- Opowiadanie: MPJ 78 - Wakacje - karma wraca

Wakacje - karma wraca

W opowiadaniu Problem na Odrze pojawił sterowiec połączony ze Starem 25. Okazało się jednak, że opowiadania, w którym opisałem jego powstanie i przyczyny dla których go zmontowano, nie opublikowałem. Robię więc to teraz. Opowiadanie z serii o Twardowskich. które powstało jakiś rok temu. 

Inne opowiadania z tej serii:

Lwica

Dobra cena

Serce z kamienia

Po dwóch stronach płotu

Najlepszy przyjaciel dziewczyny

Kwarantanna Twardowskich

Ferie Twardowskich

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy II

Oceny

Wakacje - karma wraca

 Wakacje, wyjechać na wakacje. Prześladuje mnie tymi słowami moja własna rodzona narzeczona. Za jakie grzechy? Z jednej strony niby trzeba, bo jest lato i wolno, a jesienią jak nic będzie lockdown. Tylko dokąd by tu pojechać? Pytanie wbrew pozorom wcale jest kwestią absolutnie podstawową. Tłumaczę jej:

– Kochanie ty moje, tyleśmy ostatnio wyjazdów obskoczyli.

– No niby gdzie? – odpowiada.

– Że tak powiem, na bogato zaczęliśmy na Hawajach.

– Nie liczy się. Nawet dnia tam nie byliśmy i musieliśmy uciekać bo do nas strzelali.

– W Chinach do nas nie strzelali.

– Nie liczy się, to był wyjazd na zakupy.

– Myszko ty moja, to bez zakupów byłaś na Tytanie. W kosmosie jak amerykańscy milionerzy.

– Też mi wyjazd, nie dość, że szaro i buro tam było, to jeszcze ufoki nas przegoniły.

– No to z Berlina nikt nas nie wyganiał.

– Maks, nie kompromituj się. Co to za wyjazd, jak śledziliśmy sąsiada, musieliśmy kryć się na dachu i jeszcze ta strzelanina, i nawet nic nie kupiłam sobie na pamiątkę.

– Kotuś, nie moja wina, że dziś takie czasy, że za odstrzelanie Niemców medali nie dają. – Patrzyłem na nią oczami skrzywdzonego szczeniaczka.

– Nie zmieniaj tematu, chcę wyjechać na wakacje. – Pati spojrzała na mnie gniewnie.

– A Brazylia ostatnio?

– Pfi – prychnęła pogardliwie. – Ledwo zaczęłam się opalać musieliśmy lecieć do Paryża i ratować Ryśka. Maks nie kombinuj. Masz nam zorganizować wyjazd na wakacje i to taki żeby było fajnie.

 

Cóż poradzić, skoro moja ukochana zaraza stawia takie ultimatum? Trzeba stanąć na wysokości zadania. Punkt pierwszy ustalić dokąd? Wysączyłem piwko i zastanowiłem się nad sytuacją geopolityczną. Wiadomo skoro świat oszalał, odpada zagranica, zostaje nasz piękny kraj. Punkt drugi, skoro wiemy dokąd, to czym jechać? SKOT Marcinka choć bardzo praktyczny przy przelotach po kosmosie, to na Ziemi odpada. Dlaczego? To elementarne Watsonie, za bardzo rzuca się w oczy, a więc budzi za dużo zupełnie niepotrzebnego zainteresowania. Alternatywa w postaci żuka też nie wygląda dobrze. Ideałem byłby kamper, bo to i zajedzie się nim dokąd chce i za pokoje nie trzeba płacić. Problem w tym, że tego typu pojazdem aktualnie nie dysponowałem. Gdybym dysponował, pozostawałby punkt trzeci, czyli jakie atrakcje przewidujemy w trakcie wycieczki. To akurat było proste, bo miałem już wstępną koncepcję, jak miło, atrakcyjnie i pożytecznie można spędzić czas. To zaś sprawiało, że należało się cofnąć do punktu drugiego.

 

Jak zorganizować kampera? Amatorzy i frajerzy udają się do salonu samochodowego gdzie dealer, uśmiechnięty niczym rekin w czasie obiadu, wciska im niedotarty złom w cenie wysokiej niczym siatkarka na balu krasnoludków. Tacy, co już ciut o życiu wiedzą, idą nie do salonu ale do komisu. Tam w przeciwieństwie do salonu dostanie się samochód, który swoje już pojeździł. Drobne defekty typu wyżarte przez rdzę dziury w podwoziu, czy karoserię zniszczoną dachowaniem, handlarz naprawił przy pomocy kombinacji: szpachli, szarej taśmy, gumy do żucia i pociągnął z wierzchu farbą plakatówką albo sprajem z puszki. Niestety za te usługi każe on sobie słono płacić. Prawdziwy fachowiec idzie na szrot i tam szuka wozu dla siebie. Oczywiście nie jest to impreza dla wszystkich, są tam bowiem samochody, których oszczędny handlarz nie chciał już odpicowywać dla klienta, albo użytkownik omamiony konsumpcjonizmem nie zamierzał dalej naprawiać. Niemniej prawdziwe perły można znaleźć tylko tam.

 

– Cześć Maks, co masz dla mnie? – Janusz wyjrzał ze swojej kanciapy na złomowisku.

– Dziś nie sprzedaję, tylko chcę coś kupić?

– Coś konkretnego?

– Jeszcze nie wiem – skłamałem gładko. – Jak zobaczę, to pewnie powie on do mnie „Weź mnie”.

– Eee tam, takiego to już tu nie znajdziesz.

– Tak, a dlaczego? – zdziwiłem się.

– Miałem tu kiedyś gadającego Garbusa, ale strasznie pyskował, to go opyliłem. Teraz to najwyżej spotykam tu tańczące słonie i latające białe myszki.

– Dogadamy się. – Postawiłem przed nim butelkę księżycówki.

– Takich klientów to ja lubię – skwitował Janusz.

 

Poszukiwania trwały i trwały, ale na początku nic nie wskazywało na to, że zakończą się sukcesem. Proście, a będzie wam dane, głosi Pismo. W najdalszym kącie placu za stosami starych opon i kępami krzaków, czekał on, Star 25 w wersji przeciwpożarowej. Może i wymagał odrobiny pracy, bo tak na oko tkwił tu od ćwierć wieku i z komory silnikowej wyrastało ciekawie drzewo, ale wiedziałem, że znalazłem Świętego Grala. Na dodatek był tani, bo Janusz choć chciał za niego pięć stów, to zgodził się oddać go za skrzynkę bimbru.

 

– Niestety moja koncepcja nie znalazła u Pati cienia zrozumienia.

– Co to jest? – rzuciła.

– Kamper na nasze wakacje.

– Ten złom.

– Zobaczysz za dwa tygodnie będzie luks.

– Maks, powiedzmy, że ci warunkowo uwierzę. Masz czternaście dni i jak nie będę zadowolona, to się byle diamentową kolią nie wyłgasz.

– Kochanie twoje słowa są dla mnie rozkazem. Zobaczysz będziesz zachwycona.

– Trzymam cię za słowo.

 

Wygłosiwszy to ultimatum opuściła dom. Nie było czasu do stracenia, więc od razu przystąpiłem do pracy. Robiłem dla siebie, więc nie było żadnych oszczędności. Z pojemnika PCK wyciągnąłem stare prześcieradła i poszewki, które po nasączeniu żywicą rozwiązały problemy rdzawych dziur na karoserii. Połączyłem kabinę z częścią gdzie wożono strażaków i zbiornikiem wody, uzyskując dość przestronne wnętrze. Tam gdzie brakowało podłogi położyłem od spodu płaty blachy z rozebranego przystanku autobusowego, który był niepotrzebny odkąd dzieciaki miały zdalne nauczanie. Nie wiem czy Pati doceni to poświecenie, bo po ten materiał musiałem udać się nocą i wszystko robić bardzo chicho, albowiem ludzie nie podzielali moich poglądów, co do jego przydatności. Od środka zaś wyłożyłem podłogę deskami, co znacząco usztywniło konstrukcję. Nad tylną osią znalazło się miejsce na wannę, taką na bogato, szeroką zespawaną z dwóch i podpiętą pod sprężarkę żeby było jacuzzi bez konieczności jedzenia wcześniej bigosu lub fasoli. Zbiorniki z wodą, instalacje i mebelki, oraz podnoszony dach z dodatkowym wyposażeniem śmignąłem w niecały tydzień. Dwa dni zdobywałem odpowiedni sedes, ale i z tym sobie poradziłem, wykręcając go z pociągu pomiędzy Łochowem a Sadownym. Opony i dętki zorganizowałem z pobliskiego PSZOK-u. Pozostał problem na czym to ma jeździć, który postanowiłem skonsultować z Marcinkiem.

– Młody, potrzebuję napędu do mojego kampera.

– A co się stało z jego oryginalnym silnikiem.

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Z tego co słyszałem palił prawie trzydzieści litrów benzyny na sto kilometrów. Rozumiesz! Nie oleju, ale benzyny. Kocham Pati, nie żałuję dla niej hajsu, ale przy takim zapotrzebowaniu na paliwo, to my daleko nie zajedziemy.

– Znaleźć ci w internecie jakiś współczesny silnik od ciężarówki?

– Myślałem o zrobieniu czegoś w rodzaju tego twojego cuda ze SKOT-a. No wiesz, tego oklejonego gliną dzwonu.

– Wujek, uważaj! – młody podniósł głos. – Die Gloce nie tylko generuje energię, ale zakrzywia pola grawitacyjne, jeden błąd i jesteś w kosmosie, a Star nie jest szczelny. Próżnia was zabije.

– Lipa. – Skrzywiłem się jak po cytrynie. – Da się to jakoś ograniczyć?

– Musiałbyś zmniejszyć moc.

– Jak to zrobić?

– Tu jest pewna sprzeczność, bo potrzeba z jednej strony metalu gęstszego od rtęci, z drugiej strony musiałby być płynny.

– Ok, rozumiem, da się zrobić.

– Wujek, jeśli rozwiążesz ten problem, to pomogę ci go skalibrować.

 

Ogólnie Marcinek był pomocny i ustawiłmi to i owo, ale w zamian chciał, żebym załatwił mu u Andżeliki pozwolenia na wyjazd z Maliną. Siostra zgodziła się, ale pod warunkiem, że pojedzie ze mną. Zawarłem więc z młodym dżentelmeńską umowę, że oficjalnie jedziemy razem, ale każdy swoim pojazdem. Zatrzymujemy się po drodze w ustalonych miejscach, przesyłamy fotki, na których będziemy razem z naszymi piękniejszymi połówkami Andżeli, ale każda para nocuje we własnym pojeździe.

 

Pati zjawiła się z torbą i plecakiem równo czternaście dni po tym jak postawiła mi ultimatum w sprawie wakacji. Star 25 błyszczał czerwienią świeżego lakieru, i sympatycznie kopcił z kominów za kabiną.

– Maks, dlaczego on wygląda jak wóz strażacki.

– W urzędach pewnie by robili problemy z rejestracją, a dzięki temu, że wygląda jak wygląda, żaden glina go nie zatrzyma.

– A co tam się pali? – Wskazała czarny dym nad lewym wydechem danym do góry za kabiną. 

– Silnik grzeję – wyjaśniłem z dumą.

– Przerobiłeś go na parowóz? – zdziwiła się.

– Nie kochanie. Po prostu potrzebowałem płynnego metalu, więc zrobiłem stop rtęci, ołowiu i cyny. Na rozruchu potrzebuje on podgrzania tak, by stał się płynny.

– A po co to wszystko?

– Żebyśmy nie polecieli na Księżyc.

– A ten drugi, co dymi na biało?

– Stop pracuje w wysokiej temperaturze, więc żeby nie przegrzać środka kampera, zrobiłem chłodnicę.

– Wszystko wygląda ok, tylko do czego służy ten pokrowiec na dachu.

– Pojazd podobnie jak Marcinkowy SKOT potrafi latać, nie dałem maskowania, więc odpalam dmuchańca. – Przesunąłem wajchę w kabinie. – Pompujemy wieloryba z wesołego miasteczka i wygląda jak sterowiec reklamowy.

– Fajne – podsumowała. – Tylko trochę mało ma miejsca nad wanną.

– Kochanie wystarczy przekręcić ten przełącznik. – Wskazałem ebonitowy wynalazek z początków dwudziestego wieku. – A dach się podniesie o pół metra.

– Jesteś kochany. – Dziewczyna rzuciła mi się na szyję.

 

Na fali entuzjazmu Pati ledwie parę kilometrów od domu, Star przeszedł z trybu drogowego w tryb powietrzny. Miało to dwie zalety. Na drodze pojazd nie był w stanie przekroczyć prędkości rzędu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, albowiem po zbliżeniu się do niej wszystko, od karoserii począwszy, wpadało w wibracje i niepokojąco zaczynało dzwonić. W powietrzu dało się wycisnąć nawet trzysta sześćdziesiąt bez przykrych efektów ubocznych. Drugą niebagatelną zaletą był fakt, iż podczas lotu nie potrzeba było pilotować. Wystarczyło wprowadzić trasę do komputera i leciał jak po sznurku. Nie żebym mu wierzył do tak końca. Ustawiłem więc połowę prędkości maksymalnej, a trasę w oparciu o linie kolejowe Małkinia – Warszawa i Warszawa – Gdańsk. Wystarczyło od czasu do czasu rzucić okiem za okno i jeśli pod spodem były tory, to znaczyło, że lecimy prawidłowo.

 

Pluskaliśmy się z Pati nago i radośnie w wannie kiedy za oknami pojawiła się Warszawa. Nagle Patrycja spojrzała przez okno i krzyknęła

– Patrz Jaka świnia!

– Gdzie?

Podążyłem za jej wzrokiem, a tam koło nas leciał sobie jakiś wścibski śmigłowiec. Z jednej strony pomyślałem, że jak nas w telewizji nagrają, to będziemy słynni niczym Frytka i Ken, albo inni celebryci. Z drugiej strony choć Pati wygląda bosko, to żaden leszcz nie będzie się na nią gapić. Zwłaszcza, że oprócz pilota, w helikopterze widać było gostka z kamerą i kolejnego o wyglądzie prezentera przy pracy.

– Maks, zrób coś – dodała dziewczyna kryjąc się w pianie.

– Wypad mi stąd! – rzuciłem do pilota śmigłowca.

Niestety nie usłyszał. Pokazałem mu na migi żeby spadał. Też nie zrozumiał. Pokazałem kilka innych gestów uznanych ogólnie za obraźliwe. Jedyną reakcją było wskazanie kamerzyście przez prezentera by kręcił Pati. Tego było już za dużo. Nagi jak mnie Pan Bóg stworzył pomaszerowałem z wanny do kabiny i przejąłem stery. Star wszedł w szeroki łuk by nie wylać wody z wanny, ale odczepić się od śmigłowca. Nie bardzo pomogło. Pilot żółtej maszyny nie dał się zgubić. Trzeba było zagrać ostrzej. Przyniosłem dziewczynie szlafrok.

– Kochanie jak się ubierzesz, to wyciągniesz zatyczki z wanny i dasz mi znać, jak woda zejdzie do zbiornika zrzutowego.

– Ale po co?

– Spuścimy na tych frajerów ścieki.

– I dobrze. – W oczach Pati zabłysły złośliwe ogniki. – Gotowe zameldowała po chwili.

 

Wlecieliśmy już w głąb Warszawy. Nad Placem Bankowym zrobiłem kolejny manewr, tym razem dużo ostrzejszy. Skręciłem, jednocześnie nabrałem wysokości i zwolniłem, by znaleźć się nad helikopterem. Śmigłowiec choć zwrotny, nie miał szans powtórzyć manewru, bo co innego śmigło, a co innego napęd antygrawitacyjny. Złapałem dźwignię i cały ładunek ścieków z wanny i kibelka poszedł w dół. Nie był to zrzut precyzyjny. Nie planowałem bowiem tego rozwiązania jako systemu bojowego, tylko jako formę szybkiego pozbycia się problemu nad studzienką burzową, albo przydrożnym rowem. Śmigłowcowi się co prawda nie dostało, bo jego pilot wyminął spadający towar, ale zredukowało to jednak znacząco zapał jego załogi do dalszego podglądania Patii i mnie. Mogliśmy więc polecieć już spokojnie w stronę Dworca Gdańskiego i dalej ku wakacjom.

 

Prezydent Warszawy patrzył na szybę swej pancernej limuzyny. Widok nie należał do najpiękniejszych, można by rzec nawet był wyjątkowo nieprzyjemny. Wycieraczki rozmazywały bowiem rozmoknięty, brązowy papier toaletowy oraz coś związanego z jego użyciem. Westchnął ciężko i sięgnął po telefon.

– Reniu, zrzucacie znów ścieki z „Czajki” do Wisły?

– Oficjalnie czy nieoficjalnie?

– Nieoficjalnie.

– To tak.

– Trzeba będzie na jakiś czas przestać.

– Dlaczego?

– Bo karma wraca.

– Nie rozumiem.

– Właśnie z nieba zaczęło mi na Bankowym gówno spadać.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Opowiadanie z doskonałym humorem. Świetne opisy, nie sposób pozostać obojętnym na komiczne sytuacje, jakie w nich przedstawiasz. Nie jest to łatwa sztuka, zatem brawa!

Na marginesie – podejrzewam, że każda dziewczyna marzyłaby o taki narzeczonym, biorąc pod uwagę wycieczki, jakie zafundował jej w ostatnim czasie. :))

 

Z technicznych:

 

Zdarzają się zdania niepełne; np. Pytanie wbrew pozorom wcale jest kwestią absolutnie podstawową.

 

Bywają i te z nadmierną ilością wyrazów; np. Amatorzy i frajerzy udają się do salonu samochodowego gdzie dealer, uśmiechnięty niczym rekin w czasie obiadu, wciska im się niedotarty złom w cenie wysokiej niczym siatkarka na balu krasnoludków.

 

Są zdania z przestawionymi literami; np. Janusz wyjrzał ze swojej kancipay na złomowisku.

 

Warto spojrzeć na interpunkcję; np. Nawet dnia tam nie byliśmy i musieliśmy uciekać bo do nas strzelali.

 

Niektóre zdania błędnie są pytające zamiast twierdzące; np. – Dziś nie sprzedaję, tylko chcę coś kupić?

 

Czasem zdanie omyłkowo jest dialogowym; np. – Niestety moja koncepcja nie znalazła u Pati cienia zrozumienia.

 

 

Warto spojrzeć na błędy składniowe; np. Wygłosiwszy te ultimatum opuściła dom.

 

Pozdrawiam.

Pecunia non olet

Dziękuję za opinie, błędy postaram się wkrótce ogarnąć 

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bardziej podobało mi się konstruowanie kampera, czy co tam Ci wyszło, niż kupa, ale jestem zadowolona z lektury. Smaczki technologiczne prześliczne, postacie jak zwykle.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj MPJ 78 !!!

 

Bardzo oryginalny tekst, jeszcze czegoś podobnego szczerze nie czytałem. Jest tu dużo humoru, właściwie cały tekst opiera się na humorze. Fajny pomysł. Od razu też zauważyłem, że dialogi są takie naturalne i zapamiętałem by ci o tym napisać. Dobry, jajeczny tekst!!!

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Kolejny odcinek sagi o szalonych poczynaniach Twardowskich. Ciekawa jestem, ile jeszcze podobnych pomysłów skrywa Twoja wyobraźnia. ;)

 

Tylko gdzie by tu po­je­chać?Tylko dokąd by tu po­je­chać?

Zakładam, że Maks potrafi mówić poprawnie, ale zostawiam to do Twojego uznania – znasz Maksa lepiej. ;)

 

– Ko­cha­nie ty moje, tośmy ostat­nio wy­jaz­dów sporo ob­sko­czy­li.– Ko­cha­nie ty moje, ostat­nio obskoczyliśmy sporo wyjazdów. Lub: – Ko­cha­nie ty moje, tyleśmy ostat­nio wy­jaz­dów ob­sko­czy­li.

 

– Pfi – prych­nę­ło po­gar­dli­wie. → Literówka.

 

Punkt pierw­szy usta­lić gdzie?Punkt pierw­szy, usta­lić dokąd?

 

Punkt drugi, skoro wiemy gdzie… → Punkt drugi, skoro wiemy dokąd

 

bo to i za­je­dzie się nim gdzie chce… → …bo to i za­je­dzie dokąd się chce

 

Gdy­bym dys­po­no­wał, po­zo­sta­wał­by punt trze­ci… → Literówka.

 

bo mia­łem już wstęp­na kon­cep­cję… → Literówka.

 

gdzie de­aler, uśmiech­nię­ty ni­czym rekin w cza­sie obia­du, wci­ska im się nie­do­tar­ty złom… → …gdzie de­aler, uśmiech­nię­ty ni­czym rekin w cza­sie obia­du, wci­ska im nie­do­tar­ty złom

 

Ja­nusz wyj­rzał ze swo­jej kan­ci­pay na zło­mo­wi­sku. → Literówka.

 

– Mia­łem tu kie­dyś ga­da­ją­ce­go Gar­bu­sa… → Dlaczego wielka litera?

 

Pro­ście, a bę­dzie wam dane, głosi pismo.Pro­ście, a bę­dzie wam dane, głosi Pismo.

Zakładam, że cytujesz słowa Biblii.

 

cze­kał on, Star 25 w wer­sji prze­ciw­po­ża­ro­wej. → …cze­kał on, star 25 w wer­sji prze­ciw­po­ża­ro­wej.

 

że zna­la­złem świę­te­go Grala. → …że zna­la­złem Świę­te­go Grala.

 

Wy­gło­siw­szy te ul­ti­ma­tum opu­ści­ła dom.Wy­gło­siw­szy to ul­ti­ma­tum, opu­ści­ła dom.

 

Po­łą­czy­łem ka­bi­nę z czę­ścią gdzie wo­żo­no stra­ża­ków i zbior­ni­kiem wody, uzy­sku­ją dość prze­stron­ne wnę­trze. → Literówka.

 

wy­krę­ca­jąc go po­cią­gu po­mię­dzy Ło­cho­wem a Sa­dow­nym. → Czegoś tu zabrakło.

 

Ogól­nie Mar­ci­nek był po­moc­ny i po­mógł mi… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wska­za­ła czar­ny dym nad lewym wy­de­chem danym do góry za ka­bi­ną. . → Czemu służy druga kropka?

 

– Po­jazd po­dob­nie jak mar­cin­ko­wy SKOT po­tra­fi latać… → – Po­jazd, po­dob­nie jak Mar­cin­ko­wy SKOT, po­tra­fi latać

 

Nagle Pa­try­cja spoj­rza­ła za okno i krzyk­nę­łaNagle Pa­try­cja spoj­rza­ła przez okno i krzyk­nę­ła:

By spojrzeć za okno, trzeba je otworzyć i wychylić się na zewnątrz.

 

Nagi jak mnie pan Bóg stwo­rzył po­ma­sze­ro­wał z wanny do ka­bi­ny… → Nagi, jak mnie Pan Bóg stwo­rzył, po­ma­sze­ro­wałem z wanny do ka­bi­ny

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po południu ogarnę czas (mam nadzieję) i skoryguję błędy . za wszystkie opinie dziękuję. 

Ech, żeby tak do polityków częściej karma wracała…

Czytało się sympatycznie. Czego to facet nie zrobi, żeby zaoszczędzić na wakacjach.

Babska logika rządzi!

Zaraz tam zaoszczędzić. Po prostu zoptymalizować logistykę w celu wygospodarowania środków na inne wydatki ;) 

i wszystko robić bardzo chicho, ← chochlik

i podpiętą pod sprężarkę(+,) żeby było jacuzzi

Uśmiałem się, zwłaszcza na zakończeniu. Karma wraca. Fajne :) (na lic.Anet)

Idę do poprzednich z tej serii i klikam.

 

Nowa Fantastyka