- Opowiadanie: Ambush - Rubinowy Wrzesień

Rubinowy Wrzesień

Bywa, że nie­win­na za­ba­wa może wpę­dzić nas w kło­po­ty.

Dedykuję Alicji i jej pokłutym palcom;)

Chwała betującym!

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Rubinowy Wrzesień

 

Wiem, że ta wy­po­wiedź może się oka­zać tro­chę nie­skład­na. Nie­ste­ty trwa­ją­ca od wielu ty­go­dni bez­sen­ność spra­wia, że cza­sem trud­no mi do­bie­rać słowa.

Wrze­sień tego roku był pięk­ny i cie­pły, a mnie miała cze­kać wspa­nia­ła przy­go­da. Pa­mię­tam, że od pierw­szej chwi­li pałac w Za­bło­ciu urzekł mnie i onie­śmie­lił. Wy­bu­do­wa­ny z roz­ma­chem, urzą­dzo­ny sty­lo­wo spra­wił, że po­czu­łam się rów­no­cze­śnie wy­róż­nio­na i za­gu­bio­na. Całe szczę­ście, że moja przy­ja­ciół­ka-Kry­sia słu­ży­ła mi przy­kła­dem i radą.

Jej sztyw­ne trzy­ma­nie się reguł było nieco wku­rza­ją­ce, ale rów­no­cze­śnie da­wa­ło po­czu­cie pew­no­ści i sta­bil­no­ści.

Już pierw­szy wie­czór, który spę­dzi­ły­śmy w po­ło­żo­nej na par­te­rze sali szma­rag­do­wej, wydał mi się czymś nie cał­kiem rze­czy­wi­stym. Wciąż mam przed ocza­mi mo­ment, gdy czer­wo­na od żaru, gruba szcza­pa za­pa­dła się w pa­le­ni­sku z gło­śnym sy­kiem. W mgnie­niu oka cała sala wy­peł­ni­ła się po­ma­rań­czo­wy­mi bły­ska­mi iskier, które ni­czym ma­gne­zja roz­świe­tla­ły ko­bie­rzec z Is­fa­ha­nu, po­kry­te ha­fto­wa­ną tka­ni­ną ścia­ny i zgro­ma­dzo­ne tam panie. Ta kom­na­ta swoim wy­stro­jem spra­wia­ła wra­że­nie pod­wod­ne­go pa­ła­cu Nep­tu­na.

Do­brze pa­mię­tam, że naj­bli­żej ko­min­ka, na bladobrzo­skwi­nio­wym szez­lon­gu sie­dzia­ła lady Agata, która ponoć była spo­krew­nio­na z go­spo­da­rza­mi. Po­zo­sta­łe panie ota­cza­ły ją nie­re­gu­lar­nym pół­ko­lem, zaj­mu­jąc fo­te­le i krze­sła, we­dług trud­ne­go do zro­zu­mie­nia klu­cza.

Za­ję­łam miej­sce nieco od­da­lo­ne od cen­trum, przy wy­so­kich drzwiach z mo­sięż­ny­mi klam­ka­mi w kształ­cie del­fi­nów. Byłam tam nowa i nie chcia­łam na­rzu­cać swo­jej osoby po­zo­sta­łym pa­niom, poza tym przy tej od­le­gło­ści mo­gły­śmy z Kry­sty­ną w miarę swo­bod­nie roz­ma­wiać.

– Te we wnęce okien­nej, Mar­ce­li­na i Julia, są ponoć ku­zyn­ka­mi, a w każ­dym razie za­wsze trzy­ma­ją się razem – szep­ta­ła Kry­sty­na, za­sła­nia­jąc usta wa­chla­rzem. – Przyj­rzyj się sukni Mar­ce­li­ny, po­dob­no spro­wa­dzi­ła ją z sa­me­go Pa­ry­ża! Je­dwab to­mio­ka, we­nec­kie ko­ron­ki – mru­cza­ła zmy­sło­wo jak kot.

Wes­tchnę­łam, czu­jąc ból w po­kłu­tych opusz­kach pal­ców. Lekką su­kien­kę na przy­ję­cie w ogro­dzie mia­łam go­to­wą już od wio­sny, ale na Ru­bi­no­wy Wrze­sień w pa­ła­cu ko­niecz­na była to­a­le­ta wie­czo­ro­wa. Atła­so­wą, srebr­ną suk­nię skoń­czy­łam nad ranem w dniu wy­jaz­du. Za­dba­łam o cof­nię­ty tył, bu­fia­ste rę­kaw­ki i re­gen­cyj­ne cię­cia. Sztyw­ny pasek pod biu­stem ci­snął nie­mi­ło­sier­nie, ale miał ten sam od­cień, co za­pi­na­ne na gu­zi­czek rę­ka­wicz­ki.

Lady Agata prze­rwa­ła roz­mo­wę z po­są­go­wą blon­dyn­ką i za po­mo­cą ażu­ro­we­go, srebr­ne­go dzwon­ka we­zwa­ła lo­ka­ja. Nie­mal na­tych­miast w drzwiach po­ja­wił się nie­sa­mo­wi­cie chudy męż­czy­zna. Czar­ny frak wy­raź­nie od­bi­jał się od bieli jego wło­sów, ko­szu­li i rę­ka­wi­czek.

– Ma­da­me…? – Ukło­nił się.

– Chcia­ły­by­śmy po­słu­chać mu­zy­ki – po­wie­dzia­ła głę­bo­kim tonem, jak osoba przy­wy­kła do po­słu­chu. – I myślę, że nasze miłe panie chęt­nie na­pi­ły­by się her­ba­ty.

– Pan hra­bia kazał przy­go­to­wać na siód­mą lekką prze­ką­skę, w ja­dal­ni or­chi­de­owej – od­parł cicho.

– W takim razie dzię­ku­ję. – Ski­nę­ła głową.

Lokaj Paweł uru­cho­mił fo­no­graf i zręcz­nie za­pa­lił lampy ga­zo­we, potem ukło­nił się i od­szedł. Przez ko­lej­ną go­dzi­nę zgro­ma­dzo­ne panie po­zo­sta­ły w to­wa­rzy­stwie Romea, Julii i Hek­to­ra Be­rlio­za, chło­nąc at­mos­fe­rę ta­jem­ni­cy i ocze­ki­wa­nia.

– Czuję się jak w dzie­ciń­stwie, pod­czas Świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Od­czu­wam lęk, ale rów­no­cze­śnie nie mogę się do­cze­kać – szep­nę­łam, za­sła­nia­jąc się wa­chla­rzem.

– Pa­mię­taj, że współ­cze­sne emo­cje to tutaj faux pas. – Oczy Kry­sty­ny wy­ra­ża­ły rów­no­cze­śnie tro­skę i su­ro­wość.

– Wiem, nigdy nie można wy­wrzeć pierw­sze­go wra­że­nia po raz drugi.

– Pa­niom z to­wa­rzy­stwa bar­dzo spodo­ba­ły się twoja syl­wet­ka i miły spo­sób bycia, ale i tak ostat­nie słowo na­le­ży do go­spo­da­rzy. Spodo­basz się, bę­dziesz za­pra­sza­na kilka razy w roku i po­wo­li znaj­dziesz swoje miej­sce w to­wa­rzy­stwie. Nie spodo­basz się, prze­pa­dło!

– Za­wsze mia­łam pre­ten­sje do taty, że to po nim odzie­dzi­czy­łam fi­gu­rę, a tu taka nie­spo­dzian­ka…

Kry­sty­na par­sk­nę­ła cicho, ale zaraz skar­ci­ła mnie wzro­kiem.

Nie mu­sia­łam na nią pa­trzeć, aby wie­dzieć, że szep­ce:

– Takt i umiar!

Kilka dam unio­sło nie­znacz­nie głowy.

Chyba nie­po­trzeb­nie kłu­łam sobie palce. Wy­da­je się, że wy­le­cę na za­wsze z tego za­cza­ro­wa­ne­go kręgu, jesz­cze w ten week­end.

Mi­nę­ły dwa kwa­dran­se, nim mo­no­ton­ny szum fo­no­gra­fu ob­wie­ścił ko­niec płyty. Lady Anna za­pro­po­no­wa­ła gło­śną lek­tu­rę. Ma­rian­na od­mó­wi­ła, skar­żąc się na chryp­kę. Klara naj­wy­raź­niej była chęt­na, ale wciąż jesz­cze po­zwa­la­ła się na­ma­wiać.

Szmer roz­mo­wy ucichł nagle, gdy w drzwiach sta­nę­ło czte­rech lo­ka­jów z kan­de­la­bra­mi. We­szli do kom­na­ty, utwo­rzy­li szpa­ler, wpusz­cza­jąc parę go­spo­da­rzy. Wszyst­kie damy po­de­rwa­ły się z miejsc i dy­ga­jąc, prze­su­wa­ły się pod ścia­ny.

– Hra­bia Ho­no­riusz Opa­liń­ski wraz z knia­hi­nią Halsz­ką Ba­to­ry – ob­wie­ścił ni­skim, tu­bal­nym gło­sem jeden z lokai.

Do­stoj­na para sta­nę­ła na tle ko­min­ka, spra­wia­jąc, że pod­cho­dzą­ce damy wi­dzia­ły ich roz­świe­tlo­ne na brze­gach kon­tu­ry. Do­pie­ro sta­jąc na wprost, mogły na nich po­pa­trzeć, ale pre­zen­ta­cja trwa­ła zwy­kle bar­dzo krót­ko.

