- Opowiadanie: fanthomas - Melissa

Melissa

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

ninedin, Zanais, Finkla

Oceny

Melissa

Zdarzają się takie dni, że w autobusie brakuje miejsc siedzących. Czasami nie ma nawet stojących. Tak było tym razem. Jechaliśmy ściśnięci jak sardynki w puszce.

W pewnym momencie poczułem jak ktoś maca mnie po tyłku. Odwróciłem głowę i dostrzegłem uśmiechniętą twarz Miecia, znanego w okolicy geja.

– Weź te łapy – warknąłem, ale on nie reagował. Szepnąłem więc do ucha stojącej przede mną dziewczynie:

– Moglibyśmy się zamienić miejscami?

Popatrzyła na mnie jak na szaleńca.

– W takim tłoku to chyba niewykonalne. A dlaczego?

– Ten za mną to gej.

– A, rozumiem.

Wychyliła głowę i napotkała spojrzenie Miecia, bynajmniej nie wycelowane w jej kierunku. Widocznie także znała tego osobnika. Jakimś cudem zamieniliśmy się miejscami.

– Nie myśl, że teraz będziesz miał lepiej – powiedziała.

– Słucham?

Po chwili zrozumiałem, o co jej chodziło. Tuż przede mną stał grubas, od którego zalatywało mieszanką potu, moczu i papierosów. Z dwojga złego to był zdecydowanie lepszy wybór. Kiedy dotarliśmy do przystanku, okazało się, że facet zaklinował się w przejściu i potrzebowaliśmy dobrych kilku minut, żeby siłą tłumu wypchnąć go z autobusu.

Dziewczyna, która ustąpiła mi miejsca nazywała się Melissa i szybko nawiązaliśmy bliższe relacje. Nie, nie aż tak bliskie, jak pomyśleliście. Po prostu zaczęliśmy ze sobą chodzić.

Chodziliśmy i chodziliśmy, gdyż Melissa okazała się miłośniczką wędrówek po zapyziałych wiochach. Gdy tylko natrafialiśmy na zagubioną pośród lasu ławeczkę, od razu na niej przysiadaliśmy i podziwialiśmy okolicę, o ile dało się cokolwiek zobaczyć poza niekończącymi się rzędami drzew.

W końcu postanowiła przedstawić mnie swoim rodzicom. Oczywiście mieszkała na prowincji. Ciągle powtarzała, że nienawidzi miasta,  smrodu spalin i wiecznego smogu.

Do jej rodzinnej wsi jechaliśmy oczywiście autobusem. Kursował co pięć godzin, więc miałem dość czasu, by spędzić go w towarzystwie Melissy i jej rodziny. Oczywiście nie obyło się bez awantury w pojeździe. Kierowca, zapalony fan Mickiewicza, pokłócił się z pasażerem, który uwielbiał utwory Słowackiego. Kompletnie nie znałem się na twórczości żadnego z poetów, więc argumenty obu stron wlatywały jednym uchem, a wylatywały drugim, w związku z czym owa rozmowa nie utkwiła mi w pamięci, panowie zaś o mało się nie pobili. Prawdopodobnie, gdyby jeden z nich nie trzymał rąk na kierownicy, zaciskałby je na szyi tego drugiego.

Potem czekała nas jeszcze dość długa wędrówka od przystanku autobusowego. Wreszcie jednak dotarliśmy przed budynek, w którym mieszkała Melissa. Na pierwszy rzut oka skojarzył mi się z kamienicą z horroru, na drugi z zakładem psychiatrycznym z filmu o duchach, tyle, że był położony pośród pól, gdzie z jednej strony pasły się krowy, a z drugiej taplały się w błocie świnie. Flora i fauna splecione w odwiecznym cyklu przeżuwania i wydalania.

– Ładnie tutaj – powiedziałem, próbując wytrzeć w trawę gówno, w które przypadkowo wdepnąłem.

– Mam nadzieję, że jesteś na to gotowy. Żyjemy nieco inaczej, niż większość osób.

Poczułem ukłucie niepokoju, który od tamtego momentu zaczął się sączyć do mojego krwiobiegu w coraz pokaźniejszych ilościach.

– Zawsze możemy odwrócić się na pięcie,  uciec w nieznane i nigdy tu nie wracać – zażartowałem, choć Melissa raczej nie odebrała tego pozytywnie, bo zmarszczyła brwi i zaczęła mi się uważniej przyglądać.

– Ja wejdę pierwsza. Ten dom jest jak labirynt, sama czasem się tutaj gubię.

– A gdzie są… drzwi? – zapytałem zdziwiony, kiedy zauważyłem, że przykucnęła i przeciska się przez coś podobnego do klapy, którą wchodzą psy.

– To są drzwi.

Gdybyście zobaczyli wtedy moją minę, przypominałaby tę zrobioną przez Leslie Nielsena, kiedy przypadkowo doprowadził do wybuchu w fabryce.

Cóż innego mogłem zrobić, jeśli nie podążyć za Melissą, ufając, że zna lepiej zasady tej niecodziennej zabawy. Posuwaliśmy się na czworakach. Najgorsze było to, że nie miałem zielonego pojęcia, jak wyjdziemy, skoro w tunelu nie było na tyle miejsca, żeby się odwrócić. Faktycznie przypominało to wszystko pokrętny labirynt. Wydawało mi się, że krążymy w kółko. Ciągle mijaliśmy podobne klapy, jak ta wejściowa, prowadzące zapewne do osobnych pomieszczeń, a umiejscowione po obu stronach wąskiego korytarza. W końcu, gdy miałem już kompletnie dość czołgania, zatrzymaliśmy się przed jedną z klap i Melissa powiedziała:

– Tutaj mieszkam.

– Mam nadzieję, że w środku jest więcej miejsca.

Pokręciła głową.

– Projektanci tego budynku chcieli zaoszczędzić, więc wybudowali dwa razy więcej pięter kosztem ich wysokości.

Wczołgaliśmy się do nowego pomieszczenia. Na szczęście wnętrze bardziej przypominało to, co można nazwać mieszkaniem, nawet sufit znajdował się na tyle wysoko, że mogłem usiąść na podłodze, ale o zajęciu pozycji stojącej nie miałem, co marzyć. Na szczęście nie byłem dwumetrowym olbrzymem, co w miejscach takich jak to stanowiło ogromną przewagę.

Matka Melissy wyglądała równie przeciętnie jak większość spotykanych na ulicy osób. Ot, zwyczajna kobieta po pięćdziesiątce. Jedyne, co nie pasowało do tego sielskiego obrazka to fakt, że poruszała się po mieszkaniu na czworakach.

– Witamy – powiedziała, po czym mocno mnie uścisnęła. – Córka dawno nikogo tutaj nie przyprowadziła.

Jakoś się nie dziwiłem, ale tego nie skomentowałem. Po prostu uśmiechnąłem się głupkowato i udawałem, że wszystko jest okej. Zajęliśmy miejsce przy niskim stoliku. Matka oddaliła się na moment do innego pomieszczenia, po to, by zapewne przygotować coś do jedzenia. Zniknęła nam z oczu, a po chwili doleciał do moich uszu odgłos przypominający charkot.

– Tato! – zawołała Melissa. – Chodź do nas! Nie wstydź się. Poznaj mojego chłopaka.  

W następnej chwili zdałem sobie sprawę, że dotarłem do pewnego szczytu i teraz zacznie się powolna droga w kierunku niechybnego szaleństwa.

Do pomieszczenia wszedł kozioł i popatrzył na nas oczami o poziomych źrenicach. Oczywiście na mnie zawiesił swój wzrok na dłużej. Potem zabeczał głośno i zbliżył się do stolika. Położył się, jak to kozły mają w zwyczaju, tuż obok mnie i zaczął poruszać pyskiem, jakby coś przeżuwając.

– To twój… eee… – zacząłem, ale w sumie nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Tak, to mój tata – wyręczyła mnie Melissa. – A twój teść. Nazywa się Aleks. Na pewno się dogadacie.

– Tak. Pewnie tak. Khm. Ale… eee…  Jak to możliwe, że…?

– Źle to zrozumiałeś. Mój biologiczny ojciec zostawił nas zaraz po tym, jak się urodziłam. Wtedy mamą zaopiekował się Aleks.

– Zaopiekował? No tak.

Zapadła krępująca cisza. Kozioł wpatrywał się we mnie intensywnie. Zacząłem już nawet liczyć, że powie coś ludzkim głosem, ale on tylko od czasu do czasu beczał niezrozumiale po swojemu.

Po chwili wróciła matka Melissy i położyła przed nami talerze z czymś, co wyglądało jak ruszająca się czerwona kapusta. Aleks od razu zaczął pałaszować, choć ja miałem pewne obawy.

– Khm… A mógłbym gdzieś umyć ręce? Bo chyba je pobrudziłem, gdy się czoł… zanim tu przyszliśmy.

– Nie mamy bieżącej wody.

– Jak to?

– Destylujemy własny mocz. Trzeba przyznać, że Aleks przoduje w dostarczaniu nam płynów.

– Destylu… lujecie?

– Tak, to znaczy, że wyciągamy z moczu wodę. Nic nie może się zmarnować.

– Tak, to zupełnie zrozumiałe. W obecnych czasach oszczędność to pożądana cecha. Khm…

– No to jemy.

Wszyscy pałaszowali ze smakiem, więc i ja skosztowałem trochę, by nie urazić gospodyni, natomiast w myślach już obmyślałem plan, by jak  najszybciej wydostać się z tego dziwacznego budynku pełnego jeszcze bardziej dziwacznych mieszkańców.

Jedzenie smakowało nawet nieźle, choć wolałem nie wiedzieć, co to. Na samą myśl o tym, gdzie się znajduję robiło mi się niedobrze.

– Smakowało? – zapytała mamuśka. – Może dokładkę?

– Nie, dziękuję. Najadłem się.

– Beee – upomniał się Aleks.

– Dobrze, zaraz przyniosę. Zrobić komuś herbatki?

Na wspomnienie o destylacji moczu od razu ochoczo zaprzeczyłem.

– Może będziemy się już zbierać? – zapytałem Melissę. – Bardzo tu miło, ale trochę się spieszę.

– Jeszcze tylko masturbacja i możemy iść.

– Słucham?

– Zawsze po spożytym posiłku się masturbujemy. Orgazm to bardzo przyjemna sprawa. Wy tak nie robicie?

W spojrzeniu kozła dostrzegłem niepokojąco lubieżne akcenty.

– On też?

– Jak wszyscy, to wszyscy. Zresztą Aleks nas tego nauczył.

– Ja naprawdę muszę… Muszę już iść! Do widzenia.

Wyczołgałem się przez klapę na korytarz i nagle pojąłem straszną prawdę. Nie miałem pojęcia, w którą stronę się udać. Skoro budynek przypominał labirynt równie dobrze mogłem błądzić godzinami po tym nieprzyjemnym miejscu.

Z mieszkania zaczęły wydobywać się ciche jęki i stęki, a od czasu do czasu także upiorne beczenie. Kiedy wreszcie wszystko się uspokoiło, Melissa wystawiła głowę na korytarz.

– Myślałam, że ci się spieszyło.

– No tak jakoś… nie wiem jak stąd wyjść.

– Nieładnie, że nie chciałeś uczestniczyć w naszych obrzędach.

– To trochę za dużo dla mnie jak na jeden dzień. Eee… Poprowadzisz mnie?

Dopiero, gdy znalazłem się na zewnątrz, odetchnąłem z ulgą. Od tamtej pory nienawidzę ciasnych pomieszczeń.

– W tym budynku mieszka więcej ludzi? – zapytałem, gdy wracaliśmy na przystanek.

– Nie, tylko my. Resztę pomieszczeń zajmują zwierzęta. To co, kiedy kolejna randka?

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Upiorna rodzinka, nie ma co! laugh

Domyślam się, że główny bohater pożałował odsunięcia się od Miecia w zatłoczonym autobusie. :))

Gratuluję niecodziennego pomysłu oraz poczucia humoru.

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

A ja z kolei jestem baaardzo zaniepokojony, poważnie. Nie wierzę, że ktoś mógłby ‘takie coś’ wymyślić. Proszę o pół litra.

Za… i skołowany. 

LabinnaH

Przeczytałem. Chociaż od pewnego momentu silnie dziwiąc się, że potrafię czytać wbrew chęciom.

Wciągnęło i trafiło absurdem. Nastrój jak z żenującego snu kreujesz mistrzowsko (na etapie czołgania się przez klapy w drzwiach już miałam dreszczyk poczucia “Okej, to jak w moich męczących snach, dalej pewnie będzie lepiej/gorzej”, no i było). IMHO w swojej konwencji bardzo udany tekst.

ninedin.home.blog

Fanthomasie, nie umiem nazwać wrażeń, których dostarczyła mi lektura Melissy.

Skoro twierdzisz, jest to groteska, to chyba muszę zrewidować własne o niej pojęcie. Uważam, że do oznaczeń należałoby dodać tag BIZARRO.

 

Ja­kimś cudem wy­mie­ni­li­śmy się miej­sca­mi.Ja­kimś cudem za­mie­ni­li­śmy się miej­sca­mi.

 

gru­bas, od któ­re­go za­la­ty­wa­ło mie­szan­ką potu, moczu, pa­pie­ro­sów i po­pe­li­ny. → Jak pachnie popelina?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Absurd taki, że aż śmieszy w końcu i pytanie: To co, kiedy kolejna randka? jest zwieńczeniem groteskowego żartu. Dziwię się sobie, ale rozbawiło mnie.

Wrażenie podobne do wrażeń Misia.

Było niezmiernie głupie, ale w tym szaleństwie jest metoda i w swej konwencji świetna opowiastka. Trochę za słabe zakończenie, nie było jakiegoś tupnięcia, ale rodzinka i dom niczego sobie. Trudno mi napisać coś więcej, ale klikam :)

Dzięki za opinie. Skoro wywołało nieokreślone wrażenia, ale jednak jakieś wywołało, a do tego się podobało, to chyba dobrze.

Regulatorzy Co do tagu bizarro, to oczywiście dodam, bo faktycznie pasuje. Co do groteski to z tego, co kiedyś wyczytałem ma ona parę definicji. Najbardziej podoba mi się określenie, że pokazuje “świat, który przestał być nasz”, który niby przypomina dobrze nam znaną rzeczywistość, ale obcowanie z nim wywołuje uczucie obcości i niepokoju i wydaje mi się, że tak troszeczkę chyba uderzyłem w te klimaty.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Owszem, Fanthomasie, uderzyłeś w te klimaty, uderzyłeś z całą mocą! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Eee, tego, faktycznie, jakoś nie umiem się odnaleźć w tym świecie ;) Choć muszę powiedzieć, że doczytałam, mocno ciekawa dokąd mnie to zaprowadzi. I właściwie czepnąć się mogę jedynie tego, że strasznie łatwo udało się bohaterowi wydostać, a uczucie do Melissy przypłacił tylko klaustrofobią ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zakończenie trochę mnie rozczarowało. Po Mietku, derbach wieszczów i sufitach całkiem podwieszanych miałam już głupawkę i oczekiwałam ostatecznego ciosu. A tu tylko kapustka.

Lożanka bezprenumeratowa

Przyznam się, że opowiadanie nie trafiło w moje gusta. Postaram się wyjaśnić dlaczego, choć obawiam się, że polegnę.

Scena z Mieciem w kontekście reszty opowiadania wydała mi się niepotrzebna, bo nic nie pokazała, może oprócz tego, że bohater jest dosyć bierny i chce wykorzystywać swoją dziewczynę jako tarczę. Motyw “piętra dla karłów” jest ciekawy, niezupełnie nowy, ale w sumie niezbyt wykorzystany, bo tylko się dłonie brudzą. Może jeśli czytelnik cierpi na klaustrofobię, to ma to lepsze działanie. Odzysk wody jest stosowany na statkach/stacjach kosmicznych. Tylko koszt utrzymania sztucznego obiegu zamkniętego na Ziemi przewyższa korzyści. I dlaczego masturbacja, a nie seks grupowy? Tego nie załapałem zupełnie.

Nie wiem też, ile wysiłku należałoby włożyć, żeby wprowadzić kozę do takiego niskiego pomieszczenia.

Przeczytałem bez bólu, więc napisane dobrze.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Motyw osobliwie zaprojektowanej kamienicy wzbudził we mnie niepokój, bo w swoich koszmarach sennych często przeciskam się przez takie właśnie niskie, ciasne, tworzące istny labirynt korytarze, ale większość opowiadania przeczytałem tylko z lekko uniesioną brwią. Nie rozumiem, jaką funkcję pełni scenka sprzeczki pomiędzy fanami Mickiewicza i Słowackiego, gej Miecio też, tak jak Radkowi, wydał mi się niepotrzebny. W miarę jak robiło się coraz dziwniej, zacząłem przygotowywać się na mocny finał, jakieś fajerwerki na koniec, i niestety zawiodłem się. Mimo wszystko uważam, że jest tu jakiś potencjał. Mam wrażenie, że gdybyś rozwinął nieco pomysł dziwacznej, żyjącej trochę po sekciarsku rodzinki, i potraktował go poważniej, mogłoby Ci się udać zbudować fajny, ciarkorodny klimat odrealnienia czy wręcz szaleństwa – może warto się nad tym zastanowić?

Pod względem językowym jest okej, tekst czytało mi się w miarę gładko. Osobiście nie przepadam za dosłownym zapisywaniem przeróżnych jęków, stęków, pokasływań i innych odgłosów w rodzaju “eee”, “yyy”, wolę opisowe reakcje, ale jak wspomniałem, to tylko moja preferencja.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Niezły absurd. Nie dziwota, że dziewczyna lubi wędrować po wioskach…

Naprawdę macie sny z czołganiem? Niewygodne dosyć… Ja w swoich na ogół przemieszczam się klasycznie – na nogach. Acz zdarza się i latanie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka