- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Urząd Ewidencji Szczęścia

Urząd Ewidencji Szczęścia

Lekko humorystyczne opowiadanie o świecie, który wprowadził restrykcje odnośnie szczęścia. Przeplatane elementami komizmu z biurokratyzacji i tym podobnych. Koncept może jest już trochę oklepany, ale chciałem do tego podejść na swój sposób. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Urząd Ewidencji Szczęścia

– W jakiej sprawie? – Do moich uszu dobiegł głos siedzącego w portierni chudego staruszka w czapce z daszkiem.

Ochroniarz, o czym świadczyła pozłacana plakietka na koszuli. Zawsze mnie śmieszyło, że ochroną może być ktoś, kto w kryzysowej sytuacji nie jest w stanie ochronić sam siebie.

– Rozliczenie kwartalne – odparłem szybko.

Chciałem jak najszybciej to zakończyć i wrócić do domu. Nie cierpię urzędów.

Dziadek przymrużył oczy, jakbym właśnie dał mu do rozwikłania zagadkę matematyczną. W końcu na jego twarzy zagościł nieokreślony grymas. Wskazał pomarszczonym paluchem wnętrze holu.

– Najpierw do recepcji. Tam wszystko panu powiedzą.

– Dziękuję. – Ruszyłem naprzód i przeszedłem przez metalową bramkę.

– Poziom… szczęścia… pięćdziesiąt… cztery… Zgoda… na… wejście… przyznana… – zabrzęczało urządzenie.

Znalazłem się w głównej części budynku.

Ogromna poczekalnia, z gatunku tych, których nienawidzisz jako dziecko, ale jednocześnie odczuwasz silne uczucie nostalgii, gdy do takowej wejdziesz. Szmery tłumaczenia spraw urzędowych petentom, cicha muzyka z głośników z poprzedniej epoki i głuchy huk stemplowania dokumentów. Wszędzie pełno ludzi, tak samo znudzonych i niezadowolonych, że muszą tu być, jak ja. Nie, żeby ktoś tutaj chciał się uśmiechać.

Szczególnie jedna ławka przykuła moją uwagę. Siedziały na niej trzy postaci. Matka z płaczącym dzieckiem, które trzymała na rękach i uspokajała w jakimś obcym języku. Miała na sobie barwny, wielowarstwowy strój, a woń jej perfum czułem z odległości kilku metrów. Obok niej siedział chłopak, wypełniający na kolanie jakiś kwit, który wnikliwie studiował. Prawo podatkowe bywa mylące. Na drugim końcu ławki usadowił się łysiejący, spocony facet w średnim wieku. W dłoniach trzymał kilka kuponów totolotka, a obok leżało swobodnie kilkadziesiąt innych. Sprawdzał je wnikliwie, wpatrując się w ekran pobliskiego telewizora jak w proroka, mającego przepowiedzieć cud. Dlaczego nie robi tego w domu? Żona poszła załatwić sprawy, ale nie miała z kim zostawić swojego męża – nałogowego hazardzisty?

Podszedłem w końcu do jednego z okienek recepcji stojącej pośrodku bezkresnej poczekalni. Otyła kobieta zmierzyła mnie pogardliwym wzrokiem.

– W sprawie?

– Rozliczenie kwartalne. – Zacząłem się zastanawiać, ile razy jeszcze będę musiał to powtórzyć.

– Zamknięte dzisiaj.

– Jak to zamknięte?! Przecież sprawdzałem i dzisiaj do siedemnastej mam czas!

Recepcjonistka ugryzła pączka w najbardziej obrzydliwy sposób, jaki kiedykolwiek widziałem.

– Zamknięte, kochasiu. Dzisiaj dwudziesty szósty i Agatka ma wolne – mlasnęła.

– Dwudziesty siódmy, proszę pani.

– Co?

– Dzisiaj jest dwudziesty siódmy. Dział rozliczeń pracuje dziś do siedemnastej – wyjaśniłem spokojnie, mając nadzieję, że do niej dotrze. Nie zamierzałem tak łatwo odpuścić.

Spojrzała na mnie ze znudzeniem. Ja też nie chcę tutaj być, babo.

– Beatko! Dzisiaj rozliczenia pracują?! – wydarła się nagle do koleżanki obok.

– Pracują, Krysiu! Agatka mi się skarżyła, że dzisiaj tyle roboty, że nie wie w co ręce włożyć! – odpowiedziała jej przeraźliwie chuda sąsiadka, której okulary przykrywały niemal całą twarz.

– No widzisz! W tym kurwidołku nigdy nie ma spokoju!

– A co lepsze! Pamiętasz tego jej adoratora, nie?

– Tego Waldusia? Syna tej pijaczki spod trójki? – zapytała zaciekawiona pani Krysia.

– Przepraszam – spróbowałem się wtrącić.

– Tak, tego! Wyobraź sobie, że on miał żonę! – wykrzyknęła Beatka.

– Pieprzysz! – Gruba recepcjonistka prawie się zapowietrzyła.

– Mówię ci! Miał i podobno porzucił ją z miesiąc temu! Strasznie się żarli wtedy! A to afera była, bo ta żona to jest siostra tego Kucharczyka. Znasz go. Ten co w sądzie robi.

– Ten co starą Wadasową potrącił? – Krysia z zapałem chwyciła kolejnego pączka, który w kilka sekund pogrążył się w otchłani jej olbrzymich ust, a jego wnętrzności co jakiś czas pryskały dookoła.

Ktokolwiek zamontował szybę między nami – dziękuję ci.

– Tak, ten. No i on tę biedną Kaśkę zostawił dla naszej Agatki, a ona mu powiedziała, że z rozwodnikiem nie chce mieć do czynienia! Że niby nie wiedziała, że on ma żonę!

– Akurat! Na kasę go chciała wydymać, ot co! Takiego żonatego to najłatwiej jest naciągnąć, a rozwodnik to co? Gówno ci da, bo sam gówno ma!

– Przepraszam! – powtórzyłem nieco głośniej.

– Ale co ten Kucharczyk zrobił? Pozwał tego Waldusia, że jego siostrę chce zostawić? – dopytywała Krysia, oblizując usta.

– Niewiele brakło! Bo ten Walduś to jakieś machlojki w ogóle robił i chcieli go udupić za to przy okazji tego rozwodu i gdyby nie to, że raz spawał balustradę przy sądzie to pieron wie jakby się to skończyło.

– Przepraszam!!! – krzyknąłem głośniej niż chciałem.

Obie kobiety spojrzały na mnie jakbym był najgorszym, co je dzisiaj spotkało.

– Numerek bym prosił. Skoro pani Agatka pracuje, to potrzebuję numerek.

Recepcjonistka Krysia wściekle wstukała coś w klawiaturę i po chwili dała mi świstek z ohydnie wydrukowanym numerem „14”.

– Trzecie piętro, pokój dziewięćdziesiąt jeden! – syknęła.

 Odchodząc, usłyszałem jeszcze kilka kreatywnych wyzwisk pod moim adresem i to, że Walduś stara się teraz wrócić do żony.

 

Wycieczka na trzecie piętro okazała się nie lada wyzwaniem, gdyż winda była w remoncie. Dwóch facetów w niebieskich uniformach stało i gapiło się na rozkręcony panel wyboru piętra. Mają zajęcie na cały dzień. Albo na dwa, jeśli wszyscy tutaj pracują tak prężnie jak recepcja.

O dziwo odnalazłem wskazany mi pokój bez większego problemu, a przede mną siedziało tylko pięcioro ludzi.

– Niech pan siada – siwy dżentelmen wskazał mi ręką miejsce. – Też do rozliczeń?

– Mhm. – Nie przepadam za rozmowami z nieznajomymi.

Przez chwilę milczeliśmy i już miałem nadzieję, że będę mógł w spokoju posłuchać alternatywnego rocka i oddać się rozmyślaniom o nowym projekcie z pracy. Okazało się jednak, że nie mogłem.

– Jest pan młodym człowiekiem, niech mi pan powie… – zaczął dość cicho i lekko odwrócił się do mnie. Pozostali zdawali się nas nie widzieć. Pech chciał, że nie zdążyłem jeszcze założyć słuchawek i nie mogłem udawać, że nie słyszę. – Czy teraz młodzi naprawdę wierzą, że szczęście to coś złego?

Byłem lekko zszokowany. Po pierwsze: Kto normalny zaczyna rozmowę z nieznajomą osobą, gdy nie jest to konieczne?! Po drugie: Urząd Ewidencji Szczęścia to chyba najgorsze miejsce na rozmowy o takich rzeczach! Jasne, kamery na pewno tu nic nie słyszą, a ochroniarz ma pewnie problem z wyrzuceniem śmieci, a co dopiero nas z budynku, ale, do cholery, czy on nie wie, co za to grozi? Zastrzyk smutku to najlżejsze, co może cię spotkać.

– Cóż… W pracy nie potrzebuję się uśmiechać… Wie pan, pracuję w domu…

– Jak wszyscy teraz – westchnął dziadek.

– N-nie uważam, żeby był zły. Śmiech znaczy. Jestem po trzydziestce, wie pan. Wychowywany… w tradycyjny sposób. – Prawie szeptałem.

Kto wie, kim są ci obok nas? Ta dziewczyna w kwiecistych getrach może być dobrą znajomą pani Krysi z recepcji, a ta może mieć znajomości w kierownictwie…

– Rozumiem… To dobrze. Znaczy, że jest jeszcze jakaś nadzieja.

– Nadzieja?

– Wie pan, kiedy wprowadzili restrykcje odnośnie śmiechu, nie wiedziałem co robić. Śmiech był ze mną zawsze. Byłem komikiem. Te piętnaście lat temu musiałem się przebranżowić. Ale nie było to takie łatwe. Pracę można zmienić, widzi pan, ale siebie już nie tak łatwo. – Pokiwał głową, jakby przytakując własnym słowom.

– Przykro mi.

– E tam! Jakie przykro! Oni właśnie chcą, żebyś tak myślał! Słuchaj młody! Śmiech był z ludźmi od samego początku. Pozwalał przezwyciężyć najcięższe chwile i budował najpiękniejsze momenty. Sama poważna praca i dawkowanie śmiechu jak jakiegoś pieprzonego antybiotyku nie zrobią z ludzi bogów. Nieważne, co ci powiedzą albo jaką propagandę o przeszkadzajstwie śmiechu zaszczepią w tym biednym młodym pokoleniu, chociaż ty zapamiętaj, że śmiech jest czymś naturalnym dla ludzi. To dzięki niemu jesteśmy wyjątkowi. Nie jesteśmy robotami, więc śmiej się. Hahaha!

Jego ramię wydało brzęczący dźwięk. Pozostałe osoby rzucały nam różne spojrzenia, wszystkie negatywne.

Staruszek zaś patrzył na mnie wyczekująco.

Uśmiechnąłem się.

I mój licznik też zabrzęczał.

 

– Ma pan wniosek?

– Mam, proszę. – Podałem kartkę kobiecie w okienku zszokowany, że nie usłyszałem: „W jakiej sprawie?”.

Urzędniczka przeglądnęła go pobieżnie i spojrzała na mnie znad okularów. Była młoda, do trzydziestki brakowało jej pewnie kilka ładnych lat. Piękne, złote włosy były elegancko spięte z tyłu głowy, na obfitym biuście spoczywał błyszczący naszyjnik, a biała bluzka świetnie kontrastowała z jej opaloną, gładką cerą. Zaczynałem rozumieć, dlaczego była obiektem rozmów koleżanek z recepcji.

– Piętnaście tysięcy pięćset czterdzieści dwa uśmiechy to grubo ponad normę.

– Tak, ale składałem wniosek, że urodziło mi się dziecko.

– Ma pan go ze sobą?

– Nie, wysyłałem dwa miesiące temu – odparłem poirytowany. – Zresztą dobrze pani wie, że przy dziecku trzeba się uśmiechać.

Przyglądała się przez chwilę moim kartotekom.

– No dobrze. Znalazłam. Ale i tak balansuje pan na krawędzi. To, że dzieci są zwolnione z opłaty, a ich rodzice mają ulgę, nie znaczy, że nie ma się pan kontrolować.

Postanowiłem nie dyskutować.

– Co tu jeszcze… Siedem godzin śmiechu, dwadzieścia godzin szczerzenia się… Mam nadzieję, że nie pracuje pan z ludźmi.

– Jestem informatykiem. Pracuję w domu.

– Całe szczęście! Taka dawka pozytywności dawno zabiłaby niejedną firmę. Lepiej niech pan uważa. „Śmiech to wróg postępu. Rozprasza i…

– …odbiera swobodę myślenia.” Tak, wiem. To wszystko?

Pani Agatka z uwagą studiowała mój dokument. Zdaje się, że jeszcze nie nabyła umiejętności robienia niczego jak jej starsze koleżanki. Ja w tym czasie spojrzałem na jeden z plakatów wiszących na ścianie.

Roześmiana rodzina na tropikalnej plaży. Wszyscy szczęśliwi, dzieci bawią się w wodzie, rodzice piją drinki. „Pozwól sobie na szczęście! Poznaj najnowszą ofertę pakietu wakacyjnego i ciesz się, kiedy masz na to ochotę!” – głosił barwny napis.

– Ciekawe, ile by to kosztowało? – zastanowiłem się i mimowolnie uśmiechnąłem.

Ekran w prawym ramieniu zabrzęczał, kilka cyferek pewnie uległo zmianie.

– Panie, co pan? – skarciła mnie urzędniczka, na chwilę odrywając się od pustego gapienia się na moje rozliczenie. – Chcesz pan nas wszystkich zdekoncentrować? Ci rodzice są niemożliwi. Może jeszcze spróbuje mnie pan rozśmieszyć?

– Przepraszam, nie chciałem.

– Jasne, nikt nie chce. Niech mi pan jeszcze odpowie na parę pytań. Mamy ostatnio nowe opcje w tych formularzach.

– Słucham.

– Kiedy była aktualizacja szczęściometru?

– Yyy… chyba… siedemnasty październik… tak, chyba wtedy. Jeśli pani pozwoli, to mógłbym się podpiąć do komputera i…

– Nie trzeba. I tak nikt tego nie sprawdzi. Ma pan już funkcję odczytu niekontrolowanych napadów śmiechu?

– Mam.

– Zdarzają się panu?

– Nie.

– Choroby psychiczne związane ze zmianą mimiki?

– Żadnych. Przecież macie to w kartotekach.

– Zdarzało się panu, że szczęściometr odczytał uśmiech przy myciu zębów?

– Kilka razy.

– Więcej niż pięć?

– Chyba tak.

– W takim razie wprowadzę poprawkę. Ciągle nie mogą dojść ładu z tym szajsem. A przy wizycie u dentysty?

– Nie, dawno nie byłem.

– O zęby trzeba dbać, nawet jeśli się ich nie pokazuje światu.

– To wszystko? – Byłem już lekko zmęczony tym przesłuchaniem.

– Jeszcze parafka tu i tu. Udało się panu zmieścić w kwocie, nawet chyba będzie nadpłata, ale to już wyślemy do pana maila.

Nabazgrałem na szybko swoje inicjały.

– W porządku, jest pan wolny, tylko niech pan zachowa swój dobry humor dla siebie do czasu wyjścia z urzędu. Tutaj ludzie pracują.

– Naturalnie. Dziękuję pani Agato i życzę szczęścia w miłości.

Gdy odchodziłem od okienka, zdążyłem jeszcze zauważyć jej zszokowane spojrzenie i rozdziawione szeroko usta. Niech się teraz zastanawia, kto o niej plotkuje. Przynajmniej nie będzie się nudzić.

Zszedłem z trzeciego piętra z niejakim wysiłkiem, lekko dysząc pod koniec. Wspominałem, że jestem informatykiem pracującym w domu?

Dwójka bezradnych konserwatorów dalej stała w tym samym miejscu. Mógłbym przysiąc, że nie ruszyli się z miejsca choćby o milimetr. Oczywiście winda wciąż była zepsuta.

Recepcja była już geschlossen, choć od mojej rozmowy z przemiłymi paniami minęła może godzina. Nic specjalnie dziwnego. Jest przecież jeszcze tyle osób do obgadania. Po co marnować czas w pracy?

Kierowałem się już do wyjścia, kiedy nagle usłyszałem głośny okrzyk radości, a potem śmiech na całe gardło. Odwróciłem się zszokowany. Kto mógłby…

Spojrzałem na ławkę, którą mijałem, gdy tu wszedłem. Obcojęzyczna matka zasłoniła troskliwie swoje dziecko, spoglądając ze strachem w bok. Również chłopak, który do tej pory męczył się z kwitem, teraz ze zdziwieniem gapił się na siedzącego po jego lewej stronie faceta.

Był to ten sam mężczyzna, który kilka chwil temu niestrudzenie sprawdzał swoje totolotki. Teraz wymachiwał wesoło jednym z nich, drąc się wniebogłosy. Skakał przy tym jak dziecko, a jego uśmiech był chyba szerszy niż usta pani Krysi przy pożeraniu pączka.

– Hahaha! Wygrałem! Wygrałem! Haha! W końcu! W końcu! Bożena! Chodź tutaj! Pojedziemy na Malediwy! Hahaha!

Co on robi?! Całkiem oszalał? Nawet jeśli wygrał miliony to… Przecież zaraz tutaj…

Na poczekalnię padł blady strach. Właściwie nikt nie odważył się podejść, jednak każdy patrzył w kierunku hazardzisty wzrokiem pełnym przerażenia bądź zwyczajnego zdziwienia. Staruszek w ochroniarskim wdzianku tylko wybałuszył oczy. Najwyraźniej nie od tego miał chronić ludzi.

W końcu przybyli.

Ubrani w szare kombinezony, czarne okulary przeciwsłoneczne (wydawało mi się to trochę absurdalne w zamkniętym pomieszczeniu) i specjalne maski na ustach. Podobno miały wpijać się w wargi i uniemożliwiać uśmiech. Przy boku każdy z nich miał paralizator i coś w rodzaju plastikowej tubki. Zastrzyki smutku.

Pochód trójki Neutralsów robił wrażenie. Przemieszczali się szybko, choć bezszelestnie. Zdawali się emanować siłą, a jednocześnie zupełnie wtapiać się otoczenie.

Niesamowite uczucie.

Podeszli do wciąż śmiejącego się człowieka. Jeden z nich ściął go z nóg szybkim kopnięciem.

– Ach! O co wam do ku… – zmełł w ustach przekleństwo, gdy niebieska błyskawica paralizatora przeszyła jego ciało.

– Zgodnie z artykułem piętnastym paragraf dwudziesty ustawy o przeciwdziałaniu nadmiernemu szczęściu, dokonujemy na panu unieszkodliwienia pozytywnych emocji. Otrzyma pan teraz zastrzyk substancji depresyjnej. Proszę się nie opierać – zimnym tonem wyjaśnił jeden z mężczyzn.

Niedoszły milioner wybełkotał tylko niezrozumiale kilka słów i zaślinił się. Drugi Neutrals wbił mu w udo plastikową tubę i nacisnął jej końcówkę. Ofiara zachłysnęła się powietrzem.

Po chwili mężczyzna wstał i spojrzał na nich nieobecnym wzrokiem. Nie śmiał się już. Wręcz przeciwnie – wydawał się zmęczony i przygnębiony.

– Muszę… znaleźć… Bożenkę… – mamrotał.

– Pomożemy panu znaleźć żonę. Będzie pan też zobligowany do uiszczenia opłaty rekompensującej – stwierdził jeden z nich.

– Dobrze… Nie ma problemu… Wygrałem dwadzieścia milionów, jestem bogaty.

– Gratuluję, proszę pana – odparł inny zupełnie bezbarwnym głosem.

Hazardzista chwiejnym krokiem odszedł w głąb budynku w eskorcie trójki odzianych w szarość dryblasów. Jeden z nich, zanim całkiem wyszli z poczekalni, odwrócił się i krzyknął:

– Proszę się nie martwić! Incydent zażegnany! Przepraszamy państwa za tę niedogodność i prosimy o zachowanie spokoju! Osoby z podejrzeniem rozbawienia niech pobiorą darmowe żelki neutralizujące z automatu przy wejściu – oznajmił, wskazując urządzenie, po czym zniknął w czeluściach korytarza.

Rozejrzałem się dookoła. Wszyscy zdawali się stracić zainteresowanie sytuacją. Znów było spokojnie i nudno. Kryzys został powstrzymany. Kolejne wspaniałe zwycięstwo.

Wyszedłem z budynku i stanąłem na wysokich schodach. Świetnie było tu widać ulice i snujących się nimi ponurych ludzi. Kolejny szary dzień.

Uśmiechnąłem się sam do siebie, właściwie nie wiedząc dlaczego, czym zasłużyłem sobie na piknięcie szczęściometru. Ale to nieistotne, w końcu mam dziecko, muszę się uśmiechać. Chociażby po to, żeby wiedziało, że uśmiech nie tylko jest drogi, ale i cenny.

Koniec

Komentarze

– W jakiej sprawie? – Moich uszu dobiegł głos siedzącego w portierni chudego staruszka w czapce z daszkiem. Ochroniarz, o czym świadczyła pozłacana plakietka na koszuli. Zawsze mnie śmieszyło, że ochroną może być ktoś, kto w kryzysowej sytuacji nie jest w stanie ochronić sam siebie.

Dałabym do moich uszu.

 

Nie podoba mi się wplatanie myśli do dialogu.te dywagacje są zabawne, ale dla mnie, powinny być wyrzucone poza dialog, bo są mylące.

 

Dziadek przymrużył oczy, jakbym właśnie dał mu zagadkę matematyczną do rozwikłania.

Dla mnie lepiej dał mu zagadkę matematyczną do rozwikłania, lub nawet zadał mu zagadkę.

 

Matka z płaczącym dzieckiem na ramionach, uspokajająca je w jakimś obcym języku.

Na obu? Czyli bliźnięta;) Uspokajała ramiona?!;P

 

Obok niej siedział młody chłopak, wypełniający na kolanie jakiś kwit, choć lepiej powiedzieć, że studiował go wnikliwie. Prawo podatkowe bywa mylące.

To lepiej powiedzieć mi się nie podoba. Zdanie z prawem nie wiem po co. Czym chłopak kontrastował z panią z dzieckiem/dziećmi?

 

Wokół siebie miał całą stertę totolotków, które wnikliwie sprawdzał wpatrując się w ekran pobliskiego telewizora jak w proroka, który za chwilę ma mu przepowiedzieć cud.

Na czym polega masa totolotków dokoła człowieka, bo wyobrażam sobie faceta wśród wirujących talonów. Zdanie tak wielokrotnie złożone, że trudno się połapać. Potem znowu dywagacje narratora.

 

Podszedłem w końcu do jednego z okienek okrągłej wysepki recepcji stojącej pośrodku zdającej się nie mieć końca poczekalni.

Kwiecistość aż boli.

 

Tu przerwę czepianinę, choć dalej też jest ich sporo.

Opowiadanie jest zabawne, powiedziałabym nawet, że się uśmiechnęłam, ale boję się wysokiego wskaźnika;D

Natomiast nieco mniej mi się podoba to, że dowcip jest szyderczy i właściwie wszystkich traktuje źle. Postacie są grube, leniwe, śmierdzące i ogólnie odrażające.

Jak wygląda ohydny numerek 14? przecież pani go nie rysowała, ani nie wykupkał go gołąb.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuję za komentarz.

Poprawiłem kilka rzeczy technicznych plus teraz chociaż jedna urzędniczka ma jakieś pozytywne cechy, co faktycznie wypada lepiej w kontekście dialogu jak i całości. 

Jak wygląda ohydny numerek 14? przecież pani go nie rysowała, ani nie wykupkał go gołąb.

Recepcjonistka Krysia wściekle wstukała coś w klawiaturę i po chwili dała mi świstek z ohydnie wydrukowanym numerem „14”.

Numerek był ohydnie WYDRUKOWANY. Mógł być krzywo w stosunku do papieru, tusz mógł się rozlać, bądź rozmazać albo zwyczajnie jakość wydruku była kiepska. 

 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Nie potrzeba specustaw i Urzędu, wystarczy uważnie rozejrzeć się wokół…

W sumie nawet misię.

Bardzo misię akceptuje, bez uśmiechu na zewnątrz. Wewnętrznych jeszcze nie rejestrują, być może. A wewnętrznie rozbawiło choć trochę gorzko.

Ładne i prawdziwe ostatnie zdanie:

uśmiech nie tylko jest drogi, ale i cenny.

Dziękuję za komentarze .

Obawiałem się, że zakończenie będzie trochę sztampowe, ale jak widać niepotrzebnie. 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Są kraje i wcale nie trzeba ich daleko szukać, w których wprowadza się takie ustawy, zarządzenia i zwyczaje, że Urząd Ewidencji Szczęścia z Twojego opowiadania, Nikodemie, naprawdę nie dziwi. ;)

 

Była ubra­na w barw­ne, wie­lo­war­stwo­we ubra­nie… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Miała na sobie barwny, wielowarstwowy strój

 

Obok niej sie­dział młody chło­pak… → Czy dookreślenie jest konieczne? Chłopak jest młody z definicji.

 

W dło­niach trzy­mał kilka to­to­lot­ków, a obok le­ża­ło swo­bod­nie kil­ka­dzie­siąt in­nych. → Czy tu aby nie miało być: W dło­niach trzy­mał kilka kuponów to­to­lot­ka, a obok le­ża­ło swo­bod­nie kil­ka­dzie­siąt in­nych.

 

 Obie ko­bie­ty spoj­rza­ły się na mnie… → Obie ko­bie­ty spoj­rza­ły na mnie

 

Dwóch ubra­nych w nie­bie­skie uni­for­my cie­ciów stało i ga­pi­ło się na roz­krę­co­ny panel wy­bo­ru pię­tra.  → Cieć to dozorca – nie wydaje mi się, aby windę naprawiali dozorcy.

 

Po­zo­sta­łe osoby spoj­rza­ły na nas w różne spo­so­by, wszyst­kie ne­ga­tyw­ne. → Patrzenie w różne sposoby nie brzmi najlepiej.

Proponuję: Po­zo­sta­łe osoby obrzuciły nas spojrzeniami na różne sposoby, wszyst­kie ne­ga­tyw­ne.

 

– Mam, pro­szę – po­da­łem kart­kę ko­bie­cie… → – Mam, pro­szę.Po­da­łem kart­kę ko­bie­cie

 

Urzęd­nicz­ka prze­gląd­nę­ła go po­bież­nie i spoj­rza­ła na mnie spod oku­la­rów. → By urzędniczka mogła spojrzeć spod okularów, musiałaby mieć je odsunięte nad oczy, czyli na czoło.

Pewnie miało być: Urzęd­nicz­ka prze­gląd­nę­ła go po­bież­nie i spoj­rza­ła na mnie znad oku­la­rów.

 

a biała ko­szu­la świet­nie kon­tra­sto­wa­ła z jej opa­lo­ną, gład­ką cerą. → Raczej: …a biała bluzka świet­nie kon­tra­sto­wa­ła z jej opa­lo­ną, gład­ką cerą.

Kobiety z reguły noszą bluzki. Niektóre mogą mieć krój koszulowy, ale to nadal bluzki.

 

– … od­bie­ra swo­bo­dę my­śle­nia.” → Zbędna spacja po wielokropku. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Winno być: – od­bie­ra swo­bo­dę my­śle­nia.

 

Niech mi pan jesz­cze od­po­wie na parę pytań. Mamy ostat­nio parę no­wych opcji w tych for­mu­la­rzach. → Czy to celowe powtórzenie?

Może  w pierwszym zdaniu: Niech mi pan jesz­cze od­po­wie na kilka pytań.

 

Dwój­ka cieci dalej stała w tym samym miej­scu. → Czy to na pewno byli ciecie?

 

Ah! O co wam do ku… – zmiął w ustach prze­kleń­stwo… → Ach! O co wam do ku… – zmełł w ustach prze­kleń­stwo

Ah to symbol amperogodziny. Przekleństw nie da się zgnieść.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam i nie bardzo wiem, jak skomentować. Mam wrażenie rozwleczenia niektórych części (rozmowa urzędniczek), a podoba mi się sam pomysł na opowiadanie, raczej w tę stronę bym poszła. Ale czytało się całkiem przyzwoicie :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Regulatorzy za poprawki techniczne, które na pewno w najbliższym czasie wprowadzę. 

Zgodzę się z tym, że w wielu krajach do opodatkowania szczęścia niewiele brakuje. Jak mówiłem, koncept lekko oklepany, ale mam nadzieję, że udało mi się nadać mu jakieś swoje elementy.

Zapraszam na mój kanał YouTube

Dziękuję za komentarz, Anet. Może i trochę rozwlokłem całość, ale chciałem przez to nadać odrobinę więcej komizmu. Z pewnością samą ideę dałoby się pociągnąć dalej i uzupełnić o kolejne elementy, które nadałyby jeszcze więcej charakteru.

Zapraszam na mój kanał YouTube

Bardzo proszę, Nikodemie. Ciesze się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

A pomysł może i nieco, jak sam mówisz, oklepany, ale jeszcze z długim terminem przydatności do czytania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Straszny świat. Mam nadzieję, że ten pomysł nigdy nie zostanie zrealizowany. Śmiech to zdrowie.

Babska logika rządzi!

Dzień dybry,

 

– Niech pan siada – siwy dżentelmen wskazał mi ręką miejsce.

→ – Niech pan siada. – Siwy dżentelmen wskazał mi ręką miejsce.

 

Recepcja była już geschlossen,

A na cholerę tu germanizm?

 

Proszę się nie opierać – zimnym tonem wyjaśnił jeden z mężczyzn.

→ Proszę się nie opierać. – Zimnym tonem wyjaśnił jeden z mężczyzn.

 

Niedoszły milioner wybełkotał tylko niezrozumiale kilka słów i zaślinił się.

Bełkotać – mówić niezrozumiale.

 

 

Hm, interesujące i jednocześnie przygnębiające opowiadanie. Nasunęła mi się pewna refleksja: mimo tego, że nie musimy płacić za (u)śmiechy, to zachowujemy się tak, jakby trzeba było się z nich rozliczać. Są nawet memy na temat wesołości Polaków:

 

Bardzo mi się spodobało opowiadanie i dziwię się, że ma tak mało odwiedzin. Przedstawiłeś ten smutny świat bardzo realistycznie, skrupulatnie przemyślałeś szczegóły. Brawo!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Nowa Fantastyka