Potykając się co chwilę na nierównym, popękanym bruku, pamiętającym jeszcze czasy Trójki Założycieli, Malvindis biegła co sił w kierunku budynku Katedry Teorii Magicznej, gdzie rozpoczynał się właśnie wykład inaugurujący nowy semestr.
Przeklęta toga! – pomyślała z rozpaczą. Może te absurdalne ciuchy są jakimś testem? Odsiewają studentów sprawdzając, komu uda się przeżyć drogę z dormitorium?
Malvindis rozpoczęła naukę na Uniwersytecie Magii Czerpania w Vasculli dwa lata wcześniej, w wieku piętnastu lat. Według słów profesorów, ciała młodszych dzieci nie są dość silne, by bezpiecznie sprostać kontrolowanemu procesowi Czerpania. Spontaniczne emanacje mocy następują rzecz jasna dużo wcześniej, lecz zwykle udaje się utrzymać je w uśpieniu do czasu osiągnięcia dojrzałości.
Mal już od wczesnego dzieciństwa wykazywała silne predyspozycje do korzystania z daru i lokalny krąg Czerpaczek z jej prowincji wiązał duże nadzieje z jej edukacją. Nie bez powodu. Z miejsca stała się bowiem jedną z prymusek na swoim roku.
A teraz miała się spóźnić na inaugurację.
To zniszczy moją reputację! – Desperacja wkradła się w myśli Malvindis.
Miała w nosie, że większość koleżanek uważała ją za zadzierającego nosa odludka i lizusa. Przyjechała tu chłonąć wiedzę i zdobyć pełną kontrolę nad swoją mocą, a nie nawiązywać przyjaźnie. Choć w duchu musiała przyznać, że niekiedy z zazdrością przysłuchiwała się odgłosom rozmów, śmiechu i zabawy, dobiegającym z innych pokojów w dormitorium. Ale Mal od samego początku postanowiła, że nie pozwoli by cokolwiek ją rozpraszało. Zostanie najlepszym Magiem Czerpania od czasów Rozłamu, choćby miała sobie wypruć żyły!
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona z dowcipu, po czym podciągnęła dół togi nad kolana i puściła się pędem w kierunku rotundy, z której słyszalna była już wrzawa zgromadzonych studentek.
***
Gdy Mal z niemałym trudem przecisnęła się wreszcie na przód auli, wiekowa profesor Taldanis kończyła właśnie powitania i inne grzecznościowe formalności. Malvindis doskonale pamiętała z jakim zachwytem i fascynacją słuchała jej wystąpienia, gdy po raz pierwszy przybyła na uniwersytet. Studentki mówiły między sobą, że profesor pamiętała jeszcze czasy Rozłamu i walczyła z ostatnimi mężczyznami, którym dane było korzystać z magii Czerpania. Taldanis nigdy nie poruszała z uczennicami tak “niestosownych i plotkarskich” kwestii, jak jej wiek czy historie z życia. Na pewno jednak swoją wiedzą, jako wykładowczyni teorii magicznej, mogła przewyższać nawet samą rektorkę Sakaris.
Oczywiście w dwóch pierwszych rzędach zajętych było zaledwie kilka siedzisk. Większość studentek tłoczyła się w okolicach drzwi wyjściowych, nie chcąc stać się obiektem zainteresowania przenikliwego spojrzenia pani profesor lub, co gorsza, celem jednego z jej słynnych pokrętnych pytań.
Malvindis nie miała takich obaw. Usiadła na samym przedzie i skinęła głową wykładowczyni, która odpowiedziała jej ciepłym uśmiechem. Wszyscy wiedzieli, że Mal została nową pupilką profesor. Jednak wbrew powszechnej wśród koleżanek opinii, nie było to efektem lizusostwa i donoszenia na inne studentki. Ze starszą magiczką łączyła Malvindis pasja do nauki, chęć odkrywania nowych zastosowań Czerpania oraz, przede wszystkim, miłość do książek. Niejeden wieczór dziewczyna spędziła pomagając Taldanis, która pełniła także funkcję naczelnej bibliotekarki, katalogować nowe tomy i aktualizować rejestry księgozbioru. Pod koniec ubiegłego semestru profesor zadeklarowała wprost, że chce, by po ukończeniu trzyletniego szkolenia podstawowego Mal przejęła jej biblioteczne obowiązki.
Zadowolenie na widok mentorki szybko zastąpił sunący wzdłuż kręgosłupa lód, gdy wykładowczyni zrobiła krok w bok, a wzrok Malvindis padł na siedzącą po przeciwnej stronie audytorium Sigimendis. Wysoka blondynka zdecydowanie wyróżniała się z tłumu. Sigi była córką hrabiny Gelardis, doradczyni do spraw magii samego króla Ancariusa, co czyniło z niej najbardziej wpływową kobietę w Vasculli, a pewnie i w całym królestwie Pelnoru. Sigi zaś nie omieszkała przypominać o tym każdemu. Każdego dnia. Przynajmniej kilkukrotnie. Oczywiście jej pozycja przyciągała inne dziewczęta niczym latarnie nęcące ćmy nocą. Każda chciała się znaleźć w jej kręgu potakiwaczy. Każda, poza Malvindis.
Sigimendis w trakcie pierwszego semestru na uczelni była zawsze najlepsza w swojej grupie. Według niektórych studentek, a konkretnie Mal, stanowiło to głównie zasługę faworyzujących ją wykładowców. Co prawda nie miała na to żadnych dowodów, ale na pewno tak było.
Gdy ze względu na braki kadrowe klasy dwóch dziewcząt połączono, już na pierwszych zajęciach Malvindis bez pardonu wytknęła rywalce drobne błędy i niespójności w jej odpowiedzi na pytanie wykładowcy. Od tamtej pory znajdowała się na czarnej liście Sigi, a co za tym idzie, większości szkoły.
Mal z niechęcią przyznawała, że jej nemesis nie była głupia. Może brakowało jej nieco teoretycznej wiedzy oraz naukowej dyscypliny, ale miała talent oraz umysł ostry jak brzytwa. Szkoda tylko, że wykorzystywała go głównie do manipulowania otoczeniem i uprzykrzania Mal życia.
Mogłaby chociaż nie być tak diabelnie ładna – pomyślała dziewczyna z zawiścią, którą zwykle starała się upchnąć głęboko na dnie własnej osobowości.
Ale faktom nie można było zaprzeczyć. Poza wysokim urodzeniem, bogactwem i nieprzeciętną inteligencją, Sigimendis została obdarzona również zjawiskową urodą, odpowiadającą w pełni najnowszym kanonom piękna, panującym w Vasculli. Posągowa sylwetka i długie, jasne włosy, uczesane każdego dnia w zupełnie inny sposób, już z daleka wywoływały szepty zachwytu wśród innych uczennic. Mal mogła przysiąc, że przez dwa lata niemal codziennych spotkań, nie widziała Sigi dwukrotnie w tej samej fryzurze. I jeszcze te jej błękitne, rozmarzone oczy, zadarty nosek i pełne usta.
Usta to zresztą nie jedyna pełna część jej ciała… – pomyślała z goryczą, spoglądając ukradkiem na swoje piersi, które w luźnej todze były w zasadzie niewidoczne.
Nie oznaczało to w żadnym wypadku, że Mal uważała się za brzydulę. Lubiła myśleć, że niczego jej nie brakuje. W rodzinnej wiosce była całkiem popularna. Jednak jej filigranowa budowa ciała, niesforna burza kasztanowych loków, piegowata twarz i przesadnie duże, wiecznie podkrążone od ślęczenia nad księgami zielone oczy nie trafiały w każdy gust. Intensywnie różowa cera, przez którą Sigi zaczęła przezywać ją “Prosiaczkiem”, również nie pomagała.
Mal nie pozostało więc nic innego, jak tylko upokorzyć Sigi, stając się oficjalnie najlepszą studentką uniwersytetu podczas tradycyjnych prób trzeciego roku, które miały miejsce zawsze w dzień zimowego przesilenia. Była pewna, że oponentka planuje coś spektakularnego. Musiała więc odpowiedzieć z nawiązką. Problem w tym, że przez całą letnią przerwę nie przyszło jej do głowy kompletnie nic.
Malvindis zignorowała pokazującą jej język Sigi, gdyż w tym momencie profesor Taldanis odchrząknęła głośno i rozpoczęła wykład.
– Czym jest Czerpanie? – Odczekała, aż ostatnie rozmowy w audytorium ucichną. – Nazwa, którą nadali temu zjawisku pierwsi użytkownicy magii, doskonale oddaje naturę samego procesu.
Taldanis zaczęła krążyć po przeznaczonej dla wykładowcy scenie i przyglądać się konkretnym dziewczętom, które kuliły się ze strachu pod jej spojrzeniem. Któregoś razu zszokowała Mal wyznaniem, że nie robi tego bezwiednie, lecz po prostu lubi patrzeć, jak studentki wiją się i starają zapaść pod ziemię, byle tylko ich o coś nie zapytała.
– Czerpiemy wodę ze studni, gotujemy ją, pijemy, sikamy – tu przerwały jej głośne chichoty zgromadzonych dziewcząt – po czym płyn paruje, lub jest filtrowany przez glebę i ponownie wraca do naszej studni. Nie inaczej jest z magicznym Czerpaniem.
