Tonny siedział w wysłużonym fotelu. Prawie położył nogi na panelu sterowania, ale w ostatniej chwili zreflektował się i przesunął je na bok. Trzymał w ręku puszkę galaxy sody, którą sączył ze smakiem, patrząc przed siebie na rozgwieżdżony kosmos. Lecz myślami odpływał w kompletnie inne miejsca. Widział bezkresną czerń, a świecące punkciki migotały w oddali jak co dzień. Nie znajdował w nich niczego fascynującego. Cieszył się, że mógł siedzieć we własnym gruchocie, z dala od nieprzyjaznego otoczenia. Raz po raz, spokojnie omijał wirujące w przestrzeni, kosmiczne śmieci, stanowiące pozostałości innych statków. Blues grał w tle, zapełniając wszechobecną ciszę oraz pustkę. Zawsze po zleceniu łapała go nieunikniona nuda. Wolał ją jednak od ogólnie pojętego zgiełku. Stacje kosmiczne, porty, zgromadzenia. Wszystko to budziło w nim niepokój – być może zdziczał przez lata samotności. Było to życie pozbawione oparcia, ale i obciążających zobowiązań. Do tych drugich, względem prywatnych, niebiznesowych kontaktów, Tonny nie był zbytnio zdolny. Mimo że aktualnie nie realizował żadnego zlecenia, kotłowały się w nim złe przeczucia. Doskonale wiedział, z kim zadarł i obawiał się, że teraz nie będzie w stanie spokojnie skorzystać z toalety. Wygrał, ale jakim kosztem?
– Dyrdymały. – Machnął ręką.
Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Dla zwiększenia dopaminy potrzebował jeszcze jednego. Nachylił się w prawo i na oślep macał ręką podłoże. O jest! A nie. To tylko kolejne puste opakowanie, pełno się tutaj takich walało. Chipsy. Gdzie chipsy?! Nigdy nie zważał na obszerne linijki kłamstw w składzie. Przecież bez swoich ulubionych przekąsek czuł się roztrzęsiony i nieszczęśliwy. Jakże mógł więc przedkładać bezeceństwa o ich wpływie na zdrowie, nad swoje samopoczucie? I tak zresztą nadszarpnięte przez wyboje życiowe?
Przekręcił się. Potem znowu. Zupełnie nie był w stanie znaleźć sobie wygodnej pozycji, tupał nogami, kręcił się z boku na bok. W końcu nie wytrzymał i zerwał się z fotela. Zerknął na podłogę sfrustrowany, że jego rytuał został przerwany. Zawsze mógł wpatrywać się bezmyślnie w ciemność, sięgając po przekąski, nawet bez spojrzenia na nie. A teraz? Teraz możliwe, że chipsów tu nie ma!
Przeskanował wzrokiem całe pomieszczenie – nic. Wszędzie walały się jakieś śmieci, ale nigdzie nie znajdowało się upragnione opakowanie serowych świństw. TAM! Poderwał się z fotela i rzucił przed siebie z prędkością wystrzelonego pocisku. Dorwał opakowanie chipsów, by przekonać się, że jest… puste.
Foliowa paczka zgniotła się pod naciskiem jego łapy. Niech to szlag. Dopił resztkę słodkiej galaxy sody, ścisnął puszkę i rzucił ją w kąt.
Z jego piersi wydobyło się stęknięcie rozgoryczenia. Kopnął puszkę i ponownie usiadł w fotelu. Całym sobą pokazywał swe niezadowolenie, siedział bowiem zgarbiony i ze zgorzkniałą miną śledził wzrokiem migocące w oddali gwiazdy. Ale w końcu przezwyciężył swoje kaprysy, wcisnął przycisk na podłokietniku. W odpowiedzi siedzisko ze zgrzytem przysunęło się szybko do panelu sterowania. Tak szybko i tak skutecznie, że Tonny uderzył w półkę i wydał z siebie głuche stęknięcie. To też miał naprawić… w sumie to od miesięcy. Odsunął się nieco za pomocą przycisków. W głowie błagał, by nie wyrzuciło go na sam koniec toru, po jakim przesuwało się siedzisko. Jego statek został zakupiony co najmniej z dziesięć lat temu, a on ani razu nie raczył odwiedzić mechaników. Nawet nie tyle, co umniejszał ich umiejętnościom – co nie zmienia faktu, że właśnie to robił – po prostu nie miał zamiaru sypnąć im ani grosza. Zbierał pieniądze na lepsze czasy (cokolwiek to miało oznaczać, w jego pełnym bierności życiu). Wszystkie usterki naprawiał samodzielnie, a potrzebne części pozyskiwał z wysypisk.
Uruchomił mapę.
– Znajdź najbliższy sklep – przemówił.
– Masz czterdzieści nieodczytanych…
– ZNAJDŹ POBLISKI SKLEP! – podniósł głos i uderzył w blat.
– …wiadomości. – Niezrażone urządzenie dokończyło spokojnie, nie zważając na jego irytację.
Tonny przyłożył rękę do czoła.
– Znajdź najbliższy sklep – powiedział powoli i spokojnie.
– Najbliższy sklep to Galaxy Express. Znajduje się zaledwie siedem przecinek trzy, dziewięć, dziewięć, zero, zero, pięć… – urządzenie wymieniało dalej – … razy dziesięć do potęgi minus trzynastej lat świetlnych od ciebie. Czy ustawić trasę?
– Muszę w końcu zamienić te przeklęte jednostki…
– Czy ustawić trasę?
– Ustaw trasę.
– Ustawiam trasę do Galaxy Express.
Tonny chwycił drążek, zerkając na mapkę wyświetlaną na ekranie. Nie ufał swojemu autopilotowi, nie wśród tych wszystkich, krążących dookoła odpadów. Zwinnie wywijał pojazdem między metalowymi częściami, poobijanymi i przedziurawionymi kadłubami.
Wkrótce dostrzegł cel – wielki moloch, spokojnie płynący przez kosmos. Słynne Galaxy Express, ogromny statek podróżujący po wyznaczonych trasach. Najpierw nadawano mu pęd, a później dryfował w przestrzeni, stanowiąc źródło potrzebnych produktów dla kosmicznych podróżników. Tonny ospale podniósł się z fotela i walnął w przycisk na ścianie. Oczywiście, że ten nawet nie drgnął. Przywalił w niego agresywnie drugi raz – w końcu. Niedostrzegalne wcześniej drzwiczki do szafy rozwarły się przed nim z syknięciem. Sięgnął po skafander i leniwie wciągnął go na ciało. Zajęło mu to dłużej niż zazwyczaj – znowu się roztył. Zerkał nieprzekonany na rewolwer zawieszony na ścianie. Wziął broń ze sobą, a po chwili zastanowienia, pochwycił kolejny pistolet. W takich okolicznościach trzeba się pilnować.
Wysunął przed siebie rękę i wcisnął jeden z przycisków skafandra. Momentalnie w jego uszach rozległy się drażniący pisk oraz szum. Dźwięki te poprzedzały włączenie się tłumacza.
– Witamy w Galaxy Express! – rozbrzmiało beznamiętne nagranie. W obecnych czasach urządzenia wiernie oddawały ton oraz barwę głosu mówiącego.
– Proszę wykonywać polecenia, które wyda pracownik sklepu. Łączymy… – przedrzeźniał nagranie Tonny.
Po sekundzie w jego skafandrze rozbrzmiał jak zawsze silący się na uprzejmość głos nawigatora, wydający polecenia odnośnie lądowania na parkingu. Pożałowania godne, aby jakiś fircyk mówił mu, jak i gdzie ma parkować. Tonny znał się na swoim fachu. Ostrożnie wleciał do środka, a pracownicy zabrali się za stabilizację statku. Nienawidził tego sklepu – wraz z rozmachem szła także równie kosmiczna cena. Za parkowanie także naliczana była opłata i to niemała. Wyjął kluczyki ze statku i schował je do jednej z zapinanych kieszeni. Ruszył do przedsionka, który dzielił statek wypełniony powietrzem od nieprzyjaznego kosmosu. Poczekał, aż drzwi za nim zamkną się z sykiem, a otworzą te prowadzące na zewnątrz. Wyleciał ze środka, po czym wyrzucił w górę unity dollars za miejsce dla pojazdu. Międzygwiezdna kwota poczęła latać w różnych kierunkach po przestrzeni. Spojrzał prosto w oczy pracownikowi, za którym ciągnęła się lina mocująca go z Galaxy Expressem. Etatowiec odpowiedział mu nerwowym uśmiechem, którym starał się ukryć narastającą we wnętrzu złość. Musiał zachowywać kulturę wobec klientów, takie były zasady…
Tonny, skacząc od barierki do barierki, przeleciał ku wejściu. Znowu musiał poczekać, aż podwójne drzwi wpuszczą go do wnętrza. Gdy te rozwarły się przed nim, ukazując pomieszczenie z windą, na nowo poczuł, jak ciało swoim ciężarem wbija go w ziemię. Tutaj zadbano już o wytworzenie grawitacji, aby klienci mogli komfortowo wykonywać zakupy… a najbardziej, by produkty nie latały po całym sklepie. Podszedł do windy, naśladując zasłyszane w bluesowych utworach instrumenty. Mijający go ludzie zerkali na niego spode łba. Wyglądał na typowego niebieskiego ptaka, który tanecznym krokiem z arogancją przechodzi koło kosmicznych podróżników z poważnymi zmaganiami i obowiązkami na głowie. Inni przedstawiciele wszelkiej maści galaktycznych ras w większości przyglądali się z ciekawością albo całkiem go ignorowali. Powykrzywiane gęby, specyficzne macki, narośla, śluz ściekający po twarzach. Takie zróżnicowanie, ale łączył ich jeden cel – zakupy. I właśnie to było priorytetem Tonniego. Nie interesowało go wiele poza własnym nosem, a tym bardziej pospolici obywatele i zwykli, nudni podróżnicy. Gdy w końcu znalazł się w elewatorze, wcisnął przycisk odpowiadający drugiemu piętru i ruszył ku strefie ze smakołykami. Tonny odebrał sygnał krótkiego dzwoneczka, zapowiadającego otwarcie windy – wydostał się do upragnionego działu. Wkroczył między półki i spoglądał na produkty – kleiste mazie, liofilizowane jedzenie. Od niechcenia pochwycił w ręce kosmiczne paluszki – a co mu szkodzi. Coś jednak się nie zgadzało. Zerknął po raz drugi na opakowanie. Nie było tam wypieczonego ciasta, za to ususzone, mięsne paluchy z wystającą kością. Twarz mu zzieleniała, a nudności podeszły do gardła. Chyba lepiej zaufać znanym produktom.
W końcu znalazł to, po co przyszedł! Z promiennym uśmiechem na twarzy zgarnął z półki tyle chipsów, ile zdołał. Paczki wypełniły mu całe, rozpostarte ramiona. Starał się nie zwracać uwagi na ludzkich klientów Galaxy Express, którzy patrzyli z niedowierzaniem na jego zachłanność. Obcy z kolei przypatrywali się mu z ciekawością, próbując poznać motywy tych zakupów.
– Przepraszam. – W uchu Tonniego rozbrzmiał głos niczym piszczałka. Ktoś uporczywie ciągnął go za skafander, ale mężczyzna doskonale wiedział, że nie było to dziecko. Zerknął w dół i spostrzegł małą, łysą istotę ze szczękościskiem i jednym, owalnym okiem.
– ,,Doskonale’’. – Łowca zmusił się do uprzejmego uśmiechu.
– Czy pan mnie przedrzeźnia?! – Istota zapiszczała, spoglądając na wyszczerzone zęby mężczyzny, które do złudzenia przypominały mu własny, wadliwy zgryz.
No tak, czego mógł się spodziewać. Jedne z bardziej pretensjonalnych ras w galaktyce.
– Gdzieżbym śmiał. – Tonny ukłonił się teatralnie, przypadkowo wypuszczając z uścisku jedną z paczek. Zerkał na nią poirytowany. W międzyczasie musiał jeszcze udawać, że jakkolwiek obchodzi go stojący przed nim rozmówca.
– Chciałbym zadać pytanie badawcze. – Mała pokraka wskazała na leżącą u jego stóp paczkę.
Tylko nie to!
– Czy pan posiada może młode, domagające się wykarmienia? Stąd taka ilość tejże specyficznej substancji?
Tonny uginał kolana, pochylał się i wił jak glizda, usiłując złapać zgubione produkty. Nic z tego, wypadła mu kolejna paczka. Ugryzł się w język, aby nie wyładować się na mikroskopijnym cyklopie. Kto ich tam wie, pewnie jest jakimś wysoko postawionym urzędnikiem.
– Tak, mnóstwo młodych. Jeden wielki miot liczy sobie ponad dziesięć osobników. – Nie wytrzymał.
– To ciekawe. – Istota podeszła i zgarnęła dwa opakowania chipsów leżące koło nóg mężczyzny.
– Hmmm… – Zgrzytał zębami.
Tonny krzywił się i irytował, niecierpliwie kierując uwagę ku kasie.
– Moje dane mówią, że to substancje szkodliwe dla waszej cywilizacji.
– Nasz mózg potrzebuje ich, abyśmy nie zrobili sobie krzywdy. – Łowca pokiwał głową. – Rozjuszone dzieci zdolne są poruszyć całą galaktykę, by tylko dostać to, czego chcą. Brak takich substancji budzi w nich diabła. – Kiwał głową z udawaną troską.
– Pozwolisz, że samemu spróbuję. – Istota jakby nigdy nic odeszła, ściskając dwie paczki w długich, trójpalczastych ramionach.
Tonny poczuł, jak gotuje się od środka. Nieważne. Przynajmniej poszedł. Kolejna paczka wyswobodziła się z kurczowego uścisku. Szlag! Tonny kopnął ją odruchowo, licząc, że ta na powrót wpadnie w jego uścisk. Jednak opakowanie powędrowało na drugi kraniec sklepu, uderzając w łeb modliszki. Mordercze spojrzenie spod sztucznych rzęs odwróciło się w jego stronę. Chyba pora się pospieszyć. Szybko pogodził się ze swoją stratą i ruszył ku kasie. W końcu u celu! Z ulgą rzucił towar na taśmę i podszedł do sprzedawcy. Wpatrywał się bezczelnie w ośmiorniczy łeb widoczny pod szklanym hełmem oraz czarne, beznamiętne oczy. Nie czuł skrępowania przed tego typu rasami – pewnie oboje widzieli siebie jako dziwne zwierzątka, które można poddać obserwacji. Sprzedawca kasował powoli produkty, bez spoglądania na nie. Ramiona tańczyły jak węże, wywijały się między sobą, nigdy się jednak nie plątały. Tonny podejrzewał sprzedawcę o kompulsje, bowiem jedno z ramion nie zajmowało się pracą, tylko co chwila poprawiało to kasę, to plakietkę na piersi sprzedawcy, to gazetki. Ośmiornica patrzyła w czeluść przed siebie, wyglądając jak zaprogramowana maszyna. Ten dziwny brak wyrazu i przerażające ślepia fascynowały Tonnego w jakiś niewytłumaczalny sposób. Do czego zdolni byliby ludzie, gdyby tak dobrze kryli w sobie emocje? Łowca rozszerzył oczy, gdy zerknął w końcu na stale przekrzywianą plakietkę z imieniem zatrudnionego – Cthulhu. Sprzedawca zatrzymał się na chwilę, widząc jak mężczyzna obserwuje napis.
– Ach! Nic, nic. – Tonny machnął ręką. – Wszystko w porządku, zamyśliłem się.
Nachylił się jeszcze bardziej nad hełmem ośmiornicy i przymrużył oczy… coś się w nim odbijało… i to bardzo niemiłe ,,coś’’. Natychmiast przeszedł w stan czujności. Spiął się, wyprostował. Poczuł, jak wyostrzają mu się zmysły, a bicie serca staje się dosadniejsze. Każde uderzenie rozbrzmiewało mu w uszach, niby nagłośnione. Słuchał swojego oddechu, usiłował za wszelką cenę zachować trzeźwe zmysły. Punkty w hełmie stawały się coraz wyraźniejsze. Czy to paranoja związana z zawodem? A może jednak…
Olśniło go i odwrócił się gwałtownie. Oto celowała w niego trójka typów spod ciemnej gwiazdy, którzy zupełnie niepotrzebnie pod hełmem nosili ciemne okulary. Zakazane gęby pokryte były bliznami; Tonny był przekonany, że robili je sobie sami. Czarne, obsydianowe kombinezony zdobiła grafika wilczych szczęk. Krew odpłynęła mu z twarzy, ale zaraz się opanował. To nie pierwszy raz, kiedy znalazł się w podobnej sytuacji. Sprężył się, po czym skoczył na sprzedawcę. Razem runęli na ziemię, kryjąc się za kasą. Ośmiornica wykrzykiwała bełkotliwie jakieś groźby, ale Tonny kompletnie to zignorował. Usiłował za to połączyć się z podejrzanymi mężczyznami. Wybrzmiewały jednak tylko strzały, nikt nie miał ochoty mu odpowiedzieć.
– Przysyła nas Krwawy Kieł – odezwali się w końcu, gdy kanonada na chwilę ucichła. – Bez odbioru.
Oczywiście, a któż by inny! Zrezygnowanie i znudzenie opanowało Tonnego. Dlatego tak rzadko łowcy brali te zlecenia, psiakrew! Pionki Krwawego Kła czciły swoich naczelnych niczym wszechmogące bożki. A że wsadził do paki jednego z ich przywódców, teraz będą mu uprzykrzać życie. To jasne, że przyszli w poszukiwaniu zemsty. Jak ma zadbać o swoje zdrowie psychiczne, gdy każda paranoja rodząca się w mózgu okazywała się prawdą?
– Skończyła wam się cola? – Tonny rzucił w odpowiedzi. – Teraz bez odbioru.
– Nam nie, ale tobie chyba tak, najsłynniejszy, galaktyczny żarłoku! – wykrzyknął jeden z członków organizacji.
– Tak trudno ciebie znaleźć… – rzekł pobłażliwie drugi z szajki. – Gdyby była za ciebie nagroda, chyba prędzej umarłbyś z głodu!
– ,,Tego już za wiele’’ – stwierdził dogłębnie urażony Tonny.
Sięgnął po pistolet. W sklepie z magnetofonu rozbrzmiewały komunikaty po kolei we wszystkich językach. Niech to szlag. A on miał po prostu ochotę na chipsy…
Wychylił się zza lady i wycelował.
– Możemy to rozegrać pokojowo. Mam dużo chipsów – odewał się, ale w odpowiedzi huknął tylko strzał.
Broń Tonniego poleciała w tył, gdy pocisk wytrącił mu ją z ręki.
– Zabieramy cię do KK – powiedział jeden z członków zgrai.
Przez chwilę Tonny nie odpowiadał, ale po chwili uniósł kącik ust, zupełnie jakby właśnie znalazł asa w rękawie.
– Dobra. – Wzruszył ramionami i wlazł na kasę. Zerknął jeszcze kątem oka na sprzedawcę, który kulił się oraz zasłaniał mackami, ale jego twarz pozostawała jak zawsze beznamiętna. Zeskoczył i zbliżał się w stronę zbirów z lekceważeniem na twarzy. Zdezorientowani mężczyźni wymienili między sobą niepewne spojrzenia.
– Ot tak… po prostu? – zapytał najszczuplejszy z nich.
– Ano. Ot tak, czemu nie? Ale mogę chociaż kupić moje chipsy?
– Nie – rzekł dosadnie najemnik.
– Co za szkoda. – Tonny cmoknął. – A już myślałem, że się dogadamy – powiedział i od razu przystąpił do dzieła.
Zanim neurony mężczyzn zdołały w ogóle przeanalizować jego wypowiedź, kucnął i zręcznym kopnięciem zwalił z nóg jednego z nich, po czym skoczył za półkę ze środkami czystości. Za nim podążały wystrzelane naboje. Ogień na moment ustał, faceci również czmychnęli za którąś z półek. Tonny wyjął zapasowy rewolwer.
Po krótkim wydechu wychylił się zza rogu, a wtedy od razu znalazł się pod ostrzałem. Przywarł do regału, z którego zwaliły się produkty. Papier toaletowy, podpaski, dezodoranty. O hełm stuknęła mu pianka do golenia.
Mężczyźni wymieniali się niemymi poleceniami. Łowca usłyszał kroki jednego z nich i natychmiast wyskoczył zza rogu. Członek KK wytrzeszczył oczy, gdy zamiast broni, w jego twarz skierowana została pianka do golenia. Tonny prysnął substancją w hełm przeciwnika, po czym rozmazał mu ją na szybce. Zaskoczony najemnik upuścił pistolet, który Tonny kopnął pod półkę. Ktoś chwycił go z tyłu, ale Tonny odpowiedział mu przestrzeleniem kombinezonu. Prędko pochwycił dezodorant i naciskał dozownik tak długo, aż cały skafander przeciwnika zajął się dławiącym dymem, który przesłonił mu również widok. Ciężko stwierdzić, dla jakiej rasy był przeznaczony tak mocny środek.
– ,,Może warto rozważyć jego kupno’’ – szybka myśl przebiegła po głowie Tonniego. zerknął szybko na nazwę, po czym rzucił go z premedytacją prosto w człowieka przed sobą.
Wokół rozległo się natarczywe piszczenie, a na ścianach wirowały światła alarmowe. W końcu ktoś to wcisnął! Ale Tonny nie miał teraz czasu ani ochoty na zwierzenia służbom.
Podbiegł do kasy, wyszarpnął z kieszeni trudną do określenia sumę, wziął plecak na zakupy i wrzucił do niego tyle paczek, ile zdołał. Zapiął go i dopiero teraz pognał do wyjścia w akompaniamencie strzałów dwóch uzbrojonych posłanników KK.
– ACHH! – Tonny krzyknął i podskoczył jak poparzony. Szlag. Plecak został przestrzelony. Łowca zamknął się w windzie i pospiesznie pogmerał przy przyciskach, aby zablokować wejście. Zjechał na dół, otworzył drzwi do przedsionka, potem te na parking i wzbił się, aby podryfować do statku. Odepchnął się od pracowników, którzy próbowali go zatrzymać. Ciężko stwierdzić za co. Zamieszanie? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. W końcu znalazł się w swoim statku.
Przeskoczył do fotela i przekręcił kluczyk.
– Witamy na najszybszym statku w galaktyce!
– Zamknij się już! Odpalaj! – wycedził przez zęby, wstydząc się sam przed sobą, że to on wprowadził te słowa do systemu.
Postukał w konsolę, gotowy do startu. Z przestrachem dostrzegł w tylnej kamerce, że wrota od parkingu powoli się zamykają. Przerażony gwałtownie pociągnął drążek ku sobie, licząc że statek poradzi sobie z mocującą go liną. Serce biło mu coraz szybciej. Silniki warczały i pluły, a wrota mozolnie, lecz nieprzerwanie zamykały drogę ucieczki.
– Wiem, że dasz radę, wiem, że dasz radę… – Tonny powtarzał czule do swojej maszyny. Strużka potu ściekała mu po twarzy, czuł jak lepka dłoń przywiera do drążka. W szyby uderzali pracownicy.
– Cześć Cthulhu! – krzyknął Tonny, widząc jak ośmiornica trzepocze mackami we wszystkie strony. Pomachał mu z werwą, a potem dalej wyżywał się na swoim statku.
– Dalej, dalej! – krzyczał.
Wreszcie lina puściła. Statek wyrwał się gwałtownie w tył, brama musnęła kadłub maszyny, powodując nieznaczne turbulencje. Tym jednak zajmie się później, najważniejsze, że wrota zamknęły się razem z całą tą hecą. Z jego ust mimowolnie wydobył się triumfalny okrzyk, ale to jeszcze nie koniec. Przecież nie może tu zostać. Wzbił się nad sklepowy statek, zakręcił swoim pojazdem o trzysta sześćdziesiąt stopni i przeleciał pod molochem prosto przed siebie.
Zrobiło się cicho. Za cicho. Mężczyzna zerkał na mapkę i spoglądał jak oddala się od Galaxy Expressu. Gdy zielony punkcik zniknął z mapy, nabrał przekonania, że w końcu może odetchnąć z ulgą. włączył radio i puścił soul. Znowu on i bezkres kosmosu. Oraz… tak! W końcu! Schylił się po plecak.
– Nieeee! – krzyknął w rozpaczy.
Jego zakupy zostały podziurawione jak ser szwajcarski, a z chipsów ostały się jedynie przestrzelone paczki, ze skruszonymi resztkami. No nic. Przynajmniej odzyskał spokój.
– PROSZĘ SIĘ ZATRZYMAĆ!
Tonny podskoczył, gdy odebrał nowy sygnał. Radio ucichło, świat znowu dawał o sobie znać.
– W IMIĘ PRAWA, ŁOWCO NAGRÓD.
– Szlag by to trafił! – Tonny walnął w blat, bo w tym właśnie momencie otoczyły go statki policyjne.
– Zostajesz zatrzymany za – głos przemawiał, a on nadstawiał uszu w ciekawości – kradzież dwóch paczek chipsów.
Tonny puścił kierownicę i schował twarz w dłoniach.