- Opowiadanie: Vacter - Duch Poczekalni

Duch Poczekalni

Córka od­pro­wa­dzi­ła An­to­ni­nę do po­cze­kal­ni pew­nej przy­chod­ni, po­py­cha­jąc ją przez au­to­ma­tycz­nie roz­su­wa­ne drzwi. Z po­czu­ciem wy­peł­nio­ne­go zda­nia ode­szła, my­śląc za­pew­ne o swo­ich spra­wach. Tym­cza­sem jej matka do­łą­czy­ła do grupy by­wal­ców, po­go­dzo­nych z wiecz­nym ocze­ki­wa­niem na słyn­ne skrzyp­nię­cie drzwi dok­to­ra. Naj­zwy­klej­szych drzwi, zszar­ga­nych jak ludz­kie nerwy. Tym bar­dziej, że przy­chod­nię na­wie­dza­ły nie tylko kon­tro­le fi­nan­so­we.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy III, Asylum, Użytkownicy

Oceny

Duch Poczekalni

Pod bu­dyn­kiem ofi­cy­ny czła­pa­ła wrona czy inne skrzy­dla­te stwo­rze­nie, może nawet gołąb. Wia­do­mo, że zmókł bie­dak, prze­cież nie­daw­no lało – po­my­śla­ła prze­cho­dzą­ca ko­bie­ta. Może to był ka­wa­łek bułki, po­cią­gnię­ty po be­to­nie przez wiatr? Pro­wa­dzo­na przez córkę pani An­to­ni­na nie wie­dzia­ła do­kład­nie, ale zde­cy­do­wa­ła, że nie ma to żad­ne­go zna­cze­nia. Buł­ko­wa­te pta­szy­sko po­to­czy­ło się z wia­trem i upa­dło przy krat­ce ście­ko­wej, przez którą prze­ci­ska­ły się reszt­ki liści z pia­chem, przy­tar­ga­ne przez zle­wa­ją­cą się z ulicy wodę.

An­to­ni­na wciąż zer­ka­ła na to dziw­ne zja­wi­sko, przy­po­mi­na­jąc sobie o miej­scu i cza­sie. Pró­bo­wa­ła coś od­czy­tać z tej ster­ty nie­wy­raź­nych rze­czy, które ją ota­cza­ły, przed­mio­tów usi­łu­ją­cych za­ist­nieć w zro­zu­mia­ły spo­sób. Ła­pa­ła kon­takt ze świa­tem jak czło­wiek po­wie­trze.

 

Córka pchnę­ła An­to­ni­nę przez au­to­ma­tycz­nie roz­su­wa­ne drzwi, po czym znik­nę­ła bez słowa nie pa­trząc w stro­nę matki. Roz­my­ła się wśród ko­lo­ro­wych plam świa­ta że­gna­ją­ce­go ostat­nią ulewę. An­to­ni­nę na­tych­miast ude­rzy­ła fala za­pa­chów. Było to ka­dzi­dło i coś mniej przy­jem­ne­go, lecz rów­nie in­ten­syw­ne­go. Usły­sza­ła też gło­śnie śpie­wy po ła­ci­nie. Dzwo­ni­ły dzwon­ki, szu­ra­ły buty. Jakiś męż­czy­zna, któ­re­go głowa uno­si­ła się z le­ża­ka usta­wio­ne­go pod ścia­ną, wy­krzy­ki­wał groź­by:

– Wy gnoje cho­ler­ne! Za­wsze przy­cho­dzi­cie jak czło­wiek chce się prze­spać. W dupę se wsadź­cie te ziel­ska, w gło­wie się kręci i kosz­ma­ry śnią potem!

Męż­czy­zna krzy­czał, ale nikt nie re­ago­wał na jego za­cho­wa­nie. An­to­ni­na co­fa­ła się prze­stra­szo­na, ale za­miast dojść do wyj­ścia, tra­fi­ła na jedną ze ścian i opa­dła na sto­ją­ce pod nią krze­sło. Dziw­ny za­pach, który wcze­śniej wy­czu­ła, prze­bił woń ka­dzi­dła. Był to czo­snek lub ce­bu­la. Po­wie­trze za­wi­ro­wa­ło do­star­cza­jąc wy­raź­niej­szej por­cji swędu. Wśród nie­świe­że­go chu­chu po­pły­nę­ły słowa:

– Pani tu nie sie­dzia­ła!

Po­czu­ła po­marsz­czo­ną rękę, która po­wo­li ła­pa­ła ją za ko­la­no. Z całej siły wal­nę­ła cudzą grabę pię­ścią. Męż­czy­zna wy­ję­czał ze skar­gą:

– Ałaaa! Tam mi igłę wbi­ja­li! Co to za cho­ler­na zgaga jedna przy­szła! Toż mi żad­nej żyłki ni­g­dzie zna­leźć tutaj w tej ciem­no­ści nie mogli i w końcu do­bi­li się w łapie. Czło­wiek cier­pi naj­pierw, a potem dalej cier­pi.

Szyb­ko prze­stał na­rze­kać, go­dząc się chwi­lo­wo z losem. Znów za­pach ka­dzi­dła wy­peł­nił salę. Stu­kot me­ta­lu wy­dzie­la­ją­ce­go opary zbli­żał się i od­da­lał. W pew­nym mo­men­cie nie­mal pa­rzył twarz An­to­ni­ny. Chcia­ła coś po­wie­dzieć, ale łań­cuch opla­tał jej szyję, a ka­dzi­dło już nie tylko pach­nia­ło, za­czy­na­ło też sma­ko­wać. Nie mogła za­trzy­mać tego uczu­cia. Bojąc się kon­se­kwen­cji du­sze­nia, po­ły­ka­ła po­spiesz­nie pa­lą­ce zioła wdy­cha­jąc opary. Pie­kło ją naj­bar­dziej pod­nie­bie­nie, póź­niej gar­dło. Bała się bar­dzo, wie­dząc gdzie się za­czy­na to wszyst­ko i gdzie się może skoń­czyć. Po­czu­ła gwał­tow­ne ude­rze­nie w głowę i usły­sza­ła krzyk:

– Aaaa! Cho­ler­ne bab­sko. Boli mnie jesz­cze bar­dziej, ale warto było. Niech mnie wię­cej nie wali po ręce. Aaach, jak mnie boli!

Męż­czy­zna za­milkł, dmu­cha­jąc po­spiesz­nie na swoją rękę. Odór czosn­ku i ce­bu­li znów wy­peł­nił prze­strzeń. Pół­mrok utrud­niał ro­ze­zna­nie.

An­to­ni­na sie­dzia­ła bez ruchu. Bała się co­kol­wiek po­wie­dzieć. Było coraz cia­śniej, wy­czu­wa­ła po swo­jej dru­giej stro­nie na­pie­ra­ją­ce ciało. Nagle roz­legł się głos z me­ga­fo­nu:

– Pani Er­nest He­min­gway, pro­szo­na do ga­bi­ne­tu numer pięć. Czy jest na sali pani Er­nest?

An­to­ni­na zdzi­wi­ła się. Słuch miała ra­czej dobry. Jak to Er­nest? Prze­cież to facet był i nie Polak.

Na sali za­pa­li­ło się lek­kie świa­tło. Wiele po­sta­ci sie­dzia­ło w dłu­gim ko­ry­ta­rzu, nie­któ­re le­ża­ły na roz­sta­wio­nych le­ża­kach. Jedna z osób wsta­ła i szła w stro­nę drzwi oto­czo­nych przez krze­sła. Męż­czy­zna z le­ża­ka, który wcze­śniej na­rze­kał na ka­dzi­dło, wstał i znowu wy­krzy­czał ze skar­gą:

– Prze­cież to nie jest Er­nest He­min­gway! On się zabił dawno temu, poza tym jakby żył jesz­cze, to by tu z nami nie sie­dział! Le­czy­li­by go od razu, bez cze­ka­nia. To jest prze­cież Lidka z wa­rzyw­nia­ka, Lidka Pa­ster­na­ko­wa! Każdy to widzi, nawet w tym cho­ler­nym dymie.

Lidka nagle sta­nę­ła jak wryta. Nie mogła zro­bić ani kroku. Drzwi, które uchy­lał po­wo­li cze­ka­ją­cy po dru­giej stro­nie dok­tor, nagle się za­mknę­ły z hu­kiem. Męż­czy­zna ści­ska­ją­cy łań­cuch ka­dziel­ni­cy, pod­biegł do ko­bie­ty, ale jakaś moc od­rzu­ci­ła go do tyłu. Upadł na zie­mię, roz­trza­sku­jąc się na zim­nym ka­lo­ry­fe­rze, prze­wra­ca­jąc sie­dzą­ce­go obok na krze­śle męż­czy­znę. Lidka stała nadal, za ple­ca­mi usły­sza­ła głos. Zza ciem­nej za­sło­ny mówił do niej star­szy męż­czy­zna:

– Pani Le­oka­dio! Widzę, że jest pani za­pi­sa­na na dzi­siaj. Le­karz przyj­mu­je, pro­szę zająć miej­sce i po­cze­kać.

Lidka po­wo­li szła, pró­bu­jąc sta­wiać choć­by lekki opór. Jed­nak coś ka­za­ło jej kro­czyć w stro­nę za­sło­ny. Coraz szyb­ciej i szyb­ciej, sta­wia­jąc mia­ro­wo stopy za­czę­ła krzy­czeć. Wrzesz­cza­ła, pa­da­jąc na zie­mię. Pró­bo­wa­ła zła­pać się le­żą­cej na ziemi ka­dziel­ni­cy, ale łań­cuch tak mocno ją ści­snął, że pu­ści­ła uchwyt. Wcią­gnę­ło ją za ko­ta­rę i nikt już Lidki nie wi­dział. Inni pa­cjen­ci usły­sze­li zza ma­te­ria­łu głos:

– Jest pani pierw­sza, pro­szę ścią­gnąć odzie­nie wierzch­nie. Mamy tu szat­nię.

Lidka wy­dar­ła się jakby zdzie­ra­no z niej skórę, po czym za­pa­dła cisza.

 

Otwo­rzy­ły się drzwi dok­to­ro­we­go ga­bi­ne­tu. Dość do­brze zbu­do­wa­ny łysy męż­czy­zna sprę­ży­stym kro­kiem pod­szedł do czło­wie­ka le­żą­ce­go pod ka­lo­ry­fe­rem. Zła­pał go za ubra­nie i na­wrzesz­czał, oplu­wa­jąc twarz nie­szczę­śni­ka:

– Słu­chaj, nędz­ny typie, wy­pier­da­laj mi stąd. Je­steś ko­lej­nym oszu­stem, cwa­niacz­kiem! Po­zdy­cha­ją tutaj wszy­scy zanim ko­go­kol­wiek ob­słu­żę. Taki z cie­bie eg­zor­cy­sta, że mo­je­go wkur­wu nawet nie opa­nu­jesz, choć­byś mi wbił igłę z ja­kimś syfem na roz­luź­nie­nie mię­śni. Wy­pier­da­laj pa­ja­cu na­tych­miast! Po­mo­gę ci nawet.

Au­to­ma­tycz­ne drzwi roz­su­nę­ły się, a dok­tor rzu­cił fa­ce­tem jak lalką szma­cia­ną. Gdyby ktoś wyj­rzał z dusz­nej sali na ze­wnątrz, zo­ba­czył­by jak wy­chu­dła twarz by­łe­go ko­ściel­ne­go lą­du­je przy krat­ce ście­ko­wej, tuż obok zmok­nię­tej pta­siej bułki, uwal­nia­jąc do zle­wa­ją­cej się wody struż­kę krwi. Nie­przy­tom­ny leżał tam jesz­cze z go­dzi­nę, zanim ktoś go znów za­uwa­żył. Li­ście za­trzy­my­wa­ły się na twa­rzy nie­szczę­śni­ka. Obok niego le­ża­ła jesz­cze ubru­dzo­na ka­dziel­ni­ca.

 

An­to­ni­na sły­sza­ła do­brze każdy okrop­ny dźwięk tych wy­da­rzeń. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, pró­bo­wa­ła czmych­nąć przez drzwi, ale te nie otwo­rzy­ły się dla niej. Po­czu­ła silną rękę na swoim ra­mie­niu, tak silną jakby tylko czy­jaś dobra wola chro­ni­ła jej ciało przed zmiaż­dże­niem.

– Słu­chaj, Lucky Luke. Sia­daj na swoje miej­sce i uwa­żaj. Nie mamy eg­zor­cy­sty i na razie przy­ję­cia są za­trzy­ma­ne. Póki kogoś nie za­ła­twię, nic nie gadaj, nie ru­szaj się, nawet nie stę­kaj. Ja wiem, że wy tu lu­bi­cie po­stę­ki­wać. Ja wiem. Tego w was kurwa nie­na­wi­dzę, ale le­czyć was do cho­le­ry trze­ba, takie po­wo­ła­nie.

Po tych sło­wach po­py­chał ją w stro­nę krze­sła i w końcu do­ci­snął ręką do po­zy­cji sie­dzą­cej. Po tym po­kle­pał An­to­ni­nę trzy razy po ra­mie­niu, za­dzi­wia­ją­co lekko, i po­szedł w stro­nę drzwi ga­bi­ne­tu. Za­trzy­mał się po dro­dze przy krzy­czą­cym wcze­śniej w spra­wie Le­oka­dii:

– Słu­chaj, typie. Po­wi­nie­nem ci obić ryj za to co zro­bi­łeś. Żad­nych imion i na­zwisk. Masz cho­ler­ne­go farta, że nie miała ubez­pie­cze­nia. Ta­kich mamy ge­ne­ral­nie w dupie. Mimo wszyst­ko się pil­nuj. Jak znaj­dzie­my eg­zor­cy­stę, to bę­dzie twoja kolej na ba­da­nie.

Świa­tło znów przy­ga­sło, a An­to­ni­na po­czu­ła jak coś szar­pie ją za kost­kę.

– Am, am, hehe, amam – mla­skał męż­czy­zna obok, który wcze­śniej za­mach­nął się na głowę An­to­ni­ny. Teraz dło­nią chwy­tał ją za kost­kę i uda­wał psa, śmie­jąc się pod nosem.

– Am, am. Haha, nie­ład­nie tak pie­sku. On nie gry­zie, on nie gry­zie.

An­to­ni­na wy­rwa­ła nogę z pasz­czy wy­ima­gi­no­wa­ne­go psa i z całej siły ude­rzy­ła ob­ca­sem w rękę męż­czy­zny. Ten za­czął pisz­czeć i wrzesz­czeć.

– Aaa, cho­ler­ne bab­sko, na żar­ci­kach się nie zna!

Za­milkł jed­nak szyb­ko, sły­sząc wolne skrzy­pie­nie otwie­ra­nych drzwi ga­bi­ne­tu dok­to­ra.

Zza ko­ta­ry do­biegł głos:

– Czy ktoś z pań­stwa czeka do dok­to­ra? Czy jest na sali pani Czer­kaw­ska?

Jedna z ko­biet pró­bo­wa­ła wstać, ale sie­dzą­cy obok pa­cjen­ci trzy­ma­li ją jakby przy­pię­tą do miej­sca pa­sa­mi. Ktoś pod­biegł i za­krył jej usta ręką. Głos zza fi­ra­ny po­wta­rzał:

– Pani Czer­kaw­ska, pro­szę do mnie. Mam wy­ni­ki z ostat­nich badań tu dla pani, jest nieco le­piej.

Czer­kaw­ska trzę­sła się, pa­cjen­ci ci­snę­li ją coraz moc­niej. Głos zza ko­ta­ry po­wta­rzał wo­ła­nie. Pani Czer­kaw­ska pró­bo­wa­ła krzy­czeć, aż nagle prze­sta­ła się ru­szać. Prze­stra­szo­ny męż­czy­zna za­brał rękę z jej twa­rzy.

– Boże, chyba jej nie udu­si­łem!?

Jed­nak wtedy Czer­kaw­ska po­de­rwa­ła się na równe nogi i krzyk­nę­ła:

– Je­stem, panie Wład­ku, ja je­stem Czer­kaw­ska.

Nagle jakaś siła po­cią­gnę­ła ko­bie­tę za nogę. Lecąc w stro­nę za­sło­ny jak ra­kie­ta, prze­wró­ci­ła męż­czy­znę, który za­kry­wał jej usta. Razem le­cie­li w stro­nę za­sło­ny zle­pie­ni w okrop­nym uści­sku, z któ­re­go nikt nie mógł się uwol­nić. Gdy znik­nę­li, ode­zwał się duch:

– Och jest pani, pro­szę ścią­gnąć płaszcz, mamy tutaj szat­nię.

Roz­legł się wrzask ko­bie­ty, okrop­ny sko­wyt jakby przy­pa­la­ło ją roz­grza­ne że­la­zo. Głos wy­brzmiał po­now­nie:

– A pan czego tu szuka? Nie mam pana na li­ście. Pro­szę się umó­wić na wi­zy­tę, do wi­dze­nia!

Spod za­sło­ny wy­śli­zgnę­ło się po­skrę­ca­ne ciało męż­czy­zny, zo­sta­wia­jąc krwa­wy ślad cią­gną­cy się ku środ­ko­wej czę­ści sali. Po­szko­do­wa­ny uniósł jesz­cze po­zba­wio­ną rysów ludz­kich głowę, która na­tych­miast opa­dła. Zmarł. Wszy­scy za­sty­gli w stra­chu. Za­skrzy­pia­ły drzwi ga­bi­ne­tu. Po­ja­wił się dok­tor i bez ko­men­ta­rza wy­szedł z po­cze­kal­ni.

 

***

 

Zbli­żał się już wie­czór, przy stu­dzien­ce nadal leżał eg­zor­cy­sta, cięż­ko od­dy­cha­jąc. Dok­tor wy­cią­gnął z kie­sze­ni za­mknię­ty szczel­nie wacik, na­są­czył go spi­ry­tu­sem z bu­tel­ki, którą też miał przy sobie. Nie zwra­ca­jąc uwagi na le­żą­ce­go, pod­niósł ka­dziel­ni­cę i za­czął ob­my­wać za­bru­dze­nia. Kon­ty­nu­ując za­bieg, mówił do eg­zor­cy­sty pa­trząc tępo w prze­strzeń:

– Może cię go­ściu źle po­trak­to­wa­łem. Zda­rza mi się być tro­chę zbyt ostrym. Mu­sisz jed­nak zro­zu­mieć, że w tym syfie nie da się ina­czej. Nie wiem, czy te twoje ma­gicz­ne dzia­ła­nia coś po­ma­ga­ją czy nie. Stra­ci­li­śmy już paru pa­cjen­tów i jak zaraz nie roz­wa­li­my dzia­da zza ko­ta­ry, cofną nam kon­trak­ty. Co mi wtedy zo­sta­nie? – za­py­tał dok­tor i teraz do­pie­ro spoj­rzał w obo­la­łą twarz le­żą­ce­go.

Dok­tor po­ło­żył się obok niego, nie zwa­ża­jąc na błoto i li­ście. Znów prze­mó­wił:

– Wtedy po­zo­sta­nie mi po­ło­żyć się tutaj razem z tobą i cze­kać. Cho­le­ra wie na co. Chyba na mo­ment, w któ­rym ten mar­twy por­tier wy­rżnie całą dziel­ni­cę. Pie­przo­ny duch po­cze­kal­ni, po­wi­nien był zdech­nąć na dwor­cu.

Dok­tor pod­niósł się z ziemi i prze­mó­wił jesz­cze raz:

– Każdy w końcu za­cho­ru­je. Je­że­li ktoś do nas nie przyj­dzie, pad­nie w domu. Bez róż­ni­cy tak na­praw­dę gdzie pad­nie. Wsta­je­my go­ściu.

Dok­tor pró­bo­wał wy­czy­ścić błoto szpe­cą­ce teraz jego strój le­kar­ski. Wy­cią­gnął rękę do eg­zor­cy­sty i wsa­dził go na plecy, prze­wią­zu­jąc łań­cuch ka­dziel­ni­cy przez pierś i ramię. Drzwi po­cze­kal­ni otwo­rzy­ły się au­to­ma­tycz­nie.

 

***

 

An­to­ni­na wi­dzia­ła jak do po­miesz­cze­nia wcho­dzi dok­tor, tym razem z eg­zor­cy­stą na ple­cach. Nic już nie mogło jej zdzi­wić. Po­wo­li prze­sta­wa­ła wie­rzyć w po­wo­dze­nie swo­je­go le­cze­nia. Córka ją opu­ści­ła, wrzu­ca­jąc w to pie­przo­ne bagno. Wi­dząc za­my­ka­ją­ce się drzwi, An­to­ni­na wie­dzia­ła, że tej wred­nej nie­wdzięcz­nej szma­ty już nie zo­ba­czy. Gdzieś w tle po­ja­wi­ła się myśl, że może sama dla córki nie była nigdy dobra. Nie po­zwa­la­ła jej na nic, chcia­ła ją trzy­mać za­wsze przy sobie, nisz­cząc w miarę moż­li­wo­ści jej kon­tak­ty czy chęci. To już jed­nak nie miało zna­cze­nia, An­to­ni­na wsta­ła jak do hymnu, sły­sząc głos zza ko­ta­ry:

– Pani An­to­ni­na Za­wi­ślań­ska! Za­pra­szam tu do mnie.

Pro­stu­jąc się wy­krzy­cza­ła:

– To ja! An­to­ni­na Za­wi­ślań­ska.

Dok­tor sły­sząc te słowa zro­bił się cały czer­wo­ny na twa­rzy. W mdła­wym żół­tym świe­tle zda­wa­ło się jakby biegł spo­wal­nia­jąc czas wśród zia­ren fil­mo­we­go śnie­gu. Wciąż dźwi­ga­jąc eg­zor­cy­stę, pró­bo­wał zbli­żyć się do An­to­ni­ny, ale czuł jak łań­cuch ci­śnie go na pier­si i od­bie­ra po­wo­li od­dech. Dok­tor upadł na pod­ło­gę.

– Kurwa mać! – wy­krzy­czał, chla­piąc krwią na zie­mię, gdzie le­ża­ła po­przed­nia ofia­ra ducha po­cze­kal­ni.

An­to­ni­na le­cia­ła w stro­nę ko­ta­ry. Po­marsz­czo­ny ma­te­riał po­łknął ją jak umie­ra­ją­cą muchę. Zza ko­ta­ry padły słowa:

– Pro­szę zdjąć odzie­nie wierzch­nie.

An­to­ni­na pa­trzy­ła w twarz oso­bie, która nie wy­glą­da­ła jak żadna kon­kret­na osoba. Wi­dzia­ła zmar­łych ze swo­jej ro­dzi­ny, ho­stes­sy z re­klam, koty, psy. Wy­da­wa­ło jej się rów­nież, że widzi sie­bie, swoją córkę. Po­czu­ła roz­ry­wa­ją­cy ból, wrza­snę­ła.

 

***

 

W po­cze­kal­ni, gdzie dok­tor wal­czył z za­ci­ska­ją­cym się łań­cu­chem pa­no­wa­ła cisza. Tym razem nikt nie od­po­wie­dział na we­zwa­nie ducha. Zza ko­ta­ry padło ko­lej­ne na­zwi­sko. Prze­stra­szo­ne­go pana Emila trzy­ma­ły dwie osoby, ale ten czło­wiek i tak nie był w sta­nie się wy­rwać. Nie był też w sta­nie mówić na tyle wy­raź­nie, by się wy­sta­wić na żer ducha. Dok­tor szep­nął do eg­zor­cy­sty, który wciąż leżał na jego ple­cach.

– Zapal to ka­dzi­dło. Spró­buj to kurwa za­pa­lić! Może to coś po­mo­że.

Eg­zor­cy­sta uśmiech­nął się do sie­bie, otarł za­schnię­ty ślad krwi pod nosem i od­po­wie­dział:

– Nie mam ocho­ty.

Ból dok­to­ra był coraz więk­szy. Zza ko­ta­ry duch nadal wy­po­wia­dał na­zwi­sko pana Emila. Dok­tor nie wy­trzy­mał, pot za­le­wał mu twarz. Bła­gał w swo­jej wy­obraź­ni nie­zna­ne isto­ty, żeby to nie była krew. W końcu nie wy­trzy­mał i po­wie­dział:

– Prze­pra­szam. Na­praw­dę tym razem prze­pra­szam. Nie wiem kurwa czy szcze­rze, nie wiem. Wy­da­je mi się, że prze­gra­łem.

Eg­zor­cy­sta uśmiech­nął się moc­niej, z sa­tys­fak­cją. Wy­cią­gnął za­pał­ki scho­wa­ne we­wnątrz ka­mi­zel­ki i zsu­nął się z by­czych ple­ców dok­to­ra. Roz­pa­lił ka­dzi­dło i po chwi­li salę obiegł znany wszyst­kim za­pach. Łań­cu­chy pu­ści­ły. Dok­tor prze­wró­cił się na plecy, bru­dząc głowę mie­szan­ką krwi z pod­ło­gi. Pa­trzył w wi­szą­cą nad nim lampę i śmiał się sza­leń­czo, leżąc jak po­rzu­co­na kukła.

Koniec

Komentarze

Dziwny tekst (to akurat komplement). Mam jednak wrażenie, że bardziej czarna komedia niż horror i do gotyku średnio pasuje.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Witaj.

Tekst jest dla mnie rewelacyjny. Po prostu. Genialny! :)) Uwielbiam takie czarne komedie. Miejscami kojarzyłam ze „Szpitalem na perypetiach” czy „Daleko od noszy” („Niech mocz będzie z wami!” – siostra Basenlaugh ).

Akurat bodajże wczoraj usunęłam (z uwagi na limit oraz z obawy, że nie wyrobię się z czytaniem, bo widzę wciąż zwiększającą się ilość chętnych do konkursu mieczowego) pokaźną część mojego betowanego opowiadania, w którym też szaleństwo dopadło gabinet lekarski, a na parapecie pojawiały się: pelikan z rybami w dziobie, kaczka, jastrząb oraz sęp, po czym doktor wyskoczył przez okno. Jednak – gdzie mojemu fragmentowi do Twojego tekstu! Rewelacja! :))

Dialogi, pomysły, zachowanie, opis postaci, ich groźby, emocje – wszystko jest super.

 

Z technicznych:

Nagle jednak Czerkawska poderwała się na równe nogi i krzyknęła:

– Jestem panie Władku, ja jestem Czerkawska.

Nagle jakaś siła pociągnęła kobietę za nogę. – dość blisko siebie te same wyrazy

 

 

Antonina wstała jak do hymnu, słysząc głos zza kotary:

– Pani Antonina Zawiślańska! Zapraszam tu do mnie.

Antonina wstała i wykrzyczała na głos:… – tu tez dość blisko siebie te same wyrażenia

 

Nie był też w stanie mówić na tyle wyraźnie (dałabym przecinek) by się wystawić na żer ducha.

 

Przestraszonego pana Emila…; Zza kotary duch nadal wypowiadał nazwisko Pana Emila. – trzeba ujednolicić, bo raz piszesz małą, a raz – wielką literą

 

Brak zaznaczonych wulgaryzmów.

 

Pozdrawiam serdecznie i zgłaszam do piórka grudniowego. :)

 

 

Pecunia non olet

Dzień dobry. Zwlokłem się z łóżka, nie mogłem zrobić kawy (usterka), ale wracam do działania. Dzięki za komentarze!

 

fanthomas: Czytałem trochę klasycznych tekstów związanych zadaniem, to właściwie był (jest?) jeden z moich ulubionych literackich stylów. Mogę zgodzić się z tą intuicją, że nie będzie to pełne dopasowanie (może nawet w ogóle nie pasuje, zależy jak się patrzy).

 

Paradoksalnie wnioskując z samych motywów, rekwizytów etc. oraz cech postaci, moglibyśmy się doszukać tutaj gotyku. Skupiłem się na ostatnim punkcie regulaminu: Liczy się atmosfera i odwołanie do elementów poetyki horroru gotyckiego w twórczy i niebanalny sposób. Zacząłem pisać również tekst bardziej oczywisty, jednak nie wiem czy uda się go ukończyć w terminie. Może trafi na forum w późniejszym czasie.

 

Jednak nie będę zmuszał do odnajdywania gotyku w opowiadaniu, czy sprawdzania listy składników w celu odkrycia procentów składu (Tekst z gotykiem, skład 0,001% siarczanu gotyku) ;).

Tekst oddziela się już od autora i żyje własnym życiem. Dziękuję za lekturę i pochwałę.

 

 

bruce: Zacznę od tego, że poprawki zostały wprowadzone (również oznaczyłem wulgaryzmy, mam nadzieję, że tag wystarczy)!

 

A teraz przejdę do podziękowania. Dziękuję za lekturę, docenienie oraz nominację. Żeby pisać trzeba pisać, choć w swoim jednym drabble opisałem jak bohater kasuje to co napisał do zera. Czasem lepiej takie fragmenty ocalić, zapisać i poczekać. Z brzydkiego kaczątka za jakiś czas może wyrosnąć piękny łabędź. Przyznam się, że kiedyś wywaliłem opowiadanie dość ciekawe, ale źle napisane. Albo znajdę kopię zapasową, albo będę pisał nowe z pamięci. Jak usuwać to z głową ;)

Pisz, pisz, Vacterze, bardzo lubię czytać Twoje opowiadania, które zawsze zapowiadają doskonałe emocje oraz wrażenia. :)

Humor to ciężka sprawa, czarny – to już w ogóle. A tutaj jest majstersztyk po prostu. (nie ma takiej emotki, zatem napiszę: BRAWA!). 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hej! Na początek uwagi, dwie, bo nie mam dziś weny do szukania błędów i niezręczności:

Zdarza mi się trochę być zbyt ostrym.

Trochę być, czy trochę zbyt ostrym? ;)

 

Ponadto wiele wołaczy woła o przecinki, ażeby oddzielić się od reszty zdania.

 

Od początku opowiadania siedzimy w głowie Antoniny, z jej perspektywy obserwujemy rozwój wydarzeń. Skąd ten nagły przeskok do Lidki z warzywniaka? Kim jest Lidka? Skąd się wzięła? Czego chce? Czy wchłonęła Antoninę, zajmując jej miejsce jako narratorki opowieści? Nie wiadomo.

I to jest bodaj najbardziej niesamowity i niepokojący aspekt Twojego opowiadania. Przeżycia geriatryków w poczekalni u lekarza jakoś mnie nie porwały, a stężenie absurdu i pastiszu skutecznie zabiło jakąkolwiek grozę. Jeśli chodzi o humor, to też do mnie nie trafił – ale to jest akurat kwestia wybitnie subiektywna, więc nie musisz się przejmować.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć gravel!

 

Poprawiłem wyszczególnioną usterkę, postaram się też wyruszyć na przecinkowe polowanie. Jeżeli chodzi o humor, horror czy groteskę, to jest faktycznie rzecz subiektywna. Wielokrotnie w życiu człowiek nie dostrzega śmieszności sytuacji, bo odczuwa ból. Groteska przestaje być groteską, gdy z naszej perspektywy jest realną przeszkodą czy zagrożeniem. Natomiast jest to tylko opowiadanie. Nie założę obozu emocjonalnego rozumienia tekstów imienia “doskonałości mego pisarstwa” by tam uczyć ludzi lektury. To byłby dopiero horror!

 

Dzięki za lekturę.

Nie ubawiłam się. Może dlatego, że każda wizyta w państwowej służbie zdrowia to dla mnie trauma.

Czyta się płynnie.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Ambush,

 

Całkowicie rozumiem. Poczekalnia z opowiadania może przypominać reportaż zamiast fikcji. Tym lepiej, że płynnie przeszła wersja pisana. Życzę jak najrzadszych doświadczeń osobistych z tego gatunku.

Powiem szczerze, że tekst nie przypadł mi do gustu. W połowie opowiadania zacząłem się gubić. Lubię surrealistyczne klimaty jednak w tym przypadku po prostu coś nie zagrało. Plusem na pewno jest interesujący pomysł bo duch nawiedzający przychodnię to z pewnością coś nieszablonowego.

Cześć Storm,

Pisanie to gra zespołowa. Tak przynajmniej sądzę, że to takie jam session z czytelnikiem. Gdy coś nie gra, może to być rzecz piszącego, może to być rzecz czytelnika.

 

Może to nawet być obopólne niedopasowanie. Gdybyś napisał co cię pogubiło, byłoby mi łatwiej się zastanowić, czy sam zagrałem nierówno. Oczywiście nie mogę tego wymagać ;)

Przeczytałem, mimo że horror, bo tekst konkursowy.

Dzięki za przeczytanie. Mam nadzieję, że był to horror pojedynczy.

Przeczytawszy.

Jest to bardzo smaczny sernik, ale niestety robiliśmy konkurs na szarlotkę. Niemniej pochwalę za kreację bohaterki – starsze osoby często są wykluczane lub traktowane sztampowo i zgodnie ze sztywnym archetypem, a tu miła niespodzianka. Czarny humor oczywiście też na plus, dziwność także… Szkoda, że gotyk pojawia się wzmiankowo, chociaż są to całkiem zgrabne odwołania do klasyków gatunku i znanych powszechnie motywów. Finał z egzorcystą bardzo satysfakcjonujący.

Nie zrozumiałam tego opowiadania, ale podobała mi się kreacja świata – ptak-bułka, dziwna poczekalnia, pacjenci zachowujący się jak wariaci, egzorcysta leżący przy kratce ściekowej i lekarz-koksu mówiący jak typowy dres. Jest tu dużo celnych opisów, ale kompletnie nie zauważyłam tu czarnej komedii, a raczej psychologiczny weird wskazujący na absurd tego, co się dzieje w prawdziwych poczekalniach i z czym stykają się osoby starsze oraz jak są traktowane przez społeczeństwo.

Dobry wieczór, dzięki za przeczytanie oraz interesujące obserwacje.

 

oidrin: Jabłka w serniku z pokrywą szarlotki, na galaretce cynamonowej (zimno-ciepłe), czym to będzie? :).

Niezależnie od kulinarnych (i na pewno smacznych) metafor, dziękuję za lekturę. Poznałem wiele osób w wieku bardzo różnym i uważam, że zbyt łatwo zdarza nam się wchodzić w upatrzone (lub narzucone niebezpośrednio) role społeczne. Nie tylko sami w nie wchodzimy, ale i umieszczamy w nich inne osoby (”my” statystyczne oraz mitycznie przysłowiowe).

 

Temat, o którym wspominasz rozważałem już kiedyś. Nawet w praktyce. Zdarzało mi się słyszeć przy oglądaniu (i tłumaczeniu) babci czy dziadkowi współczesnego serialu: “wyłącz to, babci/dziadka to nie interesuje”. Jednak wiedziałem, że interesowało, bo potrafię czasem odróżnić kurtuazję (zdarza się w rodzinie, choć nie zawsze) od naturalnego zainteresowania. Krzywdzące jest też dawanie osobom, którym niejako odmawia się posiadania preferencji czy zainteresowań, jakichś swetrów i koców “bo przecież oni są wiadomo jacy, nic im nie pasuje”. Sprawy nie są jednak czarne i białe, trochę upraszczam do tych zjawisk pozytywnych. Człowiek ma swoje różne strony w każdym wieku i w każdym wieku bywa źle odbierany właśnie przez wiek. W zależności od miejsca swojego działania, można przez kawał życia być tylko “młodym” lub tylko “starym”.

 

W tekście bohaterowie pojawili się dość naturalnie, więc mimo moich doświadczeń nie planowałem stworzyć czegoś rewolucyjnego społecznie. Ale jeśli mi się coś małego udało, to miło się dowiedzieć. Po napisaniu sprawdziłem tekst pod kątem nawiązań do gotyku jeszcze raz. Wydaje się, że nie spełnia założeń klimatycznych na pierwszy rzut oka, a jednak zawiera motywy i je przetwarza (nie rujnując jednak całkowicie). Nawet w zachowaniach bohaterów czy relacjach są pewne zgodności, czasem zauważalne po przetworzeniu znanych opisów do formy nieliterackiej. Tutaj jednak już wchodzę na grząski grunt interpretowania własnego tekstu i nie wiem czy mój dystans jest już wystarczający :)

 

Sonata: Widzisz, ktoś zauważył czarną komedię, a Tobie udało się dostrzec coś innego (czytając to samo). W moim rozumieniu jest to walor tekstu (jednak wskazane gatunki czy typy są dość blisko siebie, czasem inny odczyt jest wynikiem nieumiejętności autora). Ja pisałem jako horror, ale nie próbowałem go zbyt “upoważnić”. Zdawałem sobie sprawę, że sceny mogą rozbawić. To jest kwestia perspektywy. Czy uderzenie się leżącymi grabiami jest zabawne? Różnie to bywa. Czy robienie głupich min jest zabawne? Zależy od obeznania z kontekstem.

 

Chciałem przedstawić pewną wizję i początek opowiadania został mocno zainspirowany przez konkurs, ale przetworzony przez obserwację świata (każdy z nas ma jakiś umysł, uwikłany w pułapki lepiej lub gorzej funkcjonujących narzędzi poznawania, przetwarzania etc. To co do nas dociera jest przecież indywidualne, nawet jeśli chodzi o ptaka czy bułkę). To nie jedyny fragment, w którym myślałem o konkursowej części, ale to już rzecz do samodzielnej oceny.

 

Miałem chwilami wątpliwości, czy umieścić tekst w nokturnach (szykowałem zupełnie inny), ale jednak podjąłem taką decyzję po dłuższym zastanowieniu, ryzykując nietrafienie. Twoje rozumienie kreacji i wyłuszczenie fragmentów wygląda na całkiem dobre obeznanie się z tekstem. Dziękuję za lekturę jeszcze raz.

Hmmm, absurd mnie przerósł, a wyskakująca nagle Lidka dobiła. Ale pomysł na ducha poczekalnie bardzo fajny. Tylko IMO nie wykorzystałeś w pełni jego potencjału, zatracając się w meandrach bułko-ptaków. Pamiętaj jednak, że to tylko moja opinia.

uwalniając do zlewającej się wody stróżkę krwi.

Ojjj. Sprawdź w słowniku, co znaczy “stróżka”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Cześć Finkla,

 

Pewnie nie wykorzystałem. Może nadchodzi czas, w którym nie powinienem obawiać się znaków. Wcale nie chodzi o jakieś profetyczne zjawiska, a zwyczajnie o nasze polskie litery. Trzeba przebić kolejną barierę. Stróżka już może odpocząć, odpuszczam wartę ;)

 

Dzięki za lekturę!

To jest tak absurdalne, że nie wiem, co wiedzieć, więc pozwolę sobie tylko na przypuszczenie, że nie będzie mi dane znaleźć się w podobnej przychodni.

 

do­star­cza­jąc wy­raź­niej­szej por­cji swądu. → …do­star­cza­jąc wy­raź­niej­szej por­cji swędu.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika swąd.   

 

za swo­imi ple­ca­mi usły­sza­ła głos. → Czy zaimek jest konieczny?

 

przy krat­ce ście­ko­wej, zaraz obok zmok­nię­tej pta­siej bułki… → …przy krat­ce ście­ko­wej, tuż obok zmok­nię­tej pta­siej bułki

 

Pro­stu­jąc się wy­krzy­cza­ła na głos: → Masło maślane – czy mogła wykrzyczeć coś bezgłośnie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dzięki za przybycie!

 

Na szczęście istniejemy internetowo w poczekalni wirtualnej, pełnej zrozumienia (lub niezrozumienia), porad i dyskusji.

Chciałbym się zgodzić, że tekst jest absurdalny (bo najpewniej jest, mimo przejawów zasad postępowania). Jednak czasem rzeczywistość wyprzedza zaprezentowane w opku propozycje traktowania potencjalnych pacjentów :)

 

Wprowadziłem wszystkie poprawki. Dziękuję!

 

 

Bardzo proszę, Vacterze, miło mi, że mogłam się przydać. :)

I nie strasz, że spodziewasz się podobnej przychodni w przyszłości. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To by była przychodnia wszystkich przychodni. Ekstrakt kolejkowy, z którego mogłoby powstać kilka poczekalni. W opowiadaniu nie pojawiła się postać stukająca kijkiem w okienko, jest to niedopatrzenie.

Nie wiem, czy wszedłeś w międzyczasie, podmieniły mi się komentarze, wstawiłam automat, ciągle coś sprawdzam, próbuję… W każdym razie – zaszwankowało i wstawiło nie ten komentarz, który był przeznaczony dla ciebie. Co szwankuje – nie wiem, pewnie jakieś zaiskrzenie moich ustawień i portalowych.  

Jednak, uff, na szczęście vrchams zwrócił uwagę na pomyłkę i mogę się poprawić! Kurcze, tylko człowiek może to zrobić, co nieodmiennie wynika z moich jednostkowych doświadczeń. Po cóż więc wszelakie statystyki? Na poważnie, widzę ich wartość i jednocześnie ułomność w kluczowych sprawach. Ok, koniec, usprawiedliwiania, poniżej mój komentarz – ten właściwy.

 

***

A toś mnie przedmową zaciekawił. :-)

Poczekalnia może być wszystkim, alegorią życia, pośmiertnego sądu i zwyczajną przychodnią państwowej służby zdrowia w trakcie epidemii. Każdy z nas może być tą starszą kobietą, ty, ja, on, ona, ono. Za zwykłymi, automatycznymi drzwiami trwa jakaś niezrozumiała ceremonia, której znaczenia nie umiemy dociec. Nie dane nam będzie dotrzeć do upragnionych lekarskich drzwi. Tak jakbyśmy byli już skazani. Lekarz podejmuje dramatyczną próbę uratowania swoich pacjentów, sprowadzjąc fałszywego egzorcystę. Czy był fałszywy, czy raczej lekarz musiał weń uwierzyć i w nieznane, uznać swoją bezradność, a może sam jest częścią tej kolejki/poczekalni. Sam konstytuuje ten świat.

 

Napisałeś niepokojące opowiadanie. Jest krótkie, lecz mocne. Obrazy są szalenie sugestywne.

Może powalczyłabym trochę z symboliką gołąb-staruszka-kadzidło-egzorcysta, a może i nie. ;-)

 

Skarżypytuję do biblio, a ponieważ tekst jest grudniowy skorzystam z szybkiego przywileju Lożanki. :-)

 

Drobiazg

Nic mojej uwagi specjalnie nie zwracało prócz braku przecinków niekiedy przed imiesłowami. Stawianie przed nimi przecinków jest dla mnie wiedzą tajemną. tj. kiedy wreszcie zrozumiałam zakończoność, natknęłam się na imiesłowy przysłówkowe i przymiotnikowe (pierwsze są współczesne i uprzednie, drugie – czynne i bierne). Wtrącenia łatwo rozpoznać , dobrze że oddzielamy je przecinkami.

Reszta stanowi brak ścieżek w puszczy podzwrotnikowej lub pampasów. Na ile pojęłam:

* z przysłówkowymi jest łatwiej, gdyż zawsze przecinek ( – ąc,  – łzy,  – wszy). Nie myśl sobie jednak, że będzie z górki, bo jest wyjątek z “wyjąwszy”:

Wyjąwszy zupę pomidorową zjem wszystko.

Kto by pomyślał, że moja ukochana pomidorówka zrobi mi taki numer. Zawiedzionam. :P

* z przymiotnikowym lądujemy na trzęsawisku (czynne są  z – ący, bierne z – ny, – te).

Należy go oddzielać przecinkiem, gdy wprowadza treść uzupełniającą, nie związaną, jeśli tylko zawęża znaczenie rzeczownika – nie stawiamy.

 

,Mężczyzna zamilkł, dmuchając pospiesznie

Tutaj masz. :-) Tu już nie:

,Upadł na ziemię roztrzaskując się na zimnym kaloryferze

,Wrzeszczała padając na ziemię.

,Złapał go za ubranie i nawrzeszczał opluwając twarz nieszczęśnika –> tu, nie wiem.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, Asylum!

 

Było mi miło czytać poprzedni komentarz i uznałem, że przeinaczyłaś mój nick (Vctrchamp). Nawet przez jakiś czas myślałem nad poprawkami w ramach komentarza, bo początek nawet się pokrywał. Jednak zastanowiło mnie gdzie w moim opku testament i wtedy połączyłem kropki :)

 

Napisałem do Ciebie PW w tej sprawie od razu. Może nie widać, bo to nie jest takie oczywiste ;)

 

Ale wróćmy do oryginalnego komentarza.

 

Wprowadziłem poprawki, zaraz też przyjrzę się niewymienionym przykładom (jeśli je znajdę). Podoba mi się Twoje podsumowanie opowiadania oraz interpretacja. Odnoszę wrażenie na tej podstawie, że udało mi się przekazać co chciałem. Moim zdaniem – najlepsza pochwała.

 

Udana komunikacja lub nawet współpraca czytelnika z autorem jest sukcesem. Nie tylko autorskim. Przynajmniej tak sądzę. Tak to interpretuję :)

 

Dziękuję również za kliknięcie!

Moim zdaniem udało Ci się!

Mam kłopot z mailem portalowym, nie współpracuje od dawna, lecz nic z tym nie można zrobić, jakiś kiks, wiec zawsze sprawdzam na piechotę. Tutaj podałam jeden z gmailowych adresów, nie mam ich mrowie, ale powiedzmy trzy-cztery czasami się przydają. ;--)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jeżeli się udało, to tylko mnie przekonuje, że warto kontynuować.

 

W sferze ludzkiej najwidoczniej poszło nieźle. Technologiczne problemy czasem wynikają z pozoru zintegrowanych ze sobą miejsc. Maile i strony zapewne toczą cichą wojnę robotów :)

Nie wiem, czy warto kontynuować właśnie ten tekst. Inne – spektrum jest do Twojej dyspozycji.

Technologiczne problemy – raczej głupota ludzka, uprzedzenia i zwyczajne  błędy . :DDD

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Niekoniecznie ten, ale na pewno każdy inny :)

 

Tak, : -))

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Pozostaje więc zaprosić kolejnych czytelników do poczekalni :)

 

 

Nie zrozumiałam :(

Przynoszę radość :)

Nie martw się Anet, nie podałaś imienia i nazwiska. Duch Poczekalni nie da rady Cię tak łatwo porwać!

Zapamiętać: tylko wizyty online ;)

Przynoszę radość :)

Tak jest, Pani Albert Camus ;)

Fajny dokument (lub paradokument, bo odrobinkę paranormalny), ale gdzie tu panie fantastyka?

 

Z racji wieku jestem częstym gościem świątyń Służby Zdrowia.

Byłem w kaplicach NFZ-tu i dziś rano, i wczoraj (oj co tam się działo! jedno Wam powiem: lepiej nie mieć biżuterii, a zwłaszcza kolczyków w nietypowych miejscach, a najlepiej – w żadnych miejscach, ja nie miałem, ale pani co była po mnie – miała – niezły Sajgon wyszedł) i przedwczoraj. Dziś na przykład się dowiedziałem, że do lekarza można z tylko jedną sprawą na raz, a ja chciałem z trzema, a to trzeba się na trzy wizyty umówić, a nie na jedną…

Rzeczy jakie się dzieją w NFZ-ecie niestety deklasują wszelkie opowieści o duchach i horrory klasy C, D, E i dalszych. Kiedyś na oddziale ratunkowym, widziałem człowieka z siekierą w głowie, którego odesłano do poczekalni, by sobie grzecznie czekał na swoją kolej. I czekał. Chyba nawet przeżył. Za to inny facet w innym szpitalu, unieruchomiony na kozetce przez pół godziny wydzierał się wołając czyjąś siostrę (nie wiem czy własną? bo ja bym wolał czyjąś i to najlepiej młodszą) – tak coraz ciszej i ciszej.

Tekst czytało mi się gładko, przebiegł przez me oczęta sprawnie, spłynął krwią niedawno widzianych oddziałów NFZ. Nie zatrzymał, nie uśmiechnął, nie zachwycił, nie wzruszył, nie zdenerwował. Był sobie. Nawet dobrze, że sobie był. Więc ogólnie – pozytywnie. Rzekłbym nawet – haraszo.

Pisz dalej Vacter, pisz, tak jak lubię Twoje komentarze na krzykpudle, tak pewnie polubię też Twoje paradokumenty za parawanem.

 

entropia nigdy nie maleje

Cześć Jim!

 

Witaj w poczekalni. Dobrze sądzisz, że te poczekalnie nasze dostarczają wielu przygód, nie zawsze przyjemnych. Kiedyś wyszedłem z pewnego niezbyt ładnego badania i pani w poczekalni zapytała mnie:

I jak było? Strasznie?

Odpowiedziałem:

Dziwnie, faktycznie dziwnie. Momentami nawet przyjemnie.

 

Zdziwiła się mocno. Może nawet przestraszyła, nie wiem. Natomiast w moim opowiadaniu wydaje mi się, że umieściłem coś rzadkiego. Poczucie misji. Wiem, że to się zdarza. Kiedy przychodzi do ciebie pielęgniarka i z żalem mówi, że zapomniała, że w ogóle tu jesteś. Jednak wiesz, że nie chciała żebyś umarł. To wzruszające i natłok pracy czasem potrafi rozsadzić dobre intencje.

 

Fantastyki może nie ma dużo (chociaż skoro mamy egzorcystę, a wiadomo, że są takie książki z egzorcystami…), dlatego oznaczyłem opowiadanie jako horror. Bo też trochę horrorem miało to być, nawet jeśli my takie horrory znamy i w takich horrorach czasem przeżywamy mniej piękne chwile.

 

Dzięki za pozytywny odbiór.

Odbiór jak najbardziej pozytywny. Udało Ci się napisać utwór fantastyczny, czy też horror tak, że moje zawieszenie niewiary jest tak głębokie (albo wysokie, bo w końcu to zawieszenie, a więc w górę a nie w dół), że nie odróżniam świata przedstawionego od świata rzeczywistego (czy też tej symulacji, która udaje rzeczywistość).

 

Kiedyś wyszedłem z pewnego niezbyt ładnego badania

 

Niech zgadnę – z kolonoskopii? ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

Jim, żeś to wziął, że tak powiem od przeciwnej strony :D

Nie, akurat nie było to takie badanie.

Vacterze, w mojej ocenie ten tekst jest dobry. Nie doskonały, nie bardzo dobry, ale w ostatecznym rozrachunku jest to tekst niezły.

Co uważam za bardzo dobre:

– Świat przestawiony, klimat, pomysł, humor, artystyczne podejście do tematu

Co moim zdaniem wyszło przeciętnie:

– linia fabularna, przejrzystość tekstu

Co może się nie podobać:

– nieco zaburzone tempo akcji, specyficzny język i styl

 

Według mnie jest w tym tekście więcej dobrego niż złego. Największym zarzutem z mojej strony jest sposób w jaki budujesz zdania – niezbyt odpowiada mi styl i pewna, hmm… nadmiarowość, która cechuje Twoje pisarstwo. Preferuję teksty bardziej oszlifowane, wręcz kryształowe pod tym względem. Tutaj mamy lekko nieuczesaną gramatykę, zwroty, które nie do końca mnie przekonują, ale….

 

… No właśnie. Ale. Trudno nie zauważyć, że ogólne ramy, w których się poruszasz, są dość ciekawe. Mam pewne skojarzenia ze współczesnymi sztukami teatralnymi, klimat i pewnego rodzaju artyzm naprawdę przyciągają uwagę.

Zastanawiam się nad odwołaniami do życia portalu – czy będzie nadinterpretacją, gdy powiem, że twój duch poczekalni to przenośnia odwołująca się do sposobu “rozkładnia tekstu na czynniki pierwsze”, a doktor, który próbuje w tych warunkach leczyć jest administracją / lożą?

Sam duch poczekalni jest chyba żartem z “Ducha biblioteki”, czyli konta technicznego, które jest używane do publikacji tekstów bibliotecznych.

Jeśli to odwołania do życia portalu, to musisz pamiętać, że są one bardzo hermetyczne. Dla kogoś spoza portalu ten tekst będzie po prostu groteską / czarnym humorem. 

Chociaż taka dwuwymiarowość i to, że udało Ci się mimo wszystko utrzymać ogólny sens bez konieczności znajomości forumowych uwarunkować, zasługuje na szacunek czytelnika.

Patrząc na klimat tekstu, mam bardzo luźne skojarzenia z Witkacym, a z drugiej strony z Toporem. Chyba nie trzeba uzasadniać, jakiego kalibru jest to komplement.

 

Mimo pewnych mankamentów tekstu, decyduję się go nominować do biblioteki, bo widzę w tym sporo wartościowej treści, która nie powinna tak po prostu utonąć w odmętach poczekalni :D

Dziękuję za wizytę w poczekalni Silver. Tak naprawdę jedyna oczywista gra z portalem to ów duch, ale on sam w sobie powstał z istniejącego portiera, który może jeszcze żyje. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby można było doszukać się innych nawiązań. Jednak, poza duchem, świadomie i celowo nie umieściłem tutaj odwołań (Duch może istnieć i bez portalu). Jeżeli chodzi o formę pisania, to wydaje mi się, że ona wciąż się u mnie kształtuje. Dzięki za biblio i wyważoną opinię z łyżką miodu na koniec :D

Nowa Fantastyka