Tylko nie chlap­nij nic o ko­lej­no­ści dzió­ba­nia! – uży­łam stro­fo­wa­nia pre­wen­cyj­ne­go, sta­ra­jąc się nie po­ka­zy­wać głębi mego zde­ner­wo­wa­nia.

Kon­cen­tro­wa­łam wzrok na is­fa­hań­skim ko­bier­cu, po­cho­dzą­cej z tych sa­mych oko­lic kar­me­lo­wej oto­ma­nie i ślicz­nym sto­li­ku in­kru­sto­wa­nym ja­de­item. Sta­ra­łam się od­dy­chać mia­ro­wo i nie przy­wo­ły­wać w my­ślach wszyst­kich ka­ta­strof, które mo­głam ścią­gnąć na swoją bied­ną głowę.

Po­śród stu­ko­tu ob­ca­sów i sze­le­stu su­kien, usły­sza­łam nagle:

– Ali­cja No­wa­czek z Mo­drej Łąki. – Ru­szy­łam po­wo­li, wy­cią­ga­jąc szyję i (jak na kur­sie tańca) trzy­ma­jąc ramę.

Gdzieś z tyłu głowy dzwo­nił mi ner­wo­wy chi­chot „Ali­cja z Mo­drej Łąki”, prze­cież to brzmi jak nazwa ho­dow­li mal­tań­czy­ków…

Wbi­łam pa­znok­cie w dło­nie i udało mi się ze­pchnąć gdzieś w głąb swoje na­rwa­ne, współ­cze­sne ja i wy­cią­gnąć na ze­wnątrz tyle Jane Au­sten, ile mo­głam za­czerp­nąć. Dy­gnę­łam wdzięcz­nie, po­da­jąc hra­bie­mu dłoń ukry­tą w bia­łej rę­ka­wicz­ce.

Go­spo­darz był szpa­ko­wa­tym, szczu­płym męż­czy­zną o bla­dej cerze. Rzym­ski nos i krza­cza­ste brwi nad głę­bo­ko osa­dzo­ny­mi ocza­mi nada­wa­ły mu groź­ny i do­stoj­ny wy­gląd. Za to ru­da­we bo­ko­bro­dy wy­da­ły mi się nieco fi­glar­ne. Osza­co­wa­łam, że jest koło pięć­dzie­siąt­ki, ma pie­nią­dze, wła­dzę i lubi z nich ko­rzy­stać. Pach­niał ta­ba­ką i cy­na­mo­nem.

– Miło mi go­ścić panią w moich do­brach – rzekł z in­try­gu­ją­cym bły­skiem w oku.

– To za­szczyt dla mnie, hra­bio – od­par­łam, dy­ga­jąc.

Ukłon wy­szedł mi do­sko­na­le, nawet le­piej, niż kiedy ćwi­czy­łam w domu przed lu­strem.

W ta­necz­nej pa­ra­dzie prze­szłam w stro­nę knia­hi­ni, fi­li­gra­no­wej, sma­głej, wiel­ko­okiej jak Gru­zin­ka. Jed­nak w chwi­li kiedy pod­nio­słam na nią wzrok, cze­ka­jąc na słowa po­wi­ta­nia, po­czu­łam, jak serce ko­ła­cze jej w pier­si.

Wą­skie, po­ma­lo­wa­ne kar­mi­no­wą szmin­ką wargi wy­po­wia­da­ły ja­kieś słowa, ale nie sły­sza­łam ani jed­ne­go dźwię­ku. Lęk za­ci­snął się na mnie jak zi­mo­wa kra w je­zio­rze, po­zba­wia­jąc tchu i za­da­jąc nieo­pi­sa­ny ból.  Chcia­łam się wy­co­fać, ale moje ciało było cał­kiem bez­wład­ne. Nie byłam w sta­nie wy­du­sić ani słowa, unio­słam dłoń do skro­ni i osu­nę­łam się na po­sadz­kę.

 

***

Obu­dzi­ło mnie uką­sze­nie stra­chu. Wcią­gnę­łam łap­czy­wie po­wie­trze, ale nie od­wa­ży­łam się wydać z sie­bie ja­kie­go­kol­wiek dźwię­ku. Ostroż­nie za­mru­ga­łam, czu­jąc rów­no­cze­śnie spły­wa­ją­ce za uszy po­je­dyn­cze łzy.

Znaj­do­wa­łam się w sy­pial­ni roz­świe­tlo­nej je­dy­nie bla­dym po­bły­skiem lamp­ki olej­nej. Obok mo­je­go łóżka Kry­sty­na drze­ma­ła na krze­śle, z głową opusz­czo­ną na pier­si. Poza nią w po­ko­ju nie było ni­ko­go.

Przez chwi­lę le­ża­łam, wsłu­chu­jąc się w dźwię­ki nie­sio­ne przez noc.

Sły­sza­łam go­łę­bie na stry­chu, wiatr wie­ją­cy za oknem i ka­pią­cą wodę gdzieś dużo dalej. Wszyst­ko to brzmia­ło zwy­czaj­nie i nie­groź­nie, ale mimo to lęk nie ustę­po­wał.

Wsta­łam, aby się napić. Por­ce­la­no­wy dzba­nek ozdo­bio­ny mo­ty­wem błę­kit­nych powoi stał obok miski do mycia, od kom­ple­tu. Szklan­ka miała uro­czo kan­cia­stą nóżkę i żłob­ko­wa­ne kra­wę­dzie.

– Na­stra­szy­łaś mnie tym omdle­niem – sark­nę­ła cicho za­spa­na Kry­sty­na, trąc oczy jak mała dziew­czyn­ka.

– Prze­pra­szam. Muszę ci wy­znać, że cza­sem…

– Daj spo­kój. Panie były za­chwy­co­ne… – Wy­dę­ła wargi. 

Jak czę­sto, mia­łam wra­że­nie, że za­ra­zem po­dzi­wia mnie i jest mną roz­cza­ro­wa­na. Chwi­lę mil­cza­ła za­sę­pio­na, ale oży­wi­ła się wo­ła­jąc:

– Gdy­byś sły­sza­ła… To glo­bus! To glo­bus! Po­luź­nij­cie jej gor­set! Dobra, idę po­spać, jak czło­wiek we wła­snym łóżku. Jutro po śnia­da­niu pla­no­wa­na jest prze­jażdż­ka ko­sza­mi i pik­nik nad rzeką. Bę­dzie pu­blicz­ność.

Chcia­łam po­wie­dzieć, że źle się czuję i wo­la­ła­bym wró­cić do domu. Mia­łam ocho­tę wy­znać, że by­wa­ją osoby, na które re­agu­ję tak gwał­tow­nie. Zwy­kle nie ozna­cza­ło to do­brych re­la­cji w przy­szło­ści.

Przy­po­mnia­łam sobie jed­nak, że pobyt w tym nie­sa­mo­wi­tym miej­scu nic mnie nie kosz­to­wał, a Kry­sia po­ru­szy­ła niebo i zie­mię, aby za­ła­twić za­pro­sze­nie. Luk­su­sy, w któ­rych się pła­wi­li­śmy fi­nan­so­wa­no dzię­ki sprze­da­ży bi­le­tów dla wi­dzów, któ­rzy mogli pod­czas prze­jaż­dżek, spa­ce­rów i balu, prze­nieść się w dawne czasy. Obec­ność sty­lo­wych dam wy­da­wa­ła się rów­nie nie­zbęd­nym skład­ni­kiem suk­ce­su ca­łe­go pro­jek­tu, jak pałac, park, służ­ba w li­be­riach i po­wo­zy. Uciecz­ka by­ła­by ze­rwa­niem umowy i de­fi­ni­tyw­nym koń­cem przy­jaź­ni z Kry­sty­ną.

W domu pew­nie po­de­szła­bym do okna i pa­trzy­ła przez chwi­lę na drze­wa i trawę, to za­wsze mnie uspo­ka­ja­ło. Jed­nak w tam­tym miej­scu z ja­kie­goś po­wo­du oba­wia­łam się tego. Dla­te­go ro­ze­bra­łam się, umy­łam w misce i po­szłam spać.

 

***

Po­czą­tek so­bo­ty w jakiś spo­sób mi umyka. Wsta­łam ro­ze­dr­ga­na i zła. Wiem, że brzmi to me­lo­dra­ma­tycz­nie, ale czu­łam się, jakby całą wcze­śniej­szą eks­cy­ta­cję przy­krył gruby, ciem­ny welon. Gdzieś z tyłu głowy tkwi­ła wizja cze­goś strasz­ne­go, co wi­dzia­łam i co wra­ca­ło do mnie we śnie.

Może dla­te­go po­ran­ne spo­tka­nia i za­ba­wy wy­da­ły mi się czymś sztucz­nym.

Tego ranka do­łą­czy­li do nas ka­wa­le­rzy z Brac­twa Pą­so­wej Róży. Wszy­scy byli mło­dzi, wy­spor­to­wa­ni i bar­dzo za­do­wo­le­ni z sie­bie. W bia­łych bry­cze­sach, wy­so­kich bu­tach i ma­ry­nar­kach w krzy­kli­wych bar­wach. Je­cha­li konno za po­wo­za­mi, asy­sto­wa­li przy za­ba­wach na tra­wie, a damy po­pa­da­ły w prze­dziw­ną eks­cy­ta­cję.

Wie­dzia­łam już, że w na­szym koszu je­cha­ła kie­row­nicz­ka filii banku i dwie dziew­czy­ny roz­krę­ca­ją­ce wła­sne firmy, a w ko­la­sce tłu­macz­ka, pra­cow­ni­ca na­uko­wa i radna, a wobec dżen­tel­me­nów za­cho­wy­wa­ły się, jak bez­po­saż­ne panny Ben­net. Wa­chla­rze drża­ły fre­ne­tycz­nie, a damy acha­ły i wzdy­cha­ły po każ­dej wy­po­wie­dzi mę­skich to­wa­rzy­szy. Ka­wa­le­rzy prę­ży­li mię­śnie i na­dy­ma­li się pychą.

Z po­cząt­ku ob­sta­wia­łam, że pa­no­wie są wy­na­ję­ty­mi mo­de­la­mi, ale dość szyb­ko od­kry­łam, że już od czwart­ku za­ba­wia­li się po­lo­wa­niem we wło­ściach hra­bie­go. Je­le­nie, dziki, lisy, ku­bań­skie cy­ga­ra i naj­lep­sza whi­sky, oka­za­ły się klu­czem ich za­an­ga­żo­wa­nia.

– Teraz ty przej­mu­jesz lan­dry­nę – szep­nął ru­do­wło­sy Ad­rian do sma­głe­go bru­ne­ta we fraku barwy cy­no­bru. – Boję się, że zaraz ze­drze ze mnie ubra­nie!

– Do­brze, ale ty po­pro­wa­dzisz sio­stry pod­czas kry­kie­ta – od­parł tam­ten.

Do­strze­głam, że moja po­zy­cja wzro­sła od po­przed­nie­go dnia. Kry­sty­na nie kry­ty­ko­wa­ła mnie co chwi­lę, a po­zo­sta­łe damy chęt­nie roz­po­czy­na­ły po­ga­węd­ki, tylko że zu­peł­nie nie mia­łam już na nie ocho­ty. Pa­no­wie kom­ple­men­to­wa­li moją suk­nię i na wy­ści­gi przy­no­si­li fi­li­żan­ki z pon­czem i prze­ką­ski. Byli nieco zdzi­wie­ni bra­kiem re­ak­cji, ale rów­no­cze­śnie chyba tro­chę ich tym in­try­go­wa­łam.

Na pik­ni­ku hra­bia zja­wił się sam. Po­dob­no knia­hi­nię drę­czył od rana doj­mu­ją­cy ból głowy. Nowa sy­tu­acja spra­wi­ła, że damy oto­czy­ły go­spo­da­rza, szcze­bio­cząc i trze­po­cząc rzę­sa­mi. Przy­po­mi­na­li mi czar­ny chudy patyk, z wi­ru­ją­cą do­ko­ła tę­czo­wą watą cu­kro­wą. Po­sta­no­wi­łam na­ma­lo­wać taki obraz, kiedy wrócę już do domu. Ta myśl po­pra­wi­ła mi na­strój.

– Knia­hi­ni zwy­kle opusz­cza atrak­cje w ciągu dnia, by moc­niej błysz­czeć na balu. Wciąż nie mam pew­no­ści, czy uważa, że dzien­ne świa­tło eks­po­nu­je jej wiek, czy ma dość pu­bli­ki. Jeśli już po­ja­wia­ła się na pik­ni­kach, za­wsze była ukry­ta za czar­ną wo­al­ką.

– A ile ona ma lat?

– Są­dząc po fi­gu­rze, nie wię­cej niż trzy­dzie­ści, ale pa­trząc z bli­ska, ra­czej koło pięć­dzie­siąt­ki. A teraz zro­bi­my pa­ra­dę wzdłuż stru­my­ka i za­po­zu­je­my z po­spól­stwem. Potem będą gry i za­ba­wy.

Wbrew wcze­śniej­szym oba­wom, dość do­brze znio­słam udział w po­ka­zach dla pu­blicz­no­ści. Na szczę­ście ob­ser­wu­ją­cy nas lu­dzie nie trak­to­wa­li dam i ka­wa­le­rów jak małpy. Pa­trzy­li na nas ra­czej jak na por­ce­la­no­we lalki w luk­su­so­wym skle­pie. Ich uwagi schle­bia­ły mojej próż­no­ści. Dla­te­go chęt­nie po­zo­wa­łam do zdjęć zwłasz­cza z prze­ję­ty­mi, ma­ły­mi dziew­czyn­ka­mi.

Po po­da­nym pod­czas pik­ni­ku lek­kim lun­chu uda­li­śmy się do swo­ich pokoi, by od­po­cząć i od­świe­żyć się przed ko­la­cją i balem. Zgod­nie z in­for­ma­cja­mi od or­ga­ni­za­to­rów, koło dzie­więt­na­stej słu­żą­ce i gar­de­ro­bia­ne miały być go­to­we do po­mo­cy, zwłasz­cza damom. Uspo­ko­jo­no nas, że bę­dzie czas nawet na szyb­kie na­pra­wy su­kien.

W sy­pial­ni za­sta­ły­śmy pa­te­rę pełną świe­żych owo­ców, wy­traw­ne ba­becz­ki i dzban­ki z zimną le­mo­nia­dą.

– Mo­gła­bym się do tego przy­zwy­cza­ić – wes­tchnę­łam.

– Naj­wy­raź­niej – mruk­nę­ła Kry­sty­na, a w jej gło­sie wy­czu­łam chłód.

– Ura­zi­łam cię czymś?

– Nie zdzi­wi­ła­bym się wcale, gdyby na Ru­bi­no­wy Sty­czeń za­pro­szo­no cie­bie, a nie mnie – sark­nę­ła gorz­ko. – Wspie­ra­łam cię, po­ma­ga­łam, jak tylko mo­głam, a ty… roz­gry­wasz tu jakąś grę.

– Co masz na myśli?!

– Omdle­nia, fochy, smut­ne minki i wszy­scy ska­czą wokół cie­bie. Nie­zła z cie­bie ak­tor­ka! Ka­wa­le­rów też za­in­try­go­wa­łaś!

– Kryś­ka, ja mam męża! Przy­je­cha­łam tu dla roz­ryw­ki, a ka­wa­le­ro­wie zu­peł­nie nie są w moim typie! To tylko za­ba­wa, nic istot­ne­go!

– Oczy­wi­ście i zu­peł­nie przy­pad­kiem ścią­gasz na sie­bie po­wszech­ną uwagę!

Za­smu­ci­ła mnie żar­li­wa nie­chęć w jej gło­sie. Chcia­łam coś wy­ja­śniać, ale Kry­sty­na nie pro­sząc mnie o pomoc, zdję­ła suk­nię. Po czym de­mon­stra­cyj­nie za­ło­ży­ła na oczy czar­ną, je­dwab­ną ma­secz­kę i po­ło­ży­ła się do łóżka.

Chcia­ło mi się pła­kać. Naj­ci­szej jak umia­łam wy­gra­mo­li­łam się z sukni i za­wie­si­łam ją na przy­go­to­wa­nym ma­ne­ki­nie. Po­czu­łam, że nie wy­trzy­mam w tym po­ko­ju, że muszę się ode­rwać. Zrzu­ci­łam buty, zdję­łam spro­wa­dzo­ne z Lon­dy­nu je­dwab­ne poń­czo­chy i po­szłam w stro­nę pa­ła­co­wej ga­le­rii. Prze­cha­dza­łam się wśród zbroi w ne­gli­żu, zu­peł­nie nie przej­mu­jąc się, że pod fal­ba­nia­stym szla­frocz­kiem, skry­wam gor­set i sute pan­ta­lo­ny. Czu­łam, jak całe rzędy wiel­ko­okich i wiel­ko­no­sych przod­ków go­spo­da­rzy spo­glą­da­ły na mnie z obu­rze­niem. Za­sta­na­wia­łam się nad sło­wa­mi Kry­sty­ny i roz­wa­ża­łam, czy fak­tycz­nie nie mam jakichś ukry­tych mo­ty­wów. Po­wo­li mi­ja­łam wą­skie okna i cięż­kie szafy. Było cał­kiem cicho, tylko bose stopy mla­ska­ły o ka­mien­ną po­sadz­kę.

Nagle, gdzieś z góry do­biegł mnie zdu­szo­ny jęk. Za­mar­łam, bo w jed­nej chwi­li przy­po­mnia­ły mi się wszyst­kie strasz­ne opo­wie­ści, po­cząw­szy od du­chów na­wie­dza­ją­cych stare zamki, a koń­cząc na samej Ber­cie Mason.

Jęk po­wtó­rzył się, a ja jakby zu­peł­nie wbrew wła­snej woli po­dą­ży­łam za nim. Po­szłam do końca ga­le­rii i ostroż­nie uchy­li­łam ni­skie drzwicz­ki. Za nimi znaj­do­wa­ły się ka­mien­ne, stro­me scho­dy, oświe­tlo­ne je­dy­nie po­je­dyn­czą lampą ga­zo­wą. Wspię­łam się na ko­lej­ne pię­tro i przy­sta­nę­łam w wą­skim, ciem­nym ko­ry­ta­rzu, drżąc z zimna i stra­chu. Na­słu­chi­wa­łam jak zając, go­to­wa w każ­dej chwil do uciecz­ki.

– Szyb­ko! Pomóż mi, bo nie wy­trzy­mam już ani chwi­li dłu­żej – jęk­nął ktoś cał­kiem nie­da­le­ko.

Głos z pew­no­ścią na­le­żał do ko­bie­ty. Było, w nim tyle bólu, że po­de­szłam jesz­cze kilka kro­ków.

Po pra­wej zna­la­złam wnękę, która dała mi widok na wy­so­ką, po­zba­wio­ną okien kom­na­tę o ce­gla­nych ścia­nach. We­wnątrz było cał­kiem jasno, gdyż pa­li­ło się kil­ka­dzie­siąt świec. Na wą­skim, przy­po­mi­na­ją­cym ka­ta­falk łóżku, spo­czy­wa­ła pani Halsz­ka. Poza nią w kom­na­cie znaj­do­wał się hra­bia i dwoje słu­żą­cych. Nie mo­głam prze­stać pa­trzeć, cho­ciaż pra­gnę­łam tego naj­bar­dziej w świe­cie. Wi­dzia­łam twarz knia­hi­ni i uzmy­sło­wi­łam sobie, że zo­ba­czy­łam ją już w dniu pre­zen­ta­cji. Jej nos był za­pad­nię­ty, a po­licz­ki o fak­tu­rze gąbki miały sza­rozie­lo­ną barwę. Usta skur­czy­ły się, od­sła­nia­jąc wiel­kie zęby. Naj­gor­szy jed­nak był chyba mo­ment, kiedy zo­ba­czy­łam ro­ba­ki wi­ją­ce się w pu­stym, lewym oczo­do­le.

Aby nie krzy­czeć, we­pchnę­łam pięść w usta i za­ci­snę­łam na niej z całej siły zęby. Czu­łam w ustach smak krwi. Serce ło­mo­ta­ło i bra­ko­wa­ło mi tchu.

Kiedy my­śla­łam, że nic gor­sze­go już nie zo­ba­czę, usły­sza­łam pi­skli­we skrzy­pie­nie i pod­nio­słam wzrok. Pod su­fi­tem za­mon­to­wa­no wie­lo­krą­żek, za po­mo­cą któ­re­go spusz­czo­no coś, co w pierw­szej chwi­li wzię­łam za fi­gu­rę anio­ła.

Szyb­ko zro­zu­mia­łam swą po­mył­kę. To była Ame­lia – po­są­go­wa pięk­ność, ulu­bie­ni­ca lady Agaty. Odzia­na w tiu­lo­wą, długą ko­szu­lę była umiesz­czo­na na sta­lo­wej kra­tow­ni­cy, pod­wie­szo­nej do wie­lo­krąż­ka. Wi­dzia­łam roz­py­cha­ją­ce prze­źro­czy­stą tka­ni­nę pełne pier­si, umię­śnio­ne uda, ró­żo­we pięty i jasne wło­ski na no­gach. Roz­pusz­czo­ne swo­bod­nie, zło­ci­ste loki zda­wa­ły się świe­cić jak lampa. Dziew­czy­na wy­glą­da­ła jakby spała, mimo że miała otwar­te oczy.

Z po­mo­cą pro­wad­ni­cy słu­dzy prze­cią­gnę­li ciało dziew­czy­ny wprost nad le­żą­cą.

– Daj mi, uko­cha­ny! – wy­char­cza­ła Halsz­ka, a jej od­ra­ża­ją­ce ciało za­drża­ło.

Wtedy hra­bia ujął w dło­nie cien­ki szty­let, zdjął po­chwę w kształ­cie głowy konia i zręcz­nym cię­ciem otwo­rzył żyłę na szyi Ame­lii. Na knia­hi­nię try­snął stru­myk krwi.

Ta wy­da­ła z sie­bie prze­cią­gły jęk roz­ko­szy i za­mar­ła.

Już pierw­sze spa­da­ją­ce kro­ple zmie­nia­ły ją nie do po­zna­nia. Za ich spra­wą skóra knia­hi­ni stała się ala­ba­stro­wa i gład­ka, na środ­ku twa­rzy po­ja­wił się nie­du­ży nosek, z ład­nie wy­kro­jo­ny­mi chrap­ka­mi. Zęby skry­ły się pod peł­ny­mi usta­mi, za­lśni­ły oczy. Ze szma­rag­do­wo­zie­lo­nej źre­ni­cy spły­nę­ła po po­licz­ku łza.

Słu­dzy zręcz­nie ope­ro­wa­li pro­wad­ni­cą, zra­sza­jąc czer­wie­nią szyję, de­kolt i łono damy.

– Wiecz­na mło­dość, wiecz­na mi­łość – szep­nę­ła po chwi­li wy­cią­ga­jąc do hra­bie­go wąską dłoń o dłu­gich pal­cach, a on wtu­lił twarz w jej wnę­trze. – Na razie wy­star­czy! – do­da­ła roz­ka­zu­ją­co.

Gdy usia­dła, młoda i jędr­na, wy­glą­da­ła na nie­wie­le star­szą niż nie­szczę­sna Ame­lia.

Hra­bia klę­czał u jej stóp, tuląc się jak szcze­niak. Z góry spa­da­ły na nich ru­bi­ny – roz­świe­tlo­ne, po­je­dyn­cze kro­ple krwi.

Co­fa­jąc się w pa­ni­ce, opar­łam za­krwa­wio­ną dłoń o cegły. Zo­ba­czy­łam, że po­zo­stał na nich ślad, ale za­bra­kło mi od­wa­gi, by coś z tym zro­bić. Krok po kroku wy­co­fa­łam się na scho­dy, a potem ucie­kłam do po­ko­ju.

 

***

– Spo­koj­nie, mów dalej? Opo­wiedz mi to do końca – Le­karz spo­glą­dał na mnie z za­wo­do­wą tro­ską.

Sie­dzie­li­śmy w szpi­tal­nym ga­bi­ne­cie. Ja w pi­ża­mie i szla­fro­ku w ka­czusz­ki, a on w do­brym gar­ni­tu­rze, okry­tym bia­łym far­tu­chem. Po­do­ba­ły mi się jego buty. Dużo bar­dziej niż bez­pł­cio­wy ga­bi­net z zie­lon­ka­wy­mi fo­te­la­mi, sta­lo­wy­mi szaf­ka­mi z me­dy­ka­men­ta­mi i ma­syw­nym biur­kiem.

Za­pa­trzy­łam się w widok za oknem. Nagie krza­ki po­kry­ła cien­ka war­stwa śnie­gu. Sroka dzio­ba­ła coś z za­pa­łem, a ja czu­łam się naga i po­kry­ta lodem, jak gałąź drze­wa w stycz­niu.

– Ali­cjo, skup się jesz­cze na mo­ment – po­wie­dział tro­skli­wie. – Mia­łaś mi po­wie­dzieć, co zda­rzy­ło się, kiedy ucie­kłaś.

– W po­ko­ju wzię­łam go­rą­cy prysz­nic. Mu­sia­łam się umyć, bo mia­łam wra­że­nie, że cała je­stem lepka od krwi. Po­le­wa­łam ciało nie­mal wrzą­cą wodą, trąc ostrą szczot­ką brzuch, uda i pier­si. Czu­łam się jak Bal­la­dy­na, na­zna­czo­na pięt­nem śmier­ci. Gdy skoń­czy­łam, całe ciało mia­łam czer­wo­ne. Skóra pie­kła mnie, a mimo to drża­łam z chło­du. Naga ukry­łam się w po­ście­li i nie­mal na­tych­miast za­pa­dłam w dusz­ny, lepki sen. Obu­dzi­łam się, krzy­cząc.

 

***

– Cóż to za dzi­wacz­ne zwy­cza­je?! – Kry­sty­na pa­trzy­ła na mnie z obu­rze­niem i nie­chę­cią. – Czemu śpisz bez ubra­nia?!

– Było mi go­rą­co…

– I?! Może to ja­kieś nowe sztucz­ki, w celu zdo­by­cia uzna­nia. Nawet by mnie to nie zdzi­wi­ło! Chyba wcale cię nie zna­łam, Ali­cjo!

Nie od­po­wie­dzia­łam. Za­wi­nę­łam się w prze­ście­ra­dło i prze­mknę­łam do ła­zien­ki. Wie­dzia­łam, że nie mam co li­czyć na pomoc w ukła­da­niu wło­sów, czy upi­na­niu szar­fy na sukni, więc uży­wa­jąc kilku spi­nek za­krę­ci­łam pro­sty kok, na­ło­ży­łam de­li­kat­ny ma­ki­jaż i po kwa­dran­sie byłam go­to­wa do wyj­ścia.

Nie po­cze­ka­ła na mnie. Jed­nak czu­łam, że teraz to mój naj­mniej­szy pro­blem.

Nikt mnie nie wi­dział! – po­wie­dzia­łam samej sobie z mocą. – Pójdę tam, za­tań­czę, zjem prze­piór­kę i jakoś do­cze­kam do jutra!

Mimo tych de­kla­ra­cji szłam na ko­la­cję jak na ścię­cie. Oba­wia­łam się, że hra­bia wy­czy­ta w moich oczach wszyst­ko, co wi­dzia­łam.

Dla­te­go po wej­ściu do sali bie­siad­nej rzu­ci­łam się w wir roz­mów. Mru­ży­łam oczy, prze­sła­nia­łam twarz wa­chla­rzem, wy­mie­nia­łam opi­nie na temat serów, szam­pa­na i ter­ce­tu ka­me­ral­ne­go, który za­ba­wiał nas utwo­ra­mi Straus­sa.

Wi­dzia­łam jak przy ko­min­ku Kry­sty­na ob­ga­dy­wa­ła mnie z Niną i Mar­ce­li­ną, za to pani Agata uśmie­cha­ła się życz­li­wie. Julia szep­nę­ła do Ad­ria­na:

– Nie patrz cią­gle na drzwi! Ame­lii nie bę­dzie. Ze­mdla­ła na scho­dach… moż­li­we, że po tym, jak do­wie­dzia­ła się, że Hra­bia za­bie­rze ją na kar­na­wał do We­ne­cji.

– Pa­trzę tylko w twoje oczy – od­po­wie­dział dy­plo­ma­tycz­nie, ale bez prze­ko­na­nia.

Wi­ro­wa­ło mi w gło­wie, jak­bym wy­pi­ła morze wódki. Z ra­do­ścią przy­ję­łam ramię po­da­ne przez jed­ne­go z to­wa­rzy­szy. Po chwi­li do­łą­czy­li do nas go­spo­da­rze i całe dys­tyn­go­wa­ne to­wa­rzy­stwo prze­nio­sło się do sali per­ło­wej – naj­więk­szej ja­dal­ni w pa­ła­cu.

Wska­za­no mi miej­sce bli­sko, za bli­sko. Nie chcia­łam na nich pa­trzyć, ale wy­star­czył jeden rzut oka i już nie umia­łam spu­ścić z niej wzro­ku.

Pani Halsz­ka miała na sobie mocno wy­de­kol­to­wa­ną suk­nię z pur­pu­ro­wej krepy. Wy­so­ko upię­te włosy od­sła­nia­ły smu­kłą szyję. Drob­na, pięk­na i jakaś taka świe­tli­sta, jakby była oszli­fo­wa­nym ka­mie­niem. A jej oczy?! Oko­lo­ne ciem­ny­mi rzę­sa­mi, wiel­kie, hip­no­tycz­ne – spra­wia­ły, że wszy­scy pa­trzy­li tylko na nią. Knia­hi­ni uśmie­cha­ła się, prze­krzy­wia­ła głowę, pełna dziew­czę­ce­go uroku.

– Ale mu­sisz przy­znać Ali­cjo, że to zu­peł­nie nie­wia­ry­god­ne?! – po­wie­dział, po­pra­wia­jąc oku­la­ry w ro­go­wej opra­wie.

– Wcale nie muszę! – wark­nę­łam gniew­nie. – Wiem co wi­dzia­łam, dok­to­rze! Nigdy nie za­po­mnę tam­tej nocy.

– Ro­zu­miem, że ta wizja mocno cię po­ru­szy­ła, bez wzglę­du na to czy była praw­dą, czy tylko oma­mem, lub złym snem. Sama mó­wi­łaś, że takie re­ali­stycz­ne i prze­ra­ża­ją­ce sny zda­rza­ją ci się dość czę­sto. To może być obraz stanu two­je­go umy­słu, Ali­cjo…

– To wszyst­ko zda­rzy­ło się na­praw­dę – po­wie­dzia­łam z mocą. – Je­stem ana­li­ty­kiem dok­to­rze i za­wo­do­wo zaj­mu­ję się do­cho­dze­niem do sedna spraw. Wy­ko­na­łam kwe­ren­dę i zna­la­złam in­try­gu­ją­ce in­for­ma­cje na temat go­spo­da­rzy. W jego ro­dzi­nie wie­lo­krot­nie zda­rza­ły się osoby oskar­ża­ne o wam­pi­ryzm. Na­to­miast Halsz­ka, cóż… uwa­żam, że jej pełne imię brzmia­ło Elż­bie­ta i że po­cho­dzi­ła z Čach­tic.

– Pro­szę, opo­wiedz mi, jak upły­nął wie­czór – prze­rwał nieco nie­cier­pli­wie le­karz.

– Cóż… Tań­czy­łam, roz­ma­wia­łam, ale nic nie ja­dłam. Praw­dę mó­wiąc do teraz mam z tym kło­pot. Nie jem mięsa, od­ra­zę budzą we mnie ja­kie­kol­wiek cie­płe płyny. Naj­le­piej czuję się, pijąc wodę.

– Ale zda­jesz sobie spra­wę, że na dłuż­szą metę to droga do sa­mo­znisz­cze­nia?

– Rozum mówi mi, że tak jest, ale moje od­czu­cia, moje emo­cje…

– Nad tym bę­dzie­my jesz­cze pra­co­wać. Mamy dużo czasu. Naj­waż­niej­sze jest twoje zdro­wie…

Jego far­tuch sze­le­ścił, kiedy wstał. Usły­sza­łam chrup­nię­cie i stuk am­puł­ki. Kiedy wró­cił, po­czu­łam chłód na ra­mie­niu, a potem ukłu­cie.

Spły­nę­ła na mnie fala cie­pła i spo­ko­ju. Do­strze­głam, że dok­tor miał wy­pie­lę­gno­wa­ne dło­nie i ładne spin­ki przy man­kie­tach. Lu­bi­łam jego pro­fe­sjo­nal­ny spo­kój i niski ba­ry­ton, któ­rym do mnie prze­ma­wiał.

Bę­dzie­my nad tym pra­co­wać – po­my­śla­łam. Wy­le­czy mnie i wszyst­ko bę­dzie tak, jak daw­niej.

Zanim za­pa­dłam w sen, zo­ba­czy­łam jak dok­tor ścią­ga rę­ka­wicz­ki i wy­cią­ga te­le­fon z kie­sze­ni far­tu­cha.

– Wa­gner – przed­sta­wił się krót­ko. – To ona tam była. Wszyst­ko pa­mię­ta. – Słu­chał przez chwi­lę. Potem spoj­rzał na mnie chłod­no i po­wie­dział: – Oczy­wi­ście, panie hra­bio.

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Jak podczas bety pisałam – super pomysł, nastrój niby sielski i anielski, a podstępne zło czai się i ciągle atakuje.

Bardzo fajnie wykorzystany motyw historyczny. Dodatkowe atuty to świetna znajomość nazw materii, strojów, elementów zdobniczych itp., czym rewelacyjnie malujesz klimat. :)

Brawa, klik.

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Od razu poczułem, że to opowiadanie raczej dla kobiet, ale napisane tak, że miałem ochotę zostać w tym kobiecym klimacie. Patrzeć na pewne wydarzenia z waszego punktu widzenia.

Tak jak wspomniała bruce: nazwy materii, stroje, zdobienia. To wszystko zabrało nas w tajemniczą podróż z odpowiednią dawką niepokoju.

Jedyne czego żałuje, to szkoda, że tak krótko, bo wydaje mi się, że jest jeszcze miejsce na uderzenie kilofem w leżącą na kamieniu dłoń. :D pozdrawiam

Cześć!

Wrzesień tego roku był piękny i ciepły, a mnie miała czekać wspaniała przygoda.

Moim zdaniem niepotrzebnie nakombinowane z czasami. Uprościłabym to: Wrzesień tego roku był piękny i ciepły, a mnie czekała wspaniała przygoda.

Całe szczęście, że moja przyjaciółka-Krysia służyła mi przykładem i radą.

A czemu to tak? …przyjaciółka Krysia służyła…/…przyjaciółka, Krysia, służyła…/…przyjaciółka – Krysia – służyła…

 

Już pierwszy wieczór, który spędziłyśmy w położonej na parterze sali szmaragdowej, wydał mi się czymś nie całkiem rzeczywistym.

To brzmi jak nazwa własna, więc chyba zapis z wielkiej litery? A jeśli nie jest to nazwa własna, to proponuję zmienić szyk: szmaragdowej sali.

Ta komnata swoim wystrojem i dekoracjami sprawiała wrażenie podwodnego pałacu Neptuna.

Może przywodziła na myśl?

Koncentrowałam wzrok na isfahańskim kobiercu, pochodzącej z tych samych okolic karmelowej otomanie

Tutaj nie jestem pewna, ale mam wątpliwości, czy w okolicach Isfahanu produkowano otomany, bo to jednak turecki wynalazek.

Dobra, idę pospać, jak człowiek we własnym łóżku.

Coś się chyba pokręciło z tymi przecinkami. Dobra, idę spać jak człowiek, we własnym łóżku/Dobra, idę spać, we własnym łóżku, jak człowiek?

Nie czuję się na tyle przecinkowo ogarnięta, żeby cokolwiek sugerować w tej kwestii, ale odniosłam wrażenie, że pojawiło się w tekście trochę błędnie postawionych lub zgubionych.

 

Panowie komplementowali moją suknię i na wyścigi przynosili filiżanki z ponczem i przekąski.

Poncz się pija z filiżanek? Legitne pytanie, bo naprawdę się zdumiałam xD

 

Jej nos był zapadnięty

?

Zakładam, że została po nim dziura, ale w pierwszym momencie złapałam wtf.

 

Dalej nie robiłam łapanki, bo musiałam się przesiąść na komórkę, ale jeśli bardzo chcesz, to mogę się wrócić i przejrzeć resztę tekstu pod tym kątem.

Sztafażowy miszmasz, pod wieloma względami interesujący, wprowadza jednak pewien chaos. Z jednej strony mamy nawiązania do wieków dawnych – wystawne przyjęcia, moda, obyczaje – z drugiej pojawiają się zdania sugerujące, że to tylko swego rodzaju pozerstwo, udawanie. Pojawiają się obco brzmiące miana, a tuż obok nich – tak swojskie jak Krysia. Znienacka wyskakuje kniahini w towarzystwie hrabiego, lady i dam. W dodatku z treści opowiadania nie wynika żadne wyjaśnienie, dlaczego tak się sprawy mają. Może ja po prostu przeoczyłam jakąś istotną wskazówkę, która pomogłaby mi rozwikłać zagadkę pomieszanych epok, kultur i tradycji; niemniej efekt jest taki, że poczułam się w tym wszystkim nieco zagubiona.

Poczucie zagubienia wywołało także namnożenie postaci, w dodatku określanych naprzemiennie imieniem oraz funkcją/tytułem. Pod koniec przestałam śledzić, kto jest kim, bo i tak co chwilę wyrastała jakaś nowa postać, której – mogłabym przysiąc – wcześniej nie było, lub ukrywała się pod innym mianem.

Ponadto te dziwne przeskoki czasowe w rozmowie z doktorem – może warto by zaznaczyć jakoś, że opuszczamy retrospekcję?

Ogólnie nie czytało się źle. Świat wystawnych bali i zmanieryzowanej arystokracji ma swój urok, zwykle lubię czytać o pałacowych intrygach i niesnaskach. Tutaj trochę mi tego zabrakło – bohaterowie zachowują się infantylnie, są płytcy, niezbyt interesujący, nie angażują czytelnika. Jeśli chodzi o nastrój grozy, to również go nie poczułam – niby od początku zarysowujesz, że coś jest nie tak, ale mi ten niepokój się nie udzielił. Końcówka może i jest zaskakująca, ale punkt kulminacyjny – scena w ukrytej komnacie – nie wybrzmiewa.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

@bruce – Dzięki za pomoc przy becie i cieplutką recenzję.

@vrchamps – Cieszę się, że przebrnąłeś przez babski tekst. Kilofa nie zrozumiałam.

@gravel Dzięki za lekturę. Nad poprawkami pomyślę, po zakończeniu konkursu. Jak dla mnie punktem kulminacyjnym był twist, ale najwyraźniej również nie wybrzmiał;) Co do otomany, to fakt nazwa pochodzi z Turcji, ale perskich haremach również mieli niskie, zaokrąglone kanapki. Nie chciałam pisać niska, zaokrąglona kanapka – bo byłoby grymaszenie;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nie chciałam pisać niska, zaokrąglona kanapka – bo byłoby grymaszenie;)

To może sofa po prostu? ^^

Poguglałam z ciekawości: w Persji na takie niskie zaokrąglone kanapki mówiono divan.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

I ten divan tłumaczy się na polski na otomana;) Oni graniczyli ze sobą (Osmanowie i Persowie), co rusz ktoś kogoś podbijał, ale również wymieniali się dobrami.

Lożanka bezprenumeratowa

I ten divan tłumaczy się na polski na otomana;)

To akurat na takie tłumaczenie się nie natknęłam.

 

Oni graniczyli ze sobą (Osmanowie i Persowie), co rusz ktoś kogoś podbijał, ale również wymieniali się dobrami.

Wiem. Mi zgrzytnęło określenie, że otomana (turecka) pochodzi z tych samych okolic, co kobierzec (perski).

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Poprawię w takim razie, ale już po decyzji jurków.

Dzięki.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, piszesz przepięknym językiem i tak barwnym, że poczułam się, jakbym sama była w tym pałacu. Przeczytałam opowiadanie z przyjemnością, chociaż dwie sprawy nie do końca mi zagrały. Po pierwsze budowanie napięcia. Bohaterka wyczuła coś od Halszki i zemdlała, później ktoś zastanawiał się nad wiekiem gospodyni. Niestety to było trochę za mało, żeby zbudować atmosferę grozy. Zanim bohaterka wybrała się na nocny spacer, pokazywałaś kawalerów i gromadzące się wokół nich panny i moje pierwsze skojarzenie, kiedy bohaterka usłyszała jęk, nie miało wiele wspólnego z cierpieniem, co trochę położyło napięcie tej chwili (możliwe, że tylko ja snuję tak niestosowne przypuszczenia, więc nie traktuj tego jako zarzut, jedynie mój czytelniczy feedback). Sama scena zabójstwa nie wzbudziła we mnie większych emocji, ponieważ nie znałam ofiary. Skoda, że nie była nią Krystyna, chociaż tej zołzy pewnie też bym nie żałowała ;) Spodobał mi się za to przeskok do psychologa. Tutaj jednak pojawiła się druga rzecz, która nie zagrała mi w tekście. W momencie, kiedy bohaterka wróciła wspomnieniami do pałacu, byłam pewna, że coś jeszcze się wydarzy i bardzo się rozczarowałam, kiedy niespodziewanie znów wróciliśmy na terapię. Czy ten powrót wspomnieniami do balu był w ogóle konieczny? Przez niego mam wrażenie, że końcowy twist nie wybrzmiał tak dobrze, jakby mógł.

 

To ja raz jeszcze bardzo dziękuję. :)

Pecunia non olet

Witak ośmiornico i dzięki za recenzję. Miło mi, że wpadłaś.

Jak widać sporo jeszcze nauki przede mną, ale jak śpiewała Judy Hops “Nie poddam się!”

Będę ćwiczyć sceny mordów, aż Was nastraszę.

Co do rozbicia napięcia za pomocą doktora, to po prostu chciało mi się jeszcze dużo opowiedzieć.

 

W temacie jęków, to wstydź się, przecież był tag horror, wiec to już tylko Twoja chora wyobraźnia;D

Lożanka bezprenumeratowa

Też poczułem pewien chaos w tekście i w końcu sam nie wiedziałem, czy akcja dzieje się współcześnie, czy gdzieś w XIX wieku, choć pomysł na odgrywanie ról interesujący. Damy, kawalerowie, starsze panie wysysające krew z dziewic. Przyjemny tekst, ale chyba przydałoby się więcej grozy z początku.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

W grozie jestem początkująca, ale zachęciłam się i będę ćwiczyć.

Dziękuję za wizytę i recenzję.

Lożanka bezprenumeratowa

Będę wypatrywać obiecanych scen mordów i innych jęków ;) Jestem pewna, że będą bardzo obrazowe :D

Niezłe. Kniahini mocno kontrastuje z całą resztą towarzystwa, a na deser pan doktor jeży włosy na głowie… 

Brakuje mi konkretnego wyodrębnienia scen w lekarskim gabinecie. Następuje czytelnicza konsternacja: zaraz, co to za przeskok?

Kniahini, skoro jest istotą magiczną, powinna podczas finałowej kolacji dać bohaterce poznać, że wie, że ona wie. Tak myślę.

Ale ogólnie całkiem całkiem, nawet dla nie-miłośnika gatunku.

Dziękuję Adamie. Usiłowałam zaskoczyć tak mocno, że aż zatarłam granicę.

Oni nie byli pewni, kto wie. Dlatego specjaliści drążyli temat do szczęśliwego (choć pewnie nie dla wszystkich) finału;)

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo mi się podobało! Tak czytelniczo i bez głębokiej analizy. Czyta się z przyjemnością! Akcja wciąga! No i jest groza!

pozdrawiam!

Cieszę się, że wpadłaś i że się podobało;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ambush

Widziałem, że poprawki zostawiasz na po konkursie, więc nie skupiałem się na łapaniu. Były jakieś drobne potknięcia. Nazwy własne sal – powinny być dużą literą chyba? Słowo weekend mi nie pasowało. Potem zorientowałem się, że tu wszystko się miesza, nie wiem w końcu jakie to czasy, bo doktorek z kieszeni telefon wyciągnął. W sumie to nie wiem po co to zamieszanie epokowe.

Podobało mi się, ale mam też duży minus do zasygnalizowania: zabrakło obietnicy dla czytelnika. Przez długi czas, nie wiedziałem zupełnie co się będzie działo w tekście. Były jakieś dziwne słowa wypowiedziane: ale było tyle postaci, że pogubiłem się. Zaraz potem kolejne sceny, więc próbowałem załapać o czym będzie ten tekst… i tak aż do momentu, gdy wymknęła się w nocy. Wtedy wszystko stało się ciekawsze, lepsze i pojawiło się napięcie.

Trochę podpiszę się też, pod tym co napisała ośmiornica:

Sama scena zabójstwa nie wzbudziła we mnie większych emocji, ponieważ nie znałam ofiary. Skoda, że nie była nią Krystyna, chociaż tej zołzy pewnie też bym nie żałowała ;)

Nie musiała co prawda, być to Krystyna, ale dobrze byłoby przedstawić jakąś postać, żeby można było za nią płakać.

 

Co na plus, dla zrównoważenia? Język! Przeniósł mnie na salony. Świetnie zrobione, klimat stanowczo jest :) Co prawda, musiałem czytać wolno i z większą uwagą, ale jestem pod dużym wrażeniem.

Pozdrawiam serdecznie :)

Dzięki z czytanie Ramshiri. Ponieważ we wszystkich recenzjach przewija się słowo chaos, więc chyba muszę skupić się na porządkowaniu;)

Lożanka bezprenumeratowa

Przeczytawszy.

Tekst ma wiele dobrych cech: fajnie oddaną kobiecą przyjaźń, nie mówiąc o perspektywie, pomysł na dziwny, nawiązujący do przeszłych tradycji rytuał, końcowe przejście z pacjentki na terapeutę… Całościowo jednak mam wrażenie, że panuje tu lekki chaos pojęciowy (hrabiowie, lordowie, kniahinie… za dużo tych różnorodnych tytułów; akcja pokazana tak, że nie wiemy, jaki to właściwie okres historyczny). Opowiadaniu przydałoby się też zmniejszenie liczby bohaterów tak, by mógł zginąć ktoś, z kim już jesteśmy zżyci i mocniejsze zaznaczenie kulminacji, która niestety nie wybrzmiewa.

Klimat i nawiązania za to bardzo mi podeszły, więc za to wielkie brawo.

Miałam taki chytry plan, że prezentując zabawy rekonstrukcyjne, będę udawać powieść wiktoriańską.

Tylko, jak widać, tajemnica wyszła mi za grubo;)

Dziękuję za recenzję i wizytę.

Lożanka bezprenumeratowa

Trochę mam wrażenie, że nie zmieściłaś w limicie wszystkiego, co powinno się znaleźć w opowieści. Jeszcze można uznać, że takie urwane zakończenie to horrorowaty koniec. Acz przecież bohaterka może jeszcze mieć jakieś (krótsze lub dłuższe) przygody, próbować uciekać… To dopiero wstęp.

Zabrakło mi wytłumaczenia dla tej dziwnej mieszanki współczesności i dziewiętnastego wieku. Czy to jakaś grupa rekonstrukcji historycznej? Wszyscy wydają się bardzo mocno angażować w tę zabawę. Wydaje mi się, że dzisiejsi ludzie, jeśli pracują, to nie mają czasu, żeby wyskoczyć z hrabiostwem do Wenecji – a tu przedstawiasz kobiety pracujące, które o tym właśnie marzą. I policja jeszcze nie zajarzyła, co łączy zaginione kobiety? Bo jeśli hrabina potrzebuje krwawego spa codziennie (wieczorem jeszcze mogła się pokazać publicznie, po południu to już niewiele więcej niż szkielet), to trochę tego materiału się zużywa.

A jeśli nie grupa rekonstrukcyjna, to dlaczego bohaterka sama sobie szyła suknię (i to ręcznie), zamiast pójść do krawcowej? Albo wręcz wypożyczyć sobie jakąś kreację?

Imię hrabiny wiele zdradza.

Ale czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Szycie takich “rekonstruowanych” sukienek nie jest proste. Mam przyjaciółkę, która się w to bawi i większość dziewczyn sobie szyje. Natomiast faktycznie nadmiernie zamydliłam czytelnikom oczy, lub za wiele zostało w mojej głowę.

W moim zamyśle Halszka urządza imprezę raz na kwartał, a Amelia nie całkiem się zużyła;)

Historycy teraz twierdzą, że być może Pani na Cachticach padła ofiarą spisku politycznego i wcale nie kąpała się w krwi dziewic. Kto wie, jak było.

Dzięki za wizytę i recenzję.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej!

Fajnie opisujesz te drobiazgi związane z epoką (typu wystrój, moda) i sądzę, że tekst by dużo zyskał, gdybyś trzymała się tego jednego okresu (wiktoriańskiego?). Przeplotłaś to nowoczesnością, wprawiając czytelnika (a przynajmniej mnie) w konsternację, np. takimi fragmentami:

Wbiłam paznokcie w dłonie i udało mi się zepchnąć gdzieś w głąb swoje narwane, współczesne ja i wyciągnąć na zewnątrz tyle Jane Austin, ile mogłam zaczerpnąć. Dygnęłam wdzięcznie, podając hrabiemu dłoń ukrytą w białej rękawiczce.

 

Wiedziałam już, że w naszym koszu jechała kierowniczka filii banku i dwie dziewczyny rozkręcające własne firmy, a w kolasce tłumaczka, pracownica naukowa i radna, a wobec dżentelmenów zachowywały się, jak bezposażne panny Bennet.

 

Z początku obstawiałam, że panowie są wynajętymi modelami, ale dość szybko odkryłam, że już od czwartku zabawiali się polowaniem we włościach hrabiego.

Jak już inni zauważyli nie wiadomo w jakim okresie dzieje się akcja (ja myślałam nawet, że współcześnie, a cała ta wiktoriańska otoczka to wygłupy bogaczy).

Bardzo dobry wątek obyczajowy między dwiema koleżankami, ale większość bohaterów (i ich dialogów) to w zasadzie tło (mogliby równie dobrze nie mieć imion. Dawanie im imion sprawia, że czytelnik myśli, że są ważni i próbuje ich śledzić, a potem dość szybko rezygnuje, widząc, że nie ma to większego celu.

Niestety nie odczułam grozy, a zakończenie, choć może zaskakujące, odebrałam jako przeciętne. Doceniam język i klimat, więc była to przyjemna lektura, ale horror średni.

 

Szczegóły:

– W pokoju wzięłam gorący prysznic. Musiałam się umyć, bo miałam wrażenie, że cała jestem lepka od krwi. Polewałam ciało niemal wrzącą wodą, trąc ostrą szczotką brzuch, uda i piersi. Czułam się jak Balladyna, naznaczona piętnem śmierci. Gdy skończyłam, całe ciało miałam czerwone. Skóra piekła mnie, a mimo to drżałam z chłodu. Naga ukryłam się w pościeli i niemal natychmiast zapadłam w duszny, lepki sen. Obudziłam się, krzycząc.

Główna bohaterka mówiła w dialogach normalnie, swobodnie. Ten monolog wygląda jak mówiony przez narratora, a nie bohaterkę (chyba że ją coś nawiedziło, ale nic na to nie wskazuje). Rozumiem, że to ona jest narratorem, ale przynajmniej w dialogach dotąd nie mówiła literacko.

Pozdrawiam!

 

 

a Amelia nie całkiem się zużyła;)

Żyła na szyi, krwawy prysznic… Myślałam, że już pozamiatane.

Babska logika rządzi!

Klik ode mnie.

 

W zasadzie cały czas miałam przekonanie – nie wiem, czy taka była intencja autorska, ale tak to odczytałam – że to rodzaj komercyjnej rekonstrukcji: współczesne czasy, ekskluzywna i starannie a kapryśnie dobierana grupka (skupiona, jak się finalnie okazało, wokół dość, hmmm, upiornych postaci) osób zapraszanych do domu hrabiego i kniahini i odgrywających ku uciesze obserwatorów życie… z trochę niedookreślonego i eklektycznego XIX wieku (bo regencja, na którą wskazują ciuchy i wzmianka o Jane Austen, i Strauss (zakładam, że młodszy, ten od sławnych walców) to ¾ stulecia różnicy. Ale jak przyjdzie tu Drakaina, to pewnie wypunktuje to lepiej ode mnie. Oficjalnie jest to wszystko chyba robione dla zarobku? W sensie, że ci ludzie z zewnątrz płacą?

 

 

Ale do konkretów. Znakomicie mi się ten tekst czytało. Podobał mi się kontrast między narracją a tym, co bohaterka czuje tak naprawdę, między jej personą gościa w historycznym settingu a realnym życiem młodej mężatki i profesjonalistki. Zresztą w ogóle podobała mi się bohaterka, wydawała się żywa i wiarygodna, zdecydowanie jej, niestety, kibicowałam :). Bardzo fajnie i ciekawie, IMHO, zrealizowałaś założenia konkursu. Naprawdę udany tekst.

 

PS. Z drobiazgów: Jane Austen, nie Austin :)

ninedin.home.blog

Cieszy mnie, że czytałaś z przyjemnością i dziękuję za klika.

Uradowało mnie również, że Ciebie wciągnęłam w tę rekonstrukcję (chociaż statystyka jest bezlitosna i na przyszłość muszę staranniej sypać okruszki.

Tak, koncepcja była taka, że widzowie (ci z zewnątrz) płacą.

Jane poprawiam natychmiast.

 

Lożanka bezprenumeratowa

@Finklo wszak dostała zaproszenie na styczeń. Halszka była oszczędna;)

I dziękuję za klika.

Lożanka bezprenumeratowa

Założyłam, że kłamią, żeby im się potencjalne karmicielki nie rozbiegły w panice.

Babska logika rządzi!

Tak też mogło być ]:>

Lożanka bezprenumeratowa

…pokryte haftowaną tkaniną ściany i zgromadzone tam panie. ← Jeśli na ścianach, to może portrety?

Przeczytałem, mimo że horror, bo tekst konkursowy.

Dzięki Misiu, że się przemogłeś.

Lożanka bezprenumeratowa

Ładne, bardzo kobiece opowiadanie. Drobiazgowe opisy pięknie dekorują tekst, a osadzenie akcji w pałacowych realiach dało niezwykłą atmosferę. Pierwsza część opowiadania wypadła niezwykle głęboko, koncentrując się na głównej bohaterce i jej emocjach. Bohaterka żyła sobie w pałacu z służbą i pięknymi sukniami, ale gdzieś tam w podświadomości czaił się jakiś lęk i coś było ewidentnie nie tak – i bardzo dobrze ten lęk został pokazany. I pewnie właśnie dlatego gdy później okazało się, że chodzi o wampiryzm Halszki, byłam trochę rozczarowana – bo tak dobrze zbudowałaś ten podświadomy lęk bohaterki, że myślałam, że ona sama odegra ważniejszą rolę w tekście, ważniejszą niż przypadkowy świadek mrocznego rytuału. Mimo tego tekst mi się podobał i na pewno zapadnie w pamięć. 

Dziękuję Sonato za czytanie i miłą recenzję.

Będę się starała, żeby w kolejnych opowiadaniach zadowolenie dominowało nad rozczarowaniem;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hej avei, dzięki za wizytę i wybacz zagapienie.

Cóż… mój chytry plan był taki, że na początku będę udawała powieść dziewiętnastowieczną, potem odkryję zdumionym oczom czytelnika, że to rekonstrukcja, a dalej będę szokować jeszcze mocniej.

Niestety zabrakło warsztatu i większość nie doczytała elementów, które zostały w głowie autora;)

Ale nie ustaję w nadziei, że w następnych pójdzie mi lepiej.

 

Co do horroru, to ranisz mnie boleśnie, bo miałam nadzieję, że nie będziecie spać!;)

Lożanka bezprenumeratowa

Plan ambitny, ale czasem nie ma co przesadzać z tymi twistami :)

 

Powodzenia w kolejnych tekstach, choć jak dla mnie wcale nie muszą być straszne ;)

Hej Ambush. Opowiadanie podobało mi się, choć narracja, jak już mówili poprzednicy nie do każdego trafi. Np. wszechobecne opisy barw, strojów, towarzyskich relacji mnie osobiście znudziły, choć innych zachwyciły :-)

Kiedy przechodzisz do sedna, robi się znacznie ciekawiej. Również nie do końca zrozumiałem początkowe odniesienia do współczesności wplatane w tekście. Czy cała pałacowa zabawa jest udawana? Czy przyjaciółki podróżują w czasie i traktują pałac jak park rozrywki z Westworld? Czy wizyty w przeszłości odbywają się tylko we śnie Alicji? A może jakaś kombinacja, np. podróżuje w czasie, ale zostaje przekonana przez doktora, że to jedynie wytwór jej wyobraźni? Możliwości jest tu wiele i z jednej strony wzbogaca to tekst, z drugiej przydałaby się jeszcze jakaś wskazówka, jaka jest prawda.

Sama scena z pożywiającą się Halszką przypadła mi do gustu, podobnie jak końcowy twist. Z tym że, zważywszy na powyższe wątpliwości, nie do końca wiem jak ta historia się skończyła :-D

P.S.

Hektora Berioza

Łapanki to nie moja broszka, ale poprawienia literówki w nazwisku znakomitego kompozytora się domagam ;-)

Ambush kaja się za sponiewieranie kompozytora.

Dzięki za recenzję!

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ambush!

Opowiadanie pochwyciło mnie już na samym początku. Ciekawie wprowadzałaś poczucie, że jest coś nie tak z imprezą. Na starcie jest dosyć powolnie, wprowadzani są różni goście, ale mi to nie przeszkadzało. Podobał mi się ten klimat przepychu i bogactwa, gdyż czułem, że zaserwujesz coś mocnego. I tak też się stało. Kulminacja fabuły bardzo ciekawa, tak samo jak zakończenie, chociaż okrutne dla bohaterki. Jedynie przejście między wydarzeniami z balu, a rozmową z lekarzem do mnie nie trafiło. Stało się to zbyt szybko i w pewnej chwili nie ogarnąłem, że historia poszła w tę stronę.

Ale ogólnie bardzo fajnie i przyjemnie. :)

Pozdrawiam!

 

I za to właśnie lubię forum, bo jednemu podoba się jedno, drugiemu co innego i zawsze można się uśmiechnąć.

Dzięki za czytanie.

Lożanka bezprenumeratowa

Nieco znużyła mnie początkowa część, czyli dość szczegółowe opisanie spotkania pań udających arystokratki, widziane oczami Alicji. A kiedy w opowiadaniu pojawia się kobieca postać o nazwisku Batory, można się było spodziewać, że bez krwi się nie obejdzie.

Czytało się nieźle, choć – nim się we wszystkim połapałam, bo rzecz zdała mi się dość chaotyczna  – nie bardzo wiedziałam kiedy rzecz się dzieje i z jakim towarzystwem mam do czynienia.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

od pierw­szej chwi­li Pałac w Za­bło­ciu… → Dlaczego wielka litera?

 

że moja przy­ja­ciół­ka-Kry­sia słu­ży­ła mi przy­kła­dem i radą. → Czy oba zaimki są konieczne?

Proponuję: …że moja przy­ja­ciół­ka, Kry­sia, słu­ży­ła przy­kła­dem i radą.

 

Ta kom­na­ta swoim wy­stro­jemde­ko­ra­cja­mi spra­wia­ła wra­że­nie… → Wystrój i dekoracje to synonimy.

 

na blado brzo­skwi­nio­wym szez­lon­gu… → …na bladobrzo­skwi­nio­wym szez­lon­gu

 

Mi­nę­ły dwa kwa­dran­se, nim mo­no­ton­ny szum fo­no­gra­fu ob­wie­ścił ko­niec płyty. → Czy fonograf na pewno odtwarzał tak długie nagranie? Czy na pewno z płyty?

 

to brzmi jak nazwa ho­dow­li Mal­tań­czy­ków → …o brzmi jak nazwa ho­dow­li mal­tań­czy­ków

Rasę psów piszemy małą literą.

 

– To za­szczyt dla mnie, Hra­bio – od­par­łam, dy­ga­jąc.– To za­szczyt dla mnie, hra­bio – od­par­łam, dy­ga­jąc.

Tytuły arystokratyczne piszemy małą literą.

 

po­zba­wia­jąc tchu i za­da­jąc nie­pi­sa­ny ból. → Pewnie miało być: …po­zba­wia­jąc tchu i za­da­jąc nie­opi­sa­ny ból.

 

– Daj spo­kój. Panie były za­chwy­co­ne… – wy­dę­ła wargi.– Daj spo­kój. Panie były za­chwy­co­ne… – Wy­dę­ła wargi.

 

nie mam jakiś ukry­tych mo­ty­wów. → …nie mam jakichś ukry­tych mo­ty­wów.

 

Głos z pew­no­ścią na­le­żał do ko­bie­ty. W jej gło­sie było… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Po pra­wej zna­la­złam wnękę, która dała mi widok na wy­so­ką… → Czy wnęka może coś dać?

Proponuję: Po pra­wej zna­la­złam wnękę, z której miałam widok na wy­so­ką

 

miały sza­ro-zie­lo­ną barwę. → …miały sza­rozie­lo­ną barwę.

 

Serce ło­mo­ta­ło mi w pier­si, bra­ko­wa­ło tchu. → Zbędne dookreślenie – czy serce mogło łomotać w innym miejscu?

Wystarczy: Serce ło­mo­ta­ło, bra­ko­wa­ło mi tchu.

 

Na knia­hi­nię try­snął nie­wiel­ki stru­myk krwi. → Zbędne dopowiedzenie – strumyk jest niewielki z definicji.

 

Ze szma­rag­do­wo­zie­lo­nej źre­ni­cy spły­nę­ła po po­licz­ku łza. → Źrenice są czarne, szmaragdowozielone mogą być tęczówki. Łza może spłynąć z oka, nie ze źrenicy.

 

wy­cią­ga­jąc do Hra­bie­go wąską dłoń… → …wy­cią­ga­jąc do hra­bie­go wąską dłoń

 

– Spo­koj­nie, mów dalej? Opo­wiedz mi to do końca – le­karz spo­glą­dał na mnie z za­wo­do­wą tro­ską.– Spo­koj­nie, mów dalej? Opo­wiedz mi to do końca.Le­karz spo­glą­dał na mnie z za­wo­do­wą tro­ską.

 

Jego far­tuch sze­le­ścił cicho, kiedy wstał. → Zbędne dookreślenie – szelest jest cichy z definicji.

 

Usły­sza­łam chrup­nię­cie i me­ta­licz­ny stuk am­puł­ki. → Dlaczego stuk był metaliczny, skoro ampułki są szklane?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Regulatorzy za poświęcony czas i recenzję.

Fonografy podobno odtwarzały płyty, ale jak długie nie wiem;)

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo proszę, Ambush.

W sprawie fonografu zajrzałam m.in. do Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Fonograf. Obawiam się, że płyt to one nie odtwarzały. Może zamień fonograf na patefon, choć też nie przypuszczam, aby płyty patefonowe mogły być odtwarzane przez pół godziny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale patefony były używane później. Czyli tak źle i tak niedobrze. Zmienię po zakończeniu prac jury.

Lożanka bezprenumeratowa

Ano, skoro tak to sobie wymyśliłaś. ;)

A gdyby tak, zamiast rzeczonego fonografu, któraś z pań zagrała coś na fortepianie/ pianinie…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Można też nowoczesny gramofon ukryć w obudowie patefonu, nawet i fonografu. Wtedy lonpleje da się odtworzyć bez problemu. Ale to by należało dyskretnie, trzema słówkami, objaśnić czytelnikowi.

Sprytnie Adamie, tak zrobię… choć rozważam też możliwość koncertu na harfie w wykonaniu Amelii. Wiele osób skarżyło się, że nie mieli okazji jej poznać;)

Lożanka bezprenumeratowa

Pozwól jeszcze Amelii uratować szczeniacka, albo puchatego kotka, żebyśmy ją pokochali, zanim brutalnie ją zamordujesz ^^

Ośmiornico, jak Ty mnie znasz;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush!

Bardzo udane opowiadanie. Trochę drobiazgowymi, ale podanymi ze smakiem opisami budujesz nastrój wytworności, pod spodem której wyczuwa się niepokój i grozę. Bohaterka wraz z przyjaciółką skreślona porządnie i wiarygodnie, budzi sympatię. Dialogi są niewymuszone i lekkie. Spodobało mi się mieszanie rekwizytów (i stylów językowych), które pochodzą z różnych czasów. Chociaż, gdy skończyła się pierwsza część i okazało się, że to tylko inscenizacja, westchnęłam z lekkiego żalu – miałam nadzieję, że opowiadanie zabierze nas w przeszłość, a przynajmniej w jakąś podróż w czasie :)

Przeczytałam z wielką przyjemnością!

Pozdrawiam!

 

 

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Przyniosłaś radość Anet;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cieszę się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka