Praca na konkurs. Dziękuję ślicznie betującym za ciężką pracę: Outta Sewer, Krokus Ślimak Zagłady.
Praca na konkurs. Dziękuję ślicznie betującym za ciężką pracę: Outta Sewer, Krokus Ślimak Zagłady.
Wydawało się, że w wysokiej wieży na wysokim zamku nikt nie mieszkał. Było to zaskakujące, bo Zygfryd miał pewność, że to dobry adres. Rozejrzał się jeszcze raz i charakterystyczny górski krajobraz zgadzał się z opisem. Szumiący ponuro las odkrywał gdzieniegdzie na zboczach wzgórza połacie nagiej skały. Zamek górował nad nim swoją stromizną, podobny do okolicznych szczytów. Wieża wznosiła się nad zamkiem i mężczyzna musiał mocno odchylić głowę, żeby zobaczyć jej wierzchołek. A przecież czekał go jeszcze kawałek do przebycia, żeby dostać się pod bramę.
Dlaczego więc nie widział żadnego światła w oknach? Dlaczego droga, choć wyraźna i szeroka, zaczęła już zarastać wszędobylskim zielskiem? I dlaczego na murach zamku nie było nie tylko strażników, ale żadnego wręcz życia?
Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi sprawiło, że Zygfryd westchnął z rezygnacją. Jako człowiek czynu, z zaangażowaniem wykonujący powierzone mu zlecenia, zwykle lubił wyzwania, jednak nie przepadał za myśleniem. Uważał, że używanie rozumu przystoi starcom, a mądrość zdobywa się z wiekiem. A on był przecież młody.
Spojrzał jeszcze raz na zamczysko, poprawił obolałe od długiej jazdy siedzenie i poklepał zmęczonego konia.
– No, Bucu, jeszcze kawałek – wymruczał cicho.
Zmierzch szybko zmieniał się w ciemność. Las szumiał dookoła i chwilami wydawało się, że coś cicho opowiada. Zygfryd nie słuchał, tylko patrzył w puste oczodoły okien zamczyska, zachęcając Buca do ruchu. Wjechali pomiędzy dęby i ogarnęła ich noc. Mężczyzna poluzował wodze, zwierzę instynktownie wyczuwało właściwy kierunek, a sam zerkał w górę, szukając gwiazd i ciemnego cielska budowli. Jednak prastare drzewa rosły szeroko i gęsto, i nawet wprost nad drogą niewiele mógł zobaczyć. Za to natura dookoła jakby zauważyła wędrowca. To z prawej, to z lewej migały mu jakieś zielone ślepia, na chwilę tylko, by zgasnąć i pojawić się gdzie indziej. Wiatr wzmógł się i szarpał starymi konarami, które jęczały i skrzypiały w głośnym proteście. Liście szumiały w swoim własnym rytmie i Zygfryd chwilami miał wrażenie, że nad jego głową szaleje morze, a on stoi na plaży, zasłuchany w ryk fal rozbijających się o brzeg.
Potrząsnął głową i odgonił sen. Zerknął jeszcze raz na boki, na te iskry życia rozświetlające ciemność, przypominające mu, że nie jest sam, że jest tu tylko gościem. Koń powoli niósł go do przodu, sobie tylko znanymi sposobami odnajdując drogę. Zygfryd spojrzał jeszcze raz w górę i z ulgą dostrzegł, że są już całkiem blisko, bo pomiędzy konarami w niewielkim prześwicie dojrzał bramę. Las jeszcze próbował zawładnąć jego zmysłami, jakiś wilk zawył niedaleko, a inne odpowiedziały zgodnym chórem. Koń sam przyspieszył, gdy tylko usłyszał wilki, strach poganiał go ku schronieniu. Wokół wicher strącał gałęzie z drzew, migotały wśród konarów zwierzęce ślepia, szeroka do tej pory droga zwężała się. Błysnęło i w tym ułamku sekundy, niemal wraz z rodzącym się gromem, Zygfryd ujrzał przed sobą bladą postać. Stała na drodze i wyciągała ku niemu rękę w geście zakazu.
– Stój, wędrowcze! Nie idź dalej, zawracaj. – Nie wiedział, czy usłyszał ten głos naprawdę, czy tylko wybrzmiał w jego głowie.
Postać zniknęła wraz z błyskawicą, a tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała, kotłowały się dwa pokaźne nietoperze. Wierzchowiec, spłoszony niecodziennym widokiem i grzmotem nadchodzącej burzy, pocwałował w szaleńczym pędzie przed siebie.
Wyjechali spomiędzy drzew, a huraganowy wiatr ucichł od razu. Zygfrydowi udało się uspokoić Bucefała dopiero przed samą bramą. Poklepując konia po szyi, starał się pozbierać nieco myśli.
Właśnie dotarł do zamku, a mieszkający tu książę posiadał cenny, skradziony bezdusznie Artefakt. Wytłumaczono mu jak dojechać, dostał opis przedmiotu i zadanie przywiezienia go z powrotem. Wręczono mu też połowę zapłaty na drobne wydatki, która pokryłaby koszt nowego konia z rzędem. Tymczasem przybył do miejsca, które wyglądało na opustoszałe, w dodatku ktoś w lesie wyraźnie nie chciał, by tu przychodził. A ogromna brama była zamknięta.
Zygfryd zsiadł z konia i po prostu zapukał. Głuchy odgłos poniósł się ku górze, a wtedy znad bramy zerwała się para nietoperzy i z charakterystycznym piskiem rzuciła w dół, prosto w stronę konia i człowieka. Mężczyzna zdążył unieść chronione wampirzą skórą ramię i osłonić głowę, jednak Buc stanął dęba i przerażony przewracał oczami starając się jednocześnie odeprzeć atak i wyrwać uzdę z rąk Zygfryda. Prawie mu się udało, a przy tym w panice uderzył jednego nietoperza kopytem i wyeliminował go chwilowo ze starcia. Tymczasem młodzieniec zdążył już wyjąć sztylet i ciął skórzaste skrzydło drugiego. Nietoperze rozpierzchły się na boki, zranione i zniechęcone odleciały do szczeliny nad bramą. Wędrowiec odprowadził je wzrokiem, nieufnie czekając na ponowny atak, jednak gdy zniknęły, złapał mocniej prawie straconą uzdę i zajął się koniem.
– No już, już. Nie ma ich, widzisz? Już zaraz odpoczniesz. Cicho, cicho – mruczał uspokajająco i głaskał go po spoconej szyi.
Wtedy dopiero zauważył, że brama, nie wiadomo kiedy, uchyliła się. Wyraźnie widział niewielką szczelinę, za którą ciemność, choć myślał już, że to niemożliwe, była jeszcze czarniejsza. Zostawił wierzchowca, podszedł powoli i nasłuchiwał chwilę. Cisza. Nie, nie cisza. Usłyszał i poczuł na twarzy coś między podmuchem wiatru a szeptem, niemal nieuchwytnym. Jakiś ledwo słyszalny głos powiedział mu, żeby wszedł do środka. Koń zarżał w proteście, gdy Zygfryd pociągnął go za sobą. Mężczyzna pchnął bramę, używając całej siły, by uchylić ją nieco bardziej. Kopyta zastukały głucho na bruku, gdy w ciemności ruszyli do wnętrza zamku krótkim korytarzem. I znów ten lekki powiew, który niósł szepty i głosy, zatańczył wokół głowy mężczyzny i zniknął. Zygfryd poczuł chłód i nie wiedział, czy bił on od prastarych murów budowli, czy z wnętrza jego zmęczonego ciała. Skrócił uzdę i poczuł dodające otuchy ciepło zwierzęcia.
Szybko dotarli na dziedziniec, gdzie nagle zapłonęły pochodnie, a zaskoczony Zygfryd aż zmrużył oczy. Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, oczom wędrowca ukazał się niecodzienny widok.
Pochodnie umieszczone były na kolumnach podcieni wokół dziedzińca wybrukowanego wielkimi białymi kamieniami. W najdalszym kącie stała studnia, koło niej czekał spokojnie jakiś człowiek w kapturze i płaszczu sięgającym do ziemi. Postać tę otaczała atmosfera oczekiwania, jakby stał tam już długo lecz cierpliwie. Jednak nie to było najdziwniejsze. Z prawej strony przy ogromnej akacji stało zwierzę, o którym słyszał opowieści tylko w najgorszych tawernach portowych. I nie wierzył wtedy w ani jedno słowo. A jednak w tej chwili, na dziedzińcu zamczyska w wysokich górach, z niedorzecznie długą szyją, stała żyrafa. Skubała leniwie liście akacji długim, mięsistym językiem. Zygfryd zapatrzył się na nią przez chwilę, rozmyślając, czy jest aż tak bardzo zmęczony, że sen miesza mu się z jawą, i czy nie powinien w przyszłości bardziej wierzyć tawernianym opowieściom.
Uczucie ponaglenia w głowie obudziło go z chwilowego oszołomienia i zmusiło do zwrócenia się ku postaci przy studni. Ruszył, nieco zirytowany takim traktowaniem. Mijając żyrafę zerknął jeszcze w jej stronę, ta jednak pożywiała się spokojnie. Koń w ogóle nie przejął się tym dziwnym stworzeniem, co uspokoiło również Zygfryda.
– Witaj, wędrowcze, oby twoje ścieżki zawsze były proste.
Postać uniosła pochyloną do tej pory głowę i kaptur zsunął się z czoła, odsłaniając szczupłe, blade oblicze. Ciemne, głęboko osadzone oczy uważnie wpatrywały się w Zygfryda, a zapadnięte policzki uniosły nieco w wymuszonym uśmiechu. Zygfryd był pewien, że jakiś rodzaj magii penetruje jego umysł w poszukiwaniu intencji.
– Tak. Dziękuję. Twoje również – odpowiedział niezgrabnie, czując wciąż, że nie jest sam w swoim ciele.
– Och, moje ścieżki nigdy nie są proste, ale takie życie wybrałem. Jestem Gort Zarządca i Opiekun i wiem, po co przybyłeś. – Mówiąc to, powoli ruszył wokół mężczyzny i świdrował go wzrokiem.
– Dobrze. Tak. Jestem Zygfryd z Koratu. A teraz wyjdź z mojej głowy. Proszę. – Ostatnie słowo dodał tylko z grzeczności. Wszystkie mięśnie już dawno szykowały się na wzmożony wysiłek. Dłoń spoczywała na rękojeści miecza.
– Proszę o wybaczenie. Niestety, należy to do moich przykrych, lecz koniecznych obowiązków. By chronić mieszkańców, trzeba być czasem nieco nieuprzejmym. Obiecuję, że to już się nie powtórzy. – Głęboki ukłon towarzyszył deklaracji, jednak Zygfryd nie wierzył w ani jedno słowo. Tymczasem Gort kontynuował.
– Księcia nie ma w tej chwili z nami. Niestety, nie wiedział o pańskiej wizycie i udał się na południe w ważnych sprawach. Ale ty nie szukasz księcia, prawda? – brutalnie przeszedł do bardziej bezpośredniej formy rozmowy, nadal uśmiechając się uprzejmie. – Pożądasz Artefaktu.
– Nie, nie pożądam. Po prostu przyjechałem po niego. Zajrzałeś mi do głowy, więc wiesz, że został skradziony. Pewnie wiedziałeś to już wcześniej, co? No i właściwie książę nie jest mi potrzebny. Tu masz rację. Myślę nawet, że dobrze się złożyło, bo może nie chciałby go oddać, lub stawiałby opór. Pojmujesz, w ten sposób książę jest, jak by to powiedzieć, bezpieczny, Gorcie Zarządco i Opiekunie.
Chudy człowiek w płaszczu przyglądał mu się bez słowa. Wyczuł sarkazm, uśmiech zniknął z twarzy zastąpiony powagą i smutkiem.
– A więc koniecznym wydaje się, byś udał się do Kamili – powiedział cicho, odwracając głowę w stronę wieży. – Chodźmy zatem.
Zygfryd zamrugał zaskoczony. Nie tego się spodziewał. Był przygotowany na wyrąbywanie sobie drogi do celu, walkę na śmierć i życie, nawet magiczne ataki. Jego karwasze obite wampirzą skórą skutecznie broniły i odstraszały, podobnie jak kołnierz płaszcza. Wzmocniony zaklęciem kubrak, który nosił pod płaszczem, działał niemal jak zbroja. Miecz, sztylety i topór dopełniały wyposażenia doświadczonego wojownika. Był silnym, młodym mężczyzną, w swej młodzieńczej głupocie bezczelnie odważnym i zdecydowanym. Jednak niewiele miał do czynienia z kobietami. Tu brakowało mu doświadczeń i poczuł się niepewnie.
Ruszył za Gortem, maskując rozterki zdecydowanym krokiem. Przynajmniej idą do wieży, czyli tam gdzie trzeba. Zdobył się nawet na podjęcie konwersacji.
– Czy to naprawdę jest żyrafa?
Zarządca zerknął na posilające się zwierzę i, nieco zmieszany, machnął lekceważąco ręką.
– Zaiste. Byłem kiedyś daleko, na południu, one tam żyją, są magiczne. Ludzie wierzą, że ich krew odmładza i chroni. Całkiem przypadkiem nam ta żyrafa się przydarzyła i cóż mogę rzec, nie jestem zwolennikiem, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Po prostu nie zwracaj na nią uwagi, to pomaga, traktuj ją, jak gdyby nie istniała – mówił cichym jednostajnym głosem, z odrobiną niesmaku, jakby temat był niezręczny.
Zygfryd nie rozumiał, ale Gort ciągnął dalej.
– Nie jestem ci wrogiem. Ale to zamek księcia, a ty jesteś nieproszonym gościem, który przybył coś stąd zabrać. Sam przyznasz, że nie wygląda to najlepiej. A ja jestem Opiekunem i nie mogę ci oddać nic, co nie jest moje, a jest pod moją opieką. Dlatego musimy iść do Kamili. Przykro mi.
– Kim jest Kamila? – zapytał Zygfryd wspinając się po krętych, lecz dość szerokich schodach. Blask pochodni z dziedzińca powoli oddalał się, w miarę jak wchodzili coraz wyżej. W gęstniejącym mroku towarzyszyły im tylko ich własne, wydłużające się coraz bardziej cienie. Gort, idący jako pierwszy, odwrócił lekko głowę w stronę wojownika.
– Sam zobaczysz. Bez jej pozwolenia nie otrzymasz Artefaktu. Jej historia jest smutna, lecz nie powinna cię interesować. W tej chwili jest kimś w rodzaju Strażnika. Mój pan, on kiedyś… tak jakby… pokonał ją. Sprawił, że mu służyła. Służy – rzekł, poprawiając się szybko.
– To człowiek, tak, ta Kamila? – dopytywał się Zygfryd, lecz Zarządca nie odpowiedział.
Znowu poczuł smutek emanujący od Gorta, który pochylił nieco głowę, a jego chuda sylwetka przygarbiła się. Dotarli do drzwi na górze, a Gort popchnął je wpuszczając przed sobą Zygfryda i dopiero wtedy cicho odpowiedział.
– Kiedyś nim była.
Weszli do środka. Za jedynym oknem szalał wiatr i po ciszy panującej na schodach wydawało się, że wyszli na zewnątrz. Powietrze wciskało się między cienkie szybki, szarpało okiennicami, jęczało i wyło w szparach, niczym wilki w lesie. W komnacie było ciemno, jedynie pojedyncza, mała świeca dawała nieco światła. Większość dość obszernego pokoju wypełniało wielkie łoże. W pogniecionej pościeli leżała częściowo tylko przykryta postać, jakby za nic miała chłód nocy. Pogrążona we śnie kobieta miała piękne, spokojne, choć nieco blade oblicze, drobne ręce leżały rozrzucone na poduszkach, a ciało skrywała niezwykle cienka koszula.
Zygfryd przełknął ślinę, jego młodzieńcza krew ruszyła szybciej, gdy podszedł bliżej i ujrzał nagość przez przeźroczystą mgłę materiału. Prześlizgiwał się wzrokiem po zagłębieniach i zakamarkach, po czarnych lokach zasłaniających drobną pierś, a wyobraźnia sama podsuwała mu resztę. Poczuł, że zarówno policzki, jak i lędźwie płoną mu ogniem i nie może oderwać oczu.
Tymczasem Gort Opiekun stanął spokojnie z tyłu, przy niedomkniętych drzwiach, i pomału złośliwy uśmiech wypełzł mu na twarz, obnażając żółte zęby. Z głębin obszernej szaty wydobył krwawy ochłap, niewielki, lecz świeży, rzucił mięso w stronę łoża, a szorstki rechot wydobył mu się z gardła.
– Bierz! – krzyknął szaleńczo, z jakąś dziką radością pomieszaną z rozpaczą wydobywającą się gdzieś z głębi jego duszy. Tyle udręki było w tym krzyku, że nie panował przez chwilę nad sobą. Jego przemiana była równie wstrząsająca, jak to, co działo się z dziewczyną.
Gdy tylko ochłap znalazł się nad nią, przebudziła się w oka mgnieniu, rzuciła w górę niczym drapieżna kocica, chwyciła kęs rękoma i rozerwała na dwie części, po czym zębami już poszarpała i połknęła. Stało się to tak szybko, że Zygfryd niemal nie zauważył, ze zdumieniem więc wpatrywał się teraz w zakrwawione oblicze, dziki wzrok wygłodniałej istoty, wciąż ponętne ciało. Kamila, widząc, że to już koniec posiłku, zbyt małego na jej potrzeby, zasyczała wściekle i uniosła się na kolana wbijając wzrok w Zygfryda.
Ten, na pół zauroczony niespodziewaną cielesnością, na pół przerażony, dobył miecza z silnym przeczuciem, że nie będzie go w stanie użyć. Wtedy jednak zobaczył stopę ukrytą dotychczas w pościeli, na której srebrny łańcuch wypalił już brzydką ranę, niegojącą się, bolesną.
– Co to jest?! Kto to jest?! Co żeście jej zrobili?! – krzyknął do Gorta, cofając się nieco.
– To, młodzieńcze, jest Kamila! To jest bestia, której drażnić nie należy. Uważaj na jej piękno, ona nie jest dla ciebie. Ona nie jest dla nikogo. – Taka gorycz i rozpacz biła z ostatniego zdania, że nawet Zygfryd domyślił się prawdy. Zarządca i Opiekun kochał to, czymkolwiek to było.
Kamila, wciąż na kolanach, wśród rozrzuconych prześcieradeł, wpatrywała się w młodzieńca, powoli przechylając głowę w jedną i w drugą stronę. Oblizała głodne wciąż usta i przymrużyła oczy zaciekawiona. „Witaj niezaproszony nieznajomy, co przyniosłeś? Jestem spragniona, co masz dla mnie? Dasz mi swoją krew? Daj! Zobacz, jak cierpię, zobacz, jaka jestem piękna, zobacz, jaka jestem niezaspokojona! Daj! Chodź do mnie, zbliż się, pozwól, że cię dotknę. Nieco krwi, tylko trochę. Masz siostrę? Przyprowadź mi swoją siostrę. O, widzę, że masz! Uwielbiam kobiece ciało, daj mi ją, daj. Utulę ją w moich ramionach, ukocham ją całą, daj!”
Zygfryd aż zatoczył się od tego potoku myśli, który zalał mu umysł i nie chciał się skończyć. Jęknął cicho, potrząsając głową, próbując wyrwać swoją wolę z coraz większego naporu Kamili.
– Dość! – krzyknął Gort stanowczo i rozkazująco, widząc co się dzieje, choć robił to z wyraźną niechęcią. Jego naga głowa pokryła się potem, a oddech przyspieszył, jakby czerpał przyjemność z męki Zygfryda.
Potok myśli urwał się. Dziewczyna wrzasnęła przejmująco, wściekła, że musi posłuchać. Młodzieniec poczuł ulgę tak wielką, że w jego umyśle pojawiło się coś na kształt wdzięczności względem chudego zarządcy.
– To jest człowiek, który przyszedł po Artefakt. Wysłuchaj go, przeklęta istoto. – Można było wyczuć, jak Gort wkłada w każde słowo magię rozkazu.
– Nie – wyrzęziła istota, wyginając swe ponętne drobne ciało i odchylając głowę do tyłu. Głos miała chrapliwy, męski, tak różny od tego, który słyszał Zygfryd w swojej głowie. Tak różny od tego, co widziały jego oczy, i na co reagowało jego ciało.
– Nie – powtórzyła błagalnie już, patrząc tym razem na Gorta, który z miłością wypisaną na twarzy trzymał ją mocno w więzach zaklęcia.
„Pomóż mi”, usłyszał Zygfryd w swojej głowie, i zdziwił się, bo nie było tam już kuszenia i uroku, nie było namiętności i obietnicy rozkoszy. Tylko ból i cierpienie. Nie dał poznać po sobie, że ją usłyszał, jednak zbliżył się o krok, wciąż z mieczem w ręku.
– Przybyłem po Artefakt. Trzeba go zwrócić właścicielowi. Książę nigdy nie miał do niego prawa. Muszę go odzyskać i oddać. Teraz proszę o zgodę, lecz wiedz, że nie wyjadę stąd z pustymi rękoma, wezmę go z waszą wolą lub wbrew. Księcia i tak nie ma.
– Księcia nie ma. Księcia nie ma. Artefakt nie jest mój. Nie mogę ci go dać, nie jest mój. Nie wyjedziesz bez niego, nie wyjedziesz z nim. Nie wyjedziesz, nie wyjedziesz – powtarzała chrapliwym, rzadko używanym głosem i wciąż patrzyła na Gorta, z wyrzutem, pretensją, niezdolna przeciwstawić się jego nakazom.
– Ależ wyjadę, z pewnością wyjadę. A ty może chcesz ulgi w cierpieniach? – Zygfryd zbliżył się jeszcze bardziej, unosząc miecz ku alabastrowej szyi kobiety.
Koniec drżał nieco, bo Zygfryd wciąż był zauroczony nagimi kształtami Kamili, jednak w jego wzroku pojawiło się zdecydowanie. Pochylił ciało nieco do przodu, by ewentualne pchnięcie miało więcej mocy, gdy ta drobna istota skoczyła ku niemu z taką prędkością, że nie zdążył nawet drgnąć. Uchyliła się tak zwinnie, że miecz tylko drasnął jej szyję, a sama chwyciła mężczyznę i przyciągnęła do siebie. Zadziałała ochrona kołnierza i przedramion, dziewczyna zasyczała, gdy skóra zaczęła się jej palić na policzku i rękach, które chwyciły karwasz. Skowyt wydobył się z gardła, a gdzieś w oddali, w lesie odpowiedział jej wilczy chór połączonych głosów. O okno zaczęły tłuc nietoperze, a ich pisk dołączył do skomlenia wiatru. Szaleństwo i determinacja pojawiły się w oczach kobiety, bo mimo palonego ciała, nie puściła Zygfryda, tylko zagłębiła zęby w szyi. Czuł jak opuszcza go wola, jak puszczają zaklęcia Opiekuna, jak istota nabiera mocy, podczas gdy jej ręce i policzek są już tylko spaloną masą, spod której zaczynają wystawać kości. Kamila, wciąż uczepiona zębami, rzuciła Gorta na podłogę samą myślą, po czym przylgnęła do młodzieńca umęczonym ciałem i duszą.
„Nie ma księcia. Nie ma. Leży w grobowcu pod zamkiem, w jego sercu sztylet zatruty, nie ma księcia. Magią związany i zabity, leży pod zamkiem. A zamek pusty. Nie ma jego ludzi, ubici leżą koło niego w mogile. Za tobą stoi zabójca, za tobą oprawca. On to srebrny łańcuch na moją nogę nałożył, on moją ukochaną przemienił, on teraz władca i ciemiężca. Muszę go słuchać, rozkazy wypełniać. Mogił przybywa. Nie uciekniesz. Póki używa Artefaktu, nie uciekniesz. Gdy twoją krew piję, mogę zaklęcia przełamać, moc pokonać, ale tylko chwilę. Potem jak zwierzę czekam na mego pana, na rozkaz, słaba niewolnica. Ukochaną mi zabrał, a mnie zniewolił, uwiązał. Nie da ci Artefaktu nigdy, bo on mu daje władzę nade mną. Całym swoim uczuciem mnie obdarzył, ale ja odwzajemnić mu się nie mogę. Nienawidzi mnie i kocha. A ja go tylko nienawidzę. Zabrał to, co umiłowałam, w dziwne zwierzę przemienił. Bezrozumne zwierzę. Nienawidzę. Puszczę cię, a ty zabij. Nienawidzę. Zabij!”
Odrzuciła go z trudem, bo odrzucała rozkosz pokarmu, oraz siłę wysysaną z Zygfryda. A on, otumaniony rozkazem, oszołomiony utratą krwi, wahał się przez ułamek sekundy, jednak zwyciężył odruch wyszkolonego ciała. Odwrócił się błyskawicznie i jednym zdecydowanym pchnięciem wraził miecz wprost pod żebra podnoszącego się już Gorta, po czym samą siłą rozpędu wypchnął jego i siebie za uchylone drzwi komnaty. Toczyli się po schodach, bezwładnie. I choć w głowie Zygfryda wciąż rządziła wampirzyca, nakazując powrót, jej moc słabła, w miarę jak oddalał się od niej w dół wieży w szaleńczym kołowrocie dwóch ciał . Gdy w końcu zatrzymali się w połowie, stratowani, poobijani, umysł Zygfryda odzyskał już wolność, choć głos Kamili wciąż tłukł się boleśnie błagając go o powrót, kusząc, podsyłając na przemian obrazy, to cierpienia kobiety o spalonej w połowie twarzy, to obietnicy rozkoszy cielesnej niewyobrażalnej dla zwykłego człowieka.
Zygfryd stęknął i z wysiłkiem podniósł się nieco na wolnej ręce. W drugiej wciąż trzymał miecz zanurzony w ciele Gorta. Spojrzał na niego, niepewny czego się spodziewać. Zarządca nie ruszał się, jednak wzrok młodzieńca pochwycił niewielki ruch jego palców, składających jakieś, ostatnie już chyba, zaklęcie. Szybko przekręcił i docisnął miecz, doczekał się jęku i tchnienia, które okazało się ostatnim. Gort Zarządca i Opiekun zwisł bezwładnie na mieczu, a dłonie opadły na schody.
Zygfryd musiał niechętnie przyznać sam przed sobą, że trzeba przemyśleć sytuację. Wolał fizyczną walkę i szybkie decyzje oparte na instynkcie, jednak tutaj potrzebna była ostrożność. Jeśli Kamila mówiła prawdę i Gort był władcą Artefaktu, to nigdy już nie dowie się, gdzie go ukrył. Jeśli kłamała i chciała go opętać, by zrobić z niego niewolnika, to prawie jej się udało. A on zabił być może jedyną osobę, która panowała nad tą szaloną istotą. Nawet tutaj doświadczał jej wpływu, otaczały go szepty, głosy i czuł naglącą pewność, że musi wrócić na górę. Przez chwilę miał zamiar to zrobić, na szczęście udało mu się zwalczyć pokusę i w szybkim odruchu wydobył miecz z ciała Zarządcy, podniósł się i zbiegł po schodach, zanim jego umysł zdążył zaprotestować.
Pochodnie wciąż płonęły, choć magia Gorta już nie działała. Podszedł do studni i obmył twarz w cebrze, by odświeżyć głowę i odgonić nieswoje myśli. Ktoś szturchnął go lekko w plecy i Zygfryd odwrócił się szybko, instynktownie, z gotowym do ciosu sztyletem w ręku. Żyrafa przyglądała mu się spokojnie, pochylając swą nienaturalnie długą szyję niemal do ziemi. Wyraźnie czegoś oczekiwała. Wbił wzrok w jej wielkie oczy i bezradnie pokręcił głową. Pogładził szyję zwierzęcia, po czym wyciągnął wiadro z wodą w stronę żyrafy. Ta jednak spoglądała na niego przez chwilę, po czym odeszła w stronę akacji, gdzie odpoczywał również koń. Zygfryd przez chwilę obserwował z jaką gracją porusza się zwierzę. Było w tym coś bardzo kobiecego, niemal kuszącego.
Otrząsnął się z niesmakiem, przeklinając swój pośpiech i młodzieńcze porywy. Właściwie tylko Gort mógłby mu wyjaśnić, co się tu dzieje, lecz na to było już za późno. Została mu tylko wampirzyca w wieży. Przez chwilę zachwycił się na nowo jej ciałem, jednak szybko skierował myśli w inną stronę. Próbował sobie przypomnieć, co mówił mu arystokrata, który go wysłał. Niewielki przedmiot, mieszczący się w dłoni, w kolorze szmaragdu, podobny do jaja, z łańcuchem lub bez, bo czasem noszono go na szyi, a czasem ukrywano, na przykład w kieszeni. Właśnie, musiał być blisko. Gort, jeśli ukradł go księciu, musiał go mieć przy sobie, lub na tyle blisko, by kontrolować każdą, łaknącą krwi istotę. A więc albo wieża, jak pierwotnie mówiły mu wskazówki, albo sam Zarządca. Trzeba wrócić na schody i przeszukać ciało. Zrobić to szybko, zanim wpadnie znowu w te otumaniające podszepty.
Ruszył zdecydowanie ku schodom, z nadzieją na rychłe opuszczenie zamku. Gdzieś tam za murami szalał wiatr, mógł go usłyszeć nawet tu, w ciszy dziedzińca. Dalekie gromy żegnały odchodzącą burzę, a nietoperze latały, gdzieś wysoko nad jego głową, wzywając co chwilę pobratymców.
Ciało Gorta leżało tam, gdzie je zostawił. Chude kończyny bezwładne, zimne już, sine oblicze ze wzrokiem utkwionym w inny, nieludzki świat. Pochylił się nad nim, by przeszukać kieszenie płaszcza, gdy to poczuł. Powitanie, nakaz, rozkosz, radość, pragnienie zemsty, nienawiść, posłuszeństwo, uległość, rozkaz. Złapał się za głowę i spojrzał w górę schodów. Szła, powoli, jeszcze nieco osłabiona, prawy policzek wypalony do kości, dłonie czarne jak u trupa, co leży już długo w mogile, a przy tym tak piękna, że dech Zygfrydowi zapierało. Każdy jej krok, ruch bioder pod lekką tkaniną, przyprawiał go o dreszcze. Runął na kolana i, niezdolny dłużej już opierać się pokusie i nakazom, oparł ręce na schodach i pochylił głowę.
– Pani moja, co rozkażesz? – usta wypowiadały słowa uniżenie, choć gdzieś tam w środku młody Zygfryd jeszcze ciskał się i protestował. Coraz ciszej i ciszej. Aż umilkł nawet we własnym umyśle, uwiązany na srebrnym łańcuchu posłuszeństwa. Żądza władała jego ciałem, wampirzyca rządziła jego umysłem.
Przyglądała mu się idąc w dół, władczo i zwierzęco jednocześnie, a on chciał całować jej stopy i nosić w ramionach. Stanęła przed nim, i gdy już myślał, że spełnią się jego sny, ona pochyliła się nad ciałem Gorta i wyjęła z kieszeni płaszcza szmaragdowe jajo. Zygfryd wrzasnął w duszy z zawodu i grozy, ale jego ciało pochyliło się ku schodom, aż dotknął czołem własnego kolana.
– Nie jesteś godzien, by mnie oglądać.
– Tak, pani.
– Będziesz mi służył, aż mi się znudzisz.
– Tak, pani.
– Kim jestem, Zygfrydzie?
– Królową.
– Tak. Królową. A czy wiesz, kim jestem, mając ten przedmiot? Wiesz, Zygfrydzie?
Wiedza napłynęła do niego, czy tego chciał, czy nie. O tym, czym staje się Artefakt kontrolujący wampiry w rękach tej potężnej istoty. Gdyby był mądrym starcem, wertującym mądre księgi, na które, jak sam uważał, miał jeszcze czas, wiedziałby o tym. Jak i o tym, że umierający Gort, sam nie będąc w stanie zabić magią, może jednym drgnieniem palców, jednym zaklęciem uwolnić Kamilę z łańcuchów. Tylko dlatego, że ją kochał. I tak niespełniona miłość miała przynieść zagładę ludzkiej rasie, a Zygfryd mógł tylko przyglądać się, służąc tej wspaniałej, niezwykłej istocie, która w swej łaskawości zgodziła się, by przebywał w jej pobliżu. Czuł się jak pies i jak pies wierny jej będzie do końca swych dni, nawet gdy będą to dni pełne bólu i cierpienia. Bo psy po prostu takie są. Wiedział już, jakiej odpowiedzi oczekuje i w swej psiej wierności wyszczekał ją gorliwie.
– Tak, pani. Jesteś władczynią świata, pani. Nikt ci się nie oprze. Jesteś Jedyna.
– Tak Zygfrydzie, masz rację. Twój zleceniodawca, hrabia Dracula, musi obejść się smakiem. A teraz chodźmy odczarować Lydię. Potrzebuję kobiety. Nie śliń się, Zygfrydzie, weź ciało Gorta, dołożymy go do mogiły księcia.
– Tak, pani.
Kamila odwróciła się, a Zygfryd podążył za nią posłusznie. Gdy wyszli na dziedziniec, wampirzyca ujrzawszy żyrafę, z okrzykiem rozpaczy i tęsknoty pobiegła w jej stronę. Mężczyzna bezradnie patrzył, jak odczarowana Lydia i Kamila padają sobie w objęcia, jednak oczyma duszy widział już niekończące się pola ludzkich mogił i okrutne rządy bezlitosnej królowej. Przyszłość należała teraz do wampirów, a ludzi czekał czas udręki i poniżenia. Gorzko zapłakał, choć nikt nie mógł zobaczyć jego łez.
Bucefał stał jeszcze jakiś czas pod akacją, w oczekiwaniu na swojego pana. Widział jego ciało czasami na dziedzińcu, jednak było ono puste w środku. W końcu któregoś dnia znudzony ruszył ku bramie i wyszedł na zewnątrz. Nikt go nie zatrzymywał. Tylko niespokojne nietoperze krążyły po niebie wołając swych pobratymców.
Wyszła tu moim zdaniem taka fuzja gotyku z pulpem, tylko że gotyckie elementy są dużo lepsze. Podobały mi się interakcje między postaciami i związek Kamili i Gorta jest dobrze zarysowany. Jednak elementy akcji są dużo mniej interesujące i gorzej napisane. Dlatego początek opowiadania wydaję mi się najsłabszym momentem, po którym jakość gwałtownie szybuje w górę.
Wiem, że konkurs ma limit znaków, ale szkoda, że opowiadanie nie jest dłuższe. Trochę cierpi na tym zakończenie, bo mogłoby być więcej eskalacji w grze między tymi postaciami. W obecnej formie pomyślałem sobie “a co to, już prawie koniec?” i trochę mi było szkoda. Gort mógłby dłużej wodzić Zygryda za nos, Kamila próbować nim manipulować na przestrzeni dni. Ale może wystarczyłoby tylko rozwinąć to co już tam jest, na tyle, żeby nie wydawało się zbyt pospieszne.
Cześć, JolkaK. Na początek trochę uwag, chociaż większość z nich to czepianie się na siłę, więc możesz śmiało zignorować.
Wiatr wzmógł się i szarpał starymi konarami drzew, które jęczały i skrzypiały w głośnym proteście.
Na pewno jest to potrzebne? Raczej nikt nie pomyśli, że konary należały do myszoskoczków.
Jeśli już koniecznie chcesz sobie zostawić te drzewa, to zastanowiłabym się nad inną kwestią. Mianowicie, szarpał starymi konarami drzew. Czyli młodsze konary zostawiał w spokoju? Zmieniłabym na konarami starych drzew.
Ale to już takie doszukiwanie się problemów na siłę ;)
jednak Buc stanął dęba i przerażony przewracał oczami starając się odeprzeć atak i wyrwać uzdę z rąk Zygfryda jednocześnie
Zmieniłabym trochę szyk: jednak Buc stanął dęba i przerażony przewracał oczami starając się jednocześnie odeprzeć atak i wyrwać uzdę z rąk Zygfryda.
Gdy wzrok przyzwyczaił się już do światła, oczom wędrowca ukazał się niecodzienny widok.
Zbędne.
Wyraźne ponaglenie obudziło go z chwilowego oszołomienia i zmusiło do zwrócenia się ku postaci przy studni.
Jakie ponaglenie? W tekście się nie pojawiło, a skoro było wyraźne, to warto by chyba o nim wspomnieć? Czy był to okrzyk, gest, czy palec boży wysuwający się spomiędzy chmur, by razić gromem guzdrałów?
brutalnie przeszedł do bardziej bezpośredniej formy rozmowy, będąc cały czas uprzejmie uśmiechniętym.
Brzydko brzmi. Proponuję: nie przestając się uprzejmie uśmiechać/nadal uśmiechając się uprzejmie.
Myślę nawet, że dobrze się złożyło, bo może nie chciałby go oddać, lub stawiałby opór, pojmujesz, w ten sposób książę jest, jak by to powiedzieć, bezpieczny, Gorcie Zarządco i Opiekunie.
Karkołomne zdanie, można się potknąć o mnogość przecinków. Osobiście rozbiłabym na dwa: Myślę nawet, że dobrze się złożyło, bo może nie chciałby go oddać, lub stawiałby opór. Pojmujesz, w ten sposób książę jest, jak by to powiedzieć, bezpieczny, Gorcie Zarządco i Opiekunie.
Ewentualnie: Myślę nawet, że dobrze się złożyło, bo może nie chciałby go oddać, lub stawiałby opór. Pojmujesz, Gorcie Zarządco i Opiekunie, w ten sposób książę jest, jak by to powiedzieć, bezpieczny.
Był silnym, młodym mężczyzną i w swej młodzieńczej głupocie był bezczelnie odważny i zdecydowany.
Może: Był silnym, młodym mężczyzną, w swej młodzieńczej głupocie bezczelnie odważnym i zdecydowanym.
Ale to zamek księcia, a ty jesteś tu nieproszonym gościem, który przybył coś stąd zabrać.
Zbędne, zwłaszcza, że w tym samym zdaniu masz jeszcze stąd.
A ja jestem Opiekunem i nie mogę ci nic oddać, co nie jest moje, a jest pod moją opieką.
Może: nie mogę ci oddać nic, co nie jest moje?
– Kto to jest Kamila?
Może: Kim jest Kamila?
Trwało to tak krótko, że Zygfryd niemal nie zauważył
Może: Stało się to tak szybko?
– Nie – powtórzyła błagalnie już
Powtórzyła już błagalnie?
Nie wyjedziesz, nie wyjedziesz. – powtarzała tym swoim chrapliwym, rzadko używanym głosem
Zbędna kropka.
Koniec drżał nieco, bo Zygfryd wciąż był zauroczony nagim ciałem Kamili, jednak w jego wzroku pojawiło się zdecydowanie. Pochylił ciało nieco do przodu, by ewentualne pchnięcie miało więcej mocy, gdy ta drobna istota skoczyła ku niemu z taką prędkością, że nie zdążył nawet drgnąć.
Może po prostu: Pochylił się nieco do przodu?
Żyrafa przyglądała mu się spokojnie, pochylając swą nienaturalnie długą szyję niemal do ziemi. Wyraźnie czegoś oczekiwała. Spojrzał w jej wielkie oczy i bezradnie pokręcił głową. Pogładził szyję zwierzęcia, po czym wyciągnął wiadro z wodą w stronę żyrafy. Ta jednak spoglądała na niego przez chwilę, po czym odeszła w stronę akacji, gdzie odpoczywał również koń. Zygfryd przez chwilę obserwował z jaką gracją porusza się zwierzę. Było w tym coś bardzo kobiecego, niemal kuszącego.
Dość dużo tego spoglądania, przyglądania i obserwowania jak na jeden akapit.
Pomijając te, wyszukiwane naprawdę na siłę drobiazgi, opowiadanie mi się podobało. Jest bardzo klimatycznie, opisy są plastyczne, przemawiają do wyobraźni. Może tu i ówdzie dałoby się je skrócić, żeby nie dominowały historii, ale teraz też jest okej. Fabuła co prawda prosta, poprowadzona dość liniowo, a zakończenia można się domyślić, niemniej lektura sprawiła mi przyjemność. Głównie ze względu na miły dla oka i wyobraźni styl.
Klimat gotycki odczuwalny bardziej niż groza lub niesamowitość. Madej słusznie zauważył pewną pulpowość tego tekstu: niektóre elementy, szczególnie w opisach Kamili i jej nęcących kształtności rzeczywiście przywodzą na myśl stare horrorki z cycatymi dziewojami na okładkach.
Za to żyrafa super, wzięła mnie z zaskoczenia <3 Cieszę się, że jej obecność okazała się fabularnie uzasadniona, a nie była tylko ozdobnikiem.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Madej90, dziękuję za opinię! W czasie betowania, też były te same sugestie, że początek za długi, trochę skracałam, ale najwyraźniej trzeba było bardziej! :) Jestem tu od niedawna, ale już widzę, mniej więcej, nad czym muszę popracować. To, co piszesz, potwierdza, że mam jeszcze problemy z prowadzeniem fabuły. Fajnie, że opisałeś swoje odczucia, teraz lepiej widzę, co nie gra. Dzięki!
Gravel, nie ma czegoś takiego, jak czepianie się na siłę! To znaczy, jest, bo wszyscy się tu czepiają, ale o to przecież chodzi! :) Także zaraz siadam do tekstu i patrzę! Wielkie dzięki za uwagi i końcową ocenę! Jest mi niezmiernie miło!
Do obojga pytanie, świeżynkowe, co to jest pulpowość tekstu? :)
Zacznę od czepialstwa:
To z prawej, to z lewej migały mu jakieś zielone ślepia ,
Wkradła się tu spacja przed przecinkiem.
Kopyta zadźwięczały głucho na bruku
Czy da się głucho dźwięczeć…? Zmieniłabym na: zadudniły lub coś podobnego.
Skubała leniwie liście akacji długim, mięsistym językiem.
Miałam się przyczepić, że nie można przecież skubać językiem. Ale googlnęłam. Otóż żyrafy mogą :D
Bardzo zręcznie wplotłaś ten egzotyczny element w opowieść o wampirach.
Całe opko jest bardzo nastrojowe. Dla mnie może momentami za dużo już tych grzmotów, skrzypiących konarów i wyjącego wiatru, ale rozumiem, że tak miało być :) Podoba mi się zakończenie z punktu widzenia konia.
Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!
Do obojga pytanie, świeżynkowe, co to jest pulpowość tekstu? :)
Nawiązywaliśmy z Madejem do “groszowych” opowiastek fantastycznych, horroru, kryminału, które wydawano na początku ubiegłego stulecia na tanim papierze zrobionym z pulpy ;) Zaznaczam jednak, że nie użyłam tego określenia w pejoratywnym sensie, po prostu Twój tekst skojarzył mi się klimatem i takim “retrosznytem” z pulpowymi dziełami.
Tutaj możesz poczytać więcej: https://en.wikipedia.org/wiki/Pulp_magazine
three goblins in a trench coat pretending to be a human
co to jest pulpowość tekstu?
Chodziło mi o elementy pulp fiction – opisy Kamilli budził u mnie skojarzenia z opowiadaniami o Conanie i podobnymi; także główny bohater, któremu bliżej do Blade’a albo Solomona Kane’a niż Van Helsinga.
Ciekawy horror. Czuć klimat grozy charakterystycznej dla starych zamków i opowieści o wampirach. Postać głównego bohatera dobrana bardzo dobrze – taki młody, narwany wojownik pasuje do tego typu historii. Bardzo miło ze strony wampirzyc, że wszystkich grzecznie chowały w mogiłach. Nie załapałam, czemu Gort zaprowadził Zygfryda do Kamili – skoro posiadał wielką moc, dlaczego od razu nie zabił nieproszonego gościa? Poza tym porządne opowiadanie, wciągnęło.
Madej90, dzięki, teraz wiem o co chodzi! :)
Sonata, no zastrzeliłaś mnie tym pytaniem! Aż mnie zatkało! :) Ale dobra, już wiem. Gort prowadził wszystkich do Kamilli, żeby odwaliła brudną robotę za niego. Jego magia nie mogła zabijać. Może powinnam gdzieś o tym wspomnieć. Dzięki za dociekliwość! :) Dobry komentarz, dla mnie, każe myśleć. No i ta grzeczna Kamila, wychowana w kulcie dla zmarłych, a nie dla żywych…
Przeczytawszy.
Wykorzystanie motywu wampirycznego w niebanalny to zdecydowanie jeden z mocniejszych elementów opowiadania. Językowo jest jednak sporo niezręczności, które częściowo wypunktowano, więc ogólnie polecam Twojej uwadze komentarze powyżej. Sam tok akcji jest poprawny i dobrze wpasowany w poetykę gotyku, jednak proporcje są nieco zaburzone. Przydługi początek i końcówka, urwana praktycznie zaraz po kulminacji nie daje czytelnikowi czasu na spokojne wyjście z tej historii. Inaczej mówiąc, są najsłabszymi punktami konstrukcji. Nielogiczne zachowanie Gorta też sprawia wrażenie, że czegoś tu zabrakło. Chodzi oczywiście o jakiś konkretny motyw, bo jak wiemy nie każdy zawsze analizuje wszystko co robi i mówi. Ogólnie to ciekawe opowiadanie, ale w paru istotnych kwestiach pozostawia lekki niedosyt.
Mindenamifaj, dziękuję za łapankę, poprawione. Z tymi żyrafami, to tak jest – są pod tyloma względami wyjątkowe, że spokojnie można przyjąć, że są magiczne. :)
Gravel i Madej wyjaśnili mi już, o co chodzi z pulpą, a oidrin potwierdził, że początek za długi i proporcje zburzone. Muszę na to zwrócić uwagę w przyszłości.
Dla poprawienia nieco logiki fabuły dodałam jedno zdanie, które wskazuje, że Gort nie może sam zabijać magią.
Dziękuję Wam za cenne wskazówki!
Od razu przyznaję, że jestem taki “mądry”, bo przeczytałem najpierw komentarze. Na czym ta mądrość polega? Na przyznaniu się, że Twoje opowiadanie należy do chlubnych wyjątków, jeśli chodzi o te wszystkie gotyckie klimaty, o czary i horrory. Rzecz wyjątkowa: spodobało mi się.
A teraz już na sto procent serio. Stało się, jak sądzę, dlatego, że obyło się bez tasiemcowych i sztucznie podkręcanych scen walk i pojedynków. Nie było wodotrysków w opisach. Powtórzeń po sto razy, jaki ponury klimat panował w zamczysku. Nie było superbohatera, który jednak pokona własne słabości i Zło. Obsada spektaklu minimalistyczna, w pełni uzasadniona jako taka.
Czyli, skoro nawet mi sie spodobało, tekst do słabych należeć moim zdaniem nie może.
Pozdrawiam – Adam
AdamKB, pięknie dziękuję! Miód na moje uszy! Bardzo się cieszę, bo czuję, że zaczynają mi rosnąć jakieś małe skrzydełka. Jak tak dalej pójdzie, to może dotrwają do końca jakiegoś następnego opowiadania (choć przyznam, że nigdy nie pisałam grozy gotyckiej, a nawet pytałam, co to jest). Póki co, poleruję pancerz ochronny i zabezpieczenia mentalne przed krytyką, a na skrzydełka wycięłam małe otwory. Niech rosną.
Dziękuję jeszcze raz! :D :D
A ten zwrot mocno mnie zdziwił: “…zluzował nieco zwierzę…”. Nie jest zrozumiały. Znacznie lepiej brzmiałoby, że popuścił cugli/cugle, popuścił wodze, ale już nie lejce, jako że lejc używało się w zaprzęgu.
Jeszcze wrócę.
Pozdrówka.
Ooo, dobra, nie zwróciłam na to uwagi. Dzięki, idę poprawiać! :) Chodziło mi o to, że pozwolił żeby koń szedł sam… :)
Przeczytałem. Interesujący pomysł i ciekawy tekst.
Cóż, to jest tekst konkursowy, więc termin obliguje, ale opowieść wymaga jeszcze językowego dopracowania, a głownie idzie mi o powtórzenia wyrazów: są liczne, zbyt liczne, jak dla mnie. Oprócz wyrazu “koń’ istnieją wyrazy “rumak” i “wierzchowiec”, nie mówiąc o tym, że można użyć określenia związanego z maścią konia – karosz, gniadosz, kasztanek, siwek itp. Wyraz “wilk”: niby trudno go zastąpić, ale jest też wyraz “basior”. Miast “człowieka” można spokojnie użyć wyrazu “mężczyzna”, a w przypadku bohatera wyrazu “młodzieniec”. I tak dalej… Pochodnia – mamy też wyraz “łuczywo”.
Ale rozumiem, że czasu już brakowało na znalezienie i użycie wyrazowych zamienników.
Jedna sprawa jest nieprzemyślana – nietoperze w pierwszej .części. Nietoperz nie jest zbyt pokaźnym stworzeniem. Chyba należało wtrącić zdanie, że atakujące bohatera nietoperze były wyjątkowo duże, może pokusić się też o porównanie wielkości, na przykład z jastrzębiem.
Ale, w sumie naprawdę ciekawy tekst, a poprawiać tekst można w nieskończoność, co znam z autopsji.
Pozdrówka.
Opowieść przyjemna, za to Kamila fascynująca. Jak to u Ciebie wyszło plastycznie, wiec widziałam jak dziewczyna skacze po mięsko.
Tylko Buc mi przeszkadzał. Wiem, że zdrobnienie i że Aleksander, ale dla mnie buc zawsze będzie nieco komicznym i brzydkim wyrazem.
Lożanka bezprenumeratowa
Jest tu i trochę pulpy (bo te żarty, czy to z imieniem konia, czy z podejściem bohatera do życia też trochę stamtąd), i gotyku, bo początek jak z jakiegoś wariantu “Drakuli”, i trochę jakby mam skojarzeń ze starych tekstów Kresa, gdzie czasem pojawiały się nieco podobne femmes fatales… Nie twierdzę, że to świadome skojarzenia, pewnie bardziej moje jako czytelniczki niż autorskie, ale wszystkie razem budują całkiem efektowny świat. Językowo niby jest trochę niezgrabności, ale są też zdania tak udane, jak “Jednak prastare drzewa rosły szeroko i gęsto, i nawet wprost nad drogą niewiele mógł zobaczyć. Za to natura dookoła jakby zauważyła wędrowca.”. Udany tekst i lekko się go czytało.
ninedin.home.blog
Całościowo niezłe, choć jak dla mnie to bardziej dark fantasy niż gotycki horror i jakoś tak bardzo mnie nie wciągnęło, ale charakterystyczny klimat udało ci się stworzyć.
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
RogerRedeye, dziękuję za uwagi, przejrzę jeszcze raz, może uda mi się trochę tych powtórzeń usunąć. :) Nietoperze, hm, no u nas są maleńkie, ale np. na Sri Lance były bardzo duże, mnóstwo ich latało nad głowami w centrum miasteczka, więc założyłam, że nie są takie niespotykane… Pomyślę jeszcze nad tym. Cieszę się, że się podobało, skrzydła rosną. :) Poprawianie – neverending story….
Ambush, dziękuję, cieszę się, że Kamila Ci się podoba, a Buc, no cóż, bo to taki Bucefał, ale wiesz zbyt uprzejmy to on nie był, he, he, a czasami złośliwy nawet. I tak dzięki betującym ma imię, bo najpierw był tylko Koniem… :)
ninedin, muszę zajrzeć do tekstów Kresa, chętnie skonfrontuję Twoje skojarzenia. Zawsze ciekawe jest, jak czytelnik odbiera tekst, w końcu to czytelnik jest w tym wszystkim najważniejszy. Dziękuję za podzielenie się wrażeniami! Językowo jeszcze mi daleko do poprawności, ale betowanie pomaga.
fanthomasie, tak, były już takie głosy na becie, że to dark fantasy, ale dla mnie ta granica jest jakaś rozmyta i najwyraźniej nie ogarnęłam… :) Dziękuję, że podzieliłeś się opinią, też ważne dla mnie, jako autorki, że nie każdego wciąga. Znaczy, że trzeba lepiej… :)
pozdrawiam wszystkich i ogromne podziękowania, że Wam się chciało!!!
Cześć,
Uważam, że to naprawdę dobre opowiadanie. Jest tu trochę grozy, trochę Fantasy i trochę przygody. Jest rozbudowane wprowadzenie (wcale nie za długie), pojawia się postać magika/czarnoksiężnika?, potem kobieta-wampirzyca (ten element gotycki), jest zakończenie/rozwiązanie akcji (negatywne i dobrze, że takie). Podoba mi się to, że nie ma tu zbędnych elementów, każdy ma swoje znaczenie dla fabuły tj. nietoperze (fakt, że są też pewną sugestią), zebra (klątwa), pojawia się też sam hrabia Dracula czym wzbudza pewien uśmiech czytelnika, ale pozytywny. Tekst jest spójny, dobrze napisany, trzyma klimat od początku do końca, oczywiście nie oceniam tu błędów językowych, bo to nie moja broszka:)
Przede wszystkim miałaś fajny pomysł na opowiadanie i udało ci się konsekwentnie poprowadzić akcję tak, aby czytający się nie znudził.
Tylko końcówka jest tak jakby zbyt szybko ucięta, trochę zbyt nachalnie podana. Nie wiem, czy to tylko moje spostrzeżenie, może też ograniczenie co do ilości znaków jest tego powodem. Tak naprawdę jest to materiał na nieco dłuższe opowiadanie.
Życzę powodzenia w konkursie.
Pozdrawiam
JPolsky, dziękuję za tak miły komentarz! Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Wprawdzie zamiast zebry jest żyrafa, ale kto by się tam przejmował! :D :D
Największy problem przy konkursach to limit znaków. Ja jeszcze słabo sobie z tym radzę. Teraz pracuję nad tekstem na konkurs świąteczny i mam za dużo o 3 tysiące znaków… A już prawie 2 tysiące wywaliłam… No cóż, nie panuję jeszcze nad fabułą zbyt dobrze. I pewnie dlatego zakończenie takie się wydaje.
Pozdrawiam serdecznie! :)
Rozejrzał się jeszcze raz, lecz charakterystyczny górski krajobraz zgadzał się z opisem. ← lecz byłoby bardziej uzasadnione, gdyby krajobraz nie zgadzał się z opisem, może inaczej?
Przeczytałem, bo tekst jest konkursowy, ale to nie moje klimaty.
Nieźle to sobie wymyśliłaś, Jolko, i nieźle opowiedziałaś. Historia okazała się całkiem zajmująca i choć dość gładko toczy się wyznaczonym szlakiem gotyckiego horroru, to jednocześnie potrafi zaskoczyć plastycznymi opisami czy niespodziewanymi elementami, z których najbardziej spodobała mi się żyrafa – zwierzę tyleż osobliwe, co raczej niespotykane w tego typu opowieściach.
Brakło mi natomiast choćby małej informacji, jak Kamila trafiła do zamku.
…i wyrwać uzdę z rąk Zygfryda . → Zbędna spacja przed kropką.
Mężczyzna pchnął bramę, używając całej swojej siły… → Zbędny zaimek – czy mógł użyć cudzej siły?
Proponuję: Mężczyzna pchnął bramę z całej siły…
W komnacie było ciemno, jedynie pojedyncza, mała świeca dawała nieco blasku. → Skoro w komnacie było ciemno, jedna świeca chyba nie mogła dawać blasku, albowiem blask to światło mocne i jaskrawe.
– Co to jest? Kto to jest? Co żeście jej zrobili? – krzyknął do Gorta, cofając się nieco. → Skoro krzyknął, to po pytajnikach przydałyby się wykrzykniki.
„Pomóż mi”, usłyszał Zygfryd w swojej głowie… → – Pomóż mi. – Usłyszał Zygfryd w swojej głowie…
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.
…powtarzała tym swoim chrapliwym, rzadko używanym głosem… → Zbędne zaimki.
…rzuciła Gorta na ziemię samą myślą… → Rzecz dzieje się w komnacie, więc: …rzuciła Gorta na podłogę samą myślą…
…wpiła się w młodzieńca całym swoim umęczonym ciałem i duszą. → Nie bardzo umiem sobie wyobrazić, by całym ciałem można wpić się w kogoś. Zbędny zaimek.
Proponuję: …przylgnęła/ przywarła do młodzieńca całym umęczonym ciałem i duszą.
…jak oddalał się od niej w szaleńczym kołowrocie dwóch ciał w dół wieży. → Co to są dwa ciała w dół wieży?
Proponuję: …jak w szaleńczym kołowrocie dwóch ciał, oddalał się od niej w dół wieży.
Pochylił się nad nim, by przeszukać poły płaszcza… → Poły to dolne fragmenty ubioru rozpinającego się z przodu. Obawiam się, że w połach raczej niczego się nie ukryje.
Proponuję: Pochylił się nad nim, by przeszukać kieszenie/ zanadrze płaszcza…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Koala75, dziękuję za przeczytanie i opinię, i spoko, klimaty każdy ma swoje i uszanujmy to! :)
Regulatorzy, wspaniale, że się podobało! Poprawki zrobię później, bo dowiedziałam się, że nie powinno się poprawiać konkursowego tekstu. Więc poczekam! I dziękuję! :)
Bardzo proszę, Jolko. Miło mi, że mogłam się przydać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Poprawione! Jeszcze raz dziękuję! :)
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję Anet!
Dobry tekst. Twist z uwolnioną Kamilą zadziałał, jak należy. Żyrafa też zrobiła swoje. Dziwnie rzadko pojawia się w tekstach fantasy, więc stanowi niezły element wyróżniający.
Tak w zasadzie to zakończenie niewiele zmieniło w historii świata. Co za różnica, czy artefakt wpadnie w ręce wampirzycy czy wampira, który po niego posłał?
Babska logika rządzi!
Finkla, dziękuję za odwiedziny i komentarz! Tak, masz rację, że zakończenie niewiele zmieniło w historii świata, ale w sumie to losy pojedynczych osób rzadko wpływają na losy całego świata, co nie? Na pewno los Zgrfryda uległ zmianie. Ale, prawda, wampir czy wampirzyca, ludzie nie mają wesoło, tak czy siak. :) Jeśli chodzi o żyrafy, to muszę iść na odwyk, bo widzę je wszędzie w moich tekstach… :D