- Opowiadanie: hrabiax - Rohlik

Rohlik

Doubranov to niewielka miejscowość w kraju zlińskim. Miejsce, w którym każdy każdego zna, a rzucony mocniej kamień jest w stanie przelecieć do wioski obok.

Dlatego kiedy Josef Picek wrócił tutaj po kilkunastu latach służby w armii Czechosłowacji i krótkim epizodzie w Czeskich Siłach Zbrojnych czuł się dokładnie tak jak powinien, czyli jak w domu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Rohlik

Doubranov to niewielka miejscowość w kraju zlińskim. Miejsce, w którym każdy każdego zna, a rzucony mocniej kamień jest w stanie przelecieć do wioski obok.

Dlatego kiedy Josef Picek wrócił tutaj po kilkunastu latach służby w armii Czechosłowacji i krótkim epizodzie w Czeskich Siłach Zbrojnych czuł się dokładnie tak jak powinien, czyli jak w domu. Dworzec kolejowy nie zmienił się od dnia w którym opuszczał to miejsce. Podobnie reszta miasta – rynek, kościół i stary młyn. Tylko ludzie trochę starsi. Miał nadzieję nigdy tu nie wracać. Do ojca miał ogromny żal o to, że ten siłą próbował zmusić go do pracy w swojej piekarni, nie zważając na jego zdanie. Ten jednak krótko po jego wyjeździe zmarł. Plany Josefa były inne – marzył o zrobieniu błyskotliwej kariery wojskowej, a po jej zakończeniu planował osiąść w jednym z praskich ministerstw. Do tego jednak trzeba wykształcenia, inteligencji oraz obycia. W każdej z tych dziedzin Josef miał braki. Po matce odziedziczył niewielki, lecz bardzo zadbany dom przy jednej z głównych ulic.

To, co go zdziwiło najbardziej, gdy wszedł do środka, to niebywały porządek. Od śmierci matki minął dokładnie rok, a wcześniej przez dwa miesiące przebywała w klinice w Pradze. 

Usiadł na kanapie, która pamiętała jeszcze jego dzieciństwo i zaczął się zastanawiać nad tym, co zrobić z resztą swojego życia. Nie miał na to aktualnie żadnego pomysłu. Z wojska na wcześniejszą emeryturę musiał przejść po małym incydencie alkoholowym, ale o tym chciał jak najszybciej zapomnieć.

Żołądek zaczął sygnalizować swoje niezadowolenie, więc Josef wstał, włożył kurtkę i poszedł do piekarni. Doskonale wiedział co kupi. Coś za czym przez te wszystkie lata tęsknił bardziej niż za rodzicami, dlatego od razu po przekroczeniu progu rzucił w stronę kasjerki:

– Poproszę dziesięć rohlików i słoik miodu wielokwiatowego.

Kasjerka uśmiechnęła się przelotnie i spakowała pułkownikowi jego przysmaki.

 

Wpychając do ust szóstego, wiedział, że to już ostatni na dziś. Ręce całe miał oblepione miodem, podobnie zresztą twarz, a nawet spodnie. Takie bułeczki można zjeść tylko w Doubranovie. Powieki zaczęły się robić niewygodnie ciężkie, ziewanie coraz częstsze. Bardzo go ta uczta zmęczyła, dlatego krawędzią dłoni zrzucił okruchy ze stołu na podłogę, talerzyk położył na blacie kuchennym i skierował się w stronę salonu. Gdy tylko przekroczył próg między kuchnią, a pokojem, usłyszał huk za plecami. W jednej sekundzie oprzytomniał i uaktywniły się wszystkie ćwiczone latami wojskowe instynkty. Skierował wzrok w stronę źródła dźwięku i przywarł plecami do ściany. Na widok drewnianego wieszaka leżącego na podłodze odetchnął i uśmiechnął się do siebie. Widocznie czapka oficerska, którą tam powiesił była zbyt ciężka. Zgasił światło i poszedł spać.

To nie była spokojna noc. Mimo przyjemnej pogody na zewnątrz Josefowi było na przemian raz zimno raz ciepło. Wiercił się w łóżku niemożliwe. Pocił się niemiłosiernie, mokry był cały materac. Najgorsze jednak były duszności. Co kilka chwil miał wrażenie, jakby ktoś złapał go za gardło i uciskał. Po którymś razie obudził się przestraszony i usiadł na brzegu łóżka. Wtedy zauważył, że jego kapcie są ustawione jeden obok drugiego, przodem do łóżka. Przecież to nic innego jak zaproszenie nocnej mary do sypialni. Od razu ustawił je pod oknem. Reszta nocy przebiegła względnie spokojnie, w każdym razie nikt go już nie dusił i nie obudził się ani razu. 

Wstał punktualnie o szóstej rano i od razu pościelił łóżko. Jak to prawdziwy wojskowy. Ogolił się i wziął kąpiel. Naprawdę się zdziwił gdy wyszedł z sypialni i zobaczył, że kuchnia lśni! Nawet wieszak był przymocowany z powrotem na ścianie. Tego Josef nie był w stanie odgrzebać w swej pamięci, ale nie drążył. Być może w nocy tu przyszedł próbując walczyć ze swoją bezsennością i posprzątał. Z wiekiem coraz częściej zdarzało mu się zapominać to o tym, to o tamtym.

Na końcu ulicy na której od wczoraj mieszkał znajdował się mały sklep spożywczy, gdzie zrobił pierwsze prawdziwe zakupy. Mleko, kawa, masło i kawałek kiełbasy. Dopiero włożenie pierwszych zakupów do lodówki jest ostatecznym przypieczętowaniem własności. Po drodze mijał również piekarnię, gdzie oczywiście wstąpił. Świeży rohlik z masłem otoczony zapachem kawy wart jest każdego wysiłku. Po skończonym śniadaniu jednym zamachem strącił pozostałe okruszki na ziemię, niczym w wojskowej kantynie. W tym samym momencie w spiżarni coś tak huknęło, że Jozef autentycznie się przestraszył. W kuchni, obok lodówki znajdowały się małe drzwi, za którymi było mikroskopijne pomieszczenie z kilkoma regałami. Jeden z nich właśnie leżał na ziemi w towarzystwie czterech słoików z kompotem z truskawek, a raczej ich zawartości. 

Gdy wycierał podłogę i wykręcał szmatę nad wiadrem, nagle uderzyła go pewna myśl. Rzucił wszystko i pobiegł na górę, do sypialni. Pod łóżkiem znajdował się wielki kufer, dokładnie tak to zapamiętał z dzieciństwa. W środku było mnóstwo pamiątek rodzinnych, stare albumy ze zdjęciami, różance i porcelanowe figurki.

To czego szukał Josef znajdowało się na samym dnie skrzyni – herb miasta Doubranov, a właściwie jedna z sześciu kopii z tysiąc osiemset czwartego roku, które otrzymali zasłużeni w tamtym czasie mieszkańcy. Tarcza herbowa miała klasyczny kształt i była podzielona na cztery pola. W lewym górnym był młyn, obok srebrny krzyż lotaryński, pod nim złota ośmioramienna gwiazda i w polu ostatnim największa zagadka. Pojedynczy rohlik na białym tle. Lecz dopiero teraz, wpatrując się w niego zauważył, że z prawej strony tego rohlika wystają dwa czarne punkty. Z daleka, czy nawet trzymając herb na długość ręki nie dało się tego zauważyć. Nawet z bliska wyglądało to raczej jak celowy zabieg albo błąd produkcyjny. Dopiero biorąc do ręki szkło powiększające, wyraźnie dało się dostrzec dwie małe głowy z czarnymi czuprynami i otwartymi ustami. Jozef aż się wzdrygnął. Czyli to są stworki, którymi straszyła go mama, gdy był dzieckiem i nie chciał po sobie sprzątać. Trzymając dalej szkło powiększające i przesuwając je nad herbem dostrzegł kolejną rzecz. Coś, co na pierwszy rzut oka wydawało się ozdobnym szlaczkiem wzdłuż krawędzi herbu, z bliska okazało się tekstem, który brzmiał tak:

 

Za każdy okruch rohlika wdeptany w ziemię zemści się na tobie to małe stworzenie. Szanuj wszystko, co ten młyn stworzy, a zajmą się twoim domem, gdy cię sen zmorzy.

 

***

 

Rudolf i Zdenek leżeli na szafce w kuchni, tam się urządzili, stamtąd też widzieli całe pomieszczenie. Odpoczywali po ciężkiej pracy. Dopiero co posprzątali całą spiżarnię, ale i tak największa trudność to wdrapanie się na górną szafkę. Rudolf i Zdenek z nadania byli co prawda chochlikami i mieli na to stosowny dokument, ale po rozpadzie Czechosłowacji oba urzędy, czeski i słowacki nie mogły dojść do porozumienia w sprawie patentu dotyczącego latania. I tak oto czeskie chochliki latają, ale tylko w kuchni, za to słowackie mogą skakać na wysokość równą dziesięciokrotności ich wzrostu, za to po całym domu. Po drugie i tak nikt ich tak nie nazywa, od zawsze są po prostu rohlikami.

– Rudi, minęła dopiero jedna noc, a ja już mam odciski ma dłoniach. Po co on się tu wprowadzał, było tak spokojnie przez ostatnie lata…

– Nie marudź, ja to się wynudziłem jak mops. Mam nadzieję, że szybko go nauczymy właściwego zachowania i będziemy go tylko nadzorować.

– A powiedz mi, bo rozumiem, że za każdy okruszek jest kara, ale po jaką cholerę wieszaliśmy z powrotem ten wieszak na ścianie? W krzyżu to mnie tak boli, że się schylić nie mogę…

– Powiem ci Zdenek, że chyba masz rację. Weź no przynieś naszą umowę o pracę. Chyba musimy sobie przypomnieć zakres obowiązków.

 

 

Koniec

Komentarze

W kolejce. Powodzenia.

Witaj.

 

Pomysłowy i zabawny tekst. :)

 

Z technicznych:

Podobnie jak reszta miasta -(brak spacji) rynek, kościół i stary młyn.

 

Ten jednak krótko po jego wyjeździe zmarł. Josef miał inne plany, marzył o zrobieniu błyskotliwej kariery wojskowe,(przecinek literę dalej) j a jako jej zwieńczenie planował osiąść w jednym z Praskich (czemu wielką literą?)ministerstw.

 

Po matce odziedziczył niewielki (przecinek) lecz bardzo zadbany dom przy jednej z głównych ulic.

To (przecinek) co go zdziwiło najbardziej , (bez spacji przed przecinkiem) gdy wszedł do środka (przecinek) to niebywały porządek.

 

Widocznie czapka oficerska (przecinek) która (literówka) tam powiesił (przecinek) okazała się zbyt ciężka.

 

Nad interpunkcją trzeba jeszcze nieco popracować.

 

Gwałtownie odwrócił (się? głowę? oczy?) w stronę źródła dźwięku i przywarł plecami do ściany.

Resztą (literówka) nocy przebiegła względnie spokojnie, …

 

Dopiero włożenie własnego mleka do lodówki jest ostatecznym przypieczętowaniem własności. – styl

 

Dlatego kiedy Josef Picek …; …coś tam huknęło, że Jozef autentycznie się przestraszył. – w różny sposób piszesz imię głównego bohatera, trzeba to ujednolicić

 

Rzucił wszystko i pobiegł do na górę, do sypialni. – czy tu brak części zdania?

 

Pod łóżkiem znajdował się wielki kufer, dokładnie tak to zapamiętał z dzieciństwa. W środku znajdowało się mnóstwo pamiątek rodzinnych, stare albumy ze zdjęciami, różance i porcelanowe figurki. To czego szukał Jozef znajdowało się na samym dole skrzyni – herb miasta Doubranov, a właściwie jedna z sześciu… – powtórzenia

 

… z bliska okazało się testkem, który brzmiał tak: – literówka

 

Szanuj wszystko, co ten młyn stworzy, a zajmą się (kto się zajmie?) twoim domem gdy cie (literówka) sen zmorzy.

 

… oba urzędy, Czeski i Słowacki (czemu wielkimi literami?) nie mogły dojść do porozumienia w sprawie …

 

I tak oto Czeskie chochliki latają, ale tylko w kuchni, za to Słowackie mogą skakać… – czemu wielkimi literami?

 

Mam nadzieje(literówka) , że szybko go nauczymy

 

…ale po jaką cholerę wieszaliśmy spowrotem ten wieszak na ścianie? – ortograficzny, osobno i przez „z”

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bruce, dziękuję za wnikliwą analizę oraz za poświęcony czas. Twój komentarz bardzo pomógł tej opowiastce.

Pozdrawiam!

Cała przyjemność po mojej stronie, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Pomysł na chochliki-rohliki przeuroczy.

Za każdy okruch rohlika wdeptany w ziemię zemści się na tobie to małe stworzenie.

yes

Niestety wykonanie trochę zgrzyta, dobrze byłoby dodać trochę przecinków, a usunąć trochę zamików :) Na przykład tu:

usłyszał głośny huk za swoimi plecami.

 wszedł do sypialni i zobaczył, że kuchnia lśni!

Kuchnia była w sypialni?

 To nie była spokojna noc.

Od tego zdania zaczyna się jeden długaśny akapit, normalnie ściana tekstu. Może warto byłoby to jakoś podzielić?

W tym samym momencie w spiżarni coś tam huknęło, że Jozef autentycznie się przestraszył.

Miało być “tak huknęło”?

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Hej mindenamifaj, dzięki za poświęcony czas. Babolki poprawione! 

Pozdrawiam!

Cześć, Hrabiax!

 

czuł się dokładnie tak jak powinien, czyli jak w domu. Dworzec kolejowy na którym wysiadł wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy opuszczał to miejsce. Podobnie jak reszta miasta -rynek, kościół i stary młyn.

same jaki i do tego brak spacji przed “rynek” i zamiast półpauzy jest dywiz.

zdziwił gdy wszedł ze sypialni i zobaczył, że kuchnia lśni!

wyszedł z

Wstał punktualnie o szóstej rano i od razu pościelił łóżko.

Cały akapit zaczynający się od tego zdania podzieliłbym na trzy osobne.

W środku było się mnóstwo pamiątek

wystają dwa czarne punty.

punkty

Dopiero co posprzątali całą spiżarnie

spiżarnię

 

Jak to tekst na ten konkurs – całkiem sympatyczny.

Trochę trzeba popracować nad stylem, choć też nie cierpiałem podczas czytania.

Nie wiem dlaczego Jozefa naszła myśl, żeby szukać kufra i herbu. Sprząta, sprząta i nagle cyk! Muszę obejrzeć herb!

Tyle ode mnie!

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Jak wielu ludziom przydaliby się tacy współlokatorzy…

Sympatyczne, niebrzydkie i ładnie odstające od reszty, tej z wojną w treściach.

czuł się dokładnie tak jak powinien, czyli jak w domu. Dworzec kolejowy na którym wysiadł wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy opuszczał to miejsce

Trochę dużo tego “dokładnie tak” tuż obok siebie, może warto z jednego zrezygnować?

 

Podobnie jak reszta miasta -rynek, kościół i stary młyn.

Tutaj wkradł się chochlik, zabrakło spacji przed rynkiem.

 

Miał nadzieje nigdy tu nie wracać. Do ojca miał ogromny żal o to, że ten siłą próbował zmusić go do pracy w swojej piekarni, za nic mając jego zdanie. Ten jednak krótko po jego wyjeździe zmarł. Josef miał inne plany, marzył o zrobieniu błyskotliwej kariery wojskowej, a jako jej zwieńczenie planował osiąść w jednym z praskich ministerstw

Kilka problemów. Po pierwsze, “nadzieję”. Po drugie, powtórzenie “miał”. Po trzecie, koniec brzmi nieładnie. Może “po jej zakończeniu planował osiąść…”?

 

a wcześniej przez dwa miesiące przebywała w klinice w Pradze. Tam też została pochowana.

To brzmi trochę, jakby pochowano ją w klinice w Pradze. 

 

W jednej sekundzie odechciało mu się spać i uaktywniły się wszystkie ćwiczone latami wojskowe instynkty. Gwałtownie odwrócił się w stronę źródła dźwięku i przywarł plecami do ściany. Na widok drewnianego wieszaka leżącego na podłodze odetchnął i uśmiechnął się sam do siebie. Widocznie czapka oficerska, którą tam powiesił okazała się zbyt ciężka.

Ciężki przypadek siękozy. Trzeba to przeredagować.

 

Po skończonym śniadaniu jednym zamachem strącił pozostałe okruszki na ziemię, niczym na wojskowej kantynie

Wydaje mi się, że powinno być “niczym w wojskowej kantynie”.

 

herb miasta Doubranov, a właściwie jedna z sześciu kopii z 1834 roku,

Liczebniki powinny być zapisane słownie.

 

Dopiero biorąc do ręki szkło powiększające, wyraźnie dało się dostrzec dwie małe głowy z czarnymi czuprynami i otwartymi ustami. Te usta zresztą zdawały się poruszać. Jozef aż się wzdrygnął.

Znowu siękoza.

 

Dopiero co posprzątali całą spiżarnie, ale i tak największa trudność to wdrapanie się na górną szafkę.

spiżarnię

 

Wykonanie jest trochę niechlujne. Widać, że umiesz pisać, bo nie boli w trakcie czytania, ale tutaj brakuje “ę”, tutaj jakieś literówki, czasami nie zwracasz uwagi na powtórzenia i stosujesz proste konstrukcje, chociaż wyraźnie widać, że stać Cię na więcej :) Odniosłem wrażenie, jakbyś tekst przygotowywał w pośpiechu i nie przyłożył się do tego, żeby go poprawić.

Pomysł może nie jest szczególnie wybitny, ale nie jest też zły. Sympatycznie wymyśliłeś sobie te chochliki, wszystko ma ręce i nogi, a opowiadanie rzeczywiście stanowi miłą odmianę po tych wszystkich wojennych nawiązaniach (które czasami sprawiają wrażenie, jakby doklejono je na siłę). Bardzo fajnie, że umieściłeś akcję w Czechach, chociaż ja na Twoim miejscu zastanowiłbym się co zrobić, żeby jeszcze mocniej pokazać klimat i atmosferę tamtego miejsca. Wtedy opowiadanie byłoby bardzo przyzwoite, a tak jest ok, ale bez szału ;)

Pozdrawiam!

Krokus, bardzo dziękuję za poświęcony czas oraz za komentarz i wskazanie błędów – wszystko poprawione.

 

AdamKB, dzięki za miłe słowo.

 

AmonRa, wielkie dzięki za analizę oraz trafne sugestie. Wszystko uwzględniłem podczas edycji tekstu.

Twoje spostrzeżenie było trafne. Tekst powstawał w pośpiechu, ale od kiedy Josef zaistniał w mojej głowie, zwyczajnie żal mi było nie zgłosić go do konkursu. Zawsze się przykładam do edycji tekstu, ale z różnym skutkiem… 

Wasze komentarze to niezwykle cenne źródło wiedzy, za co Wam wszystkim bardzo dziękuję! Teraz opowiadane z pewnością wygląda lepiej niż w pierwotnej wersji.

 

Pozdrawiam!

 

 

Ten konkurs pokazuje mi, że jestem regularnie wychowywana przez chochliki.

Miło mi się czytało.

Lożanka bezprenumeratowa

Ten konkurs pokazuje mi, że jestem regularnie wychowywana przez chochliki.

Miło mi się czytało.

W krótkiej formie pokazałeś interesującego człowieka, którego – mimo ułomności – dało się lubić.

Lożanka bezprenumeratowa

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Fajny pomysł i nieźle opowiedziana historyjka, tym razem o chochlikach zza południowej granicy. ;)

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Josef wstał, ubrał kurt­kę i po­szedł do pie­kar­ni. → W co Josef ubrał kurtkę???

Proponuję: Josef wstał, włożył kurt­kę i po­szedł do pie­kar­ni.

Kurtki i żadnej odzieży nie ubiera się!!! Kurtkę można włożyć, przywdziać, ubrać się w nią, odziać się w nią, ale nie można jej ubrać!

Za ubieranie kurtki grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze!

 

usły­szał gło­śny huk za ple­ca­mi. → Masło maślane – huk jest głośny z definicji.

Wystarczy: …usły­szał huk za ple­ca­mi.

 

Skie­ro­wał swój wzrok w stro­nę źró­dła dźwię­ku… → Zbędny zaimek – czy mógł skierować gdzieś cudzy wzrok?

 

ode­tchnął i uśmiech­nął się sam do sie­bie. → Wystarczy: …ode­tchnął i uśmiech­nął się do sie­bie.

 

Na­praw­dę się zdzi­wił gdy wszedł z sy­pial­ni i zo­ba­czył, że kuch­nia lśni! → Pewnie miało być: Na­praw­dę się zdzi­wił gdy wyszedł z sy­pial­ni i zo­ba­czył, że kuch­nia lśni!

 

To czego szu­kał Josef znaj­do­wa­ło się na samym dole skrzy­ni… → To, czego szu­kał Josef, znaj­do­wa­ło się na samym dnie skrzy­ni

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ambush, Anet – dzięki za przeczytanie.

 

Regulatorzy, dziękuję za wskazanie błędów. Wszystko już zostało poprawione. Teraz idę wyklęczeć swoje…

Hrabiaksie, jeśli okażesz skruchę i obiecasz poprawę, kara może zostać darowana. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Chochliki jakoś wyjątkowo pasują mi do naszych południowych sąsiadów.

 

 

Oczywiście, on nie był chochlikiem, ale coś w genach z nich ma!

W komentarzach robię literówki.

Bardzo sympatyczny rohlik… to znaczy szorcik. Starannie napisany, słowa się nigdzie nie spieszą. Miło się czyta. W kilku krótkich scenach stworzyłeś klimat żołnierskiego życia i bardzo zgrabnie został wprowadzony wątek chochlików.

Chętnie przeczytałabym, co było dalej :)

Klikam do biblioteki i pozdrawiam!

Chalbarczyk, śliczne dzięki za odwiedziny, miły komentarz oraz za klika!

Ech, chciałabym mieć takie chochliki w domu. Ale że w Łodzi nie wypieka się rohlików, to pewnie nie wchodzi w grę?

Sympatyczne chochliki (wręcz aż za mało psocą) sympatycznie się czytało.

Babska logika rządzi!

Miło spędziłam czas, czytając Twoje opowiadanie. Zgadzam się z chalbarczyk co do diagnozy;). A najbardziej rozbawiła mnie i spodobała końcówka :).

Finklo, przykro mi, nie znajdziesz ich w Łodzi… Dziękuję za odwiedziny i klika!

 

Monique.M, dziękuję za odwiedziny!

Przyjemnie się czytało. Pomysł nietuzinkowy. Podoba mi się zakończenie. Właściwie chętnie obejrzałbym taki krótkometrażowy film. Sympatyczne, bez odniesień do trwającej wojny i tym samym bez dodatkowego punktu. Sugerowane przez przedpiśców poprawki zrobione, więc klik.

Koala, bardzo dziekuję za odwiedziny oraz klika! Pozdrawiam!

Mieszkałam na polsko-czeskiej granicy i naszych południowych sąsiadów bardzo lubię, rohliki zresztą też :) I bardzo dobrze mi się czytało szorcika w czeskim klimacie. Fajnie byłoby mieć takiego Rudolfa i Zdenka w domu, choć z drugiej strony pewnie byłabym wiecznie karana ;)

Podobało mi się :) Ostatni kopniak ode mnie ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cieszę się Irko, że się podobało!

Nejsrdečnější pozdravy!

Nowa Fantastyka