- Opowiadanie: Storm - Maska Czarnej Śmierci

Maska Czarnej Śmierci

Opowiadanie zainspirowane moim ulubionym utworem Edgara Allana Poego „Maska Czerwonego Moru” a także kosmicznym horrorem Lovecrafta.

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Maska Czarnej Śmierci

Jean Bruneau wyszedł ze starej, dosłownie rozpadającej się chaty państwa Gotardów. Wyciągnął notatnik i dopisał kolejne nazwisko do listy osób zarażonych. Na dalszych stronach zanotował wnioski, jakie udało mu się wyciągnąć podczas wizyty u dwojga staruszków. Napisał, że wskutek zaawansowanych objawów, para raczej już nie powróci do zdrowia i z przykrością stwierdza, iż czeka ich pewna śmierć. Wpis zakończył informacją o zaordynowaniu upuszczania krwi zarażonym, by przywrócić równowagę płynów ciała. Po tym zamknął notatnik, schował do kieszeni płaszcza i ruszył do domu. Miał już serdecznie dość przebywania w dzielnicy biedoty. Pokryte grząskim błockiem ulice, żebracy w brudnych łachmanach patrzący na niego z mieszaniną strachu i nienawiści, zdezelowane domy o dziurawych dachach, a na dodatek zbierająca okrutne żniwo, Czarna Śmierć.

Doktorzy plagi tacy jak on nie mieli łatwego życia. Przebywając na co dzień wśród ofiar zarazy, mimo ochronnego stroju, byli bardziej narażeni na złapanie moru niż zwykli obywatele. Bruneau każdego ranka dziękował Bogu, że ten pozwala mu przeżyć kolejny dzień, chociaż wiedział, iż jego modły na niewiele się zdadzą, ponieważ Stwórca obraził się na swe owieczki i zsyła na nie Ponurego Żniwiarza jako karę za grzechy. Ten natomiast za pomocą plugawego ostrza swej niezastąpionej kosy, przetnie linię życia każdego nieszczęśnika, prędzej czy później. Bruneau zdawał sobie sprawę, że za nim i otaczającymi go ludźmi również kroczy zakapturzona postać z kosą, gotowa zabrać ich z ziemskiego padołu w każdej chwili, jednak nieco otuchy dodawała mu myśl, iż poprzez pomoc ofiarom zarazy będzie w stanie nieco opóźnić nadejście śmierci, a nawet jeśli on sam umrze, być może Bóg doceni jego dobre uczynki i pozwoli wstąpić do raju.

Ze słabo tlącą się iskrą nadziei w sercu, Bruneau dotarł do domu. Zdjął płaszcz, rękawice, maskę, przebrał się w zwykłe ubranie, zjadł skromny posiłek i położył do łóżka. Pragnął zasnąć, lecz jego targany myślami umysł na to nie pozwalał. Postanowił skupić uwagę na jakimś przedmiocie i liczyć na to, że uspokoi bombardowaną ideami psychikę. Zaczął więc spoglądać na swoją dziobatą maskę. Wpatrywał się w jej szklane, puste oczy, przyglądał się dziobowi, w końcu wziął do ręki i oglądał z każdej strony jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Po dłuższej chwili tępego gapienia się odłożył maskę na miejsce. Jego myśli stały się jeszcze bardziej ponure. Dziób maski przypominający ptasi i wcześniejsze rozmyślania o śmierci i zarazie, wytworzyły w jego głowie straszliwy obraz. Widział czarne niczym bezgwiezdna noc kruki, ucztujące na zarażonych zwłokach. Nie był w stanie zmusić swojego umysłu do wyrzucenia z głowy tej przerażającej sceny. Znów próbował zasnąć, lecz na próżno. Była to pierwsza bezsenna noc w jego życiu.

 

Nazajutrz rano Bruneau otrzymał list od samego biskupa Prospero – najznamienitszej osoby w całym mieście. W owej epistole duchowny błagał doktora, by przybył do Szkarłatnego Dworu, prywatnej rezydencji biskupa i zbadał go, gdyż Prospero nie najlepiej się czuł. Jean Bruneau nie zwlekał ani przez chwilę. Założył strój ochronny, dziobatą maskę, która zafundowała mu nocne koszmary, zabrał notatnik, laskę oraz niezbędny sprzęt i ruszył do Szkarłatnego Dworu.

Gdy dotarł na miejsce, służący zaprowadzili go do zamkniętej sypialni, w której leżał biskup. Bruneau przywitał się z nim i podszedł bliżej. Zamienił kilka słów z Prospero i rozpoczął badanie. Po ujrzeniu zgorzeli na czubkach palców u rąk i nóg, a także powiększonych węzłów chłonnych oraz wykryciu takich objawów jak gorączka, dreszcze czy ból głowy, doktor nie miał wątpliwości, że nieszczęsny hierarcha padł ofiarą Czarnej Śmierci.

– Przykro mi księże biskupie, ale jest ksiądz zarażony – rzekł Bruneau.

– Niemożliwe! Co też pan mówi doktorze. Bóg nie pozwoliłby umrzeć swemu najpokorniejszemu słudze – odpowiedział Prospero.

– Niestety takie są fakty. Na ten moment zalecam upuszczanie krwi – odparł doktor.

– Nie, nie wierzę panu, zaraz przyjdzie ten drugi lekarz i na pewno powie, że wszystko ze mną w porządku – protestował duchowny.

Bruneau już miał pytać, o jakiego drugiego doktora chodzi, gdy nagle usłyszał pukanie do drzwi. Po zgodzie biskupa na wejście, do sypialni wkroczył wcześniej wzmiankowany przez Prospero medyk.

– Panie Bruneau, oto doktor Mortnoire – przedstawił gościa kapłan. – Mam nadzieję, że postawi właściwą diagnozę.

Oburzony Jean chciał wyjść, trzaskając za sobą drzwiami, jednak dziwna aura, jaką roztaczał wokół siebie Mortnoire, sprawiła, że został i przyglądał się tajemniczemu medykowi. Znał wszystkich doktorów plagi w mieście, lecz nigdy nie słyszał takiego nazwiska. Fakt, że przybysz nie odzywał się ani słowem, też wydał mu się nieco niepokojący. Po zakończonym badaniu Mortnoire stwierdził:

– Zarażony!

– Widzi ksiądz biskup, miałem rację – dodał Bruneau.

– Co?! To się nie dzieje naprawdę! Czy przyjdzie mi umrzeć? – lamentował Prospero.

– Oczywiście, każdy kiedyś umrze – odparł lakonicznie Mortnoire.

Oszczędność w słowach, jaką charakteryzował się doktor i jego złowieszczo brzmiący głos powodowały u Jeana niedający się racjonalnie wyjaśnić lęk. Ów przedziwny głos był nienaturalnie chrypliwy i wydawało się, że płynął nie ze skrywanych pod maską ust medyka, lecz jakby z jakiejś dalekiej otchłani. Bruneau zastanawiał się nad tym chwilę i nagle w jego głowie powstała dziwna myśl. Mort Noire oznacza przecież Czarną Śmierć! Gdy tylko to stwierdzenie pojawiło się w jego umyśle, tajemniczy doktor zwrócił się do niego, jak gdyby był jakimś magiem, biegłym w sztuce telepatii:

– Tak, masz rację Jean.

Po tym wziął do ręki swoją laskę, która w mgnieniu oka zmieniła się w kosę. Jego ubiór ochronny z nawoskowanej tkaniny, przemienił się w czarny niczym krucze pióra płaszcz, a gdy zdjął dziobatą maskę, oczom Bruneau i Prospero ukazał się koszmarny widok. Zamiast ludzkiej twarzy ujrzeli trupią czaszkę o świecących piekielnym blaskiem oczach. Makabryczności oblicza dopełniały ledwo trzymające się kości, kawałki gnijących mięśni wokół żuchwy i oczodołów. Jean padł przerażony na kolana, a biskup chwycił złoty krucyfiks, stojący dotychczas na stoliku i zaczął odmawiać wszystkie znane modlitwy, z nadzieją na przegnanie straszliwej zjawy. Ponury Żniwiarz wyciągnął kościstą rękę w stronę Prospero i rzekł:

– Najwyższy czas iść, księże biskupie.

– Nigdy! Zgiń, przepadnij upiorze! – krzyczał kapłan. – Byłem wiernym sługą bożym, nie zasługuję na taki los, Stwórca mnie obroni!

– Twój Bóg ma już ciebie dość. Wysłał mnie, bym oczyścił ten świat z jego grzesznych dzieci, ale nie martw się, ma już nowe plany wobec waszej planety. Stworzy nową rasę, doskonalszą od was, która uczyni na tej ziemi prawdziwy Eden, tak jak zostało zapisane w świętych księgach – powiedział Żniwiarz.

Po tych słowach chwycił Prospero za rękę, machnął swoją kosą i zniknął, a z duchownego został jedynie zimny trup. Doktor Bruneau nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą zobaczył. Z przerażeniem w oczach, uciekł ze Szkarłatnego Dworu i pobiegł do domu, nie oglądając się. Gdy dotarł do owego bezpiecznego azylu, z przerażeniem spostrzegł zgorzele na palcach rąk. Zastanawiał się, jak mogło dojść do zakażenia, przecież ani na chwilę nie zdejmował ochronnego ubioru. Spojrzał znów na maskę, po czym rozpaliwszy uprzednio ogień w kominku, wrzucił swój strój do syczących płomieni. Plugawe odzienie, które było przyczyną wielu nieszczęść, nareszcie zostało strawione przez niepowstrzymany żywioł. Teraz mógł jedynie czekać na przybycie Ponurego Żniwiarza. Dopisał Prospero i siebie do listy osób zarażonych, po czym położył się do łóżka. Gdy w końcu zasnął, przyśnił mu się koszmar. Ponownie zobaczył stos trupów i ucztujące na nim kruki. Z przerażeniem rozpoznał w dwójce napuchniętych zwłok, leżących na szczycie stosu, siebie i biskupa Prospero. Gdy obudził się z krzykiem, zobaczył, że nad jego łożem stoi doktor plagi. Tym razem nie dał się zwieść tej przeklętej maskaradzie, od razu rozpoznał, iż jest to nie kto inny jak Mortnoire, znany także jako Czarna Śmierć. Spodziewany gość błyskawicznie zmienił swoją drewnianą laskę w kosę i wyciągnął zimną jak lód rękę w stronę Jeana, mówiąc charakterystycznym, pustym głosem rodem z najgłębszych czeluści otchłani:

– Chodź Jeanie Bruneau, już pora na ciebie!

– Czy to, co mówiłeś, jest prawdą? Bóg naprawdę pragnie śmierci wszystkich ludzi? – zapytał Jean.

– Tak, właśnie to mi powiedział. Powtarzam jedynie jego własne słowa. Wasz czas dobiegł końca. Zawiedliście swego stwórcę, okazaliście się jedynie błędem, a błędów należy się pozbywać – odpowiedział Mortnoire.

– Moje ciało umrze, ale co z duszą? Dokąd mnie zabierasz? – pytał wciąż Bruneau.

– Sam się przekonasz. Chodźmy już, mam jeszcze do odebrania niejedno życie – odparła Śmierć.

Biedny doktor ze łzami w oczach chwycił dłoń kostuchy. Żniwiarz jednym szybkim machnięciem kosy przeciął linię życia lekarza i zabrał go ze sobą. Na łóżku leżała teraz jedynie martwa cielesna powłoka, która niczym w koszmarnym śnie Jeana, stanie się pożywką dla czarnych jak noc kruków.

