- Opowiadanie: Rosawow - Aylen cz. 1

Aylen cz. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Aylen cz. 1

Niewielki pokój na poddaszu był bardzo skromną, acz przytulną izbą. Większą jej część zajmowało spore łóżko, na którym leżały wielkie puchowe poduszki odkształcone jeszcze po nocnym odpoczynku lokatora i niedbale odchylony koc. W kącie stało lustro, w drugim okrągły stoliczek, a przy nim krzesło. Na stole rozrzucone były jakieś książki, papiery i mapy, a także wypalona świeczka, kubek z niedopitym napojem, nadgryziona, zeschnięta już bułka – niewątpliwie resztki wczorajszej kolacji. Przy ścianie znajdowała się obszerna drewniana skrzynia, a naprzeciw niej okno.

 

Przy oknie stała kobieta, około lat dwudziestu, o nieprzeciętnej, wręcz niezwykłej urodzie, nader jednak szczupła, by nie powiedzieć – chuda. Krótka, nocna szata ujawniała długie, sprężyste nogi, przywykłe do długodystansowych marszów, jak i konnych wędrówek. Wyrzeźbione niczym u atlety ręce dziewczyny także wzbudzały niejaki szacunek. Ale dla obserwatora największą jej zaletą były włosy. Luźno rozpuszczone, spływające złotą kaskadą sięgały sporo za pupę. Były piękne i każda kobieta w Ifrycie marzyła o takich.

 

Lecz miała takie tylko Aylen.

 

Widok z okna roztaczał się na tętniące życiem miasteczko Erlah. Kobieta patrzyła na nie, choć wcale nie widziała śpieszących ulicami ludzi. Była daleko, daleko stąd, w stolicy kraju, a jej myśli zaprzątały sprawy dość niezwykłe jak na dwudziestoparolatkę.

 

Rozmyślała bowiem o wojnie.

 

Parę set lat temu miała miejsce wojna, nazywana później trzydziestoletnią, bądź też – wojną o Villet. Dwa potężne mocarstwa Ifryt i Nyzeil, wbrew sobie, zapragnęły podbić niewielki półwysep, który do tej pory dzielnie utrzymywał autonomię. Nyzeilski cesarz, człowiek bardzo uparty i pewny siebie, choć na wojskowości znał się nieźle, to jednak zmysłu politycznego nie miał za grosz. Gdy Ifryt zajął tak pożądany przez niego kawałek świata, ten postanowił, że nie spocznie dopóty, dopóki Villet nie trafi w jego ręce. I tak rozpętała się wojna, trwająca przeszło trzydzieści lat. Villet pozostał ostatecznie przy Ifrycie, choć tylko, jako lenno, a Nyzeil musiał pogodzić się z porażką. Cesarz umarł w kilka miesięcy po podpisaniu pokojowych traktatów, a Nyzeilczycy z pokorą odsunęli się od spornego półwyspu. Z pokorą na twarzy, nie w sercu. Serca ich, bowiem przepełnione były goryczą i pragnieniem odwetu.

 

Z upływem czasu przyzwyczajono się do porażki, Nyzeil na powrót stawał się dumnym, potężnym cesarstwem i nie próbował spoglądać już na nieszczęsny półwysep, a władców Ifrytu traktował z ponurą wyższością.

 

Lecz chodź minęło prawie trzysta lat od tamtych wydarzeń Nyzeil wciąż pamiętał. I zdawało się, że znów zerka w kierunku Villet.

 

Kobieta westchnęła odwracając się od okna.

 

Podeszła do skrzyni, z której wyciągnęła czyste ubranie. Zdjęła nocną szatę i przebrała się w świeżą koszulę oraz porządne skórzane spodnie przeznaczone do konnej jazdy.

 

Nim wyszła z pokoju wzięła do ręki kubek stający na stole i pociągnęła łyk zimnego płynu. Spojrzała jeszcze na papiery rozrzucone na blacie. Były to ważne dokumenty, od których nie mogła się uwolnić, nawet będąc na urlopie. Jeden z listów oznaczony był pieczęcią Najwyższego Generała Armii Ifrytu. Złożyła go starannie i schowała do torby wiszącej na krześle. Takich rzeczy nie powinno trzymać się na wierzchu.

 

Wreszcie opuściła izbę. Zapach ziół i gotowanego mięsa sprawił, że zaburczało jej w brzuchu. Zbiegła po wąskich, drewnianych schodkach i weszła do kuchni

 

– Dzień dobry mamo. – przywitała się siadając przy stole.

 

– No nareszcie kochanie. – uśmiechnęła się tęgawa kobiecina na widok córki.

 

Podała świeżo wypieczony chleb, do miski nalała sporą chochlę gulaszu i postawiła przed dziewczyną.

 

– Najlepsze królewskie dania mogą się schować. – zaśmiała się Aylen, ze smakiem zajadając zupę. Rozczulona kobieta usiadła naprzeciw niej. Oparła głowę na łokciu i siedziała tak, patrząc na córkę. Uwielbiała to robić, niestety, zbyt rzadko miała taką możliwość.

 

– Mamo – podjęła Aylen. – Dostałam wczoraj bardzo ważne listy ze stolicy. Dzisiaj mój urlop się kończy. Muszę wracać do Nissdorfu.

 

– Jak to? Wróciłaś do domu raptem parę dni temu i już chcesz wyjeżdżać?! – zapytała, nagle rozeźlona.

 

– Muszę. – poprawiła. – Mamo, dobrze wiesz, że gdyby moje życie zależało tylko ode mnie, zostałabym tutaj na zawsze.

 

Pani Olaya machnęła tylko ręką. Podniosła się z siedzenia i pozbierała puste naczynia po śniadaniu.

 

– Stało się coś złego? – zapytała po chwili milczenia.

 

– Jeszcze nie.

 

– Aylen. – niecierpliwiła się Olaya.

 

Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc. Nie chciała denerwować matki, ale jednocześnie nie mogła nie mówić nic.

 

– Dostałam wczoraj list od generała Virridisa. Pisał, że zmuszony jest przerwać mój urlop, prosił, bym niezwłocznie wróciła do pałacu. Nie wyjaśnił, o co chodzi, a wiem, że gdyby wydarzyło się coś złego na pewno by mnie o tym poinformował. Nie trzeba się martwić.

 

W ostatnim zdaniu można było posłyszeć nutkę beztroskiego uśmiechu. Nie przekonało to Olayi.

 

– Aylen, nie podoba mi się to. Skoro, jak mówisz, nic się nie stało….

 

– Mamo – przerwała jej dziewczyna. – To jest wojsko. Jeśli generał Virridis rozkaże mi cokolwiek będę wiedziała, że tak trzeba. Nie mogę kwestionować rozkazów przełożonych.

 

– Czyli wyjeżdżasz?

 

Skinęła głową.

 

Olaya milczała. Strach o ukochaną córkę był silniejszy niż rozsądek. Nie mogła pogodzić się z tym, że Aylen jest żołnierzem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej delikatna dziewczynka, chwyciła za miecz. Nie wiedziała, że Aylen potrafi walczyć jak mężczyzna, że jest niezwykle silna i wytrzymała. Dla niej, ta złotowłosa nimfa wciąż pozostawała tamtym bezbronnym, przestraszonym dzieckiem, które niegdyś przyjęli pod swój dach.

 

– Zostań z nami, proszę. – szepnęła.

 

Lecz Aylen nie mogła.

 

 

 

 

 

***

 

Poprzedniego dnia do drzwi niewielkiego, wiejskiego domku zapukał dziwny gość, niewidywany w tych stronach chyba nigdy. Był to posłaniec i chociaż na pierwszy rzut oka prezentował się zupełnie zwyczajnie, Aylen rozpoznała w nim królewskiego gońca. Wręczył dziewczynie pismo, niewątpliwie przeznaczone dla niej, w którym jednak zapomniano ( a może wcale nie zapomniano?) umieścić należne jej tytuły i godności. Co więcej owy list podpisany był tylko tajemniczą literą „A". Kobieta szybko domyśliła się kto jest jego nadawcą, mimo że domysł ten był co najmniej osobliwy. Królowa Alva, bo ona właśnie, jak sądziła Aylen jest autorką listu, prosiła o jak najszybszy powrót księżniczki do stolicy. Nie podawano przyczyny prośby.

 

Dziewczyna długi czas siedziała z pismem na kolanach, próbując odgadnąć, o co też właściwie chodzi ciotce. Wcale nie chciała opuszczać spokojnego miasteczka. Było jej tutaj bardzo dobrze, nie tęskniła bynajmniej do pałacowych intryg. Potrzebowała odpoczynku. A jednak, nie potrafiła rzucić w kąt dziwnego papieru i nadal rozkoszować się urokami Erlah.

 

Dodatkowych zmartwień przysporzył jej kolejny list, który otrzymała tego samego dnia. List od generała Viridisa był rozkazem. Powiadamiał w nim, iż z dniem następnym po otrzymaniu pisma kończy się jej wojskowy urlop. Ma natychmiast wracać do Nissdorfu.

 

Nic z tego nie rozumiała. Nie wiedziała, co mogło się wydarzyć skoro tak pilnie jest wzywana do pałacu. Szybko pojęła, że rozkaz Viridisa jest swego rodzaju ubezpieczeniem, gdyby z jakiś względów postanowiła pozostać w Erlah jeszcze trochę. Lecz po co właściwie to wszystko? Chodziła po pokoju ucząc się niemal na pamięć obu listów, a objawienie uparcie nie chciało nadejść. Nawet rankiem, kiedy umysł wydaje się być jaśniejszy, nie znalazła przyczyn. No może poza jedną, lecz chyba zbyt błahą i oczywistą. Spory z Nyzeil o każdy możliwy skrawek ziemi Yggdrasilu były już niemal tradycją. Była to rzecz tak normalna jak potrzeba oddychania, spania czy jedzenia. Nie sądziła, by kolejna utarczka wywołała w królowej taką panikę, aby miała od razu wzywać wszystkich swoich oficerów. Ale tak czy inaczej… Najwyraźniej coś się stało. Nie wiedziała czy coś złego.

 

Założyła wojskową kurtkę, ogarnęła pokój zbierając swoje rzeczy do torby. W pościeli znalazła długie skarpety, które zaraz wciągnęła na nogi. Usiadłszy na łóżku wyjęła spodeń wojskowe buty. Rzemyki, które służyły do ich wiązania były splątane gorzej niż włosy po kąpieli. Trochę jak jej życie…

 

Dziwne, niezrozumiałe, pełne niedomówień… Takie właśnie było życie księżniczki Aylen, majora Legii Nissdorfu. Wszystko zaczęło się, gdy miała osiem lat. Była wtedy beztroskim, szczęśliwym dzieckiem, pobierającym nauki od najmłodszych lat, nieco rozkapryszonym, ale mądrym i dobrym. Pochodziła z książęcej rodziny – najpierw jej dziadek, a później brat matki, Gaurus, byli władcami Ifrytu. Wszystko wskazywało na to, iż Gaurus nie doczeka się potomka, a wtedy, wedle tradycji, tron miała objąć właśnie Aylen.

 

Niestety, życie potoczyło się inaczej.

 

Wracając ze zjazdu w Villet, królewska rodzina padła ofiarą napaści. Wojska królewskie, choć broniły się długo i zaciekle nie zdołały obronić swojego władcy i w ogóle – nikogo. Do Nissdorfu przybyły jedynie wieści o tej strasznej tragedii. Lecz już wtedy nie wszystko było tym, na co wyglądało, bowiem nie cała rodzina królewska zginęła owego nieszczęsnego dnia.

 

Pamiętała to jak przez mgłę, przed oczami stawały jej strzępki scen, urwane słowa. Przypomniała sobie jak napastnicy zasypali ich gradem strzał i jedna ugodziła jej matkę. Ktoś krzyczał, ktoś płakał. Wtedy widziała potwory. Byli półnadzy, biali, o czarnych oczach. Leśni Ludzie. Tylko szczęśliwy cud sprawił, że wyszła z tego cało. Zemdlała ze strachu, a ciało ojca osłoniło ją od niepożądanych oczu. Później długo błąkała się po lesie, sama, przerażona, kilkuletnia dziewczynka. I znów bogowie sprawili cud; na szlaku prowadzącym do Ifrytu znalazła ją rodzina kupców, która bez chwili wahania wzięła ją do siebie. Tak właśnie Aylen trafiła do Erlah, pod dach Saurusa i Olayi.

 

Wreszcie udało się rozplątać wiązania i dziewczyna założyła wojskowe buty kawalerzystów. Było to mocne, skórzane obuwie sięgające powyżej kolan – idealne do konnej jazdy. Wreszcie, gotowa, sięgnęła jeszcze po pas z mieczem leżący przy skrzyni, który przypięła na biodrach. Zarzuciła na ramię torbę i wyszła z pokoju.

 

Olaya widząc dziewczynę pokręciła głową.

 

– I pocóż, że ci ten miecz? Czyżbyś spodziewała się zbójów w moim domu? – powiedziała z wyrzutem.

 

– Wyjeżdżam, a na szlaku trzeba mieć broń. – ucięła. Rzuciła torbę na ławę przy drzwiach i ruszyła do stajni, po konia. W pałacu nigdy tego nie robiła, ale jako żołnierz musiała umieć oporządzać swojego wierzchowca, dlatego bez żadnego trudu wyczyściła swojego siwego rumaka, zarzuciła nań czaprak i siodło, założyła ogłowie. Wyprowadziła konia, przywiązała go do płotu i poszła do matki, aby się pożegnać. Zastała ją w kuchni.

 

– Muszę jechać, naprawdę. – powiedziała podchodząc do kobiety. – Nie możesz mieć mi tego za złe.

 

Olaya machnęła ręką dając znak, że wie. Aylen pocałowała matkę w policzek.

 

– Nie łatwo jest mieć córkę żołnierza. I do tego księżniczkę! – mruknęła jeszcze. – Idź już!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Średnie klasyczne fantasy. Nic tu nie zaskakuje, nic nie powala. Można przeczytać bez zgrzytania zębów.

Z uwag technicznych:
"Parę set lat temu miała miejsce wojna" - to się pisze razem

"Wręczył dziewczynie pismo, niewątpliwie przeznaczone dla niej, w którym jednak zapomniano ( a może wcale nie zapomniano?) umieścić należne jej tytuły i godności. Co więcej owy list podpisany był tylko tajemniczą literą „A". (...) Królowa Alva, bo ona właśnie, jak sądziła Aylen jest autorką listu, prosiła o jak najszybszy powrót księżniczki do stolicy." - po kolei: ten wtręt w nawiasie zupełnie niepotrzebny; powinno być "ów" a nie "owy"; powinno być "była" a nie "jest", po "Aylen" zabrakło przecinka.

"rzucić w kąt dziwnego papieru" - ten papier dziwnie brzmi, listu lub wiadomości byłoby wg mnie lepszym rozwiązaniem

"wyjęła spodeń wojskowe" - nie jestem pewien, czy takie słowo w ogóle istnieje. W słowniku go nie ma. Czy to jakiś archaizm?

"Tylko szczęśliwy cud sprawił" - czy cud może być nieszczęśliwy?

"I pocóż, że ci ten miecz" - osobno: "po cóż"

Mam jeszcze jedną uwagę fabularną. Skoro Aylen jest księżniczką, to Olaya jako jej matka musi być księżną. A jest absurdem, żeby księżna stała przy garach i mieszkała w jakiejś chacie. Jest zupełnie nieprawdopodobne, żeby taka sytuacja mogła zaistnieć (sprzeczne też z przyjętą konwencją średniowiecznego fantasy).

Pozdrawiam.

Dziękuję za komentarz. Zgrzyty technicze czym prędzej poprawię. :)

A jeśli chodzi o mamę księżniczki Aylen...
Olaya to wieśniaczka, która mieszka w drewnianej chacie i stoi przy garach. Biologiczna matka dziewczyny, księżna Alzena, nie żyje, bo zabili ją Leśni Ludzie.
"(...) na szlaku prowadzącym do Ifrytu znalazła ją rodzina kupców, która bez chwili wahania wzięła ją do siebie. Tak właśnie Aylen trafiła do Erlah, pod dach Saurusa i Olayi(...)"

Nowa Fantastyka