- Opowiadanie: tomaszg - Pozytywka. Po drugiej stronie lustra

Pozytywka. Po drugiej stronie lustra

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy II

Oceny

Pozytywka. Po drugiej stronie lustra

– Znów go widziałem. – W słuchawce telefonu zapadła głucha cisza. – Wiesz, co to znaczy.

– Wiem. I doskonale ciebie rozumiem. – Drugi z mężczyzn poczuł nagłe uderzenia gorąca. – Muszę kończyć.

– To zrozumiałe. Uważaj na siebie.

– I ty też. Do zobaczenia wieczorem. – Biznesmen odłożył słuchawkę telefonu i gestem przywołał szefa pokładu. – Panie Marku, co z pogodą?

– Mgła. Warunki są coraz gorsze.

– Jakie to poetyckie i wygodne zarazem. Oni tak mówią?

– Nie. To od naszych chłopców. Usiedli za pierwszym razem.

– Nam też się uda. Musimy lądować za wszelką cenę.

– Ale…

– To sprawa życia i śmierci. Mam potwierdzoną informację o możliwym zamachu.

– Rozumiem. – Szef pokładu nie dał po sobie poznać, na ile wstrząsnęła nim ta informacja. – Zaraz wydam odpowiednie dyspozycje.

– Dziękuję. Może pan iść. – Mężczyzna wziął za rękę siedzącą obok kobietę i spojrzał jej głęboko w oczy, a potem rozejrzał się po ciasnym wnętrzu. – Słyszałaś. Mam nadzieję, że zdążymy.

– Kocham ciebie. – Ścisnęła go kurczowo, i choć głos jej się załamał, obdarzyła go ciepłym uśmiechem.

– Ja ciebie też. – Pocałował ją w policzek.

 

Kilkanaście lat później

Warszawa, Empik w Alejach Jerozolimskich

– W księgarniach ukazało się opracowanie, którego autor ukrywa się pod pseudonimem Lolek. Miał on dostawać liczne pogróżki. Grożono mu kalectwem, a nawet śmiercią. – Dziennikarka przesunęła mikrofon w stronę znanego krytyka Mariusza Nowowiejskiego. – Proszę powiedzieć, co w tej książce jest tak szczególnego? I dlaczego wydano ją przed obchodami rocznicy katastrofy, która położyła się cieniem na cały kraj?

– Od lat krążą pogłoski, że ludzie z pokładu samolotu i ich rodziny obłożone są klątwą. Autor zebrał liczne fakty w tej sprawie i w mistrzowski sposób połączył liczne działania biznesmenów i polityków dotyczące wyjaśnienia przyczyn katastrofy z pozornie nietrafionymi decyzjami polityczno-gospodarczymi.

– Czy to nie jest political-fiction? I czy Lolek sugeruje, że elity niezdolne są do sprawowania władzy?

– Na pewno dowiedzą się tego państwo z książki, sam mogę tylko zdradzić, że w całą historię zamieszany jest między innymi cmentarz.

 

Warszawa, jeden z budynków rządowych

– Czytaliście? – Major Stachurski spokojnie nalał kawy ze szklanego dzbanka i badawczo spojrzał na swój oddział, którzy wraz z nim czekał na codzienną odprawę.

– Tak szefie.

– I jak?

– Majaczenia chorego psychicznie umysłu. Pisze nie tylko o kilku rodzinach, ale również o trzech przyrodnich braciach.

– O kim?

– Pan zgadnie. Dwóch z nich, zmarłych, porównanych jest do dobrego gliny, a trzeci do złego.

– Pierwszy uważa, że jest niedobrym człowiekiem?

– Tak. Święcie wierzy, że przyczynił się do śmierci tych ludzi.

– O cholera.

– Ale to nie wszystko. Podobno chodzi o jakiś przedmiot czy przedmioty, które zabrali z cmentarza. Miały spowodować, że ciąży na nich klątwa. I dlatego ciągle widzimy tego cholernego kota. Ma odstraszać złe moce.

– To niech odda to coś i będzie po sprawie.

– Wie pan jak jest z chłopakami. Pierwszy pozbył się tego gówna, a autor twierdzi, że nie da się tego odwrócić.

– O żeż ty w mordę. Mamy przerąbane?

– Koty zawsze spadają na cztery łapy. Pan to nie, panie komisarzu, ale my na pewno.

– Spokojnie Kowalski, bo jak nie, to kible zaraz będziecie czyścić.

– No nie no, co pan? Na żartach się nie zna?

 

Kraków, rynek starego miasta

Gdyby urodził się setki lat wcześniej, ludzie nazwaliby go pielgrzymem, a on zapewne nosiłby czarny habit z kapturem i drewniany kostur.

Mężczyzna podniósł zmęczone oczy, z podziwem spojrzał na jeden z najpiękniejszych kościołów na świecie i ciężko westchnął. Nie był w tym miejscu od wielu lat. Zalała go fala wspomnień i goryczy, mimo to pozwolił sobie tylko na chwilę słabości. Przymknął oczy, po sekundzie udzielił sobie nagany, wrócił do rzeczywistości i uważnie rozejrzał, czujny jak zawsze.

Był wieczór. Ciężkie, gęste powietrze cuchnęło spalinami i spalenizną, jak zresztą często w Krakowie. Wielu ludzi nosiło maski lub chyłkiem przemykało ulicami, chcąc szybko znaleźć się w zamkniętych budynkach. Nikt nie zwracał na niego uwagi, więc, nieco spokojniejszy, wszedł do świątyni i usiadł na ostatniej ławce.

Rozkleił się i niemal zapłakał, gdy palce bezwiednie prześlizgnęły się po wyrytym sercu ze strzałą i literami „AK”.

Kiedyś mieszkał w tym miejscu. Był uznanym programistą. Z sukcesem udzielał się w znanych międzynarodowych projektach, równocześnie nie miał szczęścia do kobiet. Cały czas trafiał kulą w płot, a najlepsze lata życia bezpowrotnie mijały.

W końcu nie wytrzymał. Jego kariera załamała się z dnia na dzień. Musiał wyjechać.

Działał pro bono, jednak ludzie unikali go jak trędowatego, zupełnie jakby ciążyła na nim klątwa. To był niezwykle ciężki okres. Pamiętał jak tworzył projekty serwisów i aplikacji i próbował zainteresować nimi kolejne firmy, ale wszyscy, włączając w to pewne wydawnictwo z Warszawy, zlali go ciepłym moczem. Potrzebował jednego dobrego słowa, to jednak nigdy się nie pojawiło.

Po bolesnych doświadczeniach doszedł do wniosku, że ludzie nie lubią, gdy dostają coś za darmo. To jest dla nich nienaturalne i podejrzane, do tego wielu z nich boi się zmian i tego, że nowe będzie lepsze.

Gdy to zrozumiał, coś w nim nieodwracalnie pękło. To wtedy skierował się w stronę odkrywania swojego wnętrza. Został pielgrzymem.

Mężczyzna myślał o przeszłości, tymczasem w kościele zbliżała się pora ostatniej mszy świętej. W środku było coraz więcej wiernych. Nagle jego wzrok zatrzymał się na jednej z kobiet, która, choć nabrała siwizny, nie zmieniła się nic, a nic. Zdziwił się niezmiernie, że nie wyjechała, tymczasem Anna usiadła dwie ławki przed nim i zaczęła żarliwie modlić.

W środku dało się słyszeć dzwonki ministrantów. Z zakrystii wyruszyła procesja. Krzysztof popatrzył na niewinne dzieci i starszych ministrantów, a potem odruchowo zjeżył, gdy skierował wzrok na mężczyzn na końcu.

Jego dar podpowiedział mu, że zło miało tu zbyt dużo do powiedzenia. Na pewno mocno przyczyniło się do tego samo miejsce. Na świecie istniało siedem sanktuariów związanych z Michałem Archaniołem, które razem tworzyły linię prostą. Jego ukochany Kraków był z nimi powiązany. Gdy linię przedzielić na pół i poprowadzić prostopadłą, to ta przecinała dokładnie to miasto. I chyba właśnie dlatego siły dobra i zła walczyły tu najmocniej, to tu tak chętnie mówiono o czakramach, smokach, dziewicach i przeróżnych innych cudach, z tych okolic przyszedł ulubiony papież Polaków, i tu musiało wydarzyć się coś niezwykłego.

Mężczyzna dokładnie poznał wszystkie siedem sanktuariów. W trakcie swojej tułaczki przypadkiem odwiedził Skellig Michael w Irlandii. To był moment zwrotny jego życia. Doznał objawienia i zrozumiał, że musi udać się St Michael’s Mount w Wielkiej Brytanii, potem Mount Saint Michel we Francji, Sacra di San Michele i Góry Gargano we Włoszech, a na koniec na wyspę Symi w Grecji i górę Karmel w Izraelu.

Przez te wszystkie lata miał wizje. Ostatnie rozpoczęły się kilkanaście nocy wcześniej i bardzo przypominały wcześniejsze. Krzysztofowi śniło się, że rozgniótł ręką dwa małe karaluchy, a te miały w sobie żrący kwas. Nie zmył go, z fascynacją patrząc, jak przeżera się przez skórę, mięśnie i ścięgna. Nie bolało go to nic, a nic, w końcu jednak wyjął cały jeden palec, potem drugi, trzeci i kolejne, aż w końcu został z kikutem dłoni.

Obudził się wtedy ze strachem.

Dwójka owadów mogła symbolizować siłę męską i żeńską, dobro i zło, pięć palców osobę zdrową, zero chorobę, a dwa i pięć razem dawało szczęśliwą siódemkę, cyfrę bardzo wymowną w swej symbolice. Jeżeli dodać do tego jedną dłoń, wychodziła ósemka, mająca swoje mroczne interpretacje.

Podświadomie wiedział, że musi wrócić na stare śmieci.

 

Kilka dni później

Kraków, centrum numeru alarmowego 112

Zmęczony operator z utęsknieniem spojrzał na kawę, która dawno temu wystygła, odruchowo poprawił pałąk na głowie i wcisnął zieloną słuchawkę na ekranie komputera.

– Operator trzynaście trzynaście. Dzień dobry. Słucham – odezwał się pełnym ciepła tonem.

– Jeśtem ź mamą i Jaciusiem. Cioś jej się stało. – Dziecięcy głosik kipiał od emocji.

– Gdzie jesteś?

– W ziamku.

– Czy jest tam ktoś dorosły?

Połączenie zostało przerwane. Mężczyzna westchnął i do raportu o zgłoszeniu wpisał „Dziecko. Do dziesięciu lat. Fałszywy alarm”. Już miał zamknąć całą sprawę, gdy coś go tknęło. Przez chwilę trzymał kursor nad przyciskiem, w końcu jednak przełączył okno i na czacie grupy operatorów napisał „Czy ktoś miał zgłoszenia o zamku?”.

Odpowiedzi kolegów nie pozostawiały wątpliwości, że coś jest na rzeczy:

„Ja. To chyba Wawel”

„U mnie dzieci. Żadnych dorosłych”

„I ja też”

Sytuacja była jasna, więc Albert odpisał „Wysyłam patrol” i dopiero wtedy, bardzo z siebie zadowolony, przekierował zlecenie i zabrał się za kolejną kawę.

 

Kraków, mieszkanie prywatne

Pielgrzym wiedział, że to będzie wielki dzień. Siedział po turecku w przedpokoju i modlił się o mądrość i siłę, podczas gdy Anna leżała w sypialni. Trwało to pół godziny, potem wstał i zabrał się do robienia śniadania. Starał się być cicho, ale zapachy zrobiły swoje. Bekon i jajecznica były prawie gotowe, gdy ubrana w bieliznę kobieta weszła do kuchni.

– Wygląda i pachnie smakowicie, zupełnie jak ty. – Podeszła i pocałowała go w usta. – Dzień dobry, kochanie.

– Dzień dobry. Ciężka noc? Budziłaś się i krzyczałaś coś przez sen.

– Miałam koszmar. Śniły mi się nagie dziewice na bykach. A potem robactwo, które pokryło całą ziemię. Ludzie nie mieli gdzie uciec. Bałam się, że ciebie już nigdy nie zobaczę. Nie idź. Proszę. – Złapała go za ramię.

– Ty też to poczułaś?

Nie odpowiedziała wprost, tylko spuściła wzrok i delikatnie przytaknęła.

– Czyli jednak – westchnął.

Spojrzała mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się. Nie musiała nic więcej mówić. Od zawsze wiedział, że jest inna, niepowtarzalna. Jej moc była nierozwinięta i mniejsza niż u niego, ale na tyle wyraźna, że w innym życiu mogłaby zostać jego żoną.

– Wczoraj przyjęli kogoś do swego grona. Nie wiem jeszcze gdzie, ale stało się.

Kiwnęła głową. Rozmawiali o tym dzień wcześniej, i choć na początku nie mogła przyjąć wszystkiego do wiadomości, ostatecznie przekonał ją, bo w ten sposób potwierdził to, co podświadomie zawsze czuła.

Starożytna loża co jakiś czas wymieniała któregoś członka na bardziej odpowiedniego człowieka. Ceremonia polegała na tym, że nowy kandydat zabijał go w najmniej spodziewanym momencie, a potem dostarczał dowodów na swoją zbrodnię.

– Co dzisiaj robimy?

Odpowiedź nigdy nie padła. W pokoju obok zabrzmiał dźwięk alarmu. Pielgrzym bez słowa wyłączył gaz i podszedł do komputerów rozłożonych na stole, usiadł na krześle obok i zaczął analizować przesuwające się linijki tekstu.

 

Kraków, ulica Starowiślna

– Trzydzieści siedem, trzydzieści siedem, zgłoś się. – Rozległo się we wnętrzu radiowozu, zaparkowanego w cieniu na Starowiślnej.

Zdzisław Wieśniarski spokojnie odłożył big-maca do papierowego pudełka, powoli otarł usta serwetką i równie flegmatycznie podniósł gruszkę z deski rozdzielczej:

– Trzydzieści siedem, zgłaszam się.

– Podjedź na Wawel. Na spokojnie. Żartownisie dzwonią na sto dwanaście. Zobaczcie, czy nie widać jakichś pijanych albo nieletnich.

– Wawel. Bez bomb. Bez odbioru. – Mężczyzna odłożył gruszkę, dokończył jedzenie i bez słowa spojrzał na partnera, który tylko mruknął:

– Dzieciaki.

– A czy my byliśmy inni?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Wieśniarski odpalił silnik i ruszył.

 

Kraków, mieszkanie pielgrzyma

– Muszę iść. – Krzysztof spojrzał na Annę,

– Pójdę z tobą.

– Nie. Ty lepiej jakoś poinformuj służby, żeby trzymały ludzi z dala od rynku.

– Mam zadzwonić z informacją o bombie?

– A nie masz jakichś znajomych, którzy mogą pomóc?

– Dziennikarzy? Kogoś w urzędzie miasta?

– Właśnie.

– Mój były jest związany z TVP Info.

– Ten pokręcony sukinsyn?

– Niestety. – Spuściła głowę.

– Nie zbliżaj się do psychola. Coś innego wymyślisz.

– A ty?

– Oni chcą zrobić coś bardzo złego koło Kościoła Mariackiego. Muszę iść.

 

Kraków, pod Wawelem

– Trzydzieści siedem. Trzydzieści siedem. Zgłaszam się. – Po pół godzinie Wieśniarski znów siedział w radiowozie.

– Mów trzydzieści siedem.

– Na Wawelu normalnie, to znaczy prawie normalnie.

– Wyjaśnij.

– Nie wpuszczają wycieczek, bo komputery im szwankują. Obeszliśmy cały teren. Jedna grupa jest w środku, ale nie widać, żeby coś było nie tak.

– Jedźcie na interwencję pod Dworzec Główny.

– Zrozumiałem.

 

Kraków, centrum numeru alarmowego 112

– Zdzisiu, mam SMS na numerze alarmowym. – Jeden z operatorów spojrzał na szefa zmiany i przeczytał – Zakładnicy na Wawelu. Udają, że wszystko OK. Tylko SMS.

– Kto to wysłał?

– Numer zarejestrowany na Kmiecik Halina.

– Skąd?

– Okolice Wawelu.

– Wyślij policję do jej domu. Niech zrobią wywiad.

– Zrozumiałem.

Szef zmiany wstał, i ruszył do salki konferencyjnej, gdzie czekała go trudna rozmowa z szefem komendy wojewódzkiej.

 

Kraków, ulica Mogilska

– A panowie to do kogo? – Wsparta o laskę, siedząca na ławce przed klatką staruszka czujnie spojrzała na dwójkę policjantów, którzy wyszli ze środka czteropiętrowego bloku.

– Pod piątkę.

– Do pani Halinki? A stało się coś?

– Nie. Nie. Wie pani, gdzie pracuje pani Halina?

– Jak to nie wiem? Na Wawelu, rzecz jasna. Wycieczki oprowadza.

Policjanci spojrzeli po sobie.

– Spokojna jest?

– Oj panie. – Staruszka machnęła ręką. – To najlepsza kobieta pod słońcem. Starej daty. Jak coś powi, to na mur beton.

– Ma męża?

– No jak to ni ma? Baba bez chłopa jak bez palca. Waldusia ma. Profesor w PAN-ie. Też przyzwoity. To w ogóle bardzo porządna inteligencka rodzina. I do kościoła chodzą, nie to, co te bajbelochy wokół.

– A ma pani może numer?

– Już daje. Ale Halinka nie wplątała się w nic?

– Nie. Nie. Chodzi o jedno zdarzenie, którego mogła być świadkiem.

– A to dobrze. Jak widziała to i pomoże. Czekają tutaj.

Kobieta wstała i ruszyła z energią, której zdecydowanie nie można było oczekiwać po jej wieku. Cała droga zajęła jej równo dziesięć minut, zaś po powrocie miała na nosie okulary, a w ręku notatnik.

– Piszą. Sześć sześć dwa. Jeden dwa trzy. Siedem dwa pięć.

– Dziękujemy. – Funkcjonariusz Limański ukłonił się i ruszył za partnerem do radiowozu.

– Gorąco. – Mateusz Konarski otarł czoło, gdy zdjął czapkę w środku.

– I duszno.

Limański wyjął telefon ze schowka, wykręcił numer i przystawił urządzenie do głowy:

– Dzień dobry panu. Starszy posterunkowy Mateusz Limański, komenda rejonowa policji w Krakowie. Nie. Nic się nie stało. Potrzebujemy porozmawiać na temat żony. Czy możemy do pana podjechać? – Mężczyzna otworzył swój notatnik. – Na jaki adres? Św. Jana dwadzieścia osiem? Doskonale. Dziękuję.

– Trzydzieści siedem. Trzydzieści siedem. – Konarski wziął gruszkę do ręki.

– Mów trzydzieści siedem.

– Sąsiadka tej Kmiecik mówi, że kobieta jest wiarygodna. Jedziemy do męża.

– Zrozumiałam.

Limański odpalił silnik, tymczasem w radio dało się słyszeć lokalne wiadomości:

– W dniu dzisiejszym w Krakowie przewidziana jest niezapowiedziana wizyta jednego z polityków, który będzie rozmawiał z lokalnym sztabem na temat przyszłych wyborów.

– Jeszcze tego nam brakowało.

 

Kraków, PAN

– Dzień dobry panu. Dzwoniliśmy wcześniej.

– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? Coś się stało z Haliną? Bo nie mogę się do niej dodzwonić.

– Kiedy ostatnio widział pan żonę?

– Rano, mniej więcej o szóstej trzydzieści.

– Była zdenerwowana? Zachowywała się inaczej?

– Nie. Nie. Wszystko wyglądało jak zawsze. Ale nic nie rozumiem. Stało się coś?

– Pan usiądzie.

– Postoję.

– Nalegam.

– Nie.

– No dobrze. – Policjant westchnął. – Z numeru pana żony wysłano SMS na numer alarmowy.

– A Halina? Wszystko dobrze?

– Nie wiemy.

– To jedźcie gdzieś. Szukajcie. Pytajcie. Od tego przecież jesteście.

– Właśnie o to chodzi, że chwilowo nie ma wejścia na Wawel.

– Nie ma? A dlaczego?

 

Kraków, rynek główny

Pielgrzym krążył po starym mieście, rozpaczliwie szukając czegoś niezwykłego. Jego uwagę w pewnym momencie zwróciła furgonetka jednej z firm kurierskich, która stanęła w bocznej uliczce obok rynku. Kierowca nie gasił silnika, a z tyłu przez uchylone drzwi dało się zauważyć coś czerwonego, dodatkowo dwóch mężczyzn, którzy stamtąd wyskoczyli, rozglądało się zbyt mocno.

Krzysztof odbył szkolenie w Tybecie i wiedział, że to nie jest farba, zaś bandyci mogą w każdej chwili wrócić. Szczęściem w nieszczęściu było to, że akurat ta uliczka była mało uczęszczana. Mężczyzna wyciągnął wojskowy nóż i zaczął zbliżać się od tyłu pojazdu. Podszedł, gwałtownie otworzył drzwi kierowcy i zdzielił kierowcę pięścią w twarz, a potem poprawił łokciem i dźgnął nożem w bok.

Amator nie miał szans i zwiotczał w jego rękach.

Furgonetka miała zabudowaną tylną część, więc przerzucił nieprzytomnego za fotel i przeszedł na pakę przez boczne drzwi. Zaczął wiązać i kneblować mężczyznę, a przy okazji zrobił krótki rekonesans. Pod plandeką znalazł ciało, jak również kilka kanistrów benzyny i coś, co wyglądało na kostki trotylu. Nie namyślając się długo wrócił na miejsce kierowcy, ruszył i wjechał na jedno z podwórek, gdzie zaparkował przodem do ściany. Wziął głęboki oddech i znów przesiadł się, uważnie rozglądając się wokół. Zaczął cucić podejrzanego, a ten obudził się po kilku minutach i popatrzył z przerażeniem na zakrwawiony nóż.

– Twoi koledzy ci nie pomogą. Co chcieliście wysadzić?

Związany zaczął się wyrywać.

– Wiem o handlu dzieciakami i gwałceniu kobiet na czarnych mszach. Jak się nie uspokoisz, to zaraz utnę ci palucha, może dwa, a nawet trzy. To jak będzie? Powiesz po dobroci czy jedziemy po całości?

 

Kilka godzin później

Kraków, komenda wojewódzka policji

– Słuchaj no, potrzebuję antyterrorystów na Wawelu. I drona. A najlepiej dwa. – Nadkomisarz Waligórski spojrzał na odpowiednika z Warszawy, z którym prowadził wideokonferencję.

– Kpisz sobie? Sama góra do was przyjeżdża. Wszystkie ręce na pokład.

– Dobrze wiesz, jak niewiele się wtedy dzieje. To niańczenie rozpieszczonych bachorów. Każdy może to robić.

– Ale nikt nie chce, do tego wybory za pasem. Nie może być problemów.

– To podeślij chociaż kilku chłopaków. Mam kryzys, i trzeba to po cichu załatwić. Musimy wejść i wyjść, nim ktoś się połapie. Mam nóż na gardle.

– Co jest?

– Jeden z policjantów, którzy rano byli na Wawelu, wszedł na komendę, wyjął broń i zaczął strzelać. Postrzelił trzech moich i cywila. Lekarz, który robił badania, stwierdził całkowity brak władz umysłowych.

– A to ciekawe. Ktoś zaliczył go do trepów?

– Bardzo śmieszne. Ja mówię poważnie. Facet miał doskonałe wyniki i nienaganną służbę, a na koniec okazał się debilem. Zabrali go do szpitala.

– No to masz problem.

– My mamy problem, a na Wawelu możliwych zakładników.

– Wiesz co, gdyby to nie było po znajomości, to byśmy nie rozmawiali. Dam ci jedną trzecią chłopaków, zgoda?

– Zgoda.

– Masz tam jakichś mundurowych?

– Na miejscu są dwa patrole i dron. I jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. Przez okna nic nie widać. Wydają się być matowe.

– Na Wawelu?

– Na Wawelu. Tam coś się dzieje, i naprawdę trzeba to zbadać.

 

Kraków, komenda wojewódzka policji

Inspektor Stachurski z niedowierzaniem spojrzał na lokalnego nadkomisarza, który wezwał go, żeby omówić nowe cele.

– Czy dobrze słyszę, że mamy się podzielić?

– Tak. I jak rozumiem, rozmawialiście już z przełożonym.

– Oczywiście. Ale żeby wejść tak na rympał, bez broni ciężkiej?

– Dokładnie. Macie to zrobić tak, jakby was nie było.

– Może jeszcze zatańczyć sambę? Albo kankana?

– Mówię poważnie.

– Ja też. Nie do końca znamy teren, a to się zawsze źle kończy. W starych obiektach trzeba uważać na zabytki i takie tam. I co ze wstępnym rozpoznaniem?

– Co pan widzi na tym nagraniu? – Nadinspektor przesunął w jego stronę laptopa.

– Można powiększyć pierwsze piętro? Coś mu tu nie pasuje. Nie widać, co jest w środku.

– Podejrzenia?

– Gdyby to były zamalowane szyby, to byśmy to zobaczyli. Gaz też wygląda inaczej. Na pewno musimy wziąć zestawy do oddychania… ale przyznam się, że tego nie rozumiem. Jest podczerwień?

– Niestety. Dron policyjny tego nie ma. I mamy jeszcze problem z pogodą. Przewidują porywisty wiatr i burzę.

– I to właśnie najbardziej lubię w tej robocie. – Stachurski westchnął. – Jest gówniana i z każdą godziną gorsza.

 

Kraków

Kierowca furgonetki nie kłamał i pielgrzym zobaczył, że w kawiarni Świtezianka przy rynku dwóch mężczyzn rzeczywiście na coś czeka. Ich wojskowe buty, badawcze spojrzenia i sztywność ruchów wyraźnie zdradzały charakter ich misji, a obecność szafarza Komunii z kościoła tylko potwierdzała jego przypuszczenia.

Nie do końca wiedział, jak ich wywabić albo unieszkodliwić przy ludziach wokół. Wzywanie policji nie wchodziło w grę. Amatorzy z furgonetki może zostaliby skazani, ci tutaj jednak nie daliby wziąć się żywcem i na pewno zabrali ze sobą wielu niewinnych.

Nagle mężczyźni sami rozwiązali jego problem i ruszyli, wyraźnie kierując się w stronę placu Mariackiego, na którym stały sterty materiałów do remontu kościoła. Pielgrzym zaczął iść za nimi, chowając się wśród tłumu lub rusztowań.

Zbiry weszły do budynku pod szóstką, a on cierpliwie czekał. Byli tam dokładnie piętnaście minut. Gdy wyszli, Krzysztof stanął na ich drodze i wyciągnął spod płaszcza katanę.

Na niebie zaczęło się błyskać. Zrobiło się ciemno i zimno.

 

Kraków, Wawel

– Jedynka prawie przy wejściu północnym. – Grupa antyterrorystów z potężnie zbudowanym blondynem na czele skradała się w stronę bramy, próbując uniknąć kamer.

– Dwójka na pozycji. Czekam.

– Bóg nic nie widzi – odezwał się dyżurny snajper.

– Zrozumiałem. Dwójka, wchodzicie przez drzwi dla służby.

– Majorze, dlaczego nie zamalowaliście kamer? – Nadinspektor spojrzał na antyterrorystę. – Przecież drony mają taką funkcję.

– Nie mamy ich wystarczająco dużo. To raz. To doskonały sposób na poinformowanie o naszej obecności. To dwa. Do tego nie co dzień widzi się takie szyby na Wawelu. Wątpię, żeby dywersja była potrzebna. To trzy. I wchodzimy na pełnej kurwie, żeby się nie zorientowali. To cztery.

– Pan tu rządzi i bierze odpowiedzialność.

– Właśnie.