 

Doktor Bruneau znajdował się w samym sercu otchłani. Upiór, który odebrał mu życie, zniknął a wokół jego jestestwa rozciągała się bezkresna czerń. Niespodziewanie ciemność została rozświetlona przez intensywny blask, promieniujący wszystkimi znanymi w świecie śmiertelników kolorami. Oślepiająca światłość zbliżała się do niego, a gdy znalazła się bardzo blisko, zmniejszyła swą intensywność. Jean mógł wreszcie zobaczyć, co było źródłem niezwykłego blasku. Przed nim znajdowała się ogromna pulsująca kula energii z hipnotyzująco spoglądającym w dal okiem pośrodku. Doktor poczuł, że mimo woli porusza się w stronę dziwnej istoty. Gdy znalazł się w jej wnętrzu, usłyszał grzmiący głos, który do głębi poruszył jego istotą. Ów pochodzący z najdalszych granic kosmosu bas brzmiał:

– Jam jest Bóg twój!!! Ze mnie powstałeś i do mnie wrócisz!!!

 

 

***

Słowa upiornej kostuchy potwierdziły się, Czarna Śmierć wyludniła całe miasto, potem kraj aż wreszcie świat. Ci, po których Ponury Żniwiarz przyszedł najpóźniej, zwykli powtarzać słowa pewnego człowieka, iście prorocze w obliczu czystki dokonanej przez urażone bóstwo: „I objęły niepodzielnie władanie nad wszystkim Ciemność, Rozkład i Czarna Śmierć”.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Makabryczna wizja końca świata…

Bardzo dobrze czyta się Twój horror, napięcie jest umiejętnie potęgowane, opisy oraz charakterystyka bohaterów i dialogi – także na plus. :)

Pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że nowy lekarz nazywa się „Czarna Śmierć”. :)) Edit, nie myliłam się. :)

Natomiast Bruneau to chyba znaczy: „czarny do/do czarnego/czarnej”. :)

Czasem przypominała mi się czytana przed laty „Dżuma”.

 

Z technicznych – moje sugestie:

Pokryte grząskim błockiem ulice, żebracy w brudnych łachmanach patrzący na niego z mieszaniną strachu i nienawiści, zdezelowane domy o dziurawych dachach (dałabym tu przecinek) a na dodatek zbierająca okrutne żniwo, Czarna Śmierć.

 

Nazajutrz rano Bruneau otrzymał list od samego biskupa Prospero-(brak spacji przy myślniku) najznamienitszej osoby w całym mieście.

 

Prospero podejrzewał, że jest zarażony. (..)

– Przykro mi księże biskupie, ale jest ksiądz zarażony – rzekł Bruneau.

– Niemożliwe! (…) – odpowiedział Prospero. (…) Nie, nie wierzę panu, zaraz przyjdzie ten drugi lekarz i na pewno powie, że wszystko ze mną w porządku (…) – tu mi trochę zgrzyta, że podejrzewał zarażenie, w tym celu wezwał lekarza, a potem oburzył się, kiedy Bruneau to stwierdził, potwierdzając przecież tylko jego wcześniejsze podejrzenia

 

Na łóżku leżała teraz, (ten przecinek bym usunęła) jedynie martwa cielesna powłoka, która niczym w koszmarnym śnie Jeana, stanie się pożywką dla czarnych jak noc kruków.

 

Upiór, który odebrał mu życie, zniknął a wokół jego jestestwa, (ten również) rozciągała się bezkresna czerń.

 

Pozdrawiam, klik ode mnie. :)

Pecunia non olet

No i po co trudzić się wymyślaniem jakichś maszkar? Dość sięgnąć do historii, sposób pisania “pożyczyć” od dawniejszych mistrzów, i banalna w gruncie rzeczy historyjka o lekarzu staje się opowiadaniem grozy z elementami moralitetu.

Hej bruce!

Dzięki za klika i pozytywną opinię!

Niemożliwe! (…) – odpowiedział Prospero. (…) Nie, nie wierzę panu, zaraz przyjdzie ten drugi lekarz i na pewno powie, że wszystko ze mną w porządku (…) – tu mi trochę zgrzyta, że podejrzewał zarażenie, w tym celu wezwał lekarza, a potem oburzył się, kiedy Bruneau to stwierdził, potwierdzając przecież tylko jego wcześniejsze podejrzenia

 Super, że to znalazłaś. Kompletnie nie zwróciłem na to uwagi a faktycznie wygląda głupio. Zgrzyt uzasadniony. :) 

Zabieram się za poprawki. Pozdrawiam również!

AdamKB 

Dzięki za komentarz. Fajnie, że opowieść się podobała!

Pozdrawiam.

 

Cześć, Storm

 

na plus mogę zaliczyć, że opowiadanie jest napisane w niezłym stylu. Są tam co prawda pewne niedociągnięcia, np. kilka razy zaznaczasz, że maska jest dziobata, albo od razu wykładasz na stół kartę, że Mortnoire to personifikacja Czarnej Śmierci, ale potencjał widać. 

 

Niestety mimo to Twoje opowiadanie nie poruszyło mnie w ogóle. Kilka powodów: przede wszystkim inspiracja Poem jest tutaj aż nadto widoczna. W moim odczuciu niewiele dodajesz od siebie, nie polemizujesz z tekstem, którym się inspirujesz, dajesz tylko innego bohatera, który tak naprawdę nie jest w żaden sposób interesujący, nie dajesz mu żadnego celu ani wpływu na przebieg tej prostej fabuły. Niezbyt podoba mi się również zakończenie oderwane od klimatu całej reszty teksty. Może gdybyś nie napisał we wstępie, że inspirowałeś się też kosmicznym horrorem Lovecrafta nie zwróciłbym na to uwagi, jednak teraz nie mogę pozbyć się skojarzenia z Przedwiecznymi – gdybyś wprowadził tego typu element wcześniej do fabuły (np. w wizjach bohatera), to otrzymałbyś pewną klamrę. W tej chwili to niezbyt dobrze działa. 

 

Pozdrawiam!

Pozdrawiam i również bardzo dziękuję za dobrą, horrorową literaturę. :)

Pecunia non olet

Autorze!

 

Pomysł zdecydowanie fajny, i momentami klimat też potrafił chwycić, jednak ostatecznie nie przekonało mnie to w stu procentach. Ten pierwszy, bardzo długi akapit dobrze by było rozdzielić na mniejsze – aktualna forma utrudnia nieco czytanie i może już na wstępnie odstraszyć czytelnika. 

Bohaterowi zabrakło trochę charakteru – wiem, że trudno stworzyć rozwinięte postaci w tylu znakach, jednak niestety doktor mnie nie pociągnął.

Myk z Mortnoire za to fajny, podobał mi się. I to połączenie koszmaru z postacią, która potem się pojawiła i odegrała kluczową rolę też wyszło.

Pozdrawiam i powodzenia w rozwoju! :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć michalovic!

To, że bohater nie jest interesujący wytłumaczę tym, iż miał być podobny właśnie do tych z prozy twórców, którymi się inspirowałem czyli zwykły człowiek kontra groza nie z tego świata. Być może brakuje mu głębi ale u Lovecrafta było podobnie, kończyło się na opisie wykształcenia i emocji protagonisty.

Co do zakończenia to przyznam, że chciałem nim zaskoczyć odbiorcę, stąd niespodziewany kosmiczny bóg na końcu, sprawiający wrażenie oderwanego od całości. 

Dzięki za opinię, pozdrawiam również! 

BarbarianCataphract

Dzięki za komentarz!

Co do pierwszego akapitu to faktycznie masz rację, wygląda nieco przytłaczająco. Postaram się go rozdzielić. 

Hej, hej,

 

fajna klimatyczna historia. Ja bym nieco rozbudował świat przedstawiony oraz dodał więcej opisów bohaterów: zarażonych dziadków, biskupa, doktorów plagi. Dobrze byłoby również fabułę osadzić w czasie i miejscu, miałem kilka zgrzytów np. związanych z kładzeniem się bohatera do snu:

 

Ze słabo tlącą się iskrą nadziei w sercu, Bruneau dotarł do domu. Zdjął płaszcz, rękawice, dziobatą maskę, przebrał się w zwykłe ubranie i położył do łóżka. Pragnął zasnąć, lecz jego targany myślami umysł na to nie pozwalał.

Nie umył się? Nie przebrał w piżamę?

Wrócił nocą z dzielnicy biedoty? Czy położył się wcześniej?

 

Dopisał Prospero i siebie do listy osób zarażonych, po czym położył się do łóżka. Gdy w końcu zasnął, przyśnił mu się koszmar.

Znowu dość szybko poszedł spać. Bez obiadu i kolacji.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

BasementKey Dzięki za opinię! Co do zgrzytów to w pierwszym przypadku po prostu zapomniałem o dokładniejszym opisie. Uzupełnie to bo rzeczywiście wygląda dziwnie. Drugi wyjaśnię tym, że bohater był umierający więc po prostu położył się i czekał na śmierć. Pozdrawiam również!

Choć to tylko opisanie trzech przypadków zarazy, opowiadanie wybrzmiewa w szczególny sposób, biorąc pod uwagę, że przecież żyjemy w czasach pandemii.

 

in­for­ma­cją o za­or­dy­no­wa­niu upusz­cza­nia krwi dla za­ra­żo­nych… → …in­for­ma­cją o za­or­dy­no­wa­niu upusz­cza­nia krwi za­ra­żo­nym

Krew upuszcza się komuś, nie dla kogoś.

 

Po­sta­no­wił sku­pić swoją uwagę na ja­kimś przed­mio­cie… → Zbędny zaimek – czy skupiałby cudzą uwagę?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Za­czął więc spo­glą­dać na swoją dzio­ba­tą maskę. Wpa­try­wał się w jej szkla­ne, puste oczy, przy­glą­dał się dzio­bo­wi, w końcu wziął do ręki i oglą­dał z każ­dej stro­ny jak dziec­ko, które do­sta­ło nową za­baw­kę. Po dłuż­szej chwi­li tę­pe­go ga­pie­nia się odło­żył maskę na miej­sce. Jego myśli stały się jesz­cze bar­dziej po­nu­re. Dziób maski przy­po­mi­na­ją­cy ptasi… → Czy to celowe powtórzenia? Dwa zdania przed Tm fragmentem masz jeszcze jedną dziobata maskę.

Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Ma­ka­brycz­ność ob­li­cza do­peł­nia­ły… → Ma­ka­brycz­ności ob­li­cza do­peł­nia­ły

 

a bi­skup chwy­cił w ręce złoty kru­cy­fiks… → Zbędne dookreślenie – czy biskup mógł chwycić krucyfiks bez użycia rąk?

 

i po­biegł do swego domu, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. → Zbędny zaimek. Zbędne dookreślenie – czy mógł oglądać się przed siebie?

Wystarczy: …i po­biegł do domu, nie oglą­da­jąc się. Lub: …i po­biegł do swego domu, nie patrząc za sie­bie.

 

Chodź­my już, mam jesz­cze wiele żyć do ode­bra­nia… → Życie nie ma liczby mnogiej.

Proponuję: Chodź­my już, mam jesz­cze do ode­bra­nia niejedno życie

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html  

 

Ów po­cho­dzą­cy z naj­dal­szych gra­nic ko­smo­su bas brzmiał:

– JAM JEST BÓG TWÓJ! ZE MNIE PO­WSTA­ŁEŚ I DO MNIE WRÓ­CISZ! → Czy ów bas umiał brzmieć wielkimi literami?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy Dzięki za wyłapanie błędów! Większość już poprawiona.

Z nadużywaniem zaimków faktycznie mam problem mimo, że czytam tekst kilkakrotnie sprawdzając czy wszystko ok, tego akurat nie zauważam. Muszę bardziej zwracać na to uwagę.

Co do basu kosmicznego boga specjalnie zastosowałem wielkie litery by podkreślić jego siłę i donośność, pomyślałem, że będzie to dobry pomysł :)

Bardzo proszę, Stormie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Dodam jeszcze, że wielkie litery nie brzmią donośniej. Natomiast postawienie trzech wykrzykników na końcu zdania wzmaga głośność wypowiedzi. I choć rozumiem Twój zamiar, to muszę wyznać, że trochę mnie irytuje, gdy ktoś wypowiada kwestię wielkimi literami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy Ok uznałem, że faktycznie trochę dziwnie to wygląda i zamieniłem wielkie litery na normalne, dodając trzy wykrzykniki. ;)

Bardzo się cieszę, Stormie, że pozwoliłeś się przekonać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No cóż.

Tekst podobał mi się bardziej niż oryginał, ale o to nie trudno. Wyjątkowo nie cierpię pisarstwa Edgara Allana Poego ;D

Styl może nie jest wybitny, niektóre zdania wyszły moim zdaniem nieco chropawo. Niemniej – ogół nadaje się do czytania. Ponadto całkiem zręcznie udało Ci się oddać klimat epoki. 

Fabuła sprawia wrażenie dość linearnej. Twist wchodzi o wiele za szybko, przez co opowiadanie mocno wytraca impet. Najsłabszym fragmentem jest zakończenie. W moim mniemaniu zupełnie nie pasuje do reszty tekstu, jakby było doklejone na siłę. Dodatkową wątpliwość budzi fakt, że – jak wszyscy wiemy – ludzkość jednak przetrwała czasy doktorów plagi, żaden nowy gatunek nie zagościł na ziemskim padole. Nie udało mi się zrozumieć, co chciałeś przekazać konstruując utwór w ten sposób.

Chyba że to my jesteśmy tymi nowymi, lepszymi ludźmi… Jednak jeśli tak to ma wyglądać, trochę się Najwyższemu nie udało…

Mimo wszystko, trzeba powiedzieć, że czytałem na tym portalu o wiele słabsze teksty i nie mam poczucia straconego czasu. Pozdrawiam.

silver_advent Za zagładą ludzkości przedstawioną w tekście nie stoi jakiś wiekszy przekaz. To po prostu historia alternatywna: Co by bylo gdyby ludzie nie przetrwali epidemii czarnej śmierci? 

Zakończenie miało byc zaskakujące, jednak może faktycznie jest aż nadto zaskakujące :)

Osobiście Poego uwielbiam, czytając jego horrory zawsze daję się ponieść temu mrocznemu, gotyckiemu klimatowi, choć przyznaję zdarza mu się popadać w lekką grafomanię, szczególnie w utworach humorystycznych. 

Dzięki za komentarz. Pozdrawiam również!

Zgodzę się z Adamem – historyjka dość banalna. Plus za rzadko spotykaną w fantastyce tematykę.

Babska logika rządzi!

Finklo dzięki za przeczytanie i komentarz.

Historia owszem do odkrywczych nie należy, ale tekst, który ją zainspirował czyli „Maska Czerwonego Moru” Poego też bardzo skomplikowany nie był. Klimat i tematyka zarazy miały grać tu pierwsze skrzypce, co poniekąd się udało, patrząc na komentarz Twój i innych czytelników. 

Pozdrawiam!

U mnie Poe ciągle w kolejce do przeczytania.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka