…albowiem nie ma nic piękniejszego, niż na własne oczy ujrzeć cuda Karamo Bèli.
Otis Shryack, „Śnieniewzięcie. Historia naturalna kolosów”
„Jestem tu, by ukraść wasze pieniądze” – głosił napis na koszulce, którą Pollo Ubartin kupił specjalnie z myślą o podróży. Brokatowy fatałaszek w kolorze jaskrawego fioletu nie wyróżniał go zbytnio spośród innych mężczyzn, kobiet i genderowo niesklasyfikowanych, wyruszających z Vertebrae X do Karamo Bèli. Osoby zdecydowane na śnieniewzięcie czekały na rytuał nawet po kilka miesięcy, a żeby dopisać się do listy oczekujących, musiały przejść żmudne procedury biurokratyczne i spełnić co do joty wszystkie wymienione w broszurach wymagania. Śniący podarowali ludzkości unię jaźni, ale to korporacje decydowały, kto dostąpi zaszczytu, i bogaciły się na tych, którzy byli na tyle zdeterminowani, by poddać się rytuałowi.
Mając na koncie cztery podróże, Pollo był już weteranem śnieniewzięcia. W przeciwieństwie do innych wędrowców zgromadzonych w przestronnym atrium – niektóre twarze były bledsze od płytek, którymi wyłożono posadzkę – wiedział, czego się spodziewać.
W słuchawkach leciała elektroniczna muzyka i Pollo wystukiwał rytm obcasem drogich sztybletów, wodząc wzrokiem po towarzyszach oczekiwania. Jak zwykle już na tym etapie podróży starał się wyszukiwać osoby, które mogłyby go potencjalnie zainteresować – poza tym nudził się nieco. Szukał śladów zdenerwowania, fobii społecznej, zachowań obsesyjno-kompulsywnych, podkrążonych oczu, blizn, niedoskonałości, źle maskowanych problemów ze zdrowiem.
Choć wszyscy czekali w jednym miejscu, śnieniewzięcie było procesem intymnym, którego każdy doświadczał samotnie, nawet jeśli do Vertebrae X przybył w towarzystwie. Do komnaty wstąpienia obowiązywała kolejka i nim nadeszła kolej Pollo, w atrium oprócz niego pozostały tylko cztery osoby: dwóch młodych mężczyzn rozmawiających po japońsku, starszy mężczyzna w garniturze i okrągłych okularach oraz szczupła kobieta koło czterdziestki, która przez cały dzień oczekiwania zdążyła skończyć paczkę papierosów i zacząć kolejną. Pollo zwrócił na nią uwagę już wcześniej; idealnie pasowała do profilu, którego poszukiwał.
Wyglądała jak doktor lub naukowiec, a w każdym razie ktoś, kto święcie wierzy w Realne i Wytłumaczalne. Gdyby Pollo musiał zgadywać, powiedziałby, że zdecydowała się na śnieniewzięcie, bo znużyło ją pisanie mądrych słów na temat zjawiska, którego tak naprawdę nigdy nie doświadczyła.
Kolejka topniała, kobieta coraz częściej sięgała po papierosy; zaczęła też krążyć po atrium, obcasami wybijając niespokojny rytm na białych i kremowych płytkach, które tworzyły obraz olbrzymiego, wijącego się głowonoga. Mężczyzna przez moment rozważał, czy nie zagaić rozmowy, ale nie miał już czasu na podjęcie ewentualnych działań, gdyż z komnaty wstąpienia wyszedł ostrzyżony schludnie Hindus w garniturze i przyjemnym głosem zaprosił Apollo Ubartina do rozpoczęcia rytuału śnieniewzięcia.
W pomieszczeniu, do którego zaprowadził Pollo Hindus, panował ciepły półmrok. Komnatę przekształcono w dżunglę – powietrze było wilgotne i gorące, a prowadzący przez środek pomieszczenia chodnik z każdej strony otaczały wybujałe rośliny. W pewnym momencie wyłożona kolorowymi kamykami ścieżka urywała się i Pollo musiał przeskakiwać za przewodnikiem po cylindrycznych głazach, ułożonych w poprzek niewielkiego zbiornika wodnego.
Gdy znaleźli się po drugiej stronie akwenu, Hindus się zatrzymał. Stali przed przeszklonymi drzwiami, niemal w całości pokrytymi gęstwiną bluszczu; pomiędzy zielonymi gałązkami drżały dziwaczne kwiaty, przypominające trochę grzybienie, lecz ponieważ wzbudziły w Pollo dziwny niepokój, domyślił się, że nie pochodzą z tego świata. Zostały śnieniezstąpione z Karamo Bèli.
– Teraz zechce się pan rozebrać – powiedział Hindus z obojętnym uśmiechem, którym obdarzał zapewne każdego z gości. – Rzeczy proszę włożyć do worka ochronnego. Będą na pana czekały po przybyciu do Karamo Bèli, ale należy pamiętać, że nie zdoła ich pan zabrać w drogę powrotną. Proszę ściągnąć biżuterię. Jeśli posiada pan tatuaże, tytanowe śruby lub rozrusznik serca, może pan doświadczyć nieprzyjemnego uczucia w miejscu, w którym doszło do modyfikacji ciała, jednak będzie to wrażenie przejściowe. Życzę udanej podróży. W imieniu swoim oraz pani Chung. – Przewodnik pożegnał się lekkim ukłonem.
Pollo rozebrał się do naga, ściągnął bransoletki, kolczyki i pierścienie, które licznie nosił na palcach, i schował wszystkie rzeczy osobiste do torebek strunowych, znalezionych na posadzce razem z workiem ochronnym. Marmur pod bosymi stopami był przeraźliwie zimny, więc nie tracił więcej czasu i przeszedł przez drzwi, odgarniając gałązki bluszczu, które usiłowały wplątać się w jego włosy jak ciekawskie palce.
Za drzwiami natychmiast odczuł zmianę temperatury i jego ramiona pokryły się gęsią skórką. W powietrzu tańczyły krople wody; unosiły się, opadały lub wirowały, tworząc spirale przy posadzce, jak niewielkie i nieszkodliwe trąby wodne nad powierzchnią oceanu.
Pośrodku komnaty unosił się pogrążony w transcendentnym śnie kolos, w którego objęcia Pollo miał dziś zawędrować.
Osiem długich macek pulsowało nieregularnie, mieniąc się wszystkimi odcieniami błękitu. Ubartin wiedział jednak, że istota jest świadoma jego obecności. I rzeczywiście; wielkie, niemrugające oko o poziomej źrenicy natychmiast zwróciło się w stronę przybysza.
Pollo położył worek na podłodze i powoli pokonał dystans dzielący go od Śniącego. Macki, po których przebiegały teraz fale żywego pomarańczu, wyciągnęły się i chwyciły mężczyznę za ramiona, oplotły ciasno tors i biodra. Wilgotne ssawki zbadały skórę i Pollo został nagle poderwany z ziemi i uniesiony ku potężnej, pulsującej głowie kolosa. Znalazł się dokładnie naprzeciw olbrzymiego oka.
Nadeszła kolej na najmniej przyjemną część rytuału śnieniewzięcia.
Ten, kto chciał piąć się w górę wielkiego kręgosłupa podtrzymującego światy, musiał odbyć wisceralną podróż przez ciało jednego ze Śniących. Nie było innej drogi. Kolos łagodnie ułożył Pollo w pozycji embrionalnej, podtrzymując go w zgiętej macce niczym matka piastująca dziecko. Wsunął mężczyznę pod siebie, a następnie w głąb siebie, do czarnej dziury, która równie dobrze mogła być otworem gębowym, jak i czymś znacznie gorszym i dziwniejszym.
Wokół Pollo zacisnęła się mokra ciemność i rozpoczął piąte w swoim życiu śnieniewzięcie.
***
W topografii miasta dominują ostre jak czubki szpilek iglice i odbijające światło słońca kopulaste dachy, wieże, kolumny i smukłe baszty, wszystko zaś przeszklone jest czarnym obsydianowym szkłem, które Śniący znajdują u stóp morskich wulkanów. Rdzenni mieszkańcy miasta zdają się rozmiłowani w niezwykłych spiralnych ozdobach, które dla niewprawnego ludzkiego oka mogą sprawiać wrażenie przeczących prawom fizyki. Spirale i sferyczne wzory stanowią bodaj najpopularniejszy rodzaj zdobnictwa w Karamo Bèli, który możemy zaobserwować zarówno w architekturze, jak i sposobie rozlokowania budynków. Samo miasto przypomina sięgający setek stóp kręgosłup, z poszczególnymi dzielnicami mieszczącymi się na połączonych rdzeniami Kręgach. Sposób ich ułożenia współgra z kosmogonią kolosów – Śniący wierzą, że wszechświat unosi wielki kręgosłup, a poszczególne światy (na przykład nasza Ziemia, Vertebrae X, dziesiąty kręg kręgosłupa świata) ulokowane są na jego kolejnych segmentach.
Uwagę zwraca także roślinność, wielce przez kolosy lubiana. Hesperydy różyczkowe, które wzięły swe miano od greckich nimf, są najczęściej spotykanym w mieście gatunkiem, a przełom dnia i nocy, gdy słońce barwi ocean złotem, jest momentem, w którym otwierają pachnące kwiecie i uwalniają chmurę pyłu, opadającego wraz z zachodem na miasto niczym deszcz drogocennego kruszcu.
Jednak tym, co najbardziej urzeka gości, jest forma, przybierana w Karamo Bèli przez awatary Śniących. W krainie własnych snów, nieskrępowane ziemską logiką i prawami natury, kolosy nie objawiają się bowiem jako olbrzymie, samoświadome ośmiornice, jak ma to miejsce w Vertebrae X.
I jest w tym coś dogłębnie ludzkiego – śnić o byciu kimś innym niż w rzeczywistości.
Otis Shryack, „śnieniewzięcie. Historia naturalna kolosów”
***
Tym razem miał szczęście i Śniący wyrzucił go w Wyrd Acquaintance, tawernie należącej do istoty znanej pod mianem Danielfuad.
Pollo ocknął się na drewnianej podłodze, wciąż skulony w pozycji embrionalnej, drżący, umazany śluzem kolosa i z kostkami palców pobielałymi od zaciskania pięści. Nad nim pochylało się coś, co kiedyś było Danielem Fuadem.
– Jak miło cię znowu widzieć, Apollo Ubartinie. – Niezliczone usta stworzenia uformowały niezliczone uśmiechy, a dwie z grubsza ludzkie ręce i dwie nibymacki podniosły Pollo do pionu. – Pokój nadal czeka na twój powrót. Ucieszy się, kiedy znowu w nim zamieszkasz. Chcesz wody? Coś do jedzenia? Może grzybków na rozgrzewkę?
– Woda i prysznic – wychrypiał Pollo – na razie wystarczą.
Grube ciało Danielfuad przewaliło się przez przestronną salę główną w stronę kuchni. Pollo znalazł worek z rzeczami – leżał pod jedną z rzeźbionych ław – i poczłapał do łazienki. Danielfuad mamrotało coś do siebie, usiłując odkorkować butelkę wina. Nie opuszczało Karamo Bèli od lat i zaczynało przypominać postaci z obrazów Picassa – za dużo nosów, za dużo uszu i zdecydowanie za dużo oczu. Spoglądało na świat tysiącem pomarańczowych ślepi, które otwierały się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach – na ramionach, na szyi, po wewnętrznej stronie dłoni. Jedno wgapiało się w Pollo, gdy przemykał do łazienki, niezgrabnie usiłując osłonić krocze plastikowym workiem. Tawerna na szczęście jeszcze nie została otwarta i w sali nie było nikogo oprócz Danielfuad.
Gorący prysznic pomógł zmyć resztki śluzu Śniącego i wspomnienie podróży przez jego wnętrze. Pollo przejrzał się w starym, zmatowiałym na brzegach lustrze i wydobył z worka buteleczkę drogich perfum. Założył brokatową koszulkę i czarny płaszcz, a do kieszonki na piersi wsunął fioletową orchideę. Przeczesał palcami farbowane na biało, niesforne kosmyki kręcące się ponad czołem i wyszedł z łazienki gotowy spędzić kolejną noc w sercu Karamo Bèli.
Planował zabrać się do pracy natychmiast po przybyciu, ale Danielfuad użyło wszystkich czterech kończyn górnych, by zatrzymać Pollo na kolacji; wmusiło weń dwa kieliszki wina domowej roboty, które tylko ono uznawało za wyborne, oraz talerz czegoś, co optymistycznie nazywało owsianką. Pomoże na chorobę przejścia, przekonywało, nakładając kolejne porcje parującej brei na talerz. Czego by jednak nie mówić o smaku, posiłek rzeczywiście pomógł i Ubartin przynajmniej przestał odczuwać mdłości przy każdym ruchu.
Ciepłaskóra – nieodłączny towarzysz Pollo w podróżach po świecie Śniących – zjawił się niedługo później. Tym razem zdecydował się na postać kota o ciemnym futrze, po którym wędrowały fioletowe i granatowe rozbłyski, co sprawiało, że grzbiet stworzenia przypominał czarny płaskowyż w czasie burzy pełnej gwałtownych, nieziemskich wyładowań elektrycznych.
[Ponowne spotkanie z |nasz przyjaciel| Apollo Ubartin z Vertebrae X napawa nas radością]. Kot mruczał, wskakując mężczyźnie na ramię i tuląc łepek do jego policzka. Skóra mrowiła wszędzie tam, gdzie musnęło ją naelektryzowane kocie futro. Ciepłaskóra kierował myśli bezpośrednio do głowy rozmówcy, dzieląc się z nim świadomością, snami, uczuciami. [Radość jest uczuciem, które odczuwamy, czując zapach ludzkiego stworzenia o imieniu Apollo Ubartin. Wyczuliśmy woń tej istoty Wgłębokimśnie].
– Ciebie również dobrze widzieć.
[Praca sprowadza do |miasta| Karamo Bèli?].
– Jak zawsze, amigo, jak zawsze.
[Będziemy wędrować razem. Przezgłębokisen, Międzykręgami, od dna ku górze].
Kiedy Pollo opuścił wreszcie Wyrd Acquaintance, Ciepłaskóra ulokował się na jego karku niczym naelektryzowana etola.
***
Jedynym, co zdaje się zdolne do przejścia z Karamo Bèli na Vertebrae X, są pyłki kwiatów oraz zarodniki grzybów. W miejscach przejścia na Ziemi odnajdują nowe domy.
Otis Shryack, „Śnieniewzięcie. Historia naturalna kolosów”
***
Kobietę odnalazł Ciepłaskóra, który na mgnienie oka zniknął w Głębokim Śnie i zaraz powrócił z drżącym ogonem, natychmiast wszczepiając myśli do głowy Pollo: taras widokowy na Drugim Kręgu, panorama zatoki, alkohol.
Aby dostać się z Wyrd Acquaintance (Ósmy Kręg) na Drugi Kręg, należało odbyć podróż Głównym Rdzeniem, łączącym wszystkie dzielnice miasta jak przewód wiążący razem lampki świąteczne. Według Pollo było to doświadczenie niemal równie nieprzyjemne co samo śnieniewzięcie, choć odbywało się na szczęście bez udziału kolosów. Jednak klaustrofobiczna podróż przez biotechnologiczny tunel Głównego Rdzenia, wessanie w głąb świadomej maszyny, zostawiło Pollo jeszcze bardziej wydrenowanym. Tym razem nie został przynajmniej cały umazany śluzem.
Ciepłaskóra przeszedł przez Głęboki Sen i czekał przed wyjściem z tunelu, z zapamiętaniem oddając się czyszczeniu łapek drobnym, różowym języczkiem, niczym prawdziwy kot.
[Mogłeś przejść Głębokimsnem, Apollo Ubartin. Od |długich miesięcy| nie wędrowaliśmy razem Przezgłębokisen, my i |nasz przyjaciel|. Ten fakt napawa nas smutkiem].
– Jeszcze będziemy wędrować przez Głęboki Sen – obiecał Pollo, pomagając Ciepłejskórze dostać się na jego ulubione miejsce na ramieniu. – Ale na razie nie mamy na to czasu. Nie chcę jej stracić z oczu.
Vertebrae II rozkwitał na szczycie miasta jak piękny, fioletowo-zloty kwiat, zdobiący strukturę kręgosłupa Karamo Bèli. Większość podróżników rozpoczynała wędrówkę przez krainę Śniących właśnie od tego miejsca: spojrzeniem w przepaść, na dnie której widniał łagodny łuk zatoki, a dalej – bezkresne morze, usiane wulkanicznymi wyspami. Ponad tarasem wznosiły się obsydianowe ściany Pałacu Wiedzy, w którym awatary kolosów spisywały dzieje Karamo Bèli.
Kobieta, której szukał Pollo, stała przy wykonanej misternie barierce z lekkiego metalu, oddzielającej taras od otchłani.
Tutaj, w Karamo Bèli, wyglądała zupełnie inaczej niż na Vertebrae X. Czarne włosy skryła pod szerokoskrzydłym kapeluszem, wkładała papierosa do eleganckiej, srebrnej fifki, a długie kolczyki – niewątpliwie świeży nabytek, wulkaniczny obsydian, zakupiony u rodzimego sprzedawcy – poruszały się nieznacznie, w niewymuszenie pociągający sposób pieszcząc uszy kobiety.
Pollo oparł się o barierkę kawałek dalej, pozwalając Ciepłejskórze przespacerować się po wąskiej balustradzie; akrobacje kota ponad przepaścią mogły wywołać zawroty głowy, lecz upadek zwierzęciu nie groził. W najgorszym razie Ciepłaskóra wślizgnąłby się w Głęboki Sen i pojawił ponownie na bezpiecznym stałym gruncie.
Kobieta w końcu umieściła papierosa w fifce i klepiąc się po kieszeniach garniturowych spodni, zaczęła szukać zapalniczki. Ubartin poczuł szturchnięcie w ramię, a gdy spojrzał w dół, dostrzegł elegancką czarną zapalniczkę tkwiącą w pyszczku Ciepłejskóry.
– Dzięki, amigo – szepnął kotu do ucha, wyciągnął z kieszeni własną zapalniczkę i odpalił.
Kobieta spojrzała z pewnym zaskoczeniem na stojącego obok mężczyznę w brokatowej koszulce, z potarganymi wiatrem włosami koloru kości słoniowej, ale zbliżyła końcówkę papierosa do ognia i dmuchnęła dymem w twarz Pollo.
– Dziękuję – powiedziała, lustrując go wzrokiem.
– Nigdy nie zawaham się pomóc damie w potrzebie – odparł z uśmiechem. – Przy okazji – wyciągnął czarną zapalniczkę – leżała na ziemi zaraz za panią. Czy…?
– Tak, dziękuję. Strasznie byłoby się znaleźć w obcym świecie bez bodaj jednego płomyczka wskazującego drogę.
– Coś w tym jest – powiedział uprzejmie Pollo, wspierając łokieć na balustradzie. Następnie wskazał kolczyki kobiety. – Ale widzę, że zna się pani na rzeczach nie tylko praktycznych…
Spojrzała na niego z nagłą czujnością w oczach i Ubartin odnotował w pamięci, że nie należy do typu kobiet, które można sobie zjednać pochlebstwami. Jego uwadze nie umknęło także, że rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzając, czy gdzieś w pobliżu nie czai się jakiś wspólnik, który – podczas gdy Pollo pełni rolę wabika – zamierza ją okraść, uprowadzić, albo knuje coś jeszcze gorszego.
– Słuchaj pan – powiedziała, porzucając uprzejmy ton. – Chyba domyślam się, do czego pan dąży, ale nie znalazłam się w Karamo Bèli dla rozrywki i nie szukam partnera do przehulania wszystkich oszczędności. Poza tym – zmarszczyła nos – jest pan dla mnie chyba trochę za młody.
– Bzdura – odparł kurtuazyjnie Pollo. – Jest pani niezwykle atrakcyjną kobietą, proszę mi wierzyć. I naprawdę podobają mi się pani kolczyki. Ale, niestety, jakkolwiek miałbym ochotę zaprosić panią na drinka, sam także nie mam czasu na rozrywki. Tak jak pani, przybyłem tu w interesach.
Na jej twarzy odmalowało się powątpiewanie, kiedy zlustrowała wzrokiem niecodzienny ubiór mężczyzny.
– W interesach? – Widać jednak zdołał ją zaintrygować.
Pobyt w Karamo Bèli był jak niekończący się narkotykowy trip; samo przebywanie w świecie Śniących wyzwalało endorfinowy strzał prosto w żyłę i budziło nieposkromione pragnienie życia. Dlatego tak wielu turystów ulegało niczym nieskrępowanemu hedonizmowi. Na ulicach miasta rzadko słyszało się słowa „Jestem tu w interesach”.
– Ano, niestety. – Pollo wyciągnął dłoń; między palec wskazujący a środkowy miał wetkniętą czarną wizytówkę, na której eleganckimi, prostymi literami napisano kilka słów i umieszczono grafikę drobnej fioletowej orchidei.
– Apollo Ubartin – przeczytała kobieta, wyjąwszy kartonik spomiędzy jego palców. – Śniący okultysta?
– Primo, proszę mi mówić Pollo, nie przepadam za moim imieniem. Secundo, tak, jestem okultystą. A także onejromantą, magiem i okazjonalnie medium, słowem: spełniam rolę, której akurat wymaga ode mnie klient.
– Doprawdy? A od czego zależy pana aktualna profesja? Od tego, komu klient prędzej odda pieniądze?
Pod maską szyderstwa kryła zaciekawienie i Pollo mógł się założyć – widział to po sposobie, w jaki się uśmiecha; leciutko, samym kącikiem ust – że już, już zastanawia się, jak mogłaby wykorzystać nowo zawartą znajomość.
Teatralnie urażonym gestem położył dłoń na sercu, jakby właśnie zostało przebite włócznią.
– Ma mnie pani za naciągacza? Znajduje się pani w śnie olbrzymiej ośmiornicy i rozmawia z uczciwym, młodym okultystą, oskarżając go o szarlataństwo. Niezwykle przykre.
W odpowiedzi zaciągnęła się głęboko papierosem, wydmuchała idealne kółeczko z dymu i cisnęła niedopałek w przestrzeń.
– Roza Juarez. – Wyciągnęła do Pollo dłoń. Miała silny uścisk; jego dziadek zwykł mawiać, że ludziom z takim uściskiem można zaufać. – Jest pan interesujący. Może jednak, mimo niewątpliwego nawału obowiązków i zleceń, da się pan zaprosić na drinka?
***
Na razie nikomu nie udało się przenieść z krainy Śniących jakiegokolwiek materialnego przedmiotu. Śnieniezstąpienie udaje się ludziom oraz – samoistnie – niektórym przedstawicielom flory, lecz wszystko pozostałe po prostu nie przechodzi pomiędzy światami.
W momencie, gdy piszę tę książkę, trwają badania nad zjawiskiem śnieniezstąpienia, lecz jeszcze nie zrozumieliśmy, na czym ono polega. Jednak to tylko kwestia czasu, nim odkryjemy sposób, by wykraść i przetransportować bogactwa Karamo Bèli na Vertebrae X. A wówczas… O, bezkręgowi bogowie, miejcie Śniących w opiece!
Otis Shryack, „Śnieniewzięcie. Historia naturalna kolosów”
***
Następne dwie lub trzy godziny przesiedzieli w Wyrd Acquaintance, w oddzielonej od głównej sali loży, na przyjemnie miękkiej sofie obitej połyskliwym, kremowym materiałem. Roza Juarez rzeczywiście postawiła Pollo drinka – nosił enigmatyczną nazwę Sen o Hyades i stanowił nowość w menu – ale tylko jednego. Potem kolejkę postawił on. I następną. Zapomniał ostrzec, że w Karamo Bèli alkohol działa nieco skuteczniej niż na Ziemi, ale Rozie Juarez zdecydowanie polepszył się humor i rozmawiała dużo bardziej przyjacielskim tonem, więc uznał, że nie będzie miała mu za złe tego niedopatrzenia.
– Czego zatem okultysta szuka w Karamo Bèli? – Jej zarumienione policzki w przyjemny sposób kontrastowały z kremową barwą sofy.
– Zleceń, jak każdy wolny strzelec. – Wzruszył ramionami, nieśpiesznie sącząc drinka, którego delikatnym, kokosowym smakiem należało się delektować. – Tutaj otwierają się dla mnie nowe możliwości.
– Jakiego rodzaju?
Nachylił się ponad stołem i odparł konspiracyjnym szeptem:
– Wie pani, czym jest Głęboki Sen?
Pokręciła głową.
– A gdybym powiedział pani, że Karamo Bèli to tylko pierwszy przystanek? Znajdujemy się we śnie kolosa, owszem, ale możemy wyruszyć głębiej, znacznie głębiej. Odkryłem drogę do miejsca, w którym kryją się rzeczy i istoty, o których być może nawet Śniący nie mają pojęcia. – Znacząco pogłaskał głowę zwiniętego na sofie Ciepłejskóry, a kot zamruczał cicho w odpowiedzi na pieszczotę.
– Sądziłam, że w Karamo Bèli nie można zasnąć – zauważyła Roza, ale jej spojrzenie, nagle zupełnie trzeźwe, skupiło się na Ciepłejskórze. Pollo wiedział, że kobieta mu wierzy; nawet jeśli sama jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy.
– Sen jest niemożliwy dla większości turystów – przyznał. – Ale nie dla kogoś, kto całe życie zgłębiał jego tajemnice.
– A w tym Głębokim Śnie… – zaczęła, bawiąc się pięknie ukształtowanym kieliszkiem, w którym podano drinka. – Co właściwie można tam spotkać?
[Ciepłeskóry, Zimneskóry], wymruczał w odpowiedzi kot, a Roza wzdrygnęła się, gdy myśli stworzenia sięgnęły jej jaźni niczym delikatne, miękkie łapki. [Istoty ludzkie z Vertebrae X utknięte Międzyświatami jak |muchy| w |pajęczej| sieci].
– Masz na myśli…? – zapytała.
[Cienie-esencje. Duchy ludzkich istot. Istota Danielfuad zmarudziła długo przed śnieniezstąpieniem DoDomu i teraz duch jej utkwiony |nazawsze|. Los istoty Danielfuad napawa nas smutkiem i smutek jest uczuciem, które odczuwamy na myśl o losie istoty Danielfuad].
– Ciepłaskóra próbuje powiedzieć, że jeśli zostaniesz zbyt długo w Karamo Bèli, powrót z każdym dniem będzie wydawać się coraz trudniejszy. Zaczniesz się zmieniać, jakby… dopasowywać do miasta. Tak jak Daniel Fuad. Widziałaś go, prawda? Stoi za barem. Kiedyś był człowiekiem, turystą, tak jak ty czy ja. Ale zbyt długo zwlekał z opuszczeniem miasta i teraz… teraz jest już za późno. Teraz, kiedy śpi, jego duch wędruje przez Głęboki Sen, razem z innymi nieszczęśnikami, którzy nie wrócili na czas. Lub zakończyli tutaj żywot i zagubili się w Głębokim Śnie.
– A pan może takiego zagubionego ducha odnaleźć?
– Z pomocą mojego futrzanego amigo. – Pollo podrapał Ciepłąskórę za uszami. – Miałem szczęście spotkać go właśnie w Głębokim Śnie, kiedy sam się w nim omal nie zatraciłem. Ciepłaskóra uratował mnie wtedy, a teraz służy mi za przewodnika w Głębokim Śnie i jednocześnie za kotwicę tutaj, w Karamo Bèli. Dzięki niemu znajdę w Głębokim Śnie wszystko, czego szukam, a zarazem mam pewność, że sam się w nim nie zagubię. To najlepszy przyjaciel, jakiego można sobie tutaj… wyśnić.
– Skoro tak – powiedziała z namysłem Roza Juarez – to chyba mogę mieć dla pana zlecenie.
***
Dla mojej ukochanej córeczki, Rozamund Shryack. Oby nigdy nie poszła w ślady ojca.
Otis Shryack, dedykacja poprzedzająca „Historię naturalną kolosów”
***
Prośba Rozy Juarez była łatwa do spełnienia.
Pollo zaprosił ją do pokoju, który zajmował za każdym razem, gdy odwiedzał Karamo Bèli. Wielokrotnie przechodził stąd do Głębokiego Snu, więc wszystkie potrzebne przedmioty miał pod ręką.
Zaczęli od zapalenia grubego jointa. Gdy Pollo przekazywał skręta, Roza spojrzała na niego z powątpiewaniem, jakby ponownie przyszło jej na myśl, że facet jest tylko zwykłym szachrajem.
– To na rozluźnienie – uspokoił. – Widzę, że się pani denerwuje.
– To chyba zrozumiałe. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za moment spotkam się z ojcem, który od dwóch lat jest uznawany za zmarłego. Przybyłam tu specjalnie dla niego, ale… Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam złudzeń co do tego, że nie żyje. Chciałabym jednak odnaleźć ciało. Pochować je. Mój ojciec to jeden z najmądrzejszych ludzi, jakich znałam. Zasłużył, by wnuki mogły składać kwiaty na jego grobie.
– Proszę się nie martwić. Jest pani w dobrych rękach. I łapach.
Skinęła głową i zaciągnęła się głęboko. Usiedli na podłodze, na nieco wytartym i wystrzępionym na brzegach dywanie. Pod sufitem wisiały pęki bioluminescencyjnych kwiatów o szeroko rozwartych kielichach w kształcie dzwonów. Ich chwytne korzenie znalazły drogę poprzez szpary w skruszałych murach i emitowały łagodne, fioletowawe światło, które Pollo podobało się bardziej niż nachalny blask zwykłej żarówki. Puścił muzykę z iPoda – wielu osobom cichy szmer w tle pomagał się skupić i uspokajał nerwy, a on chciał, żeby Roza była skoncentrowana, ale nie zestresowana.
Kobieta wyciągnęła się na dywanie, machinalnie zsuwając buty i odkopując je na bok. Oczy miała mocno zaciśnięte i Pollo domyślił się, że – zgodnie z jego przykazaniem – próbuje myśleć o ojcu.
– Proszę powiedzieć, co pani widzi.
– Widzę go przy pracy… Siedzi w ulubionym fotelu, zgarbiony nad kolejną książką. Jako dziewczynka uwielbiałam siadać mu na kolanach, kiedy szkicował te swoje podwodne bestie. Lewiatany wielkie jak domy i kałamarnice z mackami dłuższymi niż pociąg. Właśnie tak kojarzy mi się ojciec: on, książki i ja na jego kolanach.
– Zaraz wejdziemy w Głęboki Sen.
Pollo delikatnie wyjął dymiący niedopałek spomiędzy palców Rozy. Zdusił dym w popielniczce.
Kobieta mruknęła coś niewyraźnie, ale nie wiedział, czy to odpowiedź na jego słowa.
W Głęboki Sen jako pierwszy przeniósł się Ciepłaskóra, a przyszło mu to z łatwością, z jaką człowiek wkłada klucz do zamka w drzwiach własnego domu.
Zaraz za nim podążył Pollo, niczym włamywacz przeciskając się przez szparę pozostałą po przejściu kota. Jako ostatnia przeszła Roza Juarez, uczepiona brokatowej koszulki mężczyzny jak dziecko maminej spódnicy.
Ubartin otworzył oczy. Znajdowali się w miejscu, które wyglądało jak prywatna biblioteka starej, zamożnej rodziny: wysokie regały z ciemnego drewna podtrzymywały setki tomów, z których większość, na pierwszy rzut oka, zdawała się dotyczyć tematyki biologii stworzeń morskich; głównie była to literatura specjalistyczna. Pod oknem stało masywne biurko zasłane papierami, na kilku kartkach dostrzegł naszkicowane cienkim rysikiem podobizny olbrzymów z morskich głębin.
Odnalazł wzrokiem Rozę; stała kilka kroków dalej, ze zdezorientowaną miną wodząc wzrokiem po kwiecistych wzorach na wyblakłej tapecie i rzeźbionym fotelu, w którym zapewne przed laty siadywał Otis Shryack. Mimo zrozumiałego zagubienia trzymała się chyba całkiem nieźle. Pollo w czasie pierwszej wizyty w Głębokim Śnie rzygał jak nastolatek po pierwszej libacji.
– Nie rozumiem… – Roza przesunęła dłonią po oparciu fotela, jakby chciała się upewnić, że przedmiot stawi opór; że nie jest tylko mirażem. – Czy wróciliśmy na Ziemię? To mój dom…
– Jesteśmy wewnątrz snu pani ojca – wyjaśnił szybko Pollo. – W, można powiedzieć, miejscu, które dotyka samej esencji jego jestestwa.
[W samym |jądrze| tak, tak], odezwał się w ich głowach znajomy głos. [W miejscu, gdzie jego |duch| czuje się bezpieczny].
Spomiędzy regałów wyszedł Ciepłaskóra – w swojej właściwej postaci. Roza krzyknęła.
W Głębokim Śnie Ciepłaskóra w niczym nie przypominał kota. Może jedynie elegancja ruchów przywodziła na myśl kotowate, lecz raczej tygrysa lub jaguara, a nie zwykłego dachowca.
Tutaj, w miejscu pomiędzy światami, nie miał jasno sprecyzowanej formy; był po prostu czarnym kształtem utworzonym z cieni, wśród których niewyraźnie majaczyła sugestia smukłego, wydłużonego pyska i głębokich jak otchłanie snu oczu. A jednak powierzchnia jego ciała emanowała ciepłem i była przyjemna w dotyku, jak gładki kamień nagrzany na słońcu.
– Niech się pani nie boi. – Pollo delikatnie objął trzęsące się ramiona Rozy. – On tylko wygląda strasznie. Proszę z nim iść. Zaprowadzi panią do ojca.
– A pan? Pan nie idzie ze mną?
– Skąd! – odparł z udawanym oburzeniem. – Etyka zawodowa zabrania. Nie mam w zwyczaju podsłuchiwać prywatnych rozmów klientów.
Pchnął kobietę lekko w stronę Ciepłejskóry. Istota otarła się o kolana Rozy i wymruczała:
[Ludzka istoto Rozamund Juarez możesz teraz iść za nami. Możemy znów wyglądać jak kot, jeśli obecna |forma| napawa strachem ludzką istotę Rozamund Juarez. Możemy wyglądać, jak tylko zechcemy, bo tutaj jesteśmy panami rzeczywistości].
Stworzenie zadrżało, po łukowatym grzbiecie przebiegły niebieskawe błyski wyładowań, sylwetka skurczyła się i po chwili u stóp kobiety siedział znajomy czarny kot. Mrucząc, zaczął łasić się do nóg Rozy, która wyglądała, jakby z trudem hamowała chęć odskoczenia od zmiennokształtnej istoty.
Rzuciła Pollo ostatnie spojrzenie i z ociąganiem ruszyła za kotem. W miejscu, w którym powinna znajdować się przeciwległa ściana, natrafili na przejście, portal dalej, w głąb snu.
Zniknęli wreszcie między regałami i Pollo został w bibliotece sam.
– …a ja tu się trochę rozejrzę – mruknął pod nosem i ruszył na obchód domu.
***
Dlaczego zaprosili nas do świata swoich snów – nie wiemy. Jeszcze nie powiedzieli, czego chcą w zamian.
Otis Shryack „Śnieniewzięcie. Historia naturalna kolosów”
***
– Jak poszło? – zapytał Pollo, nonszalancko oparty o jeden z regałów. Oddychał ciężko, ale można było to zwalić na kurz, unoszący się z podłogi z każdym krokiem Rozy. Drobinki wirowały między półkami jak skrząca mgiełka.
– Fatalnie. – Zacisnęła wargi w wąską kreskę. – Dowiedziałam się tylko tyle, że miałam rację i ojciec na pewno nie żyje. Poza tym opowiadał mi jakieś bzdury… Bełkot szaleńca. Chciałam się dowiedzieć, gdzie mogę go znaleźć, to znaczy jego ciało… ale prawie nie dał mi dojść do słowa. Wciąż tylko mówił i mówił, o kolosach i cudach Karamo Bèli.
Z roztargnieniem przesunęła dłonią po włosach i pokręciła głową.
– Muszę to przemyśleć. Sama. Niech mnie pan odstawi do miasta.
– Oczywiście. Przykro mi, że się pani rozczarowała.
– To nie pana wina. – Westchnęła. – Trochę za wiele oczekiwałam.
***
Kochana Rozamund,
notatki, które dołączam do książki, nie mogą wpaść w niepowołane ręce. Odkryłem sposób na śnieniezstąpienie przedmiotów z Karamo Bèli. I tego sekretu muszę strzec; to moja odpowiedzialność. A teraz przekazuję ją Tobie.
Proszę, zamknij notatki i tę przeklętą książkę w sejfie, do którego nie znasz kodu, zatop na dnie morza, spal – byle nikt ich nie odnalazł. Ja, niestety, nie potrafiłem się na to zdobyć… Może zresztą kiedyś się dowiesz, jak można bezpiecznie wykorzystać te informacje? W Karamo Bèli jest zbyt wiele rzeczy, które można zniszczyć, ukraść, zagrabić, a na Vertebrae X zbyt wielu chciwych ludzi czyha na bogactwa Śniących. Zwłaszcza Yang Chung z Chung Enterprises; przejęła schedę po ojcu i nie cofnie się przed niczym, byle doprowadzić jego pracę do końca.
Teraz wyruszam z powrotem do Karamo Bèli i tym razem już nie wrócę. Znajdę miejsce, gdzie będę mógł w spokoju pożyć jeszcze jakiś czas, ciesząc się cudami, które ma do zaoferowania świat Śniących. Przynajmniej dopóki nie wpadną na mój trop.
Kocham Cię,
Tata
list Otisa Shryacka załączony do egzemplarza „śnieniewzięcia”
***
– Masz to? – zapytała pani Chung, wydymając usta do swego odbicia w lustrze i poprawiając rozmazaną szminkę.
Apollo Ubartin pomachał pękatą brązową teczką.
– Mam.
Toaleta w biurze pani Chung była przede wszystkim marmurowa – z marmurowymi ścianami, toaletką, umywalką oraz, jak podejrzewał Pollo, marmurowymi sedesami. Pani Chung, dobiegająca pięćdziesiątki szczupła, nadal dziewczęco ładna Azjatka, odznaczała się na tle stonowanych ścian niczym karmazynowa wisienka pośrodku tortu.
– Kod, który zdobyliśmy. – Odwróciła się w stronę Pollo i wyciągnęła z torebki paczkę czerwonych marlboro. – Zadziałał?
– Tak. Miałaś wątpliwości, że zadziała?
– Przeszło mi to przez myśl. Stary należał do tego typu ludzi, którzy nie powiedzą nic nawet łamani kołem.
– Czy to podziw słyszę w twoim głosie? – Pollo uśmiechnął się półgębkiem. Lubił droczyć się z panią Chung; podobał mu się sposób, w jaki krzywiła wargi, kiedy była zirytowana. – Ale przecież wiesz, że w końcu powiedział wszystko… To, co zrobili mu twoi ludzie, było gorsze od łamania kołem.
– Wszystko w imię progresu. A teraz poproszę teczkę. – Wyciągnęła dłoń.
– Nie tak szybko. Najpierw zapłata.
Przewróciła oczami.
– Dajże spokój, Ubartin, z tymi swoimi paranojami. Zawsze dostajesz nagrodę.
Westchnął, ale podał kobiecie teczkę – jedyny istniejący egzemplarz „śnieniewzięcia. Historii naturalnej kolosów” autorstwa genialnego Otisa Shryacka. Pani Chung przytuliła skoroszyt do piersi, jakby nigdy dotąd nie trzymała w rękach nic równie cennego.
– To autentyk – powiedziała, z niedowierzaniem kartkując dzieło. – Shryack miał bardzo charakterystyczne pismo… Jak udało ci się ją śnieniezstąpić?
Pollo uśmiechnął się.
– Wszystko jest opisane w środku. Właściwie to nic trudnego, ale sama przeczytaj i się przekonaj.
– Zamierzam. – Spomiędzy kartek wypadł świstek papieru i bezszelestnie opadł na podłogę przy czarnych szpilkach od Louboutina. – A to co?
– List Shryacka do córki.
– Aha. A co z nią? Nie zorientowała się?
– Byliśmy we wnętrzu głowy Rozy Juarez, a ona nie miała o tym pojęcia. Moglibyśmy przenieść się do Disneylandu, a ona i tak dałaby się przekonać, że to zwichrowany umysł Otisa. Zawsze tak jest z desperatami; uwierzą absolutnie we wszystko. Oczywiście spora część zasług należy się Ciepłejskórze; skubaniec czasami mnie przeraża. Wykreował Otisa Shryacka tak dokładnie, że własna córka nie poznała, że to tylko ułuda.
– Dobra robota, Pollo. Naprawdę dobra robota.
Przechodząc w stronę wejścia do toalety, w przelocie musnęła policzek mężczyzny karminowymi ustami. Pozostała przez krótką chwilę nachylona w jego stronę, a ich ramiona stykały się nieznacznie, gdy szeptała Apollowi do ucha:
– Tylko nie zamarudź za długo u tych ośmiornic… Szkoda byłoby stracić tak zdolnego szachraja.
Gdy drzwi łazienki zamknęły się z cichym kliknięciem, Ubartin otworzył kopertę. Wewnątrz znalazł zapisany zamaszystym stylem pani Chung list polecający i wejściówkę, gwarantującą dożywotni, nielimitowany dostęp do wszystkich komnat przejścia na całej Vertebrae X.
Z uśmiechem na ustach wsunął kopertę do kieszeni marynarki.
***
Sami siebie nazywają Yok’oloi, co w ich języku oznacza: „Tych, którzy śnią”.
Całe życie spędzają w uśpieniu. Budzą się jedynie w okresie godowym, szybko wychowują młode i na powrót zapadają w sen, który może trwać dziesiątki, a nawet setki lat. Przeżywają życie niczym somnambulicy, zacierając granicę między jawą a snem.
Zastanawiam się, która z ich form jest tą właściwą – ta, którą znamy z Vertebrae X? Bezkręgowce, głowonogi, antyczni przodkowie wielkich ośmiornic? Czy raczej postać, w której ich awatary spacerują po sennym Karamo Bèli – istoty humanoidalne, świadome, porozumiewające się mową, wznoszące budynki i wytwarzające przedmioty?
Są tym, czym są, czy raczej tym, o czym śnią?
Otis Shryack, posłowie do „Śnieniewzięcia. Historii naturalnej kolosów”