- Opowiadanie: JolkaK - W wysokiej wieży na wysokim zamku

W wysokiej wieży na wysokim zamku

Praca na konkurs. Dziękuję ślicznie betującym za ciężką pracę: Outta Sewer, Krokus Ślimak Zagłady.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

W wysokiej wieży na wysokim zamku

 

 

Wy­da­wa­ło się, że w wy­so­kiej wieży na wy­so­kim zamku nikt nie miesz­kał. Było to za­ska­ku­ją­ce, bo Zyg­fryd miał pew­ność, że to dobry adres. Ro­zej­rzał się jesz­cze raz i cha­rak­te­ry­stycz­ny gór­ski kra­jo­braz zga­dzał się z opi­sem. Szu­mią­cy po­nu­ro las od­kry­wał gdzie­nie­gdzie na zbo­czach wzgó­rza po­ła­cie na­giej skały. Zamek gó­ro­wał nad nim swoją stro­mi­zną, po­dob­ny do oko­licz­nych szczy­tów. Wieża wzno­si­ła się nad zam­kiem i męż­czy­zna mu­siał mocno od­chy­lić głowę, żeby zo­ba­czyć jej wierz­cho­łek. A prze­cież cze­kał go jesz­cze ka­wa­łek do prze­by­cia, żeby do­stać się pod bramę. 

Dla­cze­go więc nie wi­dział żad­ne­go świa­tła w oknach? Dla­cze­go droga, choć wy­raź­na i sze­ro­ka, za­czę­ła już za­ra­stać wszę­do­byl­skim ziel­skiem? I dla­cze­go na mu­rach zamku nie było nie tylko straż­ni­ków, ale żad­ne­go wręcz życia?

Zbyt wiele pytań bez od­po­wie­dzi spra­wi­ło, że Zyg­fryd wes­tchnął z re­zy­gna­cją. Jako czło­wiek czynu, z za­an­ga­żo­wa­niem wy­ko­nu­ją­cy po­wie­rzo­ne mu zle­ce­nia, zwy­kle lubił wy­zwa­nia, jed­nak nie prze­pa­dał za my­śle­niem. Uwa­żał, że uży­wa­nie ro­zu­mu przy­stoi star­com, a mą­drość zdo­by­wa się z wie­kiem. A on był prze­cież młody.

Spoj­rzał jesz­cze raz na za­mczy­sko, po­pra­wił obo­la­łe od dłu­giej jazdy sie­dze­nie i po­kle­pał zmę­czo­ne­go konia.

– No, Bucu, jesz­cze ka­wa­łek – wy­mru­czał cicho.

Zmierzch szyb­ko zmie­niał się w ciem­ność. Las szu­miał do­oko­ła i chwi­la­mi wy­da­wa­ło się, że coś cicho opo­wia­da. Zyg­fryd nie słu­chał, tylko pa­trzył w puste oczo­do­ły okien za­mczy­ska, za­chę­ca­jąc Buca do ruchu. Wje­cha­li po­mię­dzy dęby i ogar­nę­ła ich noc. Męż­czy­zna poluzował wodze, zwierzę in­stynk­tow­nie wy­czu­wa­ło wła­ści­wy kie­ru­nek, a sam zer­kał w górę, szu­ka­jąc gwiazd i ciem­ne­go ciel­ska bu­dow­li. Jed­nak pra­sta­re drze­wa rosły sze­ro­ko i gęsto, i nawet wprost nad drogą nie­wie­le mógł zo­ba­czyć. Za to na­tu­ra do­oko­ła jakby za­uwa­ży­ła wę­drow­ca. To z pra­wej, to z lewej mi­ga­ły mu ja­kieś zie­lo­ne śle­pia, na chwi­lę tylko, by zga­snąć i po­ja­wić się gdzie in­dziej. Wiatr wzmógł się i szar­pał sta­ry­mi ko­na­ra­mi, które ję­cza­ły i skrzy­pia­ły w gło­śnym pro­te­ście. Li­ście szu­mia­ły w swoim wła­snym ryt­mie i Zyg­fryd chwi­la­mi miał wra­że­nie, że nad jego głową sza­le­je morze, a on stoi na plaży, za­słu­cha­ny w ryk fal roz­bi­ja­ją­cych się o brzeg.

Po­trzą­snął głową i od­go­nił sen. Zer­k­nął jesz­cze raz na boki, na te iskry życia roz­świe­tla­ją­ce ciem­ność, przy­po­mi­na­ją­ce mu, że nie jest sam, że jest tu tylko go­ściem. Koń po­wo­li niósł go do przo­du, sobie tylko zna­ny­mi spo­so­ba­mi od­naj­du­jąc drogę. Zyg­fryd spoj­rzał jesz­cze raz w górę i z ulgą do­strzegł, że są już cał­kiem bli­sko, bo po­mię­dzy ko­na­ra­mi w nie­wiel­kim prze­świ­cie doj­rzał bramę. Las jesz­cze pró­bo­wał za­wład­nąć jego zmy­sła­mi, jakiś wilk zawył nie­da­le­ko, a inne od­po­wie­dzia­ły zgod­nym chó­rem. Koń sam przy­spie­szył, gdy tylko usły­szał wilki, strach po­ga­niał go ku schro­nie­niu. Wokół wi­cher strą­cał ga­łę­zie z drzew, mi­go­ta­ły wśród ko­na­rów zwie­rzę­ce śle­pia, sze­ro­ka do tej pory droga zwę­ża­ła się. Bły­snę­ło i w tym ułam­ku se­kun­dy, nie­mal wraz z ro­dzą­cym się gro­mem, Zyg­fryd uj­rzał przed sobą bladą po­stać. Stała na dro­dze i wy­cią­ga­ła ku niemu rękę w ge­ście za­ka­zu.

– Stój, wę­drow­cze! Nie idź dalej, za­wra­caj. – Nie wie­dział, czy usły­szał ten głos na­praw­dę, czy tylko wy­brzmiał w jego gło­wie. 

Po­stać znik­nę­ła wraz z bły­ska­wi­cą, a tam, gdzie jesz­cze przed chwi­lą stała, ko­tło­wa­ły się dwa pokaźne nie­to­pe­rze. Wierzchowiec, spło­szo­ny nie­co­dzien­nym wi­do­kiem i grzmo­tem nad­cho­dzą­cej burzy, po­cwa­ło­wał w sza­leń­czym pę­dzie przed sie­bie. 

Wy­je­cha­li spo­mię­dzy drzew, a hu­ra­ga­no­wy wiatr ucichł od razu. Zyg­fry­do­wi udało się uspo­ko­ić Bu­ce­fa­ła do­pie­ro przed samą bramą. Po­kle­pu­jąc konia po szyi, sta­rał się po­zbie­rać nieco myśli. 

Wła­śnie do­tarł do zamku, a miesz­ka­ją­cy tu ksią­żę po­sia­dał cenny, skra­dzio­ny bez­dusz­nie Ar­te­fakt. Wy­tłu­ma­czo­no mu jak do­je­chać, do­stał opis przed­mio­tu i za­da­nie przy­wie­zie­nia go z po­wro­tem. Wrę­czo­no mu też po­ło­wę za­pła­ty na drob­ne wy­dat­ki, która po­kry­ła­by koszt no­we­go konia z rzę­dem. Tym­cza­sem przy­był do miej­sca, które wy­glą­da­ło na opu­sto­sza­łe, w do­dat­ku ktoś w lesie wy­raź­nie nie chciał, by tu przy­cho­dził. A ogrom­na brama była za­mknię­ta. 

Zyg­fryd zsiadł z konia i po pro­stu za­pu­kał. Głu­chy od­głos po­niósł się ku górze, a wtedy znad bramy ze­rwa­ła się para nie­to­pe­rzy i z cha­rak­te­ry­stycz­nym pi­skiem rzu­ci­ła w dół, pro­sto w stro­nę konia i czło­wie­ka. Męż­czy­zna zdą­żył unieść chro­nio­ne wam­pi­rzą skórą ramię i osło­nić głowę, jed­nak Buc sta­nął dęba i prze­ra­żo­ny prze­wra­cał ocza­mi sta­ra­jąc się jed­no­cze­śnie ode­przeć atak i wy­rwać uzdę z rąk Zyg­fry­da. Pra­wie mu się udało, a przy tym w pa­ni­ce ude­rzył jed­ne­go nie­to­pe­rza ko­py­tem i wy­eli­mi­no­wał go chwi­lo­wo ze star­cia. Tym­cza­sem młodzieniec zdą­żył już wyjąć szty­let i ciął skó­rza­ste skrzy­dło dru­gie­go. Nie­to­pe­rze roz­pierz­chły się na boki, zra­nio­ne i znie­chę­co­ne od­le­cia­ły do szcze­li­ny nad bramą. Wę­dro­wiec od­pro­wa­dził je wzro­kiem, nie­uf­nie cze­ka­jąc na po­now­ny atak, jed­nak gdy znik­nę­ły, zła­pał moc­niej pra­wie stra­co­ną uzdę i zajął się ko­niem.

– No już, już. Nie ma ich, wi­dzisz? Już zaraz od­pocz­niesz. Cicho, cicho – mru­czał uspo­ka­ja­ją­co i gła­skał go po spo­co­nej szyi.

