- Opowiadanie: NaN - Opowieść Wigilijna

Opowieść Wigilijna

W prezencie od Mikołaja otrzymujecie opowiadanie nieznośnie dydaktyczne i nachalnie nawiązujące do klasyki. Opakowane w świąteczny papier prezenciki to:

7. Cel uświęca środki + 21. Opowieść wigilijna

Miłej lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Opowieść Wigilijna

Ebe Skróżyński nie żył. Jego ciało spoczywało bezwładnie na posadzce stacji metra Centrum. Usta rozchylone były w grymasie bólu, a w nieruchomych oczach odbijały się światełka bożonarodzeniowych girland, którymi przystrojono peron. Wokół zwłok zgromadził się spory tłumek, gapie zachowywali jednak pewien dystans, czy to z szacunku dla grozy śmierci, czy też z irracjonalnej obawy, że mimo wszystko mogliby nieszczęśnikowi w jakiś sposób zaszkodzić.

– Taki młody, a umarł! – zauważyła kobieta o wyglądzie emerytowanej księgowej.

– Coraz młodsi umierają – stwierdził wysuszony staruszek.

– Alkohol, panie. Alkohol i nar-ko-ty-ki – wycedziła księgowa.

Tłumek nagle zafalował, gdyż w kierunku zwłok przedzierał się zażywny facet w przebraniu Świętego Mikołaja. Tandetną, sztuczną brodę i groteskowe nakrycie głowy wcisnął pod pachę. Jego szkarłatna szata, obramowana mocno przybrudzoną imitacją białego futra, rozchylała się ukazując bojówki z wypchanymi kieszeniami.

– Panie Mikołaju, za późno! Nieboszczyk już prezentów pod choinkę nie potrzebuje! – Facet w krótkim kożuszku zarechotał, rozbawiony własnym dowcipem.

– Prostak – mruknął pod nosem wysuszony staruszek.

Czego by nie mówić o przebierańcu, Mikołaj rzeczywiście wyróżniał się stosowną do profesji potężną posturą. Gdy parł do celu, co nachalniejsi i mniej ustępliwi gapie odbijali się od jego beczkowatego torsu. Fałszywy święty już po chwili znalazł się na ziemi niczyjej – wewnątrz okręgu ciekawskich. Pochylił się nad zwłokami.

 

***

 

Ebe Skróżyński nie żył i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Kilka minut wcześniej na szczycie schodów ruchomych poczuł się źle, gdy zdyszany i spocony przepychał się w dół, na peron. Jakieś dziwne łaskotanie w okolicy serca, zawrót głowy – zignorował objawy. „Czy ci idioci nie potrafią nauczyć się tak prostego triku?" – myślał wściekły – „Małpa, co ja mówię, szczur nawet, nauczyłby się tej zasady – stoimy po prawej, lewą zostawiamy wolną. Nie! Dla Polaków to za trudne". Dokładnie w chwili, gdy zeskakiwał ze stopnia, palący ból rozlał się po klatce piersiowej. Zachwiał się i przystanął. Chciał przekląć na głos, ale nie mógł zaczerpnąć oddechu. "Cholera, nerwoból jakiś, albo kolka wątrobowa, a może mam kamienie?". Oparł się o ścianę – "Tylko spokojnie, uspokoić serce, wali jak młot. Nie, wcale nie wali…". Ból eksplodował pod mostkiem, Ebe poczuł, że dusi się, tonie, ciśnienie powietrza miażdży mu płuca. Zrobił kilka bezładnych kroków i runął plecami na posadzkę. Nie poczuł upadku, już nie tonął, ból ustąpił. Dźwięki otoczenia docierał do niego jak przez grubą warstwę waty. Ktoś wołał o pomoc, ktoś krzyczał, żeby dzwonić na sto dwanaście. Widział niski sufit, migające reklamy na telebimach, ludzi zgromadzonych wokół niego, ich sylwetki były zamazane, falowały. Nie czuł już swojego ciała, nie mógł się poruszyć, nie oddychał. "Czyli, to już? Tak po prostu? Właśnie tak?" – zadał sobie nieuniknione pytanie. Czas zwolnił… a może przyśpieszył? Trudno było jednoznacznie stwierdzić, świadomość powoli odrywała się od rzeczywistości.

 

***

 

Śmierć do tej pory stanowiła dla Skróżyńskiego tabu, nie myślał o niej, w każdym razie – usilnie starał się nie myśleć. Bo i po co? Miał trzydzieści jeden lat, tak zwane tematy ostateczne przepracował sobie pod koniec liceum. Śmierć mogła być dla niego ciszą po kimś kogo się kochało (czy był ktoś taki?), ale na pewno nie cieniem czającym się za rogiem, kawałkiem lodu przebijającym znienacka mostek. A teraz było już za późno, za późno na wszystko. Przypomniał sobie – kiedy to mogło być – na drugim roku studiów? Wyziębiony pokój w akademiku, śnieg padający za oknem. On sam skulony pod kocem, z książką w przemarzniętych dłoniach. To była ciężka, dosłownie i w przenośni, filozoficzna cegła. Autor, z nurtu głęboko pesymistycznych skandynawskich myślicieli, dowodził, iż nie ma znaczenia, ile w przeciągu naszego życia zaznamy miłości, ciepła i akceptacji, ile dokonamy dobra, gdyż wszystko to zostanie unicestwione w momencie naszego odejścia. O ile Ebe rozumiał, autor zdawał się pytać – czy warto być dobrym? Zastanowił się – czy to był tak zwany „moment definiujący” jego dalsze życie? Niewykluczone…

 

***

 

Coś zmieniło się w otoczeniu, które postrzegał teraz jak przez szybę z mrożonego szkła. Niewyraźne ludzkie sylwetki poruszały się powoli, ale jedna z nich gwałtownie nabierała ostrości. Mężczyzna w czerwonym płaszczu wyłonił się nagle z mgły i pochylał nad nim. Lekko, dwoma palcami nacisnął szyję, zajrzał w oczy.

– No, panie Skróżyński, a co by pan powiedział na tak zwaną drugą szansę?

– Czy ja, no wie pan… Czy ja umarłem? – Ebe nie zarejestrował niepokojącego faktu, że mimo swojego stanu mógł przemówić.

– O, tak! Pytanie zaś brzmi: czy chciałbyś pozostać w tym stanie, hmm… permanentnie?

To co mówił ubrany na czerwono facet, nie docierało w pełni do świadomości Ebego, zupełnie inna myśl zaprzątała go całkowicie:

– Czy pan jest… nim?

– Wierzysz w Mikołaja chłopcze? Najwyższy czas dorosnąć! – Rzekomy Mikołaj uśmiechnął się pobłażliwie. – Kluczowe pytanie jest zupełnie inne, bo widzisz, nie jest ważne kim ja jestem, dużo ważniejsze jest, kim jesteś TY! Teraz chodź.

Mikołaj powstał, z godnością przytroczył gumkami trzymaną pod pachą białą brodę, a na głowę wcisnął absurdalną krasnoludkową czapę z pomponem.

– No, na co jeszcze czekasz? A, tak… – Mikołaj wyrwał ze sztucznego zarostu jeden długi, lśniący anielski włos, sprawnie owinął go sobie dookoła kciuka lewej dłoni, a drugi koniec zasupłał na małym palcu Ebego.

– A więc, w drogę! – zawołał.

 

***

 

Jarzeniówki, świąteczne światełka i telebimy stacji Centrum zgasły. Jednocześnie Ebe poczuł się tak, jak zapewne poczułaby się skarpetka wywracana na drugą stronę i przeciągana przez długą i wąską rurkę. Nie było to uczucie przykre, ale z całą pewnością niecodzienne. Światła rozbłysły znów – mocne, zimne, białe oświetlenie biurowych paneli sufitowych. Boksy typowego openspace’u, aneks kuchenny, w rogu spora choinka udekorowana okazałymi bombkami, o kolorystyce zgodnej z logo korporacji pożyczkowej Redemptor. Skróżyński znał to biuro lepiej niż własne mieszkanie.

– Zabrałeś mnie do fabryki? A niby po co? – Mikołaj nie odezwał się, wskazał przeszkloną salkę konferencyjną. Podeszli do otwartych drzwi, za którymi trwała korporacyjna nasiadówka.

– Konkludując, uważam, że pomysł z anulowaniem spłat odsetek na okres między Bożym Narodzeniem, a szóstym stycznia, czyli tym, no… świętem Trzech Króli, jest bezsensowny – przemawiał nikt inny jak sam Ebe. Z jakiegoś powodu Mikołaj chciał pokazać Skróżyńskiemu chwilę jego tryumfu sprzed zaledwie kilku godzin.

– Pomińmy nawet realne straty finansowe, które wykazałem na wykresie. – Ebe kliknął, aby przywrócić poprzedni slajd przedstawiający kolorowe słupki. – Straty w zakresie komunikacji do klienta będą niepowetowane. Podważymy budowane od lat przesłanie, o nieuchronności i konieczności terminowej spłaty rat od chwilówek.

– Niemniej, jeśli chodzi PR, taka akcja odebrana zostałaby bardzo pozytywnie – przerwał mu Jacek, zastępca dyrektora działu komunikacji zewnętrznej, facet, którego Ebe nie cierpiał bardziej niż porannego kaca (cytując Ebego własne, wielokrotnie powtarzane słowa) – ocieplenie wizerunku, budowa pozytywnego PR zapewni…

– Czy ty się Jacuś z własną dupą na głowy pozamieniałeś? – Ebe potrafił pozwolić sobie na tak zwane twarde, męskie słowa. – Kasa, kasa, kasa! Mają płacić, kropka!

Szef sprzedaży chrząknął:

– Skróżyński, widzę, że jesteś w bojowym nastroju. Dobra, przekonałeś mnie, pozytywny wizerunek to jedno, a kasa oraz nasze zasadnicze przesłanie to drugie. Zapominamy o temacie. – Wstał i zaczął zbierać papiery. Ebe z przyjemnością odnotował kwaśną minę Jacka:

– No i chłopie, twój pozytywny wizerunek poszedł sobie sam wiesz gdzie!

 

 

Niewidzialni dla innych, Skróżyński i Mikołaj stali w milczeniu na progu sali. Jako, że jego przewodnik nadal milczał, Ebe odezwał się po krótkim namyśle:

– To nie tak, panie „M”. Rozumiem dlaczego pokazałeś mi tę scenkę: „Bezwzględny i bezduszny turbokapitalista odmawia ubogim chwilowej ulgi finansowej, w dodatku w Święta Bożego Narodzenia”. Tak miało być? Kurcze! W Polsce zawsze jest dzień przed, albo dwa dni po jakimś podniosłym święcie, rocznicy, albo cholera wie czym tam jeszcze! Prawda jest taka, że gdyby nie ja, to ktoś inny na moim miejscu i tak udupiłby ten komunistyczny pomysł. To tak jakby chłop w odruchu dobrego serca przez tydzień przestał doić swoje krowy.

– Doić? – Mikołaj popatrzył na niego z rozbawieniem.

– Oj, taka metafora, może nie najlepsza. – Ebe lekko się zaczerwienił i zamilkł.

– Zobaczmy więc. – Mikołaj pociągnął lekko za anielski włos nadal łączący ich dłonie. Światło zgasło, a Skróżyńskiego znów ogarnęło znajome uczucie przeciągania przez niezwykle wąski otwór.

 

***

 

Gdy zrobiło się jasno, Ebe pomyślał, że tym razem coś poszło nie tak. Nadal znajdowali się w biurze Redemptora, w kącie choinka połyskiwała korporacyjnymi barwami, a w salce konferencyjnej odbywała się nasiadówka. Mikołaj skinął na niego i niezauważeni przez nikogo przeszli przez szklane drzwi.

– Gratulacje panie Jacku! – Kierownik działu sprzedaży wydawał się mówić szczerze. – Gratuluję, też odwagi, nie sztuka mieć dobry pomysł, sztuka konsekwentnie dążyć do jego realizacji. Za taką reklamę zapłacilibyśmy pięć razy tyle, ile wyniosły koszty umorzonych odsetek. No i proszę! „Redemptor pokazał ludzką twarz”. – Machnął ręką w kierunku wyświetlonego na ekranie artykułu prasowego z poczytnego dziennika biznesowego.

– Dziękuję. Przyznam się szczerze, panie dyrektorze, że nie liczyłem na taki odzew ze strony mediów tradycyjnych. Materiał w dwóch krajowych dziennikach i w głównym pasmie informacyjnym. No i te wirale w mediach społecznościowych, kto by się spodziewał!

– A to wszystko w ciągu niecałych dwóch tygodni. Tworzymy historię nowoczesnego PR-u! – z kąta dobiegł tubalny głos samego wiceprezesa. – Wspaniała robota!

 

Zebranie dobiegło końca. Dyrektor i wiceprezes odpłynęli na wyżyny – zarówno w sensie hierarchii służbowej, jak i literalnie – bo na wyższe, bardziej prestiżowe i urządzone z lepszym gustem piętra biurowca Redemptora. Ebe zastanawiał się, dlaczego Mikołaj zechciał, aby stał się teraz świadkiem swojej własnej klęski? Szykował już sobie złośliwe pytanie, gdy przewodnik pociągnął go w kierunku kuchni. Jacek rozmawiał z dziewczynami z marketingu.

– Coś taki ponury? Ja na twoim miejscu unosiłabym się co najmniej dziesięć centymetrów nad podłogą!

– Myślę o tym biedaku z działu finansów, jak mu tam było… Nie pamiętam, miał dziwne imię. Gdyby nie jego wypadek, dyrekcja nie zgodziłaby się na ponowne rozważenie mojego projektu.

– Może to okropne co powiem – dziewczyna zaczerpnęła tchu i wyrzuciła z siebie szybko – tego dupka nikt w firmie nie lubił. Umówmy się, nie pracujemy w organizacji charytatywnej, ale facet przeginał: „Kasa, kasa, kasa”, tak stale powtarzał. A poza tym… nie znam nikogo, kto by go lubił, obmierzły typ!

– Zabawne, że nie pamiętamy jak się nazywał…

– Możesz zawsze w kadrach sprawdzić – zasugerowała.

Jacek nerwowo się zaśmiał i towarzystwo zmieniło temat rozmowy.

 

***

 

Mikołaj napiął łączący ich anielski włos i po raz trzeci zapadła ciemność. Pokój akademika był mały, za oknem sypał śnieg. Ścienny kalendarz podpowiadał datę dwudziestego czwartego grudnia, ale trudno by było doszukać się w nieprzytulnym wnętrzu jakichkolwiek oznak świątecznej pory. Na wyrku, opatulony w koce, spoczywał młodszy o dziesięć lat Skróżyński, na kolanach trzymał opasłe tomiszcze, a wzrok utkwił w suficie.

– W tym momencie, przynajmniej według ciebie samego, ustaliłeś swoje życiowe priorytety, zadowolony? – trudno było nie wyczuć ironii w głosie Mikołaja.

– Czego pan oczekuje? Mam zmienić diametralnie swoje życie, nabrać empatii, porzucić pracę w lichwiarskiej korporacji i zająć się pomocą ubogim?

– Mniej więcej. Ukazałem ci teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Jeśli nie chcesz być zapomniany na Ziemi i potępiony w Zaświatach, odmień swoje życie, odmień swoje uczynki! – Wygłoszone namaszczonym tonem zdanie zabrzmiało sztucznie i zupełnie nie pasowało do Mikołaja.

– A jeśli nie?

– Co nie?

– Jeśli udam skruszonego i naopowiadam dyrdymał o wstrząsie, jakiego doznałem i przemianie jaka we mnie zaszła, pan przywróci mnie do życia, a ja wejdę znów na stare tory moich praktyk, to co się wydarzy? Nowy zator?

– Zawał.

– OK, niech będzie, że zawał, a więc?

– Znamy twoje myśli i uczucia, nie można nas oszukać! – Znów pompatyczny ton, w którym Ebe wyczuł maleńką szczyptę niepewności, czy też może… Ach tak – blefu!

– Jak możesz znać moje uczucia, skoro ja sam ich nie znam? Owszem, teraz zrobiłbym i obiecał, cokolwiek byś pan chciał. Ale czy dam radę dotrzymać słowa? Tego sam nie wiem.

Mikołaj zrzucił z krzesła górę brudnych ciuchów, przysiadł na nim i westchnął:

– Czy naprawdę musisz tak stawiać sprawę? Utrudniasz procedurę! – Wyjął z kieszeni bojówek gruby, zatłuszczony notatnik i zaczął go nerwowo kartkować. – Ja też mam swój plan, procedury i swoich szefów, rozumiesz? Mamy Święta, mamy plan do wykonania. Grzesznicy i zatwardzialcy, którzy zmarli w sposób nagły w tę szczególną noc, mają otrzymać drugą szansę. Czy naprawdę tak trudno ci to zrozumieć, nie mógłbyś kooperować?

Skróżyński rozpromienił się. – Nie można było tak od razu? Wiesz co? Ja nie jestem zły, może rzeczywiście trochę, jak to powiedziałeś „zatwardziały”.

 

***

 

Mikołaj przyłożył dwa palce do szyi denata, otworzył mu usta i nachylił się badając oddech. Pokręcił głową, zamamrotał coś pod nosem, błyskawicznie rozpiął kurtkę i bluzę leżącego, po czym rozpoczął energicznie masaż serca. Po kilkunastu ruchach przerwał, wyprostował się i ryknął:

– Dawajcie mi ten defibrylator ze ściany, migiem!

Stojący tuż obok zamkniętego w przeźroczystej kasecie urządzenia dowcipniś w kożuszku wyraźnie chciał coś powiedzieć, zmienił jednak zdanie, otworzył obudowę i podał Mikołajowi niewielki aparat. Mikołaj zdecydowanymi ruchami przykleił na klatce piersiowej Skróżyńskiego elastyczne elektrody, wpiął kabelki do gniazda w obudowie, włączył urządzenie i podczas gdy wydawało ono miarowe piknięcia świadczące o ładowaniu się kondensatora, kontynuował masaż.

– Odsuń się od pacjenta, trwa analiza rytmu serca – spokojny i bezosobowy głos płynął z głośnika urządzenia.

– Wskazana defibrylacja, odsuń się od pacjenta – wyrecytował aparat.

Mikołaj wykonał polecenie i nie czekając na dalsze instrukcje wcisnął migający, czerwony przycisk. Ciało napięło się w nagłym skurczu i opadło, z gardła denata dobiegł lekki charkot i świst wdychanego powietrza. W tłumie zapanowało zamieszanie, kilka osób zaczęło bić brawo. Pojawili się ratownicy. Podczas gdy rozkładali nosze, Mikołaj pochylił się nad Skróżyńskim i wyszeptał:

– I jeszcze jedno, ani mru mru, rozumiesz? Jak by to wyglądało, gdyby ludzie dowiedzieli się o programie Druga Szansa Plus?

Ebe otworzył oczy i bardzo powoli skinął głową.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Wstrząsające treści. Brr… Śmierć bohatera czuje się dosłownie słowo po słowie…

A jednak ta ostatnia szansa w programie gwiazdkowym Mikołaja mocno mnie zaskoczyła. :)

Bardzo fajny, zabawny pomysł. I pouczający. :)

 

Z technicznych:

Wyziębiony pokój w akademiku, śnieg padający oknem. – literówka

 

… że mimo swojego stanu był w stanie przemówić. – O, tak! Pytanie zaś brzmi: czy chciałbyś pozostać w tym stanie, hmm… permanentnie? – powtórzenie

– Gratulacje panie Jacku! – Kierownik działu sprzedaży wydawał się mówić szczerze (dałabym tu kropkę)

Gratuluję, (przecinek raczej zbędny) też odwagi, nie sztuka mieć …

„Redemptor pokazał ludzką twarz” (chyba kropka) – Machnął ręką w kierunku wyświetlonego na ekranie artykułu prasowego z poczytnego dziennika biznesowego.

Dyrektor i wiceprezes odpłynęli ma wyżyny … – literówka

Wygłoszone namaszczony tonem zdanie zabrzmiało … – literówka

– Jeśli udam skruszonego i naopowiadam dyrdymał o wstrząsie (dałabym przecinek) jakiego doznałem…

– Znamy twoje myśli i uczucia, nie można nas oszukać! – znów (tu chyba wielką literą) pompatyczny ton, …

Owszem, teraz zrobiłbym i obiecał (przecinek?) cokolwiek byś pan chciał.

– Czy naprawdę musisz tak stawiać sprawę, utrudniasz procedurę. (zdanie pytające)

– Ebe otworzył oczy i bardzo powoli skinął głową. – tu błędny zapis dialogu

Brak info o wulgaryzmach.

 

Pozdrawiam serdecznie, klikam. :)

 

Pecunia non olet

Hej! Na początek uwagi:

 

Mikołaj nie odezwał się, milcząc wskazał przeszkloną salkę konferencyną.

Skoro już nas poinformowałeś, że się nie odezwał, po co powielać tę informację?

 

– Ebe otworzył oczy i bardzo powoli skinął głową.

A dlaczemu tu taki zapis? Toż to nie jest kwestia dialogowa.

 

Kolejna z miliona wariacji na temat Opowieści wigilijnej. W zasadzie jedynym, co odróżnia Twój tekst od tysięcy innych, wypływających w okolicach świąt, jest końcowy żarcik. Napisane sprawnie (szczególnie scena śmierci opisana bardzo sugestywnie i wiarygodnie), nie czytało się źle, ale zabrakło mi jakiejkolwiek oryginalności w podejściu do tematu.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć Nan

Czyta się gładko, napisane jest z wprawą, bez żadnych zgrzytów i potknięć. Dajesz intrygujący obraz grupki gapiów, łącznie z niedoszłym nieboszczykiem – dobrze to wszystko jest opisane. Jednak samo rozwiązanie odziera tekst z niesamowitości i fantastyki, bo okazuje się, że całe zdarzenie wędrówki i powrotu do żywych to tylko jakiś plan jakiejś korporacji, co z tego, że to korpo jest w zaświatach.

Jako czytelnik czuję więc niedosyt.

Pozdrawiam!

Bruce, Gravel, Chalbarczyk – dziękuję za uwagi i ciepłe słowa. Naniosłem poprawki.

Chalbarczyk – niedosyt niestety gwarantowany przy limicie znaków w konkursie wink.

W komentarzach robię literówki.

Dziękuję również i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Zgadzam się z Anet. Przyjemnie się czytało. “Wigilijna opowieść” w każdej odsłonie jest ciekawa i nie traci na aktualności.

Humor na granicy sarkazmu, który trzymasz w ryzach, żeby błysnął, a nie walnął po oczach. Akcja wartka, napisane sprawnie, z całkiem porządnym bohaterem. To znaczy nie przejaskrawiasz go w żadną stronę. Ma trochę za kołnierzem, to prawda, zdaje sobie z tego sprawę, też prawda. :) Ale na szczęście nie wali się mocno w pierś, deklarując poprawę, lub co gorsza, przechodząc błyskawiczną przemianę, o którą byłoby naprawdę trudno w tak małej ilości znaków. I za to właśnie masz plusy.

Przeczytałem z przyjemnością, a wrzucenie fabuły w kolejną odsłonę “Opowieści wigilijnej” wcale nie ułatwiło Ci sprawy, powiedziałbym, że utrudniło. Będziesz musiał się bronić przed komentarzami typu “ale to już było”. I moim zdaniem wychodzisz z tego obronną ręką.

Pozdrawiam.

 

NaN!

 

Fajne, groteskowe, lekko śmieszne i świąteczne. :D

Napisane sprawnie, czytało się bardzo gładko i szybko. Na początku zmartwiłem się, że opowiadanie będzie typową kalką Opowieści wigilijnej, ale tak nie było, bo dałeś opowiadaniu swój własny charakter i twist, co wypadło wiarygodnie. ^^

Klikam.

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przyjemne, dobrze napisane opowiadanie. Początek mnie zaintrygował, potem przestraszyłam się, że wszedłeś na utarte tory, ale końcówka satysfakcjonująca :)

Początkowo trzymasz się Dickensa dość kurczowo, dopiero w końcówce skręcasz na bok i wtedy zaczyna się robić naprawdę fajnie.

Strasznie zazgrzytała mi nazwa programu. Nasuwa oczywiste skojarzenia z polityką i jeśli Mikołaj jest z tej bandy, to ja mu przestaję wierzyć, nawet jeśli powie, że dzisiaj jest sobota. To mi skiepściło odbiór całości.

Ale i tak czytało się fajnie.

Babska logika rządzi!

Finkla – ostatnie zdanie napisało się samo, nie mogłem nic na to poradzić laugh Ale nie uważam, żeby Mikołaj “był z tej bandy”, ot – tylko taki żarcik, może średnio udany.

W komentarzach robię literówki.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mam wrażenie, że i książkę telefoniczną potrafiłbyś napisać tak, że przeczytałbym ja jednym tchem. 

Ja lubię takie motywy, a dydaktyka wcale nie wydała mi się nachalna – być może dlatego, że ubrana w świąteczne ciuszki.

 

PS.

Atmosfera świąteczna cały czas migocze w tle, a prezenty całkiem trafione.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

W zasadzie zgadzam się z Darconem. Ciekawy, dobrze zrealizowany pomysł pożenienia Mikołaja z Opowieścią wigilijną. Myślałam, że pokażesz jakąś biedną rodzinę, której jego pomysł utrudnił życie, ale tak jest lepiej i mniej ckliwie. A żarcik mi akurat podpasował :).

Dobrze się czytało Twoją wersję uwspółcześnionej Opowieści wigilijnej. Nastały inne czasy, ale sprawy do załatwienia pozostały te same.

 

Zro­bił kilka bez­wład­nych kro­ków… → Czy tu aby nie miało być: Zro­bił kilka bez­ład­nych kro­ków

 

z książ­ką prze­mar­z­nię­tych dło­niach. → Literówka.

 

– Czy Pan jest… nim?– Czy pan jest… nim?

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

wska­zał prze­szklo­ną salkę kon­fe­ren­cy­ną. → Literówka.

 

„Bez­względ­ny i bez­dusz­ny turbo–ka­pi­ta­li­sta od­ma­wia… → „Bez­względ­ny i bez­dusz­ny turboka­pi­ta­li­sta od­ma­wia

 

„Re­demp­tor po­ka­zał ludz­ką twarz.”„Re­demp­tor po­ka­zał ludz­ką twarz”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Two­rzy­my hi­sto­rię no­wo­cze­sne­go PR’u!Two­rzy­my hi­sto­rię no­wo­cze­sne­go PR-u!

 

a ja wejdę znów w stare tory moich prak­tyk… → …a ja wejdę znów na stare tory moich prak­tyk… Lub: …a ja wejdę znów w stare koleiny moich prak­tyk

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

NaN – taki fajny programistyczny nick, kojarzy się w każdym bądź razie.

Co do samej opowieści: remake’i zawsze mają pod górkę – prześwietlane pod kątem poprzednich realizacji.

Korposzczurek łaknący mamony i jego pozytywny antagonista – utarty schemat, choć nadal takie typy jak bezduszny Ebe i rozważny(oraz odważny) Jacek się trafiają lub trafiać będą i przewijać przez pokolenia.

Niecom sarkał na reteling, acz postać Mikołaja dodała coś od siebie nowego, zamiast użycia ducha świąt jako przewodnika.

Niezłe stylistycznie.

Jak to ujął inżynier Mamoń w filmie “Rejs”: “Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”.

Słyszałem więc podobną melodię nie raz, NaN Twoja również mi się spodobała.

Pozbierałeś puzle z kilku znanych układanek, połączyłeś ze sobą i… wyszło całkiem fajnie :) Bohater wredny, ale przynajmniej prawdziwy, a do tego Mikołaj nie tak do końca święty i niebiańska korpo na dodatek. Bardzo sugestywny opis śmierci, powstanie z martwych też niczego sobie. Podobało mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Regulatorzy – dziękuję za (jak zawsze) ultra-wnikliwą korektę! Już poprawione.

PanKratzek, Irka_Luz – cieszę się, że się podobało laugh

W komentarzach robię literówki.

Bardzo proszę, NaNie. Ciesze się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgrabnie i lekko napisane, ma tempo i dobrze się czyta. Dickens w wersji korpo. Fajny pomysł, że “trafił swój na swego” bo Zaświaty to też korporacja.

 

Jeżeli chodzi o styl, to tylko ta “nasiadówka” trochę mnie razi w ustach narratora, to zbyt potoczne, bo czasem tak się mówi, ale jako żart, bo przecież nasiadówka to moczenie tyłka w miednicy z rumiankiem czy innymi ziółkami. Raczej bym powiedziała “posiadówka”, a nasiadówka to tak jak mówienie “odchody” na zabawę w podchody.

Hej, jest to bardzo zgrabnie napisane, a jeżeli do mnie nie całkiem przemówiło, to głównie dlatego, że kompletnie nie znam zwyczajów i atmosfery korpo, więc długa część środkowa, w której bohater ogląda swoje dotychczasowe życie, lekko mnie znużyła – z mojego punktu widzenia była przegadana i zbyt rozciągnięta w porównaniu z resztą opowiadania.

Niemniej początek jest bardzo dobry, ładnie napisany, a końcówka zdecydowanie nadrabia, biorąc wszystko, włącznie z dickensowskimi aluzjami, w ironiczny nawias.

http://altronapoleone.home.blog

Слава Україні!

Heh, fajny Dickens. 

Ładnie obyczajowo opisane.

Lożanka bezprenumeratowa

Zauważyłem kilka drobiazgów technicznych, np. znaki " albo „ na początku zapisu myśli (brak jednego standardu), pisanie “ciurkiem” bez akapitów w części tekstu, pisanie słów jednej osoby w dwóch akapitach zaraz pod sobą.

Tekst jest niezły – ma pomysł, można go przeczytać i zrozumieć, czuć w nim Dickensa i nutę uświęcania środków, nic mnie nie znużyło.

Poleciłbym do biblioteki, gdybym mógł (miał taką możliwość wynikającą ze skomentowania 50 tekstów).

Dziękuję za lekturę i życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.

Pozdrawiam.

Przyjemna wariacja Opowieści wigilijnej z bezdusznym korpoludkiem w roli Scrooge’a. Może nie jest to szczególnie odkrywcze, ale cóż z tego, skoro tekst napisany jest bardzo porządnie i czyta się go z przyjemnością. Udała Ci się scena otwierająca. Rozpoczęcie tekstu śmiercią głównego bohater można uznać za efekciarstwo, ale z jakichś przyczyn – może dzięki sposobowi i tempu narracji w kolejnych akapitach – nie poczułem się zrażony i z ciekawością czytałem dalej.

Pozdrawiam! 

Bardzo solidnie napisane, czytałam jednym tchem. Zakończenie satysfakcjonuje. Mimo że motyw jest mocno ograny, udało Ci się w niego tchnąć nowe życie :)

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Hej, hej, hej!

Dziękuję Ci, NaN, za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

Trudno odmówić wykorzystania, szczególnie motywu świątecznego, bo jest to właściwie niemal przepisanie Opowieści Wigilijnej do naszych czasów. W takiej sytuacji aż prosi się o zaakcentowanie jakiejś różnicy, może innego spojrzenia na niektóre rzeczy.

Bo bohater jest zły do szpiku, Jacek jest dobry, aż do przesady, Mikołaj, jak to Mikołaj, choć robi za duchy. Fajnie, że jest taki prawdziwy, choć przebrany.

Wykonane jest całkiem przyzwoicie, potknąłem się na dwóch, czy trzech nieistotnych babolkach.

Ogólnie zabrakło mi tu świeżości – czegoś po czym zapamiętałbym tekst inaczej niż retelling klasyki.

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej NaN!

Historia o śmierci podłego człowieka i jego przemiana jest znana od dawna, jednak niezbyt mi to przeszkadzało. Przede wszystkim, tekst jest sprawnie napisany, pierwszą scenę uważam za bardzo dobrą. Masz fajny styl, czytało się płynnie i szybko, do tego nie mogę się zbytnio przyczepić.

Cała historia pewnie byłaby ciekawa, gdybym nie znała tego motywu. Mamy więc zatwardziałego, bezwzględnego liczygrosza i kogoś kto pokazuje mu, że się mylił. Można pogodzić bycie dobrym człowiekiem z interesem firmy. Ebe ostatecznie wydaje mi się jednak nie przyjąć lekcji, jedyne co zrozumiał, to że trzeba być sprytniejszym i istnieją inne sposoby. Powiedział Mikołajowi to, co musiał powiedzieć, zrobić to co mu się opłacało. Jego metody pewnie się zmienią, ale sposób myślenia i cele nie. I to nie zarzut, może nawet pochwała, bo oto ta oryginalność (jeśli wszystko dobrze zrozumiałam). Ebe wyczuł blef, znalazł pole do manewru i po swojemu je wykorzystał.

Podsumowując, jestem całkiem zadowolona z tekstu.

Dziękuję za lekturę!

 

Hej, NaN!

Faktycznie poszedłeś tu tropem opowieści wigilijnej, a jednak spróbowałeś ją na swój sposób przepisać. Moim zdaniem wyszło to hmmm… nie najgorzej. Na pewno pomogła Ci ta próba wyjścia ze schematu historii i zaskoczenie na koniec – choć, szczerze mówiąc, niezbyt przepadam za tego typu rozwiązaniami akcji (”hej, muszę to ogarnąć, rób co chcesz” i ogólnie takiego niby-spryciarza-chytrusa). Ogólnie jednak czytało się nieźle i bez wpadek, a sam pomysł przypadł do gustu – i za to, jeśli dobrze pamiętam, przyznałem tu jeden punkcik:P

Слава Україні!

Nowa Fantastyka