W tawernie Pod Grubym Dziadem trunki lały się strumieniami, żeglarze śpiewali, a i kilku bydlaków upadło na kolana, choć niekoniecznie z własnej woli.
– Ludzie! – wrzasnął od progu młodzian w czapce z norek – Białobrody rekrutuje i zbiera informacje o fontannie młodości! Każdy zainteresowany powinien udać się do Szkieletu Krakena! – wykrzyknął na całe gardło, nie spodziewając się salw śmiechu.
– Czym zasłużył sobie na szyderstwa? – spytała kobieta siedząca przy ladzie.
– Po prostu ten młodzik słynie z opowiadania niestworzonych rzeczy. Raz widział potwora morskiego, kiedy indziej latające okręty, a teraz to.
– Chyba nie rozumiem tego ostatniego – powiedziała przecierając okulary.
– Panienka nietutejsza, co?
Kobieta skinęła, a barman odchrząknął.
– Dobrze, wyjaśnię zatem legendę Białobrodego. To pirat uchodzący za postrach siedmiu mórz, zdobywcę wielkich skarbów i potomka szlacheckiej rodziny pozbawionej statusu przez polityczne układy. Ponoć dlatego upodobał sobie białe szaty i nienawiść do państwowych urzędników. Podobno, gdy wyznaczy sobie cel, to nie cofnie się przed niczym. Mówi się, że zamierza podbić świat, więc poszukuje magicznych artefaktów. Jednym z nich jest właśnie fontanna młodości.
– A ten Szkielet Krakena?
– To dość osobliwa nazwa pirackiej tawerny. Jak zapewne panienka wie, Kraken to ogromna ośmiornica, a te nie posiadają kości. Zatem choćby potwór istniał, to jego szkielet już nie. Podobnie jak sama speluna.
– Podejrzewam, że dociekliwi szukaliby jej na Karaibach?
– Pewnie tak, ale to nie miejsce dla uroczych, młodych dam.
*
Tego wieczora na Karaibach padał rzęsisty deszcz i mocno wiało. Paskudna pogoda umożliwiała jednak poruszanie się z kapturem na głowie i zasłoniętą twarzą bez wzbudzania podejrzeń. Laurze odpowiadałby taki stan rzeczy, gdyby nie osadzające się na okularach krople, przez które przemierzała ciasne i słabo oświetlone uliczki niemal po omacku. Gdy dotarła do jedynego budynku, w którym zobaczyła światło, postanowiła wejść.
Hałas, oprychy, bójki i alkohol. Dziewczyna chciała jak najszybciej opuścić to miejsce, ale nie po to przebyła długą drogę, żeby uciekać bez choćby rozeznania. Dlatego pospiesznie powiodła wzrokiem po zgromadzonych licząc, że nie znajdzie tu szukanej osoby.
Jej uwagę przykuł szczupły, ciemnowłosy mężczyzna z kolczykiem w uchu, ale odetchnęła z ulgą, gdyż jego biała koszula stanowiła jedyny element pasujący do opisu Białobrodego.
– Jesteś tu nowy? – spytał, kiedy ona gotowała się do wyjścia.
– Tak – odpowiedziała obniżonym głosem.
– To siadaj i mów, co cię sprowadza.
– Prawdę mówiąc szukam tawerny, co zwie się Szkieletem Krakena.
– To lepiej nie mogłeś trafić, bo to właśnie tu.
– Poważnie? Myślałem, że to jakieś ukryte miejsce, do którego tylko nieliczni mają wstęp.
– Takie bujdy opowiadają tylko szczury lądowe i żeglarze, którzy szerokim łukiem omijają zatokę piratów.
– Tak właściwie, mówią, że to tylko legenda.
– Tchórze często posługują się tym terminem. A jak z odwagą u ciebie?
– Chyba wystarczy jak powiem, że przybyłem na Karaiby, żeby dołączyć do Białobrodego.
– To ci heca. Ej, moczymordy! Słyszeliście?! Ten gość chce dołączyć do załogi Białobrodego! – wykrzyknął, a po Szkielecie Krakena poniósł się szyderczy rechot.
Laura zerwała się z krzesła, ale jej rozmówca chwycił ją za płaszcz.
– Zaczekaj. Chciałem ci tylko pokazać, że w dzisiejszych czasach już nawet piraci nie czują zewu przygody. Wielu z nich woli prowadzić lewe interesy na lądzie, a większość z tych, którzy jeszcze pływają to korsarzyki opłacane przez rząd. Ale jeśli mimo okoliczności nadal chcesz dołączyć do załogi Białobrodego, to mogę ci w tym pomóc.
– Jak?
– Po prostu udaj się za mną.
Pirat zaprowadził kobietę aż do zakotwiczonego w porcie okrętu. Zbudowany z dębowego drewna statek sprawiał wrażenie zadbanego i solidnego. Jego maszty zdobiły czarne, obecnie zwinięte żagle, a figura galionowa przedstawiała kobietę z rogami.
– Witaj na pokładzie Diablicy. Biorąc pod uwagę to jak mnie zwą, śmiem sądzić, że tylko taka panna wytrzyma w moim towarzystwie.
– Ciebie zwą? Czyli jesteś… – zaczęła niepewnie Laura.
Mężczyzna uśmiechnął się, następnie wyciągnął z kieszeni pędzel i przyłożył do włosów, które natychmiast przybrały biały kolor. Po chwili sięgnął po grzebień, a na podbródku pojawił się obfity zarost.
– Kapitan Piratów Białobrodego we własnej osobie. Hej, psubraty! Ruszcie tu dupska, bo znalazłem nowego załoganta!
– Z tego, co widzę, pogłoski na twój temat to tylko częściowo prawda.
– To zależy, co słyszałeś.
– Spodziewałem się przerażającego olbrzyma ubranego na biało – wyjaśniła obserwując piratów gromadzących się wokół.
– Mam nadzieję, że cię nie rozczarowałem.
– Kapitanie – wtrącił wysoki mężczyzna ubrany w płaszcz ze zdobieniami.
Dziewczynę zaintrygował szpadel noszony u jego boku w miejscu przeznaczonym dla szabli.
– Tak? – spytał Białobrody, a po chwili zwrócił się do Laury – To Barnes, mój pierwszy oficer. A ciebie w sumie zapomniałem dopytać o imię.
Barnes nie zaczekał na odpowiedź panny, tylko zdjął jej kaptur i odsłonił twarz.
– Masz swojego załoganta, Biały.
– Skąd wiedziałeś, że jestem kobietą? – spytała już naturalnym głosem.
– Widzisz tego grubasa, jak ci się z uśmiechem przygląda? Jego monokl pozwala widzieć przez ubranie.
Dziewczyna gwałtownie się skuliła zasłaniając rękoma strefy intymne i czerwieniąc się na twarzy.
– Kobieta na statku to nieszczęście – podsumował zarośnięty, niemal bezzębny i tak niemłodo wyglądający człowiek, że aż dziw bierze, że jeszcze chodzi po tym świecie.
– Słyszałaś, co powiedział Stary Gary. Niestety istnieją zasady, których nawet piraci muszą przestrzegać. Ale dzięki za chęci i miło było poznać – Białobrody pomachał na pożegnanie.
Laura nie dała łatwo za wygraną i po kilkunastu minutach ponownie stawiła się przy Diablicy.
– Słuchajcie durni piraci albo zabierzecie mnie na biegun północny, albo spalę wasz statek! – wykrzyknęła demonstrując płomienie gromadzące się wokół dłoni.
Barnes natychmiast zeskoczył na ląd.
– Co powiesz na taki układ? Zmierzmy się w walce. Jeśli wygrasz, zgodzimy się na twoje żądania, ale w przeciwnym razie oddasz swój ognisty artefakt.
– Umowa stoi! – wykrzyknęła ciskając kulą ognia.
Pierwszy oficer spodziewał się ataku, dlatego dobył szpadla. Wtedy tuż przed nim wyrosła ściana ziemi. Następnie machnął narzędziem posyłając w stronę przeciwniczki falę piasku. Gdy dziewczyna upadała, doskoczył do niej przystawiając krawędź broni do gardła.
– Wygrałem, oddaj przedmiot.
– A bierz go sobie i tak nic ci po nim! – Cisnęła wisiorkiem z rubinem.
– A to niby dlaczego?
– Bo złożyła przysięgę – rzekł Białobrody.
– Wielkie nieba, tylko kobieta byłaby do tego zdolna!
– Jak rozumiem tylko Gary i ja orientujemy się w sytuacji? – spytał kapitan wodząc wzrokiem po załogantach.
– Dobra, czyli jestem wam winien wyjaśnienia. Jak zapewne wiecie największy mankament magicznych przedmiotów to możliwość ich utraty. Jednak istnieje sposób by posiąść moc jednego z nich na wyłączność. By tego dokonać należy po pierwsze pogodzić się z niemożnością korzystania z innych artefaktów, po drugie złożyć przysięgę. Gdy to zrobisz, uwolnisz duszę zaklętą w przedmiocie poświęcając własną, bo to z nią złączy się moc. Później, kiedy w końcu umrzesz, zostaną ci dwie opcje – błąkanie się po świecie albo uczynienie wybranego przedmiotu swoim niezniszczalnym więzieniem.
– A czy może się tak stać przez przypadek? – spytał młodzieniec z bandaną na głowie.
– To raczej byłoby trudne. Każdy przedmiot wymaga specjalnej inkantacji. Do dziś pamiętam słowa przysięgi byłego kompana.
Ostrze wspaniałe
skrócę twe katusze
w zamian za chwałę
uwolnię twą duszę.
– I jaką moc zyskał? – spytała Laura.
– Ataki dystansowe zadające rany cięte i kłute. A teraz dla odmiany ty udzielisz odpowiedzi na moje pytania. Skąd wiesz, że rozważamy wyprawę na biegun?
– Znam panujące tam warunki, gdyż brałam udział w ekspedycji, więc przypuszczam, że tak trudny grunt zostawiliście na koniec.
– Czemu tak ci zależy i dlaczego zwracasz się do nas, a nie do swoich?
– Chcę się spotkać z pewnym mężczyzną, a jeśli chodzi o moich przyjaciół… Większość z nich została zabita przez bestie, dlatego potrzebuję kogoś silnego.
– W porządku, witaj w załodze.
– Ale kapitanie, co z zasadami?! – spytał Barnes.
– Bez jej mocy nie przetrwamy na biegunie, a w takiej sytuacji mam gdzieś stare zabobony. Jednak gdyby wydarzyło się coś złego, to wezmę odpowiedzialność na siebie. O poranku wypływamy.
*
Gdy nastał świt, Diablica opuściła port płynąc z prędkością stu węzłów.
– Nieźle zasuwa, co? – zagadnął dziewczynę kapitan.
– Zgaduję, że to zasługa któregoś z artefaktów.
– Tak, tamtego wiosła.
– Tak myślałam, ale zastanawia mnie jedno. Tyle ich zgromadziłeś, a wciąż ci mało. Czy to twój cel życiowy, zebrać wszystkie? A może masz marzenia, których nie zrealizujesz bez nieśmiertelności?
– Wiesz, że jeszcze nikt mnie o to nie spytał? Te chłopy podążają za mną ze względu na siłę, charyzmę i skarby, ale żaden nie zainteresował się moimi ideami i pragnieniami. Najgorzej, że sam nie znam odpowiedzi. Wciąż gnam przed siebie, osiągając niemożliwe dla wielu, jednocześnie nie czując satysfakcji. Ale może się to zmieni, gdy poznam odpowiedź na pytanie, które ci wcześniej zadałem?
– Mam na imię Laura – odpowiedziała z uśmiechem, który szybko zniknął, gdy zatrzęsło statkiem.
– Kapitanie! Wpadliśmy w gniazdo węży morskich! Niektóre mają ze sto metrów – wykrzyknął majtek z bocianiego gniazda.
– Mówiłem, że baba na statku to nieszczęście! – dodał Gary.
– A ja, że wezmę odpowiedzialność na siebie.
Białobrody wskoczył do wody, następnie wynurzył się w formie giganta by podjąć walkę z potworami. Jedną dłonią chwytał je za szyję, drugą ukręcał łby. Kiedy uporał się ze wszystkimi, wrócił na statek.
– Czy ktoś jeszcze zamierza kwestionować moje decyzje? – spytał, ale nikt nie odpowiedział.
Dalsza podróż przebiegała bez komplikacji, nie licząc konieczności uzupełniania zapasów w pobliskich przystaniach.
*
Na miejscu przywitała ich gęsta zamieć i piekielnie niska temperatura. Część osób skryła się pod pokładem, a grono, które udało się z Laurą w głąb lądu osłoniły płomienie.
Po kilku minutach wędrówki grupę otoczyły śnieżne bestie.
– Yeti! – krzyknął Barnes.
– To one zabiły twoich przyjaciół? – spytał kapitan.
– Tak, uważajcie, są silne.
Białobrody uśmiechnął się, a po chwili jego załoga przeszła do działania i okolicę ozdobiła czerwień. Po walce ruszyli dalej, jednak niezadowolony z trudów marszu Gary cofnął się po łupinę i użył magicznego rogu jelenia by przywołać okoliczne renifery. Następnie zaprzągł zwierzęta do łodzi jak do sań.
– Mogliście tak samo oswoić yeti.
– Tak, ale chciałem pomścić twoich kompanów.
Jadąc dalej natrafili na grupę elfów odzianych w białe szaty. Dziewczyna jednemu z nich rzuciła się na szyję.
– Tata!
– Laura? Co ty tu robisz? – zdziwił się mężczyzna z blizną pod okiem.
– Myślałam, że jesteśmy rodziną. Opiekowałeś się mną przez te wszystkie lata i nie dałeś nawet szansy się odwdzięczyć, tylko odszedłeś bez pożegnania. Przybyłam, żebyś mi odpowiedział, dlaczego?
– Nie chciałem sprawiać kłopotów.
– Jakich kłopotów?
– Ludzie i elfy nie mogą koegzystować. Ukrywałem tożsamość, gdy się tobą zajmowałem, w obawie, że zostaniemy zaatakowani. Dlatego gdy podrosłaś, odszedłem dla twojego dobra.
– Jak niby zostanie porzuconym przez jedynego członka rodziny mogło wyjść mi na dobre?
– Nie miałem pewności, czy mój lud cię zaakceptuje.
– Przepraszam, że przerywam, Elving, ale przypominam o naszych obecnych problemach – powiedział elf o jasnych włosach zaplecionych w warkocze.
– Może pomóc? – spytał Białobrody.
– Sytuacja wygląda tak, że piraci zaatakowali naszą wioskę i dopóki nie oddamy…
– Cicho, Elving! Ci tutaj też nie wyglądają na świętych.
– Pozory mylą – wyszczerzył się kapitan – ale prawdę mówiąc, nas też interesuje fontanna młodości.
– Nie dostaniecie jej!
– Wasza strata.
– Zaczekajcie! Istnieje kompromis. Możecie podzielić się wodą bez oddawania fontanny.
– Skąd wiesz?
– Domyśliłam się jakim lekarstwem wyleczyłeś moje rany w dzieciństwie.
– A im pasuje taki układ?
– Jeśli kilka beczek nie stanowi problemu, to opisz najeźdźców – wtrącił kapitan.
– Umowa stoi. Posiadają latające okręty, dowódcę z opaską na oku i fajką w ustach…
– Piraci Żółtozębego! Zapewne pod osłoną dymu zakradli się do wioski.
– Zgadza się.
– To moc fajki. Latać pozwala sygnet. Ruszajmy! Czas wyrównać rachunki.
*
Nieopodal skutej lodem wioski, piraci wysiedli z łódki i narzucili na siebie sieć rybacką.
– Co robicie?
– Obserwuj – odpowiedział Laurze kapitan.
Chwilę później rozpoczął się wrogi ostrzał. Pociski docierały do ludzi Białobrodego, ale nie zadając obrażeń.
– Ten artefakt wytwarza niewidzialną osłonę – wyjaśnił Barnes.
Gdy grupa dotarła do pogrążonej w dymie osady, muskularny mężczyzna wyszedł spod sieci. Nim śnieg zdążył osadzić się na jego gęstym wąsie, machnął kilkukrotnie wachlarzem wywołując porywisty wiatr i poprawiając widoczność.
– To nasz bosman.
Wtedy do akcji wkroczył młodzieniec z wiosłem. Jego blond włosy nie nadążały ze zmianą ułożenia, gdy z nadludzką szybkością biegał od wroga do wroga i ogłuszał.
Żółtozęby w panice wzbił się w powietrze próbując uciec. Jego plan spalił jednak na panewce, gdyż Białobrody pod postacią olbrzyma chwycił go, a następnie zmiażdżył.
– To za Ostrorękiego!
Gdy walka dobiegła końca, bosman wyciągnął magiczną szpulę i wytworzył liny, którymi związano niedobitków.
Elfy w ramach wdzięczności ugościły piratów oraz wywiązały się z umowy. Gary nie czekając na innych wypił jakieś pół litra wody zamieniając się w dziecko. Widok ten ubawił wszystkich.
*
– Planujesz tu zostać? – spytał Białobrody.
– Tak, Elving to moja jedyna rodzina. A ty? Wrócisz na morze by dalej szukać celu?
– To zależy.
– Od czego?
– Po prostu zdałem sobie sprawę, że popełniłem błąd. Moich bliskich zamordowano, więc wychowywałem się w przytułku planując zemstę. Nie rozumiałem, dlaczego jej realizacja mnie nie uszczęśliwiła, więc zacząłem szukać kolejnych celów. Ale z każdym następnym podbojem, znalezionym skarbem czy zdobytym artefaktem nie zmieniało się nic. Dopiero ty mi uświadomiłaś, że to rodziny mi brakowało. Dlatego uznałem, że skoro dotychczas tylko odbierałem, to żeby odpokutować za zbrodnie muszę czynić odwrotnie. I wymyśliłem, że raz w roku obdaruję prezentami i uśmiechem wszystkie dzieci, nawet w sierocińcu. Wpadłem też na pomysł by poprosić elfy o pomoc, żeby zacieśnić więzi pomiędzy nimi i ludźmi.
– Czyli problem tu stanowi twoja załoga?
– Nie, już z nimi rozmawiałem. Jedni chcą się przyłączyć, a innym nie przeszkadza, że zabiorę część skarbów i artefaktów. A skoro o tym mowa. – Kapitan wyciągnął pędzel, dotknął ubrań, a one stały się czerwone. – To na pamiątkę przelanej krwi.
– Dobrze, ale pytałam od czego zależą twoje plany?
– Od tego, czy zostaniesz moją żoną.
– Pod jednym warunkiem. – Uśmiechnęła się.
– Jakim?
– Chcę znać imię męża i nazwisko, które będę nosić.
– Nicholas. Saint Nicholas.