Wtedy do­pie­ro za­uwa­żył, że brama, nie wia­do­mo kiedy, uchy­li­ła się. Wy­raź­nie wi­dział nie­wiel­ką szcze­li­nę, za którą ciem­ność, choć my­ślał już, że to nie­moż­li­we, była jesz­cze czar­niej­sza. Zo­sta­wił wierzchowca, pod­szedł po­wo­li i na­słu­chi­wał chwi­lę. Cisza. Nie, nie cisza. Usły­szał i po­czuł na twa­rzy coś mię­dzy po­dmu­chem wia­tru a szep­tem, nie­mal nie­uchwyt­nym. Jakiś ledwo sły­szal­ny głos po­wie­dział mu, żeby wszedł do środ­ka. Koń za­rżał w pro­te­ście, gdy Zyg­fryd po­cią­gnął go za sobą. Męż­czy­zna pchnął bramę, uży­wa­jąc całej siły, by uchy­lić ją nieco bar­dziej. Ko­py­ta za­stukały głu­cho na bruku, gdy w ciem­no­ści ru­szy­li do wnę­trza zamku krót­kim ko­ry­ta­rzem. I znów ten lekki po­wiew, który niósł szep­ty i głosy, za­tań­czył wokół głowy męż­czy­zny i znik­nął. Zyg­fryd po­czuł chłód i nie wie­dział, czy bił on od pra­sta­rych murów bu­dow­li, czy z wnę­trza jego zmę­czo­ne­go ciała. Skró­cił uzdę i po­czuł do­da­ją­ce otu­chy cie­pło zwie­rzę­cia.

Szyb­ko do­tar­li na dzie­dzi­niec, gdzie nagle za­pło­nę­ły po­chod­nie, a za­sko­czo­ny Zyg­fryd aż zmru­żył oczy. Gdy wzrok przy­zwy­cza­ił się do świa­tła, oczom wę­drow­ca uka­zał się nie­co­dzien­ny widok.

Po­chod­nie umiesz­czo­ne były na ko­lum­nach pod­cie­ni wokół dzie­dziń­ca wy­bru­ko­wa­ne­go wiel­ki­mi bia­ły­mi ka­mie­nia­mi. W naj­dal­szym kącie stała stud­nia, koło niej cze­kał spo­koj­nie jakiś czło­wiek w kap­tu­rze i płasz­czu się­ga­ją­cym do ziemi. Po­stać tę ota­cza­ła at­mos­fe­ra ocze­ki­wa­nia, jakby stał tam już długo lecz cier­pli­wie. Jed­nak nie to było naj­dziw­niej­sze. Z pra­wej stro­ny przy ogrom­nej aka­cji stało zwie­rzę, o któ­rym sły­szał opo­wie­ści tylko w naj­gor­szych ta­wer­nach por­to­wych. I nie wie­rzył wtedy w ani jedno słowo. A jed­nak w tej chwi­li, na dzie­dziń­cu za­mczy­ska w wy­so­kich gó­rach, z nie­do­rzecz­nie długą szyją, stała ży­ra­fa. Sku­ba­ła le­ni­wie li­ście aka­cji dłu­gim, mię­si­stym ję­zy­kiem. Zyg­fryd za­pa­trzył się na nią przez chwi­lę, roz­my­śla­jąc, czy jest aż tak bar­dzo zmę­czo­ny, że sen mie­sza mu się z jawą, i czy nie po­wi­nien w przy­szło­ści bar­dziej wie­rzyć ta­wer­nia­nym opo­wie­ściom.

Uczucie ponaglenia w głowie obu­dzi­ło go z chwi­lo­we­go oszo­ło­mie­nia i zmu­si­ło do zwró­ce­nia się ku po­sta­ci przy stud­ni. Ru­szył, nieco zi­ry­to­wa­ny takim trak­to­wa­niem. Mi­ja­jąc ży­ra­fę zer­k­nął jesz­cze w jej stro­nę, ta jed­nak po­ży­wia­ła się spo­koj­nie. Koń w ogóle nie prze­jął się tym dziw­nym stwo­rze­niem, co uspo­ko­iło rów­nież Zyg­fry­da.

– Witaj, wę­drow­cze, oby twoje ścież­ki za­wsze były pro­ste.

Po­stać unio­sła po­chy­lo­ną do tej pory głowę i kap­tur zsu­nął się z czoła, od­sła­nia­jąc szczu­płe, blade ob­li­cze. Ciem­ne, głę­bo­ko osa­dzo­ne oczy uważ­nie wpa­try­wa­ły się w Zyg­fry­da, a za­pad­nię­te po­licz­ki unio­sły nieco w wy­mu­szo­nym uśmie­chu. Zyg­fryd był pe­wien, że jakiś ro­dzaj magii pe­ne­tru­je jego umysł w po­szu­ki­wa­niu in­ten­cji. 

– Tak. Dzię­ku­ję. Twoje rów­nież – od­po­wie­dział nie­zgrab­nie, czu­jąc wciąż, że nie jest sam w swoim ciele.

– Och, moje ścież­ki nigdy nie są pro­ste, ale takie życie wy­bra­łem. Je­stem Gort Za­rząd­ca i Opie­kun i wiem, po co przy­by­łeś. – Mó­wiąc to, po­wo­li ru­szył wokół męż­czy­zny i świ­dro­wał go wzro­kiem.

– Do­brze. Tak. Je­stem Zyg­fryd z Ko­ra­tu. A teraz wyjdź z mojej głowy. Pro­szę. – Ostat­nie słowo dodał tylko z grzecz­no­ści. Wszyst­kie mię­śnie już dawno szy­ko­wa­ły się na wzmo­żo­ny wy­si­łek. Dłoń spo­czy­wa­ła na rę­ko­je­ści mie­cza.

– Pro­szę o wy­ba­cze­nie. Nie­ste­ty, na­le­ży to do moich przy­krych, lecz ko­niecz­nych obo­wiąz­ków. By chro­nić miesz­kań­ców, trze­ba być cza­sem nieco nie­uprzej­mym. Obie­cu­ję, że to już się nie po­wtó­rzy. – Głę­bo­ki ukłon to­wa­rzy­szył de­kla­ra­cji, jed­nak Zyg­fryd nie wie­rzył w ani jedno słowo. Tym­cza­sem Gort kon­ty­nu­ował.

– Księ­cia nie ma w tej chwi­li z nami. Nie­ste­ty, nie wie­dział o pań­skiej wi­zy­cie i udał się na po­łu­dnie w waż­nych spra­wach. Ale ty nie szu­kasz księ­cia, praw­da? – bru­tal­nie prze­szedł do bar­dziej bez­po­śred­niej formy roz­mo­wy, nadal uśmiechając się uprzejmie. – Po­żą­dasz Ar­te­fak­tu.

– Nie, nie po­żą­dam. Po pro­stu przy­je­cha­łem po niego. Zaj­rza­łeś mi do głowy, więc wiesz, że zo­stał skra­dzio­ny. Pew­nie wie­dzia­łeś to już wcze­śniej, co? No i wła­ści­wie ksią­żę nie jest mi po­trzeb­ny. Tu masz rację. Myślę nawet, że do­brze się zło­ży­ło, bo może nie chciał­by go oddać, lub sta­wiał­by opór. Poj­mu­jesz, w ten spo­sób ksią­żę jest, jak by to po­wie­dzieć, bez­piecz­ny, Gor­cie Za­rząd­co i Opie­ku­nie.

Chudy czło­wiek w płasz­czu przy­glą­dał mu się bez słowa. Wy­czuł sar­kazm, uśmiech znik­nął z twa­rzy za­stą­pio­ny po­wa­gą i smut­kiem.

– A więc ko­niecz­nym wy­da­je się, byś udał się do Ka­mi­li – po­wie­dział cicho, od­wra­ca­jąc głowę w stro­nę wieży. – Chodź­my zatem.

Zyg­fryd za­mru­gał za­sko­czo­ny. Nie tego się spo­dzie­wał. Był przy­go­to­wa­ny na wy­rą­by­wa­nie sobie drogi do celu, walkę na śmierć i życie, nawet ma­gicz­ne ataki. Jego kar­wa­sze obite wam­pi­rzą skórą sku­tecz­nie bro­ni­ły i od­stra­sza­ły, po­dob­nie jak koł­nierz płasz­cza. Wzmoc­nio­ny za­klę­ciem ku­brak, który nosił pod płasz­czem, dzia­łał nie­mal jak zbro­ja. Miecz, szty­le­ty i topór do­peł­nia­ły wy­po­sa­że­nia do­świad­czo­ne­go wo­jow­ni­ka. Był sil­nym, mło­dym męż­czy­zną, w swej mło­dzień­czej głu­po­cie bez­czel­nie od­waż­nym i zde­cy­do­wa­nym. Jed­nak nie­wie­le miał do czy­nie­nia z ko­bie­ta­mi. Tu bra­ko­wa­ło mu do­świad­czeń i po­czuł się nie­pew­nie.

Ru­szył za Gor­tem, ma­sku­jąc roz­ter­ki zde­cy­do­wa­nym kro­kiem. Przy­naj­mniej idą do wieży, czyli tam gdzie trze­ba. Zdo­był się nawet na pod­ję­cie kon­wer­sa­cji.

– Czy to na­praw­dę jest ży­ra­fa?

Za­rząd­ca zer­k­nął na po­si­la­ją­ce się zwie­rzę i, nieco zmie­sza­ny, mach­nął lek­ce­wa­żą­co ręką.

– Za­iste. Byłem kie­dyś da­le­ko, na po­łu­dniu, one tam żyją, są ma­gicz­ne. Lu­dzie wie­rzą, że ich krew od­mła­dza i chro­ni. Cał­kiem przy­pad­kiem nam ta ży­ra­fa się przy­da­rzy­ła i cóż mogę rzec, nie je­stem zwo­len­ni­kiem, jeśli ro­zu­miesz, co mam na myśli. Po pro­stu nie zwra­caj na nią uwagi, to po­ma­ga, trak­tuj ją, jak gdyby nie ist­nia­ła – mówił ci­chym jed­no­staj­nym gło­sem, z odro­bi­ną nie­sma­ku, jakby temat był nie­zręcz­ny.

Zyg­fryd nie ro­zu­miał, ale Gort cią­gnął dalej.

– Nie je­stem ci wro­giem. Ale to zamek księ­cia, a ty je­steś nie­pro­szo­nym go­ściem, który przy­był coś stąd za­brać. Sam przy­znasz, że nie wy­glą­da to naj­le­piej. A ja je­stem Opie­ku­nem i nie mogę ci oddać nic, co nie jest moje, a jest pod moją opie­ką. Dla­te­go mu­si­my iść do Ka­mi­li. Przy­kro mi.

– Kim jest Ka­mi­la? – za­py­tał Zyg­fryd wspi­na­jąc się po krę­tych, lecz dość sze­ro­kich scho­dach. Blask po­chod­ni z dzie­dziń­ca po­wo­li od­da­lał się, w miarę jak wcho­dzi­li coraz wyżej. W gęst­nie­ją­cym mroku to­wa­rzy­szy­ły im tylko ich wła­sne, wy­dłu­ża­ją­ce się coraz bar­dziej cie­nie. Gort, idący jako pierw­szy, od­wró­cił lekko głowę w stro­nę wo­jow­ni­ka.

– Sam zo­ba­czysz. Bez jej po­zwo­le­nia nie otrzy­masz Ar­te­fak­tu. Jej hi­sto­ria jest smut­na, lecz nie po­win­na cię in­te­re­so­wać. W tej chwi­li jest kimś w ro­dza­ju Straż­ni­ka. Mój pan, on kie­dyś… tak jakby… po­ko­nał ją. Spra­wił, że mu słu­ży­ła. Służy – rzekł, po­pra­wia­jąc się szyb­ko. 

– To czło­wiek, tak, ta Ka­mi­la? – do­py­ty­wał się Zyg­fryd, lecz Za­rząd­ca nie od­po­wie­dział.

Znowu po­czuł smu­tek ema­nu­ją­cy od Gorta, który po­chy­lił nieco głowę, a jego chuda syl­wet­ka przy­gar­bi­ła się. Do­tar­li do drzwi na górze, a Gort po­pchnął je wpusz­cza­jąc przed sobą Zyg­fry­da i do­pie­ro wtedy cicho od­po­wie­dział.

– Kie­dyś nim była.

We­szli do środ­ka. Za je­dy­nym oknem sza­lał wiatr i po ciszy pa­nu­ją­cej na scho­dach wy­da­wa­ło się, że wy­szli na ze­wnątrz. Po­wie­trze wci­ska­ło się mię­dzy cien­kie szyb­ki, szar­pa­ło okien­ni­ca­mi, ję­cza­ło i wyło w szpa­rach, ni­czym wilki w lesie. W kom­na­cie było ciem­no, je­dy­nie po­je­dyn­cza, mała świe­ca da­wa­ła nieco światła. Więk­szość dość ob­szer­ne­go po­ko­ju wy­peł­nia­ło wiel­kie łoże. W po­gnie­cio­nej po­ście­li le­ża­ła czę­ścio­wo tylko przy­kry­ta po­stać, jakby za nic miała chłód nocy. Po­grą­żo­na we śnie ko­bie­ta miała pięk­ne, spo­koj­ne, choć nieco blade ob­li­cze, drob­ne ręce le­ża­ły roz­rzu­co­ne na po­dusz­kach, a ciało skry­wa­ła nie­zwy­kle cien­ka ko­szu­la.

Zyg­fryd prze­łknął ślinę, jego mło­dzień­cza krew ru­szy­ła szyb­ciej, gdy pod­szedł bli­żej i uj­rzał na­gość przez prze­źro­czy­stą mgłę ma­te­ria­łu. Prze­śli­zgi­wał się wzro­kiem po za­głę­bie­niach i za­ka­mar­kach, po czar­nych lo­kach za­sła­nia­ją­cych drob­ną pierś, a wy­obraź­nia sama pod­su­wa­ła mu resz­tę. Po­czuł, że za­rów­no po­licz­ki, jak i lę­dź­wie płoną mu ogniem i nie może ode­rwać oczu.

Tym­cza­sem Gort Opie­kun sta­nął spo­koj­nie z tyłu, przy nie­do­mknię­tych drzwiach, i po­ma­łu zło­śli­wy uśmiech wy­pełzł mu na twarz, ob­na­ża­jąc żółte zęby. Z głę­bin ob­szer­nej szaty wy­do­był krwa­wy ochłap, nie­wiel­ki, lecz świe­ży, rzu­cił mięso w stro­nę łoża, a szorst­ki re­chot wy­do­był mu się z gar­dła.

– Bierz! – krzyk­nął sza­leń­czo, z jakąś dziką ra­do­ścią po­mie­sza­ną z roz­pa­czą wy­do­by­wa­ją­cą się gdzieś z głębi jego duszy. Tyle udrę­ki było w tym krzy­ku, że nie pa­no­wał przez chwi­lę nad sobą. Jego prze­mia­na była rów­nie wstrzą­sa­ją­ca, jak to, co dzia­ło się z dziew­czy­ną.

Gdy tylko ochłap zna­lazł się nad nią, prze­bu­dzi­ła się w oka mgnie­niu, rzu­ci­ła w górę ni­czym dra­pież­na ko­ci­ca, chwy­ci­ła kęs rę­ko­ma i ro­ze­rwa­ła na dwie czę­ści, po czym zę­ba­mi już po­szar­pa­ła i po­łknę­ła. Stało się to tak szybko, że Zyg­fryd nie­mal nie za­uwa­żył, ze zdu­mie­niem więc wpa­try­wał się teraz w za­krwa­wio­ne ob­li­cze, dziki wzrok wy­głod­nia­łej isto­ty, wciąż po­nęt­ne ciało. Ka­mi­la, wi­dząc, że to już ko­niec po­sił­ku, zbyt ma­łe­go na jej po­trze­by, za­sy­cza­ła wście­kle i unio­sła się na ko­la­na wbi­ja­jąc wzrok w Zyg­fry­da.

Ten, na pół za­uro­czo­ny nie­spo­dzie­wa­ną cie­le­sno­ścią, na pół prze­ra­żo­ny, dobył mie­cza z sil­nym prze­czu­ciem, że nie bę­dzie go w sta­nie użyć. Wtedy jed­nak zo­ba­czył stopę ukry­tą do­tych­czas w po­ście­li, na któ­rej srebr­ny łań­cuch wy­pa­lił już brzyd­ką ranę, nie­go­ją­cą się, bo­le­sną.

– Co to jest?! Kto to jest?! Co że­ście jej zro­bi­li?! – krzyk­nął do Gorta, co­fa­jąc się nieco.

– To, mło­dzień­cze, jest Ka­mi­la! To jest be­stia, któ­rej draż­nić nie na­le­ży. Uwa­żaj na jej pięk­no, ona nie jest dla cie­bie. Ona nie jest dla ni­ko­go. – Taka go­rycz i roz­pacz biła z ostat­nie­go zda­nia, że nawet Zyg­fryd do­my­ślił się praw­dy. Za­rząd­ca i Opie­kun ko­chał to, czym­kol­wiek to było.

Ka­mi­la, wciąż na ko­la­nach, wśród roz­rzu­co­nych prze­ście­ra­deł, wpa­try­wa­ła się w mło­dzień­ca, po­wo­li prze­chy­la­jąc głowę w jedną i w drugą stro­nę. Ob­li­za­ła głod­ne wciąż usta i przy­mru­ży­ła oczy za­cie­ka­wio­na. „Witaj nie­za­pro­szo­ny nie­zna­jo­my, co przy­nio­słeś? Je­stem spra­gnio­na, co masz dla mnie? Dasz mi swoją krew? Daj! Zo­bacz, jak cier­pię, zo­bacz, jaka je­stem pięk­na, zo­bacz, jaka je­stem nie­za­spo­ko­jo­na! Daj! Chodź do mnie, zbliż się, po­zwól, że cię do­tknę. Nieco krwi, tylko tro­chę. Masz sio­strę? Przy­pro­wadź mi swoją sio­strę. O, widzę, że masz! Uwiel­biam ko­bie­ce ciało, daj mi ją, daj. Utulę ją w moich ra­mio­nach, uko­cham ją całą, daj!”

Zyg­fryd aż za­to­czył się od tego po­to­ku myśli, który zalał mu umysł i nie chciał się skoń­czyć. Jęk­nął cicho, po­trzą­sa­jąc głową, pró­bu­jąc wy­rwać swoją wolę z coraz więk­sze­go na­po­ru Ka­mi­li.

– Dość! – krzyk­nął Gort sta­now­czo i roz­ka­zu­ją­co, wi­dząc co się dzie­je, choć robił to z wy­raź­ną nie­chę­cią. Jego naga głowa po­kry­ła się potem, a od­dech przy­spie­szył, jakby czer­pał przy­jem­ność z męki Zyg­fry­da. 

Potok myśli urwał się. Dziew­czy­na wrza­snę­ła przej­mu­ją­co, wście­kła, że musi po­słu­chać. Mło­dzie­niec po­czuł ulgę tak wiel­ką, że w jego umy­śle po­ja­wi­ło się coś na kształt wdzięcz­no­ści wzglę­dem chu­de­go za­rząd­cy.

– To jest czło­wiek, który przy­szedł po Ar­te­fakt. Wy­słu­chaj go, prze­klę­ta isto­to. – Można było wy­czuć, jak Gort wkła­da w każde słowo magię roz­ka­zu.

– Nie – wy­rzę­zi­ła isto­ta, wy­gi­na­jąc swe po­nęt­ne drob­ne ciało i od­chy­la­jąc głowę do tyłu. Głos miała chra­pli­wy, męski, tak różny od tego, który sły­szał Zyg­fryd w swo­jej gło­wie. Tak różny od tego, co wi­dzia­ły jego oczy, i na co re­ago­wa­ło jego ciało.

– Nie – po­wtó­rzy­ła bła­gal­nie już, pa­trząc tym razem na Gorta, który z mi­ło­ścią wy­pi­sa­ną na twa­rzy trzy­mał ją mocno w wię­zach za­klę­cia.

„Pomóż mi”, usły­szał Zyg­fryd w swo­jej gło­wie, i zdzi­wił się, bo nie było tam już ku­sze­nia i uroku, nie było na­mięt­no­ści i obiet­ni­cy roz­ko­szy. Tylko ból i cier­pie­nie. Nie dał po­znać po sobie, że ją usły­szał, jed­nak zbli­żył się o krok, wciąż z mie­czem w ręku.

– Przy­by­łem po Ar­te­fakt. Trze­ba go zwró­cić wła­ści­cie­lo­wi. Ksią­żę nigdy nie miał do niego prawa. Muszę go od­zy­skać i oddać. Teraz pro­szę o zgodę, lecz wiedz, że nie wy­ja­dę stąd z pu­sty­mi rę­ko­ma, wezmę go z waszą wolą lub wbrew. Księ­cia i tak nie ma.

– Księ­cia nie ma. Księ­cia nie ma. Ar­te­fakt nie jest mój. Nie mogę ci go dać, nie jest mój. Nie wy­je­dziesz bez niego, nie wy­je­dziesz z nim. Nie wy­je­dziesz, nie wy­je­dziesz – po­wta­rza­ła chra­pli­wym, rzad­ko uży­wa­nym gło­sem i wciąż pa­trzy­ła na Gorta, z wy­rzu­tem, pre­ten­sją, nie­zdol­na prze­ciw­sta­wić się jego na­ka­zom.

– Ależ wy­ja­dę, z pew­no­ścią wy­ja­dę. A ty może chcesz ulgi w cier­pie­niach? – Zyg­fryd zbli­żył się jesz­cze bar­dziej, uno­sząc miecz ku ala­ba­stro­wej szyi ko­bie­ty.

Ko­niec drżał nieco, bo Zyg­fryd wciąż był za­uro­czo­ny nagimi kształtami Ka­mi­li, jed­nak w jego wzro­ku po­ja­wi­ło się zde­cy­do­wa­nie. Po­chy­lił ciało nieco do przo­du, by ewen­tu­al­ne pchnię­cie miało wię­cej mocy, gdy ta drob­na isto­ta sko­czy­ła ku niemu z taką pręd­ko­ścią, że nie zdą­żył nawet drgnąć. Uchy­li­ła się tak zwin­nie, że miecz tylko dra­snął jej szyję, a sama chwy­ci­ła męż­czy­znę i przy­cią­gnę­ła do sie­bie. Za­dzia­ła­ła ochro­na koł­nie­rza i przed­ra­mion, dziew­czy­na za­sy­cza­ła, gdy skóra za­czę­ła się jej palić na po­licz­ku i rę­kach, które chwy­ci­ły kar­wasz. Sko­wyt wy­do­był się z gar­dła, a gdzieś w od­da­li, w lesie od­po­wie­dział jej wil­czy chór po­łą­czo­nych gło­sów. O okno za­czę­ły tłuc nie­to­pe­rze, a ich pisk do­łą­czył do skom­le­nia wia­tru. Sza­leń­stwo i de­ter­mi­na­cja po­ja­wi­ły się w oczach ko­bie­ty, bo mimo pa­lo­ne­go ciała, nie pu­ści­ła Zyg­fry­da, tylko za­głę­bi­ła zęby w szyi. Czuł jak opusz­cza go wola, jak pusz­cza­ją za­klę­cia Opie­ku­na, jak isto­ta na­bie­ra mocy, pod­czas gdy jej ręce i po­li­czek są już tylko spa­lo­ną masą, spod któ­rej za­czy­na­ją wy­sta­wać kości. Ka­mi­la, wciąż ucze­pio­na zę­ba­mi, rzu­ci­ła Gorta na podłogę samą myślą, po czym przylgnęła do mło­dzień­ca umę­czo­nym cia­łem i duszą.

„Nie ma księ­cia. Nie ma. Leży w gro­bow­cu pod zam­kiem, w jego sercu szty­let za­tru­ty, nie ma księ­cia. Magią zwią­za­ny i za­bi­ty, leży pod zam­kiem. A zamek pusty. Nie ma jego ludzi, ubici leżą koło niego w mo­gi­le. Za tobą stoi za­bój­ca, za tobą opraw­ca. On to srebr­ny łań­cuch na moją nogę na­ło­żył, on moją uko­cha­ną prze­mie­nił, on teraz wład­ca i cie­mięż­ca. Muszę go słu­chać, roz­ka­zy wy­peł­niać. Mogił przy­by­wa. Nie uciek­niesz. Póki używa Ar­te­fak­tu, nie uciek­niesz. Gdy twoją krew piję, mogę za­klę­cia prze­ła­mać, moc po­ko­nać, ale tylko chwi­lę. Potem jak zwie­rzę cze­kam na mego pana, na roz­kaz, słaba nie­wol­ni­ca. Uko­cha­ną mi za­brał, a mnie znie­wo­lił, uwią­zał. Nie da ci Ar­te­fak­tu nigdy, bo on mu daje wła­dzę nade mną. Całym swoim uczu­ciem mnie ob­da­rzył, ale ja od­wza­jem­nić mu się nie mogę. Nie­na­wi­dzi mnie i kocha. A ja go tylko nie­na­wi­dzę. Za­brał to, co umi­ło­wa­łam, w dziw­ne zwie­rzę prze­mie­nił. Bez­ro­zum­ne zwie­rzę. Nie­na­wi­dzę. Pusz­czę cię, a ty zabij. Nie­na­wi­dzę. Zabij!”

Od­rzu­ci­ła go z tru­dem, bo od­rzu­ca­ła roz­kosz po­kar­mu, oraz siłę wy­sy­sa­ną z Zyg­fry­da. A on, otu­ma­nio­ny roz­ka­zem, oszo­ło­mio­ny utra­tą krwi, wahał się przez uła­mek se­kun­dy, jed­nak zwy­cię­żył od­ruch wy­szko­lo­ne­go ciała. Od­wró­cił się bły­ska­wicz­nie i jed­nym zde­cy­do­wa­nym pchnię­ciem wra­ził miecz wprost pod żebra pod­no­szą­ce­go się już Gorta, po czym samą siłą roz­pę­du wy­pchnął jego i sie­bie za uchy­lo­ne drzwi kom­na­ty. To­czy­li się po scho­dach, bez­wład­nie. I choć w gło­wie Zyg­fry­da wciąż rzą­dzi­ła wam­pi­rzy­ca, na­ka­zu­jąc po­wrót, jej moc sła­bła, w miarę jak od­da­lał się od niej w dół wieży w sza­leń­czym ko­ło­wro­cie dwóch ciał . Gdy w końcu za­trzy­ma­li się w po­ło­wie, stra­to­wa­ni, po­obi­ja­ni, umysł Zyg­fry­da od­zy­skał już wol­ność, choć głos Ka­mi­li wciąż tłukł się bo­le­śnie bła­ga­jąc go o po­wrót, ku­sząc, pod­sy­ła­jąc na prze­mian ob­ra­zy, to cier­pie­nia ko­bie­ty o spa­lo­nej w po­ło­wie twa­rzy, to obiet­ni­cy roz­ko­szy cie­le­snej nie­wy­obra­żal­nej dla zwy­kłe­go czło­wie­ka.

Zyg­fryd stęk­nął i z wy­sił­kiem pod­niósł się nieco na wol­nej ręce. W dru­giej wciąż trzy­mał miecz za­nu­rzo­ny w ciele Gorta. Spoj­rzał na niego, nie­pew­ny czego się spo­dzie­wać. Za­rząd­ca nie ru­szał się, jed­nak wzrok mło­dzień­ca po­chwy­cił nie­wiel­ki ruch jego pal­ców, skła­da­ją­cych ja­kieś, ostat­nie już chyba, za­klę­cie. Szyb­ko prze­krę­cił i do­ci­snął miecz, do­cze­kał się jęku i tchnie­nia, które oka­za­ło się ostat­nim. Gort Za­rząd­ca i Opie­kun zwisł bez­wład­nie na mie­czu, a dło­nie opa­dły na scho­dy.  

Zyg­fryd mu­siał nie­chęt­nie przy­znać sam przed sobą, że trze­ba prze­my­śleć sy­tu­ację. Wolał fi­zycz­ną walkę i szyb­kie de­cy­zje opar­te na in­stynk­cie, jed­nak tutaj po­trzeb­na była ostroż­ność. Jeśli Ka­mi­la mó­wi­ła praw­dę i Gort był wład­cą Ar­te­fak­tu, to nigdy już nie dowie się, gdzie go ukrył. Jeśli kła­ma­ła i chcia­ła go opę­tać, by zro­bić z niego nie­wol­ni­ka, to pra­wie jej się udało. A on zabił być może je­dy­ną osobę, która pa­no­wa­ła nad tą sza­lo­ną isto­tą. Nawet tutaj do­świad­czał jej wpły­wu, ota­cza­ły go szep­ty, głosy i czuł na­glą­cą pew­ność, że musi wró­cić na górę. Przez chwi­lę miał za­miar to zro­bić, na szczę­ście udało mu się zwal­czyć po­ku­sę i w szyb­kim od­ru­chu wy­do­był miecz z ciała Za­rząd­cy, pod­niósł się i zbiegł po scho­dach, zanim jego umysł zdą­żył za­pro­te­sto­wać.

Po­chod­nie wciąż pło­nę­ły, choć magia Gorta już nie dzia­ła­ła. Pod­szedł do stud­ni i obmył twarz w ce­brze, by od­świe­żyć głowę i od­go­nić nie­swo­je myśli. Ktoś szturch­nął go lekko w plecy i Zyg­fryd od­wró­cił się szyb­ko, in­stynk­tow­nie, z go­to­wym do ciosu szty­le­tem w ręku. Ży­ra­fa przy­glą­da­ła mu się spo­koj­nie, po­chy­la­jąc swą nie­na­tu­ral­nie długą szyję nie­mal do ziemi. Wy­raź­nie cze­goś ocze­ki­wa­ła. Wbił wzrok w jej wiel­kie oczy i bez­rad­nie po­krę­cił głową. Po­gła­dził szyję zwie­rzę­cia, po czym wy­cią­gnął wia­dro z wodą w stro­nę ży­ra­fy. Ta jed­nak spo­glą­da­ła na niego przez chwi­lę, po czym ode­szła w stro­nę aka­cji, gdzie od­po­czy­wał rów­nież koń. Zyg­fryd przez chwi­lę ob­ser­wo­wał z jaką gra­cją po­ru­sza się zwie­rzę. Było w tym coś bar­dzo ko­bie­ce­go, nie­mal ku­szą­ce­go.

Otrzą­snął się z nie­sma­kiem, prze­kli­na­jąc swój po­śpiech i mło­dzień­cze po­ry­wy. Wła­ści­wie tylko Gort mógł­by mu wy­ja­śnić, co się tu dzie­je, lecz na to było już za późno. Zo­sta­ła mu tylko wam­pi­rzy­ca w wieży. Przez chwi­lę za­chwy­cił się na nowo jej cia­łem, jed­nak szyb­ko skie­ro­wał myśli w inną stro­nę. Pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć, co mówił mu ary­sto­kra­ta, który go wy­słał. Nie­wiel­ki przed­miot, miesz­czą­cy się w dłoni, w ko­lo­rze szma­rag­du, po­dob­ny do jaja, z łań­cu­chem lub bez, bo cza­sem no­szo­no go na szyi, a cza­sem ukry­wa­no, na przy­kład w kie­sze­ni. Wła­śnie, mu­siał być bli­sko. Gort, jeśli ukradł go księ­ciu, mu­siał go mieć przy sobie, lub na tyle bli­sko, by kon­tro­lo­wać każdą, łak­ną­cą krwi isto­tę. A więc albo wieża, jak pier­wot­nie mó­wi­ły mu wska­zów­ki, albo sam Za­rząd­ca. Trze­ba wró­cić na scho­dy i prze­szu­kać ciało. Zro­bić to szyb­ko, zanim wpad­nie znowu w te otu­ma­nia­ją­ce pod­szep­ty.

Ru­szył zde­cy­do­wa­nie ku scho­dom, z na­dzie­ją na ry­chłe opusz­cze­nie zamku. Gdzieś tam za mu­ra­mi sza­lał wiatr, mógł go usły­szeć nawet tu, w ciszy dzie­dziń­ca. Da­le­kie gromy że­gna­ły od­cho­dzą­cą burzę, a nie­to­pe­rze la­ta­ły, gdzieś wy­so­ko nad jego głową, wzy­wa­jąc co chwi­lę po­bra­tym­ców.

Ciało Gorta le­ża­ło tam, gdzie je zo­sta­wił. Chude koń­czy­ny bez­wład­ne, zimne już, sine ob­li­cze ze wzro­kiem utkwio­nym w inny, nie­ludz­ki świat. Po­chy­lił się nad nim, by prze­szu­kać kieszenie płasz­cza, gdy to po­czuł. Po­wi­ta­nie, nakaz, roz­kosz, ra­dość, pra­gnie­nie ze­msty, nie­na­wiść, po­słu­szeń­stwo, ule­głość, roz­kaz. Zła­pał się za głowę i spoj­rzał w górę scho­dów. Szła, po­wo­li, jesz­cze nieco osła­bio­na, prawy po­li­czek wy­pa­lo­ny do kości, dło­nie czar­ne jak u trupa, co leży już długo w mo­gi­le, a przy tym tak pięk­na, że dech Zyg­fry­do­wi za­pie­ra­ło. Każdy jej krok, ruch bio­der pod lekką tka­ni­ną, przy­pra­wiał go o dresz­cze. Runął na ko­la­na i, nie­zdol­ny dłu­żej już opie­rać się po­ku­sie i na­ka­zom, oparł ręce na scho­dach i po­chy­lił głowę.

– Pani moja, co roz­ka­żesz? – usta wy­po­wia­da­ły słowa uni­że­nie, choć gdzieś tam w środ­ku młody Zyg­fryd jesz­cze ci­skał się i pro­te­sto­wał. Coraz ci­szej i ci­szej. Aż umilkł nawet we wła­snym umy­śle, uwią­za­ny na srebr­nym łań­cu­chu po­słu­szeń­stwa. Żądza wła­da­ła jego cia­łem, wam­pi­rzy­ca rzą­dzi­ła jego umy­słem.

Przy­glą­da­ła mu się idąc w dół, wład­czo i zwie­rzę­co jed­no­cze­śnie, a on chciał ca­ło­wać jej stopy i nosić w ra­mio­nach. Sta­nę­ła przed nim, i gdy już my­ślał, że speł­nią się jego sny, ona po­chy­li­ła się nad cia­łem Gorta i wy­ję­ła z kie­sze­ni płasz­cza szma­rag­do­we jajo. Zyg­fryd wrza­snął w duszy z za­wo­du i grozy, ale jego ciało po­chy­li­ło się ku scho­dom, aż do­tknął czo­łem wła­sne­go ko­la­na.

– Nie je­steś go­dzien, by mnie oglą­dać.

– Tak, pani.

– Bę­dziesz mi słu­żył, aż mi się znu­dzisz.

– Tak, pani.

– Kim je­stem, Zyg­fry­dzie?

– Kró­lo­wą.

– Tak. Kró­lo­wą. A czy wiesz, kim je­stem, mając ten przed­miot? Wiesz, Zyg­fry­dzie?

Wie­dza na­pły­nę­ła do niego, czy tego chciał, czy nie. O tym, czym staje się Ar­te­fakt kon­tro­lu­ją­cy wam­pi­ry w rę­kach tej po­tęż­nej isto­ty. Gdyby był mą­drym star­cem, wer­tu­ją­cym mądre księ­gi, na które, jak sam uwa­żał, miał jesz­cze czas, wie­dział­by o tym. Jak i o tym, że umie­ra­ją­cy Gort, sam nie będąc w stanie zabić magią, może jed­nym drgnie­niem pal­ców, jed­nym za­klę­ciem uwol­nić Ka­mi­lę z łań­cu­chów. Tylko dla­te­go, że ją ko­chał. I tak nie­speł­nio­na mi­łość miała przy­nieść za­gła­dę ludz­kiej rasie, a Zyg­fryd mógł tylko przy­glą­dać się, słu­żąc tej wspa­nia­łej, nie­zwy­kłej isto­cie, która w swej ła­ska­wo­ści zgo­dzi­ła się, by prze­by­wał w jej po­bli­żu. Czuł się jak pies i jak pies wier­ny jej bę­dzie do końca swych dni, nawet gdy będą to dni pełne bólu i cier­pie­nia. Bo psy po pro­stu takie są. Wie­dział już, ja­kiej od­po­wie­dzi ocze­ku­je i w swej psiej wier­no­ści wy­szcze­kał ją gor­li­wie.

– Tak, pani. Je­steś wład­czy­nią świa­ta, pani. Nikt ci się nie oprze. Je­steś Je­dy­na.

– Tak Zyg­fry­dzie, masz rację. Twój zle­ce­nio­daw­ca, hra­bia Dra­cu­la, musi obejść się sma­kiem. A teraz chodź­my od­cza­ro­wać Lydię. Po­trze­bu­ję ko­bie­ty. Nie śliń się, Zyg­fry­dzie, weź ciało Gorta, do­ło­ży­my go do mo­gi­ły księ­cia.

– Tak, pani.

Ka­mi­la od­wró­ci­ła się, a Zyg­fryd po­dą­żył za nią po­słusz­nie. Gdy wy­szli na dzie­dzi­niec, wam­pi­rzy­ca uj­rzaw­szy ży­ra­fę, z okrzy­kiem roz­pa­czy i tę­sk­no­ty po­bie­gła w jej stro­nę. Męż­czy­zna bez­rad­nie pa­trzył, jak od­cza­ro­wa­na Lydia i Ka­mi­la pa­da­ją sobie w ob­ję­cia, jed­nak oczy­ma duszy wi­dział już nie­koń­czą­ce się pola ludz­kich mogił i okrut­ne rządy bez­li­to­snej kró­lo­wej. Przy­szłość na­le­ża­ła teraz do wam­pi­rów, a ludzi cze­kał czas udrę­ki i po­ni­że­nia. Gorz­ko za­pła­kał, choć nikt nie mógł zo­ba­czyć jego łez. 

Bu­ce­fał stał jesz­cze jakiś czas pod aka­cją, w ocze­ki­wa­niu na swo­je­go pana. Wi­dział jego ciało cza­sa­mi na dzie­dziń­cu, jed­nak było ono puste w środ­ku. W końcu któ­re­goś dnia znu­dzo­ny ru­szył ku bra­mie i wy­szedł na ze­wnątrz. Nikt go nie za­trzy­my­wał. Tylko nie­spo­koj­ne nie­to­pe­rze krą­ży­ły po nie­bie wo­ła­jąc swych po­bra­tym­ców. 

Koniec

Komentarze

Wyszła tu moim zdaniem taka fuzja gotyku z pulpem, tylko że gotyckie elementy są dużo lepsze. Podobały mi się interakcje między postaciami i związek Kamili i Gorta jest dobrze zarysowany. Jednak elementy akcji są dużo mniej interesujące i gorzej napisane. Dlatego początek opowiadania wydaję mi się najsłabszym momentem, po którym jakość gwałtownie szybuje w górę.

 

Wiem, że konkurs ma limit znaków, ale szkoda, że opowiadanie nie jest dłuższe. Trochę cierpi na tym zakończenie, bo mogłoby być więcej eskalacji w grze między tymi postaciami. W obecnej formie pomyślałem sobie “a co to, już prawie koniec?” i trochę mi było szkoda. Gort mógłby dłużej wodzić Zygryda za nos, Kamila próbować nim manipulować na przestrzeni dni. Ale może wystarczyłoby tylko rozwinąć to co już tam jest, na tyle, żeby nie wydawało się zbyt pospieszne.

Cześć, JolkaK. Na początek trochę uwag, chociaż większość z nich to czepianie się na siłę, więc możesz śmiało zignorować.

 

Wiatr wzmógł się i szarpał starymi konarami drzew, które jęczały i skrzypiały w głośnym proteście.

Na pewno jest to potrzebne? Raczej nikt nie pomyśli, że konary należały do myszoskoczków.

Jeśli już koniecznie chcesz sobie zostawić te drzewa, to zastanowiłabym się nad inną kwestią. Mianowicie, szarpał starymi konarami drzew. Czyli młodsze konary zostawiał w spokoju? Zmieniłabym na konarami starych drzew.

Ale to już takie doszukiwanie się problemów na siłę ;)

 

jednak Buc stanął dęba i przerażony przewracał oczami starając się odeprzeć atak i wyrwać uzdę z rąk Zygfryda jednocześnie

Zmieniłabym trochę szyk: jednak Buc stanął dęba i przerażony przewracał oczami starając się jednocześnie odeprzeć atak i wyrwać uzdę z rąk Zygfryda.

 

Gdy wzrok przyzwyczaił się już do światła, oczom wędrowca ukazał się niecodzienny widok.

Zbędne.

 

Wyraźne ponaglenie obudziło go z chwilowego oszołomienia i zmusiło do zwrócenia się ku postaci przy studni.

Jakie ponaglenie? W tekście się nie pojawiło, a skoro było wyraźne, to warto by chyba o nim wspomnieć? Czy był to okrzyk, gest, czy palec boży wysuwający się spomiędzy chmur, by razić gromem guzdrałów?

 

brutalnie przeszedł do bardziej bezpośredniej formy rozmowy, będąc cały czas uprzejmie uśmiechniętym.

Brzydko brzmi. Proponuję: nie przestając się uprzejmie uśmiechać/nadal uśmiechając się uprzejmie.

 

Myślę nawet, że dobrze się złożyło, bo może nie chciałby go oddać, lub stawiałby opór, pojmujesz, w ten sposób książę jest, jak by to powiedzieć, bezpieczny, Gorcie Zarządco i Opiekunie.

Karkołomne zdanie, można się potknąć o mnogość przecinków. Osobiście rozbiłabym na dwa: Myślę nawet, że dobrze się złożyło, bo może nie chciałby go oddać, lub stawiałby opór. Pojmujesz, w ten sposób książę jest, jak by to powiedzieć, bezpieczny, Gorcie Zarządco i Opiekunie.

Ewentualnie: Myślę nawet, że dobrze się złożyło, bo może nie chciałby go oddać, lub stawiałby opór. Pojmujesz, Gorcie Zarządco i Opiekunie, w ten sposób książę jest, jak by to powiedzieć, bezpieczny.

 

Był silnym, młodym mężczyzną i w swej młodzieńczej głupocie był bezczelnie odważny i zdecydowany.

Może: Był silnym, młodym mężczyzną, w swej młodzieńczej głupocie bezczelnie odważnym i zdecydowanym.

 

Ale to zamek księcia, a ty jesteś tu nieproszonym gościem, który przybył coś stąd zabrać.

Zbędne, zwłaszcza, że w tym samym zdaniu masz jeszcze stąd.

 

A ja jestem Opiekunem i nie mogę ci nic oddać, co nie jest moje, a jest pod moją opieką.

Może: nie mogę ci oddać nic, co nie jest moje?

 

– Kto to jest Kamila?

Może: Kim jest Kamila?

 

Trwało to tak krótko, że Zygfryd niemal nie zauważył

Może: Stało się to tak szybko?

 

– Nie – powtórzyła błagalnie już

Powtórzyła już błagalnie?

 

Nie wyjedziesz, nie wyjedziesz. – powtarzała tym swoim chrapliwym, rzadko używanym głosem

Zbędna kropka.

 

Koniec drżał nieco, bo Zygfryd wciąż był zauroczony nagim ciałem Kamili, jednak w jego wzroku pojawiło się zdecydowanie. Pochylił ciało nieco do przodu, by ewentualne pchnięcie miało więcej mocy, gdy ta drobna istota skoczyła ku niemu z taką prędkością, że nie zdążył nawet drgnąć.

Może po prostu: Pochylił się nieco do przodu?

 

Żyrafa przyglądała mu się spokojnie, pochylając swą nienaturalnie długą szyję niemal do ziemi. Wyraźnie czegoś oczekiwała. Spojrzał w jej wielkie oczy i bezradnie pokręcił głową. Pogładził szyję zwierzęcia, po czym wyciągnął wiadro z wodą w stronę żyrafy. Ta jednak spoglądała na niego przez chwilę, po czym odeszła w stronę akacji, gdzie odpoczywał również koń. Zygfryd przez chwilę obserwował z jaką gracją porusza się zwierzę. Było w tym coś bardzo kobiecego, niemal kuszącego.

Dość dużo tego spoglądania, przyglądania i obserwowania jak na jeden akapit.

 

Pomijając te, wyszukiwane naprawdę na siłę drobiazgi, opowiadanie mi się podobało. Jest bardzo klimatycznie, opisy są plastyczne, przemawiają do wyobraźni. Może tu i ówdzie dałoby się je skrócić, żeby nie dominowały historii, ale teraz też jest okej. Fabuła co prawda prosta, poprowadzona dość liniowo, a zakończenia można się domyślić, niemniej lektura sprawiła mi przyjemność. Głównie ze względu na miły dla oka i wyobraźni styl.

Klimat gotycki odczuwalny bardziej niż groza lub niesamowitość. Madej słusznie zauważył pewną pulpowość tego tekstu: niektóre elementy, szczególnie w opisach Kamili i jej nęcących kształtności rzeczywiście przywodzą na myśl stare horrorki z cycatymi dziewojami na okładkach.

Za to żyrafa super, wzięła mnie z zaskoczenia <3 Cieszę się, że jej obecność okazała się fabularnie uzasadniona, a nie była tylko ozdobnikiem.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Madej90, dziękuję za opinię! W czasie betowania, też były te same sugestie, że początek za długi, trochę skracałam, ale najwyraźniej trzeba było bardziej! :) Jestem tu od niedawna, ale już widzę, mniej więcej, nad czym muszę popracować. To, co piszesz, potwierdza, że mam jeszcze problemy z prowadzeniem fabuły. Fajnie, że opisałeś swoje odczucia, teraz lepiej widzę, co nie gra. Dzięki!

Gravel, nie ma czegoś takiego, jak czepianie się na siłę! To znaczy, jest, bo wszyscy się tu czepiają, ale o to przecież chodzi! :) Także zaraz siadam do tekstu i patrzę! Wielkie dzięki za uwagi i końcową ocenę! Jest mi niezmiernie miło!

Do obojga pytanie, świeżynkowe, co to jest pulpowość tekstu? :)

Zacznę od czepialstwa:

To z prawej, to z lewej migały mu jakieś zielone ślepia ,

Wkradła się tu spacja przed przecinkiem.

Kopyta zadźwięczały głucho na bruku

Czy da się głucho dźwięczeć…? Zmieniłabym na: zadudniły lub coś podobnego.

Skubała leniwie liście akacji długim, mięsistym językiem.

Miałam się przyczepić, że nie można przecież skubać językiem. Ale googlnęłam. Otóż żyrafy mogą :D

 

 

Bardzo zręcznie wplotłaś ten egzotyczny element w opowieść o wampirach.

Całe opko jest bardzo nastrojowe. Dla mnie może momentami za dużo już tych grzmotów, skrzypiących konarów i wyjącego wiatru, ale rozumiem, że tak miało być :) Podoba mi się zakończenie z punktu widzenia konia.

 

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Do obojga pytanie, świeżynkowe, co to jest pulpowość tekstu? :)

Nawiązywaliśmy z Madejem do “groszowych” opowiastek fantastycznych, horroru, kryminału, które wydawano na początku ubiegłego stulecia na tanim papierze zrobionym z pulpy ;) Zaznaczam jednak, że nie użyłam tego określenia w pejoratywnym sensie, po prostu Twój tekst skojarzył mi się klimatem i takim “retrosznytem” z pulpowymi dziełami.

Tutaj możesz poczytać więcej: https://en.wikipedia.org/wiki/Pulp_magazine

three goblins in a trench coat pretending to be a human

co to jest pulpowość tekstu?

Chodziło mi o elementy pulp fiction – opisy Kamilli budził u mnie skojarzenia z opowiadaniami o Conanie i podobnymi; także główny bohater, któremu bliżej do Blade’a albo Solomona Kane’a niż Van Helsinga.

Ciekawy horror. Czuć klimat grozy charakterystycznej dla starych zamków i opowieści o wampirach. Postać głównego bohatera dobrana bardzo dobrze – taki młody, narwany wojownik pasuje do tego typu historii. Bardzo miło ze strony wampirzyc, że wszystkich grzecznie chowały w mogiłach. Nie załapałam, czemu Gort zaprowadził Zygfryda do Kamili – skoro posiadał wielką moc, dlaczego od razu nie zabił nieproszonego gościa? Poza tym porządne opowiadanie, wciągnęło. 

Madej90, dzięki, teraz wiem o co chodzi! :)

Sonata, no zastrzeliłaś mnie tym pytaniem! Aż mnie zatkało! :) Ale dobra, już wiem. Gort prowadził wszystkich do Kamilli, żeby odwaliła brudną robotę za niego. Jego magia nie mogła zabijać. Może powinnam gdzieś o tym wspomnieć. Dzięki za dociekliwość! :) Dobry komentarz, dla mnie, każe myśleć. No i ta grzeczna Kamila, wychowana w kulcie dla zmarłych, a nie dla żywych…

Przeczytawszy.

Wykorzystanie motywu wampirycznego w niebanalny to zdecydowanie jeden z mocniejszych elementów opowiadania. Językowo jest jednak sporo niezręczności, które częściowo wypunktowano, więc ogólnie polecam Twojej uwadze komentarze powyżej. Sam tok akcji jest poprawny i dobrze wpasowany w poetykę gotyku, jednak proporcje są nieco zaburzone. Przydługi początek i końcówka, urwana praktycznie zaraz po kulminacji nie daje czytelnikowi czasu na spokojne wyjście z tej historii. Inaczej mówiąc, są najsłabszymi punktami konstrukcji. Nielogiczne zachowanie Gorta też sprawia wrażenie, że czegoś tu zabrakło. Chodzi oczywiście o jakiś konkretny motyw, bo jak wiemy nie każdy zawsze analizuje wszystko co robi i mówi. Ogólnie to ciekawe opowiadanie, ale w paru istotnych kwestiach pozostawia lekki niedosyt.

Mindenamifaj, dziękuję za łapankę, poprawione. Z tymi żyrafami, to tak jest – są pod tyloma względami wyjątkowe, że spokojnie można przyjąć, że są magiczne. :)

Gravel i Madej wyjaśnili mi już, o co chodzi z pulpą, a oidrin potwierdził, że początek za długi i proporcje zburzone. Muszę na to zwrócić uwagę w przyszłości. 

Dla poprawienia nieco logiki fabuły dodałam jedno zdanie, które wskazuje, że Gort nie może sam zabijać magią. 

Dziękuję Wam za cenne wskazówki! 

Od razu przyznaję, że jestem taki “mądry”, bo przeczytałem najpierw komentarze. Na czym ta mądrość polega? Na przyznaniu się, że Twoje opowiadanie należy do chlubnych wyjątków, jeśli chodzi o te wszystkie gotyckie klimaty, o czary i horrory. Rzecz wyjątkowa: spodobało mi się.

A teraz już na sto procent serio. Stało się, jak sądzę, dlatego, że obyło się bez tasiemcowych i sztucznie podkręcanych scen walk i pojedynków. Nie było wodotrysków w opisach. Powtórzeń po sto razy, jaki ponury klimat panował w zamczysku. Nie było superbohatera, który jednak pokona własne słabości i Zło. Obsada spektaklu minimalistyczna, w pełni uzasadniona jako taka.

Czyli, skoro nawet mi sie spodobało, tekst do słabych należeć moim zdaniem nie może.

Pozdrawiam – Adam

AdamKB, pięknie dziękuję! Miód na moje uszy! Bardzo się cieszę, bo czuję, że zaczynają mi rosnąć jakieś małe skrzydełka. Jak tak dalej pójdzie, to może dotrwają do końca jakiegoś następnego opowiadania (choć przyznam, że nigdy nie pisałam grozy gotyckiej, a nawet pytałam, co to jest). Póki co, poleruję pancerz ochronny i zabezpieczenia mentalne przed krytyką, a na skrzydełka wycięłam małe otwory. Niech rosną. 

Dziękuję jeszcze raz! :D :D 

A ten zwrot mocno mnie zdziwił: “…zluzował nieco zwierzę…”. Nie jest zrozumiały. Znacznie lepiej brzmiałoby, że popuścił cugli/cugle, popuścił wodze, ale już nie lejce, jako że lejc używało się w zaprzęgu. 

Jeszcze wrócę.

Pozdrówka.

Ooo, dobra, nie zwróciłam na to uwagi. Dzięki, idę poprawiać! :) Chodziło mi o to, że pozwolił żeby koń szedł sam… :)

Przeczytałem. Interesujący pomysł i ciekawy tekst.

Cóż, to jest tekst konkursowy, więc termin obliguje, ale opowieść wymaga jeszcze językowego dopracowania, a głownie idzie mi o powtórzenia wyrazów: są liczne, zbyt liczne, jak dla mnie. Oprócz wyrazu “koń’ istnieją wyrazy “rumak” i “wierzchowiec”, nie mówiąc o tym, że można użyć określenia związanego z maścią konia – karosz, gniadosz, kasztanek, siwek itp. Wyraz “wilk”: niby trudno go zastąpić, ale jest też wyraz “basior”. Miast “człowieka” można spokojnie użyć wyrazu “mężczyzna”, a w przypadku bohatera wyrazu “młodzieniec”. I tak dalej… Pochodnia – mamy też wyraz “łuczywo”.

Ale rozumiem, że czasu już brakowało na znalezienie i użycie wyrazowych zamienników.

Jedna sprawa jest nieprzemyślana – nietoperze w pierwszej .części. Nietoperz nie jest zbyt pokaźnym stworzeniem. Chyba należało wtrącić zdanie, że atakujące bohatera nietoperze były wyjątkowo duże, może pokusić się też o porównanie wielkości, na przykład z jastrzębiem.

Ale, w sumie naprawdę ciekawy tekst, a poprawiać tekst można w nieskończoność, co znam z autopsji.

Pozdrówka.

Opowieść przyjemna, za to Kamila fascynująca. Jak to u Ciebie wyszło plastycznie, wiec widziałam jak dziewczyna skacze po mięsko.

Tylko Buc mi przeszkadzał. Wiem, że zdrobnienie i że Aleksander, ale dla mnie buc zawsze będzie nieco komicznym i brzydkim wyrazem.

Lożanka bezprenumeratowa

Jest tu i trochę pulpy (bo te żarty, czy to z imieniem konia, czy z podejściem bohatera do życia też trochę stamtąd), i gotyku, bo początek jak z jakiegoś wariantu “Drakuli”, i trochę jakby mam skojarzeń ze starych tekstów Kresa, gdzie czasem pojawiały się nieco podobne femmes fatales… Nie twierdzę, że to świadome skojarzenia, pewnie bardziej moje jako czytelniczki niż autorskie, ale wszystkie razem budują całkiem efektowny świat. Językowo niby jest trochę niezgrabności, ale są też zdania tak udane, jak “Jednak prastare drzewa rosły szeroko i gęsto, i nawet wprost nad drogą niewiele mógł zobaczyć. Za to natura dookoła jakby zauważyła wędrowca.”. Udany tekst i lekko się go czytało.

ninedin.home.blog

Całościowo niezłe, choć jak dla mnie to bardziej dark fantasy niż gotycki horror i jakoś tak bardzo mnie nie wciągnęło, ale charakterystyczny klimat udało ci się stworzyć.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

RogerRedeye, dziękuję za uwagi, przejrzę jeszcze raz, może uda mi się trochę tych powtórzeń usunąć. :) Nietoperze, hm, no u nas są maleńkie, ale np. na Sri Lance były bardzo duże, mnóstwo ich latało nad głowami w centrum miasteczka, więc założyłam, że nie są takie niespotykane… Pomyślę jeszcze nad tym. Cieszę się, że się podobało, skrzydła rosną. :) Poprawianie – neverending story….

Ambush, dziękuję, cieszę się, że Kamila Ci się podoba, a Buc, no cóż, bo to taki Bucefał, ale wiesz zbyt uprzejmy to on nie był, he, he, a czasami złośliwy nawet. I tak dzięki betującym ma imię, bo najpierw był tylko Koniem… :)

ninedin, muszę zajrzeć do tekstów Kresa, chętnie skonfrontuję Twoje skojarzenia. Zawsze ciekawe jest, jak czytelnik odbiera tekst, w końcu to czytelnik jest w tym wszystkim najważniejszy. Dziękuję za podzielenie się wrażeniami! Językowo jeszcze mi daleko do poprawności, ale betowanie pomaga. 

fanthomasie, tak, były już takie głosy na becie, że to dark fantasy, ale dla mnie ta granica jest jakaś rozmyta i najwyraźniej nie ogarnęłam… :) Dziękuję, że podzieliłeś się opinią, też ważne dla mnie, jako autorki, że nie każdego wciąga. Znaczy, że trzeba lepiej… :)

pozdrawiam wszystkich i ogromne podziękowania, że Wam się chciało!!!

Cześć,

 

Uważam, że to naprawdę dobre opowiadanie. Jest tu trochę grozy, trochę Fantasy i trochę przygody. Jest rozbudowane wprowadzenie (wcale nie za długie), pojawia się postać magika/czarnoksiężnika?, potem kobieta-wampirzyca (ten element gotycki), jest zakończenie/rozwiązanie akcji (negatywne i dobrze, że takie). Podoba mi się to, że nie ma tu zbędnych elementów, każdy ma swoje znaczenie dla fabuły tj. nietoperze (fakt, że są też pewną sugestią), zebra (klątwa), pojawia się też sam hrabia Dracula czym wzbudza pewien uśmiech czytelnika, ale pozytywny. Tekst jest spójny, dobrze napisany, trzyma klimat od początku do końca, oczywiście nie oceniam tu błędów językowych, bo to nie moja broszka:) 

Przede wszystkim miałaś fajny pomysł na opowiadanie i udało ci się konsekwentnie poprowadzić akcję tak, aby czytający się nie znudził.

Tylko końcówka jest tak jakby zbyt szybko ucięta, trochę zbyt nachalnie podana. Nie wiem, czy to tylko moje spostrzeżenie, może też ograniczenie co do ilości znaków jest tego powodem. Tak naprawdę jest to materiał na nieco dłuższe opowiadanie.

Życzę powodzenia w konkursie.

 

Pozdrawiam

 

JPolsky, dziękuję za tak miły komentarz! Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Wprawdzie zamiast zebry jest żyrafa, ale kto by się tam przejmował! :D :D 

Największy problem przy konkursach to limit znaków. Ja jeszcze słabo sobie z tym radzę. Teraz pracuję nad tekstem na konkurs świąteczny i mam za dużo o 3 tysiące znaków… A już prawie 2 tysiące wywaliłam… No cóż, nie panuję jeszcze nad fabułą zbyt dobrze. I pewnie dlatego zakończenie takie się wydaje. 

Pozdrawiam serdecznie! :)

 

Rozejrzał się jeszcze raz, lecz charakterystyczny górski krajobraz zgadzał się z opisem. ← lecz byłoby bardziej uzasadnione, gdyby krajobraz nie zgadzał się z opisem, może inaczej?

Przeczytałem, bo tekst jest konkursowy, ale to nie moje klimaty.

 

Nieźle to sobie wymyśliłaś, Jolko, i nieźle opowiedziałaś. Historia okazała się całkiem zajmująca i choć dość gładko toczy się wyznaczonym szlakiem gotyckiego horroru, to jednocześnie potrafi zaskoczyć plastycznymi opisami czy niespodziewanymi elementami, z których najbardziej spodobała mi się żyrafa – zwierzę tyleż osobliwe, co raczej niespotykane w tego typu opowieściach.

Brakło mi natomiast choćby małej informacji, jak Kamila trafiła do zamku.

 

i wy­rwać uzdę z rąk Zyg­fry­da . → Zbędna spacja przed kropką.

 

Męż­czy­zna pchnął bramę, uży­wa­jąc całej swo­jej siły… → Zbędny zaimek – czy mógł użyć cudzej siły?

Proponuję: Męż­czy­zna pchnął bramę z całej siły

 

W kom­na­cie było ciem­no, je­dy­nie po­je­dyn­cza, mała świe­ca da­wa­ła nieco bla­sku. → Skoro w komnacie było ciemno, jedna świeca chyba nie mogła dawać blasku, albowiem blask to światło mocne i jaskrawe.

 

– Co to jest? Kto to jest? Co że­ście jej zro­bi­li? – krzyk­nął do Gorta, co­fa­jąc się nieco. → Skoro krzyknął, to po pytajnikach przydałyby się wykrzykniki.

 

„Pomóż mi”, usły­szał Zyg­fryd w swo­jej gło­wie… → – Pomóż mi. – Usły­szał Zyg­fryd w swo­jej gło­wie…

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.

 

po­wta­rza­ła tym swoim chra­pli­wym, rzad­ko uży­wa­nym gło­sem… → Zbędne zaimki.

 

rzu­ci­ła Gorta na zie­mię samą myślą… → Rzecz dzieje się w komnacie, więc: …rzu­ci­ła Gorta na podłogę samą myślą

 

…wpiła się w mło­dzień­ca całym swoim umę­czo­nym cia­łem i duszą. → Nie bardzo umiem sobie wyobrazić, by całym ciałem można wpić się w kogoś. Zbędny zaimek.

Proponuję: …przylgnęła/ przywarła do mło­dzień­ca całym umę­czo­nym cia­łem i duszą.

 

jak od­da­lał się od niej w sza­leń­czym ko­ło­wro­cie dwóch ciał w dół wieży. → Co to są dwa ciała w dół wieży?

Proponuję: …jak w sza­leń­czym ko­ło­wro­cie dwóch ciał, od­da­lał się od niej w dół wieży.

 

Po­chy­lił się nad nim, by prze­szu­kać poły płasz­cza… → Poły to dolne fragmenty ubioru rozpinającego się z przodu. Obawiam się, że w połach raczej niczego się nie ukryje.

Proponuję: Po­chy­lił się nad nim, by prze­szu­kać kieszenie/ zanadrze płasz­cza

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Koala75, dziękuję za przeczytanie i opinię, i spoko, klimaty każdy ma swoje i uszanujmy to! :)

Regulatorzy, wspaniale, że się podobało! Poprawki zrobię później, bo dowiedziałam się, że nie powinno się poprawiać konkursowego tekstu. Więc poczekam! I dziękuję! :)

Bardzo proszę, Jolko. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawione! Jeszcze raz dziękuję! :)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję Anet! heart

Dobry tekst. Twist z uwolnioną Kamilą zadziałał, jak należy. Żyrafa też zrobiła swoje. Dziwnie rzadko pojawia się w tekstach fantasy, więc stanowi niezły element wyróżniający.

Tak w zasadzie to zakończenie niewiele zmieniło w historii świata. Co za różnica, czy artefakt wpadnie w ręce wampirzycy czy wampira, który po niego posłał?

Babska logika rządzi!

Finkla, dziękuję za odwiedziny i komentarz! Tak, masz rację, że zakończenie niewiele zmieniło w historii świata, ale w sumie to losy pojedynczych osób rzadko wpływają na losy całego świata, co nie? Na pewno los Zgrfryda uległ zmianie. Ale, prawda, wampir czy wampirzyca, ludzie nie mają wesoło, tak czy siak. :) Jeśli chodzi o żyrafy, to muszę iść na odwyk, bo widzę je wszędzie w moich tekstach… :D

Nowa Fantastyka