– Tu dwójka. Pusto – zameldowano przez radio.

– Zrozumiałem. – Stachurski podniósł krótkofalówkę. – Jedynka, wchodzicie.

– Nie mogę ruszyć tych drzwi. Wysadzamy?

– Zabraniam. Powtarzam. – Inspektor nie miał wątpliwości. – Zabraniam.

– Aaaaaaaaaaaaa!

– Jesteśmy atakowani! To jakieś wyładowania!

– Z tyłu! Nóż!

W głośnikach dało słyszeć się pojedyncze strzały, obraz na kamerach członków oddziału znikał, po chwili przestały działać również drony. Cała akcja się posypała, tymczasem nad Wawelem rozpętała się prawdziwa nawałnica.

– Nie mam wyboru. Gówno się rozlało. Wie pan, co to znaczy i kto za to beknie. – Nadinspektor wyciągnął telefon i zadzwonił do człowieka, który nadzorował wizytę VIP-a.

 

Kraków, Gołębia 9

– Panie pośle. Ewakuacja. – Ochrona nie dała dojść do głosu politykowi i popychała go w kierunku wyjścia.

Budynkiem uniwersytetu zaczął wstrząsać gwałtowny wiatr, po kilku minutach jednak przeszedł. Okolica znalazła się w oku cyklonu.

Pielgrzym wiedział, że coś się zmieniło. Przeszkodził ludziom, którzy chcieli zabić polityka, to jednak nie wystarczyło. Gdy dobiegł na miejsce spotkania z wyborcami, ochrona zaczęła się zachowywać co najmniej dziwnie, a on w głowie słyszał wielokrotnie powtarzane słowo „Wawel”. Nie miał szans przeciw profesjonalistom i musiał odpuścić, podczas gdy oni odjechali z piskiem opon.

– Dokonało się. – Upadł na kolana i wzniósł oczy do nieba, a deszcz zalewał go gwałtownymi strugami.

 

Kraków, Wawel

– Co z nami zrobicie? – Stachurski klęczał z rękami założonymi za głowę, spokojnie patrząc na ludzi, którzy bez problemu rozbroili najlepiej wyszkolonych policjantów w kraju, a potem przejęli mobilne centrum dowodzenia.

– Prawdziwym Polakom włos z głowy nie spadnie. – Cywil z bronią popatrzył na niego szklistym wzrokiem, po czym cofnął się, gdy do komnaty wszedł jeden z polityków, który uśmiechnął się równie sztucznie jak na wiecu wyborczym:

– Dobrze się spisaliście, inspektorze. – Jego oczy przez chwilę zapłonęły metalicznym blaskiem. – I nie ma co się opierać. To naprawdę nie boli.

– Co z zakładnikami?

– Jakimi zakładnikami? Ci ludzie są ze swojej własnej nieprzymuszonej woli. – W komnacie pojawiła się kobieta w starodawnym polskim stroju, która emanowała majestatem i wewnętrzną siłą. – Już jesteś.

– Tak, ale nie dzięki tobie. – Polityk prychnął ze złością. – I nie dzięki rojowi z cmentarza.

– Wiem. A nasze drogi z pielgrzymem na pewno się jeszcze skrzyżują. Wspomnisz moje słowo, że będzie generałem naszej armii.

– To od czego zaczniemy?

– Wznowimy projekt Kobra 2000, dokończymy Skorpiona i Irydę. Ale to za kilka dni, gdy absolutnie cały Kraków będzie nasz. Na razie otwórzcie okna. – Kobieta rozkazała swoim cywilnym pomocnikom. – Słuchajcie i zapamiętajcie ten moment. Będziecie o nim mówić dzieciom, a one swoim dzieciom. To początek nowej ery. Polska będzie wielka i zjednoczona.

W całym mieście zaczęły bić dzwony. Przewodniczył im Zygmunt, który normalnie odzywał się tylko w momentach istotnych dla kraju. W niebo z tysięcy gardeł popłynęła jedna zgodna pieśń ze słowami „ojczyznę wolną racz przywrócić Panie”.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Z technicznych dojrzałam:

a dwa i pięć razem dawało razem szczęśliwą siódemkę

oraz brak kilku kropek, lecz nie mam pewności, czy są tam konieczne. ;)

 

Nie wiem również, czy celowo Halina stała się Heleną.

 

Niezwykłe, śledczo-policyjne przedstawienie zajść, w których dzieje się baaardzo wiele, pojawia mnóstwo wątków oraz postaci. Opowieść koncentruje się na bacznym śledzeniu błyskawicznego rozwoju przerażających wydarzeń.

Przebija postać pielgrzyma, jego wspomnienia oraz żelazne zasady, których się trzyma.

Bardzo oryginale (patriotyczne rzec nawet można) potraktowanie konkursu.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Pecunia non olet

» To był niezwykle ciężki okres. « ---> bardzo jestem ciekawy, ile i jakich jednostek masy ów okres ważył.

Czytało się dobrze, opowiadaniu bowiem niewiele można zarzucić pod względami językowym i kompozycyjnym. Krótkie (przeważnie takie) sceny wprost narzucają dynamizm, co jest kolejnym plusem.

Całkiem odmiennie przedstawia się interpretacja. Z góry zastrzegam, że chodzi tylko o mnie. Inni czytający zapewne okażą się bystrzejsi i odgadną, jakim darem dysponował, jakiego daru nabył podczas swoich wędrówek pielgrzym, i jak rozumieć samo zakończenie. Poza tym, że jakieś ugrupowanie sięgnęło po władzę, reszty nie odgadłem.

Cześć Tomaszg!

Tak jak i inne twoje teksty, również i ten mi się spodobał. Plastyczne dialogi, wartka akcja, ekspresyjny język – to wszystko zachęca do czytania. Przeczytałam również pierszą część ‘Pozytywki’ (wedle sugestii przedmowy), w której poznajemy kobietę-guru i moment tworzenia organizacji, a może raczej kultu. Można czytać je oddzielnie, ale stanowią też swego rodzaju jedną opowieść przedstawioną z różnych punktów widzenia.

Przyznam, że opowiadanie było dosyć straszne i prawie poczułam oślizgłe macki zła, ukryte dla niepoznaki w takich niewinnych scenach jak policyjna akcja lub spotkanie bohaterów po latach. Zastanawiam się, czy w ostatecznej bitwie wygra dobro czy zło. Na razie czytelnik zostaje tylko ze swoimi domysłami.

Odważny temat idzie pod prąd propagowanym wszędzie hasłom irenizmu i panreligii. Satysfakcjonująca lektura. Zgłaszam do biblioteki i pozdrawiam!

Gotyckich klimatów to za wiele tu nie ma. Oczywiście opowiadanie ciekawe, jest szczypta tajemnicy, która sprawia, że chce się doczytać do końca, ale mi to wygląda jak z mieszanka Dana Browna i horroru akcji w stylu Blade'a plus trochę satyry. ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Cześć! Na początek uwagi:

I doskonale ciebie rozumiem.

– Kocham ciebie.

Bałam się, że ciebie już nigdy nie zobaczę.

Co tak z ruska?

 

Major Stachurski spokojnie nalał kawy ze szklanego dzbanka i badawczo spojrzał na swój oddział, którzy wraz z nim czekał na codzienną odprawę.

Który.

 

Kiedyś mieszkał w tym miejscu.

Biorąc pod uwagę, że tym miejscem, w którym obecnie przebywa, jest świątynia, mam pewne wątpliwości, co do prawdziwości tego zdania. No chyba że waletował w Bazylice Mariackiej.

 

Wsparta o laskę, siedząca na ławce przed klatką staruszka czujnie spojrzała na dwójkę policjantów, którzy wyszli ze środka czteropiętrowego bloku.

Zbędne, skąd mieliby wyjść, jak nie ze środka?

 

Ogólnie: nie podeszło mi. Tekst dialogiem stoi, a dialogiem trudno tworzyć klimat, który moim zdaniem powinien stanowić fundament opowieści niesamowitej. Zgadzam się z fanthomasem, za dużo tu sensacji, a że sensacja to niekoniecznie coś, po co z własnej woli sięgam, to lektura mnie nie porwała.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Okropna wizja Tomaszu.

Mam nadzieję, że to tylko takie porąbane SF;)

Dzwon Zygmunt to raczej powinien dominować, albo dawać ton.

Lożanka bezprenumeratowa

Przeczytałem, bo tekst konkursowy. 

Przeczytawszy.

Mam z tym tekstem duży problem, bo wiele się tu dzieje, elementy grozy są na miejscu, ale nie czuć gotyckiej atmosfery. Brak opisów i budowanie akcji na dialogach sprawdza się bardziej w konwencji slashera lub horroru opartego na akcji i dynamicznej, nieprzemyślanej reakcji. Tutaj zabrakło oddechu, budowania świata, momentu zwolnienia, który jest niezbędny dla stworzenia lekkiego suspensu. Niemniej poza konkursem jest to tekst, który czyta się wartko i nieźle.

Obawiam się, Tomaszug, że nie pojęłam, co miałeś nadzieję opowiedzieć. Dzieje się tu dużo, szybko i niemal jednocześnie, więc pewnie nie nadążyłam za rozwojem akcji i stąd moja dezorientacja.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Przyjemnie się czytało, akcja wartka, ale tekst kończy się bardziej jak rozdział niż jak zamknięte opowiadanie. Nie wiem, kto tam przejął władzę, co właściwie się stało i jakie będą tego skutki.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka