- Opowiadanie: tomaszg - Fucha

Fucha

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy II

Oceny

Fucha

Gdy byłem młody i niedoświadczony, spotkało mnie coś, czego nijak ogarnąć nie mogę. Nie mówiłem o tym nikomu… aż do dzisiaj.

Imałem się wtedy różnych zajęć, a niektóre wręcz w ręce wpadały. Pamiętam, jak któregoś dnia przechodziłem ulicą, prawie na słup się wpierdzieliłem, a nim kartkę małą ujrzałem „parkingowego szukam, studenta lub z grupą”. Obok na paskach podany był numer, więc oderwałem jeden, myśląc, że rano zadzwonię, bo praca nietrudna, a i w ciepełku, pouczyć się można albo gazetki poczytać.

Jak pomyślałem, tak uczyniłem, i wkrótce czekała mnie nocka samotna.

To był jeden z robionych na szybko parkingów.

Na środku stała przyczepka z Niewiadowa, takie małe plastikowe gówno, co ludzie do bólu na wczasach poznali. Miałem tam farelkę na prąd, czajnik, stolik, krzesełko i radyjko taraban, które ktoś ze trzy razy na śmieci wyrzucił. Nie wyglądało to dobrze, ale dla mnie biednego studenta stanowiło wręcz szczyty luksusu.

Z przyczepy widok roztaczał się na całość rzeczonej posesji. Samochodów w porywach i po sześćdziesiąt bywało, i choć niewiele płacili, to z odsypianiem nocek problemu nie było, a korzyści z pracy aż nadto widziałem. W zakresie moich obowiązków jak byk stało, żeby raz na godzinę przejść po terenie, a obchód w kajecie właściwym potwierdzić. Jedynym minusem okazała się nuda, i tylko od czasu do czasu bywało ciekawie, gdy pały wpadały albo ktoś przyjeżdżał, a ja napatrzeć się mogłem.

Okazało się wtedy, że niektórzy mają ciekawe zajęcia.

Kilka razy widziałem panią w futrze, która wracała koło czwartej, i raz to nawet puściła całusa. Ładna była, posunięta w latach, lecz zgrabna dupencja, dama prawdziwa, w małej czarnej, szpilkach i makijażu konkretnym, acz nie wulgarnym. Gdy wspominam ją po latach, to myślę sobie, że chciała nauczyć mnie czegoś dobrego, ale odpadła, gdy niekumaty raka spaliłem.

Dość często pojawiało się dwóch panów w drogim BMW. Ci byli grzeczni, a raz to mi nawet szampana oddali. Nie wiem, co robili z zawodu, ale obstawiałem ludzi od nocnej roboty… albo kogoś z kręgów rządowych.

Oprócz tego dało się zauważyć drobnych przedsiębiorców, łatających po nocy zmęczone auta. Tacy potrafili wymagać, żeby bramę im otwierać, co oczywiście nie wchodziło w zakres mych obowiązków.

A do tego dochodzili zwykli ludzie, tacy nieszczęśnicy jak ja, którzy próbowali się jakoś w tym wszystkim odnaleźć. Bo Polska była wtedy w oku cyklonu, i z dnia na dzień wszystko drożało, a i Lepper dobrze złodziejom wygarniał.

Pracę w sumie polubiłem. Miasto miało swój urok. Gdy przestały jeździć tramwaje, a autobusy z rzadka warczały, robiło się cicho. Czasem wystawiałem przed budę leżaczek i patrzyłem w niebo, które lśniło tysiącem gwiazd. Trzeba wiedzieć, że przyroda wtedy naprawdę rządziła, a chmury w fiolecie po dzień dziś dobrze wspominam.

Czasem zdarzało mi się gonić kota, który upodobał sobie szczególnie polonezy w rogu. I właśnie w czasie jednej nocy dumałem nad marnością, gdy pod sześćdziesiątką coś się ruszyło.

Zadowolony, że w końcu dorwę gagatka, złapałem pokrzywę i ostrożnie ruszyłem, jednak przy aucie zdanie zmieniłem i niewiele myśląc porwałem za kudły małe zwierzątko, które pod auto uciec już chciało.

– Co! Do! Chuja! – Piszczący głosik nie brzmiał jakoś strasznie, a ja zamarłem, śmiechłem, parsknąłem, ale na szczęście drania nie popuściłem.

Podszedłem do światła i tam dokładnie obejrzałem nieznane stworzenie, miniaturkę człowieka wielkości szczura, ubraną w zielone ciżemki, kubraczek w tym samym kolorze i mocno zgniło-zieloną czapeczkę.

– Miau. Miau. Psssss. Haaaa. – Zwierzątko zaczęło wydawać odgłosy, które głuchego by oszukały, a ja krztusząc się śmiechem skomentowałem:

– Kici, kici, taś taś. Nie no, bez jaj. Nie wiem, kim, czym jesteś, ale przecież durny nie jestem i wiem, że gadasz.

– Solówa? Solówa? Masz problem? – Człowieczek wystawił piąstki i zaczął się szarpać. – Ja… ja… ja… mam kolegów. I znam ludzi z miasta.

– Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz. I nie szarp, bo wilka dostaniesz – rzuciłem coś bez ładu i składu i ruszyłem z nim do budy, w której czekała gorąca herbatka. – Nazywasz się jakoś?

On zamilkł, jakby rozważał, co zrobić dalej. Weszliśmy do przyczepy. Zamknąłem drzwi i wrzuciłem go do dużego kartonu, w którym grzejnik przysłano, a potem usiadłem tuż obok.

– Chochlik. – Żałośnie popatrzył z pudełka.

– Chochlik? Jaki chochlik? To imię?

– Jaki? Jaki? Sraki. Nie widać? – Bidulek klapnął na tyłek i niemal popłakał, i żal mi się go zrobiło, gdy otarł bufiastym rękawem smarki z nosa.

– Co ty tu robisz?

– Sprawności zdobywam. A jak się nie wykażę, to mi ćwiarę przylepią.

– Ćwiarę? – zdębiałem.

– No ćwiarę. Chłopie, skąd ty jesteś? Dwadzieścia pięć lat czyszczenia sraczyków jaśnie wielmożnej panienki Stokrotki.

– To wy macie arystokrację? – Temat drążyłem, ale on jakby pytania nie słyszał:

– I odznakę niezdary dostanę na stałe, a wszyscy nabijać się będą.

– Doskonale to rozumiem. – Pomyślałem o kolegach ze szkoły, którzy też pośmiewiskiem byli.

– I co ja teraz zrobię? – Malec był zdruzgotany, a ja nabrałem do niego sympatii niejakiej, więc podniosłem go z pudełka i posadziłem na moim stoliku.

Zaczął rozglądać się po przyczepie, zupełnie jakby chciał coś zmalować.

– No, ja nie wiem, co ty zrobisz. A co umiesz? – Podrapałem się po głowie.

– Wszystko! – Od razu się uśmiechnął.

– Tylko do polonezów coś szczęścia nie masz.

– A weź nic nie mów! – Machnął ręką. – Zrobili to na odpierdol i rdzewieje nawet na plakacie. Samo się psuje, chochlików nie trzeba. No jak tak można? Polak Polakowi wilkiem?

– To ty z Polski jesteś?

– No jeszcze jak. – Jakby urósł w oczach.

– Znaczy rodak?

– No tak. Staaaary, ja jestem tak polski, że bardziej nie można. – Wypiął z dumą małą pierś. – Ja od lat tu urzęduję. Gdzie drzewa pradawne, gdzie rzeki odwieczne…

– To nie wróżki u was takie głupoty gadają?

– Może i gadają. Zawsze dobre w marketingi były. Ty, a nie mógłbyś się na chwilę odwrócić?

– A po co? – Udałem głupiego.

– Nie mogę przecież wszystkiego pokazać. Tajemnica zawodowa.

– I ty tak sobie coś zepsujesz i pójdziesz?

– Dobry plan, co nie?

– I ja mam tak po prostu zapomnieć?

– Odzobaczyć to się już nie da. To tylko wróżki umieją. Ty, a gdzie jest ten dziadek, co tu za karę kibluje?

– W szpitalu.

– Zaćpał?

– A bo ja wiem?

– O cholera, no to się porobiło.

– A porobiło. Herbatki?

– Ale tylko miętowej.

– Jezu, darowanemu koniowi…

– Tak, wiem. W zęby, i tak dalej, i tym bliżej. Wiem, wiem, wiem. To co tam masz?

– Liptona.

– Gówno, ale w złotym papierku. Pamiętaj. Swoje popierać, a nie u innych kupować.

– Czyli nie chcesz? Nie pasuje do jaśnie pańskiej chochliczej dupy?

– Pasuje, pasuje, dawaj szybciej i nie pierdziel. Od tego łażenia kataru dostałem.

– Ale jak ty wypijesz?

– Jak? Jak? Srak na wznak. W łyżeczkę nalej.

– Eeeee, to jakaś magia? – Ze zdziwieniem popatrzyłem, jak szybko i pewnie podniósł i trzyma łyżkę, która była ze dwa razy większa.

– Mniej wiesz, dłużej żyjesz. – Wypił duszkiem i otarł się rękawem. – Od razu lepiej.

– A coś ty się na te polonezy uparł? Są żuczki, nyski, tarpany, bizony, jelcze i gwiazdki.

– Gwiazdki? – Zamarł.

– No te, jak im tam, stary. Te ciężarówki.

– Aaaa, stary. O nie, nie, nie, ja swój honor mam. Ludu pracującego nie tykam, tylko dyrektorów, bo to kanalie.

– A ty wiesz, że polonezami teraz wszyscy jeżdżą?

– Naprawdę?

– No tak.

– Wpierw były sarenki, teraz polonezy, i te, jak im tam, mercedesy. Też ich ruszyć nie idzie. Oszaleć można. I jak ma być dobrze w tym kraju?

– Mercedesy to chyba znowu się psują.

– I myślisz, że ja mógłbym, ten tego, z nimi coś robić? – Zrobił minę małego dziecka, które chce coś przeskrobać.

– Ale nie na moim parkingu! – Pogroziłem mu palcem.

– Jasna sprawa, Herr kierowniku. – Uśmiechnął się od ucha do ucha i pokazał coś za oknem. – Ty, a co to jest?

– Gdzie? – Odruchowo się odwróciłem i usłyszałem tylko ciche „puf”, a potem małego huncwota już ze mną nie było.

Całą noc zastanawiałem się, czy mi się śniło czy ziółka po dziadku się odnalazły. A rano przestał działać czajnik. Jebaniutki. Znowu.

Koniec

Komentarze

W kolejce. Powodzenia.

– Ale nie moim parkingu!

Brakuje “na”. → Ale nie na moim parkingu!

 

– Jasna sprawa, Herr kierownik.

Brakujący przecinek.

 

Wewnętrznie się uśmiałam. W końcu jakiś humorystyczny szorcik, a nie ciągle horrory i tragedie. (Tak, wiem, hipokryzją zalatuje, bo sama niedawno napisałam turbosmutne opko, ale tak ciężko jest napisać coś pozytywnego!)

Plusik też za piękną interpunkcję. Bardzo jestem na nią wyczulona i denerwuje mnie, jak muszę przerywać co chwilę czytanie, by wytknąć brakujący lub niezbędny przecinek.

 

Tylko jednego nie rozumiem: czemu chochlik zabrał parkingowemu czajnik? Czyżby on też był złym człowiekiem?

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Zabawne!laugh

 

Drobiazgi:

 

Farelka to chyba zawsze jest na prąd – ?

 

A do tego chodzili zwykli ludziedochodzili?

 

Zastanawia mnie też ta lekko archaiczna składnia narracji, do mnie nie przemawia, ale może kwestia gustu.

W komentarzach robię literówki.

Obok podany był numer telefonu, więc oderwałem, myśląc, że rano zadzwonię, bo praca nietrudna, w ciepełku, a i pouczyć się można albo gazetki poczytać.

W sumie nie wiadomo, co oderwał.

 

Jak pomyślałem, tak zrobiłem, i wkrótce mnie pierwsza nocka czekała.

Melodia zdania mi nie pasuje. Wolałabym “wkrótce czekała mnie pierwsza nocka”.

 

Kilka razy widziałem panią w futrze, która wracała koło czwartej, i raz to nawet puściła całusa.

Może posłała całusa. Po ostatnich doświadczeniach z Twoimi opowiadaniami, już się wystraszyłam;P

 

Nie wiem, co robili z zawodu, ale obstawiałem ludzi od nocnej roboty… albo kogoś z kręgów rządowych.

Zawodowo bym dała zamiast z zawodu.

 

Solówka mnie rozczuliła;)

 

Chochlik narodowiec tez;)

 

Przyjemne opowiadanie.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

 

I chochlik faktycznie zmalował coś, jak zapowiadał! :)

Zabawna historyjka. Przypomina mi dawne czasy (przełom lat 80-tych i 90-tych), kiedy to podobne zajęcia były bardzo popularne wśród studentów.

Bardzo dziękuję za zaznaczenie wulgaryzmów.

 

Z technicznych:

… prawie na słup się wpierdzieliłem, a (na?; a na?) nim kartkę małą ujrzałem „parkingowego szukam, studenta lub z grupą”.

To był jeden z wielu robionych na szybko parkingów. Za schronienie robiła przyczepa z Niewiadowa,… – nie za dobrze brzmi powtórzenie zdanie po zdaniu

… bywało ciekawie, gdy pały jechały albo ktoś przyjechał, a ja napatrzyć się mogłem. – powtórzenie

I odznakę niezdary nosić będę musiał, a wszyscy będą się ze mnie nabijać. – tu też

– No (przecinek) ja nie wiem (przecinek) co ty zrobisz.

– Ale nie (na?) moim parkingu! – Pogroziłem mu palcem.

– Jasna sprawa (przecinek) Herr kierownik.

 

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zgadzam się z NaN, że składnia lekko dziwna, ja się na niej potykałam trochę.

Niemniej jednak bardzo nastrojowo i przyjemnie. Zakończenie śliczne: to odwrócenie uwagi, ciche puf, no i czajnik :)

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Fajna historyjka, ciekawie przedstawiona relacja bohaterów. Jedynie nadmiar wulgaryzmów troszkę psuł klimat.

Niestety nie porwało. Taka sobie historyjka o nocnym spotkaniu parkingowego z chochlikiem. Niewiele z tego wyniknęło, aczkolwiek rozmowa całkiem przyjemna. Napisane zgrabnie. 

Ot, takie sobie opisanie spotkania parkingowego z cwaniaczkiem, dość nietypowym, bo okazał się być chochlikiem. Bez szczególnych wrażeń, niestety. Nie mogę też powiedzieć, aby język przypadł mi do gustu.

 

i mocno zgni­ło-zie­lo­ną cza­pecz­kę. → …i mocno zgni­łozie­lo­ną cza­pecz­kę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Syrenki – sarenki – laughlaughlaugh. Udane.

W komentarzach robię literówki.

Barwny szorcik, w moim odczuciu lekko eksperymentalny. Kładziesz czasownik na końcu zdania w manierze trochę średniowiecznej legendy, trochę przypowieści, aby zmieszać go z kolokwializmami – efekt takiego mieszania nie wszystkim się spodoba.

Zauważyłam jeden minus, który mocno zaburzył mi czytanie: bohater nie myśli jak student, a raczej jak facet w średnim wieku, który życie to zna. A przecież na początku sugerujesz, że to student… A jego dialogi z chochlikiem – trochę o niczym.

Ciekawa kreacja świata starych aut, lecz zabrakło myśli przewodniej czy nieco cięższej treści.

Pozdrawiam!

 

prawie na/w słup się wpierdzieliłem, a (+na) nim kartkę małą ujrzałem „parkingowego szukam, studenta lub z grupą”.

Takie trochę wspomnieniowe ‘jak to dawniej bywało’ i dłuższa rozmowa o niczym z miejscowym chochlikiem. W rezultacie da się czytać bez bólu, ale nie porywa.

No, tym razem nie zadziałało. Może dlatego, że to w n-ty króciak plus minus tak samo napisany.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczna historyjka, chociaż nic nie urywa.

Przypomniała mi piosenkę Kabaretu Młodych Panów.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka