- Opowiadanie: Prokris - Uśmiech losu

Uśmiech losu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Uśmiech losu

Deszcz, wyglądało na to, rozpadał się już na dobre. Na początku było niewinnie, ot kilka małych chmur pojawiło się na niebie nie wzbudzając absolutnie żadnych podejrzeń, później dołączyło do nich jeszcze kilka i następne i następne… I tak oto Achim, ubogi kupiec, wracający właśnie z pobliskiego miasta do domu, zaczynał się poważnie martwić.

Powód nie był bynajmniej błahy, bo oto całkiem niedawno minął owiane ponurą sławą cmentarzysko. Achim nie był przesądny, szczerze powiedziawszy, nigdy nie wierzył w opowieści o ghulach, wampirach, ani innych dziadostwach, jednak perspektywa spania w okolicy cmentarza wcale mu się nie uśmiechała.

Jechał więc dalej zasępiony, gdy wtem,w nikłym świetle latarni ujrzał na drodze stertę gałęzi. Zaklął szpetnie pod nosem i wstrzymał konia, ciągnącego wehikuł.

Zsiadł z wozu, co dodać trzeba, zajęło mu chwilę, lata młodość miał już bowiem za sobą, a i imponujących rozmiarów brzuszysko wcale w przedsięwzięciu nie pomagało.

Obszedł stertę gałęzi naokoło, głowiąc się skąd mogła się tu wziąć i intensywnie myśląc jak się jej pozbyć. Po chwili uznał, że poczeka z tym do rana, jak zrobi się widno i przestanie padać.

„I tak daleko bym nie ujechał. Błoto coraz większe, może i lepiej się stało, przynajmniej nie ugrzęznę" – pocieszył się w duchu i zabrał się za ściągnięcie wozu z drogi, pod osłonę gęstych koron drzew.

Nie zdążył złapać głębszego oddechu, gdy na ścieżce z której ledwo co zabrał swój dobytek, pojawił się jeździec. Achim zamarł, przestał nawet sapać.

– Hejże panie, co tak stoicie jak słup soli!- zawołał obcy wesoło, zgrabnie zeskakując z konia.

Jak na gust Achima, był zbyt wesoły. Nie miał on bowiem zaufania do obcych, szczególnie takich co pojawiali się w środku nocy nie wiadomo skąd, w ciemnym lesie i wdawali się w beztroską gawędę z nieznajomym.

– No co tak zaniemówiliście? – nieznajomy podszedł ciągnąc za sobą konia.

Achim podniósł latarnię do góry i zaświecił przybyszowi prosto w oczy. Nie dbał o grzeczność, nie w tych okolicznościach.

„Na zbója nie wygląda. Źle mu z oczu nie patrzy. Ale to nigdy nie wiadomo."

– Ktoś ty? – zapytał wreszcie, bo wypadało by w końcu się odezwał.

– Na imię mi Felix – to mówiąc ukłonił się nonszalancko, a widząc, że nie robi to żadnego wrażenia dodał – oj panie kupiec, coś pan taki nieufny. Noc ciemna, niedaleko cmentarz, okolica wyludniona, jam się ucieszył jakżem pana zobaczył, zawsze to lepiej niż umarlaka spotkać, a waść taki skwaszony jakbym samym diabłem był.

– A skąd mam wiedzieć kim pan u licha jest? – obruszył się ale już jakoś tak niespecjalnie mocno tamten. – Może zbójem jakim, dybiącym na dobro moje?

– Oj panie kupiec – roześmiał się szczerze Felix. – Ja nie żaden zbój, jeno podróżny, spójrz pan na mnie, czy ja mógłbym jaką krzywdę zrobić komuś tak postawnemu? Toć my jak nie przymierzając wilk i zając!

To jakby podziałało. Kupiec wreszcie rozluźnił się.

– Achim do usług – ukłonił się. – Upraszam o wybaczenie zacnego pana, jednak okoliczności zmuszają mnie do bycia ostrożnym i powściągliwym w zawieraniu nowych, leśnych znajomości. Sami rozumiecie… – rozłożył ręce w geście bezradności.

– Ano chwali się bycie roztropnym – odparł dziarsko tamten.– I ja upraszam o wybaczenie, żem zbytnią otwartością i życzliwością, niepokój wzbudził – mówiąc to blask rozjaśnił mu oczy i Achimowi przemknęło przez głowę, iż tamten naigrawa się z niego.

– No to przedstawiliśmy się sobie, ale pora zadbać o miejsce na spoczynek, dalej jechać sensu nie widzę, ciemno i mroczno, a żem wielce rad z towarzystwa, tedy wytrwajmy razem do rana. Przy gawędzie czas milej upłynie.

„A co mi tam, we dwóch zawsze to raźniej jakoś" – pomyślał kupiec.

Czas jakiś później dwaj mężczyźni, siedzieli skryci wśród powykręcanych korzeni wielkiego drzewa, w miejscu o dziwo suchym. Felix, co wedle Achima graniczyło z cudem, rozpalił ognisko mogli więc ogrzać się i wysuszyć przyodziewek, bo noc sama w sobie zimna nie była. Jakby tego było mało przybysz wyjął ze swych juków pęto kiełbasy i bochen chleba, które co znów wedle Achima zakrawało na cud, absolutnie nie ucierpiały podczas podróży, co więcej chleb wydawał się całkiem świeży, a kiełbasa…ach..takiej Achim nie jadł jeszcze nigdy. Co prawda, on też miał na wozie zapasy, nie po to był przecież w mieście żeby wracać z pustymi rękoma do domu, jednak Felix nie chciał o tym słyszeć.

Gdy najedli się do syta, i rozsiedli wygodnie przy ogniu, masując brzuchy, Felix nie wiadomo skąd wyjął bukłak z winem.

– Ciekawym jest, co jeszcze waść po kątach pochował! – zarechotał Achim, choć oczy mu się zaświeciły na tak zacny widok.

– A jakże to tak godzi się, po solidnym posiłku, nie przepłukać gardła?

Achim przyglądając się przez cały wieczór kompanowi, doszedł do wniosku, że tak zadowolonego z życia człowieka jeszcze nie widział. Ciągle wesół, z rozszerzoną w uśmiechu gębą, przedstawiał niebywały widok. Dosłownie radość i szczęście emanowało z niego i Achim sam po jakimś czasie czuł się, jakby co najmniej połowa trosk z niego uszła. Zapomniał kompletnie o ponurym cmentarzu, zapomniał o niepogodzie, choć deszcz odkąd pojawił się przybysz przestał padać, zapomniał o stercie gałęzi na drodze, choć później i na to, jak się okazało, znalazł się sposób. W towarzystwie Felixia kłopoty znikały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Wreszcie Achim, zmożony podróżą i zamroczony alkoholem, usnął, a choć na twardej ziemi, pod gołym niebem, spał tak dobrze jak jeszcze nigdy. Gdy następnego dnia obudził się, było wczesne popołudnie. Nie zdziwił się gdy przekonał się, że jest sam. Po Felixie nie było śladu. Nie zdziwił się też, gdy jadąc skrótem, kompletnie wariackim jak się z początku zdawało, zakładał on bowiem drogę na przełaj przez las, po krótkim czasie wjechał na starą, leśną drogę.

I tak też kupiec Achim dojechał bezpiecznie, bez żadnych przygód do domu, nadrabiając dzień drogi. Gdy oczom jego ukazały się pierwsze znane krajobrazy odwrócił się by spojrzeć raz jeszcze na las i wyszeptał jakby do siebie:

„Dziękuję ci Felixie."

*****

Dziewczyna ze spuszczoną głową, dreptała powoli leśną dróżką. Wędrowała tak od rana, wystawiając kark na bezlitosne promienie słońca. Marsz był więc mozolny i uciążliwy. Beznadziejność wędrówki potęgował fakt, że od rana nie miała właściwie dokąd iść. Do domu bowiem nie miała po co wracać.

Ojciec wysłał ją do małej mieściny, sąsiadującej z wsią, po kilka sprawunków. Droga nie była długa, gdy wyruszała wcześnie z rana, popołudniu była na miejscu. Przenocować musiała jednak tam, a spała zawsze w stajni w tamtejszej karczmie, nikt nie robił jej o to problemu. Musiała się tylko pilnować, by jak przestrzegał ojciec, nikt się do niej nie dobrał. Wymyśliła więc, że będzie spać pod stropem, gdzie trzymano siano, na który dostać się bez pomocy drabiny nijak nie można było. A, jak umyśliła sobie dziewczyna, chłopy się spiją, to żaden po drabinie wejść nie da rady. Kuca zostawiała nieopodal w lesie, bo nie miała za co zapewnić mu noclegu w stajni. To był jej zdaniem sposób niezawodny by przeczekać jakoś noc.

Sposób jak się okazało był niezawodny, aż do dziś. Bo oto gdy wstała wcześnie rano, ze zgrozą stwierdziła, że kucyk, wraz z całym dobytkiem zniknął.

Szła więc bez celu, niby to w stronę wioski, choć dobrze wiedziała, że nie odważy się wrócić do domu z pustymi rękoma. Musiała jednak na chwilę odłożyć swe troski, bo oto ku wielkiemu zdziwieniu gdzieś w pobliżu usłyszała parskanie i po chwili ni stąd ni zowąd, na drogę, kilka kroków przed nią wyszedł jej kucyk!

Nie zastanawiając się wcale, skąd zwierzę się tu wzięło, podbiegła do niego i z radości zaczęła obcałowywać po pysku.

– Patrzaj, co za temperament! – zawołał ktoś nagle głośno rechocząc. – Nie chcesz aby czego innego tak pocałować?

Dziewczyna zamarła. Ale była głupia. Z leśnej gęstwiny wyszło naraz dwóch osiłków. Kaprawe oczka, obleśne mordy, niechlujne odzienie, wszystko wskazywało, że oto ma przed sobą zbójów.

– Ale żeś wpadła co? Jak śliwka w kompot – zwrócił się do niej jeden szczerząc zęby z uciechy.

– Mówiłem przecie, bądź ty cierpliwy, a przyfrunie ptaszka do nas sama.

– Nie bój ty się nas, toć my cie ukrzywdzić nie chcemy – zapewnił jeden, nie przestając się szczerzyć.

– Ani nam to w głowie!

Chciała być twarda. Chciała pokazać, że się nie boi, okrzyczeć, ofukać, zrobić cokolwiek. Nie udało się. Miast tego, nie bacząc na to, że nikogo w pobliżu nie ma i być nie mogło, że daje im kolejny powód do uciechy, rozdarła się najgłośniej jak tylko potrafiła.

– Pomocy! Ludzie ratujcie!

I choć nikt się tego nie spodziewał, a już najmniej ona sama, pomoc nadeszła, a raczej nadbiegła. Zza zakrętu wypadły dwa olbrzymie, rude psy, a za nimi biegł chłop, tak wielki, że dziewczyna aż sapnęła z podziwu.

Dwóch typów, widząc co się dzieje, czym prędzej czmychnęło w las.

– Nic ci nie jest? – waligóra podszedł do dziewczyny kompletnie nie przejmując się uciekinierami.

– Dziękuje panie – dziewczyna stała oniemiała i wpatrywała się w niego z otwartymi ustami.

Psy szczerząc paszcze w upiornych uśmiechach kręciły się naokoło oniemiałego ze strachu kuca i zawzięcie węszyły.

– Nic się nie bój o swojego kucyka nic mu nie zrobią – powiedział wesoło widząc niepewną minę dziewczyny. – Myślę, że czas byśmy ruszyli. Im szybciej tym lepiej.

– Dokąd? – zdziwiła się dziewczyna.

– No jak to dokąd? Do domu?Ojciec nie czeka przypadkiem na ciebie?

– Znacie go?

Waligóra roześmiał się.

– Znamy się, choć on chyba nie ma o tym pojęcia – powiedział z błyskiem w oku. – Ale owszem, odprowadzę cię do domu, albo raczej na bezpieczne tereny gdzie takie huncwoty się nie zapuszczają – spojrzał znacząco na las.

– Dzięki ci panie.

Gdy tak szli przez las, stanowili zgoła niecodzienny widok. Na przedzie szły psy, nieustannie kręcąc się po całej drodze i w okolicach, węsząc tu i tam. Za nimi szedł żwawym krokiem waligóra, obok młoda dziewczyna, oboje pochłonięci rozmową, choć można by rzec, iż to on mówił, a ona słuchała, od czasu do czasu wybuchając gromkim śmiechem. Na końcu orszaku dreptał podstarzały kucyk. Kiedy doszli do skraju lasu, waligóra zatrzymał się.

– No, myślę, że tu się pożegnamy. – powiedział, po czym ukłonił się w pas przed dziewczyną – Bywaj i nie pakuj się już w żadne przygody, bo może się zdarzyć tak, że nie będzie mnie w pobliżu i cię nie usłyszę. – mrugnął do niej i odwrócił się

– Hola panie zaczekajcie! – zawołała. – A jak wam na imię właściwie?

– Nie może to być, żem się nie przedstawił! Upraszam o wybaczenie! Felix do usług – ukłonił się raz jeszcze i ruszył w drogę powrotną gwiżdżąc wesoło, wraz ze swymi psami skaczącymi wesoło wokół.

I było tak, że gdy dziewczyna wróciła do domu ojciec był w wyśmienitym nastroju, poczochrał nawet córkę po głowie i pozwolił jej odpocząć tego dnia. Postanowiła więc dowiedzieć się czegoś o waligórze, który jak sam powiedział, był tutejszym drwalem.

Nikt jednak o kimś takim jak Felix nie słyszał…

 

*****

Dzień nie rozpoczął się jeszcze na dobre, pierwsze ptaki ćwierkały na zasnutych poranną mgłą polach. Gdzieś tam piał kogut, gdzie indziej ujadał pies, najpewniej przez zaspanego lisa, który podszedł zbyt blisko domostwa. Świat powoli budził się do życia.

Wiejską drogą,, burząc poranną harmonię, pędził chłop. Mknął jak na skrzydłach, aż w uszach świszczało. Jaszczurki i wszelkie robactwo umykało spod jego pędzanych stóp.

Nagle nie wiadomo skąd, pojawił się przed nim wędrowiec. Chłop zaskoczony, prawie że w niego wbiegł.

– Hola panie, a dokądże tak pędzicie? Ki diabeł was goni czy jak? – zawołał nieznajomy za biegnącym.

– Dziecko mi się rodzi! Po cyrulika pędzę. Ciężko, cosik idzie, a bo to za wcześnie jeszcze! – chłop ledwo co na nogach stał, a dyszał tak, że litość brała.

– A no to wielkie szczęście dziś macie, bom ja właśnie jest cyrulik. Prowadźcie do chałupy, a chyżo nie ma co czasu trwonić!

W chałupie roiło się jak w ulu. Baby biegały z izby do izby, dzieciaki im wtórowały czyniąc jeszcze większy rozgardiasz. Ponad tym wszystkim unosił się pełen bólu i męki krzyk.

– O tamój! Tamój jest! – wskazał trzęsącą się dłonią chłop w kierunku skąd dochodził krzyk.

Cyrulik ruszył we wskazanym kierunku, po chwili z izdebki wyszły baby. Wszyscy stali pod drzwiami przebierając nogami i czekając. Za drzwiami jak i pod drzwiami zapadła cisza, przerwana po chwili wrzaskiem nowo narodzonego dziecka. Na ten dźwięk wszystkie baby jak na komendę wpadły do środka. Znów zrobiło się zamieszanie. Chłop, który to właśnie awansował na ojca, usiadł przy stole czemu towarzyszyło pełne ulgi sapnięcie. Po chwili dołączył do niego cyrulik.

– Silną żonę macie panie – odezwał się pogodnym głosem. – A i dziecko zdrowe. Idźcie zobaczyć.

– Jakże wam się odwdzięczę panie? Żądajcie jeno czego chcecie, a będzie wam dane. Toć to istny cud! – podniósł się nagle z krzesła i poszedł zobaczyć co z żoną.

– Nie ma takiej rzeczy, której by Felix nie naprawił – wymamrotał cyrulik sam do siebie.

I w tej właśnie chwili chłopak przechodzący obok, usłyszał jego słowa. Spojrzał nań bystro i zaraz wycofał się szybko w cień, a gdy ten podniósł się od stołu i nie zatrzymywany przez nikogo ruszył do wyjścia, odczekał chwilę i wyszedł za nim.

 

*****

– Powiedzcie, bom ciekaw, skąd wiedzieliście, że ja to ja?

– Ano, bo to było tak. U nas, jak co się wydarzy, to dwa roki i dłużej o tym gadają. Nie inaczej było z panem Achimem, szanownym kupcem naszym, co to czas jakiś temu w mieście był. Słyszelim my tę historię o nocnym gościu, co to wybawił pana Achima z opresji. Ale nikt o żadnym wędrownym nie słyszał ani też nie widział. No i jak żeście do nas zawędrowali, to mi się od razu podejrzane zdało, że tatko cyrulika spotkał akurat w potrzebie, tak jakoś mi się z panem Achimem skojarzyło, a jak żem usłyszał, że miano to samo nosicie co i wybawca pana kupca, to myślę sobie, czarodziej jaki, cudotwórca! No to poszedłem za wami.

– Mądry z was chłopak – podsumował Feliks tę przydługą przemowę.

Siedzieli tak obaj skryci wśród traw, chowając się przed słońcem, czas jakiś milcząc, aż wreszcie chłopak nie wytrzymał:

– Panie, a czy i ja mógłbym o coś zapytać?

– No ja myślę, chyba że szedłeś za mną, żeby mi się poprzyglądać.

– Panie, a dlaczego pomogłeś tym ludziom?

– Widzisz, żebym istniał ktoś musi o mnie mówić, ktoś musi pamiętać. Wszystkie rzeczy tego świata istnieją dopóki dopóty żyją w ludzkiej pamięci. A czyż ktoś wspomni mnie, gdy nie będę sprzyjać nikomu, gdy nie ujawnię się i nie szepnę słowa tu i tam?

– Żebyście istnieli? Jakże to tak? Nie rozumiem nic z tego.

– I wcale tego od was nie oczekuję – uśmiechnął się Feliks ale widząc zmartwioną twarz chłopaka, zlitował się nad nim. – Ujmijmy to tak, że spotkałeś dziś Szczęście w materialnej postaci, czyli mnie. Prościej nie da się tego wyjaśnić choć i to nie do końca jest zgodna z prawdą. Tobie jednak musi wystarczyć.

Chłopak zamyślił się na chwilę. Leżał, podpierając się na łokciach, obserwując leniwą wędrówkę białych obłoków po błękitnym niebie.

-Panie, a czemu nie pójdziecie wspomagać możnych i wielkich tego świata? Czy oni nie godniejsi by im sprzyjać?

– Wy, prości ludzie, umiecie bodaj uśmiech losu docenić. Przyjmujecie życie takim, jakim jest w istocie. A gdybym za twą radą wspomógł, dajmy na to, szlachetnie urodzonego, dajmy na to, na takim choćby polowaniu? Co bym musiał uczynić, by ów szlachetnego pochodzenia, zrozumiał, że to szczęście, a nie jego nadzwyczajne zdolności? Co musiałbym uczynić, by zrozumiał, że to nie jego spryt i pomysłowość albo wyjątkowa siła, ba może i nawet samo urodzenie? Doprawdy, wierz mi chłopcze, że o mnie nikt by nie pomyślał. Bo „godniejsi" już tacy są, że wszystko przypisują samym sobie.

– A gdyby tak…A gdybyśmy tak razem przypominali ludziom o szczęściu?

– A konkretnie? – spytał rozbawiony Feliks.

– Ano tak – chłopak ożywił się wyraźnie, zmienił pozycję na siedzącą i zaczął żywo gestykulować – że chodzilibyśmy razem po wsiach, karczmach,zajazdach, po lasach, ba po całym świecie i ja wpierw kusiłbym los powołując się na szczęście, a później ty Panie ingerowałbyś. Wtedy darłbym się w niebo głosy, że oto los mi sprzyja, że szczęście się do mnie uśmiechnęło, żem pod szczęśliwą gwiazdą jest urodzony!

Chłopak podniósł się z ziemi, zaczął nerwowo chodzić wokół, wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu. Feliks natomiast, siedział dalej oparty o kamień, nieruchomy i tylko się uśmiechał.

– Co o tym myślisz Panie? – nie wytrzymał. – Czyż to nie dobry pomysł jest?

– Dobry czy nie dobry, nie ma to szczególnego znaczenia.

– Jakże to?!- chłopak wybałuszył oczy ze zdziwienia i zatrzymał się wreszcie.

– Ano tak to, że nie wyszłoby ci to na dobre.

– Co!? Co by mi nie wyszło na dobre? Mi by się powodziło, a o tobie Panie wszyscy by mówili! Jeśli jest w tym co złego to powiedz proszę.

– Przykro mi. Jesteś tylko człowiekiem. Nie mogę ci pomóc.

– Ty mi!? – chłopak nie posiadał się ze zdumienia.

– Zastanów się. Jesteś dobrym człowiekiem widzę to. Szkoda żebyś się zmarnował.

– Nie rozumiem.

– Wcale na to nie liczę – Felix uśmiechnął się bynajmniej nie złośliwie, był to uśmiech wyrozumiały i życzliwy. – No pogawędzilim sobie trochę, ale na mnie już czas.

Podniósł się, otrzepał z trawy, chwycił swój tobołek i spojrzał na chłopaka.

– Chciałoby się rzec „niech ci szczęście sprzyja", ale jakoś nie na miejscu to stwierdzenie – mówiąc to mrugnął łobuzersko do chłopaka i ruszył żwawo prosto przez pole.

Chłopak oszołomiony stał i patrzył długo jeszcze po zniknięciu tamtego.

– Bywajcie panie, bywajcie – powiedział cicho jakby do siebie i ruszył tam skąd przyszedł.

 

*****

Szedł przez wydeptaną uprzednio w polnej trawie ścieżkę, analizując w myślach wszystko to, co usłyszał od Felixa, gdy nagle, gdzieś całkiem blisko, rozległ się pisk i chlupot wody.

Chłopak zaskoczony czyjąś obecnością, stanął jak wryty, by już po chwili przedzierać się przez trawę i torować sobie drogę rękoma.

Nie uszedł daleko, prawdę mówiąc było to kilka kroków zaledwie, bo oto wyrośnięta polna roślinność ustąpiła nagle i oczom chłopaka ukazała się mała polana. Porośnięta była, co niezwykłe zważywszy na porę roku, soczyście zieloną, króciutką trawą. Na środku polany natomiast, o mateńko kochana!

Chłopak wciągnął powietrze i ze świstem wypuścił je z płuc.

W centrum małej polany, wśród szumu trzcin, szuwar i wszelakiej jeszcze wodnej roślinności, okalającej mały staw, kąpała się, całkiem naga, najprawdziwsza w świecie nimfa!

Ach, cóż to był za widok! Pierwsze co przyszło do głowy chłopakowi, to myśl, że opowieści o nimfach, snute przez babkę, a czasem i matkę, absolutnie nie oddają ich prawdziwego piękna.

Była jak bóstwo, jak leśna bogini, którą podziwiała w milczeniu cała okoliczna przyroda.

Nie, to absolutnie nie był widok przeznaczony dla wiejskiego chłopaka.

Gdy tak stał urzeczony widokiem dziewczyny, ta niespodziewanie spojrzała w stronę, gdzie ukrywał się wśród traw. Nie miał złudzeń. Musiała go widzieć i musiała wiedzieć, że ją podgląda. Przestraszył się trochę, bo choć dzień trwał w najlepsze, nie mógł przewidzieć jak się zachowa.

Ona jednak, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z jego chwilowej rozterki, uśmiechnęła się przyjaźnie i przywołała gestem do siebie.

Nie, no tego już było za wiele!

Nagle, uwagę chłopaka przykuły włosy nimfy. Były białe… To go na chwilę otrzeźwiło. Zaczął myśleć, a wraz z pomyślunkiem powróciły wspomnienia, nie tak dawnych przecież wydarzeń.

Szczęście…Przecież dziś uśmiechnął się do niego los. No tak… Chłopak zrobił krok w stronę polany.

– Dziękuję ci – wyszeptał, właściwie do nikogo i ruszył żwawo w stronę stawu.

 

*****

Koniec

Komentarze

Nie będę mówić tutaj o błędach, bo szczerze, nie o to mi chodzi. Nie wiem nawet czy są - nie szukałam. Muszę za to przyznać, że bardzo spodobał mi się sposób w jaki prowadzisz dialogi. Brawo! Fajny pomysł, tekst ma to "coś". Aż uśmiech ciśnie mi się na twarzyczkę, kiedy mam przed oczami Feliksa. Oby więcej takich; opowiadań i postaci.

Pozdrawiam,

Rosa

Sympatyczne opowiadanie, można przeczytać bez bólu. Klasyczna opowieść, przyzwoicie poprowadzona. Jest trochę błędów, ale nie rażą bardzo.

W pierwszej częsci trochę mi nie pasowała ta sterta gałęzi, bo nie potrafiłem sobie wyobrazić, jakim cudem uniemożliwia ona przejazd, zwłaszcza, że jak wynika z kolejnych linijek, kupiec bez problemu zjechał wozem z drogi - to co, sterty nie mógł objechać?

Uśmiechnąłem się przy końcówce.

Pozdrawiam.

Bardzo sympatyczne :) Uśmiechnąłem się, czytało się przyjemnie.

Nowa Fantastyka