- Opowiadanie: ośmiornica - Rózga

Rózga

Hasło przewodnie: Rozmiar nie ma znaczenia!

Motyw Świąteczny: Skarpetki pod choinką

 

Tekst zawiera kilka wulgaryzmów. 

 

Serdecznie dziękuję betującym za zaangażowanie i cenne rady.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Rózga

 Zanim dobrnąłem do osiedlowego spożywczaka, kompletnie przemoczyłem buty w pośniegowym błocie. Przecież biała Gwiazdka powinna być tradycją! Co za świat. 

Unosiłem właśnie dłoń, gdy sklepowe drzwi odskoczyły gwałtownie; ze środka wymaszerowały dwa babska, prawie mnie przy tym taranując.

– Święta, święta, święta. A pamiętasz, Genia, co było rok temu? I dwa lata temu, i trzy? Morderstwo w Wigilię, przecież to nie do pojęcia! A jeśli i teraz będzie tak samo? Boję się o tym myśleć – mówiła tonem, w którym nie dało się dosłyszeć ani krzty strachu, jedynie niezdrową ekscytację.

 Zanim wszedłem do środka, usłyszałem jeszcze odpowiedź Geni.

 – Straż miejska zapowiada wzmożone patrole, więc nie masz się czego bać, kochaniutka.

 Popatrzyłem za nimi z politowaniem. Straż miejska… Jedynie łowcy demonów mogliby coś zdziałać, ale nie słyszałem o nich już od bardzo dawna. I dobrze.

 – Czego ci trzeba, przystojniaku? – zapytał Mietek.

Wnuk właściciela sklepu wciąż tu był? Ciekawe, czy stary jeszcze wyjdzie ze szpitala? Nawet go lubiłem, był takim mrukliwym echem dawnych czasów. Mietek stanowił za to ucieleśnienie nowoczesności. Rozpromienił się na mój widok i zatrzepotał doklejonymi rzęsami. To stulecie było wyjątkowo barwne praktycznie we wszystkich aspektach.

– Dziesięć piw…

– Wow, ale tankujesz.

– Jedynie w pracy – mruknąłem. – Do tego chleb baltonowski, margaryna i…

– …paprykarz szczeciński – dokończył za mnie, po czym mrugnął porozumiewawczo. 

Chyba wolałbym, żeby tego nie robił.

– Wesołych Świąt – rzucił, kiedy wychodziłem. 

Wykrzywiłem się w namiastce uśmiechu i kiwnąłem głową. 

Pierwsze piwo wypiłem, czekając na Zygmunta, drugie razem z nim w jego samochodzie. Praca zobowiązywała, a ja przykładałem dużą wagę do stereotypów. 

Było już grubo po dziesiątej, kiedy dotarliśmy na miejsce.

– Mieliście być o siódmej – burknął właściciel kawalerki.

– Więc jak najszybciej zajmijmy się pracą – odparł wesoło Zygmunt. 

Zrzucił z ramienia torbę ze sprzętem i z namaszczeniem ustawił na zlewie zasilane bateriami radio. Z głośników popłynęła muzyka. Ktoś śpiewał stare, dobrze znane kawałki w rytm wesołych dzwoneczków. 

Nadchodziły Święta. Za kilka godzin znów ubiorę Mikołaja i przystroję choinkę. A kiedy wzejdzie pierwsza gwiazdka, sprawię sobie prezent. Na tę myśl usta same rozciągnęły mi się w uśmiechu.

– Kurwa, Jaromir, weź się tak nie szczerz, bo mi ciary po dupie łażą.

Wzruszyłem ramionami, wypiłem duszkiem pół puszki piwa i zabrałem się do pracy. Alkohol przyjemnie szumiał w głowie, a kafelki niemal same się kładły. Mieszając klej, pomyślałem o gościu, którego zaproszę. Chociaż „zaproszę" było w tym przypadku trochę na wyrost.

Odstawiłem wiadro i znów sięgnąłem po piwo. Tłumiłem nim ekscytację, która rozlewała się po żyłach. Już niedługo. 

– Weź większą szpachelkę, ziomuś, bo do jutra nie skończymy.

Spojrzałem na tę, którą trzymałem w dłoni. Zyg z jakiegoś powodu nie uznawał rajberek, a ja w roztargnieniu sięgnąłem po naszą najmniejszą szpachlę do gładzi. 

– Rozmiar nie ma znaczenia, Zyg – spróbowałem zażartować. 

– Jak chuja nie ma. Moja była w kółko to powtarzała, aż tak mnie wnerwiła, że babie przyłożyłem. Odeszła, suka. Ponoć z jakimś Murzynem się tera buja, jebana.

Nie skomentowałem. 

Zanim wypiliśmy po trzy piwa, podłoga była skończona. Zygmunt podniósł się z kolan i wytarł ręce w spodnie.

– No dobra. Rozgrzebane, możemy się zbierać. Ta robota jest już nasza.

Uśmiechnąłem się. Dawno z nikim tak dobrze mi się nie współpracowało, jak z Zygiem i tylko dlatego wciąż jeszcze tkwiłem w tej robocie. A przecież tak marzyłem, żeby zostać kontrolerem skarbówki. Zawsze wybierałem najbardziej przeklinane zawody. Byłem już kanarem, nauczycielem fizyki, strażnikiem miejskim – ta fucha przysporzyła mi wyjątkowo dużo satysfakcji – oraz pracownikiem poczty. 

– Podłoga gotowa. Zanim będziemy mogli ruszyć dalej, musi porządnie przeschnąć – oznajmił Zygmunt klientowi.

Właściciel mieszkania obrzucił spłoszonym spojrzeniem dziurę po sedesie oraz wannę bez baterii. Ściany łazienki świeciły betonem.

– Długo będzie musiała wysychać?

Zyg wzruszył ramionami.

– Pogoda kiepska, ale tydzień powinien wystarczyć – powiedział. Zarzucił na ramię torbę z narzędziami i wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu. – Uszanowanko. 

Ruszyłem za nim, z przyjemnością chłonąc emocje klienta. Karmiłem się nimi; to one dodawały mi sił.

Zyg przystanął przed klatką, grzebiąc po kieszeniach. W końcu cmoknął niezadowolony i popatrzył na mnie przepraszająco.

– Stary, poczekasz chwilę? Skoczę tylko po fajki, potem odwiozę cię do domu.

Wręczył mi kluczyki od auta i ruszył w stronę Żabki. Zanim doszedłem do samochodu, usłyszałem uderzenie. Obejrzałem się. Czerwone punto, wyjeżdżając tyłem z miejsca parkingowego, przyłożyło w zderzak nowiutkiego audi. Przystanąłem zaciekawiony, co zrobi kierowca punciaka – dodał gazu i odjechał. Świetnie! Dosłownie chwilę później przy audi pojawił się przypakowany koleś w puchowej kurtce i dresowych spodniach. Idealnie. 

 – Noż kurwa, ja pierdolę! Zajebię skurwysyna! – Facet zaczął się rozglądać, a jego wzrok padł na mnie. – Ty! Widziałeś, kto to zrobił?

 Wskazałem głową zaparkowanego niedaleko mercedesa z cicho pracującym silnikiem. Oblizałem wargi, patrząc, jak facet w dresie otwiera drzwiczki i wyciąga ze środka mężczyznę z telefonem w dłoni. Z lubością chłonąłem ich wrzaski, a gdy doszło do rękoczynów, byłem prawie syty. 

 – Jedziemy? – zapytał Zyg.

 Kiwnąłem głową.

 Gdy zatrzymaliśmy się pod moim domem, właśnie zachodziło słońce. Zygmunt wyciągnął z kieszeni zapakowaną w błyszczący papier paczuszkę. Uniosłem brew.

– Wesołych Świąt – powiedział.

Spojrzałem na niego krzywo; wzruszył ramionami.

– Matka już od sierpnia lata za prezentami. Świra ma na ich punkcie, zakupoholiczka jedna. Kazała ci dać.

Rozdarłem papier i bez przekonania popatrzyłem na czerwone skarpety z gwiazdorkami, długie jak moje ramię.

– Mówiła, że to one size – mruknął Zyg bez przekonania. – Zawsze dostajemy od niej skarpetki pod choinkę. Rodzinna tradycja.

– Dzięki.

– Drobiazg – odparł.

Poczekałem jeszcze, aż jego stary passat zniknął za zakrętem, po czym otrząsnąłem się jak przemoczony pies. 

Do mojego mieszkania na trzecim piętrze wbiegłem, przeskakując po trzy stopnie. Drzwi zaskrzypiały, gdy je otwierałem. Wnętrze tonęło w mroku. Było ciche, puste i pełne kurzu; dokładnie takie, jak lubiłem. Nacisnąłem włącznik światła. Żarówka czterdziestka zamrugała i niechętnie wykroiła z cienia prosty stół z krzesłami, stary bujany fotel i ustawioną w rogu choinkę.

 Dzisiejszej nocy, gdy wzejdzie pierwsza gwiazdka, puszczą wszelkie pieczęcie; znikną wiążące mnie w tym świecie ograniczenia. Już nie będę musiał się ograniczać do nędznego spijania emocji.

Wyciągnąłem z pawlacza zakurzony karton i pospiesznie pozawieszałem bombki na choince – niestety wciąż pozostawałem niewolnikiem tradycji. Z szafy wytargałem szkielet Świętego Mikołaja. Z mściwym uśmieszkiem posadziłem go na fotelu, przysunąłem do drzewka i wetknąłem na czaszkę czerwoną czapkę z pomponem. Pokiwałem z zadowoleniem głową. W drodze do kuchni kopnąłem leżącą na środku pokoju, złamaną rózgę. Cholerny badyl!

Nagle przypomniałem sobie o nieszczęsnym prezencie od Zyga. Zatrzymałem się w pół kroku i wyciągnąłem go z kieszeni. Rozwinąłem. Okropne czerwone skarpetuchy z gwiazdorkami. Najchętniej wyrzuciłbym je do śmieci, jednak nie było mi wolno pozbyć się świątecznego podarunku od życzliwej mi istoty. Klnąc na czym świat stoi, wsunąłem je na stopy. Gdy się prostowałem, odniosłem wrażenie, że czaszka Mikołaja szczerzy się szyderczo. Odwróciłem się z godnością i wymaszerowałem do kuchni.

Kanapki z paprykarzem były gotowe w kilka minut. Wyciągnąłem jeszcze z szafki paluszki, chipsy i parę innych przekąsek, aż uzbierałem dwanaście dań. Pogwizdując „Last Chistmas” ułożyłem na stole nóż do filetowania karpia oraz talerze. Dwa nakrycia – jedeno dla mnie, drugie dla zbłąkanego wędrowca. Nadszedł czas, żeby go odszukać.

 

*

 

Księżyc, odsłaniany raz po raz przez szybko płynące chmury, oblewał srebrnym blaskiem nagie drzewa. W parku panował spokój, zakłócany jedynie chlupotem błota pod butami. Gdzieś tam przejechała karetka na sygnale, gdzieś zaszczekał pies. Stanąłem, chłonąc odgłosy nocy. Wśród powyginanych gałęzi zakrakała wrona. Park, mroczny i pusty, wydawał się krainą wyrwaną z obcego, wrogiego ludziom świata. Cienie wydłużały się i mamiły. Były niczym przyczajone w półmroku bestie, które bezszelestnie osaczywszy samotnego przechodnia, czekały.

Ja też czekałem. W końcu ktoś musiał się zjawić. Reguły były niezmienne. Rózga Mikołaja została złamana, więc los z pewnością postawi dziś na mojej drodze zbłąkanego wędrowca. 

Silniejszy poryw wiatru targnął gałęźmi, a gdy jego szum przycichł, usłyszałem odgłos kroków. Rozciągnąłem wargi w szaleńczym uśmiechu i ruszyłem na spotkanie zbliżającej się postaci. Dojrzawszy ją wyłaniającą się zza zakrętu, stanąłem jak wryty. Z naprzeciwka szła elfka. Chyba nawet rozdziawiłem usta, a ona popatrzyła na mnie, lekko przekrzywiając głowę. To była najbardziej wyuzdana elfka, jaką widziałem. Kto w ogóle dał jej tę pracę? Ależ miałem szczęście tego roku. Szczerze mówiąc, spodziewałem się w najlepszym razie pijanego rencisty, w najgorszym – zawszonego bezdomnego. 

Byłem pewien, że dziewczyna zaraz zacznie uciekać z wrzaskiem, zmuszając mnie, bym gonił ją po parku i siłą targał ze sobą do mieszkania. Co tam. Lepsze to niż smród rzygowin albo wszy. Ona jednak zbliżyła się spokojnie i zatrzymała tuż przede mną. Zakręcając na palcu czerwony lok, spoglądała spod rzęs.

– Zabłądziłeś, przystojniaku?

Rozszerzyłem oczy. Ta dziewucha nie miała za grosz instynktu samozachowawczego. Dobrze dla mnie. Siląc się na przyjazny ton i próbując nie zabrzmieć jak wygłodniała bestia, spytałem:

– Nie masz ochoty ze mną pójść? Przygotowałem dodatkowe nakrycie. 

Na pewno odmówi. Przecież nikt normalny nie przystałby na takie zaproszenie. Elfka przygryzła lekko wargę, po czym pokiwała głową.

– Jasne.

Z trudem opanowawszy cisnący się na usta wilczy uśmiech, ująłem ją pod ramię i powiodłem przez park. Mój zbłąkany wędrowiec, mój gość, mój prezent…

Jakiś cichy głosik z tyłu głowy szeptał mi, że coś było z nią nie w porządku, skoro tak łatwo się zgodziła. A jeśli należała do nich? Niemożliwe.

 

***

 

– O rany, zmiksowałeś Halloween z Gwiazdką. Ekstra cool – zawołała elfka, wchodząc do salonu. 

Święty Mikołaj przechylił się lekko w fotelu i zastygł w pozie pełnej rezygnacji. Wykrzywiłem się w złośliwym grymasie. Grubas nie powinien był wchodzić do mojego komina; zaklinował się, pozostając w mojej władzy. Wiele dni zajęło mu umieranie z głodu, aż w końcu został po nim jedynie szkielet. Szkielet i złamana przeze mnie rózga.

Dziewczyna rozejrzała się z zaciekawieniem po pomieszczeniu, po czym zerknęła na mnie i zachichotała.

– Seksi skarpetki. 

Spuściłem wzrok na wystające daleko poza palce stóp czerwone paskudztwa. Dusząc pełne irytacji syknięcie, odparłem:

– To podarunek.

Pokiwała ze zrozumieniem głową i zrzuciła kozaczki, w pełni odsłaniając opięte kabaretkami nogi. Zmarszczyłem brwi. Jej łydki wcale nie były tak zgrabne, jak zdążyłem to sobie wyobrazić. Przeniosłem wzrok wyżej na umalowane intensywną czerwienią usta i oczy skryte pod przydługą, rudą grzywką. W mroku parku wydawała się atrakcyjniejsza. No trudno. I tak była znacznie lepszym kąskiem niż pijany rencista.

Poprowadziłem ją do stołu. 

– Na bogato – zażartowała.

Nie było sensu tego przedłużać. Chwyciłem nóż, a ona, zamiast zaskomleć z przerażenia, zachichotała.

– Widzę, że lubisz na ostro, przystojniaku – wymruczała.

Uniosłem brwi. Co było z nią nie tak? Czy myślała, że to zabawa? Gdzie niepewność, gdzie rodzące się przerażenie? Gdzie emocje, którymi pragnąłem się upajać? Moja cierpliwość wygasła. Pierwsza gwiazdka wigilijnej nocy dawno już wzeszła i tylko przyzwyczajenie sprawiło, że nadal pozostawałem w ludzkiej postaci. Zacząłem zmieniać kształt, wydłużać się i wyginać. Z chrzęstem przeskakiwały stawy, trzeszczały kości, skóra pękała, ukazując połyskliwą czerń mojego prawdziwego ciała.

Elfka zamarła i pobladła gwałtownie. W końcu mogłem karmić się jej strachem.

– Ki-ki-kim ty jesteś? – wyjąkała.

– Jestem demonem Świąt – odparłem gardłowo. Jak dobrze było ukazać wreszcie swoje prawdziwe oblicze. Prawdziwą naturę. – Jestem złem, czającym się w ludzkich sercach. Jestem tym, co Święty Mikołaj wypleniał z was co roku rózgą.

Rzuciłem spojrzenie w stronę przybranego czerwoną czapką szkieletu, szczerząc kły z mściwą satysfakcją. 

Elfka zakwiliła z przerażenia, napełniając moje serce uciechą. Nareszcie! Rzuciłem się w przód, złapałem ją za włosy; odskoczyła, pozostawiając w moich palcach rude kłaki. Wybałuszyłem liczne oczy, w końcu rozumiejąc, kogo przyprowadziłem do domu.

 – Mietek ze spożywczaka?!

 – To-to-to ty wcześniej mnie nie poznałeś? – Przez przerażenie w jego głosie przebiło się szczere zdziwienie.

 Ryknąłem. Mietek pomknął w róg pokoju, wpadając po drodze na szkielet Mikołaja. Runął wraz z nim na podłogę. Podchodziłem powoli, delektując się chwilą – na następną przyjdzie mi czekać cały rok. Przyglądałem się jego drżącym, pokrytym szminką wargom; rozszerzonym, poruszającym się gorączkowo oczom. Dzikie bicie serca było najcudowniejszą muzyką. Wysunąłem język, łapiąc z powietrza woń jego potu. O tak! Pachniał przerażeniem. 

 Wolno uniosłem nóż. Cóż z tego, że wyglądał niepozornie – rozmiar nie miał znaczenia. Mogłem rozerwać chłopaka na strzępy gołymi rękami, ale wolałem nie ściągać na siebie uwagi łowców. Nawet jeśli nie wierzyłem, aby wciąż jeszcze istnieli. Zresztą, żeby pożreć jego uchodzącą z ciała duszę, nie musiałem zachlapywać całego mieszkania juchą. 

Mietek drżącymi dłońmi szukał wokół czegokolwiek zdatnego do obrony. Uśmiechnąłem się pogardliwie. Byłem demonem, byłem nieśmiertelny. Zaatakowałem. Na nieszczęście przydepnąłem sobie te cholerne skarpety. Straciłem równowagę i zacząłem upadać. W tej samej chwili chłopak wyciągnął przed siebie ręce. Zdążyłem jeszcze zauważyć, że ściskał w nich coś jasnego. W następnej sekundzie ból rozlał się ogniem w mojej piersi. 

Czym on mnie zranił? Jak to w ogóle możliwe? Wrzasnąłem. Przycisnąłem palce do ciała, wyczuwając pod nimi coś twardego. Tak bardzo bolało… Żar prażył moje wnętrze, doprowadzał do szaleństwa. Wiłem się i wrzeszczałem w piekielnej agonii. To nie tak miało się skończyć! Dlaczego? Płomień trawił już każdą komórkę mojego ciała, skóra skwierczała. Miotałem się po ziemi, rozrzucając wokół szczątki Mikołaja. Wtedy pojąłem. Pęknięta kość, którą Mietek przebił moje serce, była relikwią świętego. Gdybym mógł, zawyłbym jeszcze głośniej. Przez stulecia uciekałem przed ostrzami łowców, a załatwił mnie jakiś cholerny gnat?

Cierpienie było nie do wytrzymania. Pogrążało umysł w szaleństwie, rozciągało każdą sekundę do nieskończoności. Wreszcie nastała ciemność, a łaskawa nicość przyjęła mnie do siebie.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Szczerze ubawiona Twoim opowiadaniem, zaczynam nareszcie rozumieć, dlaczego od kilku lat mam ciągłe problemy z tzw.. “fachowcami”:

– No dobra. Rozgrzebane, możemy się zbierać. Ta robota jest już nasza.

laugh

Tekst jest doskonały, pełen humoru, świetnych zwrotów akcji oraz wyjątkowości i od razu go zasłużenie klikam. :) Dziękuję za uprzedzenie o wulgaryzmach. ;)

 

Z technicznych dostrzegłam:

Szkielet i załamana przeze mnie rózga.

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Pecunia non olet

Też dostrzegłem załamaną rózgę. Spodobało mi się. Budujesz napięcie stopniowo z humorem i kiedy wydaje się, że już wiemy, jak to się skończy, następuje nieoczekiwany twist. Dobre. I cudna elfka. :) Spokojnych przygotowań do Świąt.

Wprowadziłaś mnie w świąteczny nastrój z wielkim impetem;)

Urzekło mnie stopniowanie napięcia, a Mietek przyciągnął moja uwagę już przy pierwszym spotkaniu.

Masz mnóstwo smaczków, które zostaną mi w pamięci, ale szkielet Mikołaja jest moim ulubieńcem.

I to zdanie:

Jeden dla mnie, drugi dla zbłąkanego wędrowca. Nadszedł czas, żeby go odszukać.

 

To zdanie będzie ze mną przez całe święta;D

Lożanka bezprenumeratowa

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj bruce, dziękuje za odwiedziny i za klika. Cieszę się, że tekst zaciekawił i rozbawił. A z tymi fachowcami to uważaj. Może powinnaś mieć na podorędziu jakąś świętą relikwię?

P.S. rózga naprawiona ;)

 

Cześć Misiu, cieszę się, że ten nudnowaty początek łaskawie potraktowałeś jako stopniowe budowanie napięcia. Trochę się martwiłam, czy nie przesadziłam z tą stopniowością. :P A elfka jedyna w swoim rodzaju. Chyba. :D

 

 

Ambush dziękuję za odwiedziny i miłe słowa. <3

szkielet Mikołaja jest moim ulubieńcem.

Mam tylko nadzieję, że nie zapragnęłaś sprawić sobie własnego? :D

 

Krokus piękna czapeczka. Do płatków ci z nią. Budujesz napięcie przedkomentarzowe skutecznie i z wdziękiem. ;)

Bardzo dobrze się czytało. Wciągnęło, zaintrygowało fabularnie, a choć dość wcześnie ujawniasz, że z narratorem jest coś nie tak, do pełnego odkrycia jego tożsamości podprowadzasz czytelnika krok po kroku i umiejętnie, co dodatkowo podnosi przyjemność z czytania. No i efektownie wychodzi to, że dobro ( = prezent w postaci skarpetek), nawet dane złemu, czyni dobro (pomaga ratować Mietka). Klik bez wahania.

ninedin.home.blog

ninedin bardzo dziękuję za odwiedziny, miły komentarz i klik. Myślę, że skarpetki jako świąteczny prezent są bardzo niedoceniane, a przecież mogą zdziałać tyle dobrego. ;)

Hej, ośmiornica.

Tym razem przychodzę już bez czepialstwa :) Utrudniałem Ci życie na becie, żeby móc teraz powiedzieć: podoba mi się ten tekst.

Lekko się czyta, jest ciekawy, wciąga. Humor – to jest też jedna z rzeczy, którą cenię w tekstach. Cieszę się, że nie jesteś jeszcze w bibliotece, dzięki temu będę mógł kliknąć osobiście – ale tekst poradziłby sobie i bez mojej pomocy.

Pozdrawiam.

Ramshiri dziękuję odwiedziny, komentarz, klik i za utrudnianie życia, przynajmniej nie odpłynęłam zbyt daleko w stronę groteski :P

Dziękuję bardzo, Ośmiornico i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć! Wpadłam, bo Ambush wspomniała tekst w wątku z kalendarzem adwentowym i nie żałuję. Tekst ma kilka mankamentów, czasami można potknąć się na zdaniach, ale od początku konsekwentnie budujesz w czytelniku wrażenie, że coś nie gra, że coś jest nie tak – to duży plus. Moim zdaniem scena z układaniem kafelków i Zygmuntem jest trochę zbyt długa jak na to, że wyniknąć z niej miały głównie skarpetki. :D Swoją drogą, to z kolei fajny patent – niby delikatny szczegół, a w końcu okazuje się kluczowy. No niemniej, kafelki można by było odrobinę skrócić bez szkody dla fabuły.

Na koniec spodziewałam się, że przebił demona rózgą, przyznam szczerze. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć Versus, cieszę się, że wpadłaś.

Moim zdaniem scena z układaniem kafelków i Zygmuntem jest trochę zbyt długa jak na to, że wyniknąć z niej miały głównie skarpetki. :D

Skarpetki ważna rzecz, wymagają oprawy. ;) Ale tak na serio, to fakt, fragment mógł być krótszy, choć i tak mocno go już skróciłam w stosunku do początkowej wersji.

Na koniec spodziewałam się, że przebił demona rózgą, przyznam szczerze. :D

Gdyby bohater był świątecznym wampirem, rózga nadałaby się w sam raz ;)

Gdyby bohater był świątecznym wampirem, rózga nadałaby się w sam raz ;)

To też delikatnie podejrzewałam. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć, ośmiornico.

Na początek uwagi dotyczące stylu, a właściwie jedna. Opowiadanie napisane jest poprawnie i lekko, czytało się nieźle i jedynym, co trochę mnie drażniło, były krótkie, szarpane zdania. Rozumiem, że narrację prowadzisz z perspektywy konkretnego bohatera, który poetą wcale być nie musi – i chyba nie jest – ale niektóre fragmenty aż krzyczą, żeby je troszkę wygładzić. Ale możesz śmiało tę uwagę zignorować, bo wynika z mojego umiłowania do potoczystej prozy ;)

 

Wiele dni zajęło mu umieranie z głodu, aż w końcu został po nim jedynie szkielet.

Hmm. Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że zamienianie się w szkielet zajmuje zwykle trochę więcej czasu, zwłaszcza w miejscu suchym i ciemnym, takim jak wnętrze komina. Mikołaj musiałby tkwić tam przez lata.

 

Co mi się podobało: od początku fajnie budujesz napięcie, a wtrącane niby mimochodem uwagi sugerują, że coś jest nie tak, choć czytelnik jeszcze nie wie co. Podobał mi się swojski, przaśny klimat, ta dobrze znana codzienność pełna przekleństw, piwa i drobnych, małych złośliwości. Dialogi również na plus, brzmią naturalnie, słyszałam je w głowie, odczytywane głosami sąsiadów i znajomych ;)

Nieco rozczarowała mnie końcówka. Była dość przewidywalna, trochę szkoda, że jednak nie wprowadziłaś żadnego twistu, który zagrałby na oczekiwaniach czytelnika. Doceniam jej wartość humorystyczną i pewnego rodzaju ironię, ale mimo wszystko wolałabym coś bardziej… mięsnego. Zakończenia, które wynikają z powodu przypadku, zrządzenia losu, bardzo często zostawiają niedosyt.

Mam też wątpliwości co do tytułu. Po pierwsze: jest nijaki, nie przykuwa uwagi. Tytuły składające się z jednego słowa zwykle tak mają, zwłaszcza jeśli jest to słowo “zwyczajne”. Po drugie: ostatecznie rózga wcale nie jest tak istotna dla fabuły, dlaczego więc to ona znalazła się na świeczniku?

 

Sumując, czytało mi się bardzo przyjemnie, trafił do mnie humor i dialogi, ale po lekturze czuję niedosyt.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej!

Bardzo fajne opowiadanko. Podobał mi się język i humor, także jak stopniujesz podawanie informacji o bohaterze, dzięki czemu historia intrygowała. Plus za twist. Nie uważam, że fragment o kafelkach był za długi, może z perspektywy przydatności dla reszty fabuły troszkę, ale z perspektywy rozrywki z czytania uważam, że powinien zostać jaki jest :) Jedyne zastrzeżenie mam do zakończenia, które również mnie troszkę rozczarowało. Ta kość, która była relikwią Świętego, to była kość ze szkieletu Mikołaja, tak? Przyznam, że na początku nie było to dla mnie jasne, myślałam, że ten Mietek nosił kość ze sobą (na szczęście?) i dziwiłam się, że nie zostało to wspomniane wcześniej. Tak czy siak, jakby czegoś brakowało. Szkoda że tekst nie jest dłuższy, dobrze się czytało :)

Pozdrawiam!

gravel Dziękuje, że wpadłaś, przeczytałaś i skomentowałaś. Bardzo się cieszę, że dobrze się czytało. Niestety mój własny styl jest daleki od prozatorskiego, więc wyszukuję narracyjnych wymówek, żeby usprawiedliwić jego prostotę ;)

Mikołaj musiałby tkwić tam przez lata.

Bardzo możliwe, że tkwił. Demon był długowieczny, a rozkładający się Mikołaj dostarczał mu dużo uciechy.

Nieco rozczarowała mnie końcówka.

Postaram się na kolejne święta wymyślić coś bardziej mięsistego ;)

Mam też wątpliwości co do tytułu.

Zgadzam się. Miałam parę pomysłów, ale każdy zdradzał za dużo, więc w końcu stanęło na tym, na czym stanęło.

Sumując, czytało mi się bardzo przyjemnie, trafił do mnie humor i dialogi, ale po lekturze czuję niedosyt.

Tradycyjnie zrzucę winę na organizatorów i limit: To wina organizatorów i limitu!

Cieszę się, że zostałaś z niedosytem, a nie z przesytem i niestrawnością, tak o nie łatwo w święta ;)

 

 

avei Bardzo się cieszę, że opowiadanie się spodobało.

Ta kość, która była relikwią Świętego, to była kość ze szkieletu Mikołaja, tak?

Może Mietek miał jakąś kość w torebce, kto go tam wie, ale ta konkretna należała do Mikołaja. Mietek na niego wpadł, rozsypał po podłodze i wymacał gnata.

Szkoda że tekst nie jest dłuższy, dobrze się czytało :)

To wina organizatorów i limitu! ;)

Również pozdrawiam.

 

 

 

Sympatycznie się czytało, mimo krwawej tematyki. Fajne, ironiczne i zdystansowane spojrzenie narratora na świat. Doceniam humor. Podsumowanie scenki z kafelkami świetne.

Pogwizdując „Last Chistmas” ułożyłem na stole nóż do filetowania karpia oraz talerze.

Literówka i brak przecinka po niej.

Babska logika rządzi!

xDD ośmiornico, nie zawodzisz humorem i plot twistami. Aż przypomina mi się tekst o Ferdku superbohaterze. <3

Czytało się letko i przyjemnie, do tego szybko i gładko. Jeśli dobrze kojarzę, to nie potknąłem się na żadnym fragmencie, więc tym bardziej na plus. Faktycznie, scena z kafelkami może trochę przydługa, ale poza tym nie mam żadnych zażaleń.

Fajosko ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Finkla cieszę się, że opowiadanie okazało się przyjemne w odbiorze. Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Literówka i przecinek poprawione. :)

 

BarbarianCataphract bardzo się cieszę, że nie potknąłeś się na żadnym fragmencie, jeszcze byś sobie nos rozkwasił. ;) Będę się musiała przyjrzeć tym kafelkom, może uda mi się trochę skrócić. Fajowsko, że wpadłeś, do następnego. ^^

Gruszel dzięki, dobrze mi w tej czapeczce. Chyba lepiej niż Mikołajowi xD

https://i.pinimg.com/564x/22/87/4c/22874ce8dbcb94c506294a8bfdbd05cf.jpg

Слава Україні!

Golodh, dzięki za nastrojową ilustrację. Pasuje :)

Ośmiornico, miałaś dość szalony pomysł, nic wiec dziwnego, że i opowiadanie cechuje pewna doza szaleństwa, a przy tym przedniego humoru, nic nie ujmując świątecznemu klimatowi. ;)

 

Roz­pro­mie­nił się na mój widok i za­trze­po­tał do­kle­ja­ny­mi rzę­sa­mi.Roz­pro­mie­nił się na mój widok i za­trze­po­tał do­kle­jony­mi rzę­sa­mi.

Rzęsy chyba nie były przyklejane w trakcie trzepotania?

 

Odło­ży­łem wia­dro i znów się­gną­łem po piwo. Odstawiłem wia­dro i znów się­gną­łem po piwo.

Z odłożonego wiadra, jeśli nie jest puste, coś może się wylać albo wysypać.

 

Spoj­rza­łem na tę, którą trzy­ma­łem dłoni. → Pewnie miało być: Spoj­rza­łem na tę, którą trzy­ma­łem w dłoni.

 

Ponoć z ja­kimś mu­rzy­nem się tera buja… → Ponoć z ja­kimś Mu­rzy­nem się tera buja

 

Z mści­wym uśmiesz­kiem po­sa­dzi­łem go na fo­te­lu, przy­su­ną­łem do drzew­ka i wsa­dzi­łem na czasz­kę… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Roz­sze­rzy­łem oczy. → Jak można rozszerzyć oczy?

A może miało być: Wytrzeszczyłem oczy.

 

wcho­dzić do mo­je­go ko­mi­na; za­kli­no­wał się, po­zo­sta­jąc w mojej wła­dzy. Wiele dni za­ję­ło mu umie­ra­nie z głodu, aż w końcu zo­stał po nim je­dy­nie szkie­let. Szkie­let i zła­ma­na prze­ze mnie rózga. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj regulatorzy, cieszę się, że wpadłaś. Ogromnie mi ulżyło, że tym razem tekst nie pozostawił wiele do życzenia ;) 

Rozszerzyłem oczy. → Jak można rozszerzyć oczy?

Zwątpiłam i zajrzałam do Słownika dobrego stylu Mirosława Bańko. Okazuje się, że oczy można rozszerzyć, tak samo jak i zwęzić. Nie chciałabym zmieniać na „wytrzeszczyć”, bo gdzieś niedaleko w tekście ktoś już oczy wytrzeszczał. ;)

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i łapankę.

Bardzo proszę, Ośmiornico. I dziękuję za oświecenie mnie w sprawie rozszerzania oczu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję :)

Wpadłem skuszony wizją rózgi.

Najchętniej dałbym ją kafel-majstrom za podejście. Wykładałem glazurę, wiem jak pachnie fuga, spartaczyłem niejeden kafel, ale rezerwacja na rozgrzebanie śliczne – szarość realizmu razi kolorem poetyckości.

Zręcznie prowadzisz historię, od kumoszek, po robótki, przez scenę ze stłuczką i dalej, w mroczniejszych klimatach.

Zapachniało jemiołą i paprykarzem.

Smaczne połączenie.

 

Hej, PanKratzek, fajnie, że wpadłeś :) Mam nadzieję, że nie masz w sobie demona i nie rozgrzebujesz ludziom łazienek przed świętami? ;) Dzięki za komentarz i miłe słowa.

Pięknie budujesz napięcie! Podoba mi się, że miesza się tutaj komizm ze scenami grozy. Chwilami to niezły horror! Przebranie Mietka za elfkę doskonałe! Właściwie nie mam uwag, bo po prostu mi się dobrze czytało! Powodzenia! :)

Bardzo się cieszę, że się podobało, miód na moje serce :D

Zabawne, misternie skonstruowane i dobrze się czyta :). Podobają mi się szczegóły wetknięte w różne miejsca, które później składają się na odpowiedzi. Mnie akurat zakończenie zaskoczyło:). Najpierw spodziewałam się Zygmunta i dylematu moralnego, potem łowcy, ale Mietka się nie spodziewałam (nieźle mnie to rozbawiło). Trochę jednak dla mnie zbyt mroczne, jak na świąteczny klimat, ale to już rzecz gustu.

Hej, Monique.M, dzięki za odwiedziny I komentarz. Bardzo się cieszę, że dałaś się zaskoczyć. Tak właśnie podstępnie próbowałam nakierować na łowców. Co do klimatu, próbowałam poskromić krwiożercze instynkty, ale nie dałam rady. Moja mea kulpa ;)

Слава Україні!

Za dużo tych komciów, pewnie się coś powtórzy, ale nie chce mi się ich czytać

 

Niezłe to, uśmiechnąłem się

 

Fajnie ogarnięte napięcie, ładnie rozłożone akcenty i strzelby na ścianie, chociaż Mietek nieco za bardzo stereotypowy :P

Dzięki ^^ Fakt, muszę się więcej bawić łamaniem stereotypów :P

Zaczyna się bardzo stereotypowo, aż do przesady. Mamy więc dwie podekscytowane plotkary w podeszłym wieku, przerysowanego waginosceptyka ze spożywczaka (coś tak, kurczę, czułem, że wróci pod koniec :D), majstrów-alkoholików i agresywnego dresa. Słowem, życie w Polsce w XXI wieku, tylko trochę intensywniej i bardziej. I potem ten klimat przełamujesz nieoczywistym twistem, ładnie łączysz obie części tekstu i w ten sposób serwujesz bardzo przyzwoitą historię. Czytałem z nieskrywanym zaciekawieniem, cieszyłem się delikatnym humorem i umiejętnie zbudowanym napięciem.

Muszę jeszcze dodać, że liczyłem, ile piw wypili chłopcy podczas pracy (a wiedziałem, że było ich dziesięć xD). Fajna też “kolacja wigilijna”.

Udane opowiadanie i słusznie znalazło się w bibliotece. Żadnej łapanki nie robiłem, bo i nic mocno nie bolało w trakcie lektury.

Pozdrawiam! :)

Witaj Amonie Ra, cieszę się, że wpadłeś i odkryłeś aż tyle zalet tego pełnego zalet opowiadania :D Zagiąłeś mnie, zapomniałam policzyć te piwa. (¬、¬) 

Pozdrawiam również :)

Cześć!

Thriller świąteczny – trochę przestraszył, trochę rozbawił. Czyta się gładko między innymi za sprawą znanych wszystkim schematów, które tu wrzucasz: skrywana natura, polska codzienność, naiwny wybawiciel mimo woli itd. Demon Świąt źle skończył.

I dobrze mu tak.

Pozdrawiam!

 

Hej, cieszę się, że wpadłaś i miło mi, że dobrze się czytało. :) Dzięki za komentarz. 

Hej, Ośmiornico,

Wciągnęłam się. Fajnie stopniowane napięcie, prawie do końca chce się to czytać, by dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Niezły pomysł ze złamaniem rózgi i z tą kością – relikwią. Podoba mi się, że demon lubi paprykarz szczeciński – zgaduję, że chodzi o jego piekielny smak.

 

Z drobiazgów, to literówka:

Pokiwała ze zrozumieniem głowę – powinno być głową

oraz trochę dziwnie brzmi taki ciąg zdań:

ułożyłem na stole nóż do filetowania karpia oraz talerze. Dwa nakrycia. Jeden dla mnie, drugi dla…

– chyba lepiej brzmiałoby “Jedno dla mnie, drugie dla…”, skoro w poprzednim zdaniu mowa o nakryciach.

 

 

Pozdrawiam i spokojnych Świąt!

Hej, bardzo się cieszę, że dałaś się wciągnąć :) 

Podoba mi się, że demon lubi paprykarz szczeciński – zgaduję, że chodzi o jego piekielny smak.

Mikołaje popijają colę, a demony wsuwają paprykarz, tak to już jest :P

Również życzę spokojnej reszty świąt!

Ależ lekko napisane. Aż odechciewa się… pisać.

 

Zawsze, ale to zawsze mam zapaloną lampkę ostrzegawczą, kiedy w pierwszych zdaniach dociera do mnie, że w narracji pierwszoosobowej autor i bohater reprezentują odmienne płci. Tutaj lampa zapaliła się, nie gasła, jednak na końcu nie mogłem sobie powiedzieć: ha, miałem rację. co kobieta może wiedzieć o odczuwaniu faceta (żeby była jasność, działa to też w drugą stronę).

Serio, jestem pod wrażeniem, głównie tej lekkości pióra, o której wspomniałem na wstępie.

Dziękuję za tak miły komentarz :)

Mam mieszane odczucia. 

Początek podobał mi się bardzo – fajnie zbudowałaś klimat, od początku podejrzewałam, że bohater ma co nieco na sumieniu. Dawałaś czytelne, ale nie za bardzo wprost sygnały. Podobały mi się odniesienia do znienawidzonych zawodów, podejście budowlańców też bardzo znajome. Ale i smaczki takie jak skarpety, który nie może wyrzucić bo dostał je od życzliwej mu osoby. 

I wtedy nadeszła końcówka i Mietek. I tu totalnie mi nie siadło. To mocno subiektywna opinia, ale niepotrzebnie skręciłaś z stronę humoru/komedii (i ta przypadkowa śmierć od kości świętego). Ten mrok i złola można by pociągnąć dalej. Mnie niestety końcówka rozczarowała, mam wrażenie, jakby zabrakło Ci na nią jednak trochę pomysłu.

 

 

Hej, Shanti, dzięki za opinię. Myślę, że jako czytelnik podzielałabym w pełni twoje uczucia. Jako autor świetnie się bawiłam przy tym tekście, zwłaszcza przy końcówce. Mam duży problem z zachowaniem powagi, kiedy próbuje napisać grozę. Jako postanowienie noworoczne postaram się napisać coś strasznego, niezanieczyszczonego humorem (może na następny konkurs świąteczny? :P).

Nieźle napisany tekst z trochę zbyt przewidywalnym wątkiem głównym. Od początku rzucasz poszlaki, że coś z głównym bohaterem jest nie tak, gdzieś w połowie opowiadania ma się już w zasadzie pewność, że coś się kroi. Dobrze byłoby przełamać jakoś tę pewność, zaskoczyć czytelnika, ale rzeczy potoczyły się w przewidywalny sposób. Dobrze chociaż, że siły zła ostatecznie przegrały. ;)

Pozdrowienia!

Nie porwało mnie, ale źle też nie jest. W moim osobistym odbiorze końcówka z twistem i wyjaśnieniem, kim jest bohater, jest najlepsza w tym tekście, bo sam pomysł na takiego demona jest wielce ciekawy. Szkoda, że wcześniej nie ma więcej subtelnych sugestii, które by czytelnika prowadziły do tego twista.

Jest, owszem, ten kawałek:

Dzisiejszej nocy, gdy wzejdzie pierwsza gwiazdka, puszczą wszelkie pieczęcie; znikną wiążące mnie w tym świecie ograniczenia. Już nie będę musiał się ograniczać do nędznego spijania emocji.

ale przyznam, że on przykuł moją uwagę głównie “puszczaniem pieczęci”, które nie jest dobrym frazeologizmem, aczkolwiek podejrzewam, że chciałaś mieć pieczęcie z powodów apokaliptycznych. I owszem, spijanie emocji sporo sugeruje w kontekście zakończenia, ale wolałabym chyba kilka subtelniejszych foreshadowingów od takiej zapowiedzi wprost.

http://altronapoleone.home.blog

drakaina, MrBrightside dzięki za odwiedziny i za komentarze :)

 

MrBrightside początkowo planowałam oprzeć twist na tożsamości narratora, ale ostatecznie stwierdziłam, że informacja o tym, że jest z nim coś nie tak, zadziała jako lepszy haczyk niż przypadkowa rozmowa o morderstwie w wigilię.

 

drakaina w tekście pojawiały się zapowiedzi praktycznie od początku:

 

“Popatrzyłem za nimi z politowaniem. Straż miejska… Jedynie łowcy demonów mogliby coś zdziałać, ale nie słyszałem o nich już od bardzo dawna. I dobrze.”

 

“Ruszyłem za nim, z przyjemnością chłonąc emocje klienta. Karmiłem się nimi; to one dodawały mi sił.”

 

“Z lubością chłonąłem ich wrzaski, a gdy doszło do rękoczynów, byłem prawie syty. “

 

Foreshadowing trudno jest wyważyć, dlatego cieszy mnie twój komentarz, bo zestawiając go z innymi opiniami, dochodzę do wniosku, że jednak wyszło nieźle. :)

 

 

Tak, post factum, jak na to wskazujesz, to tam jest. Ale za wyjątkiem tego, na czym się przypadkiem potknęłam, poprzednie zasysałam po prostu jako paskudny charakter bohatera, a z kolei to o łowcach demonów pasuje do tego, że wydaje się z początku, że całość zmierza ku urban fantasy.

Może problem w tym, że to wszystko jest deklaratywne i “wewnątrz” bohatera, a na dodatek nie kłóci się z tym, że on jest typkiem paskudnym, nawet jeśli patrzeć na niego jako na człowieka?

Oczywiście, w narracji pierwszoosobowej trudniej jest o charakterystykę pośrednią, ale gdyby to nie były tylko wyznania potencjalnego psychopaty, ale np. coś w spojrzeniach innych ludzi, jakaś aura? Bo w zasadzie dostajemy wyłącznie informacje od bohatera/narratora, których nie potwierdza przed finałem nic wobec niego zewnętrznego. Twist jest dobry, więc to, że bohater wcześniej nie ujawnia swojej natury, jest okej, ale pogłówkowałabym nad tym, jak nastrojem, a nie słowami-deklaracjami zbudować poczucie, że z bohaterem coś nie do końca jest w porządku.

 

http://altronapoleone.home.blog

drakaina masz rację, nastrojem dużo mogłabym zbudować, a tutaj trochę odpuściłam sobie jego budowanie. Co do bohatera to jest on paskudnym demonem, ale miałam nadzieję, że dzięki narracji pierwszoosobowej uda mi się sprawić, aby czytelnik trochę go polubi, żeby jego zgon w finale choć odrobinę wstrząsnął. ;)

Za to, czy czytelnik polubi bohatera, nie odpowiada typ narracji, ale sama kreacja. Np. gdybyś z niego zrobiła takiego cwaniaczka z odrobiną uroku, drania z jakąś cechą, która sprawi, że wzbudzi sympatię. Niezależnie od tego, czy mówiłby on, czy też narrator trzecioosobowy, nawet zdystansowany a nie spersonalizowany.

Rozejrzałam się jeszcze po tekście i w sumie nawet masz tu motyw, który by można rozwinąć w takie ludzkie dziwactwo demona – gotowanie. Może skupienie się na jego codzienności takiej zwyczajnej by zadziałało? Drugi motyw: przyjaźń z Zygmuntem. Tu się zresztą przyznaję, że druga sekwencja, z dziewczyną, dość mocno mi przyćmiła pierwszą, która po przeczytaniu wszystkich świątecznych opowiadań (miałaś pecha być ostatnia, pierwsi zostali ostatnimi…) była trochę nużąca, bo podobne klimaty były w kilku tekstach. Czyli gdyby te ludzkie cechy z pierwszej części podkręcić, może darować sobie wulgaryzmy i ogólnie menelski nastrój (on jest oklepany, a to sprzyja “automatyzacji” lektury, ponieważ nie niesie nic zaskakującego, ot, kolejny paskudny przeklinający na lewo i prawo typek), to by pomogło?

Anyway, to nie jest zły tekst, tylko może akcenty emocjonalne są niezbyt fortunnie rozłożone :)

http://altronapoleone.home.blog

Za to, czy czytelnik polubi bohatera, nie odpowiada typ narracji, ale sama kreacja.

Może „polubić” to jednak za dużo powiedziane w przypadku tej postaci. :) Narracja pierwszoosobowa pozwala znaleźć się w głowie bohatera i najlepiej poznać jego postrzeganie świata, myśli oraz motywy. A kiedy kogoś poznamy, ciężko nam go potępić. Tym kierowałam się w trakcie wyboru sposobu narracji. Nie upieram się jednak, że wyszło mi tak, jak planowałam ;)

 

Anyway, to nie jest zły tekst, tylko może akcenty emocjonalne są niezbyt fortunnie rozłożone :)

Tutaj możesz mieć jak najbardziej rację, zważywszy na to, że w trakcie poprawek tekst ewaluował z groteski i absurdu w stronę lekkiej grozy.

 

 

 

Narracja pierwszoosobowa pozwala znaleźć się w głowie bohatera

Spersonalizowana narracja trzecioosobowa też, a daje również możliwość spojrzenie troszeczkę z zewnątrz, no i ma szersze możliwości np. charakterystyki pośredniej, a myśli można w niej jak najbardziej umieszczać :) W pierwszoosobowej często umykają nam szczegóły z otoczenia, na przykład. Albo czasami emocje.

 

Weź np. taki prościutki przykład: bohater wchodzi po latach do pokoju w domu rodzinnym i widzi swojego misia z dzieciństwa. Czuje nagły przypływ emocji, bierze misia i zaczyna go przytulać jak w dzieciństwie. Zadaniem jest rozpisanie tej rybki na to, co się dzieje we wnętrzu bohatera, na jego reakcje, uczucia, wspomnienia. Możesz to ująć w pierwszoosobowej, ale istnieje duże ryzyko, że to wpadnie w patos, egzaltację albo czułostkowość, których możesz chcieć uniknąć. W trzecioosobowej, ale mocno z punktu widzenia możesz subtelniej opisać emocje towarzyszące takiej scenie, chociażby poprzez porównania, które niekoniecznie sprawdzą się w pierwszoosobowej. Możesz pokazać łatwiej tłumienie emocji, bo w pierwszoosobowej to może wypaść zbyt analitycznie. I tak dalej.

 

Oczywiście obie mają swoje zalety i wady, ale warto poeksperymentować z różnymi możliwościami, zachęcam, bo masz potencjał, choćby dlatego, że rozważasz świadomie takie wybory :)

http://altronapoleone.home.blog

Oczywiście obie mają swoje zalety i wady, ale warto poeksperymentować z różnymi możliwościami, zachęcam, bo masz potencjał, choćby dlatego, że rozważasz świadomie takie wybory :)

<3

 

Możesz to ująć w pierwszoosobowej, ale istnieje duże ryzyko, że to wpadnie w patos, egzaltację albo czułostkowość, których możesz chcieć uniknąć.

Z tym raczej nie mam problemu, jestem zbyt wredna i nieczuła :P 

Dużo lepiej czuję się w trzeciej osobie i o wiele łatwiej jest mi w niej wprowadzać opisy i informacje o świecie. Staram się jednak eksperymentować z pierwszą osobą, bo jest niesamowita. Sprawia, że czytelnicy zatracają dystans i potrafi wzbudzić ogromne emocje. To czwarte opowiadanie, w którym stosuję tę narrację, więc sporo nauki jeszcze przede mną. Na nic dłuższego pewnie by się na razie nie poważyła.

 

 

Złapałem haczyk – byłem ciekaw, kim tak naprawdę jest główny bohater, jakie jest prawdziwe oblicze wampira. Ciekawość podsyciła upiorna relikwia. Kiedy opowiadanie zmierzało ku końcowi, bałem się, że finał okaże się mało spektakularny, ale czuję się usatysfakcjonowany – fajnie wykombinowałaś te ostatnie sceny. Bardzo przyjemna, dobrze skonstruowana lektura.

Pozdrawiam!

Dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że połknąłeś haczyk :)

Zacznę od tego, że tekst czyta się lekko i przyjemnie. Są święta, są skarpety. Także nie ma czego zarzucić.

 

Natomiast na początku tekstu odniosłem takie wrażenie, że po raz kolejny czytam coś, co już czytałem, oglądałem w kabarecie czy stand-upie (chociaż od paru lat rzadko zaglądam do kabaretów, a stand-upy widuję tylko nieco częściej niż dalszą rodzinę) i właściwie na forum również. Babcie-mohery, rubaszni pijacy i człowiek w dresie, wszyscy żyjący na istniejącym w zbiorowej świadomości osiedlu małej miejscowości. To ciekawe, że owy obrazek jest zaczątkiem takiej groteskowej opowieści, która graficznie mogłaby zostać przedstawiona w formie jak u Burtona. To jest ciekawe, natomiast wydaje mi się, że powtarzanie stereotypu moher-pijak-dres, jest czymś już na tyle powtarzalnym, że nawet zniechęcającym. Szczególnie, że te obrazki są zwykle bardzo uproszczone i skupiają się na powierzchowności chamskiego obycia. W mojej opinii, bo wiem, że czasem takie obrazki się podobają. Nie powiem, że mi się nie podobają, bo są przecież swojskie i znane jak sałatka warzywna, bigos i pierogi. Może nieco charakteru, zaskoczenia byłoby dobre dla tego świata – będącego obecnie raczej instrumentem przygrywającym dalszej części opka?

 

Więc przyjemnie się czyta, na pewno zapamiętam trupka mikołaja. Fajny obrazek. Jednak sporo z początku umieszczę raczej w gabinecie figur woskowych imienia lokalnego osiedla.

Hej, Vacter. Miło mi, że wpadłeś i do tego zostawiłeś po sobie tak obszerny komentarz. Cieszę się, że opowiadanie czytało się lekko. Z założenia klimat miał być początkowo dość swojski, przełamany późniejszymi wydarzeniami, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że na portalu fantastyki raczej nie szukamy takiej właśnie swojskości. Następnym razem postaram się zbudować ciekawszy świat, ale niczego nie obiecuję, bo muzy bywają czasem nieobliczalne.

Potknąłem się na pierwszym akapicie. Wiem o co chodzi, ale zdanie zaczynając się od “Przecież”, wybija z rytmu, a i “biała Gwiazdka” nie od razu kojarzy się ze śniegiem.

Dywagacje w trakcie pracy, “Odeszła, suka. Ponoć z jakimś Murzynem się tera buja, jebana.” są raczej… no, słabe.

Ej, no – nauczyciel fizyki wśród najbardziej przeklinanych zawodów? – Gdyby nie konkurs to na pewno nie czytałbym dalej. ;)

Nie mam pojęcia czym była kość-relikwia, muszę w risercz, znaczy raz jeszcze przeczytać.

 

Pomysł zacny, wykonanie solidne, zakończenia nie zrozumiałem nawet po drugim czytaniu. 

Może w komentarzach coś znajdę. Naprawdę przeczytałem dwa razy.

 

PS.

Atmosfera bardzo świąteczna, tylko Mikołaja żal, bo przecież prezenty wybrał dobrze.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Hej, fizyku, miło mi, że wpadłeś :)

 

Główny bohater jest demonem i z religią mu na bakier, stąd preferuje świeckie określenia takie jak gwiazdor i gwiazdka. Określenia „białe święta” raczej nie trzeba tłumaczyć, więc miałam nadzieję, że "biała gwiazdka" też będzie zrozumiała. 

 

Dywagacje w trakcie pracy, “Odeszła, suka. Ponoć z jakimś Murzynem się tera buja, jebana.” są raczej… no, słabe.

Zgadzam się, że są słabe i dalekie od poprawności politycznej. Tyle że Zyg to prostak i na hasło „rozmiar nie ma znaczenia” jego myśli powędrowały w jedynym możliwym kierunku.

 

Ej, no – nauczyciel fizyki wśród najbardziej przeklinanych zawodów?

Wybacz, fizyk fizykowi nierówny. ;)

 

Relikwie – szczątki ciał osób świętych lub przedmioty, z którymi te osoby miały związek w czasie życia, stanowiące przedmioty czci w wielu religiach. (to z Wikipedii)

 

Kość świętego Mikołaja jest relikwią i jako taka posiadała moc uśmiercania demonów. (a to z tajnych zapisków Watykanu)

 

Atmosfera bardzo świąteczna, tylko Mikołaja żal, bo przecież prezenty wybrał dobrze.

Jeśli w święta dostałeś prezent, to oznacza, że po śmierci demona wszystko wróciło na dawne tory (no, chyba że jako fizyk dostajesz jedynie rózgi :P).

Dość długa rozbiegówka, przy której utrzymywały mnie myśli bohatera przepuszczające smugi, że jest kimś innym, a wieczorem coś ma się zajść i sytuacja się wyjaśni.

Scenka miała być częściowo realistyczna i pełna humoru, lecz dla mnie realizm był bardziej z legend miejskich i z czasów minionych, zasłyszanych, bo zabrakło konkretów, raczej poszłaś w stereotyp.

Dalej jest coraz lepiej, lecz wciąż mieszasz nastrój grozy i humoru. Wolno, zabronione? Nie, lecz dla mnie się nie spina, ponieważ ten bohater nie powinien się bać, lękać. Nie było potrzeby budowania nastroju tajemniczości, lęku? Po co, jeśli drżał z ekscytacji i był w swoim żywiole w ten właśnie dzień?

Warsztatowo, prowadząc pierwszoosobową narrację lekko odsuwasz czytelnika od bohatera, opowiadasz o nim, zamiast sprawić, by dla mnie ożył.

Przebieg zakończenia uratowały skarpety, choć jednocześnie wspomnę, że ze mnie ogar na tropie podobnych szczegółów, więc jak on – u boha ojca – założył buty, a – przypominam - wrócił ze spacerowania, jeśli były o dużo większe niż stopa, aby się potknąć. :-)

 

Trzy motywy mi się bardzo spodobały:

* duch Świąt, wędrujący przez wieki i ożywający w dniu Wigili – fajny pomysł, o tej postaci chciałabym dowiedzieć się więcej. Przynajmniej tego, jak spędza wymarzony przez siebie wieczór, jak wyglądają przygotowania, i chyba w ogóle jak działa: po co, kim są łowcy itd. Usiłowałaś upchnąć w bohatera wiele ogranych konceptów, chyba wolałabym, żeby było ich mniej, lecz konsekwentnie używane i rozwijane.

* dwa gadżety: skarpety i kość Św. Mikołaja

* wykorzystanie postaci Mietka

 

Drobiazgi:

 ,i z namaszczeniem ustawił na zlewie zasilane bateriami radio

Ciekawe jak on na tym zlewie je postawił: na rancie, płycie z boku, czy włożył do zlewu. Zawsze interesują mnie takie sprawy poruszane przez autora. xd

,Z głośników popłynęła muzyka. Ktoś śpiewał stare, dobrze znane kawałki w rytm wesołych dzwoneczków. 

Tzn. co konkretnie grano, „Jingle Bells”? Warto uwiarygadniać czas akcji i budować w ten sposób przestrzeń. Łatwiej dla czytelnika, a i autora chyba też. ;-)

,Nawet jeśli nie wierzyłem, aby wciąż jeszcze istnieli

“Jeśli, aby, nawet” – zerknij, trochę dużo uszek w barszczu. ;-)

 

Przypomniało mi się opowiadanie Cienia, ponieważ występowało w nim zdarzenie, podobne do tego, które opisałaś, z samochodem. Zerknij, jak buduje napięcie i prowadzi główny wątek tekstu. Moim zdaniem, rozpraszasz się wkładając do tekstu różne rzeczy i skojarzenia, czy są ograne , czy nie – bez znaczenia, bo zależy jak je złożysz. Wydaje mi się, że lepiej byłoby pójść jednym, wybranym tropem, autorska decyzja. Wzmiankowane opko tu

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Pozwolę sobie powtórzyć, co już pisałam przy okazji bety: podobało mi się opko. Rozkręca się dosyć powoli, ale nie jest przy tym nużące. Bardzo przypadł mi do gustu pomysł na demona Świąt. Nastrój jest trochę świąteczny, a trochę tajemniczy, bardzo udane jak dla mnie połączenie grozy, tajemnicy i humoru.

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Asylum

 

Nie, lecz dla mnie się nie spina, ponieważ ten bohater nie powinien się bać, lękać.

Naprawdę pokazałam gdzieś, że bohater się boi? Chodzi ci o ryzyko spotkania łowców? Nadal nie wydaje mi się, aby się lękał. Jeśli jakiś fragment tak właśnie odebrałaś, to muszę go poprawić.

 

Co do mieszania humoru z grozą to zgadzam się, popracuję nad tym.

 

Warsztatowo, prowadząc pierwszoosobową narrację lekko odsuwasz czytelnika od bohatera, opowiadasz o nim, zamiast sprawić, by dla mnie ożył.

Wybierając pierwszą osobę, chciałam sprawić, aby ożył. Jeśli wskażesz mi momenty, w których odsuwam go od czytelnika, będę bardzo wdzięczna. Pomoże mi to w ulepszeniu warsztatu.

 

Dziękuję za odwiedziny i komentarz oraz za polecenie opowiadania, chętnie zajrzę.

 

mindenamifaj

Jeszcze raz bardzo dziękuję za betę. Cieszę się, że opowiadanie ci się podoba i że początek nie zanudził. Połączenie humoru z grozą bardzo przyjemnie mi się pisze, ale jest jak sos słodko-kwaśny – nie każdy je lubi ;)

,Chodzi ci o ryzyko spotkania łowców?

Idealnie – chodziło mi o ten fragment powyżej. xd Dodatkowo łączy się z wprowadzeniem nowego elementu panicznego lęku przed kimś/czymś. Pojawia się pytanie, czy uda da radę wprowadzić nowy motyw przy tej liczbie znaków, ponieważ wiesz, że już do niego nie powrócisz, a jeśli w przyszłości, np. ma być kontynuacja z tego uniwersum – kiedy i jak to wprowadzić. 

Poza tym lęk zapodajesz w przedstawieniu parku, gdy tymczasem oglądamy go tylko oczami bohatera, któremu w to graj i jeśli mogłoby go niepokoić jedynie to, że park wygląda mrocznie i nikt się nie pojawi. Swoją drogą, zasadzenie się na kogoś w podobnym miejscu, a nie przy uczęszczanej ścieżce, aby wybrać “niespodziewanego gościa” może świadczyć o lekkim “nieprofesjonaliźmie” wiekowego bohatera. :-))

 

Groza-humor, tak pracuj, fajnie zrobił to Orbitowski w grudniowej NF.

 

,Wybierając pierwszą osobę, chciałam sprawić, aby ożył. Jeśli wskażesz mi momenty, w których odsuwam go od czytelnika, będę bardzo wdzięczna.

Wiem, ośmiornico, wszyscy mi tutaj powtarzają, że narracja pierwszoosobowa przybliża, a ostatnio doszedł do tego jeszcze czas teraźniejszy. Na naszym forum podobna opinia jest dość popularnym poglądem, lecz nie zgadzam się z nią. Czasem tak, czasem nie, zależy od historii i narracji. Brakuje mi merytorycznych argumentów – słowa, wiedza, analiza, by sprzeciw uzasadnić, by zamknąć swoje odczucia w zrozumiałych, literaturoznawczych zdaniach. Napiszę więc po swojemu. 

Bohater staje się bliski nie przez zabiegi formalne typu “ja” i “tu i teraz”, które mogą być równie nudne jak narrator wszystkowiedzący, trzecio czy drugoosobowy, lecz spójność historii i osoby, a jak opowiedziane – wszystko jedno.

Piszę z pamięci, ponownie opowiadania nie przeczytałam. W tekście masz trzy sceny: przedpołudnie, park, dom. Zerknij na ich długość (przedziwnie krótka jest środkowa – a niby rozwinięcie i zagłębienie się, za to pierwsza równa końcowej). Co my wiemy o bohaterze po pierwszej sekwencji? Mniej niż nic, za wyjątkiem niepokojących wstawek (super, że pojawia się Mietek, historyjka z kaflami niewiele wnosi, ostatnia trochę) – jest złolem, coś szykuje i ma się dziać; druga odsłona – park opisywany jako groźny/niebezpieczny i zalotna, niefrasobliwa elfka, nadzwyczaj łatwy nierozpoznany łup; trzecia – gonitwy po pokoju i epilog. Pomyślę, czy są jakieś zdania szczególne, jednak chyba nie patrzyłabym na to w ten sposób.

Chociaż, wiesz co, daj mi tydzień. :-) Spróbuję i zerknę, bo przypomniało mi się, że podawałaś wciąż różne rzeczy na tacy, nazywając wprost emocje bohatera i jego interpretację zachowania dziewczyny, ułatwiając nadmiarowo sprawę czytelnikowi. 

 

Dzięki za odpowiedź, zajrzyj, bo warto. :-)

 

srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 

Poza tym lęk zapodajesz w przedstawieniu parku, gdy tymczasem oglądamy go tylko oczami bohatera, któremu w to graj i jeśli mogłoby go niepokoić jedynie to, że park wygląda mrocznie i nikt się nie pojawi. 

Opis parku mroczny, cichy, pusty, wydaje się przerażający nam, a nie bohaterowi. Nigdzie nie wspominam, żeby się bał. 

 

Cienie wydłużały się i mamiły. Były niczym przyczajone w półmroku bestie, które bezszelestnie osaczywszy samotnego przechodnia, czekały.

Ja też czekałem.

 

Chciałam tym pokazać, że bohater uważa się za jedną z bestii i jest w swoim żywiole. Widać, nie wybrzmiało tak, jak planowałam.

 

Swoją drogą, zasadzenie się na kogoś w podobnym miejscu, a nie przy uczęszczanej ścieżce, aby wybrać “niespodziewanego gościa” może świadczyć o lekkim “nieprofesjonaliźmie” wiekowego bohatera.

 

Tak naprawdę mógł czekać gdziekolwiek i tak tej nocy kogoś by dopadł.

Ja też czekałem. W końcu ktoś musiał się zjawić. Reguły były niezmienne. Rózga Mikołaja została złamana, więc los z pewnością postawi dziś na mojej drodze zbłąkanego wędrowca. 

Ale lubił park nocą ;)

 

Wiem, ośmiornico, wszyscy mi tutaj powtarzają, że narracja pierwszoosobowa przybliża.

Też jestem przekonana, że tak właśnie jest. Jestem bardzo ciekawa twojego punktu widzenia.

 

Zajrzałam do polecanego przez ciebie opowiadania. Jest napisane bardzo pięknym językiem i czyta się z przyjemnością.

 

Zerknij, jak buduje napięcie i prowadzi główny wątek tekstu.

Opowiadanie jest zlepkiem scen, nie bardzo wiem, co miałaś na myśli, mówiąc o budowaniu napięcia? Dla mnie nieodłącznie łączy się ono ze stawką, a tam jej nie znalazłam. Główny wątek jest faktycznie mocno zarysowany i stanowi oś opowiadania (masakrowanie mieszkańców miasta na różne wymyślne sposoby). W Rózdze osią jest sprezentowanie sobie zagubionego wędrowca, ale faktycznie nie podkreśliłam jej aż tak mocno. 

 

Dziękuję, za poświęcony czas. Masz ciekawe uwagi, które zmuszają do zastanowienia.

 

 

 

 

Odpowiedź będzie  długaśna. ;-)

Dobrze, że rozmawiamy, ponieważ widzę, że nie dość precyzyjnie wytłumaczyłam i czasami myślimy o odmiennych  rzeczach.

 

Opis parku mroczny, cichy, pusty, wydaje się przerażający nam, a nie bohaterowi. Nigdzie nie wspominam, żeby się bał. 

Nie, nie wspominasz, że bohater się bał. Kłopot polega na tym, że i nam się tak nie zdaje, ponieważ opis jest sprzeczny z postacią bohatera i niejako czytelnik „zezuje”. Opis mógłby straszyć i nie zdumiewać, gdybyś używała narratora wszechwiedzącego albo pokazywała go z pozycji ofiary, tymczasem opowiadanie jest napisane w pierwszej osobie w czasie teraźniejszym, czyli siedzisz (autor siedzi) w skórze bohatera, a ja jako czytelnik widzę i doświadczam świata oczami, zmysłami, rozumem bohatera.

Ten fragment dałoby radę uratować nawet i w takiej narracji, np. musiałabyś wyraźnie zaznaczyć, że są to wyobrażenia bohatera o osobach, które nocą idą na skróty przez ten park, lub jakoś inaczej pokombinować.

Cienie wydłużały się i mamiły. Były niczym przyczajone w półmroku bestie, które bezszelestnie osaczywszy samotnego przechodnia, czekały.

Ja też czekałem.

–> Chciałam tym pokazać, że bohater uważa się za jedną z bestii i jest w swoim żywiole. Widać, nie wybrzmiało tak, jak planowałam.

Z powodu jw. Masz „obiektywizujący” opis i przejście na „ja” (rodzaj przeciwstawienia narracji).

Tak naprawdę mógł czekać gdziekolwiek i tak tej nocy kogoś by dopadł.

Właśnie. :-)

Ale lubił park nocą ;)

I super, bo pasuje do niego, trzeba było to jakoś zaznaczyć. ;-)

Też jestem przekonana, że tak właśnie jest. Jestem bardzo ciekawa twojego punktu widzenia.

Pierwszoosobówka jest trudna i gruncie rzeczy bardzo monotonna, ponieważ nie pozwala przedstawiać innych punktów widzenia, trudniej też o konflikty, trudniej zbudować narastające napięcie i musisz mieć silnego antagonistę, wyjątkowe sytuacje. Pierwszoosobowy bohater porusza się wzdłuż swojej osi czasu, więc co najwyżej możesz siegać do retrospekcji i ew. przyszłości. Powinien być osobą samą w sobie bardzo interesującą i wszędobylską, gdyż jako autor masz do dyspozycji tylko jego.

Jest napisane bardzo pięknym językiem i czyta się z przyjemnością.

Super. ^^

Zerknij, jak buduje napięcie i prowadzi główny wątek tekstu.

–>Opowiadanie jest zlepkiem scen, nie bardzo wiem, co miałaś na myśli, mówiąc o budowaniu napięcia? Dla mnie nieodłącznie łączy się ono ze stawką, a tam jej nie znalazłam. Główny wątek jest faktycznie mocno zarysowany i stanowi oś opowiadania.

Może mi być trudno wytłumaczyć, nie pamiętam też czy tamto opko było napisane w pierwszej osobie. Jednak spróbuję. :-)

Tak, tam mamy wyraźną oś, która stanowi szkielet, w Rózdze jest on mniej wyraźny. Czy jest zlepkiem scen – tak, podobnie jak u ciebie. W ogóle powieści czy opowiadania są zawsze sekwencją scen. Jedna scena prowadzi do drugiej i coś ma pokazywać czytelnikowi (świat, przygody i rozterki bohatera, ktory o coś walczy, z czymś się zmaga, żyje w tym przedstawionym świecie i po coś go pokazujemy). To coś to  opowieść o pewnym bohaterze kiedyś i gdzieś.

I teraz ważne zastrzeżenie, chyba w trochę innym znaczeniu używamy słowa „scena”. Ja trochę patrzę na nie jak na sceny w dramacie czy komedii i bardziej odnoszę się do struktury tekstu. Mamy więc główną oś i poszczególne zdarzenia poukładane według autorskiego klucza. Załóżmy najprościej, że przedstawiamy wybrane 3 dni z życia bohatera. Pierwszy dzień to zawiązanie wątków i zarysowanie problemu/kwestii i zaciekawienie czytelnika; drugi rozwój zdarzeń i dalsze zaciekawianie czytelnika, stawianie przeszkód na drodze bohatera (powiedzmy ogólnie); trzeci – epilog. Każda z tych części może zawierać po kilka zdarzeń, lecz co ważne, napięcie winno się zwiększać, a każda z części prowadzić do częściowego finału. Gdy piszę o napięciu, mam na myśli emocje i odczucia czytelnika (dowiadujemy się czegoś więcej o świecie, bohaterze i zaczynamy rozumieć, o co mu chodzi, możemy drżeć o niego bądź o ofiary, kibicować jednej ze stron). 

Nie wiem, czy dobrze wyjaśniłam, pewnie strywializowałam i zbytnio teoretyzowałam, jak polonistka o rozprawce. W każdym razie bardziej chodzi mi o strukturę i rodzaj narracji niż język, słowa, bo to z kolei inna para kaloszy, podobnie jak nasz gust.

Najłatwiej byłoby przyglądać się różnym opowiadaniom, fragmentom i patrzeć jak są napisane i co z tego wynika.

Zakupiłam już styczniową NF, zamierzam przeczytać, więc możemy porównać wrażenia. ;-)

 

,Masz ciekawe uwagi, które zmuszają do zastanowienia.

Jeśli jakkolwiek są pomocne, to się cieszę. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję za odpowiedź. Masz rację, że chyba nie do końca się zrozumiałyśmy, ale teraz wszystko wydaje się jasne ;)

 

Nie, nie wspominasz, że bohater się bał. Kłopot polega na tym, że i nam się tak nie zdaje, ponieważ opis jest sprzeczny z postacią bohatera i niejako czytelnik „zezuje”.

Ok. Faktycznie jest to moment, w którym wyleciałam w narracji z perspektywy bohatera. Masz rację. Powinnam opisać to bardziej subiektywnie, pokazać, jak on się czuł w tym otoczeniu.

 

Pierwszoosobówka jest trudna i gruncie rzeczy bardzo monotonna, ponieważ nie pozwala przedstawiać innych punktów widzenia, trudniej też o konflikty, trudniej zbudować narastające napięcie i musisz mieć silnego antagonistę, wyjątkowe sytuacje. Pierwszoosobowy bohater porusza się wzdłuż swojej osi czasu, więc co najwyżej możesz siegać do retrospekcji i ew. przyszłości. Powinien być osobą samą w sobie bardzo interesującą i wszędobylską, gdyż jako autor masz do dyspozycji tylko jego.

Z tym akurat zgadzam się w 100 %. Narracja pierwszoosobowa jest najtrudniejsza (no może oprócz drugoosobowej, która jest dla mnie czarną magią). Dobrze poprowadzona, potrafi bardzo mocno zaangażować czytelnika, ale wymaga sporego warsztatu. Nie zdecydowałabym się na razie na pisanie w niej dłuższych form. Póki co eksperymentuję na krótszych.

 

Struktura, napięcie, sceny.

Ok, też już zaczynam rozumieć, co miałaś na myśli. W Rózdze brakuje wyraźnej zmiany i eskalacji napięcia. Masz rację. Miałam z tym opowiadaniem duży problem pod tym kątem. Na przykład kwestia stawki. Czego może obawiać się prawie nieśmiertelny demon i czego pragnąć, w konwencji prawie humorystycznej? Między innymi do tego służyły wstawki o łowcach. Po pierwsze pomogły zbudować twist i mam nadzieję wyprowadzić czytelnika w pole co do tożsamości elfki, miały też dodać choć trochę niepewności co do bezpieczeństwa bohatera. Nie chciałam przy tym iść za bardzo w kierunku strachu o życie. Nie pasowało mi to do tego opowiadania. W budowaniu napięcia postanowiłam bardziej zagrać tajemnicą, dlatego od samego początku wrzucałam wskazówki, że z bohaterem jest coś nie tak. 

Nie mam dużego doświadczenia z samą grozą ani tym bardziej z taką przeplataną humorem. Poszczególne sceny służyły raczej do wrzucania informacji o bohaterze i budowaniu tajemnicy niż podbijaniu napięcia i wprowadzaniu realnej zmiany. Następnym razem spórbuję ugryźć to inaczej ;)

 

Jeszcze raz dziękuję, za poświęcony czas. Pozwoliłaś mi z innej perspektywy spojrzeć na tekst :)

Hej, hej, hej!

Dziękuję Ci, Ośmiornico, za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

Cóż to za miks! Budowlano-alkoholowe perypetie Jaromira, który okazuje się demonem, a Mietek ze sklepu ponętną elfką. Zakręciłaś wszystkim, aaaale… fajnie powiązałaś sznurki ze sobą!

Nie do końca przekonuje mnie połączenie śmieszno-wędrowyczowych klimatów z mroczną naturą demona – jest tu duża rozbieżność, przez to nie wiem jak ostatecznie odbierać tekst, choć trzeba przyznać, że tutaj szala powoli przechyla się z jednej strony na drugą w trakcie całego opowiadania – zrobione bardzo zgrabnie.

Motyw świąteczny i hasło przewodnie ładnie wykorzystane, kilka razy zaznaczone, choć przyznam, że nie są one osią tekstu, a raczej dodatkiem do niego.

Tekst natomiast wykonany bardzo fajnie, rzuciły mi się w oczy jakieś drobne mankamenty, ale nic, co by mnie zatrzymało, albo mocniej zgrzytnęło. Dobra robota!

Ogólne wrażenie jest pozytywne :)

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, ho, Krokusie. Opowiadanie ma dziwny klimat, bo nie mogłam się zdecydować, czy chcę straszyć, czy bawić. Cieszę się, że sznurki udało się powiązać, a na skarpetkach nikt się nie potknął. ^^

Hej ośmiornico!

Fajna ta historia, ubawiłam się ;P Początkowo trochę przeszkadzał mi nadmiar przekleństw (tak, znowu), ale ogólnie całość bardzo na plus. Przede wszystkim za foreshadowing i ciekawe rozwiązania. Nie spodziewałam się Mietka ;P Podobało mi się również narastające napięcie, poczucie, że z elfką jest coś nie tak. Po drugie, za jakiś taki klimat polskich świąt, za to błoto zamiast śniegu, paprykarza, dresika w cmce i piwko w pracy ;P No i ciekawe postacie, choć nieco przerysowane, to wciąż pasujące do tekstu. Wyszło całkiem zgrabnie.

Ale przyczepić się muszę ;P Końcówka nie zaskoczyła, liczyłam, że jakąś rolę odegra Zyg (może to on byłby łowca demonów, a skarpetki byłyby zaczarowane?). Podczas czytania kilka razy się potknęłam, ale niewiele razy, ogólnie czytało się przyjemnie i płynnie.

Słowem: bardzo udany tekst ;P

Dziękuję za lekturę!

 

Gruszelka dokonała swojego żniwa, to i stwierdziłem, że i ja mógłbym zacząć coś pisać xP

Opowiadanie Twoje, droga ośmiornico, całkiem mi się podobało. Było sprawnie napisane, wszystko się tu mniej więcej spinało, a i sam pomysł przypadł mi do gustu. Demon świąt – oj, straszny ma to potencjał, który zresztą – choćby przez takie eksponaty jak zasady z prezentami czy szkielet Mikołaja:P – miejscami wyciągasz.

Gdybym jednak miał się do czegoś przyczepić, to początek. Ten uliczny klimat, Zyg, Mietek – to się trochę mi ciągnęło, a opowiadanie na ciekawsze tory wskoczyło trochę później. I choć nie chcę tu wchodzić w buty wszechwiednej wyroczni – a bo i widzę, po co Ci te sceny były (wszystkie zapowiedzi, budowanie menelowego klimatu), tak uważam tą część tekstu za pewien ciężar:P

Końcówka i puenta mi w zasadzie przypadły go dustu, bohaterowie też nieźle zarysowani, co najwyżej rzeczywiście mogłaś jakoś na koniec wykorzystać Zyga. Może limit trochę podciął skrzydła, ale ogólnie – dobre, solidne opowiadanie;P

Слава Україні!

Gruszel, masz rację, Zygmunty odgrywają u mnie zdecydowanie zbyt poboczne role. Trza będzie to zmienić ;)

Dzięki za czytanko i komentarz.

 

Golodh, obiecuję, że następnym razem przytnę budowanie menelowego klimatu :P Dzięki za komentarz i odwiedziny.

Nowa Fantastyka