Profesor przystanęła i wyciągnęła przed siebie prawą rękę tak, aby wszyscy dobrze ją widzieli. Skierowała dłoń wewnętrzną stroną ku górze. Obleczona była w czarną, skórzaną rękawicę bez palców, na środku której umieszczono niewielki dysk z dziesiątkami cieniutkich igiełek. Był to rozpoznawalny wszędzie podstawowy atrybut magów Czerpania, zwany Wyzwalaczem.
Taldanis poczekała, aż studentki skupią uwagę na jej wyciągniętej prawicy, po czym delikatnym ruchem zbliżyła środkowy palec do Wyzwalacza. Gdy go cofnęła, siedząca bardzo blisko Mal była w stanie dostrzec niewielką kroplę krwi, gromadzącą się na opuszce wykładowczyni. Chwilę potem kropla wyparowała, zamieniając się w różową mgiełkę, która zatańczyła nad dłonią mistrzyni. Strumień energii zawirował jeszcze dwukrotnie i, począwszy od palca Taldanis, w powietrzu zmaterializowała się idealna w każdym calu czerwona róża.
– Czerpiemy energię z wewnętrznego źródła – kontynuowała mentorka Mal, wpatrując się intensywnie w kwiat. – Wypuszczamy ją w świat, pozornie tworząc coś z niczego.
Odłożyła różę na znajdujące się za nią biurko i wznowiła przerwany wcześniej marsz.
– Ale mam nadzieję, że żadna z was nie ma takich złudzeń. Nie można tworzyć materii bez żadnego wkładu energetycznego. Musimy więc skądś go Czerpać. Służy nam do tego własna krew. Korzystając z naprawdę zaawansowanych technik, mogłybyście wręcz nieodwracalnie wyniszczyć wasze ciała. Tak na marginesie, stanowczo odradzam. To, co stworzycie, staje się zaś normalną częścią cyklu życia i śmierci. Podlega naturalnej, choć przyspieszonej, entropii. Czerpanie w żaden sposób nie podważa więc równowagi sił w przyrodzie, prawda?
Odpowiedział jej ogólny pomruk zgody. Jednakże ręka Sigimendis wystrzeliła w górę.
– Tak, Sigi?
– Nie zawsze tak było. Przed Rozłamem mężczyźni korzystali przecież z Czerpania Zewnętrznego.
Mal natychmiast skontrowała ruch rywalki, także podnosząc dłoń.
– Mal. – Pozwoliła jej mówić wykładowczyni.
– To nie do końca prawda. Czerpanie Zewnętrzne, w swoich podstawowych założeniach, nie naruszało naturalnego balansu.
– Zgadza się – potwierdziła Taldanis. – Obie macie rację, dziękuję.
Mimo pochwały, Sigimendis złożyła dłonie pod swoim imponującym biustem i, ku nieskrywanej uciesze Mal, zagotowała się ze złości.
– W czasach Trzech Założycieli – ciągnęła dalej profesor, udając, że nie dostrzega piorunów przeskakujących w powietrzu pomiędzy obiema dziewczynami – istniała tylko jedna szkoła Czerpania. My, kobiety, zawsze wykazywałyśmy większe inklinacje do spoglądania wewnątrz siebie, podczas gdy mężczyźni woleli korzystać z energii płynącej w przyrodzie. Wszyscy jednak opieraliśmy się na tych samych zasadach. Jeżeli Mag Czerpania wywołał deszcz, to w pobliskim jeziorze zmniejszał się poziom wody, a samego maga całymi dniami trapiło niemożliwe do ugaszenia pragnienie. Jeżeli mag w trakcie bitwy nakazał energii płynącej przez korzenie pobliskiego drzewa, by te wyciągnęły się i pochwyciły jego przeciwnika, drzewo w kolejnym roku w ogóle nie rosło, a mag godzinami jeszcze sam poruszał się, jakby był wystrugany z drewna. Akcja i reakcja. Zewnętrzne Czerpanie polegało na rozłożeniu ciężaru pomiędzy pobierającego moc i źródło, co pozwalało na wykonywanie doprawdy spektakularnych, jak na dzisiejsze standardy, transformacji. Niestety, nie mogę zaprezentować wam dziś żadnej z nich, gdyż te techniki zaginęły na zawsze. I dobrze, bowiem to one ostatecznie doprowadziły niemal dwieście lat temu do Rozłamu.
Profesor Taldanis ponownie przystanęła obok biurka i sięgnęła po karafkę z wodą, po czym napełniła swój skromny, gliniany kubek. Nie spieszyła się. Jak każdy wytrawny mówca, wiedziała, kiedy należy dać wybrzmieć ciszy.
– Wiem, jakie historie opowiadacie o mnie między sobą – kontynuowała, obróciwszy się do sali. – Jako prezent na nowy rok akademicki, potwierdzę jedną z nich. Byłam tu, gdy nastąpił Rozłam. Jako niewiele starsza i niewiele mądrzejsza od was dziewczyna.
Po twarzy Taldanis przebiegł smutny uśmiech, a cała aula rozbrzmiała z trudem tłumionymi szeptami. Nawet Mal nie udało się bowiem do tej pory poznać jakichkolwiek pewnych faktów na temat jej przeszłości. Oczywiście Mal zdołała wyrobić sobie pewne zdanie, dedukując z fragmentów rozmów czy rzuconych przypadkowo uwag, jednak wszystko to były domysły. Dziewczyna aż wychyliła się do przodu, by nie umknęło jej ani jedno słowo.
– Niedługo przedtem – wznowiła wykładowczyni – ukończyłam swoje szkolenie podstawowe i rozpoczęłam praktykę u mistrza Ragiusa, jednego z najbardziej uzdolnionych Czerpaczy, jacy kiedykolwiek żyli. Jak nikt inny władał mocą piorunów i wody. Ja zaś, jako bezmyślny, zadurzony podlotek – postać, z którą z pewnością jesteście w stanie się identyfikować – uważałam go za człowieka nieomylnego. Tak było, póki pewnego dnia nie wtargnął do mojego pokoju odurzony mocą i próbował zgwałcić. Gdy zaś zaczęłam się bronić, niemal rozerwał mnie na strzępy.
Profesor Taldanis powiodła spojrzeniem po rzędach siedzeń, które wypełniła nagle grobowa cisza.
– Na moje szczęście, wściekły mistrz uwolnił w jednym momencie tyle magii, że zawaliło się całe skrzydło budynku. To, że przeżyłam ten dzień, to nie zasługa moich umiejętności magicznych czy posiadanej wiedzy, lecz czysty przypadek.
Dopiero teraz Taldanis nieco się zgarbiła, a jej wzrok odbiegł w bok, spoglądając w odległą przeszłość. Zaraz jednak na powrót wyprężyła się jak struna i dodała:
– To powinno uciąć przynajmniej kilka plotek na mój temat. Nie to jednak było celem tej opowieści. Chciałam wam uzmysłowić, że wbrew obiegowej opinii, Rozłam nie był zaplanowanym przewrotem, mającym na celu zmonopolizowanie magii i władzy w rękach mężczyzn. Nie, Ragius i pozostali zawinili jedynie grzechem chciwości. Pożądali nie władzy i potęgi, lecz wiedzy, sposobu by odmienić nasz świat. Do dziś nie wiemy, w jaki sposób zerwali zasady równowagi. Ale zyskali w ten sposób dostęp do nieograniczonej niczym mocy, szerzącej destrukcję i zniszczenie wśród źródeł, z których Czerpali. To nie byli już ludzie, ale demony, paradoksalnie przekonane o swojej boskości.
– Kolejnym współczesnym fałszem – kontynuowała wykładowczyni nawilżywszy gardło wodą z kubka – jest ukazanie Rozłamu jako wojny płci. To oczywiście bzdura. Toczyła się pomiędzy całym światem, a grupą bluźnierców. Wiecie, ilu magów Czerpania działało wówczas w królestwie? Tysiąc. Do tego prawie trzy tysiące uczniów na różnych szczeblach magicznej edukacji. Spośród nich, do grupy Ragiusa należał tuzin. Dwanaścioro mężczyzn i kobiet, którzy doprowadzili do fizycznego rozpadu kontynentu i w jedną noc stworzyli nowy ocean. Po wszystkim została nas zaledwie garstka. Wspólnie postanowiliśmy, że pierwiastek męski jest zbyt agresywny i należy na zawsze odciąć go od korzystania z daru. Wszyscy magowie poddali się temu osądowi bez wahania. Pamiętajcie, że dziś młodzi chłopcy w każdym pokoleniu ponoszą wielką ofiarę, poddając się wytłumieniu przez Kręgi Czerpaczy. Tymczasem, nawet na korytarzach tego uniwersytetu, szerzą się plotki, że od lat odbieramy małych chłopców ich rodzicom i przeprowadzamy na nich magiczne eksperymenty.
Na te słowa ze swojego przypominającego tron drewnianego siedziska z boku sceny powstała ubrana w powłóczystą białą szatę rektor Sakaris i powoli podeszła do profesor Taldanis. Wysoka, niezdrowo wręcz szczupła kobieta z krótkimi włosami koloru popielaty blond swoją postawą natychmiast wzbudzała respekt i szacunek. Wyglądała co najmniej o połowę młodziej od sędziwej bibliotekarki, ale Mal podejrzewała, że to jedynie pozory.
– Ostatnio, takie niedorzeczne historie przybrały na sile. – Wykładowczyni skinęła głową Sakaris. – Dlatego wspólnie z panią rektor postanowiłyśmy, że musicie znać wszystkie fakty. Dawno temu, wszelkie kwestie związane z Rozłamem zostały usunięte z programu nauczania, aby chronić wasze młode umysły. W pierwszych dekadach po wojnie bywało, że uczennice… nadmiernie ekscytowały się opowieściami o potężnych zaklęciach i nieograniczonej mocy. Doprowadziło to do kilku tragedii, które wymusiły na nas takie działania. Jednak dziś, gdy wasze bezpieczeństwo jest…
– Dziś jednak wymagamy od was – wtrąciła się rektor, zaskakując tym Taldanis – byście wszystkie stały się ambasadorkami naszej szkoły. Musicie na każdym kroku prezentować nie tylko dumę z przynależności do tak szacownej instytucji, ale i pokorę, jako osoby posiadające dar. Starajcie się pokazać ludziom, że to nie przywilej, zapewniający władzę i wpływy, lecz służba wszystkim mieszkańcom i możliwość niesienia im pomocy.
Skonsternowana profesor teorii magii chciała coś wtrącić, ale Sakaris ani myślała dopuścić ją do głosu.
– Mam nadzieję, że za trzy miesiące spotkamy się tu ponownie w bardziej pogodnej atmosferze, by świętować zimowe przesilenie. Przygotujcie się dobrze do swoich prób, ale nie zapominajcie również nauki, płynącej z dzisiejszego wykładu. Bez dalszej zwłoki ogłaszam więc początek nowego semestru!
***
Gdyby stwierdzić, że przez kolejny miesiąc Malvindis żyła w bibliotece, to nie byłoby to zbyt wielkie nadużycie. Dziewczyna wstawała skoro świt i pędziła zamówić interesujące ją tomy, by po zajęciach wrócić i wertować je do późnej nocy. Całemu wysiłkowi przyświecał jeden cel – stworzenie prezentacji, przy której popisy Sigi wyglądać będą jak kuglarskie sztuczki na wiejskim festynie.
To musi być coś, o czym pierwszoroczniaki będą słuchać z wypiekami na twarzy jeszcze w trzech następnych pokoleniach! – pomyślała rozmarzona. A Sigi naje się tyle wstydu, że zgoli głowę na łyso i wyjedzie wieść samotnicze życie w klasztorze…
– Mal! Mal! – brzęczała nad jej uchem jakaś wyjątkowo irytująca mucha. – Nie możesz tu spać Mal – rzekła mucha, po czym spuściła jej na głowę jakieś opasłe tomiszcze.
– Ała! – krzyknęła Malvindis, z trudem otwierając oczy i unosząc twarz z pulpitu, przy którym zasnęła.
Gdy jednak zarejestrowała wreszcie obecność stojącego nad nią profesora Palbusa, natychmiast otrzeźwiała i zerwała się na nogi. Niestety, kartka z księgi, która jeszcze przed chwilą zastępowała jej poduszkę, złośliwie przykleiła się do twarzy i postanowiła wraz z Mal powędrować w górę, przy akompaniamencie dźwięku dartego papieru.
– Naprawię to – zapewniła, widząc kwaśną minę profesora.
– Dopilnuj, żeby tak się stało – odaparł Palbus surowym tonem, ale w jego oczach tańczyły iskierki wesołości.
Wykładowca Historii Politycznej Pelnoru i Geografii, był jedynym mężczyzną uczącym na uniwersytecie i jednocześnie jedynym pedagogiem pozbawionym daru. Choć z początku władze uczelni miały pewne obawy przed zatrudnieniem go w szkole pełnej nieletnich dziewcząt, to uznanie dla jego naukowego dorobku i talentu przeważyły. Dziś nikt nie wyobrażał sobie już akademii bez tego krępego mężczyzny z nierównym zarostem i sterczącymi we wszystkich kierunkach włosami.
– Chyba już pora, żebyś wróciła do dormitorium, młoda damo – rzekł Palbus, wskazując nieprzeniknioną ciemność za oknem.
Mal, która przetrząsała właśnie kieszenie prostej zielonej sukni w poszukiwaniu wyzwalacza, podążyła za jego wzrokiem.
– Rety! – westchnęła głośno. – Musiałam przysnąć na kilka minut. Albo godzin.
– Nie chcę być wścibski – zaczął niepewnie profesor – ale czy masz może jakiś problem, Mal? Od jakiegoś czasu wyglądasz, jakbyś nocami samodzielnie zasypywała Morze Rozłamu. Wiesz, że możesz się do nas zwrócić w każdej kwestii, prawda?
– Dziękuję, profesorze. To naprawdę nic takiego – odparła ze wstydem. – Po prostu nie mogę wymyślić niczego wystarczająco spektakularnego na próby.
– A nie wystarczy po prostu pokazać, co potrafisz? Taka studentka jak ty z pewnością nie będzie miała problemów z zaliczeniem.
Widząc spojrzenie, jakie dziewczyna mu posłała, Palbus zachichotał i uniósł dłonie w obronnym geście.
– Już dobrze, dobrze. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem. U was, młodych, ambicja i pasja zawsze wygrywają z rozsądkiem. Daj mi chwilę pomyśleć.
Profesor zaczął spacerować po niewielkim okręgu, chwytając się co chwilę za brodę. Mal wykorzystała moment, by ukłuć się Wyzwalaczem i scalić kartkę wyrwaną z księgi.
– Mam – wykrzyknął nagle mężczyzna, na co studentka podskoczyła ze strachu i niemal rozdarła papier ponownie. Spiorunowany wzrokiem bibliotekarki, wykładowca historii ściszył głos. – Pamiętasz, jak niedawno omawialiśmy na zajęciach stosunki dyplomatyczne pomiędzy Pelnorem i wschodnim królestwem Inseon?
Malvindis wykazywała nikłe zainteresowanie tematami niepowiązanymi bezpośrednio ze sztuką magiczną, ale jako prawdziwa prymuska nie zaniedbywała nauki w żadnej dziedzinie, wobec czego skinęła głową.
– Przygotowując się do wykładu – ciągnął Palbus z tajemniczym błyskiem w oku – natknąłem się na starą kronikę, jeszcze sprzed Rozłamu, opisującą wzajemne wizyty posłów obu krajów. Jest tam fragment, który, jak sądzę, może cię zainspirować.
Profesor objął dziewczynę ramieniem i konspiracyjnie rozglądając się na boki poprowadził ją w kąt czytelni.
– Jest tylko jeden problem – wyszeptał. – Oficjalnie, ta kronika znajduje się w wykazie ksiąg zakazanych. Nie ma w niej niczego złego – zapewnił pospiesznie, widząc sceptyczne spojrzenie Mal. – Każdy tekst sprzed Rozłamu jest cenzurowany, jako potencjalnie niebezpieczny dla współczesnego porządku. Ale zerknąć nie zaszkodzi, prawda?
Profesor puścił oko do Mal, uśmiechnął się szeroko i oczekiwał na jej odpowiedź.
– Ale czy nie wpadnę przez to w kłopoty? – zapytała i z niepokojem przygryzła dolną wargę, gdy przez głowę przemknęła jej wizja, w której klęczała na dywaniku przed rektor Sakaris i bijąc czołem w podłogę błagała, by nie wyrzucała jej ze szkoły.
Palbus westchnął głęboko, wyprostował się na całą swoją niezbyt imponującą wysokość i pokręcił głową. Przyjazny uśmiech jednak pozostał na jego twarzy.
– Naprawdę jesteś typową prymuską, Mal. Trudno, jestem pewien, że znajdziesz inny sposób by wszystkich zachwycić. Powodzenia! – życzył jej na koniec, po czym odwrócił się, by odejść.
– Zgoda! – syknęła cicho Malvindis, chwytając rozczochranego mężczyznę za rękaw. – Proszę przynieść mi tę księgę.
Profesor kiwnął głową z zadowoleniem, jakby doskonale wiedział, że ciekawość i żądza wiedzy Mal musiały zwyciężyć.
– Jutro po zajęciach. Gdy wszyscy wyjdą – powiedział komicznie poważnym tonem, po czym zakrył twarz fragmentem szaty i niczym złoczyńca z teatru dla dzieci, na palcach wycofał się do wyjścia.
Mal spoglądała za nim z uśmiechem, jednak w duchu zastanawiała się, czy podjęła słuszną decyzję.
***
Malvindis zebrała swoje rzeczy i wyszła z biblioteki wkrótce po profesorze. Rzeczywiście, na zewnątrz było już ciemno. Do początku zimy został jednak niespełna miesiąc i słońce szybko chowało się za horyzont. Godzina nie była więc wcale tak późna i pomiędzy budynkami kampusu krążyło jeszcze wiele studentek, o czym świadczyły poruszające się w ciemności we wszystkich kierunkach ogniki lamp olejnych. Mal była nieco zawiedziona, gdy po przybyciu na uniwersytet, okazało się, że nie ma tu magicznego oświetlenia, otwieranych magią drzwi czy lewitujących schodów. Nauczyciele szybko wybijali uczennicom z głowy dziecięce marzenia o tak frywolnym korzystaniu z magii. Wszystko na uniwersytecie było bardzo… zwyczajne, ale jednocześnie nie było. Mal czuła w tym miejscu pewną energię, której nie doświadczyła nigdzie indziej. Założyciele zapewne nie bez przyczyny wybrali właśnie tę lokalizację dla szkoły Czerpania.
Dziewczyna rozmyślała dalej, niespiesznie podążając parkową alejką w kierunku dormitorium. Ścieżka była mocno błotnista po obfitych deszczach, jakie zdominowały pogodę tej jesieni. Mal pomyślała, że powinna nieco podwinąć suknię, by jej nie zabrudzić. Miała ich tylko trzy, więc nie mogła sobie na to pozwolić. Co innego Sigi. Nieraz widziała, jak rywalka na porannych wykładach prezentuje jeden obrzydliwie bogaty strój, by po przerwie obiadowej zmienić cały komplet na inny, w niczym nie ustępujący pierwszemu.
Sama myśl o koleżance wystarczała, by zirytować Mal. Przyspieszyła więc, naładowana negatywnymi emocjami. Przy kolejnym kroku, jej prawa stopa zaskakująco szybko straciła kontakt z podłożem. Zamiast przyjąć na siebie ciężar ciała dziewczyny i dać wysunąć się na przód lewej koleżance, zdradziecko uciekła do tyłu, skutecznie pozbawiając Mal równowagi. Przez sekundę, bądź dwie, wykonywała jeszcze szalony, desperacki taniec, ale nic już nie mogło jej powstrzymać przed upadkiem. Ze spektakularnym wilgotnym plaśnięciem runęła twarzą w zimne błoto.
Żeby nikt tego nie widział, żeby tylko nikt nie widział… – przez dobrych kilka sekund była to jedyna myśl, jaką zdołała uformować Malvindis.
Nic się jednak nie wydarzyło. Powoli otworzyła zalepione breją oczy. O dziwo, upuszczona latarnia nie zgasła. Wtem usłyszała ciche parsknięcie i z trudem tłumiony chichot. Odwróciła głowę w prawo i ujrzała trzy pary wysokich butów z delikatnej cielęcej skóry.
Ostatecznie upokorzona dziewczyna uniosła wzrok, tylko by potwierdzić swoje najgorsze obawy. Sigi i jej dwa pieski salonowe, Margis i Esmeris, które nie odstępowały jej nigdy na krok. Choć precyzyjniej byłoby nazwać je bulterierami. Były masywne i szerokie w ramionach. Sigi wyglądała przy nich jak patyk między dwoma dębami. Dziewczęta należały do mniej znaczących szlacheckich rodów i pilnowanie Sigimendis podczas jej pobytu na uniwersytecie było sposobem, aby wkupić się w łaski jej rodziny. Zresztą, lubiły rządzić i znęcać się nad innymi studentkami, więc była to dla nich czysta przyjemność. Sigi również odpowiadał taki układ. Margis i Esmeris nie były zbyt atrakcyjne, co poprzez kontrast podkreślało jeszcze walory uczelnianej piękności. Rywalka Malvindis wybitnie nie lubiła bowiem pokazywać się w towarzystwie innych ładnych dziewczyn. Zawsze chciała skupiać uwagę wyłącznie na sobie.
– Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? – zagadnęła Margis, pochylając się z latarnią w dłoni nad próbującą powstać Mal.
Dziewczynie udało się dźwignąć na kolana, jednak ciężka od wody i błota suknia ciasno oplotła nogi poniżonej studentki, skutecznie blokując jej starania, by podnieść się z klęczek. Marg i Esme pękały ze śmiechu.
– Patrzcie, wygląda jak nowo narodzone źrebię! – ryknęła druga z dziewczyn, wskazując palcem Malvindis.
– Bardziej jak prosię. Prawda, Prosiaczku? – wtórowała jej Margis.
Mal zbierała siły, próbując przekierować rosnącą furię w energię, która pozwoli jej wyrwać się z tego bagna i pognać co sił do dormitorium.
Spomiędzy posklejanych błotem loków dostrzegła, że Sigi nie dołączyła do wesołości koleżanek. Wyglądała raczej na… zmartwioną? I ten dyskretny ruch ręką, którą jednak zaraz cofnęła.
Czy ona chciała pomóc mi wstać? Nie, to niemożliwe – pomyślała Mal natychmiast. Jeżeli zaczynam dostrzegać jakieś ludzkie uczucia i odruchy u Sigimendis, Królowej Lodu, to znaczy, że nie jest ze mną dobrze.
Jednym ruchem Malvindis zadarła ważącą tonę suknię, wstała na nogi i potykając się co chwilę pobiegła przed siebie. Przez gromadzące się w oczach łzy z trudem widziała dokąd zmierza, lecz w tym momencie dla Mal liczyło się wyłącznie to, że rozbrzmiewające za plecami śmiechy były coraz cichsze.
***
Tej nocy Mal nie zmrużyła oka. Po solidnej kąpieli usiadła na swoim łóżku, owinęła się pledem i zamarła w tej pozycji. Łzy płynęły jej z oczu, a bezsilność łapała za gardło i dławiła oddech. Wiedziała, że to irracjonalne. Przecież nic się nie wydarzyło. Poślizgnęła się i zniszczyła sukienkę. Wielkie mi rzeczy. A jednak poczucie własnej wartości i duma, którą budowała w sobie przez dwa lata ciężkiej pracy na uczelni, runęły jak domek z kart, zdmuchnięte ledwo odczuwalnym powiewem.
Jesteś Malvindis. Będziesz najwspanialszym Magiem Czerpania w dziejach – powiedziała sobie, gdy niebo zaczęło się rozjaśniać, zwiastując nadejście kolejnego dnia. I żadna ilość błota tego nie zmieni!
Mal wiedziała już jednak, że podczas nadchodzących prób nie będzie starała się udowadniać czegokolwiek innym. Musi sprawdzić samą siebie. Poznać, gdzie leży limit jej możliwości i przekroczyć go. A do tego z pewnością nie wystarczą magiczne techniki, jakich uczą jej wykładowcy.
Zgodnie z obietnicą, profesor Palbus na koniec zajęć z geografii poprosił Mal, by została jeszcze chwilę, po czym wręczył jej niepozornych rozmiarów książkę z zaznaczonym odpowiednim rozdziałem. Poinformował ją, że nie musi się spieszyć i może zatrzymać kronikę aż do zimowych prób. Palbus jeszcze raz przestrzegł ją, by trzymała ich mały sekret w tajemnicy, po czym w pośpiechu opuścił salę wykładową.
Malvindis postanowiła nie czekać z lekturą do wieczora. Wparowała na ostatnie tego dnia zajęcia z medycyny niczym huragan i usprawiedliwiając się “kobiecymi problemami” pognała do dormitorium.
Choć nauczyciel był uprzejmy zaznaczyć fragment, który miał na myśli, książka był na tyle cienka, że Mal postanowiła przeczytać ją w całości. Palbus nie był wszak magiem i być może umknęło mu jeszcze coś, co mogło okazać się przydatne. Kronika napisana była jednak tak archaicznym językiem, że Mal nieraz musiała czytać jakiś ustęp ponownie, lub sięgać po słownik staropelnorskiego. Gdy więc dotarła do rozdziału rekomendowanego przez profesora, zbliżała się już północ. Hałasy z pokoi pozostałych studentek powoli milkły, a Mal ponownie zagłębiła się w lekturze.
W temże trzydziestym czwartym roku panowania króla naszego Pelnoriusa XVI, do bram Vasculli zawitała licząca dwie setki ludzi delegacja z dalekiego Inseonu. Przewodzący jej poseł o imieniu Seobak, przywiózł wiele darów oraz pozdrowienia od swego suwerena, króla Chenuna.
Poselstwo to wyczekiwane było na dworze od bez mała dwóch miesięcy, jednak trudne warunki podróży i niesprzyjająca aura znacząco opóźniły ich marsz. Władca nasz, miłosierny Pelnorius, nie poczytał tego za afront, lecz przyjął gości z przepychem, jakby to sam wschodni król przybył z wizytą.
Następnie kronikarz wymieniał po kolei członków delegacji oraz egzotyczne podarunki. Potem rozpisywał się na temat hojności króla Pelnoru i wystawnych bankietów. Było to na tyle nudne i monotonne, że Mal z trudem utrzymywała w górze powieki. Kolejny fragment sprawił jednak, że momentalnie się rozbudziła.
Tego dnia poseł Seobak wspomniał, że król Inseonu wiele słyszał, o cudownych mocach naszych Magów Czerpania. Jego Wysokość natychmiast skorzystał z tej okazji i zaproponował pokaz umiejętności najlepszych Czerpaczy naszych czasów – mistrzów Asperiusa i Salvusa oraz mistrzyni Galveris. Król nie stawiał przed tą trójką wysokich wymagań. Wszak wszystkim wiadomo, że w krainach wschodu Czerpania używa się wyłącznie w celu uzdrawiania. Mistrzowie nie zamierzali jednak ograniczyć się jedynie do kilku sztuczek, albowiem ich wzajemna rywalizacja nie była dla nikogo tajemnicą. Potraktowawszy całe wydarzenie niczym kameralny turniej magiczny, każdy z Czerpaczy dał z siebie wszystko, zadziwiając nie tylko zagranicznego posła, lecz nawet samego króla Pelnoru.
Jako pierwszy wystąpił mistrz Asperius, specjalizujący się w czerpaniu energii gromadzącej się w chmurach i powietrzu. Zawczasu kazał on przygotować setki słomianych kukieł i rozstawić je na polu pod zamkiem, gdzie zawody rycerskie zwykły się odbywać. Na oczach zgromadzonej publiczności wszedł między słomianych przeciwników i począł się koncentrować. Niebo spowiły czarne chmury, a następnie z nieba lunął rzęsisty deszcz. Wkrótce w oddali rozległy się pierwsze gromy. Nagle błyskawica rozdzieliła roztaczający się przed nami obraz na połowy. W samym zaś środku, w miejscu, gdzie uderzył piorun, stał szanowny Asperius, cały lśniący od zaczerpniętej mocy. Trwało to mgnienie oka, po czym mag wyrzucił z siebie tysiące drobnych wyładowań, które niczym fala rozeszły się po polu. Najpierw poczuliśmy przesiąknięte ozonem powietrze, a następnie ujrzeliśmy, że wszystkie rozstawione kukły, imitujące obcych żołnierzy, nie tylko zapłonęły pomimo deszczu, ale wraz z otaczającą je ziemią zmieniły się w popiół. Pokaz militarnego zastosowania Czerpania wprawił posła Inseon w osłupienie.
Gdy spomiędzy chmur ponownie wychynęło słońce, stanął przed nami mistrz Salvus. Nie poczynił żadnych specjalnych przygotowań, ani nie oddalał się znacznie od widzów. Zakasał jedynie rękawy i pogrążył się w koncentracji. Znajdujące się za nim drzewa i trawa zaczęły żółknąć, jakby jesień nadeszła z wyprzedzeniem. Przed Salvusem zaś z ziemi wyrosły niespiesznie dwa pędy. Wznosiły się coraz wyżej, aż wreszcie dwukrotnie przewyższyły stojącego obok mężczyznę, a ich łodygi zdrewniały. Przyrastały w nich kolejne słoje, a ich powierzchnia stała się półpłynna. Gdy ponownie zastygła, była gładka niczym polerowane tygodniami drewno, a przed nami znajdowały się dwie potężne figury, przedstawiające z niesamowitą szczegółowością postacie króla Pelnoriusa i posła Seobaka. W ten właśnie sposób pokazaliśmy siłę naszej kultury i sztuki.
Na koniec nadszedł czas popisu mistrzyni Galveris, nie mającej sobie równych w korzystaniu z Magii Krwi.
Malvindis odetchnęła z ulgą. Wreszcie coś, co może okazać się przydatne. Techniki stosowane przez Czerpaczy Zewnętrznych, choć fascynujące, były jedynie ciekawostką, która w żaden sposób nie mogła pomóc dziewczynie w czasie prób. Galveris to jednak inna historia. Była Magiem Krwi i jedną z pierwszych kobiet pełniących funkcję rektora Uniwersytetu Magii w Vasculli. Gdyby Mal udało się skopiować jej pokaz…
Rektor najwspanialszej uczelni kontynentu, pozdrowiwszy Jego Wysokość oraz Seobaka, zapytała o towarzyszącego posłowi tygrysa, pasiastą bestię z dzikich krain. Dyplomata ostrzegł magiczkę, że zwierzę wytresowano tak, by słuchało wyłącznie jego rozkazów. Ta jednak z nieprzeniknioną twarzą wyjęła spomiędzy włosów długą szpilę i nakłuła nią palec. Rektor Galveris podeszła bez strachu do drapieżnika i nagłym ruchem wbiła szpilę w kark skołowanego zwierzęcia. Poseł wówczas powstał oburzony, lecz to co stało się później sprawiło, że równie szybko powrócił na swoje miejsce. Oczy magiczki zabłysły bowiem na moment, po czym oddaliła się o kilka kroków od widzów, a tygrys podążył za nią, niczym wierny pies. Gdy przystanęli, tygrys zarzucił mistrzyni swe mocarne łapy na ramiona, po czym dwójka zaczęła pląsać po arenie w takt nie słyszanej przez nikogo melodii. Kiedy skończyli, niecodzienni partnerzy rozdzielili się i unisono ukłonili się bijącej brawa publiczności. Z niedowierzaniem patrzyli na to wszystko nie tylko wysłannik Inseonu, lecz także sam król Pelnorius, a nawet mistrzowie Asperius i Salvus, którzy przyznali po czasie, że nigdy wcześniej nie widzieli czegoś podobnego.
To jest to! – pomyślala podekscytowana Mal. Wpływanie na umysły poprzez transfer esencji!
Studentka nigdy wcześniej nie słyszała, by ktoś korzystał z takiej techniki. Być może została zapomniana wraz z wieloma innymi, podczas Rozłamu. Nikomu więc nie udało się powtórzyć wyczynu Galveris przez niemal dwieście lat. Mal miała na to miesiąc.
Będę potrzebowała jakichś królików doświadczalnych – pomyślała, odpływając w błogi sen.
***
Malvindis znalazła “chętne”, a przynajmniej nie protestujące zanadto, króliki, a także kury, owce, kozy i krowy, w gospodarstwie dostarczającym produkty rolne na wyłączność uniwersytetu. Nakłucia nie przeszkadzały szczególnie zwierzętom. Ale samej Mal mocno już doskwierały liczne drobne rany na dłoniach. Byłoby to jednak nieistotne, gdyby wiązało się z sukcesem. Niestety, kiedy już udawało jej się nawiązać więź, wystarczyło, że lekko zdezorientowane zwierzę potrząsnęło głową i już się rwała. Coś ją blokowało. Nie chciała jednak naciskać ze zbyt dużą siłą, aby nie zrobić krzywdy swoich mimowolnym ochotnikom. Do prób zaś został już tylko tydzień.
Dziewczyna znajdowała się aktualnie na wykładzie z Technik Transformacji, ale jej umysł był zupełnie gdzie indziej. Zajęła nawet miejsce na środku sali, a nie jak zawsze w pierwszej ławce. Nagle rozległo się dyskretne pukanie do drzwi. Wykładowczyni otworzyła i szeptem zamieniła z kimś kilka słów. Odwróciła się do sali i głośniej już powiedziała:
– Malvindis! Zbierz swoje rzeczy i podejdź. Pójdziesz z profesor Taldanis.
Gdy zdziwiona Mal spakowała się i kroczyła w stronę drzwi, towarzyszyło jej przeciągłe “uuuuu” dobiegające z gardeł pozostałych studentek. Łatwo dało się rozszyfrować ten dźwięk jako “Nareszcie! Ta kujonka w końcu coś przeskrobała!”. A przecież Mal nie zrobiła nic złego, prawda?
Mentorka dziewczyny stała za drzwiami i nie wyglądała na zadowoloną.
– Chodźmy – rzuciła tylko i ruszyła przed siebie na tyle szybko, że Mal musiała podbiec, by się z nią zrównać.
– Mogę wiedzieć, o co chodzi? – nieśmiało spytała studentka.
Odpowiedziała jej wyłącznie cisza, która utrzymywała się, aż dotarły do gabinetu Taldanis. Weszły do środka, jednak podczas gdy profesor kroczyła dalej w stronę biurka, Mal stanęła jak wryta w progu. Na jednym z krzeseł dla gości z zatroskaną miną siedziała Sigimendis.
– Co ona tutaj robi? – zażądała odpowiedzi Malvindis.
– Spokojnie, Mal. Usiądź – odparła Taldanis, wskazując drugie z krzeseł naprzeciwko.
Dziewczyna miała bardzo złe przeczucia, ale wiedziała też, że złością niczego nie ugra. Usiadła więc przy biurku, demonstracyjnie odsuwając krzesło z dala od Sigi.
– Zwrócono moją uwagę – zaczęła profesor, zerkając w kierunku Sigimendis – na twoje ostatnie wizyty w gospodarstwie.
– Śledziłaś mnie? – zaatakowała koleżankę Mal, nie mogąc utrzymać emocji na wodzy.
– Chciałam zobaczyć, jak taplasz się w błocie z innymi prosiakami – odgryzła się młoda arystokratka.
– To na zajęcia z medycyny. – Mal z trudem przeniosła wściekły wzrok z rywalki na Taldanis. – Pobierałam próbki zwierzęcej krwi.
– Nie kłam – przerwała jej profesor, a w jej głosie nie było słychać gniewu, lecz głębokie rozczarowanie, co tym bardziej zabolało jej protegowaną. – Znalazłam kronikę. Domyślam się, że nie zechcesz mi powiedzieć, kto przekazał ci zakazany przez Radę Uniwersytetu tekst?
– Niestety, nie mogę tego zdradzić – odparła cicho Mal, z której uszło całe powietrze, gdy jej mentorka położyła na biurku książkę profesora Palbusa.
– Wiesz, jakie to niebezpieczne?! – wypaliła nagle Sigi, zaskakując zarówno koleżankę, jak i wykładowczynię. – Tak się składa, że wywodzę się w prostej linii od Galveris i doskonale znam tę historię. Moja przodkini była pierwszą, która skutecznie złączyła dwa umysły trwałą więzią. Kronikarz zapomniał jednak dodać, że tydzień później trzeba było skrócić cierpienia tygrysa, który zapomniał jak biega się na czterech łapach. Moja babka zaś, resztę swoich dni spędziła w areszcie domowym, po tym jak prawie rozszarpała gardło jakiemuś studentowi, który ją zirytował. O mało nie doprowadziła do wojny z Inseonem. Jesteś arogancka, zapatrzona w siebie i pozbawiona ogłady, ale myślałam, że przy tym inteligentna. Jak mogłaś próbować czegoś tak głupiego?
Mal zakręciło się w głowie. Nie wiedziała, czy bardziej zszokowały ją rewelacje na temat niebezpieczeństwa, w jakie się wpakowała, czy fakt, że Sigi naprawdę się o nią martwiła. Nim zdążyła coś odpowiedzieć, profesor Taldanis przekazała swój wyrok.
– Jak się oczywiście domyślasz, Mal, konfiskuję tę książkę. Otrzymujesz również zakaz wolnego wstępu do biblioteki do końca semestru. Jeżeli będziesz czegoś potrzebować, zgłosisz to bibliotekarce. Możecie odejść.
Wykładowczyni odwróciła się ostentacyjnie i wbiła wzrok w jakieś papiery, dając jasny sygnał, że nie przewiduje żadnej dyskusji na ten temat. Zanim wybiegła z gabinetu, Malvindis rzuciła jeszcze Sigi pełne pretensji spojrzenie, mimo iż wiedziała, że dziewczyna w niczym nie zawiniła.
***
W dniu prób Mal obudziła się przedwcześnie, w równie podłym nastroju, co przez cały ubiegły tydzień. Opuściła nawet kilka zajęć, robiąc użytek z dozwolonych nieobecności nagromadzonych przez cały semestr, z których do tej pory nigdy nie korzystała. W szczególności omijała zaś szerokim łukiem profesor Taldanis, a w miarę możliwości także Sigi. Było jej tak wstyd, że najchętniej nigdy już nie spojrzałaby obu w oczy.
Na próby nie przygotowała niczego. Zdecydowała, że prześlizgnie się jak wszyscy, materializując kwiat, miecz, albo fikuśny stojak na płaszcze. Mal chciała już mieć to za sobą i wyjechać do domu na przerwę zimową. Może tam uda jej się ułożyć sobie to wszystko w głowie.
Z któregoś z pokoi obok dobiegały dzikie wrzaski. Nie stanowiło to niczego nowego, ale był już środek nocy, więc to chyba lekka przesada. W normalnych okolicznościach zignorowałaby krzyki i poszła spać dalej. Ale zły nastrój budził w niej konfrontacyjne zapędy. Wstała więc, narzuciła lekki płaszcz na koszulę nocną i wyszła z pokoju.
Na korytarzu panowała ciemność, jeśli nie liczyć otwartych na oścież drzwi pokoju Sigi. Zawahała się. Nie chciała rozmawiać z dziewczyną, o której myślała najgorsze rzeczy, a która okazała się znacznie dojrzalsza niż Mal. Kiedyś jednak musiała to zrobić. Przeprosić. Nadal irytowało ją wywyższanie się koleżanki, obnoszenie z bogactwem oraz jej trudny charakter, jednak teraz widziała, że gdzieś wewnątrz tego sopla lodu kryje się prawdziwy człowiek.
Gdy zbliżyła się do uchylonych drzwi, usłyszała wyraźne dźwięki uderzeń o ścianę, oraz tłuczonego szkła. Zdziwiła się, że dawna rywalka imprezuje tak późno, w noc przed próbami. Owszem, Sigimendis korzystała z życia towarzyskiego, ale mimo wszystko zależało jej na wynikach w nauce.
– Sigi, czy możemy chwilę porozmawiać na osobności… – zaczęła Mal, otwierając szerzej drzwi.
Scena, która rozgrywała się przed nią, nie tylko sprawiła, że zaniemówiła, ale ugięły się również pod nią kolana, przez co dziewczyna niebezpiecznie się zachwiała.
W komnacie, znacznie większej niż pokoik Mal, przebywało dwóch mężczyzn w czerwonych tunikach. Jeden z nich przytrzymywał szarpiącą się na łóżku Sigimendis, podczas gdy kolejny lubieżnie miętosił jedną z jej krągłych piersi, a drugą dłonią próbował zerwać koronkowe majtki dziewczyny.
– Zostawcie ją! – wykrzyknęła osłupiała Mal, lecz jej głos zabrzmiał żałośnie i błagalnie, a nie rozkazująco, jak zamierzała.
– Uciekaj! – zdołała odpowiedzieć Sigimendis, nim trzymający ją mężczyzna, a w zasadzie chłopak, nie zamknął jej ust wymuszonym pocałunkiem.
Drugi z napastników obrócił się w kierunku nowej ofiary i obrzucił ją drapieżnym spojrzeniem.
– No i proszę! Wygląda na to, Marv – zwrócił się do kompana – że nie będziemy musieli się dzielić. Ale twoja jest ładniejsza, więc będziemy się zmieniać.
W obleśny sposób przejechał językiem po górnych zębach, po czym rzucił się w kierunku Mal. Miała tylko sekundę na reakcję, jednak myśli dziewczyny płynęły w tym momencie w niebywałym wprost tempie. Nauka bojowych zastosowań magii zdecydowanie nie była priorytetem na uniwersytecie. W dodatku nie miała przy sobie wyzwalacza. Nie mogła jednak teraz się wahać.
Malvindis z całych sił przygryzła język, po czym splunęła w kierunku przeciwnika. Nim jednak mieszanka śliny i krwi dotarła do celu, rozproszyła się w powietrzu i w postaci różowej mgiełki wpadła wprost na twarz nadbiegającego bandyty. Chłopak otworzył szeroko oczy w wyrazie niemego przerażenia, po czym runął na ziemię.
– Suka – wysyczał z drugiego końca pomieszczenia ten, którego zwali Marv. Tuż przy szyi Sigi trzymał już krótki nóż, a na jego prawej dłoni widniało głębokie rozcięcie. Krew z rany natychmiast parowała i unosiła się w powietrze.
– To niemożliwe – Mal wpatrywała się w napastnika w szoku. – Mężczyźni nie mogą korzystać z Czerpania.
– Cóż, chyba jednak mogą. – Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu, a w jego prawicy zmaterializowała się prosta rękojeść oraz długie, wąskie ostrze. – Nie ruszaj się, szkoda byłoby zepsuć koleżance taką ładną buźkę.
– Wiesz w ogóle kim jestem? – wychrypiała z trudem Sigi. – Kiedy moja matka się o tym dowie, każe cię…
– Ze sprawdzonych źródeł wiem, że twoja mamuśka już nigdy nikomu rozkazywać nie będzie – przerwał jej młodzieniec, a morderczy błysk w jego oczach sprawił, że Mal zrobiło się niedobrze. – Powinnyście nam dziękować. Chcemy was tylko przyuczyć do nowego zawodu. Potraktujcie to jako… przekwalifikowanie. W końcu tylko do tego tak naprawdę się nadajecie.
– Obyś smażył się w ogniu, ty draniu! – warknęła Sigimendis i szarpnęła się w uścisku swojego oprawcy.
Marv zaśmiał się niewesoło. Nie zauważył jednak, że obracając głowę Sigi delikatnie zahaczyła o czubek jego noża, a na jej szyi zaczęła gromadzić się kropelka krwi. Dziewczyna spojrzała na Mal i niemal niezauważalnie skinęła głową.
Stojąca wciąż przy drzwiach magiczka przez ostatnich kilka chwil z trudem zbierała ślinę w zaschniętym gardle. Splunęła ponownie, jednak tym razem tuż po opuszczeniu jej ust ciecz przemieniła się w płynny ogień, który szerokim strumieniem popędził w kierunku Sigi i napastnika, otaczając ich pożogą. Jeżeli dobrze odczytała intencje koleżanki, przed momentem otoczyła się magiczną tarczą, która uchroni ją przed płomieniami. Jeżeli nie, to właśnie zabiła Sigimendis. I bez względu na to, jak często wyobrażała sobie, że to robi, to chyba nie przeżyłaby, gdyby wydarzyło się to naprawdę.
Języki ognia przygasły, tu i ówdzie pełznąc jedynie po osmolonych deskach. Pośród popiołów siedziała zapłakana Sigi, wciąż jeszcze w ramionach szkieletu mężczyzny, pokrytego resztkami sczerniałego mięsa. Odór, jaki roznosił się w pokoju, był nie do wytrzymania. Mal podeszła do studentki i delikatnym ruchem zdjęła z niej spalone zwłoki. Następnie ostrożnie położyła dłoń na ramieniu Sigimendis.
– Musimy iść, Sigi. Może ich być więcej.
Dziewczyna wzdrygnęła się i spojrzała na Mal, jakby dopiero teraz zauważyła jej obecność.
– Wiem – odparła. – Ja po prostu… Wiem.
Blondwłosa magiczka powoli, ciężko opierając się na koleżance, wstała z tlących się pozostałości łóżka, dała się odprowadzić kilka kroków, po czym wyłączyła zaklęcie ochrony przed ogniem.
– Mogłaś mnie zabić – powiedziała cicho Sigi, nie patrząc dawnej rywalce w oczy.
– I zaoszczędzić ci ostatecznego upokorzenia, kiedy nareszcie udowodnię przed wszystkimi, że jestem od ciebie lepsza? – odparła Mal, starając się emanować pewnością siebie, której w ogóle nie czuła. – Tak łatwo się nie wywiniesz.
Sigi podniosła wreszcie swoje piękne, przepełnione łzami oczy i spoglądała dłuższą chwilę na drugą studentkę. Nagle Sigimendis objęła ją i przytuliła z całych sił. Efekt był komiczny, bowiem głowa niewysokiej Malvindis utonęła pomiędzy nagimi, obfitymi piersiami koleżanki.
– Dziękuję ci Mal – mówiła Sigi szlochając i nie zwracając uwagi na próby wyrwania się czerwonej jak burak wybawicielki. – I przepraszam cię za wszystko. Ale tak bardzo ci zazdrościłam. Wiesz, co chcesz osiągnąć w życiu. Masz jasno określony cel i realizujesz go bez względu na przeciwności. Jesteś wolna i nikt nie steruje twoją przyszłością. Tak strasznie chciałam być tobą.
Mal udało się w końcu wyślizgnąć spomiędzy spoconych rąk, gdy znaczenie tych słów do niej dotarło.
– Naprawdę? To ja zawsze zazdrościłam tobie. Masz wszystko – urodę, wdzięk, wysokie pochodzenie, bogactwo, inteligencję i magiczny talent. Domyślałam się, że prawdopodobnie sikasz białym winem i pierdzisz perfumami, acz tego nie udało mi się potwierdzić.
Sigi zaśmiała się szczerze, co nieco rozładowało napiętą atmosferę.
– Widzisz? Tego właśnie się obawiałam.
– Czego? – zainteresowała się Mal.
– Że jeśli nie będę cię trzymać na dystans, to cię polubię.
– Będziemy miały mnóstwo czasu po drodze, byś zmieniła zdanie. A teraz ubieraj się. Biegniemy do budynku rektoratu. Może tam się czegoś dowiemy.
– Racja – zgodziła się Sigi, bez skrępowania spoglądając w dół na swe wielkie piersi. Otworzyła szafę, która cudem uniknęła płomieni, i wpatrzyła się w dziesiątki różnokolorowych sukni, spódnic i koszul. – Tylko co na siebie włożyć…
– Między innymi dlatego wcześniej się nie dogadywałyśmy, przyjaciółko – zauważyła Mal z szerokim uśmiechem. – Masz coś, w czym dobrze się biega i kopie tyłki?
– Myślę, że znajdę coś na tę okazję. Dla ciebie również.
***
Nim wydostały się z dormitorium, dziewczyny musiały ominąć dziesiątki mężczyzn uzbrojonych w magiczne ostrza. Niektórych chroniły również magiczne osłony, co wymagało już wyższych umiejętności, pozwalających na tworzenie rzeczy niematerialnych. Sigi i Mal nie zauważyły jednak żadnych innych oznak korzystania z Czerpania. Widziały za to wiele związanych, lamentujących studentek, w tym Margis i Esmeris, a także kilka takich, które zamilkły już na zawsze. W tym momencie nie mogły jednak nikomu pomóc. Musiały dotrzeć do profesor Taldanis i rektor Sakaris. One na pewno będą wiedziały, co się dzieje, i jak dziewczęta mogą się przydać.
W szarym świetle przedświtu nie było widać wiele. Unosząca się wszędzie mgła grała na korzyść Mal i jej nieoczekiwanej przyjaciółki. Znały kampus jak własną kieszeń, czego nie można było powiedzieć o błądzących w białym tumanie przeciwnikach. Bez problemu dotarły więc do budynku rektoratu. Możliwie jak najciszej weszły na otoczony krużgankami wewnętrzny dziedziniec. Także tu dostrzegły jednak krążących po wyższych kondygnacjach nieznajomych mężczyzn.
– Musimy przedostać się do gabinetu Taldanis – zwróciła się cicho Mal do koleżanki, stojąc w cieniu i opierając się o kolumnę.
– Mal, twoja ręka… – Sigi wskazała na drżącą w niekontrolowany sposób dłoń niższej dziewczyny. – Wszystko w porządku?
– Nie, nie jest – odparła Malvindis głosem wypranym z emocji. – Zabiłam człowieka. Dotąd odmawiałam nawet wykonywania wiwisekcji żaby na medycynie. Ale w porównaniu z tym co ty przeżyłaś, nie powinnam narzekać – dodała ze słabym uśmiechem.
– Masz prawo do strachu, Mal – zapewniła ją Sigi. – Ale wszystko skończy się dobrze.
– Nie jesteś taka zimna jak się wydawało.
– Ja, zimna? – zdziwiła się blondwłosa studentka. – Może na co dzień nie rzucam się ludziom na szyję i nie ryczę ze wzruszenia, ale mam uczucia!
Sigimendis wydęła usta niczym naburmuszona mała dziewczynka, przez co Mal musiała uważać, by nie parsknąć śmiechem.
– Już dobrze, myliłam się. Chodźmy do gabinetu.
– To nie będzie konieczne, dziewczęta.
Profesor Taldanis kroczyła krużgankiem w ich kierunku. Gdy podeszła bliżej, studentki dostrzegły, że broczy z licznych ran, szybko tracąc krew, która dawała jej życie oraz magię.
– Pani profesor, co się dzieje? – zapytała stłumionym głosem Sigi, chwytając Taldinis pod ramię i pomagając jej osunąć się na ziemię przy ścianie budynku.
– Dobrze, że jesteście całe – powiedziała wiekowa magiczka, z trudem łapiąc oddech. – Zostaliśmy zaatakowani. Od kilku miesięcy wiedzieliśmy, że część arystokracji dąży do zmian, mających zahamować wzrost wpływów magów w kręgach władzy państwowej. Spodziewaliśmy się jednak, że podejmą działania prawne, lub spróbują podburzać społeczeństwo przeciwko nam i sprowokować jakieś incydenty. Nikt nie sądził, że od kilkunastu lat w tajemnicy szkolili chłopców zdolnych do Czerpania, aby nasłać ich na nas z żądzą mordu wpojoną do umysłów. Zauważyłam, że nie Czerpią wyłącznie z własnej rezerwy. Ktoś nauczył ich korzystać z krwi innych. Póki więc będą zabijać, są właściwie nie do powstrzymania.
– Co z panią rektor? Jak możemy pomóc? – dopytywała Malvindis.
– Sakaris została wezwana na audiencję do króla dziś w nocy. Głupia gęś albo już nie żyje, albo została uwięziona. – Taldanis westchnęła ciężko. – Nie, dzieci, nasz uniwersytet już nie istnieje. Podobnie, jak mniemam, inne szkoły w całym Pelnorze. Jedyne, czego od was potrzebuję, to żebyście uciekły stąd, jak najdalej się da, i zaczęły nowe życie. Zapomnijcie o tym miejscu i o Czerpaniu. Jeśli kiedyś jeszcze skorzystacie ze swych darów, znajdą was.
– Wobec tego uciekajmy razem! – zaproponowała natychmiast Sigi.
– Nie, moja droga – sprzeciwiła się profesor. – Ja już nigdzie nie pójdę. Zostanę tu, gdzie spędziłam całe swoje nienaturalnie długie życie. A przy okazji, dam im do wiwatu.
Wykładowczyni teorii magicznej wskazała palcem w stronę dziedzińca, gdzie zaczęli gromadzić się wojownicy w czerwonych tunikach. Taldanis powstała z wielkim trudem i zamoczyła dłonie we własnej krwi, której pod dostatkiem było na jej sukni.
– W schowku za stajniami jest tajne przejście poza miasto – szepnęła do studentek. – Wystarczy przebić się przez smród i stertę końskich siodeł. Powodzenia!
– Nie zostawimy cię tu samej – odparła bez zastanowienia Mal.
– Tak? To spróbujcie za mną nadążyć.
Nim Sigi i Mal się obejrzały, profesor Taldanis tańczyła już między wrogami na środku dziedzińca, rażąc ich ogniem, pojawiającymi się znikąd sztyletami czy chmurami trujących gazów. Sama zamieniła wierzchnią warstwę swojej skóry w stal, która przyjmowała ciosy mieczy. Słabła jednak z każdą sekundą, a przeciwników na placu było coraz więcej. Spomiędzy tłumu napastników spojrzała błagalnie na swe podopieczne.
Wściekła na siebie Mal zrobiła krok w kierunku mistrzyni, jednak Sigimendis zamknęła ją w żelaznym uścisku i pociągnęła w kierunku bocznego wyjścia.
***
Gęste pasma mgły utrzymywały się w powietrzu, co pozwoliło Mal i Sigi niezauważenie przebyć krótki odcinek pomiędzy rektoratem i stajniami. Odgłosy walki i magicznych wyładowań, które do tej pory rozlegały się co chwilę w bliższej bądź dalszej odległości, powoli cichły. Studentki wiedziały, co to oznacza. Uniwersytet szkolił młode dziewczęta w medycynie, sztuce, inżynierii czy pedagogice oraz zapewniał im kompleksowe wykształcenie ogólne. Nie czynił z nich frontowych żołnierzy. Wszelki kontakt z bronią ograniczony był do niezbyt licznych godzin zajęć sportowych. Napastnicy nie mieliby problemów z opanowaniem szkoły, nawet gdyby nie posiedli w tajemniczy sposób sekretu Czerpania.
Zamknięte w boksach konie rżały głośno, zaniepokojone hałasami. Przyjaciółki cicho przemykały do wyjścia po drugiej stronie długiego budynku. Tam czekała droga na wolność. Gdy dotarły do drewnianych wrót, przez które swobodnie przejechać mógł jeździec, Sigi zatrzymała gestem Mal.
– Czekaj, chcę ci coś dać.
– Czy to nie może poczekać? – odparła Mal. – Jesteśmy trochę zajęte.
– To dla mnie ważne – naciskała arystokratka, a w jej głosie zabrzmiała lekka irytacja. Zaraz jednak na powrót złagodniała i sięgnęła pod fale swoich długich, jasnych włosów. Rozpięła złoty łańcuszek z wisiorkiem i podała go koleżance. – Należał do Galveris, mojej przodkini, która narobiła ci tylu kłopotów. Będzie sprawiedliwie, jeśli go dostaniesz.
– Nie mogę tego przyjąć… – zaczęła Malvindis.
– Możesz i przyjmiesz. Uratowałaś mi życie, pamiętasz?
– Dziękuję – wymamrotała niższa studentka, wpatrując się w wisiorek, przedstawiający maleńki, wysadzany klejnotami kielich.
– Może weźmiemy dwa konie i spróbujemy przebić się główną bramą? – zmieniła temat Sigi.
– Nie ma szans – pokręciła głową Mal. – Na pewno dobrze pilnują jedynego wyjścia z kampusu. Poza tym, nie umiem jeździć.
– Naprawdę? – zdziwiła się Sigimendis. – Kiedyś cię nauczę. Mam nadzieję. Zatem chodźmy.
– Chodźmy – zawtórowała jej Mal i pchnęła skrzydło wrót.
Przywitał je spokojny, zimowy poranek, bez śladu nieprzyjaciół czy odgłosów walki. Z nieba prószył drobny śnieg, pierwszy tego roku. Przez kilka sekund przyjaciółkom wydawało się, że przechodząc przez próg stajni opuszczają koszmarny sen i wracają do rzeczywistości, w której czekają je jedynie próby i kolejny semestr zajęć.
– Sigimendis? Malvindis? Co tu robicie?
Z przylepionego do ściany stajni schowka wyłoniła się rektor Sakaris w wyjściowej, błękitnej sukni.
– Pani rektor! – odpowiedziała naglącym tonem Mal. – Szkoła została opanowana przez armię mężczyzn z darem Czerpania. Musimy uciekać!
– Tak, wiem już o ataku – potwierdziła Sakaris z zatroskaną miną. – Chodźcie dziewczyny, zaprowadzę was w bezpieczne miejsce.
Dwie studentki zbliżyły się do rektorki, która zaczęła odwracać się z powrotem w kierunku niepozornej szopy.
– Pani profesor, pani krwawi – zauważyła Mal przystając w miejscu i wskazując czerwoną plamę tuż poniżej pasa kobiety.
– Rety – odparła Sakaris – niezdara ze mnie. Ale nie martw się, kochana, to nie moja krew.
Jeszcze nim dokończyła zdanie, w dłoni doświadczonej magiczki zmaterializował się długi sztylet, którym pchnęła w Malvindis. Dziewczyna nie miała nawet swojego Wyzwalacza, a bez niego odpowiednio szybka reakcja była niemożliwa. Zdążyła jedynie pomyśleć, że to “ten” moment. Nadszedł kres “najwybitniejszego Maga Czerpania od czasów Rozłamu”, a ona w obliczu śmierci nawet nie skorzysta ze swego daru. Co za ironia.
Kątem oka dostrzegła jeszcze Sigimendis robiącą krok w bok i próbującą stworzyć magiczną osłonę pomiędzy koleżanką i napastniczką. Umysł Mal przez ułamek sekundy podziwiał technikę Sigi, która stanęła przed nią i podniosła barierę znacznie szybciej niż ona byłaby w stanie. Nie dość szybko jednak, by osłona zyskała pełną moc. Przepełnione magią ostrze oraz wzmocnione nią ramię przebiły się przez niewidzialną tarczę, nie tracąc wiele ze swego impetu. Sztylet zagłębił się w piersi dziewczyny.
Rektor Sakaris wyszarpała ostrze z ciała Sigimendis, a z rany buchnęła krew, zalewając błękitną suknię nowymi punktami szkarłatu. Studentka osunęła się na ziemię u stóp koleżanki.
– Tego na pewno już się nie wypierze – zauważyła z rezygnacją profesor magicznego uniwersytetu, pozwalając sztyletowi wyparować. – Zajmijcie się tą drugą, jak jej tam.
Gdyby Malvindis dalej patrzyła na kobietę, zobaczyłaby jak odchodzi w kierunku centrum kampusu, a z tajnego tunelu wyłania się kolejnych trzech mężczyzn. Mal była już jednak na kolanach. Oparła na nich głowę Sigi, której sine usta zalewała krew wypełniona bąbelkami powietrza.
– Nie, Sigi, nie możesz mi tego zrobić! – szlochała Mal, desperacko starając się zatamować krwawienie. – Nie możesz mnie zostawić! Jeśli teraz umrzesz, nigdy ci tego nie wybaczę, przysięgam!
Dziewczyna przygryzła nasadę kciuka, niemal wyrywając sobie kawałek skóry. Skropiła cieknącą krwią ranę na piersi przyjaciółki i skupiła wszystkie siły na jej zasklepieniu. Wiedziała jednak, że jest już za późno.
– Wiesz, naprawdę myślałam, że wszystko skończy się dobrze – powiedziała cicho Sigi, z trudem artykułując każde słowo.
– Jeszcze tak będzie. Zobaczysz. – Mal przytuliła się do jej jasnych włosów, a krew z ust Sigimendis spływała na podarowany wisiorek, wypełniając kielich po brzegi. Dziewczynie wydawało się, że naczynie zabłysło na moment, absorbując krew, jednak napływające do oczu łzy mogły sprawić, że wzrok ją zwodził.
Minęło jeszcze kilkanaście sekund, nim pierś przyjaciółki przestała się unosić. Mężczyźni, którzy mieli okazać się jej katami, najwyraźniej posiadali nieco więcej empatii niż większość ich kamratów, pozwalając dziewczynie na ostatnie pożegnanie. Dopiero gdy Malvindis uniosła głowę znad ciała koleżanki, poczuła na gardle dotyk zimnego ostrza.
– Nie opieraj się, a zakończymy to szybko – rzekł niskim głosem właściciel miecza, ewidentnie przewodzący dwóm pozostałym.
Na oko miał około trzydziestu lat. Widać było, że walka to dla niego nie pierwszyzna. Jednocześnie bił od mężczyzny pewien autorytet. Zapewne nie bez powodu pojawił się wraz z Sakaris, która musiała być co najmniej współautorką tego przewrotu.
Nada się idealnie – pomyślała Mal. Jeszcze raz smutno spojrzała na piękną twarz martwej Sigi, po czym wstała.
Miała tylko jedną szansę. Obróciła się tyłem do mężczyzny i dumnie uniosła podbródek.
– Zgoda. Zrób to – powiedziała.
W momencie gdy żołnierz cofnął ostrze, aby wziąć zamach i pozbawić ją głowy, Mal przywołała długą, cienką klingę i rzucając się do tyłu wbiła ją sobie w brzuch po samą rękojeść.
Oboje przewrócili się na plecy, przyszpileni do ziemi. Miecz w rękach zaskoczonego mężczyzny wyparował. Gdy chwila dezorientacji minęła, zrzucił z siebie Mal i natychmiast przystąpił do leczenia rany. Do krwawiącej obficie Malvindis podbiegło dwóch jego towarzyszy i, tym razem bez zbędnej zwłoki, zatopiło miecze w jej piersi. Dziewczyna znieruchomiała.
– W porządku, sir? – zapytał jeden z chłopaków.
– Tak, nic mi nie będzie. Dołączcie do reszty, będę tuż za wami.
Gdy krew przestała sączyć się z rany, mężczyzna wstał. Nieco zakręciło mu się w głowie, zapewne z powodu upływu krwi. Podszedł do ciał zamordowanych studentek i ułożył je na stercie siana w stajni. Nie wiedział czemu to robi. Po prostu wydawało mu się to słuszne. Następnie otworzył wszystkie boksy i pogonił znajdujące się w nich konie. Gdy zwierzęta opuściły budynek, wrócił do martwych dziewczyn. Zerwał złoty łańcuszek z szyi jednej z nich i wsadził do kieszeni. Potem wyciągnął zza pasa krzesiwo i podpalił prowizoryczny stos pogrzebowy.
A teraz odszukamy Sakaris – odezwał się spokojny, dziewczęcy głos w jego głowie. Musimy trzymać się blisko. Zaczekamy, aż osiągnie wszystko, czego pragnie. A potem jej to odbierzemy i wymierzymy adekwatną karę.