerów, który nie umie sobie poradzić z zabezpieczeniami, a potem poznał laskę z sąsiedztwa…
– Jeśli mnie na moment wpuścisz… – zaczęła Helena z uśmiechem. – Chyba znam hasło.
– Skąd?
– Kiedyś już używałam takiego… zresztą, czy to ważne? Tylko chciałabym napisać w cyrylicy…
Paweł bez słowa wywołał klawiaturę i teatralnym gestem wskazał dziewczynie swoje miejsce.
Helena usiadła, przygryzła koniuszek języka i wpisała, używając tylko palca wskazującego Кавказ1844. W tej samej chwili komputer zagrał dziwaczną melodyjkę i cicho szczęknął sejf.
– Skąd znałaś hasło?
– Znam Michała.
– Starego hrabiego?! Skąd?!
– Z dawnych czasów – odparła niedbale – ale nie musimy tego chyba teraz roztrząsać. Są Święta, chodźmy zjeść wspólną kolację. Potem wybierzecie sobie prezenty.
Nie czekając na ich reakcję, Helena ruszyła na dół. Tomek poszedł za nią. Paweł dopił kawę, westchnął i też zszedł na dół. Jedynie Marcel otworzył sejf i zaczął przeglądać zawartość. Był zadowolony. Złoto, klejnoty, worek diamentów i, na oko, kilkanaście tysięcy euro.
– Lepszy niż don Corleone – szepnął sam do siebie.
Schował do kieszeni diamenty i postanowił nie przejmować się więcej tym całym wariactwem. Zjedzą wspólnie kolację, podzielą łup i rozejdą się każdy w swoją stronę. Dziewczyny w ogóle nie brał pod uwagę. Niech spada, skąd przylazła! Nie czuł wyrzutów sumienia, że oszukuje wspólników. Nowemu musieli pomóc i był przemądrzały, a Tomek powinien się cieszyć, że dostanie nową gierkę i adidasy.
***
W kuchni trwała radosna wieczerza. Wśród zawodzeń George’a Michaela, wszyscy zajadali ze smakiem. Marcel rzucił pieniądze i biżuterię na ławę w salonie, po czym spytał:
– Nie da się puścić niczego innego?
– Przecież to wielki przebój – zaśmiała się Helena, wznosząc kieliszek z winem.
– Taa, jakaś ramota sprzed naszych urodzin…
Helena spojrzała na niego jakoś tak przeciągle, a jej oczy zalśniły. Jednak zaraz klasnęła w dłonie i zawołała:
– Kończcie jeść. Potem rozdamy prezenty!
– Wiesz… – Lekko pijany Paweł wskazał głową salon – my już zdobyliśmy najlepszy prezent.
– Ale gdybyś miał sobie jeszcze czegoś życzyć? – spytała.
– To chciałbym serwerownię, a najlepiej firmę programistyczną. Byłem bardzo grzeczny, prawie przez cały rok! – zarechotał.
Marcel wstał i wzniósł kieliszek, krzycząc:
– Chcę mieszkać w domu jak ten. Chcę być zawsze otoczony przez to, co piękne i drogie. A ludzie niech patrzą na mnie z uznaniem.
– Świetne życzenia! – Helena podeszła i trąciła się z nim kieliszkiem, aż krople wina prysnęły dokoła. Nie zwrócili na to uwagi. – A ty? – zwróciła się do Tomka.
– Chciałbym być fliziarzem – wyznał Tomek – to taka konkretna robota i zaraz widać efekt. Nie śmiej się Marcel! I chciałbym mieć miłą i ładną dziewczynę – dodał, spoglądając z zachwytem na Helenę.
Ona przeszła do ławy w salonie i powiedziała tajemniczo:
– Jeśli wasze życzenia mają się spełnić, musicie pocałować sokoła.
Spojrzeli na nią z niedowierzaniem, ktoś się zaśmiał, ale potem wszyscy trzej podeszli i ucałowali łebek ptaka.
– To teraz podzielimy co tam mamy i rozejdziemy się w siną dal – rozkazał Marcel.
– Brzmi dobrze – odparł Paweł.
– Policz i podziel, żeby było sprawiedliwie.
Paweł rozdzielił pieniądze, kiedy Marcel krzyknął i chwycił się za głowę, jakby chciał ją sobie przytrzymać na szyi.
– Co jest brachu? – spytał Tomek. – Za dużo wypiłeś?
Przerażony Marcel wytrzeszczał oczy i coś mruczał, ale nie byli w stanie go zrozumieć.
Spomiędzy jego palców wysypały się ciemne drobiny, wyglądające jak piasek i uniosły wełnistymi kłębami, znikając w dziobie sokoła. Opuścił ręce, kiedy nie było już niczego, co mógłby osłaniać. Wtedy nieprzerwanym strumieniem pyłu odpłynęły jego ramiona, brzuch i na końcu nogi. Zielone oczy ptaka zalśniły białym baskiem.
– Marcel! – krzyknął Tomek. – Co się z nim stało?!
– Spełniło się jego pragnienie. Zajmie moje miejsce w sokole. Będzie zawsze w tym domu, wśród zbytku i luksusu, a ludzie będą na niego patrzeć z zachwytem. Wasze życzenia również spełnię.
– Nas też rozsypiesz? – spytał blady jak ściana Paweł.
– Nie. W sokole jest miejsce tylko dla jednego wybrańca.
– I będzie tam siedział na zawsze?!
– Nie, ale kilka lat posiedzi. Ktoś może go wypuścić, całując głowę ptaka.
– Ja wypuściłem ciebie? Jak pogłaskałem i pocałowałem ptaka? – spytał Tomek.
Chwycił sokoła, potrząsając nim i zaglądając mu w oczy.
– Zostaw! – rozkazała gniewnie. – Jak zepsujesz rzeźbę, Michał domyśli się i będzie mnie szukał!
– Jesteś szalona! Co ma do tego Michał?!
– Uwiózł mnie z wioski, kiedy miałam czternaście wiosen. A gdy kazano mu się ożenić, uwięził w sokole. W ten sposób z zabawki stałam się amuletem. Byłam z nim, kiedy budował pałac w Ałupce i kiedy podróżował do Włoch.
– Właściciel domu? Wroński?
– Wtedy nazywał się Woroncew i był dworzaninem cara, a nawet wicekrólem Kaukazu.
– To ile on ma lat?!
– Może jest przedwieczny… Na pewno potężny!
– Jak się czułaś zamknięta w sokole?
– Ogłuszona – odpowiedziała po chwili wahania. – Widziałam ludzi i zdarzenia, ale byłam od nich odgrodzona. Tkwiłam w nim, gdy pałac zdobyli bolszewicy i rozbili posąg bachantki, do którego kiedyś pozowałam. Potem jacyś ludzie włożyli skarby księcia do skrzyni wypełnionej sosnowymi trocinami.
– Czy on cię wypuszczał?
– Czasem… ale na krótko. Pozwalał mi zobaczyć, jak zmienia się świat. To go bawiło.
– Mogłabyś uratować Marcela?
– Nie! Teraz ja będę żyć! Chcę być twoją dziewczyną, możesz zabrać psa, ale chcę być wolna!
Opuścili dom przed świtem, odstawiwszy na miejsce sokoła o diamentowych oczach.